struktury grzechu w naukach społecznych

advertisement
Kapłaństwo religii nowoczesności
(struktury grzechu w naukach społecznych)
„Grzech strukturalny” czy też „struktury grzechu” należy rozumieć, jako pojęcia
teologiczne, a nie socjologiczne. Mają one przede wszystkim wzywać do nawrócenia. Powinny
budzić u człowieka raczej niepokój, niż błogość. W przypadku grzechu strukturalnego wygląda to
następująco: nawet, jeśli człowiekowi wydaje się, że jest „w porządku”, a jego sumieniem nie
wstrząsają bolesne wyrzuty, to istnieją siły, które mogą je deformować - mówi Michał Łuczewski w
rozmowie z Markiem Horodniczym w najnowszym numerze Magazynu Apokaliptycznego „44 /
Czterdzieści i Cztery".
Tradycyjnie KNS (Katolicka Nauka Społeczna) do przedstawienia społecznych konsekwencji
grzechu indywidualnego używała pojęcia „grzechu społecznego”. W nauczaniu Jana Pawła II, ale i
wcześniej, pojawiły się jednak pojęcia „grzechu strukturalnego” i „struktur grzechu”. Spora część
badaczy i teoretyków KNS zwykła utożsamiać je z "grzechem społecznym". Czy słusznie?
Nie bardzo lubię definiować pojęcia, chociaż m.in. na tym polega moja praca, jako socjologa.
Definiowałem już naród, lewicę, prawicę. Idąc za Janem Pawłem II, zdefiniowałem nawet Ducha
Świętego. Pojęcia teologiczne są jednak szczególne, ponieważ w ich przypadku powinniśmy mieć
na uwadze, że wkraczamy w świat tajemnicy. Nawet stosunkowo prostemu definiowaniu grzechu
społecznego, jakie możemy znaleźć na przykład w adhortacji Reconciliatio et Penitentia, towarzyszy
przypomnienie, że mamy do czynienia z misterium, z czymś, czego nie sposób do końca
rozpoznać. Tak też należy patrzeć na pojęcia teologiczne takie jak Eucharystia, Komunia czy Ciało
Chrystusa. Pojęcia teologiczne nie tyle mają być definiowane, ile mają definiować człowieka.
Prawidłowe rozpoznanie pojęć teologicznych prowadzi do nawrócenia człowieka. Mocna definicja
pojęcia daje poczucie komfortu, panowania nad rzeczywistością.
„Grzech strukturalny” czy też „struktury grzechu” należy rozumieć, jako pojęcia
teologiczne, a nie socjologiczne. Mają one przede wszystkim wzywać do nawrócenia. Powinny
budzić u człowieka raczej niepokój, niż błogość. W przypadku grzechu strukturalnego wygląda to
następująco: nawet, jeśli człowiekowi wydaje się, że jest „w porządku”, a jego sumieniem nie
wstrząsają bolesne wyrzuty, to istnieją siły, które mogą je deformować. A może i cała rzeczywistość,
w której żyje, jest bardziej zła, niż dobra. Jeśli jednak nalegałbyś na bardziej precyzyjny opis,
powiedziałbym, że grzech społeczny prowadzi do powstania grzechu strukturalnego. Każdy grzech
indywidualny ma swoje konsekwencje społeczne. Jest czyniony przeciwko drugiemu człowiekowi i
całej wspólnocie. Kiedy popełniany indywidualnie grzech tworzy wokół siebie instytucje, to mamy do
czynienia z grzechem strukturalnym. Być może to dobrze, że nauka społeczna Kościoła nie
doprecyzowuje tego pojęcia, ponieważ przy operacjonalizacji i konceptualizacji grzechu
strukturalnego podążałaby zapewne za rozmaitymi modami socjologicznymi czy antropologicznymi.
W ten sposób KNS broni się przed falsyfikacją.
Wydaje mi się, że bardzo ciekawą intuicję dotyczącą natury grzechu strukturalnego
wypowiedział w Dzienniku 1954 Leopold Tyrmand. Przy opisie procesu tworzenia się cywilizacji
komunizmu zauważył, że na początku ludzie oszukują się, pałają wobec siebie niechęcią, gardzą
władzą, a po pewnym czasie te patologiczne zachowania stają się ich drugą naturą. Łatwo
zauważyć podobny mechanizm także w świecie polityków. Na początku z reguły dosyć dobrze
rozpoznają oni pokusy i zagrożenia związane ze sprawowaną funkcją, starają się nie kłamać i nie
składać obietnic bez pokrycia. Z czasem jednak zaczynają się rozsmakowywać w złu. Prawidłowość
tę w doskonale przedstawia w Księciu Machiavelli. Księcia można potraktować, jako figurę świętą –
kogoś, kto bierze na swoje barki grzechy poddanych. Problem w tym, że książę w pewnym
momencie zaczyna czerpać z tego satysfakcję i wciąż mówi: „Wy, poddani, nie musicie robić tych
okropnych rzeczy, ja, wasz władca, zrobię to za was”. Machiavelli obnaża w ten sposób kolejny
element struktury grzechu. Nieustannie popełniany przez jednostkę grzech indywidualny, który nie
zostaje poddany pod osąd Boży, z czasem zagłusza sumienie i degeneruje się w grzeszną
strukturę.
Z punktu widzenia teorii socjologicznej można powiedzieć, że są pewne grzechy, wokół
których powstają ruchy społeczne, a na sam koniec – struktury wnikające w państwo.
Dodajmy, że są to struktury, które za sprawą radykalnej negacji Kościoła, są de facto
wyłączone spod jego wpływu i nauczania. W takich strukturach przez pokolenia potrafi dochodzić
do sytuacji, w których ich członkowie w ogóle nie zadają pytań o normy. Dochodzi w nich do
swoistego „wyłączania sumienia”.
Powstawanie grzechu strukturalnego wpisuje się w szerszy proces. Na początku mamy
grupę, która tworzy ruch społeczny, ruch tworzy państwo lub wnika w struktury państwowe, a
następnie wykorzystuje je do swoich celów. Dobry przykład realizacji tego mechanizmu stanowi
komunizm. Na początku jest drobna grupa zapaleńców, którzy zmierzają do powstania ruchu
społecznego. Z pozoru grzech komunizmu nie był wielki: komuniści chcieli by było lepiej, żeby nie
było wyzysku, żeby ludzie byli dla siebie braćmi. W tym celu jednak trzeba było wyeliminować Boga,
a co za tym idzie – Kościół. Bo Kościół mówi, że prawdziwe życie jest gdzie indziej i te wszystkie
struktury, które komuniści chcieliby budować nigdy nie będą ostateczną odpowiedzią na
poszukiwanie sensu ludzkiego życia. Dla Kościoła jedyną odpowiedzią jest Chrystus. Włodzimierz
Sołowiow wspaniale przedstawia to w Krótkiej opowieści o antychryściei. Wspomniana wcześniej
drobna grupka zapaleńców tworzy bardzo agresywny ruch społeczny oparty na kulcie przemocy. Na
sam koniec jak „banda zbójców” przejmuje państwo i zaczyna je stopniowo wykorzystywać.
Tak samo można spojrzeć na aborcję. U swojego źródła aborcja jest grzechem, z piętnem, którego
żyje bardzo wiele rodzin w Polsce i na świecie. Wokół tego grzechu z czasem tworzy się wspólnota
(cierpienia, skrzywdzenia, odrzucenia), która przeistacza się w ruch feministyczny. Jednym z
głównych postulatów feministek jest dopuszczalność aborcji, jako realizacja wolności kobiety. Coraz
bardziej wpływowy ruch społeczny próbuje z kolei wpłynąć na państwo, edukację i media.
Á propos wspomnianego przez ciebie „wyłączenia sumienia”. Swojego czasu robiłem
badania na temat narodu. Na początku słowo „naród” pojawiało się w interakcji między dwojgiem
ludzi, kiedy jeden z nich – świadom tego, że jest Polakiem – przekonuje drugiego, żeby też nim był.
To jest relacja pierwotna. Następnie wszystko się zmienia, pojawia się szkoła, rodzina i media, które
uczą być Polakiem. Naród jest czymś tak oczywistym, że nawet nie zadajemy sobie pytań:, „jaki jest
sens tego, że jestem członkiem narodu”, po co nim jestem’ itp. Jeszcze sto lat temu można było
komuś zadać pytanie, czy przypomina sobie kogoś, kto go przekonywał, że bycie członkiem narodu
jest wartością. Na tej samej zasadzie działa przekonywanie do aborcji. Dawniej jedna osoba
przekonywała drugą, że aborcja nie jest zła. Potem przyzwolenie na aborcję będzie widoczne w
szkole, w mediach i rodzinie. Na koniec nikt nie będzie sobie wyobrażał bez niej życia.
Dlaczego ludzie Kościoła zaczęli używać w stosunku do rozmaitych zjawisk późnej
nowoczesności (a według innych „ponowoczesności”) pojęcia „grzech strukturalny”? Czyżby
jakoś diametralnie zmieniła się sytuacja społeczna i cywilizacyjna?
Interpretacja nieprzyjazna wobec Kościoła mówiłaby, że jest to wynik sekularyzacji. Ja jednak
jestem jak najdalszy od takiego postawienia sprawy. Bliższe jest mi widzenie tej kwestii w
perspektywie „ezoterycznego” i „egzoterycznego” nauczania Kościoła ii . Mam wrażenie, że w
gruncie rzeczy z pewnymi diagnozami powracamy do samych początków chrześcijaństwa. Mamy,
bowiem do czynienia z rodzajem „apokaliptycznego przesilenia”. W istocie znowu zauważamy, że
świat jest ogarnięty przez zło, że jest wręcz złem przeniknięty. Nie tylko jest ono w nas, ale też obok
nas. Dostrzegamy, że są „moce i zwierzchności”, że jest „pan tego świata”, że „świat we złem leży”.
Widzimy wreszcie, że grzech nie jest tylko sprawą indywidualną, że spowiedź indywidualna
wszystkiego nie załatwi. Okazuje się, że, żeby przywrócić świat do stanu pierwotnej
sprawiedliwości, musielibyśmy niejako wyspowiadać całą rzeczywistość, w której żyjemy. Cała
rzeczywistość musiałaby zostać przeniknięta przez impuls nawrócenia.
Kościół powraca moim zdaniem do nowotestamentalnego rozumienia natury zła. Po
stuleciach – jak to nazywa Jan Paweł II – tracenia poczucia zła (Reconciliatio et Penitentia) na
powrót zastanawiamy się, w jaki sposób zło nas ogarnia. Jan Paweł II mówi, że jedno z określeń
Ducha Świętego brzmi „Ten, który przekonuje świat o grzechu” (Dominum et Vivificantem). Dla
przykładu: w pierwszej „Solidarności” Duch Święty był obecny o tyle, o ile ludzie zaczynali
dostrzegać zło. Jan Paweł II w okresie Solicitudo Rei Socialis, kiedy wciąż jeszcze chciano
budować raje na ziemi ( i komunizm, i kapitalizm), mówi mocno, że Duch Święty pouczy ludzi o
grzechu. Ludzie „Solidarności”, których oczywiście nie chcę idealizować, mieli chyba to rozeznanie.
Kiedy Kościół mówi o „strukturach grzechu” to jest to zatem ewidentny efekt działania Ducha
Świętego. W pewien sposób, odnosząc się do pierwszej encykliki społecznej Rerum Novarum,
można powiedzieć, że zło narasta, pojawiają się nowe obszary jego występowania. Stąd też rodzi
się potrzeba nowych pojęć i nowych transcendentnych pomocy. Dlatego Jan Paweł II wzywa Ducha
Świętego, żeby ten mógł nam pomóc. Co więcej, papież odwołuje się również bardzo mocno do
Maryi, bo Matka Boża też przekonuje świat o grzechu. W pewien sposób potrzebujemy Matki
Chrystusa, żeby zobaczyć grzech. Nie jest przypadkiem, ze podczas Soboru Watykańskiego II
zwalczano mariologię. Inny przykład to negowanie szczególne miejsca, które Maryja zajmowała w
nauczaniu Prymasa Wyszyńskiego.
Reasumując, potrzebujemy tych wszystkich elementów, żeby pobudzać w sobie „wyobraźnię
miłosierdzia” (Jan Paweł II). Nie jest przypadkiem, że każdą swoją encyklikę obaj ostatni papieże
kończą odwołaniem do Maryi, która oprócz tego, że jest nosicielką Ducha Świętego, to jest też
figurą apokaliptyczną. Jest Niewiastą, która miażdży głowę węża. Zło coraz bardziej wnika w
struktury, staje się coraz mniej widoczne, dlatego – jako katolicy – coraz bardziej potrzebujemy
pomocy transcendentnej. Sytuacja jest na tyle poważna, że do zobaczenia ogromu współczesnego
zła potrzebujemy też pomocy wszystkich świętych. Choć przerażające zło totalitaryzmów
przyoblekało się w pozory dobra, to było mimo wszystko dosyć banalne i łatwo identyfikowalne.
Perspektywa apokaliptyczna pozwala zobaczyć, że tam gdzie jest zło, tam jednocześnie rośnie
dobro, ale, z drugiej strony, tam, gdzie jest dobro, tam też rosną siły zła. Po upadku totalitaryzmów
nasza czujność została w pewien sposób uśpiona. Wszystko, co nie było totalitarne, wydawało się
dobre, a przecież właśnie tam, gdzie wydaje nam się, że jest najwięcej dobra, powinniśmy
szczególnie intensywnie szukać przejawów zła. Dlatego dziś pojęcie grzechu strukturalnego nabiera
wyjątkowego sensu i będzie istotniejsze w opisie rzeczywistości nam współczesnej, niż czasów
naznaczonych totalitaryzmem.
Niedostrzegane zło zaczyna rosnąć w siłę. Co ciekawe, Benedykt XVI używa nawet pojęcia
„globalizacja”. Analogicznie możemy też chyba mówić o „globalizacji zła”, „eksplozji zła na światową
skalę”. Amplituda zła staje się tak wysoka (w kontraście do jego postrzegania, „jako zła”), że
konieczne jest powtórne przyjście Mesjasza. My sami musimy pielęgnować w sobie to oczekiwanie,
żebyśmy mogli się odrodzić.
Grzech oznacza zerwanie jedności z Bogiem, a w sensie moralnym – złamanie normy. W
wymiarze jednostkowym sprawa wydaje się jasna. Pozostaje pytanie: jak „przyłożyć” te kategorie do
wspólnoty czy społeczności?
Wiadomo, że to chrześcijaństwo stworzyło pojęcie osoby i w oparciu o osobę, jej
indywidualne doświadczenie, mówi się o etyce i moralności. Ale zastanawiam się, czy nie
należałoby odwrócić perspektywy: czy grzech społeczny nie jest, aby uprzedni wobec grzechu
indywidualnego? Czy wspólnota nie jest uprzednia względem jednostki? Odnosząc się do katolickiej
dogmatyki, można powiedzieć, że Trójca Święta jest wspólnotą. Między Osobami Boskimi zachodzą
relacje. Jeśli spojrzeć na definicję grzechu, to grzech dokonuje się zawsze w relacji – do Boga i do
ludzi. Najpierw zło widać we wspólnocie. Zacznijmy od spraw podstawowych:, kto z chrześcijan, na
co dzień żyje z poczuciem, że jest członkiem Ciała Chrystusa? Miewamy momenty, w których dane
jest nam tego doświadczać (głębokie pojednanie, komunia). W tym sensie bardzo łatwo da się
przełożyć pojęcie grzechu strukturalnego na wspólnotę. Nie zawsze możemy powiedzieć o
konkretnym człowieku czy i jak on grzeszy, ale gdy spojrzymy na społeczeństwo, to dostrzeżemy, w
jakim jest ono stanie. Służy temu obserwacja rzeczy wydających się nam banalnymi i oczywistymi,
jak ogrodzenie domu płotem (w domyśle: zapewnienie sobie ochrony przed złodziejami czy
intruzami). Reasumując: paradoksalnie, z socjologicznego punktu widzenia, łatwiej jest zobaczyć
grzech społeczny niż indywidualny.
Pojęcie „grzechu” jest z definicji wartościujące. Wielokrotnie używałeś pojęć z zakresu teologii, czy
wręcz nauczania Kościoła do analiz socjologicznych. Czy pojęcie „grzechu strukturalnego” może
socjologowi pomóc coś zrozumieć i wyjaśnić? Jeśli tak, to, jakie nowe obszary refleksji wyznacza?
Wielkim paradoksem socjologii jest fakt, że – jak twierdzi Max Weber – powinna być ona
wolna od wartości. Jednocześnie ten sam myśliciel mówi, że nie ma nauk społecznych bez
odwołania do wartości. Bez nich nasz umysł byłby zagubiony, nie wiedziałby, w którą stronę
podążyć. To z ich powodu zajmujemy się raczej tym, niż czymś innym. Socjologia jednocześnie
wspiera się na wartościach i stara się ich wyzbyć. Uważam, że naukom społecznym to wypieranie
wartości się nie udaje. Zawsze pozostaje, bowiem ich residuum, które czasem łatwo uchwycić. Na
przykład pojęcie kapitału społecznego jest ocenne. Można powiedzieć, że według socjologów
tworzy on swoiste „struktury dobra”, czyli działa niczym odpowiednik procesu nawrócenia
(pojednanie ze sobą). Z kolei „strukturami zła” są w refleksji socjologicznej totalitaryzm i
autorytaryzm, a także zjawisko osobowości autorytarnej.
Nauki społeczne w zasadzie nie mają oporów by oceniać badaną rzeczywistość, w czym
opierają się często o pochodną wartości obowiązujących w społeczeństwie, które akurat badamy
czy też, w którym akurat żyjemy. Wartości konkretnych społeczności nieustannie przenikają do
tego, co opisujemy. Co więcej, jeśli spojrzymy na prapoczątki socjologii, Comte'a, szkołę francuską
(do których dziś się wraca), to okaże się, że socjologia była projektowana, jako początek trzeciej
epoki dziejów. Kłania się tu Joachim z Fiore. Epokę tę nie projektowano, jako teologiczną, ani
filozoficzną, ale jako epokę oparta na samym rozumie, który miał doprowadzić do powstania
nowych form sacrum, do powstania religii ludzkości, jak wyobrażał ją sobie Comte. Później
Durkheim opisał to w ten sposób, że wprawdzie mamy anomię społeczną i jest nam coraz gorzej,
ale socjologia może zaprojektować takie sposoby wychowania ludzi, pedagogiki, edukacji, które
sprawią, że znowu staniemy się jednością – wyjdziemy poza struktury zła. Pomijam w tym
wyliczeniu kwestię badań nad patologią społeczną, bo tu, najzupełniej wprost, socjologia zajmuje
się jej zwalczaniem.
Co najmniej dwóch ciekawych współczesnych myślicieli socjologicznych, Ulrich Beck i Jeffrey
Alexander, postuluje przywrócenie socjologii kategorii zła i tabu. Ruch ten ma służyć ochronie
nowoczesności, która bez tego może się sama zdekonstruować. W ten sposób socjolog staje się
kapłanem. Comte był kapłanem religii ludzkości, a dzisiaj Beck jest kapłanem religii nowoczesności.
Żeby uciec się do przykładu: tabu, o którym wspomniałem należałoby według Becka uczynić
holocaust (zło), którego sprawcą było państwo (struktura zła). Kiedy ustanowimy takie tabu, to
ludzkość będzie zbawiona.
Osobiście nie lubię, kiedy socjologowie wcielają się w role kapłanów. Wolę, kiedy o
strukturach grzechu mówią Jan Paweł II lub Benedykt XVI. To są pojęcia, które ułatwiają nam
nawrócenie, a oni są świadkami tego nawrócenia. Słowem, socjologowie aspirując do roli kapłanów,
wychodzą moim zdaniem poza swoje kompetencje. Jeśliby chcieliby być konsekwentni, to musieliby
uznać za sensowne pytania kierowane przez innych do siebie, typu: „czy pan się modli?”, „czy jest
pan dobrym człowiekiem”?, „jak traktuje pan swoją żonę”?, „jak traktuje pan swoje dzieci?”.
Kolejny przykład: Philip Zimbardo, były szef Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, autor
słynnej książki Efekt Lucyferaiii, o której można powiedzieć, że traktuje o strukturach zła i grzechu
strukturalnym. Zimbardo nie boi się wypowiadać na temat zła i zastanawiać nad tym, w jaki sposób
państwo może je ograniczać. Wymienia on trzy główne teorie zła: pierwsza, nazwijmy ją katolicką,
głosi, że jesteśmy źli wewnętrznie, skażeni grzechem i dlatego czynimy zło (teoria zgniłych jabłek,
które psują się od środka); druga, teoria beczki, która mówi, że jabłka psują się nie od środka, ale
na skutek przebywania w beczce, która jest zła (zło systemowe); trzecia konstatuje natomiast, że
zło istnieje, dlatego, że istnieje ktoś, kto tworzy system. Samemu Zimbardo najbliżej do drugiej i
trzeciej teorii. Twierdzi, że człowiek nie jest zły z natury, tylko, że sytuacja czyni go złym, że złym
czyni go sytuacja grzechu. Niestety, dowodząc tego w ramach słynnego więziennego
eksperymentu, Zimbardo pominął dwie bardzo ważne sprawy. Twierdzi on, że sytuacja więzienia
zawsze negatywnie wpływa na zachowanie ludzi. Wniosek z tego taki, że więzienie jest złe.
Zimbardo mylnie interpretuje tu swoje własne doświadczenie. Gdy był podczas wspomnianego
eksperymentu ważnym jego podmiotem, to zauważył, że przez pierwsze dwa dni nic szczególnego
się nie działo. Lawina wydarzeń runęła, kiedy jeden z uczestników postanowił wcielić się w rolę
złego policjanta. Wynika stąd, że więzienie samo z siebie nie jest złe. Zło pojawia się dopiero wtedy,
kiedy znajdzie się „złe jabłko”, które wchodzi w relacje z innymi. Zimbardo tego nie widzi.
Po drugie, wymienia on wiele elementów, które sprzyjają czynieniu zła. Żeby doprowadzić
kogoś do cierpienia, należy wprowadzić między kata a ofiarę pośrednika (maska, niemożność
wzajemnego widzenia się, zależność hierarchiczna). Dzięki temu zło ulega rozmyciu i trudno ustalić
za nie pełną odpowiedzialność. Amerykański socjolog przedstawia różne przykłady na
potwierdzenie swojej tezy (np. Guantanamo, eksperymenty Stanleya Milgrama). Kłopot w tym, że
pomija on w tym kontekście milczeniem problem aborcji. A tak się składa, że aborcja, jako jedno z
nielicznych zjawisk. spełnia wszystkie powyższe kryteria. Wszystkie strategie, które czynią zło
niewidzialnym, są realizowane w przypadku aborcji. Aż trudno uwierzyć, że Zimbardo pomija to
milczeniem! Moim zdaniem nauka zawsze powinna stawać po stronie niewinnego cierpienia.
A może jest tak, że szereg zagadnień obejmujących działalność ludzi w rozmaitych
strukturach przełomu wieków (biznesowych, medycznych, politycznych czy medialnych) wymyka się
tradycyjnemu opisowi i diagnozie etycznej?
Faktycznie, wyzwania techniczne i bioetyczne tworzą zupełnie nową sytuację. Ta sytuacja
wymaga wprowadzenia bardziej czułego instrumentarium, a więc stosowania nie tylko kategorii
grzechu, lecz także koncepcji grzechu strukturalnego i tajemnicy zła. Znany jest slogan mówiący, że
„technika nie jest ani dobra ani zła”. Niemniej może ona doprowadzić do tego, że coraz częściej za
dobre uznajemy to, co staje się możliwe. Tak jest na przykład z klonowaniem człowieka, które
prędzej czy później dojdzie do skutku. Z jednej strony Benedykt XVI mówi tak: jeśli rozum ludzki nie
jest ożywiany przez objawienie, to nieustannie będzie się on osuwał w irracjonalność. Z drugiej
strony, warto wspomnieć o (momentami bliskiej myśleniu Ratzingera) koncepcji niemieckiego
filozofa, Odo Marquarda. Mówi on, że rozum ma właściwości inkluzywne – jeśli czegoś nie rozumie,
to próbuje to winkorporować. Na przykład nie rozumiemy zła, choć czujemy je i próbujemy opisać je
za pomocą mitów. „Rozum odbiera złu znamiona zła”, przestaje ono być złem, ponieważ jest
racjonalizowane. Dawna traumą staje się teraz czymś do zniesienia. Na końcu procesu
racjonalizacji stoi zamiana zła w dobro.
Znów widać to jak na dłoni w przypadku aborcji, która jest czymś złym i dlatego należy
poddać ją racjonalizacji (poprzez powołanie się na problemy społeczne, biedę itd.). Coś, co zostało
zracjonalizowane gładko przeistacza się następnie w coś dobrego. Zaczyna się postrzeganie
aborcji nie tylko, jako zjawisko racjonalnego i zrozumiałego, ale dostrzega się w niej wręcz dobro w
postaci ekspresji ludzkiej wolności. W konsekwencji staje się ona prawem. Żeby wyzwolić się z tej
diabelskiej alchemii zamieniania zła w dobro, nasz rozum musi być ożywiany przez wiarę.
Co więcej, technika pozwala na globalne rozprzestrzenianie się zła, a także, co może jest
najbardziej niebezpieczne, wnika w sam początek ludzkiego życia. Oba te czynniki splatają się w
gigantyczny fałsz – pokazuje się na przykład kochającą się parę, która wreszcie dzięki technologii
może mieć upragnione potomstwo. Jednocześnie jednak słowem nie wspomina się o
makabrycznych kulisach in vitro i klonowania. Uważam, że współczesna etyka musi być coraz
bardziej radykalna, żeby umieć opisać nowe formy zła.
"W nowym numerze '44 / Czterdzieści i Cztery' (www.44.org.pl) o apokaliptycznym wymiarze struktur grzechu Marek
Horodniczy rozmawia ponadto z Piotrem Dardzińskim, Markiem Przychodzeniem, Pawłem Milcarkiem, Aleksandrem
Nalaskowskim i ks. Piotrem Kieniewiczem."
Przypisy: W. Sołowiow, Krótka opowieść o Antychryście, tłum. L. Posadzy, Wrocław 1998.
Więcej w piątym numerze „44 / Czterdzieści i cztery”
P. Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, red. M. Materska, tłum. A. Cybulko, Warszawa 2008.
Download