Katolicy i seks

advertisement
Społeczna Wyższa Szkoła
Przedsiębiorczości i Zarządzania w Łodzi, filia Kołobrzeg
Esej Socjologiczny na podstawie książki Kate Saunders i Petera
Stanforda pt. ”Katolicy i seks”
Kołobrzeg 2007
Wielu znajdzie w książce Kate Saunders i Petera Stanforda, „Katolicy i seks”
odpowiedzi na nurtujące je pytania. Będą jednak i tacy, którzy nie zrozumieją do końca
zawartych w niej prawd i ich pytania nie znajdą jednoznacznego potwierdzenia. Ja po
przeczytaniu tej książki poczułam ulgę. Sprawy, które dotychczas wydawały mi się trudne i
niewytłumaczalne znalazły swój szczęśliwy finał. Temat książki nie jest łatwy. Autorzy
podjęli trud, by idąc zgodnie z nauką kościoła pokazać dwie strony medalu. Opłacało się.
Chodzi o to, że wielu ludzi po przeczytaniu tej książki zupełnie inaczej spojrzy na swoje
dotychczasowe życie. Nie chodzi o to by usprawiedliwiać swoje złe czyny czy fałszywe
postępowanie, lecz przede wszystkim o to by znaleźć ich przyczyny i próbować je zmienić.
Bycie katolikiem, na którego nakłada się obowiązek moralnej czystości, w obecnym, przecież
ciągle zmieniającym się świecie wcale nie jest łatwe. Bariery, które osoba wierząca spotyka w
swym życiu często wydają się nie do pokonania. Niestety przecież sam Jezus wiedział, że
2
jesteśmy grzeszni i często upadamy. Nie warto się czepiać naszych ułomności czy słabości,
ale warto pomagać nam wstawać. Nasze życie naznaczone jest krzyżem jeżeli uważamy się za
osoby wierzące. Musimy każdego dnia brać ten krzyż na ramiona i nieść go dotąd aż
wystarczy sił. Gdy upadniemy trzeba nam wstawać i iść dalej.
Treść książki „Katolicy i seks” nie została wymyślona przez autorów przy biurku w
jakimś cichym kąciku. Jest owocem ich doświadczeń wynikających z niezliczonych
kontaktów z różnymi ludźmi, a konkretnie katolikami będącymi w potrzebie, z
nieszczęśliwymi, cierpiącymi, gnębionymi wątpliwościami, ale też i ze szczęśliwymi. Łączył
ich Bóg i jedna wiara, ale którzy co innego czuli, myśleli, w różny sposób interpretowali swe
drogi życiowe. Mimo doświadczeń i cierpienia pozostali dobrymi katolikami. Inni załamywali
się kiedy spadły na nich „Kościelne kurtyny”, nakazy, zakazy i piętno grzesznika.
Rezygnowali z walki i odchodzili od Kościoła, nie oznaczało to jednak że odeszli od Boga.
Większość z nich pozostała mu wierna lecz Kościół zszedł na drugi plan. Wydaje mi się, że
po części zawarli pokój z własną duszą i sumieniem lecz wojnę toczyli z księdzem, który
mimo mądrości Bożego miłosierdzia nie był w stanie złamać twardych kościelnych reguł.
Byli i tacy którzy okazali swe miłosierdzie dla grzesznika ale i oni stali się niewiarygodni dla
kościoła. Na tym polega autentyczność i moc oddziaływania tej książki. Autorzy postarali się
w prosty sposób pokazać nam jak krucha jest granica między czystością a grzechem. Zaciera
się w tej książce bariera między grzechem zawinionym a grzechem świadomym. Otóż bycie
katolikiem, szczególnie w kościele rzymskokatolickim, gdzie nauka moralna Kościoła jest
trudna i czasami nie do przyjęcia-jest trudne. Piętno życia w grzechu może zniszczyć nie
tylko katolika, ale każdego człowieka. Czasem ludzie którym nie udaje się czegoś dokonać
stają u kresu wytrzymałości, stają nad przepaścią i niestety wpadają w nią. Wydaje się że
wiara w Boga ma dwa oblicza. Jeżeli żyje się w zgodzie z moralnym dekalogiem staje się
źródłem niesamowitego szczęścia. Gdy zaś łamie się pewne zakazy, wtedy staje się wrogiem.
Łączenie spraw duchowych ze sprawami fizycznymi zawsze pociąga za sobą pewien rodzaj
grzechu. I tu rodzi się paradoks. Bo czymże według Kościoła jest seks? Czy jest to tylko
źródło prokreacji. Według mnie nie. Seks to następstwo miłości, a ta przecież według
Kościoła największa jest i najsilniejsza. Rodzi się zatem pytanie: czy słusznie Kościół, aż tak
potrzebuje anty-moralności człowieka skoro takie zachowania bezpośrednio wywodzą się od
miłości? Na pewno nie. W miłości trzeba umieć po prostu kochać, a nie osądzać czy sądzić.
Miłość jest czymś realnym w życiu każdego człowieka. Seks jest jej nierozerwalną częścią.
Nie jest on tylko fizycznym popędem, zwierzęcym zachowaniem, jest fizycznym wyrazem
miłości człowieka do człowieka.. Kościół popełnia wielki błąd usiłując oddzielić jedno od
3
drugiego. Nie da się, oprócz Boga umiłować kogoś bez chęci fizycznego zbliżenia. Miłość
kroczy w parze z seksem wszędzie tam, gdzie ludzie żyją i obcują ze sobą, starają się do
siebie zbliżyć i gdzie pragną iść razem przez życie. Dogmaty Kościoła mówią o grzesznej
miłości, o fizycznym popędzie, i to jest złudne. Miłość, która sama w sobie jest cnotą nie
może być grzeszna. Kościół który gloryfikuje miłość i czyni z niej jedną z trzech najwyższych
cnót, repremendując seks zaprzecza sam sobie. Skoro pochodzi od Boga jest samą
doskonałością. Grzechem jest współżyć z kimś tylko dla chęci załatwienia fizycznych potrzeb
czy ulżenia sobie. Jeżeli zaś ludzie wzajemnie się miłują, seks wpisany jest w ich
codzienność. Sakrament małżeństwa nakłada obowiązki, daje prawa, ale zmusza także
małżonków do przestrzegania pewnych norm.
Kościół nie powinien represjonować zbliżenia opartego na miłości. Chrystus uznał
człowieka za istotę która ma swój własny rozum i instynkt, którym potrafi doskonale się
posługiwać. Więc dlaczego tak ogromny nacisk kładzie się na seks? Może być tak że Kościół
sam w sobie jako instytucja boi się tego zagadnienia. Gdybyśmy chcieli przyjrzeć się
seksualności człowieka to od początku naznaczone jest ono grzechem. Adam i Ewa jako
pierwsi ludzie popełnili grzech pierworodny i my współcześni katolicy do dziś dźwigamy
piętno ich czynu. Seks w małżeństwie nie jest grzechem jeżeli nie opiera się na antykoncepcji.
Tylko metoda kalendarzyka dopuszcza wytłumaczalne uprawianie seksu. To godzi w
człowieka. Odwieczne myślenie, że małżeństwo daje prawo do swobodnego uprawiania seksu
i tu spotyka się z poprzeczką. Otóż grzeszne jest myślenie o seksie jak o tylko fizycznym
uniesieniu. Trzeba zawsze sugerować się zasadą prokreacji, która utwierdza człowieka w
przekonaniu, że tak naprawdę został stworzony tylko po to by się rozmnażać i utrzymywać
gatunek. Tu rodzi się konflikt. Skoro Kościół przyjmuje, że dziecko jest wielkim Bożym
darem to dlaczego sam Bóg nie ma decydować o jego pojawieniu. Wydaje się, że żadna
antykoncepcja nie jest w stanie pokrzyżować Bożych planów. Po cóż winić małżonków za
coś, na co być może w ogóle nie mają wpływu. Z drugiej zaś strony czy sfera intymności
człowieka nie powinna być oddzielona murem od Kościoła? Każdy z nas, żyjąc w zgodzie z
Bogiem ustala sobie normy życia. Nie zawsze chrześcijańska droga jest łatwa i prosta, ale czy
wszystko w życiu musi mieć wytłumaczenie? Gdyby chrześcijaństwo nie trwało tak uparcie
przy swym podejściu do seksu to może wiele zachowań, które teraz nazywamy gorszącymi i
rozpustnymi, wcale by takimi nie były. Wydaje mi się, że łatwiej jest każdemu z nas kroczyć
zgodnie z Bożą wolą w sytuacji, gdy wiemy, że Bóg wszystko wie i wszystko rozumie.
Przecież to co dla mnie wydaje się być wielkim grzechem dla innych jest zwykłą słabostką
4
czy ułomnością. Pojmowanie seksu jako grzechu jest błędem, który w dużej mierze
przyczynia się do rozłamów w Kościele.
Patrząc na wymogi Kościoła względem osób wierzących trudno jest wyobrazić sobie
przyszłość. Skoro granica między tym co moralne, a tym co nie, jest taka cienka, że nie
wiadomo jak będzie ona wyglądać.
Wiem z doświadczeń ludzi, którzy zwierzają się ze swego życia w tej książce, że Bóg
jest dla nich bardzo ważny. On nawet gdy zdaniem Kościoła grzeszą stoi na pierwszym
miejscu. Często bywa i tak, że wierzący i praktykujący Katolik odchodzi od swego Kościoła,
bo zakochał się w kobiecie, która już wcześniej była mężatką, lecz jej małżeństwo okazało się
być złe, a teraz nie może po raz kolejny stanąć na ślubnym kobiercu. To jest niezwykle
krzywdzące dla tych, którzy prawdziwie miłują Chrystusa i nie wyobrażają sobie życia bez
niego. Niestety nie wolno im przystąpić do Komunii Świętej bo od strony zasad Kościoła żyją
w grzechu. Spotyka ich podwójna kara. Nie dość, że nie mogą uczestniczyć w sakramentach,
które dotąd stanowiły źródło ich duchowej wiary, to jeszcze są napiętnowani przez Kościół
jako ci, którzy w duchu wiary i miłości znając dokładnie historię ich życia dawało ciche
przyzwolenie na udział w życiu Kościoła. Niestety wiemy, że jest ich nie wielu, bo kierując
się zasadą, że „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” nie chcą narażać Kościoła na
sensacje. Myślę, że fakt, iż niektórym zagorzałym Katolikom udziela się unieważnienia
małżeństwa, też nie do końca jest dobry. Owszem rozdzielenie tzw. ” Kościelnego rozwodu”
daje szansę na inny szczęśliwy związek, ale czy tak naprawdę da się unieważnić coś co
przecież było, istniało. Kwestią sporną jest etyka moralna, ale nawet najgorsze czy
najokrutniejsze fakty z życia małżonków nie wymarzą faktu, że w owym dniu i w owej
godzinie, on i ona stali się sobie mężem i żoną. Wina jaką obarczają siebie wzajemnie
małżonkowie za rozpad małżeństwa jest czasami bardzo sporna. W sytuacji gdy coś jest
nieważne, nie istnieje, po cóż dochodzić jakichkolwiek praw? Czy tylko po to by jakoś się
usprawiedliwić. A może fakt, że osoby żyją pod jednym dachem, współżyją ze sobą bez
sakramentu małżeństwa wcale nie byłby taki gorszący, gdyby patrzyło się na niego również
jak na coś co można unieważnić, wymazać z życiorysu. Wiem, że Katolik ma trudną drogę
życia jeżeli chce kroczyć drogą Chrystusa i jednocześnie trzymać się wytycznych Kościoła.
Czasami nawet wydaje mi się to niemożliwe. Nauka, którą Chrystus przez wieki wpajał nam
przez testamentowe historie, niekiedy nie pasuje do tego co zarządził Kościół. Chociaż
obserwuje się pewne zmiany w ustawach kościelnych od czasów II Soboru Watykańskiego, to
niestety nie są to zmiany aż tak znaczące, które rokowałyby radykalne zmiany.
5
Myślę, że takie dążenie Kościoła do doskonałości, gubi po drodze prawdziwe oblicze
wiary. Sprawa pogarsza się, gdy wspomni się o narastającym procesie rozłamów w Kościele,
chęci zniesienia celibatu w śród Księży czy istniejących grupach homoseksualistów i lesbijek.
Nie są to sprawy łatwe ani dla Kościoła, ani dla społeczeństwa, ale są to niewątpliwie
zjawiska o których trzeba rozmawiać. Kościół utrzymując swe twarde zasady odrzuca od
siebie rzesze ludzi dla których Boża nauka jest ważna, lecz nie rozumieją pewnych zasad jej
funkcjonowania. Księża i istoty zakonne, a tym samym inne osoby powołane do życia
konsekrowanego poświęcają się Bogu, jednocześnie decydują się na życie w celibacie, z dala
od cielesnych uciech, które są grzeszne. Obserwujemy jednak to co dzieję się wokół nas i
widzimy, że nie zawsze celibat jest przez księży utrzymany. Znamy historię księży
rozpustników, homoseksualistów, którzy nie potrafią ukryć swych cielesnych pragnień i dążą
do ich realizacji. Znamy również historie i tych, którzy mimo swego homoseksualizmu czy
odmienności, walczą z pokusami i pokorą pokonują bariery. Błędem należy uznać fakt, że
wszystkich trzeba mierzyć jedną miarą. To jest krzywdzące. Nie wszyscy przecież kręcą na
boku, mają utrzymanki. Są i tacy, którzy idąc za powołaniem trwają w celibacie i całkowicie
oddają się Bogu z niego czyniąc swój ideał uniesień. Wydaje mi się to doskonałą miłością,
która nie wymaga życia seksualnego. Radość płynie nie tylko z przyjemności, ale także ze
spełnienia tego co się robi. Ksiądz, który celibat uznaję za łaskę, który wstępując do
seminarium czuł co od siebie odrzuca jest skarbem. On ma radość braku seksu i nie jest to
radość udawana lecz prawdziwa. U niego seks zastępuje oddanie, poświęcenie. Ktoś rzekłby,
że to nierealne, bo przecież jeżeli nie współżyje to musi się masturbować czy gdzie indziej
dawać upust swym emocjom. To nie jest prawdą. Ludzie potrafią żyć bez seksu. Są tacy co
potrzebują go wiele, ale i tacy dla których nie jest ważny. Porównać to można do chorej
osoby, która urodzi się bez genitaliów. Będzie żyła mimo, że nigdy nie dowie się co by było
gdyby je posiadała. Błędne jest także rozumowanie, że każdy ksiądz to gej. W kościele
rzymskokatolickim są księża, którzy otwarcie mówią o swej odmienności. Najczęściej jednak
nie obnoszą się z nią by nie deprawować innych. Fakt, że są „inni” budzi chyba w nich
samych strach, bo wstyd i poczucie winy nie daje im często spokoju. A przecież, tu kolejny
paradoks-nie są winni temu, że tacy się urodzili, że to właśnie u nich takie skłonności się
ujawniły. Sam Chrystus nic nie mówił na temat homoseksualistów. Nie osądzał tak jak
uczynił to Kardynał Ratzinger, który jawnie uznał homoseksualistów za problem
współczesnego świata. Trzymając się bardzo konserwatywnych zasad nie odpuszczał w
krytykowaniu homoseksualnych zachowań. Nie pozwalał na zniesienie celibatu, choć znane
mu były dane dotyczące rozwiązłości księży i ich podwójnego życia. Myślę, że łatwiej było
6
mu narzucać nowe formy niż modyfikować stare. Odwieczne kościelne prawa nie mogą jego
zdaniem zostać zmienione. Budzi się czasami wątpliwość czy są one dobrym fundamentem
dla wciąż pielgrzymującego Kościoła. A może nadejdzie taki dzień, że fundament ten runie i
nie będzie komu go odbudować. Jestem przekonana, że to wiara w rodzinę sprawia, że
Kościół za wszelką cenę chce zachować jej patriarchalny model: tata, mama, dziecko. Jeżeli
weźmie się słowa Jezusa „miłujcie się wzajemnie i rozmnażajcie” to taki model rodziny ma
głęboki sens. Ze związku homoseksualistów czy lesbijek nigdy nie powstanie życie. Ich próby
włączenia się do życia Kościoła są zawsze spalone. Dlaczego? Czyż tylko dlatego, że są inni?
Wydaję mi, się że nie. Omijając fakt, że nie jestem ani zwolennikiem ani przeciwnikiem nie
heteroseksualnych związków, wydaję mi się, że chcą oni od razu nazbyt wiele od świata. To
nie jest takie proste. Nasz stary, odwieczny proces bycia człowiekiem przyzwyczaił nas do
tego, że najpierw był on i ona, a potem było ono. Słyszano o „odmieńcach” lecz ich było
niewielu. Dopiero XX wiek pełną parą obnażył zjawisko homoseksualizmu i lesbijstwa.
Trudno zatem dziwić się, że nam ludziom, uznajmy „normalnym” (ale tylko w przypisie), od
razu przestawić się na inny tor. Często boimy się tego co niesie świat. Czujemy niekiedy
wstyd, że może jesteśmy za mało tolerancyjni. Wciąż budzi wstręt pojawienie się w naszym
otoczeniu homoseksualisty czy lesbijki. Nie dziwi zatem fakt, że gorszymy się na wiadomość
o tym, że ksiądz jest gejem. Osoba, która ma nas przybliżać do Chrystusa, jednoczyć z nim
sama ma problem. Sądzę, że problem dla wielu ludzi wierzących może być złożony. Jeżeli
przyjmie się zasadę, że ksiądz to też po prostu człowiek, to o wiele łatwiej wytłumaczyć sobie
niektóre nietypowe posunięcia. Jeżeli zaś będzie patrzyło się na niego tylko jak na posłannika
Boga, to wiele rzeczy z jego życiorysu może gorszyć. My katolicy, myślę, że trochę złudnie,
przyjęliśmy, że każdy ksiądz musi być święty, dobry i prawy. Nikt w tym najemnym pasterzu
nie pragnie dopatrzeć się jakichkolwiek ułomności czy złych zachowań. Błędem jest myślenie
tylko kategoriami świętości. Rzecz powołania również ma różne aspekty. Kościół pięknie
motywuje sprawę powołań do kapłaństwa. Mówi o słyszalnym głosie Boga. Łatwiej jest
uwierzyć w księdza, który swoją prawą postawą i sposobem bycia zbliża nas do Chrystusa.
Trudniej gdy zauważymy jego złe oblicze.
Podobnie do osądzania ludzi podchodzi Kościół w sprawie poczęcia. Aspekty
Kościoła zakładają, że od chwili poczęcia dziecko objęte jest ochroną i należy je bronić.
Prawo do życia rodzi się zatem w płodzie. Każdy kto dopuści się aborcji według Kościoła jest
mordercą. Można by pokusić się o stwierdzenie, że tak naprawdę każda matka, która zażywa
środków antykoncepcyjnych jest także morderczynią. Co prawda nie zabija płodu, ale nie
pozwala na to by on zaistniał. Aborcja to grzech z którego Kościół niechętnie rozgrzesza, bo
7
nie chce brać na swe barki czyjegoś życia. Feministki uznają, że same mają prawo decydować
o tym, czy chcą mieć dzieci czy nie. Skoro zatem aborcja nie jest dla nich problemem, to po
co czynią tyle zachodu do legalnej aborcji? Boją się tylko litery prawa czy tak naprawdę
samych siebie? Wydaje mi się, że zbytnie przyzwolenie na seksualną edukację też nie jest
dobre. Świat mógłby oszaleć gdyby nie było pewnych norm. Gdybyśmy oparli się na
stwierdzeniu, że istot ludzkich rozłączać nie wolno, to zapewne dalibyśmy swą aprobatę
wszelkim związkom homoseksualnym, lesbijskim czy powtórnym małżeństwom. Pan Jezus
wybaczył nierządnicy bo powiedział, że nikt z nas nie jest bez grzechu, ale na odchodne
dodał, by nie grzeszyła więcej. W życiu nie powinno być tak jak w watykańskiej ruletce, że
coś jest do przyjęcia bo jest dobre lub można to jakoś racjonalnie wytłumaczyć albo coś jest
złe i trzeba to piętnować. Wydaje się smutne, że kościół zabrania zapładniania IN VITRO
motywując to sztucznym zapłodnieniem, czy wspomaganą prokreacją, gdy tymczasem Jezus
prosił rozmnażajcie się. Może tego rodzaju poczęcia należałoby nie piętnować i czynić z
niego powód do winy, lecz wspomagać, bo to daje szanse na rodzicielstwo i stworzenie
prawdziwej rodziny. Kościół powinien ruszyć trochę naprzód, zmienić pewne zmurszale już
reguły i choć trochę otworzyć się na człowieka. Co prawda istnieje takie forum wewnętrzne,
które niesie pewne alternatywy, lecz nie daje alternatywnych rozwiązań. Kościół uczy, że
grzechy można i należy przebaczyć, sakrament pokuty i pojednania jest tego dowodem, ale i
tu są pewne granice, to Bóg nie do końca wybacza skoro ksiądz tu na ziemi nie da
rozgrzeszenia. Zatem Kościół zinstytucjonizował wielkoduszność Boga i sam przyznał sobie
władzę do rozgrzeszania ludzkich grzechów. Ludzie jednak nie bardzo przejmują się swoimi
występkami skoro kolejki do konfesjonałów są krótkie. Człowiek sam stawia granicę między
tym co pojmuje za grzech a czego nie. Kościół stosując zasadę forum wewnętrznego pozwolił
sobie na balansowanie między tym co można poczytać za grzech, a tym co można
wytłumaczyć i szyć. Księża sami we własnym zakresie decydują o słuszności swych decyzji.
Nie jest to niestety doskonałością, alternatywą ani lekarstwem na całe schorzenia Kościoła.
Bez ludzi Kościoły będą puste. Gdy im wyżej podnosi się poprzeczkę tym mniej ludzi może
do niej doskoczyć. Ludzie odchodzą od Kościoła bo narzuca im zbyt wielkie reguły. To jest
jak ucieczka przed czymś co niezrozumiałe czy niewiarygodne. Nie jest to w żadnym razie
ucieczka od Pana Boga. My nie powinniśmy utożsamiać na równi Kościoła z Bogiem, bo
wyrządzamy takim porównaniem krzywdę sobie i innym. Wierzy się w Boga a nie Kościół,
który tylko reprezentuje jego interesy na ziemi.
Myślę, że gdyby Kościół uznał moralność seksualną za coś najgorszego i ustalił
pewne, nieco łagodniejsze wytyczne, to łatwiej byłoby mu jednoczyć ludzi. Seks nie powinien
8
być poczytywany za coś gorszącego jeżeli wymierzony jest prawem miłości. Uprawianie
seksu jest niemoralne, gdy w grę wchodzą gorszące sytuacje lub wykorzystywanie innych,
np.: gwałty, zdrady, molestowania. Złem jest seks, gdy stanowi źródło fizycznego upustu.
Wystarczy spojrzeć na moralność seksualną nie tylko kategoriami grzechu, lecz kategoriami
miłości a już można wiele zmienić. Człowiek składa się ze słabostek i ułomności, nad którymi
zlituje się stwórca i w swoim miłosierdziu da nam odkupienie win.
9
Download