Wypędzanie czy wysiedlanie konflikt odmiennej pamięci (44)

advertisement
Wypędzanie czy wysiedlanie ─ konflikt odmiennej pamięci (44)
11 milionów Niemców obejrzało niedawno pierwszy odcinek większego dzieła filmowego
poświęconego sprawom przesiedlenia Niemców po II wojnie światowej z ziem przyznanych Polsce,
Czechosłowacji oraz Węgier przez Konfederację Trzech Mocarstwa w Poczdamie. Odcinek pierwszy
poświęcony został masowej ucieczce Niemców z terenów zagrożonych przez Armię Czerwoną w 1945
roku, która pochłonęła ogromną ilość ofiar. Film wzmocnił w szerokich kręgach opinii w RFN dążenie
do relatywizacji zbrodnie popełnionych przeciwko ludzkości, zbrodni wojennych oraz ludobójstwa
popełnionych, przez III Rzeszę w latach II wojny światowej. Na czele tego ruchu stanęła szefowa
Związku wypędzonych Erika Steinach. Związek, a także liczne w RFN organizacje ziomkostw, dążą
do uznania Niemców za ofiary wojny oraz „zbrodni” zwycięzców - państw i narodów wielkiej
antyhitlerowskiej koalicji „popełnionych na narodzie niemieckim". Dotyczy to nie tylko
bombardowania miast (np. Drezna, Berlina...) ale przede wszystkim „zaboru niemieckich ziem” oraz
„wypędzania z nich autochtonicznej niemieckiej ludności po wojnie. Produkowana ostatnio w RFN
literatura, historiografia, publicystyka, telewizja i filmy w drastyczny sposób naświetlają te sprawy
pobudzając rewizjonistyczne tendencje w tej złożonej sprawie.
„Nie jestem przerażony perspektywą przemieszczania ludności, ani tymi ogromnymi
przemieszczeniami, które są bardzo możliwe w nowoczesnych warunkach niż kiedykolwiek”, stwierdził
Winston Churchill gdy w lipcu 1945 roku w toku obrad Konferencji Trzech Mocarstw w Poczdamie
podjęto ostateczna decyzję o przesiedleniu z terenów przyznanych Polsce wszystkich Niemców.
Brzmiała ona „Konferencja osiągnęła następujące porozumienie w sprawie usunięcia Niemców z
Polski, Czechosłowacji i Węgier. Trzy rządy rozważywszy sprawę pod każdym względem, uznają, że
należy przystąpić do przesiedlenia do Niemiec ludności niemieckiej lub jej część pozostałą w Polsce,
Czechosłowacji i na Węgrzech. Zgadza się co do tego, że wszelkie przesiedlenia, jakie następują
powinny odbywać się w sposób zorganizowany, humanitarny".
Gdy 23 czerwca 1944 roku potężne siły trzech frontów Armii Czerwonej: 1,2 mln żołnierzy,
24 tys. dział, 4 tys. czołgów, runęły niespodziewanie z kierunku Białorusi, Witebska, Bobrujska,
Mińska... nie wielu wróżyło szybki sukces. Niemcy bronili się równic potężnymi siłami i wciąż z
różnych innych frontów przerzucali siły. Operacja określona został kryptonimem „Bagration”.
Okazało się, że już w pierwszych dniach ofensywy front został przełamany na długości... 1000 km, a
włamanie osiągnęło 500 km. Na zapleczu operacji w Prusach Wschodnich, na Warmii i Mazurach
wybuchła panika, której grozę trudno dziś opisać. Zima była sroga, mrozy sięgały 25-30 stopni,
zablokowane zostały linie kolejowa, brakło transportu kołowego, przejawiała się głęboka
dezorganizacja, chaos. Czerwonej Armii bano się w śmiertelny sposób. Rozpoczął się rozpaczliwy,
żywiołowy exodus setek tysięcy ludzi, w tym ogromna rzesza kobiet, dzieci, starców. Przedzierano się
ku portom bałtyckim licząc na ich zbawienną rolę. Lotnictwo sowieckie, dalekosiężna artyleria, były
bezwzględne. Fale Bałtyku spychane wiatrem weszły na Zalew Wiślany pokrywając go 20-30
centymetrową zmarzliną. Sowieckie bomby łamały lód i pustoszyły kolumny z trudem brnące w
lodowatej wodzie. Trudno wyobrazić sobie to straszne widowisko, które pochłonęło dziesiątki tysięcy
ofiar. Inni dotarli do portów i w walce, w panice dostali się na statki i okręty, które miały ich
przewieść w głąb kraju. Radzickie łodzie podwodne oraz lotnictwo bombowe i myśliwskie zatopiły te
największe. Do symbolu urosły takie jak statek „Goya” (7 tys. Ofiar), oraz Wilhelm Gustlof (ponad 6
tys. Ofiar). Łącznie aż 75 procent dawnych mieszkańców tej ziemi opuściło na zawsze rodzinne
strony, a w ucieczce mogło zginąć wiele tysięcy osób. Wkrótce podobny los spotkał resztę fal
ucieczek. Ze Śląska zbiegło 3,2 mln ludzi, a w toku zginąć miało ok. 1,5 tys. osób. Te ziemi były
zaludnione tak, że mimo owej milionowej ucieczki na przyznanych Polsce terenach, aż po Odrę i Nysę
Łużycka pozostało 3 do 2,5 mln. osób. I ci właśnie mieli decyzją Konferencji w Poczdamie być
deportowani (wysiedleni) do środkowych i zachodnich Niemiec. W pierwszym etapie pospieszyło się
wojsko i poczęło „dzikim trybie” wysiedlać Niemców zamieszkałych w pobliżu granicy PRL. Owa
deportacja fatalnie zapisała się w kronikach zjawiska. Szczególnie w jej toku zdarzały się liczne
wypadki odchodzenia od owego nakazanego humanitarnego traktowania wysiedlanych. Pozbawiano
ich całkowicie własności, narzucano skrajnie stosowany przymus, a niekiedy daleko posunięty
brutalizm. W tym trybie zdołano wysiedlić ok. 500 tys. Obecnie w RFN najczęściej daje się przykłady
polskich działań właśnie z tego etapu.
W drugim etapie, który trwał od października do grudnia 1945 roku i objął ok. 600 tys. osób,
miał łagodniejszy charakter. Zezwalano na zabranie ze sobą większego bagażu, objętych traktowało
znacznie łagodniej, choć nie brakło brutalności, rabunku, naigrywania się, w wypadku śmierci i
zabójstw dokonanych przez elementy kryminalne lub czyny wywołane chęcią zemsty, na zbrodnie,
których konwojenci byli przedtem świadkami. Nad tym wszystkim panował pośpiech, gdyż decyzja
władz ZSRR oraz rządu PRL należało jak najszybciej przygotować uzyskanie ziemie dla około 3,5
mln Polaków wysiedlanych z polskich kresów wschodnich, a także zubożałych terenów wschodnich i
środkowej Polski.
W toku akcji stosowano zarówno przymus jak i zgłoszenia dobrowolne, które preferowano.
Wysiedleni mogli zabrać ze sobą tylko bagaż ręczny, często umieszczany na podręcznych wózkach
lub w dwu walizkach oraz plecakach. W początkowych fazach, w pierwszych rzutach, wysiedlano
kobiety, dzieci oraz osoby nie nadające się do pracy pozostawiając wieleset tysięcy zdolnych do
pracy. Mimo trudności w formowaniu kolejowych transportów, trudności w zaopatrzeniu osiedlanych,
zapewnieniu opieki lekarskiej laka akcja przebiegała szybko, tak, że do końca grudnia 1945
wysiedleniu uległo ok. 1 mln osób. Dalsze wysiedlenia trwały do końca 1949 i miały bardziej
humanitarny charakter, a łącznie z okresami poprzednimi objęły ok. 3,6 mln osób. Pozostało
natomiast na tych ziemiach kilkaset tysięcy osób tej narodowości i te głównie w toku tzw. akcji
„Link” dokonanej w 1. 1950/51 również Polskę opuściły.
Jest rzeczą oczywistą, że akcja na taka skalę, w takich warunkach, w atmosferze chęci odwetu
za popełnione przez Niemców toku wojny straszliwych na Polakach zbrodnie, nie mogła mieć
charakteru idylli. Była i aktem zemsty. Dokonana w okresie wielkiego zamętu, braku kwalifikowanych
kadr, odpowiednich warunków materialnych, ogromnych zniszczeń w urządzeniach komunikacyjnych,
komunalnych itp. musiała spowodować wiele ofiar ale na pewno nie aż 1,6 mln jak szacują niechętne
Polsce niemieckie media.
Istotne, ze akcji dokonano na podstawie międzynarodowej decyzji aliantów i że była ona pod
ich nadzorem. Akcja posiada rozległą literaturę przedmiotu i to zarówno polską jak i niemiecką, w tym:
St. Banasiak, Przesiedlenie Niemców z Polski 1945−1950, Łódź 1969; Bernadetta Witschke,
Wysiedlenie czy wypędzenie, Toruń 2001; M. Podlasek, Wypędzenie Niemców na wschód od Odry i
Nysy Łużyckiej, Warszawa 1995: Die Vertreibung der deutschen Bevelkerong aus den Gebieten
Ostlich der Oder, Augsburg 1993.
Wypędzenie po niemiecku. Wyrzucanie z Zamojszczyzny ─ zapomniana
eksterminacja Polaków
Do rangi symbolu urasta fakt, że głównym kandydatem na stanowisko
prezydenta RFN jest 61-letni Horst Koehler. Urodził się on bowiem w Skierbieszowie na
Zamojszczyźnie, w okresie gdy Niemcy, osiedlając tam swoich osadników przeniesionych z
Rumunii, popełnili okrutne zbrodnie przeciwko ludzkości, a ziemia zamojska wciąż leczy
zadane jej rany. Historia zatoczyła więc osobliwe koło.
Brutalna, całkowicie zbrodnicza w swym założeniu oraz realizacji akcja wysiedleńczoosadnicza na Zamojszczyźnie rozpoczęła się w nocy z 27 na 28 listopada 1942 r. i trwała do 2 sierpnia
1943 r., a objęła obszar czterech południowych przedwojennych powiatów województwa lubelskiego ─
zamojskiego, tomaszowskiego, hrubieszowskiego oraz biłgorajskiego zamieszkały przez około 500
tys. osób, wśród których 66% stanowili Polacy, 24% Ukraińcy 10% Żydzi (ich eksterminacja w 1942 r.
była w fazie końcowej). Do 1940 r., tj. do czasu przeniesienia ich do „Kraju Warty”, mieszkało tu także
około 20 tys. potomków kolonistów niemieckich sprowadzonych i osadzonych na tej ziemi w XVIII i
XIX w. przez Ordynację Zamojskich. Z biegiem czasu ulegli oni prawie całkowitej polonizacji oraz
asymilacji, ale „mimo wszystko mieli niemiecką krew”, więc ich przeniesiono, ale ślady ich pobytu na
ziemi zamojskiej stanowiły „najważniejsze” uzasadnienie dla zamierzonej całkowitej germanizacji regionu. Deutsche Vaertland ist überal ─ mawiali wówczas Niemcy ─ wodie deutsche Zunge klingt.
„Akcja poszukiwawcza niemieckiej krwi ─ pisał 20 lipca 1942 r. w zarządzeniu dla
dowództwa SS i policji w dystrykcie lubelskim Heinrich Himmler ─ będzie rozszerzona na całą
Generalną Gubernię, a przy niemieckich koloniach (sic! ─ już ich wtedy nie było! - ZM) w okolicy
Zamościa zostanie utworzony „wielki teren osiedleńczy”.
12 listopada tego roku Himmler proklamował: „Powiat Zamość zostaje uznany za pierwszy
niemiecki obszar nasiedleńczy w Generalnym Gubernatorstwie...”. Wydano również dyrektywy w
sprawie „Ewakuacji Polaków z dystryktu Lublin (Zamość)” dla „osiedlenia tam volksdeutschów”.
Proklamowana akcja, jak się okazało, miała stanowić jedynie fragment wielkiego planu osadniczego
na Wschodzie ─ jednego z największych obok Holokaustu, niemieckich zamierzeń ludobójczych tzw.
Generalnego Planu Wschodniego ─ Generalplan Ost! Planu zagłady Słowian!
Z ramienia III Rzeszy akcją kierowali bezpośrednio kierownik Centrali Przesiedleńczej / siedzibą w Łodzi oraz oddziałami w Lublinie i Zamościu, Herman Krumey (przeżył wojnę i zmarł w RFN
jako „szanowany kupiec i działacz samorządowy”), oraz okrutny sadysta i morderca, dowódca SS i
policji w dystrykcie Lublin, Odilo Globocnik. Pośrednio w akcję zaangażowane w oczekiwaniu na
„łupy” i wyróżnienia były IV departament Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (referat IB B 4
kierowany przez Adolfa Eichman-na), Główny Urząd SS ds. Rasy i Osadnictwa, Niemieckie Towarzystwo Przesiedleńczo-Osadnicze, Wydział Zdrowia III Rzeszy, niemieckie firmy handlowe i zaopatrzeniowe, a także instytucje oświatowe i kulturalne, które miały służyć osiedleńcom. Globocnik
utworzył również prężnie działający Urząd Planowania i Badań oraz Placówkę ds. Osiedleńczych na
Wschodzie. W tych placówkach zatrudnienie znalazło wielu ściągniętych z uczelni w Rzeszy
absolwentów oraz studentów architektury, leśnictwa, rolnictwa, planowania przestrzennego oraz
demografii. Przygotowywali oni organizację wewnętrzną obszaru osadniczego, przebudowę wsi
przeznaczonych na osiedlenie itp.
Cała ta akcja miała wypracować model (Sonderlaboratorium ─ poligon doświadczalny) dla
przyszłej realizacji daleko idących planów „przebudowy Europy”.
W marcu 1942 r. Himmler domagał się od komisarza ds. umacniania niemieckości
zarysowania ogólnego planu osiedleńczego dla „Gdańska ─ Prus Wschodnich, Czech, Górnej Karyntii
i południowej Styrii oraz... Generalnego Gubernatorstwa".
W sierpniu tego roku już butnie zapowiedział „germanizację UkraIny”, szczególnie „wzdłuż
linii kolejowej Lwów – Żytomierz – Winnica – Odessa”. Wtórował mu Odilo Globocnik, o którego
planach doniósł władzom III Rzeszy dowódca policji bezpieczeństwa w dystrykcie Lublin, Hellmut
Müller, pisząc:
Brigadeführer zamierza, rozpoczynając od jednej części, osiedlić Niemców w całym
dystrykcie lubelskim a poza tym (ideał przyszłości ─ stworzyć pomost od krajów nordyckich
czy też zamieszkałych przez Niemców bałtyckich, przez dystrykt, do zamieszkałych przez
Niemców w Siedmiogrodzie. Chce on w ten sposób pozostającą w zachodniej części (leżącej
między Krajem Warty a Lublinem) ludność polską «zamknąć w kocioł» pod względem
osadniczym i stopniowo gospodarczo i biologicznie ją pognębić. Ekspansji z zachodu na
wschód, kierowanej z okręgu Warty, ma towarzyszyć wschodnio-zachodni nacisk kierowany z
okręgu Lublina i na północ i południe od niego...".
12 listopada 1942 r. ostatecznie zapadła decyzja wysiedlenia pełnego lub częściowego z
pozostawieniem osób w sile wieku do pracy u nasiedlonych kolonistów!) 300 wsi. „W samym powiecie
zamojskim ─ informował Globocnik ─ stoi już do dyspozycji 5 tys. gospodarstw”, a „do przesiedlenia
gotowych jest już 98,3 tys. Niemców z Besarabii, Rumunii, Serbii, Leningradu, znad Bałtyku,
Bukowiny, Chorwacji, Słowenii oraz Holandii (Flamandowie)”. Akcja miała być zakończona „na
wiosnę 1943 r.”.
Ludność polska w miejscowościach przeznaczonych do wysiedlenia miała być uchwycona i
posegregowana według następujących zasad: grupy I i II miały dotyczyć osób o „nordyckich cechach”.
Miano je kierować do obozu przejściowego w Łodzi by tam po przeglądzie antropologicznym i rasowym skierować je do Rzeszy do zniemczenia. Grupy te winny objąć około 5% wysiedlonych, tj. 7 tys.
osób; do grupy III miano zaliczać osoby nadające się do pracy fizycznej w Rzeszy (74% całości); do
grupy IV miały wchodzić osoby przeznaczone do zsyłki do obozów koncentracyjnych. Z grupy III i
IV należało oddzielić dzieci w wieku od sześciu miesięcy do lat 14 i osoby starsze powyżej lat 60.
Oddzielone od rodziców dzieci miały być zbadane pod względem antropologicznym (te o niebieskich
oczach i blond włosach miały być zniemczone), inne skierowane do specjalnych obozów
wychowawczych lub wraz ze starcami skierowane do wyznaczonych poza Zamojszczyzną wsi, inne
do obozów koncentracyjnych lub zagłady (Oświęcim), gdzie miano je zgładzić. Tak zresztą się stało
zarówno w Oświęcimiu, jak i na Majdanku. Praktycznie cały majątek ruchomy i nieruchomy został
skonfiskowany.
W akcji zastosowano najbardziej zbrodnicze metody działania. Spędzanych ludzi wieziono do obozów przejściowych, gdzie czekając na swój los, masowo umierali. Rozdzielani kierowani byli do
miejsc przeznaczenia. Była zima, a wagony kolejowe, samochody i furmanki, którymi ich przewożono, nie dawały ochrony przed zimnem, szczególnie więc dzieci umierały na oczach rodziców lub
opiekunów. Już w toku spędzania i segregacji popełniano liczne zabójstwa, a oporne wsie pacyfikowano lub unicestwiano.
Tragedia dzieci transportowanych w bydlęcych wagonach pod opieką nielicznych starców
wstrząsnęła całym krajem. Na dworcach gromadziły się tłumy usiłujące je wykupywać, zaopatrzyć i
wspomóc. Te, które wskutek zakłóceń komunikacyjnych oddawano do podlaskich, lubelskich i
podwarszawskich miejscowości, otaczano opieką, ratowano im życie lub chowano na cmentarzach.
Akcja przebiegała w trzech fazach. Pierwszą, trwającą do końca grudnia 1942 n, objęto 60 wsi
zamieszkałych przez ponad 30 tys. osób, ale siłom policyjnym, wobec powszechnego zbiegostwa
(mimo zimy zbiegano do lasów lub sąsiednich wsi), udało się chwytać około 10 tys. osób. Na ich
miejsce osadzono 4 tys. Niemców. Spośród wypędzonych ponad 1,5 tys. osób skierowano do
Oświęcimia, około 1,8 tys. do przymusowej pracy w Rzeszy, 1830 dzieci oddano do obozu
koncentracyjnego w Łodzi lub do obozu w Oświęcimiu, gdzie zostały zamordowane zastrzykami z fenolu.
Wówczas w odwecie za opór i atakowanie ekip wysiedleniowych dokonano masowej zbrodni w
Kitowie, mordując publicznie na miejscu 165 osób.
W drugiej fazie, trwającej od 15 stycznia do końca marca 1943 r., określanej jako
Ukraineraktion, wysiedlono 63 wsie w powiecie hrubieszowskim. Objęła ona około 15 tys. osób.
Ujęto 5,5 tys. osób. Na ich miejsce w pasie okalającym teren wysiedleń, by ten chronił kolonistów od
uderzeń z lasów zamojskich, osadzono ponad 7 tys. Ukraińców. Ta polityka miała również na celu
zantagonizowanie Ukraińców z Polakami i faktycznie wywołała pierwszą fazę walk pomiędzy tymi
narodami. W końcu marca zostało wysiedlonych już 116 wsi Zamojszczyzny a na ich miejsce
osadzono około 10 tys. Niemców, zbieraninę z różnych części okupowanej Europy, przeważnie z
Rumunii.
Te pierwsze poczynania Niemców okazały się dla nich ─ z różnych przyczyn ─ niepomyślne.
Przede wszystkim w styczniu i na początku lutego rozegrała się katastrofalna w skutkach dla Rzeszy
bitwa stalingradzka. Poza tym Polacy na obszarze wysiedleńczym okazali się heroiczni, a także w
sposób przemyślany odporni, zaradni. Uprawiano masowe zbiegostwo, wybijano bydło, bojkotowano
dostawy kontyngentowe, nasiedleni Niemcy okazali się całkowicie
nieprzygotowani do podjęcia
normalnej pracy. Atakowani dniem i nocą przez rosnący ruch oporu i partyzantkę stali się raczej
ofiarami tej akcji niż jej prominentami. Polski ruch oporu zaatakował walnie, uderzając na linie
komunikacyjne, posterunki policji, urzędy, kolaborantów, a także na oddziały pacyfikujące wsie
oskarżone o współdziałanie z partyzantką lub odwetowo, w ramach zastosowania odpowiedzialności
zbiorowej. Ruch oporu odpowiadał tym samym, atakując zasiedlone wsie. W grudniu 1942 r. i w
lutym 1943 r. stoczono tu pod Wojdą (6.12) oraz Zaborecznem (2.02) bitwy partyzanckie. Rozkazy
dowództwa polskiego ruchu oporu były stanowcze: „Palić zagrody, niszczyć dobytek opuszczony, tak
żeby okupantowi zostały zgliszcza... atakować policję i władze administracyjne przeprowadzające
wysiedlenia. Zlikwidować kierowników akcji wysiedlenia, zniszczyć zabudowania i dobytek w
osiedlach, gdzie ludność sama nie mogła tego zrobić. Osiedlonym Niemcom nie dać żyć...". Nakazano
również, przekształcenie grup bojowych w oddziały partyzanckie. W efekcie uderzono masowo i
stanowczo, a Niemcy, rejestrując postawę ludności i działania ruchu oporu, określili je jako zamojskie
powstanie.
którego mimo użycia ekstremalnych metod nie udało się stłumić. Nie rezygnowali jednak ze swoich
planów. W czerwcu i lipcu 1943 r., mimo oporu niemieckiej administracji, która liczyła dokładnie
poniesione straty, niepomyślnego rozwoju sytuacji na frontach, rosnącego oporu, władze SS i policji
wspólnie z Urzędem ds. Przesiedleń ponownie podjęły działania wysiedleńcze, i to na wielką skalę,
nadając im tym razem charakter akcji wysiedleńczo-pacyfikacyjnej (kryptonim „Wherwolf” ─
„Wilkołak”).
Sygnałem jej rozpoczęcia stała się dokonana 1 czerwca 1943 r. okrutna pacyfikacja wsi Sochy,
położonej w pobliżu Zwierzyńca. Wieś otoczono, samoloty ją zbombardowały a następnie policja wymordowała wszystkich jej mieszkańcem Wkrótce los Soch podzieliły wsie: Józefów, Pardysówka,
Majdan Sitaniecki, Momoty, Makrówka i inne. Do akcji wciągnięto nie tylko zmotoryzowane bataliony
policji i SS, Ostlegiony, oddziały Schupo, ale i oddziały z rezerwowych dywizji Wehrmachtu. W orbitę
akcji dostało się około 200 tys. mieszkańców wsi i osad. 171 wsi zamieszkałych przez 60 tys. chłopów
wysiedlono. Ujęto około 37 tys. osób, z których 26 tys. skierowano do pracy w Rzeszy, około 4,5 tys. porwano i skierowano do Rzeszy dla zniemczenia.
Trudno wprost opisać tragedię tej umęczonej, ale i heroicznej ziemi. Zmotoryzowane
jednostki policji i Wehrmachtu dniem i nocą przeczesywały wsie i lasy, spędzały ludność, mordowały
opornych lub niedołężnych, dokonywały masowych egzekucji, rabowały majątek. „Na całym obszarze
trwała -wspominają świadkowie wydarzeń - ustawiczna strzelanina z karabinów maszynowych,
warkot motorów, ryk bydła, krzyki i nawoływanie żołnierzy, płacz dzieci i kobiet pędzonych na miejsce
zbiórki, ciała zabitych stwarzały obraz trudny do zniesienia”.
Po wojnie ustalono, że w czasie akcji śmierć na miejscu poniosło co najmniej tysiąc osób, tysiące
(głównie kobiet i dzieci) zesłano do obozów koncentracyjnych, w tym około 16 tys. na Majdanek. Ich los
stanowi jedną z najtragiczniejszych kart w historii tego obozu. Stłoczeni w barakach, pozbawieni wody
i wyżywienia masowo umierali.
W sierpniu 1943 r. Niemcy zbilansowali zakończoną ─ mimo oporu policji i SS, które dążyły
do jej kontynuacji ─ akcję na Zamojszczyźnie. Stwierdzono, że w 126 wsiach Zamojszczyzny zdołano
osiedlić 2890 rodzin liczących ogółem 12.909 osób. Ale ogólnie w orbitę akcji dostało się 300 wsi
zamieszkałych przez ponad 100 tys. mieszkańców, w tym około 30 tys. dzieci. Los wszystkich był
tragiczny bez wygięciu na to, czy się dostali w ręce organizatorów akcji, czy zbiegli i ukrywali się,
drżąc o życie, czy oczekiwali w trwodze na swój los.
Wobec nieoczekiwanych trudności wywołanych nierealnym planem, chaosem, sytuacją III
Rzeszy oraz oporem Polaków władze Generalnego Gubernatorstwa musiały ją uznać za szkodliwą, „źle
przeprowadzoną, co w efekcie pociągnęło za sobą poważne skutki ekonomiczne, ale także polityczne”
dla całego GG. Zdegradowały więc jej głównego inicjatora, miejscowego dowódcę SS i policji, Odila
Globocnika, i akcji zaniechały.
Relacja Zygmunta Węcławka, po wojnie lekarza
Brutalne uderzenia w szyby wyrwały nas ze snu... Ojciec odsunął skobel. Otwarły się drzwi.
Weszło dwóch pijanych Niemców. Nie było kiedy płakać. Dali dziesięć minut. W piekielnym tempie
pochowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. W domu skaleczała babcia. Dziesięć lat nie schodziła z
łóżka. I do tego dwuletnia Niusia. Tragedia. Jak się z tym wszystkim zabrać. Za dziesięć minut mamy
opuścić dom. Błagają rodzice o furmankę. Nie chcą słyszeć. Pomogła «kontygentówka». Pozwolili
założyć konia... Plac zborny urządzono na boisku szkolnym. Wciśnięto nas do obozujących na mrozie
rodzin. Po godzinie zaczęło świtać. Półtora tysiąca ludzi stało na śniegu. Czekaliśmy na swoje
przeznaczenie. Dookoła kordon esesmański. Drugi pierścień otaczał osadę. Wreszcie zaczęło się coś
dziać. Niemcy sprawdzali listy, czytali nazwiska. Zmarznięci na kość zaczynamy ładować się na
furmanki. Na każdej esesman. Kobiety zaczęły się rozklejać. Dookoła ciche chlipanie. Płakali coraz
głośniej. Konwój zamiast jechać do Zamościa skręcił w polną drogę. Jechaliśmy w stronę Huszczki.
Później dowiedzieliśmy się dlaczego. Szosą od Zamościa ciągnął do Skierbieszowa drugi konwój.
Jechali niemieccy osadnicy z Besarabii, Węgier, Rumunii, Jugosławii. Jechali zająć jeszcze ciepłe
izby. Niemcy woleli uniknąć spotkania... Konwój sunął wolno w stronę Zamościa. Na jednej z fur za
nami głośno zapłakała kobieta. Zmarło jej dziecko. Raczej zamarzło... Dojeżdżaliśmy do Zamościa.
Kończył się dzień. Cały dzień bez łyżki gorącej zupy. W świetle żarówki oglądamy ponure baraki.
Za nami zamknęła się kolczasta brama. Dla wielu na zawsze... Gruby żandarm wyczytywał
nazwiska. Sprawdzali personalia, zakładali kartoteki. Tlenione maszynistki bez przerwy pisały.
Esesmański «lekarz» Riel prowadził badania. Segregował. Dzielił na grupy... Na jakiejś podstawie
skazał 240 osób do Oświęcimia, 240 osób do »pieca« z jednej wsi... Następny lagier oznaczony
numerem cztery. Segregacja rodzin. Coś najpodlejszego. Scena rzezi niewiniątek z czasów
Nerona, tylko w niemieckim wydaniu. Odbieranie dzieci, a raczej wyrywanie ich z rąk, z objęć
matek. Segregację prowadził komendant Grunert. Tlenione ladacznice pomagały. Szarpały
dzieci przylepione do piersi matek, uczepione do ich nóg. Grunert kopał, popychał, bit.
Rozpaczliwie broniła swego jedynego dziecka Nowogrodzka. Młoda, sama jak dziecko.
Stalowe miała dłonie. Nie pomogło szarpanie. Wrzask esesmana, przekleństwa. Mocne
kopnięcie i Nowogrodzka z niemowlęciem wpadła na rozpalony piec. Przewróciła się razem z
piecem....
Z zeznania esesmana Josepha Scharenberga przed sądem
w Essen w 1945 r.
W tym oddziale egzekucyjnym liczącym około 30 ludzi byłem i ja. Wieś (Kitów ─ ZM) została
obstawiona przez żołnierzy, natomiast większa część żołnierzy była zajęta przeszukiwaniem
domów i zabijaniem ludzi... Rozkaz brzmiał: jedna grupa rozpoczyna na górze, druga na dole.
Do każdego domu ma wejść dwóch. Wszyscy ludzie mają być na miejscu zastrzeleni. Z bólem serca
udaliśmy się do pierwszego domu (Eckendorf nazywał się mój przyjaciel). Tam zastaliśmy całą
rodzinę składającą się z pięciu osób. Mówili po niemiecku. Byli to Polacy ewakuowani z Poznania.
Ociągaliśmy się z wykonaniem rozkazu i zapytaliśmy dowódcę grupy, sierżanta Hoefnera. Dopiero
na jego naleganie wykonaliśmy polecenie. Kazaliśmy ludziom kłaść się na podłodze i strzelaliśmy
do nich. Ja zastrzeliłem dziewczynę 18-, 19-letnią i dziecko 12-letnie. Było mi przykro. W
międzyczasie został wydany nowy rozkaz, który brzmiał: wszyscy ludzie mają być spędzeni na plac
wioskowy. Tak też uczyniono. Skoro wszyscy zostali zebrani, tłumacz wyjaśnił powód zebrania i co
się stanie ze zgromadzonymi. Natychmiast po ogłoszonym wyroku karabiny zrobiły swoje.
Następnie oglądano każdą ofiarę i sprawdzano, czy żyje. To załatwiała przeważnie ochrona. Byli
to osadnicy wsi sąsiadujących ze wsią spaloną...
Dziś wiemy, że u podstaw jej niepowodzenia i zaniechania leżały, klęska na froncie
wschodnim, niewydolność aparatu wspomagającego akcję, opór (bierny i czynny) polskiego ruchu
oporu, konflikty w obrębie władz Generalnego Gubernatorstwa (ale i w Rzeszy), spory kompetencyjne
oraz harmonogram przyszłej germanizacji Wschodu (w trakcie czy dopiero po ostatecznym
zwycięstwie).
A piękna, głęboko osadzona w narodowej tradycji ziemia zamojska została całkowicie zrujnowana. Odbudowa, zasklepienie ran, nadrobienie strat biologicznych - w niektórych odniesieniach,
szczególnie w sferze psychologicznej, trwa do dzisiaj.
W listopadzie 1972 r. odbyła się w Zamościu, pod protektoratem Komitetu Historii II Wojny
Światowej w Paryżu, Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk oraz Uniwersytetu Marii CurieSkłodowskiej, konferencja na temat „Przesiedlenia ludności przez III Rzeszę i jej sojuszników podczas
II wojny światowej”.
W spotkaniu tym, obok historyków z Polski, udział wzięli historycy z Francji, USA, Włoch,
ZSRR, RFN, NRD, Rumunii, Czechosłowacji i Jugosławii. W toku konferencji wszyscy zgodnie1
określili akcję wysiedleńczo-osadniczą na Zamojszczyźnie jako ewenement w szeregu innych tego
rodzaju poczynań III Rzeszy. Miała ona według nich charakter „wysiedleńczy i eksterminacyjny”,
stanowiła realizację tego, co Hitler określił jako
Völkerwanderung der fremdvölkischen
(przemieszczenie narodów obcej narodowości).
Stwierdzono, że należy ją potraktować jako próbę realizacji Generalnego Planu Wschodniego.
Nie zawahano się także przed określeniem zamojskiej akcji jako zawierającej elementy ludobójstwa, a więc zbrodni przeciwko ludzkości.
Krwawy szlak niemieckiego batalionu (43)
Kolejna rocznica wybuchu II wojny światowej oraz kampanii wrześniowej skłania nie tylko do
rozpamiętywania czynów heroicznych i podniosłych, ale i bestialstw, które ta wojna niosła.
Szczególnie te ostatnie nie powinny być zapomniane. Na półkach księgarskich ukazała się do głębi
wstrząsająca książka historyka angielskiego Christophera R. Browninga: Zwykli ludzie. 101 Policyjny
Batalion Rezerwy i „ostateczne rozwiązanie" w Polsce. Dotyczy ona naszego regionu.
Batalion Rezerwy Policji Porządkowej (Ordnungspolizei), (trzymał kolejny numer 101
powstał w 1938 roku. Powołano do i mieszkańców Hamburga i okolic nie podlegających już poborowi
do wojska, a więc liczących ponad 30 lat. Liczył 500 policjantów rekrutujących sic z portowych
robotników (ok. 63% stanu batalionu), właścicieli przedsiębiorstw, urzędników (35%), sprzedawców
sklepowych, stolarzy itp. Większość z nich jak na owo czasy, była już leciwa (przeciętny wiek 39 lat),
żaden nie miał wyższego wykształcenia, niektórzy kursy zawodowe i czeladnicze, niewielu miało
związek z faszystowską partią (NSDAP) lub policją. Byli przeciętni i jak to później w toku
prowadzonego śledztwa stwierdzono „nie nadawali się na ludobójców! A jednak! W składzie
dowództwa batalionu było II oficerów, 5 urzędników administracyjnych, lekarz, kierowcy... Od
początku do końca dowodził nim major Wilhelm Trapp, weteran I wojny światowej, odznaczony
Krzyżem Walecznych, „stary bojownik partyjny”. Był uznawali) za ..nazbyt miękkiego” oraz
„kiepskiego zołnierza”. Było też dwóch kapitanów, obaj członkowie SS i NSDAP.
W 1939 roku, gdy wybuchła wojna batalion już dobrze wyszkolony i zindoktrynowany,
skierowany został za frontem na polskie ziemie zachodnie, gdzie w rejonie Poznania oraz Łodzi zajął
się „akcją wysiedlania Polaków, aby oczyścić te ziemie dla Niemców. Stosując najbardziej drastyczne
metody działania, dokonując licznych zbrodni zdołał wysiedlić ponad 40 tys. Polaków nie cofając się
przed zabijaniem opornych lub przekazywaniem ich Policji Bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst) do
rozstrzelania. Od listopada 1940 roku do maja 1941 roku batalion „strzegł” getta w Łodzi, gdzie
popełnił również wiele zbrodni. Od połowy października 1941 roku do końca lutego zatrudniono go w
deportacji Żydów z Hamburga do obozów w Łodzi, w Kownie, Rydze i Mińsku, gdzie zginęli. W
czerwcu 1942 roku Batalion 101. rozkazem Himmlera został skierowany na Lubelszczyznę i oddany
pod bezpośrednie dowództwo złowrogiego mordercy, dowódcy SS i policji dystrykcie Lublin, Odilo
Globocnika, który koordynował wówczas akcją zagłady Żydów o kryptonimie „Reinhard”. 25
czerwca 1942 roku batalion przybył do Zamościa, a pięć dni później stanął w Biłgoraju. Jego poszczególne jednostki: kompanie i plutony rozłożone zostały we Frampolu, Ulanowie, Turobinie, w
Wysokich oraz Zakrzowie. W tym czasie na Lubelszczyźnie trwały „krwawe żniwa”. Wymordowano
lub przewieziono do obozów zagłady w Bełżcu, Sobiborze i na Majdanku ponad 100 tys. Żydów z
województwa lubelskiego, a ponadto 65 tys. z Galicji, setki tysięcy z Niemiec, Austrii, Czech, Moraw
i Słowacji.
11 lipca 1942 roku mjr Trapp, dowódca batalionu, otrzymał od sztabu Globocnika nagły i
bezwzględny rozkaz: dokonać rozstrzelania „na miejscu” 1800 Żydów z Józefowa Biłgorajskiego. 13
lipca jednostka otoczyła w nocy osadę i rozpoczęła gromadzenie ofiar. Wcześniej została przez batalionowego lekarza dokładnie pouczona, jak należy rozstrzeliwać: „wskazał punkt, który należało
dotknąć bagnetem założonym na karabin” i wystrzelić. Dowódcy wykrzykiwali, że „nie życzą sobie
żadnych tchórzy”, że to „zaszczyt uczestniczyć w Judenaktion” itp. Mimo to około 10 policjantów
wystąpił prosząc o to, że ze względu na podeszły wiek nie może uczestniczyć w akcji. Oddali karabiny
i odesłano ich „do ubezpieczenia akcji”. Sam dowódca jednostki ─ Trapp „załamał się” i stacjonując
w mieszkaniu burmistrza lub proboszcza osady uniknął bezpośredniego uczestnictwa w egzekucji.
Podobno miał płakać, gdy usłyszał strzały (już w czasie spędzania ofiar zabijano na miejscu
szczególnie starców i niemowlęta) i krzyki. Ofiary spędzano lub przywożono ciężarówkami do lasu,
gdzie czekały na nich długie, płytkie rowy. Rozegrały się straszliwe sceny. Po latach egzekutorzy
zeznawali, że mimo alkoholu, który otrzymywali i okresowych zmian na stanowisku egzekucji, byli
zszokowani, „zbryzgani krwią i mózgiem”, wielu chybiało, a ofiary wciąż żywe przykrywano
kolejnymi ciałami, by później przykryć ziemią. Egzekucja zakończyła się dopiero o zmroku, ok.
godziny 21. Zamordowano w najokrutniejszy sposób 1500 Żydów: niemowlęta, kobiety, dzieci,
starców. Niektórzy z policjantów doznali załamania psychicznego i ci stali się obiektem nie
współczucia, a szykan natury psychicznej oraz wzmożonej indoktrynacji.
I tak zaczął się krwawy lubelski szlak batalionu 101. Autor opracowania Christopher
Browning dotarł po wojnie nie tylko do akt personalnych funkcjonariuszy batalionu (znajdują się w
Centrali Badania Zbrodni Hitlerowskich w Ludwigsburgu), ale także akt przeprowadzonego w latach
1962−1972 przez prokuraturę w Hamburgu śledztwa. Zdołała ona przesłuchać 125 funkcjonariuszy z
tego batalionu, którzy choć kluczyli w zeznaniach, zacierali prawdę, osłaniali się utratą pamięci,
nieoczekiwanie jednak nie zdołali ukryć najokrutniejszych szczegółów ─ obrazu krwawego szlaku.
Browning dokładnie zbrodnie batalionu odkrył, opisał i zweryfikował. A oto największe z nich oraz
liczba ofiar: Józefów ─ 1500, Łomazy (17 sierpnia 1942 r.) ─ 1700, Międzyrzec Podlaski (25-26
sierpnia) ─ 960, Serokomla ─ 200, Kock ─ 200, Parczew ─ 100, Końskowola ─ 110. W toku „polowań” na Żydów zbiegłych z różnych gett zabito ich 1300, na Majdanku 3 listopada stracono 16500, w
Poniatowej ─ 14 tys. Z listy tej wynika jak z biegiem czasu, mimo „załamań”, wahań i uników,
policjanci ze 101. batalionu coraz gorliwiej zaprawiali się w morderczej robocie, jak coraz bardziej
stawali się „wydajni” i bezwzględni. Rzecz polega jeszcze na tym, że egzekucji dokonywano w
przerwach innego jeszcze zadania ─ deportowania Żydów do Treblinki, tej z największych „machin
zbiorowej, natychmiastowej śmierci”. Ogólnie batalion przyczynił się do „wyekspediowania” ponad
45 tys. Żydów, w tym ze wspomnianych miejsc egzekucji, a także Radzynia, Łukowa, Białej
Podlaskiej, Komarówki, Czemiernik, Parczewa i innych. I w toku tej akcji popełniał wiele strasznych
zbrodni i okrucieństw trudnych do opisania. Np. jeden z policjantów zeznał: „Starałem się
rozstrzeliwać wyłącznie dzieci. Okazało się to możliwe. Wszystkie dzieci były prowadzone za ręce
przez matki. Mój sąsiad strzelał do matek, a ja zabijałem jej dziecko. Myślałem sobie, że dziecko bez
matki i tak długo nie pożyje. Uwalnianie dzieci pozbawionych matek i skazanych tym samym na
śmierć miało, że tak powiem, uspokoić moje sumienie”.
Inny, który w Józefowie przeżywał szok, już koło Łomaz niczego takiego nie czuł.
Przeciwnie: „Jeszcze przed rozpoczęciem rozstrzeliwań porucznik Gnade osobiście wybrał około
dwudziestu-dwudziestu pięciu starszych wiekiem Żydów. Byli to wyłącznie mężczyźni o długich
brodach. Gnade kazał im się czołgać po ziemi przed grobem. Zanim rozkazał im paść na ziemię,
musieli się rozebrać. Kiedy nadzy Żydzi czołgali się po ziemi, Gnade krzyczał do ludzi stojących
wokół: „Gdzie są moi podoficerowie? Jeszcze nie przynieśliście kijów?”. Podoficerowie poszli na
skraj lasu, wyszukali kije i energicznie bili nimi Żydów”. Bywało tak, i to odnotowano w zeznaniach,
że pijani oficerowie dokonujący egzekucji, z powodu pijaństwa nie mogli utrzymać się na krawędzi
grobu, więc schodzili do dołu i tam stojąc po kolana w „czerwonej cieczy” strzelali tracąc niekiedy
przytomność. Wyciągano ich, cucono, pojono alkoholem i ponownie doprowadzano do wykonywania
zadania. Pomagali im w tym dziele „HiWi” ─ SS-mani wyszkoleni w Trawnikach
W toku śledztwa zeznający nie omieszkali powoływać się na przejawy „aprobaty” ich
„roboty” ze strony niektórych Polaków. Browning przytoczył fragmenty zeznań o tym w rozdziale
„Niemcy, Polacy, Żydzi”. Mówi się tam o karaniu policjantów za złamanie zakazu utrzymywania
stosunków cielesnych z Polakami, o Polakach kolaborantach, „którzy pomagali tropić żydowskich
zbiegów w lasach”, o dwóch studentach w Józefowie, którzy pili z policjantami wódkę, „popisywali
się łacińskimi i greckimi strofami” i „uważali, że Hitler odznaczał się jedną zbawienną cechą ─
uwalnia ich od Żydów”. Z drugiej jednak strony opowiadali jak to Polacy ukrywali Żydów i za to
ginęli i o tym, jak to „któregoś dnia por. Hoppner dowodził patrolem, który odkrył ziemiankę
zajmowaną przez dziesięciu Żydów. Spośród schwytanych osób wystąpił młody mężczyzna i
oświadczył, że jest Polakiem, a w ziemiance schronił się po to, aby być przy świeżo poślubionej żonie.
Hoppner dał mu do wyboru dwie możliwości: albo odejdzie, albo zostanie rozstrzelany wraz z żoną.
Polak został i zginął”, ale później zeznający dodał cynicznie: „i tak z całą pewnością byłby zastrzelony
w czasie rzekomej ucieczki .
Upiorność zachowań członków batalionu polega na tym, że jak ustalono w śledztwie, w
zasadzie udział w bezpośrednim zabijaniu ofiar nie był przymusowy, a tych którzy odmawiali
kierowano do obstaw akcji, służby wartowniczej, pomocniczej itp., ale jednak dowódcy oddziałów
„nigdy nie mieli kłopotów ze znalezieniem do egzekucji odpowiednich ludzi”. Prawie więc wszyscy
policjanci z batalionu mieli na swoim sumieniu udział w masowych morderstwach, znęcaniu się,
zbydlęceniu, choć przecież, jak zapewnia autor książki Browning, byli przecież „zwykłymi ludźmi”,
„zwykłymi Niemcami z Hamburga”, a nie psychicznymi degeneratami.
W jedynym wypadku, jak to zdołano udowodnić, batalion został użyty do spacyfikowania polskiej wsi. 10 września 1942 roku w odwecie za zastrzelenie przez oddział partyzancki sierżanta Jobsta,
batalion otoczył wieś Talczyn w pow. Radzyń i rozstrzelał 78 chłopów w tym wiele kilkuletnich
dzieci. W związku jednak z rozkazem by dokonać za ten czyn egzekucji na 200 Polakach, rozognieni
morderstwem policjanci dokonali reszty egzekucji na Żydach z getta w Kocku. Major Trapp wysłał w
efekcie do Lublina raport, że w odwecie za Jobsta rozstrzelano w Talczynie 78 „polskich
współwinnych”, ale także 180 Żydów.
Swoją krwawą obecność batalion odnotował w wielu miejscowościach Lubelszczyzny. Jego
oddziały stały m.in. w Białej Podlaskiej, Piszczacu. Tucznej, w Wisznicach, w Parczewie i wielu
innych. I to było po latach podmiotem śledztwa Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w
Lublinie.
Ostatnim zbrodniczym aktem działalności batalionu w naszym regionie był udział 3 listopada
1943 roku w egzekucji ok. 18 tys. Żydów na Majdanku oraz 4 listopada 14 tys. w Poniatowej.
Browning na podstawie akt śledczych opisał dantejskie sceny, które miały wówczas miejsce, a także
jak to dowódca SS i policji w dystrykcie Lublin Sporreftberg oglądał „rzeź” z samolotu krążącego nad
Majdankiem i o tym jak to rzekomo „Polacy przyglądali się egzekucji z dachów swoich domów” (?).
Krwawe zadanie batalionu na Lubelszczyźnie dobiegło końca. Jeszcze tylko brali udział w usuwaniu
śladów ─ paleniu zwłok wymordowanych.
Po tym batalion został skierowany do walki z partyzantami, niektórzy wpadli w ręce Armii
Czerwonej, innych wysłano do Rzeszy. Po zakończeniu wojny powrócili do swoich zawodów (!), a
niektórzy, o ironio, znaleźli pracę w odbudowywanej policji.
Nieoczekiwanie jednak polska Komisja Badania Zbrodni Niemieckich ─ jej oddział w
Lublinie ─ zażądała wydania za zbrodnię w Tulczynie dowódcę batalionu mjr. Trappa, por.
Buchmanna oraz sierż. Kammera. Wszystkich postawiono w Siedlcach przed sądem i w jednodniowym pospiesznym procesie (zupełnie nie oskarżono ich o potworne masowe zbrodnie na Żydach)
Trappa skazano na karę śmierci, Buchmanna na osiem lat więzienia, a Kammera na trzy lata. Dopiero
w latach 60. władze sądownicze RFN poczęły się same dobierać do żyjących w spokoju i dobrobycie
b. policjantów 101. batalionu i to głównie za zbrodnie na Lubelszczyźnie. W efekcie w stan
oskarżenia postawiono 14 byłych członków oddziału. Proces rozpoczął się w 1967 roku. Trzech
oskarżonych skazano na osiem lat więzienia, innych na sześć, pięć... Obrona wciąż powoływała się na
zasadę, że „prawo nie działa wstecz” lub na stan zdrowia oskarżonych. Później wyroki obniżono, a
więźniów za dobre sprawowanie wypuszczano. Ale i tak, stwierdza Browning „śledztwo i proces
byłych członków 101. Policyjnego Batalionu Rezerwy stanowi rzadki sukces niemieckich władz
sądowniczych, usiłujących doprowadzić do formalnego oskarżenia funkcjonariuszy batalionów
policji”. A przecież tych batalionów rezerwy było ponad 300 i wszystkie miały otoczone we krwi
ręce. „Niech Bóg ma Niemców w swej opiece ─ wypowiadał w chwilach depresji Trapp ─ jeżeli to,
co robimy z Żydami zostanie kiedykolwiek pomszczone”. Widocznie miał, ale nie w tym sensie! I
jeszcze jedno: „Wyjaśnienie, opisanie nie jest usprawiedliwieniem, a zrozumienie ─ przebaczeniem”.
A więc pamiętajmy!
Download