Wielokrotnie bowiem mieliśmy okazję go usłyszeć w tym szczególnym okresie: w bożonarodzeniowej liturgii, podczas wigilijnej kolacji w domach, może przy okazji odwiedzin kolędników czy w trakcie wizyty duszpasterskiej. „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta (…)” – tak rozpoczyna się ów niezwykły opis. Niezwykły, mimo że przedstawiający zwyczajne wydarzenie. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że na świat przychodzą nowe dzieci. Rodzą się prawdopodobnie i w tej chwili, a mało kto wysila się, by spisać historię ich narodzin. Tamte betlejemskie były jednak inne, choć równie dobrze mogłyby pozostać niedostrzeżone. Ich wyjątkowość mogłaby zadziwiać jedynie dwoje ludzi, którzy mieli wiedzę o cudownym charakterze poczęcia tego dziecka: Maryję, przez jej osobiste doświadczenie, Józefa zaś przez wiarę. Jest prawdopodobne, że poza tym dwojgiem nędzne narodziny kolejnego człowieka dokonujące się pośród zwierząt i niewygody uszłyby uwagi całej reszty świata. Mogłoby tak być, gdyby nie szczególna Boża interwencja, gdyby nie znaki: te nadprzyrodzone oraz inne, wpisane w porządek natury – symboliczna gwiazda prowadząca magów, czy też będące efektem postępku człowieka – Herodowa rzeź niemowląt. Bóg suwerennie zdecydował o objawieniu znaczenia tych narodzin, jeszcze na długo zanim wierzący w Chrystusa, Zbawiciela, Zmartwychwstałego Pana podejmą refleksję nad początkiem Jego ziemskiego życia, na długo zanim postanowią liturgicznie upamiętniać i świętować ten początek. Objawienie to stało się udziałem pasterzy, ludzi nic nieznaczących w oczach świata, lecz mających wartość w oczach Stwórcy – ludzi Jego upodobania. „Ubodzy, was to spotkało, witać Go przed bogaczami (…)” – śpiewamy w pięknej i obfitującej w sens kolędzie. To nad nimi otwiera się niebo i stają się oni świadkami wielkiego uwielbienia wznoszącego się ku Najwyższemu od niezliczonej liczby aniołów, którzy śpiewają: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał” (Łk 2,14). Objawienie to ma swoje etapy, tak by – mówiąc kolokwialnie – pasterze nie posikali się ze strachu. Początkowo ukazuje im się jeden anioł w blasku światła: „Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła” (Łk 2,9). Uspokaja słowami: „Nie lękajcie się”. Wyjaśnia sens tego, co za chwilę zobaczą: radość nieba i wielkie uwielbienie Najwyższego mające przyczynę w przyjściu na świat Mesjasza, Pana. Wszak Pan, grecki Kyrios, hebrajski Adonai to tytuł samego Boga Jahwe. Pasterze są świadkami uwielbienia „mnóstwa zastępów niebieskich”, a więc ogromnej liczby duchów, które mogą wielbić, ponieważ znają znaczenie tych narodzin, ponieważ rozumieją ich sens. Wprowadzeni w ten sens przez boskich posłańców zostaną również uzdolnieni do wielbienia Boga. Udają się do Betlejem, by ujrzeć niemowlę, a gdy objawione zdarzenie znajduje potwierdzenie w rzeczywistości, opowiadają Maryi i Józefowi o tym, co im oznajmiono o dziecięciu. Potem, jak czytamy w Ewangelii, „pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane” (Łk 2,20). Ich uwielbienie jest także odpowiedzią na uchwycone znaczenie narodzin Jezusa oraz rozpoznaną tożsamość dziecka. By móc prawdziwie uwielbiać, nie wystarczy wypowiadać wargami wzniosłych słów o Stwórcy, nie wystarczy dołączyć swojego głosu do dynamicznej i podniosłej pieśni chwalącej Boga. Potrzeba rozumienia płynącego z kontemplacji, z wpatrywania się w istotę Najwyższego oraz rozmyślania nad sensem Jego zbawczego działania. W Apokalipsie św. Jana pieśń uwielbienia wznosi się ku Bogu w odpowiedzi na kontemplację Jego dzieł: stworzenia (Ap 4,11), zbawienia (Ap 5,9), sądu nad aktorami historii (15,3–4) i ostatecznego zwycięstwa nad złem (Ap Zmartwienia i troski są nieodłączną częścią naszego życia. Dotyczą edukacji: lęk o negatywne stopnie w szkole, strach przed maturą lub egzaminami wstępnymi albo stres przed ukończeniem kursu na prawo jazdy. Nieodłącznie związane są z budowaniem relacji: przerażenie, bo mama przechodząca do innego pomieszczenia może już do mnie nie wrócić, obawa, że żywi się do kogoś nieodwzajemnione uczucie, niepokój z powodu braku wiadomości od bliskiej osoby. Pojawiają się przy snuciu planów na przyszłość: niepewność, czy znajdę odpowiednią pracę, dobrego męża/żonę, czy nie wyląduję w domu starców. A co będzie, jak doznam kontuzji i nie będę mógł uprawiać sportu? Co stanie się, gdy cała rodzina ograniczy kontakt ze mną ze względu na wybrany zawód? A co w przypadku śmierci narzeczonego kilka dni przed ślubem? Z pozoru banalne, a w rzeczywistości paraliżujące: nie mogę pozwolić sobie na przyjście do pracy z bardzo słabo widoczną plamą na spodniach! Jeżeli powiem przyjacielowi o moim malutkim sekrecie, to na pewno zerwie ze mną kontakt! A jak nie trafię w dźwięk i zaśpiewam nieczysto, to świat się zawali… 19,1–8). Podobnie i my, jeśli mamy Go szczerze wielbić, czy to liturgicznymi hymnami jak Chwała na wysokości Bogu, czy w inny sposób, musimy dbać o okazje do rozmyślania i kontemplacji Pana oraz Jego dzieł. Inaczej zagraża nam znużenie ciągłym powtarzaniem słów i pieśni, które zostają wyzute ze znaczenia. Trzeba uważać, by w końcu nie popaść w lęki Heroda – „głupca, co śpiewać nie umiał: Alleluja” (Akatyst). Uczucie niepewności czy niepokoju służy dobru, jeżeli skłania do przemyślenia swoich wartości oraz pragnień lub zwiększa czujność wobec czyhających zagrożeń. Dyskomfort w pracy albo na uczelni może doprowadzić do zmiany zawodu lub kierunku studiów na bardziej odpowiedni. Strach przed dzikimi zwierzętami w niebezpiecznym rejonie jest uzasadniony i pomocny w rozwijaniu spostrzegawczości. Tonowanie swoich zachowań w obawie przed zranieniem drugiej osoby zasługuje również na pochwałę. Często odczuwany lęk nie przynosi jednak żadnych korzyści. Sytuacja, której się boimy, może być na tyle mało prawdopodobna, że samo jej rozważanie jest zwykłą stratą czasu. (Zwłaszcza, gdy nie mamy na nią żadnego wpływu). Zakładanie, że jeżeli pójdę na basen, to nabawię się grzybicy; w szpitalu na pewno wszczepią mi zarazki i będę do końca życia chory; a w restauracji wsypią mi truciznę do napoju, w niczym nie pomoże. Zniechęci tylko do korzystania z miejsc publicznych. Podobnie nie ma pożytku z wpojonych do głowy nieprawdziwych treści. Jeżeli wmówię sobie, że jestem gruba, to nawet gdy moja figura będzie przypominać szkielet, to i tak umysł nie zmieni zdania. Gdy „udomowię” strach przed publicznymi wystąpieniami, twierdząc, że wszyscy będą tylko czyhali na błędy w wymowie czy składni, to faktycznie przemówienie nie uda się , bo skupię się na własnych potknięciach. Natomiast jeżeli założę, że zeskoczenie z półmetrowego