LITERATURA: Obowiązuje literatura z pierwszego etapu oraz: ETAP II (diecezjalny): Pismo święte: Mt 10, 17-33 – (Zapowiedź prześladowań, Męstwo w ucisku) Mt 10, 34-39; Łk 12, 49-53 – (Za Jezusem lub przeciw Niemu, Wyrzeczenie) Mt 24, 9-14; Mk 13, 9-13; Łk 21,12-19 – (Prześladowanie uczniów) Łk 9, 23-27 – (Warunki naśladowania Jezusa) Łk 12, 1-12 – (Męstwo w ucisku) Opracowania historyczno-teologiczne: Abp Angelo Amato Homilia - Beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki 6.06.2010 Ks. Jerzy Popiełuszko został ogłoszony błogosławionym 6 czerwca 2010 r. Dekret beatyfikacyjny odczytał prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych abp Angelo Amato, który przybył na uroczystości do Warszawy jako legat papieski. Przewodniczył on Mszy św. koncelebrowanej z polskimi biskupami i kapłanami, w której wzięło udział ok. 150 tys. wiernych. Po Mszy św. z placu Piłsudskiego wyruszyła procesja z relikwiami nowego błogosławionego do Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie. Relikwie ks. Jerzego Popiełuszki zostały złożone w Panteonie Wielkich Polaków. Poniżej zamieszczamy homilię abpa Angela Amata, którą podczas Mszy św. beatyfikacyjnej odczytał sekretarz Episkopatu Polski bp Stanisław Budzik. Eminencje, ekscelencje, szanowni przedstawiciele władz cywilnych i wojskowych, drodzy kapłani i osoby życia konsekrowanego, umiłowani bracia i siostry! 1. Kilkakrotnie miałem okazję odwiedzić w Warszawie muzeum poświęcone naszemu błogosławionemu męczennikowi ks. Jerzemu Popiełuszce. Za każdym razem wzruszenie było tak wielkie, że prowadziło do łez. Potwornie zeszpecona twarz tego łagodnego kapłana była podobna do ubiczowanego i upokorzonego oblicza ukrzyżowanego Chrystusa, które utraciło piękno i godność. Zakrwawione usta tej umęczonej twarzy zdawały się powtarzać słowa Sługi Pańskiego: «Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem» (Iz 50, 6). Co było powodem tak wielkiej zbrodni? Czy ks. Jerzy był może przestępcą, mordercą, a może terrorystą? Nic z tych rzeczy. Ks. Popiełuszko był po prostu wiernym katolickim kapłanem, który bronił swojej godności jako sługi Chrystusa i Kościoła oraz wolności tych, którzy, podobnie jak on, byli ciemiężeni i upokorzeni. Ale religia, Ewangelia, godność osoby ludzkiej, wolność nie były pojęciami zgodnymi z ideologią marksistowską. To właśnie dlatego rozpętał się przeciw niemu niszczący gniew wielkiego kłamcy, nieprzyjaciela Boga i ciemięzcy ludzkości, tego, który nienawidzi prawdy i szerzy kłamstwo. W tamtych latach, jak zdarzało się niekiedy w historii, na dużym obszarze Europy światło rozumu zostało przyćmione ciemnością, a dobro zastąpione złem. Prorocze sumienia ubiegłego wieku ostrzegały, że imperium zła może zrodzić tylko gorzkie i niestrawne «strąki» (Łk 15, 16), jak pokarm świń, którym chciał się posilić syn marnotrawny, porzuciwszy wpierw dom umiłowanego ojca. 1 2. Ks. Jerzy nie uległ pokusie, by żyć w tym obozie śmierci. Za pomocą jedynie duchowych środków, takich jak prawda, sprawiedliwość oraz miłość, domagał się wolności sumienia obywatela i kapłana. Lecz zgubna ideologia nie znosiła światła prawdy i sprawiedliwości. Dlatego ten bezbronny kapłan był śledzony, prześladowany, aresztowany, torturowany a ostatecznie brutalnie związany i, choć jeszcze żył, został wrzucony do wody. Jego oprawcy, którzy nie mieli najmniejszego szacunku dla życia, z pogardą odnosili się nawet do śmierci. Porzucili go, jak niektórzy porzucają martwe zwierzę. Jego ciało zostało odnalezione dopiero po dziesięciu dniach. Nie wystarczyłoby łez wszystkich polskich matek, aby załagodzić taki ból i mękę. Wobec tortur zadanych mu przez oprawców ks. Jerzy okazał się odważnym męczennikiem Chrystusa: «Dręczono go — pisze prorok — lecz sam pozwolił się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich. Po udręce i sądzie został usunięty (...). Tak! Zgładzono go z krainy żyjących; za grzechy mego ludu został zbity na śmierć» (Iz 53, 7-8). Ofiara młodego kapłana nie była porażką. Jego oprawcy nie byli w stanie, nie mogli uśmiercić Prawdy. Tragiczna śmierć naszego męczennika była w rzeczywistości początkiem powszechnego nawrócenia serc do Ewangelii. Śmierć męczenników jest istotnie posiewem chrześcijan. 3. Dzisiejsza beatyfikacja jest godnym zapamiętania dniem radości dla waszego narodu. Ks. Popiełuszko, uwielbiony, zostaje oddany w ramiona Matki Kościoła w tym samym geście, w jakim prorok Eliasz oddał wskrzeszone do życia dziecko jego matce: «Patrz, syn twój żyje!» (1 Krl 17, 23). Poprzez wyniesienie do chwały ołtarzy błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki Ojciec Święty Benedykt xvi mówi do Kościoła w Polsce: «Patrz, oto syn twój żyje». Jest to wielki dar dla wielkiego narodu, którego księga świętości wzbogaca się o kolejną szczególną kartę. Dzisiaj Kościół w Polsce może wołać wraz z Psalmistą: «Śpiewajcie Panu psalm, wy, co Go miłujecie, / wychwalajcie Jego świętą pamiątkę! (...) / Wysłuchaj, Panie, zmiłuj się nade mną; / bądź, Panie, dla mnie wspomożycielem! / Biadania moje zmieniłeś mi w taniec; (...) / Boże mój, Panie, będę Cię wysławiał na wieki» (Ps 30 [29], 5-13). Podczas gdy wspomnienie oprawców budzi zawsze dezaprobatę, pamięć o naszym Błogosławionym lśni blaskiem wiecznego błogosławieństwa dla wszystkich. 4. Kto dał naszemu męczennikowi tak heroiczną siłę do przyjęcia męczeństwa? W drugim czytaniu dzisiejszej liturgii słowa św. Paweł ukazuje nam potęgę łaski, która wiernych heroldów Ewangelii przemienia w bohaterów. Podobnie jak św. Paweł, również błogosławiony ks. Jerzy mógłby powiedzieć: «Oświadczam (...) wam, bracia, że głoszona przeze mnie Ewangelia nie jest wymysłem ludzkim. Nie otrzymałem jej bowiem ani nie nauczyłem się od jakiegoś człowieka, lecz objawił mi ją Jezus Chrystus» (Ga 1, 11-12). Jezus wybrał młodego Jerzego jeszcze w łonie jego matki i powołał go swoją łaską do kapłaństwa, aby głosił Jego słowo prawdy i zbawienia «nowym poganom» swoich czasów (por. Ga 1, 16). Jezus Chrystus, obecny w Eucharystii, był jego mocą. W latach 1966-1968 kleryk Jerzy Popiełuszko odbył służbę wojskową, która była dla niego czasem wielkiego cierpienia, okresem licznych upokorzeń i ograniczenia wolności religijnej. Nie pozwalano mu uczestniczyć w Mszy św. i przyjmować komunii św. W liście, który skierował do ks. Czesława Miętka, swojego ojca duchownego w seminarium w Warszawie, jako młody kleryk-żołnierz, pisał: «Wczoraj poszedłem do miasta, podając jako pretekst konieczność wpłacenia pieniędzy do banku. Poszedłem do kościoła i po raz pierwszy od miesiąca przyjąłem Eucharystię». W obliczu religijnych prześladowań Eucharystia była dla niego boskim pokarmem, który umacniał go w dawaniu świadectwa wierze. Eucharystyczny był również jego ostatni życiowy czyn, celebracja Mszy św., odprawionej 19 października 1984 r. Przy tej okazji nasz błogosławiony zachęcał robotników, aby nie uciekali się do nienawiści i zemsty, ale dążyli do zgody i pokoju: «Módlmy się — powiedział — byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy». 2 5. Takie jest przesłanie, które nasz błogosławiony męczennik przekazuje nam właśnie dzisiaj. Chrześcijanin jest świadkiem dobra i prawdy. Chrześcijanin przeżywa jako «błogosławieństwo» ubóstwo, smutek, niesienie pokoju oraz prześladowania, ponieważ Jezus mówi: «Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami» (Mt 5, 10-12). To wszystko było wiernie realizowane przez naszego błogosławionego, mimo że zadawano gwałt jego kapłańskiemu sumieniu i prześladowano go aż do kresu jego życia. Ale Jezus nie pozostawił swego umiłowanego syna w objęciach zła i śmierci. Podobnie jak postąpił z dzieckiem wdowy z Nain (Łk 7, 1117), tak również dla tego wybranego syna Jezus przygotował chwałę w niebie, a teraz także i na ziemi. Dzisiaj Bóg zwraca się do Kościoła w Polsce i do Kościoła powszechnego, aby przestał płakać, ponieważ ten Jego syn żyje w chwale nieba. Jezus jest życiem i zmartwychwstaniem. On unicestwia śmierć i zepsucie. W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Cyryl Aleksandryjski mówi, że Chrystus «zlitował się nad kobietą i, aby zatrzymać jej łzy, rozkazał: 'Nie płacz'. Natychmiast usunięty został powód jej płaczu». Współczucie Jezusa dla bolejącej matki jest w istocie współczuciem, jakie nasz Pan żywi dla swojego Kościoła, świętej Matki ochrzczonych, kiedy opłakuje on swoich synów, prowadzonych na śmierć przez nieprzyjaciół dobra. Matka Kościół martwi się o nich i oręduje u Syna Bożego, aby opiekował się nimi, co więcej — aby ich przywrócił do życia. Dzisiejsza Ewangelia kończy się słowami, że wieść o tym «rozeszła się (...) po całej Judei i po całej okolicznej krainie» (Łk 7, 17). Teraz również wieść o beatyfikacji ks. Popiełuszki roznosi się z Polski na cały Kościół i na cały świat jak zapach wonnego kadzidła. Dzisiaj, na zakończenie Roku Kapłańskiego, święta Matka Kościół przedstawia postać nie tylko wzorowego księdza, ale również heroicznego świadka piękna i prawdy Ewangelii Jezusa. 6. Jego wiara miała wpływ na innych. «Bardzo często — zwraca uwagę jeden ze świadków — jego spotkania z ludźmi stawały się okazją do modlitwy (...) Starał się widzieć wszystkie swoje sprawy oczyma wiary». Była też niezłomna i promieniowała w środowiskach oraz w osobach, które spotykał: «Wiara — dodaje ks. bp Miziołek — nie była w nim czymś dodatkowym, uzupełniającym, lecz stawała się miarą wszystkich jego czynów». Bardzo wzruszające jest świadectwo mamy naszego błogosławionego, pani Marianny Popiełuszko: «Mój syn, ksiądz Jerzy, był przez całe życie człowiekiem głęboko wierzącym. Kiedy służył w wojsku, odmawiał różaniec pomimo zakazu dowódcy. Nigdy nie słyszałam, by żalił się na Pana Boga. Starał się przyjmować wyrządzane nieprzyjemności w duchu wiary i z miłości do Pana Boga». Ks. Popiełuszko, podobnie jak biblijny sprawiedliwy, żył wiarą i miłością: «W jego życiu — stwierdza kolejny świadek — nie zauważyłem antypatii w stosunku do osób czy nienawiści w odniesieniu do oprawców. W kazaniach wzywał do zgody. Jego dewizą były słowa św. Pawła: 'Zło dobrem zwyciężaj'». Nasz błogosławiony, w kazaniu wygłoszonym w marcu 1983 r., w taki sposób zachęcał wiernych: «Bądźmy więc silni miłością, modląc się za braci błądzących, nie potępiając nikogo, a piętnując i demaskując zło. Prośmy słowami Chrystusa, jako Jego wyznawcy, które On wypowiedział na krzyżu: 'Ojcze, przebacz im, 3 bo nie wiedzą, co czynią' (Łk 23, 34). A nam daj, Chryste, większą wrażliwość na działanie miłości niż siły i nienawiści». Był świadomy, że zło dyktatury miało swoje źródło w szatanie, dlatego więc zachęcał, aby zło zwyciężać dobrem i łaską Bożą: «Zło może zwyciężyć tylko ten, kto jest pełen dobroci». Mówił: «Chrześcijaninowi nie może wystarczyć jedynie potępienie zła, kłamstwa, nikczemności, przemocy, nienawiści, zniewolenia; on sam musi być autentycznym świadkiem, rzecznikiem i obrońcą sprawiedliwości, dobra, prawdy, wolności i miłości». Zło, niosące ze sobą przemoc, jest znakiem słabości i bezużyteczności. Natomiast dobro zwycięża i rozszerza się siłą swojej słodyczy, współczucia i miłości. Ustroje polityczne przemijają tak jak letnie burze, pozostawiając jedynie zniszczenia, podczas gdy Kościół wraz ze swoimi synami pozostaje, aby wspomagać ludzkość darem nieograniczonej miłości. Chrześcijanie są solą ziemi i światłem świata: «Tak niech jaśnieje wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie» (Mt 5, 16). 14 czerwca 1987 r. czcigodny sługa Boży Jan Paweł ii długo modlił się nad grobem ks. Jerzego. Złożył wiązankę kwiatów oraz w ciszy objął i ucałował kamień grobowy. Papież widział w tym kapłanie godnego syna Polski. Moi drodzy, w obliczu odradzających się prześladowań, skierowanych przeciwko Ewangelii i Kościołowi, ponadczasowym przesłaniem, jakie musi rozbrzmiewać dzisiaj w naszych sercach, jest to, które wyraził Ojciec Święty Benedykt xvi, przedstawiając syntezę męczeńskiego świadectwa błogosławionego Jerzego Popiełuszki. Papież mówi, że nowy błogosławiony był kapłanem i męczennikiem, wytrwałym oraz niestrudzonym świadkiem Chrystusa: on zło dobrem zwyciężył, aż do przelania krwi. Amen. LISTY Z WOJSKA Ksiądz Jerzy Popiełuszko jako kleryk seminarium duchownego w Warszawie odbył dwuletnią zasadniczą służbę wojskową w Bartoszycach (1966-1968). Zachowały się jego listy z tego okresu, pisane do ojca duchownego księdza Czesława Mietka, oraz list do rodziców. Modlimy się wspólnie o zdrowie dla Ojca. Proszę bardzo napisać, jak się teraz Ojciec czuje na zdrowiu. 02.1967 r. Czcigodny Ojcze, Bardzo dziękuję za list i słowa otuchy. Tak, słowa otuchy, bo nieraz miałem pewne wątpliwości, czy rzeczywiście dobrze robię, stawiając czoło, cierpiąc za innych. Czy to nie jest jakaś lekkomyślność? Okazałem się bardzo twardy, nie można mnie złamać groźbą ani torturami. Może to dobrze, że akurat jestem ja, bo może ktoś inny by się załamał, a jeszcze innych wkopał. Ostatnio zaszły pewne fakty, które pozostaną mi w pamięci, które nawet zanotowałem. Pierwszy z nich to sprawa różańca wojskowego. Różaniec ten, jak się potem okazało, był tylko pretekstem. Zaczęło się od tego, że dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec na zajęciach przed całym plutonem. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. A za to grozi prokurator. Gdybym zdjął, wyglądałoby to na ustępstwo. Sam fakt zdjęcia to niby nic takiego. Ale ja zawsze patrzę głębiej. Wtedy tenże dowódca rozkazał mi, żebym poszedł z nim do wyższych władz, a swemu pomocnikowi rozkazał, aby na 20.00 przyprowadził mnie na rozmowę służbową. Ponieważ nie było władz wyższych, rozmawiał ze mną sam. Straszył prokuratorem. Wyśmiewał: „Co, bojownik za wiarę". Ale to wszystko nic. O 17.45 w pełnym umundurowaniu jak do ZOK'u stawiłem się na podoficerce. Tam sprawdzian trwał do 20.00 z przerwą na kolację. O 20.00 zaprowadzono do dowódcy plutonu. Tam się zaczęło. Najpierw spisał moje dane. Potem kazał mi zdjąć buty, wyciągnąć sznurówki z butów i rozwinąć onuce. Stałem więc przed nim boso. Oczywiście cały czas na baczność. Stałem jak skazaniec. Zaczął się wyżywać. Stosował różne metody. 4 Starał się mnie ośmieszyć. Poniżyć przed kolegami, to znów zaskoczyć możliwością urlopów i przepustek. Na boso stałem przez godzinę (60 minut). Nogi zmarzły, zsiniały, więc o 21.20 kazał mi buty założyć. Na chwilę wyszedł z sali i poszedł do chłopaków (moich kolegów z plutonu). Przyszedł dla mnie z pocieszającą wiadomością: „Tam w sali w twojej intencji się modlą". Rzeczywiście, chłopaki wspólnie odmawiali różaniec. Ja zbywałem go raczej milczeniem odmawiając modlitwy w myśli i ofiarując cierpienia, powodowane przygniatającym ciężarem plecaka, maski, broni i hełmu, Bogu, jako przebłaganie za grzechy. Boże, jak się lekko cierpi, gdy się ma świadomość, że się cierpi dla Chrystusa. Jak powiedziałem, różaniec był tylko pretekstem do tego, żeby się ze mną spotkać w formie służbowej, bo normalnie to już byłem na rozmowach. O różańcu wspomniał mi tylko pod koniec rozmowy. A tak, cały czas mówił o różnych rzeczach, że przedtem miałem autorytet na sali, a teraz jestem narzędziem w ręku innych, tchórzy, którzy sami się boją narażać. Oczywiście zmyślone. Chęć pokłócenia z kolegami. Ale na takich chwytach się znamy. O 22.20 przyszedł polityczny (politruk), kazał mi zdjąć różaniec przy nim. A niby z jakiej racji? Nie zdjąłem, bo przecież nikomu nie przeszkadzał, a nie będę zdejmował dlatego, że ktoś nie może na to patrzyć. Zwolnił mnie o 23.00. Wiesiek Wosiński miał w tę noc służbę, więc pomógł mi zdać broń do magazynku. Poszedłem na salę do spania. Ale nie zdążyłem się położyć, gdy dowódca drużyny ogłosił alarm mojej drużynie za mnie. Na alarmie zamiast 8-9 min. Wybieraliśmy się 18 minut. Potem ustawiliśmy się w dwójki i poszliśmy pod magazynek broni. A więc byliśmy zgrani. Dowódca plutonu rozkazał dowódcy drużyny, aby następnym razem przyprowadził mnie na taką rozmowę z RKM-em na szyi, który waży 15 kg. I rozmowa będzie trwała nie 3 godziny, ale od 4-5 godz. z zastosowaniem odpowiednich metod. Mam być poddany pod sąd koleżeński, jako buntownik. Ale mam na szczęście dobrych kolegów, którzy w tym sądzie zasiadają. Do Seminarium mają wysłać pismo z moją opinią. Obawiam się, że nie będzie ona zbyt pochlebna i żeby Władza nie była zaskoczona, bo to też będzie tylko eksperyment. Ojciec pyta, kiedy przyjadę na urlop. Hm. Trudne pytanie. Bo jeżeli Bóg zechce mnie i w ten sposób doświadczyć, to zgodzę się na to bez wahania. Otóż powiedziano mi na rozmowie, że nie ma siły, żebym kiedykolwiek pojechał na jakikolwiek urlop. Programowy też mi zabiorą. A gdyby nawet mama umarła, to mnie nie puszczą do domu. A dla pewności, żebym nie uciekł, za zgodą dowódcy kompanii zamknie mnie na ten czas do aresztu. Na przepustkę też nigdy nie pójdę. A służba tak mi się będzie dłużyła, jakbym służył nie 2, ale 16 lat. Na przepustce właściwie jeszcze nie byłem. Raz bez wiedzy dowódcy plutonu poniosłem (niby) pieniądze na PKO i za to dostałem ochrzan. Ale opłaciło się, bo wykorzystałem ten czas na pójście do Kościoła. Najbardziej wkurzyłem p. porucznika, gdy po 2 i półgodzinnej jego gadce do mnie zacząłem głupio ziewać. Pokazałem mu, że mnie jego gadanie mało obchodzi. To go poniosło. Sprawy modlitwy układają się w moim plutonie najlepiej. Ale to nie nasza wina, bo oni sami dobrali do tego plutonu grupę buntowników. Różaniec wspólnie odmawiamy codziennie. Przy każdej dziesiątce ktoś inny podaje intencję, a jedna intencja, jedna tajemnica jest w intencji własnej. W niedzielę Msze święte recytujemy, a w piątek drogę krzyżową odprawiamy. Wieczorem krótka, wspólna modlitwa. Ostatnio zaczęliśmy praktykować czytanie jednego rozdziału z jakiejś książki do rozmyślania. Jest to coś w rodzaju wspólnego rozmyślania. W ostatnią niedzielę tj. 29.01.67 r. urządziliśmy na sali dzień skupienia. Na czym on polegał, bardzo proste. Jak najmniej rozmawiać, a jak najwięcej czasu spędzić na modlitwie. I trzeba przyznać, że to nam się bardzo udało i wyjątkowo bardzo dużo mieliśmy czasu wolnego, prawie cały dzień żeśmy spędzili na modlitwie. Przerecytowaliśmy Mszę św., odmówiliśmy różaniec, zrobiliśmy rozmyślanie. Po południu wspólnie odmówiliśmy nieszpory (wprawdzie beze mnie, bo byłem zaprowadzony do oficera inspekcyjnego). Czas obowiązkowo spędzony na świetlicy wykorzystaliśmy do czytania pobożnej lektury. Z całego tego dnia byliśmy zadowoleni, każdy duchowo umocniony. W ten sam dzień, kiedy byłem na trzeciej kompanii, jakiś kapralina chcąc się przylizać oficerowi, kazał mi zdjąć różaniec. Powiedział, to nie obrączka, żeby nosić w wojsku. Powiedziałem: „jak dla kogo". Zaczął się rzucać i na siłę chciał zaprowadzić do oficera. Chłopaki się rzucili na niego, myślałem, że go zbiją. Kazałem, żeby oficer do mnie przyszedł 5 boja do niego nie pójdę. Bo niby z jakiej racji, dlatego tylko, że tak mu się podoba? Przecież on nie był moim przełożonym. Poszedłem potem do oficera, kazał mi zrzucić, ale to już stara historia i teraz nie mogę się cofać, więc nie zdjąłem. Kapral naskarżył, że się z nim szarpałem i mam być ukarany w rozkazie. Ale już drugi dzień i żadnej kary nie ma. Żeby mi nie mogli nic zarzucić, to dzisiaj egzaminy zaliczyłem na bardzo dobre oceny. Nie będą mi zarzucali, że wszystkim się zajmuję, tylko nie tym, co trzeba. Pod względem fizycznym czuję się dobrze. Zahartowałem się. Apetyt mam nie najgorszy, a niedomiar jedzenia uzupełniam w kantynie. Zdjęcie zrobione w pośpiechu nie bardzo udane i nie wiem, czy je Ojcu wysyłać. Nie wiem, kiedy ten list Ojciec otrzyma, bo będę się starał przesłać go za pośrednictwem czyichś rąk. Przepraszam za chaotyczne myśli i niestaranne pismo, ale to wszystko z pośpiechu. Wiele rzeczy ciekawych tu się dzieje, ale nie sposób wszystko opisać, bo trzeba by było tylko tym się zajmować. Serdecznie pozdrawiam i proszę o modlitwę. My zapewniamy ze swej strony o modlitwie. Z Bogiem wdzięczny Alek P. Fragmenty homilii ks. Jerzego Popiełuszki wygłaszanych podczas Mszy św. za Ojczyznę „Sprawiedliwość nakazuje zawsze kierować się dobrą wolą i miłością w stosunku do człowieka, który jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże i dzięki temu jest największą wartością po Bogu. Dlatego i w wymiarze sprawiedliwości miłość człowieka bez żadnych względów ubocznych musi być na pierwszym miejscu...”. (Homilia z dnia 24 czerwca 1984 r.) „Żyć w prawdzie to być w zgodzie ze swoim sumieniem. Prawda zawsze ludzi jednoczy i zespala. Wielkość prawdy przeraża i demaskuje kłamstwa ludzi małych, zalęknionych. Od wieków trwa nieprzerwana walka z prawdą. Prawda jednak jest nieśmiertelna, a kłamstwo ginie szybką śmiercią... Tak wielu ludzi nie trzeba, by głosić prawdę. Może być niewielka gromadka ludzi prawdy, a będą nią promieniować. Ludzie ich sami odnajdą i przyjdą z daleka, by słów prawdy słuchać...”. (Homilia z dnia 27 maja 1984 r.) „Tylko Naród wolny duchowo i miłujący prawdę może trwać i tworzyć dla przyszłości, tak jak tworzyli przyszłość powstańcy, padający na polach bitew, czy wieszczowie, którzy patrzyli daleko w przyszłość jak Słowacki, który żyjąc na wygnaniu, zdołał wypatrzyć Polaka na tronie świętego Piotra. Tylko Naród, który ma zdrowego ducha i czułe sumienie, może tworzyć śmiałą przyszłość. Dlatego dbajmy o wolność naszego ducha, nie dajmy się zniewolić przez lęk i zastraszenie”. (Homilia z dnia 25 września 1983 r.) „Może jeszcze do skuteczności ofiarnego kielicha Narodu potrzeba więcej naszego osobistego zaangażowania. Może jeszcze za mało naszych dobrowolnych wyrzeczeń, za mało czysto ludzkiej solidarności. Za mało odwagi do demaskowania zła, za mało troski o cierpiących, krzywdzonych i więzionych. Może ciągle za dużo w nas egoizmu, zalęknienia, za dużo pijaństwa, za dużo ludzi sprzedajnych, bez własnego zdania, chcących 6 wygrywać własne interesy kosztem innych. Może ciągle jeszcze za mało tych, którzy są wierni ideałom, za które bracia nasi przelewali własną krew?...”. (Homilia z dnia 27 listopada 1983 r.) „A wy, drodzy młodzi przyjaciele, musicie mieć w sobie coś z orłów. Serce orle i wzrok orli – jak mówił zmarły Prymas. Musicie ducha hartować i wznosić wysoko, aby móc jak orły przelatywać ponad wszelkim innym ptactwem, w przyszłość naszej Ojczyzny. Tylko będąc jak orły potraficie przebić się przez wszystkie dziejowe przełomy, wichry i burze, nie dając się spętać żadną niewolą. Pamiętajcie, orły to wolne ptaki, bo szybują wysoko, a nie pełzają po ziemi...”. (Homilia z dnia 26 lutego 1984 r.) Źródło: „Życiorys ks. Jerzego Popiełuszki, duszpasterza robotników polskich, 14 IX 1947 – 19 X 1984”, pismo ulotne z okresu stanu wojennego. Fragmenty homilii ks. Jerzego Popiełuszki wygłaszanych podczas Mszy św. za Ojczyznę Świadectwa Matka U nas kłamstwa nie było! Kiedyś nauczycielka wezwała mnie do szkoły, żeby mi zwrócić uwagę, że Alek często w kościele na różańcu przesiaduje. Zagroziła, że może być z tego obniżony stopień ze sprawowania. Duch Święty mnie natchnął i odpowiedziałam, że jest przecież wolność wyznania. (...). Świadectwo Anny Szaniawskiej, żony prof. Klemensa Szaniawskiego, przyjaciela ks. Jerzego. (…) Żył niezwykle skromnie – mówi Anna Szaniawska, która działała w Prymasowskim Komitecie Pomocy. – W Komitecie ludzi ubieraliśmy, karmiliśmy. Kiedyś przyszedł Jurek – daliśmy mu buty, sweter, spodnie. Następnego dnia przychodzi, wygląda jak łachudra, mówię mu to, a Jurek: „Co ty mnie będziesz ubierać, wiesz, ile ludzi jest potrzebujących? Ja już to dawno oddałem. Chodził w wytartej sutannie, szkoda mu było pieniędzy na wydawanie na siebie. Chętnie przyjmował natomiast rozmaite drobiazgi, które bardzo lubił i zrobił z nich w swoim pokoju całą wystawę. – Lubił gadżety, uwielbiał samochody, świetnie jeździł – zapamiętała Anna Szaniawska. – Emigracja chciała mu kupić wspaniały samochód. Przyszedł do męża i pyta; „Co ja mam zrobić? Mąż mu powiedział: Nie wolno ci go przyjąć, zaraz krzykną, że bierzesz od agentury. Przyznał mu rację, ale widać było, że mu jakoś żal, ponieważ to była maskotka, którą lubił. Ewa K. Czaczkowska, Tomasz Wiścicki, Ksiądz Jerzy…, s. 157. Radość życia – Był autentycznym polskim księdzem, który czuł tak jak ludzie i rozumiał jak oni – mówi ks. Jan Sikorski. – Dawał im to, co ksiądz może dać ludziom w konkretnej bolesnej sytuacji. Był z nimi dzień i noc. Jego siłą był autentyzm I zwyczajność. Rozumiał, kim jest ksiądz i w jaki sposób ma im służyć – to była misja absolutnie ewangeliczna. Myślałem o nim: taki młody chłopak, pełen energii, czasem nawet – nie megaloman, ale z młodzieńczą fantazją. Kiedyś przyjechał do Dębek, opowiadał, jak go śledzili, jak gubił ogony, jak pluskwę przyczepili mu do samochodu. Słuchałem tego jak jakiegoś fantastycznego opowiadania, okazało się, że to wszystko była prawda, ale dopiero potem się o tym przekonałem... Wiele osób podkreśla, że był wesoły, opowiadał kawały i robił je swym przyjaciołom. Cieszył się potem jak dziecko... Ewa K. Czaczkowska, Tomasz Wiścicki, Ksiądz Jerzy…, s. 197. Jerzy Wertenstein-Żuławski (niewierzący) (…) Jerzy Wertenstein-Żuławski: „Oboje z żoną nie byliśmy nazbyt „kościelni” w latach siedemdziesiątych. Nasze, jak i wielu ludzi naszego pokolenia, życie było szukaniem wartości i innych form życia osobistego i społecznego, zrodzone z buntu młodzieży w latach późno sześćdziesiątych. Tzw. tradycyjne wartości były przez nas świadomie ignorowane (…). Okres szesnastu miesięcy „Solidarności” był pewnym przełomem. Zetknięcie się z racji uczestnictwa w ruchu z religijnością, z tradycjami polskiego Kościoła przeciwstawiającego się komunizmowi było odkryciem. (...) Potem stan wojenny (...). I zetknięcie, na początku niefortunne z naszym koś 7 ciołem parafialnym, które nas na jakiś czas od niego odepchnęło. Dopiero opozycyjni znajomi opowiedzieli nam o znakomitym księdzu Jurku (...). Była to lekcja wiary opartej na znakach czasu współczesnego, na absolutnym poszanowaniu praw człowieka do wolnego wyboru, do błądzenia i do podnoszenia się z upadków w cieple Boskiej miłości poprzez służbę ludziom, poprzez miłość. I tak niepostrzeżenie ja, i moja rodzina mimo całego dystansu staliśmy się „kościelni”. W końcu doszło do tego, że po dziesięciu latach małżeństwa poprosiłem Księdza Jerzego, by dał nam ślub kościelny. Właśnie on, ten, przez którego znowu wiara nabrała dla nas głębokiego sensu.” Ewa K. Czaczkowska, Tomasz Wiścicki, Ksiądz Jerzy…, s. 197-198. Stosunek Papieża Jana Pawła II do ks. Jerzego (…) Księdza Jerzego wspierali dwaj biskupi sufragani warszawscy, którzy go znali dobrze jeszcze z czasów seminaryjnych – Władysław Miziołek i Zbigniew Kraszewski. Obaj bronili go przed oskarżeniami, cenili, byli dla niego oparciem. Ksiądz Popiełuszko miał jeszcze jedno oparcie wśród dostojników Kościoła – najwyższe: Jana Pawła II. Choć nigdy nie spotkali się osobiście, papież wielokrotnie – przez pośredników – dawał wyraz swemu zainteresowaniu księdzem z warszawskiego Żoliborza. Ojciec Święty nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że ceni i z wielkim uznaniem przyjmuje jego niekonwencjonalne duszpasterstwo. (…) Drugi różaniec od papieża otrzymał za pośrednictwem s. Teresy Batogowskiej, urszulanki, którą spotkał w domu sióstr na Jaszczurówce, w Zakopanem, tuż przed jej wyjazdem do Rzymu. Poprosił ją o przekazanie Ojcu Świętemu podziękowań za różaniec oraz słowa umocnienia, które przekazał mu bp Kraszewski. Siostra Batogowska tak wspomina spotkanie z papieżem: Gdy przekazałam Ojcu Świętemu słowa wdzięczności księdza Jerzego, Ojciec Święty głośno powiedział: O, to i ksiądz Jerzy także u sióstr bywa? [abp Wojtyła bywał tam wielokrotnie – przyp. aut]. Powiedziałam, że tak, że był właśnie tuż przed naszym odlotem do Rzymu. Ojciec Święty dodał: To się bardzo cieszę. Niech siostra mu powie, że jestem z nim całym sercem, że mu błogosławię i... niech się trzyma, niech się trzymaj (powtórzył to Ojciec Święty dwa razy). I niech siostra weźmie dla niego ode mnie różaniec. Ja już mu posłałem przez biskupa Kraszewskiego, ale jeszcze i ten. Ewa K. Czaczkowska, Tomasz Wiścicki, Ksiądz Jerzy…, s 218-219. Samoświadomość groźby śmierci (…) w przeciwieństwie do swego nawet najbliższego otoczenia – sam ks. Jerzy brał pod uwagę, że może zapłacić cenę najwyższą. „Pan Bóg może zażądać ofiary, a sytuacja tak się układa, że to jest wielce prawdopodobne. Jestem przekonany, że mam robić to, co robię -– tak mówił ks. Piaseckiemu. Podobne jest wspomnienie Aliny Szaniawskiej. Kiedyś mu powiedziałam: Chodzisz tak bez ochrony, narażasz się na niebezpieczeństwo – miał do nas dwa przystanki. Powiedział mi, że dla księdza nie ma nic bardziej godnego, niż umierać za Boga i Ojczyznę. Tylko Matuli mi żal”. On wiedział, że umrze. Na pewno się bał, był normalnym człowiekiem z krwi i kości, natomiast ten strach nie popchnął go do niczego, co odbyłoby się kosztem wierności termu, co mówił. Ewa K. Czaczkowska, Tomasz Wiścicki, Ksiądz Jerzy…, s 256-257. Ks. Prałat Teofil Bogucki o ks. Jerzym Popiełuszce rok po Jego śmierci „Był kapłanem Bożym. Prostolinijnym, mądrym i dobrym. Był zawsze posłuszny władzy duchownej gotów pójść wszędzie tam, gdzie go biskup pośle. Miał wiele uroku osobistego. Nie wszyscy wiedzą o jego ogromnym poczuciu humoru i żywym temperamencie. Zdobywał się niekiedy na fortele, którymi mnie zaskakiwał. Kiedyś pilnowany przez swych złych „aniołów stróżów” wymknął się im z przyklejonymi wąsami i brodą, i dotarł szczęśliwie do celu. W przeddzień porwania i śmierci pilnującym go zaproponował gorącą kawę na rozgrzewkę. Był oddany wszystkim. Najlepiej jednak czuł się wśród swoich - robotników z Huty Warszawa. Uciekał zaś z warszawskich salonów, do których był zapraszany. Zza stołów, przy których bywał pierwszym gościem, uciekał do „jeszcze ważniejszych spraw”. One to były przedmiotem zainteresowania nieżyczliwych mu ludzi. Nie żywił do nich nienawiści.(…) Źródło; Internet, strona parafii pw. św. Stanisława Kostki. Kardynał Józef Glemp, Prymas Polski o ks. Jerzym Popiełuszce w homilii 19 października 1997 r.: „Mijają lata od śmierci Ks. Jerzego Popiełuszki i widzimy, że to męczeństwo nie od razu przyniosło takie owoce, jakich wielu z nas się spodziewało. Trzeba nadal rozumieć sens poświęcenia i ofiary, której symbolem jest dzisiaj postać Sługi Bożego. Za tym znakiem idzie przecież cały szereg cierpień, zmagań i 8 tęsknot. Dzisiaj analizuje się życie i śmierć Księdza Jerzego, a dokonuje się to w procesie beatyfikacyjnym, który żmudnie zbiera wszystkie dowody, fakty, świadectwa. I cóż się okazuje? Pośród tych świadectw odnajduje się zwycięstwo ducha. Są bowiem nawrócenia ludzi, którzy stali daleko od Boga, a potem odkryli wartości, weszli na drogę żmudnego szukania prawdy ewangelicznej. To jest jedno z wielkich osiągnięć życia i męczeństwa śp. ks. Jerzego, owoc jego śmierci.(…) Źródło; Internet, strona parafii pw. św. Stanisława Kostki. 26 lutego 1984 „Pozwólcie dzieciom przyjść do mnie, a nie zabraniajcie im” (Łk 18,16). Słowa te, wypowiedziane przez Chrystusa Pana w czytanej przed chwilą Ewangelii, brzmią jednakowo przez dwa tysiące lat. Są one szczególnie ważne w naszej powojennej historii. Są aktualne i dzisiaj. Jesteśmy dziećmi narodu, który od tysiąca z górą lat oddaje chwałę Bogu w Trójcy Jedynemu. Nasz naród słynął ze znanej w świecie tolerancji religijnej. U nas znajdowali miejsce ci, którzy z powodu prześladowań religijnych musieli opuszczać rodzinny kraj. W narodzie polskim wychowanie chrześcijańskie związało się z dziejami Ojczyzny i wywierało swój wpływ na wszystkie dziedziny życia. I dlatego w dzisiejszym wychowaniu nie można oderwać się od tego, co stanowiło polskość na przestrzeni tysiąca lat. Nie wolno tego przekreślać ani przekształcać. Chrześcijański system wychowania, oparty na Chrystusie i Jego Ewangelii, zdawał wiele razy egzamin w dziejach naszego narodu i to w najtrudniejszych momentach tych dziejów. Dlatego katolickie społeczeństwo Polski jest świadome strat i szkód moralnych, jakie poniosło i ponosi w wyniku narzucania ludziom wierzącym programu wychowania ateistycznego, programu wrogiego religii. Czasy po II wojnie światowej to jedno wielkie pasmo walki o monopol wychowania ateistycznego, wychowania bez Boga, wyrwania Boga z serc dzieci i młodzieży. Przyjrzyjmy się dzisiaj temu problemowi nieco bliżej. Życie dziecka zaczyna się pod sercem matki. To matka ponosi najwięcej trudu, aby dziecko na świat wydać, a potem rodzice, by dziecko wychować. W procesie wychowania bierze również udział szkoła i całe społeczeństwo. W pracy swej jednak szkoła powinna być zależna od rodziców. Szkoła nie może niszczyć w dziecięcych duszach tych wartości, które wszczepiła rodzina. Szkoła jest narodowa i należy do narodu, do rodziny i do społeczeństwa, a nie do takiej czy innej partii, sekty czy ugrupowania zajmującego się niechlubnym, a nawet wrogim i szkodliwym dla narodu i państwa dziełem wyrywania wiary z serc dzieci i młodzieży – wołał zmarły prymas, kardynał Stefan Wyszyński. Pomimo więc upaństwowienia szkoły, ma ona służyć rodzinie i narodowi, bo naród kryje się w rodzinach. Szkoła musi być narodowa. Musi dawać dzieciom i młodzieży miłość do Ojczyzny i do rodzimej kultury. Szkoła musi się liczyć z narodem, z jego wymaganiami, obyczajowością i religią. Obowiązek dbania o taką właśnie szkołę, o właściwe wychowanie, spoczywa na państwie, nauczycielach i rodzicach. Gdy jednak państwo obowiązek ten zaniedbuje, większa odpowiedzialność spoczywa na rodzicach i wychowawcach. Gorzej się dzieje, gdy państwo pod płaszczykiem nowych projektów wychowania, pod płaszczykiem odciążania rodziców od dzieci, walczy o monopol nauczania i wychowania ateistycznego, wbrew woli rodziców. Program ateizacji doprowadza do absurdu, stwarza odczucie gwałtu społecznego i zniewolenia osobowego. „Hańbą naszych czasów – pisali biskupi w 1968 roku – jest to, że nie brak usiłowań pozbawienia młodzieży wiary w Boga i związku z Kościołem – wbrew głosowi sumienia wszystkich cywilizowanych narodów". Ustawy państwowe, dotyczące także wychowania, nie mogą być przeciwne prawu Bożemu, bo wtedy nie obowiązują w sumieniu. A dążeniem do zniewolenia człowieka jest narzucanie mu światopoglądu, 9 odbieranie wolności wierzenia i umiłowania Boga, laicystyczne obdzieranie go z wszelkich pragnień i aspiracji religijnych. Ktoś powie, że nikt dzisiaj nikomu nie zabrania chodzenia do kościoła. Przeżywaliśmy po wojnie i takie czasy. Do dzisiaj wielu dorosłych prosi o chrzest tylko dlatego, że ich rodzice za ochrzczenie dziecka czy posłanie go na katechizację byli zastraszeni utratą stanowiska czy pracy. Ale sprawy wychowania, wolności religii to nie tylko chodzenie do kościoła. Władza nie może narzucać swojej religii i światopoglądu. Nie może dyktować, w co mają wierzyć podwładni, a w co im wierzyć nie wolno. Bo czy nie jest narzucaniem religii ateizmu i brakiem tolerancji choćby fakt, że w kraju katolickim nakłady prasy laickiej wychodzą w milionach egzemplarzy, podczas gdy zaledwie kilka tygodników prasy katolickiej i żadnego dziennika w żenująco niskich nakładach i w dodatku posiekanych dekretami o cenzurze? Jedną z przyczyn współczesnej niedoli, także i materialnej, oraz rozkładu moralnego jest to, że uporczywie odmawiano Chrystusowi miejsca, zwłaszcza w szkole i pracy, wychowaniu dzieci i młodzieży. Był czas w niedalekiej przeszłości, że zakazywano wychowawcom kolonijnym, rzekomo w imię wolności sumienia, prowadzenia dzieci na mszę św. w niedzielę. Zalecano organizowanie atrakcyjnych zajęć w czasie, gdy w kościołach były odprawiane msze święte, a w końcu zakazano wychowawcom zwalniania dzieci na mszę św., pomimo, że tego żądały. W przypadku niepodporządkowania się zarządzeniom stosowano wobec nauczycieli i wychowawców groźby i sankcje karne. Było to brutalne deptanie podstawowych praw człowieka. Od kierowników szkól żądano sprawozdań, w jaki sposób starają się utrudnić dzieciom udział w katechizacji i czy skutecznie przekonuje rodziców o szkodliwości wychowania religijnego. Nauczycielom, którzy ułatwili dzieciom udział w katechizacji, grożono sankcjami karnymi. Młodzież była zastraszana, że udział w katechizacji uniemożliwi jej zdanie matury i dostanie się na studia. O tym wszystkim pisali biskupi w swoich listach pasterskich. Przypominam to wszystko, aby podkreślić, jak wielkie znaczenie w wychowaniu ma rodzina. Bo to, że młodzież jest wierząca, że w czasie „Solidarności" pokolenie wychowane w tych trudnych czasach szukało siły i oparcia w Bogu i w Kościele, jest przede wszystkim zasługa rodziców, którzy w domu musieli prostować wszystko, co poplątano w umysłach dzieci. Gdy więc państwo nie stoi na wysokości zadania, tym większa odpowiedzialność ciąży na rodzicach, nauczycielach, ale i na samej młodzieży. Młodzież musi widzieć w nauczycielu przyjaciela, który przede wszystkim mówi prawdę, który stara się przekazać młodemu pokoleniu cały dorobek kultury narodowej i religijnej. Nauczyciele muszą pamiętać, że wychowują młodzież dla Ojczyzny, która korzeniami sięga w daleką chlubną przeszłość, a nie dla takich czy innych ustrojów, które się zmieniają. Nie mogą mieć na uwadze tylko tego, co służy teraźniejszości, ale to, co ma służyć dla dalekiej przyszłości. Niebezpieczeństwo utraty przez młodzież więzi z przeszłością narodu i kulturą rodzimą, jakże często ośmieszaną i zniekształconą, przerwała „Solidarność", która odkłamała wiele celowo przemilczanych faktów historycznych. Nie jesteśmy narodem tylko na dziś. Jesteśmy narodem, który ma przekazać w daleką przyszłość moce nagromadzone przez całe tysiąclecie. Tylko wspólna i zgodna współpraca rodziców, wychowawców, Kościoła i samej młodzieży może przeciwstawić się wszystkiemu, co ma na celu położenie granicy wielkości człowieka i zniszczenie tego, co wyrosło z ofiary całych pokoleń Polaków, którzy płacili wysoką cenę za przetrwanie ducha narodu. Stąd też wszyscy musimy wziąć do serca wezwanie Prymasa Tysiąclecia, aby mieć odwagę publicznego przyznawania się do Chrystusa i Kościoła, do tego wszystkiego, co stanowi chlubę narodu, odwagę przyznawania się w szkole, na uczelni, w pracy i urzędzie. Czynić to bez względu na następstwa, jakie mogą dla nas z tego wyniknąć. Jeżeli wierzymy w czterech ścianach naszego domu, niech nie zabraknie nam odwagi do przyznawania się do Chrystusa publicznie, jak mieliśmy odwagę czynić to w czasie „Solidarności", nawet gdy trzeba zapłacić jakąś cenę i ponieść ofiarę. Wiary i ideałów nie wolno sprzedawać za przysłowiową „miskę soczewicy", za stanowisko, większa pensję, możność studiów czy awans społeczny. Bo kto łatwo sprzedaje wiarę i ideały, ten jest o krok od sprzedawania człowieka. 10 Kościół zawsze będzie pomagał rodzicom i wychowawcom, stojąc na stanowisku, że jeśli jednym wolno ateizować naród wbrew jego woli, wbrew woli katolickich rodziców i samej młodzieży, to tym bardziej katolikom wolno bronić się przed tym bezprawiem. Tyle mówi się dzisiaj o prawach ludzi, a zapomina się o prawie zasadniczym, prawie do wolności religijnej i wolności wychowania. Zapomina o tym państwo, które niekiedy zamienia się w apostoła wiary w tak zwanego „swojego boga", który nazywa się ateizmem czy laicyzmem i każe kłaniać się całemu narodowi przed bogiem wymyślonym według własnych możliwości. Zapomina, że każdy człowiek ma prawo do zachowania swojej wiary i swojego światopoglądu. Jedynie wspólny wysiłek Kościoła, rodziców i wychowawców może uchronić młodzież od tego, aby bocznym torem nie odeszła od zdrowego nurtu Bożego, od zdrowego patriotyzmu, który płynie przez nasz naród od przeszło dziesięciu wieków. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby nie pozwolić zamknąć ust ani dzieciom, ani młodzieży, ani narodowi i by nikt nie zagubił nadziei. W niedalekim zamku car kiedyś krzyczał: „Porzućcie, Polacy, nadzieję, zamknijcie usta". Nie zamknęli. Drogo za to zapłacili, ale nie zamknęli ust swoich i dlatego dzisiaj jesteśmy im wdzięczni, bo to oni przekazali nam ducha narodowego. Jesteśmy spadkobiercami tych, którzy ust swoich nie zamknęli, gdy chodziło o ważne sprawy narodu. Dlatego i my zamknąć ust nie możemy, gdy idzie o wychowanie młodego pokolenia, które w niedalekiej przyszłości na swoich barkach poniesie losy domu ojczystego. A wy, drodzy młodzi przyjaciele, musicie mieć w sobie coś z orłów. Serce orle i wzrok orli – jak mówił zmarły prymas. Musicie ducha hartować i wznosić wysoko, aby móc jak orły przelatywać ponad wszelkim innym ptactwem, w przyszłości naszej Ojczyzny. Tylko będąc jak orły potraficie przebić się przez wszystkie dziejowe przełomy, wichry i burze, nie dając się spętać żadną niewolą. Pamiętajcie. Orły to wolne ptaki, bo szybują wysoko, a nie pełzają po ziemi. Jednak czy będziecie mogli być jak orły, zależy przede wszystkim od tego, komu pozwolicie rzeźbić w waszej duszy i w waszym umyśle, pamiętając, że obywateli prawych nie produkuje się w fabrykach, ale pod sercem matek i pod okiem prawdziwych wychowawców, którzy wzór dobrego nauczyciela biorą z Jezusa Chrystusa. Amen. http://xj.popieluszko.pl/xjp/teksty-kazan/8464,26-lutego-1984.html 31 października 1982 Stoimy dzisiaj przy ołtarzu Chrystusowym wobec twojego wizerunku, święty Maksymilianie, patronie Polski udręczonej. Stoimy, aby zanosić modlitwę do tronu Bożego, aby za twoim pośrednictwem prowadzić z Bogiem dialog w imieniu naszym i w imieniu tych wszystkich, którzy cierpią w obozach i więzieniach, cierpią za walkę o sprawiedliwość i prawdę w Ojczyźnie. Wszystkie wzniosłe przeżycia poprzednich lat, związane z wyborem Polaka na Stolicę Piotrową, przeżycia związane z pierwszą w tak przebogatych dziejach narodu polskiego wizytą papieża na polskiej ziemi, przeżycia związane z narodzinami „Solidarności" – wszystko to miało nas przygotować i umocnić do mężnego znoszenia cierpień i upokorzeń, jakie od przeszło dziesięciu miesięcy przeżywamy. Natomiast zaliczenie do grona świętych ciebie, ojcze Maksymilianie, współczesny męczenniku, ukazuje nam i utwierdza nas w przekonaniu, że potęga zła, zakłamania, pogardy i nienawiści do człowieka musi być pokonana. Jesteś święty Maksymilianie symbolem zwycięstwa, jakie odnosi człowiek siłą zniewolony, ale pozostający wolny duchem. Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie, to dawanie prawdzie świadectwa na zewnątrz, to przyznanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie 11 protestujemy przeciw niemu na co dzień. Nie protestujemy, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy. Żyjemy wtedy w zakłamaniu. Odważne świadczenie prawdy jest drogą prowadzącą bezpośrednio do wolności. Człowiek, który daje świadectwo prawdzie, jest człowiekiem wolnym nawet w warunkach zewnętrznego zniewolenia, nawet w obozie czy więzieniu. Gdyby większość Polaków w obecnej sytuacji wkroczyła na drogę prawdy, gdyby ta większość nie zapomniała, co było dla niej prawdą jeszcze przed niespełna rokiem, stalibyśmy się narodem wolnym duchowo już teraz. A wolność zewnętrzna czy polityczna musiałaby przyjść prędzej czy później jako konsekwencja tej wolności ducha i wierności prawdzie. Zasadniczą sprawą przy wyzwoleniu człowieka i narodu jest przezwyciężenie lęku. Lęk rodzi się przecież z zagrożenia. Lękamy się, że grozi nam cierpienie, utrata jakiegoś dobra, utrata wolności, zdrowia czy stanowiska. I wtedy działamy wbrew sumieniu, które jest przecież miernikiem prawdy. Przezwyciężamy lęk, gdy godzimy się na cierpienie lub utratę czegoś w imię wyższych wartości. Jeżeli prawda będzie dla nas taką wartością, dla której warto cierpieć, warto ponosić ryzyko, to wtedy przezwyciężamy lęk, który jest bezpośrednią przyczyną naszego zniewolenia. Chrystus wielokrotnie przypominał swoim uczniom: „Nie bójcie się. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a nic więcej uczynić nie mogą... (Łk 12.4)" Ty, święty Maksymilianie, byłeś wierny temu pouczeniu Chrystusa. Nie bałeś się pojechać w nieznane do Japonii, by głosić prawdę o Chrystusie. Nie bałeś się cierpienia i utraty życia. Dzięki temu twój wolny duch żyje i przynosi owoce. Zmarły prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński, przebywając w więzieniu za prawdę, w swoich notatkach w dniu 5 października 1954 roku pisał, że „największym brakiem apostoła jest lęk (...), on ściska serce i kurczy gardło. (...) Każdy, kto milknie wobec nieprzyjaciół sprawy, rozzuchwala ich. (...) Zmusić do milczenia przez lęk, to pierwsze zadanie strategii bezbożniczej. (...) Milczenie tylko wtedy ma swoją apostolską wymowę, gdy nie odwraca oblicza swego od bijących...". Tyle ksiądz prymas w Zapiskach więziennych. Tak bardzo jesteś nam potrzebny, święty Maksymilianie, jako wzór człowieka nieulegającego lękowi, nieulegającego zastraszeniu. Jako święty, którego można nazwać patronem Polski udręczonej. Bo który ze świętych mógłby upominać się bardziej o swój zniewolony dziś naród, niż ty, który byłeś bity i poniewierany. Który patrzyłeś na zalęknionych braci, przebywających z tobą w więzieniu, a potem w obozie i bunkrze głodowym. Którego zabrano do obozu bez wyroku, tylko dlatego, że należałeś do synów kochających Ojczyznę i prawdę, który przyjąłeś cierpienie i śmierć za drugiego człowieka. Przyjąć dobrowolnie cierpienie za drugiego człowieka to coś więcej niż tylko cierpieć. Na taką decyzję mogą się zdobyć tylko ludzie wewnętrznie wolni. Są i tuj dzisiaj w naszej świątyni zarówno ludzie cieszący się autorytetem i sympatią społeczeństwa, jak i prości robotnicy, którzy zgłaszali chęć pójścia do obozu dla internowanych w zamian za uwolnienie ojców czy matek rodzin. Chcieli nieść krzyż swych współbraci, chcieli uwolnić od cierpienia chociaż niektóre rodziny. Niestety, nie pozwolono im złożyć tej ofiary za braci swoich. Wiele nasz naród wycierpiał w dziejach historii. Tak trudno jest mówić jeszcze dzisiaj o bolesnej przeszłości tamtych strasznych lat okupacji. Ale im bardziej pamiętamy, ile przeżył nasz naród w przeszłości, pod okupacją nienawiści, tym bardziej rozumiemy słowa Ojca Świętego skierowane do Polaków na audiencji w dniu 11 października bieżącego roku. „Nie jest dobrze – mówił przez łzy Ojciec Święty – nie jest dobrze, jeżeli rodacy przyjeżdżają na kanonizację swojego Rodaka ze łzami w oczach. Bo nie były to łzy radości... Do nich dołączyły się czasem słowa wołania. Wołania nie tylko w tej sali, wołania z daleka. I dlatego ja chcę odpowiedzieć na te wołania przez was, którzy tu jesteście, chcę odpowiedzieć tym, których nie ma, a przede wszystkim tym, którzy znajdują się w obozach internowanych, w więzieniach. Pragnę odpowiedzieć tym, którzy w jakikolwiek sposób cierpią na ziemi polskiej, i pragnę z tego miejsca zwrócić się do władz Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, aby nie było więcej tych łez. Społeczeństwo polskie, mój naród zasługuje nie na to, ażeby pobudzać go do łez rozpaczy i przygnębienia, ale na to, żeby tworzyć jego lepszą przyszłość..." 12 Tak, naród, który tyle wycierpiał w niedalekiej przeszłości, nie zasługuje na to, by wielu jego najlepszych synów i córek przebywało w obozach i więzieniach, nie zasługuje na to, by była poniewierana i bita młodzież, by miały miejsce kainowe zbrodnie. Nie zasługuje na to, by wbrew jego woli odebrano mu okupiony cierpieniem i krwią robotników Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność", o którym już zmarły prymas 2 kwietnia 1981 roku powiedział, że w ciągu kilku miesięcy zrobił więcej, niż zdołałaby dokonać najbardziej sprawna polityka. Związek, o którym Rada Główna Episkopatu w dniu 15 grudnia ubiegłego roku powiedziała, że jest konieczny do przywrócenia równowagi życia społecznego. Związek, o którego reaktywowanie ubiegał się do ostatniej chwili, kładąc na szalę swój własny i Kościoła autorytet, obecny prymas Polski. Jesteśmy powołani do prawdy, jesteśmy powołani do świadczenia o Prawdzie swoim życiem. „Poznajcie prawdę – woła Chrystus w przeczytanym przed chwilą fragmencie Ewangelii – poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32). Bądźmy więc wierni prawdzie. Kończymy nasze rozważania, święty Maksymilianie i prosimy, byś je w słowach prostej modlitwy, przez ręce Matki Najświętszej Niepokalanej, której wiernie służyłeś przez całe życie, zaniósł przed Boga tron. Kończymy nasze rozważania przypominając słowa Ojca Świętego, wypowiedziane, kiedy jeszcze był biskupem w Krakowie: „Słaby jest lud, jeśli godzi się na swoja klęskę, gdy zapomina, że został posłany, by czuwać, aż przyjdzie jego godzina. Bo godziny wciąż wracają na wielkiej tarczy historii”. Oby godzina prawdy jak najszybciej wróciła na wielkiej tarczy, bohaterskiej tarczy naszego narodu, by prawda odniosła ostateczny triumf w naszej Ojczyźnie. Amen. http://xj.popieluszko.pl/xjp/teksty-kazan/8449,31-pazdziernika-1982.html Mała, biedna wieś Okopy na Podlasiu – tu według dokumentów kościelnych 14 września 1947 r. przyszedł na świat w rodzinie Marianny i Władysława Popiełuszków chłopiec Alfons (imię miał zmienić w maju 1971 r.). Okolica, jak większość wsi na Podlasiu, była patriotyczna i mocno zaangażowana w antykomunistyczną partyzantkę. Członkowie rodziny Popiełuszków byli w tej działalności niezmiernie aktywni. Pamięć o tym była żywa i trudno nie zauważyć, że musiała wywrzeć na przyszłego kapłana znaczący wpływ. Alfons Popiełuszko jako ministrant w otoczeniu rodziców Wychowywany w ubóstwie, tak charakterystycznym dla polskiej wsi z wczesnego okresu wprowadzania władzy ludowej, Alek (bo tak go nazywano) rozpoczął swoją szkolną edukację w 1954 r. Bardzo szybko zaczęło w młodym chłopcu dojrzewać powołanie. Każdego dnia przed nauką szedł do swego kościoła parafialnego w pobliskiej Suchowoli. W wieku 11 lat został ministrantem. Osiągnięcia edukacyjne chłopca nie były imponujące. Oczywiście miał swoje ulubione przedmioty – historię i język polski oraz (z perspektywy czasu wydaje się to oczywiste) religię. Czasu wolnego nie miał zbyt wiele, angażowany (jak to zwykle bywa na wsi) do prac związanych z gospodarstwem. Jego mama wspomina ten okres następująco: „[...] Ot, z krowami chodził na pole, to był spacer, i pasąc je, lubił z jedną staruszką ze skraju wsi porozmawiać. Do ludzi chętnie szedł”1. W suchowolskim liceum, w którym naukę rozpoczął w 1961 r., był taki jak inni – przeciętny uczeń, niczym się niewyróżniający. Po latach jego koledzy i koleżanki zwracali jednak uwagę na to, że był szczególnie uprzejmy i wyczulony na krzywdę ludzką. Nadeszła matura, którą zdał dobrze, bez szczególnych problemów, zwolniony z egzaminu z historii i rosyjskiego. Z tych przedmiotów uzyskał bowiem wysokie oceny. O szczegółach związanych z naukami ścisłymi, w tym szczególnie z matematyką, raczej wolał zapomnieć. 13 1 J. Kotański, Ksiądz Jerzy Popiełuszko, Lublin 2004, s. 17. Maturę Alfons Popiełuszko zdał w 1965 r., a następnie wstąpił do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie. Wybór tego właśnie seminarium nie był przypadkowy. Opiekę nad nim sprawował bowiem prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński, a ta postać była dla przyszłego księdza niezmiernie ważna. Starał się też być blisko prymasa, ucząc się od niego stosunku do ludzi i otoczenia, starając się go naśladować. Wielkie wrażenie wywarła na nim pełna godności postawa prymasa w czasie obchodów milenijnych w 1966 r. Alfons Popiełuszko w czasach służby wojskowej. Podczas studiów został powołany – wbrew porozumieniu Kościoła z komunistycznym państwem – do odbycia służby wojskowej. Jednostka, w której „szkoleni” byli przyszli księża, znajdowała się na krańcu Polski, w Bartoszycach nieopodal granicy z ZSRR. Oczywiście nie był to przypadek, ale kolejne ogniwo szykan komunistycznych władz wobec Kościoła katolickiego w Polsce. Służba wojskowa, będąca wówczas okazją do wzmożonej indoktrynacji młodych ludzi, szczególnie ciężkim doświadczeniem była dla kleryków, poddawanych intensywnej „obróbce” ideologicznej. Była to dla przyszłych księży wielka próba charakteru. Służbę wojskową Alfons Popiełuszko rozpoczął jesienią 1966 r. Szykany za praktyki religijne były codziennością. Kary za złamania zakazów – dotkliwe, nawet jak na zwyczaje panujące w wojsku. Tradycyjnie i po wojskowemu stosowano odpowiedzialność zbiorową za przejawy „klerykalizmu”, a za taki uważano posiadanie różańca lub medalika z Matką Boską. Kleryk Popiełuszko przeszedł przez tę „szkołę życia” bez skazy. Siła ducha wygrywała z bezmyślnym „zupactwem” i aplikowanym na siłę ateizmem. Wojsko opuszczał jednak przyszły ksiądz ze zrujnowanym zdrowiem (kłopoty z tarczycą i problemy kardiologiczne). Służba wojskowa nie zniszczyła powołania i po jej zakończeniu Alfons Popiełuszko wrócił do seminarium duchownego. Kardynał Stefan Wyszyński udziela święceń kapłańskich Jerzemu Popiełuszce. Święcenia kapłańskie, już jako Jerzy Popiełuszko, otrzymał 28 maja 1972 r. z rąk prymasa Polski ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. Mszę prymicyjną odprawił w Suchowoli. Wkrótce po tym ks. Jerzy został wikarym w parafii Świętej Trójcy w podwarszawskich Ząbkach, następnie zaś w Aninie. Było to dla niego ogromne wyzwanie – chciał być sobą i być blisko ludzi, którym służył. Szybko stał się ulubieńcem swoich parafian, „czując ich potrzeby nerwem duszpasterza”, jak wspominał jeden z jego znajomych. Przyjaźnie zawarte w tym okresie utrzymały się do końca życia księdza. Wielu z jego znajomych chroniło go potem przed bezpieką. W swej pracy ujawniał coraz więcej talentów, miał niezliczoną ilość pomysłów. Był doskonałym organizatorem. To zjednywało mu sympatię i gromadziło wokół niego ciepłych, życzliwych ludzi. Odznaczał się przy tym wszystkim niezależnością postępowania i sądów oraz odwagą ich głoszenia. W 1978 r. ks. Jerzy Popiełuszko przeniesiony został na warszawski Żoliborz do parafii Dzieciątka Jezus. Tam w skrajnie niekorzystnych warunkach lokalowych uczył dzieci religii. Wkrótce potem nastąpiła kolejna zmiana. Księdza przeniesiono do kaplicy Res Sacra Miser na Krakowskim Przedmieściu, gdzie stał się (dość nieoczekiwanie dla siebie) duszpasterzem przyszłych medyków. Ksiądz Jerzy z wizytą w domu rodzinnym Od Duszpasterstwa Akademickiego i zajęć ze studentami ks. Jerzy doszedł do nominacji na duszpasterza średniego personelu medycznego. Trudno nie dostrzec, że właśnie między innymi dzięki jego wysiłkom powoli w tym środowisku tworzyła się istotna dla ludzi, a tak niebezpieczna przecież dla systemu, wspólnota światopoglądowa i duchowa. Wspominane wyżej cechy osobiste księdza odgrywały tu kapitalną rolę. Przeciążenie pracą i problemy zdrowotne, które zintensyfikowały się po służbie wojskowej, doprowadziły do zasłabnięcia ks. Jerzego (marzec 1979 r.) podczas sprawowania mszy świętej. Po pobycie w szpitalu został przeniesiony do kościoła św. Anny (akademickiego) na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Liczono na to, że ograniczenie zadań i obowiązków pozwoli mu na szybszy powrót do zdrowia. Niestety brzemię obowiązków nie zmalało. Z racji opieki nad środowiskiem pielęgniarskim zajął się medycznym zabezpieczeniem zbliżającej się pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do ojczyzny (1979 14 r.). Kontakty z przyszłymi i praktykującymi lekarzami i pielęgniarkami dały ks. Popiełuszce szansę na organizowanie środowiska. Wtedy też, tak jak w poprzednich miejscach pracy, dzięki zaletom charakteru zyskał sympatię i zaufanie pracowników służby zdrowia, którzy szybko uznali go za swojego kapelana. Ks. Jerzy zaangażował się wówczas także w ruch obrony życia poczętego. W maju 1980 r. ks. Jerzy Popiełuszko został rezydentem w parafii pw. św. Stanisława Kostki, znajdującej się nieopodal centrum warszawskiego Żoliborza – placu Wilsona (wtedy Komuny Paryskiej). Tam zastał go brzemienny w skutki (i dla ks. Jerzego, i dla Polski) sierpień roku 1980. Jednym ze strajkujących wówczas w Warszawie zakładów pracy była Huta Warszawa. Protestujący robotnicy chcieli, by na terenie zakładu została odprawiona msza święta. Nikt z księży pracujących na stałe w parafii św. Stanisława Kostki nie mógł pójść do huty, by otoczyć opieką strajkujących. Udał się więc do nich ks. Jerzy. Odprawił mszę świętą dla robotników. Zetknął się wśród nich z potężną religijnością. Szybko znalazł z robotnikami wspólny język. Jak sam twierdził, Kościół, który kilkadziesiąt lat pukał do bram wielkich zakładów w komunistycznej Polsce, nagle się w nich znalazł. Ksiądz Jerzy Popiełuszko sprawuje Mszę w intencji Jana Pawła II dzień po zamachu na jego życie. Huta Warszawa, 14 maja 1981 Sierpień 1980 r. uczynił w bloku radzieckim wyłom. Oto w największym po ZSRR europejskim kraju bloku powstała naprawdę niezależna od władzy legalna organizacja. W dodatku była to organizacja robotników – nominalnych „właścicieli” PRL. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” był nie tylko związkiem zawodowym, lecz także organizacją skupiającą ludzi chcących zmienić swój kraj. Partia komunistyczna potrzebowała 30 lat, by w jej szeregach znalazło się 3 miliony członków, „Solidarności” wystarczyło kilka miesięcy, by wstąpiło do niej 10 milionów ludzi. Na wywołanej przez „Solidarność” fali powstały także inne organizacje, jak Niezależne Zrzeszenie Studentów czy Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Rolników Indywidualnych „Solidarność”. W okresie rodzenia się do życia „Solidarności” kościół św. Stanisława Kostki stał się jednym z ważniejszych w Warszawie miejsc spotkań robotników. I znów, jak wśród pielęgniarek i medyków, ks. Jerzy budował wspólnotę. Pracę duszpasterską wspaniale łączył z rozszerzaniem ich ogólnej wiedzy o Polsce, świecie oraz życiu. Nie mogło to ujść uwadze władzy. Problem komunistów polegał jednak na tym, że póki trwał „karnawał Solidarności”, nie mogli jawnie zaatakować. Kres trwającemu 500 dni karnawałowi „Solidarności” przyniósł wprowadzony przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego 13 grudnia 1981 r. stan wojenny. Do życia powołano Wojskową Radę Ocalenia Narodowego (WRON). Stan wojenny wprowadzało w Polsce, oprócz grupy generałów, 70 tys. żołnierzy, 30 tys. funkcjonariuszy MSW, mających do dyspozycji ponad 1 700 czołgów, 1 400 pojazdów opancerzonych i 500 wozów piechoty. Do zmilitaryzowanych zakładów pracy i urzędów trafiło ponad 8 tys. komisarzy. Społeczeństwo polskie zostało poddane rygorom nie znanym od czasów zakończenia II wojny światowej: ludzie uznani za niebezpiecznych dla wojskowych władz zostali internowani, zmilitaryzowano część przedsiębiorstw, zawieszono zajęcia w szkołach i na uczelniach, wprowadzono godzinę milicyjną, zawieszono wydawanie całej prasy (z wyjątkiem partyjnej „Trybuny Ludu” i wojskowego „Żołnierza Wolności”). 13 grudnia 1981 r. rozpoczął się ostatni etap życia i działalności ks. Jerzego Popiełuszki. Pierwsze kazanie w stanie wojennym wygłosił 17 stycznia 1982 r. Prosił w nim, by myśleć o tych, których pozbawiono wolności. Od wprowadzenia stanu wojennego do swojej śmierci wygłosił 26 kazań. Mówił w nich rzeczy oczywiste – o konieczności prawdy, uczciwości i miłości bliźnich w życiu społecznym. Było to groźne dla władz, bo obnażał w swoich wystąpieniach kłamstwa rządzących, a prostota słów księdza radykalnie odbiegała od języka partyjnej propagandy. Jak zauważył jeden z biografów ks. Jerzego, „był nie dającym się uciszyć głosem prawdy” (J. Kotański). Był też niezmiernie pracowity. Oprócz mszy za Ojczyznę zainicjował w 1982 r. pielgrzymkę robotników Huty Warszawa na Jasna Górę. Idea ta przerodziła się wkrótce w Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy. Wrzesień 1984 r. - ostatnia Msza za Ojczyznę Aktywność ks. Jerzego nie mogła być akceptowana przez komunistów, tak jak nie były przez nich akceptowane prawda i uczciwość, o których przecież tak często mówił. Coraz ściślej zaczęła księdza oplatać 15 sieć Służby Bezpieczeństwa. Nie zdoławszy wyłączyć go z działalności duszpasterskiej poprzez wywieranie nacisków na jego kościelnych przełożonych, rozpoczęto zastraszanie. Włamywano się do jego mieszkania (dwa razy), był bezustannie śledzony, aranżowano wypadki samochodowe, uszkadzano jego pojazd. W wrześniu 1983 r. prokurator Anna Jackowska rozpoczęła śledztwo, stawiając w grudniu tego roku ks. Jerzemu zarzuty nadużywania wolności sumienia i wyznania na szkodę Polski Ludowej. W pierwszej połowie roku 1984 ksiądz był trzynaście razy przesłuchiwany i jeden raz aresztowany. Nasilały się zorganizowane ataki prasy i środków masowego przekazu, za którymi stał aparat bezpieczeństwa i propagandy PRL (w tym szczególnie rzecznik rządu Jerzy Urban, wspominający o „seansach nienawiści”, jakimi według niego miały być msze za Ojczyznę). Konferencje prasowe rzecznika niejednokrotnie mogły być przez SB odczytywane jako „instrukcje postępowania” wobec niepokornego księdza. W związku z napiętą sytuacją i rosnącym zagrożeniem życia pojawiły się pomysły skierowania księdza na studia do Rzymu. Popiełuszko nie skorzystał z tej propozycji. „Jerzy powiedział: »Nie mogę tych ludzi zdradzić, nie mogę ich zostawić«. Mówił, że jego wyjazd do Rzymu byłby ucieczką z miejsca, w którym go Kościół postawił, i jeszcze: »No dobrze, byłem z nimi w chwilach trudnych i teraz mam ich zostawić? Co im Kościół da – to, że ucieknę? Że ich zdradzę?« Jemu płynęły łzy z oczu. A przecież on miał świadomość zagrożenia” – wspominał ks. Zdzisław Król. 19 października 1984 r. po mszy w parafii Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy, w drodze do Warszawy, ks. Jerzy Popiełuszko wraz z prowadzącym samochód marki Volkswagen Golf Waldemarem Chrostowskim zostali zatrzymani (w miejscowości Górsk), a następnie uprowadzeni przez trzech przebranych w uniformy milicji drogowej funkcjonariuszy SB (Grzegorz Piotrowski, Leszek Pękala, Waldemar Chmielewski), działających w ramach Samodzielnej Grupy „D” (od słowa dezintegracja) IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Od tego momentu ślad po księdzu urywa się. Co tak naprawdę działo się w tym czasie z porwanym, tego nikt nie wie, a na pewno do tej pory nie ujawnił. 21 października powołano w Ministerstwie specjalną grupę mającą zbadać sprawę porwania (teoretycznie wtedy jeszcze nie wiedziano o śmierci kapłana). W jej skład wchodzili między innymi doświadczeni funkcjonariusze IV Departamentu MSW (Zenon Płatek, szef tego departamentu, oraz jego zastępca Adam Pietruszka). Polityczne decyzje w kwestii ujawnienia tego, że wśród zatrzymanych jako sprawcy porwania znaleźli się funkcjonariusze SB, zapadły 24 października. Ich nazwiska ostatecznie zostały ujawnione trzy dni później. Po upływie tygodnia (30 października) z zalewu koło tamy we Włocławku wyłowiono zwłoki, które zidentyfikowano jako zwłoki ks. Jerzego. Dokumenty milicji opisują to zdarzenie następująco: „O godzinie 17.00 [...] przystąpiono do wydobywania zwłok mężczyzny [...] przy użyciu płetwonurków. Przed ich wydobyciem, jak wynika z oświadczenia płetwonurka Krzysztofa Mańko, [...] ubrane były w sutannę, zwrócone twarzą w kierunku jazu, z obciążeniem nóg”1. Górsk - krzyż w miejscu porwania ks. Jerzego Popiełuszki Ciało księdza było okaleczone do tego stopnia, iż z trudem udało się dokonać identyfikacji – dlaczego posunięto się do takiego okrucieństwa? Czy, jak chce historyk Jacek T. Żurek, po to, by przerazić Polaków niegodzących się do końca z obcym im systemem? – ksiądz miał zmiażdżony język: „nie będzie szczekał”, jak powiedział któryś z esbeków. Czy może chodziło bardziej o pewnego rodzaju symbol – zabicie księdza jako tego, który głosił prawdę – zabicie prawdy? Tego bez „procesowego” odkrycia zarówno zleceniodawców mordu, jak i jego faktycznego przebiegu nigdy się nie dowiemy. Przewóz ciała księdza z Białegostoku (gdzie dokonano sekcji zwłok) na miejsce wiecznego odpoczynku przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie stał się wielką manifestacją wiary i jedności. 3 listopada odbył się uroczysty pogrzeb zamordowanego. Mszę odprawiono w zupełnej ciszy. Nie doszło do żadnych wystąpień. Trumna z ciałem ks. Jerzego Popiełuszki przed kościołem p.w. św. Stanisława Kostki w Warszawie Dzień przed uroczystościami pogrzebowymi rozwiązano wspomnianą wyżej Grupę Śledczą. Sprawą zajęło się Biuro Śledcze MSW. Oczywiście nic to nie zmieniło ani w przebiegu śledztwa, ani w jego oczekiwanych efektach. Nadal poruszano się we mgle niewiedzy. Tego stanu rzeczy nie zmienił także proces domniemanych zabójców kapłana. Trwał on od 27 grudnia 1984 r. do 2 lutego 1985 r. przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu w obecności specjalnie zebranej „publiczności”, złożonej w większości z funkcjonariuszy SB i oddanych władzy dziennikarzy. Zakończył się 16 wyrokami skazującymi. G. Piotrowski i A. Pietruszka dostali po 25 lat pozbawienia wolności, L. Pękala – 15, a W. Chmielewski – 14 lat. Wszyscy skazani wyszli z więzienia przed upływem kary. Pękala opuścił więzienie po 5 latach, Chmielewski po 8, Pietruszka po 10, Piotrowski po 16 latach. Paradoksalnie władze wykorzystały proces także jako swego rodzaju oskarżenie ofiary. Oskarżonym był w tym „procesie” Jerzy Popiełuszko i Kościół katolicki, nazwany przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego (w rozmowie z Erichem Honeckerem) „garbem”, którego nie udało się Polsce usunąć. 1 T. Chinciński, Na tropach prowokacji, „Biuletyn IPN” 2004, nr10, s.38. Piotr Łysakowski Matka Świętego - Milena Kindziuk Matka kapłana Rok 1965 był wyjątkowy. W Polsce trwały przygotowania do obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. W Kościele zaś w ramach przygotowań do obchodów Milenium Chrztu Polski realizowano program Wielkiej Nowenny, zainicjowany przez prymasa Wyszyńskiego. Od 15 października do 8 grudnia wierni w poszczególnych parafiach mieli oddać się w opiekę Matce Bożej. W Kościele powszechnym dobiegał końca II Sobór Watykański. To zgromadzenie biskupów i teologów z całego świata, zwołane przez Jana XXIII, obradowało na kolejnych sesjach już od ponad trzech lat, od października 1962 roku. Ideę soboru trafnie streszczało często wówczas powtarzane papieskie wyrażenie aggiornamento, które w odniesieniu do Kościoła oznaczało dostosowanie się do nowych czasów, uwspółcześnienie. Po śmierci Dobrego Papieża Jana, 3 czerwca 1963 roku, pracami soboru kierował jego następca Paweł VI. Cały świat interesował się przebiegiem obrad. W 1965 roku dyskusje wokół soboru szczególnie się ożywiły, gdyż ostatnia sesja soborowa, wyznaczona na jesień, miała się zająć przygotowaniem dokumentu O Kościele w świecie współczesnym. W Polsce burza wisiała w powietrzu. Nikt się jeszcze nie spodziewał, że wkrótce rozpocznie się nagonka na Kościół i Prymasa. Jesienią kardynał Wyszyński przebywał w Rzymie na soborze, gdy jednak po uroczystym zakończeniu obrad 8 grudnia wrócił do Warszawy, rozpętała się ostra kampania prasowa wymierzona zwłaszcza przeciwko niemu. Chodziło o list, jaki biskupi polscy w Rzymie, przed miesiącem, skierowali do episkopatu niemieckiego. Zawierał on słynne wezwanie: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Pierwsze ataki przerywające oficjalną ciszę medialną pojawiły się na początku grudnia, przed samym powrotem kardynała Wyszyńskiego. Przodowały w nich „Trybuna Ludu” i „Życie Warszawy”. Oskarżano Kościół i Prymasa o zdradę, o sprzyjanie Niemcom, o chęć oddania im ziem zachodnich. Sytuacja była napięta do tego stopnia, że władze PRL odmówiły wydania paszportu Prymasowi, gdy w lutym 1966 roku miał wyjechać do Rzymu, by wziąć udział w watykańskich uroczystościach otwierających obchody Milenium Chrztu Polski. Komunistyczny rząd nie chciał dopuścić, by obchody milenijne nabrały wyraźnie chrześcijańskiego charakteru, przeciwstawiając im świeckie uroczystości z okazji Tysiąclecia Państwa Polskiego. Te wydarzenia odbijały się szerokim echem w najdalszych zakątkach Polski, również w Okopach budziły zainteresowanie. Dla Marianny Popiełuszko, która interesowała się sprawami Kościoła i Ojczyzny, był to czas niepokoju. Co będzie? „Nikt nie ma dziecka dla siebie” W rodzinie Popiełuszków też dużo się działo. Najstarszy syn Józef już podjął pracę i z żoną Alfredą zamieszkał w Dąbrowie Białostockiej. On pracował jako kierowca karetki pogotowia, ona jako salowa w szpitalu. 17 Córka Teresa w 1962 roku wyszła za mąż (przyjęła nazwisko Boguszewska) i wyprowadziła się do Suchowoli, gdzie mieszka do dziś. Najmłodszy syn Stanisław najpierw miał natomiast wstąpić do klasztoru w Niepokalanowie, ale w końcu pozostał na roli i przejął gospodarstwo po rodzicach. Alek zdał maturę i miał „iść na księdza”. Wcześniej nikomu się z tego nie zwierzał. Nie wyjawiał swych planów nawet rodzicom ani rodzeństwu. – O niczym nie wiedzieliśmy, Jurek do ostatniej chwili nie dał po sobie niczego poznać – wyznaje starszy brat Józef. – Pod tym względem był skryty, nigdy nie powiedział wcześniej, że idzie do seminarium, może nie był jeszcze pewny, że taką drogę wybierze – zastanawia się Teresa, siostra księdza Jerzego. Także nauczyciele i koledzy z klasy dowiedzieli się o jego decyzji, gdy był już klerykiem. Krystyna Gabrel, szkolna koleżanka, też to potwierdza: – Nigdy nie mówił, że zostanie księdzem. Ale jak rozeszła się u nas wieść, że poszedł do seminarium, pomyślałam, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Jedynie matka wyczuwała wcześniej tę decyzję syna. Znała go dobrze, stąd mogła łatwiej odczytać jego pragnienia. Dyskretnie po matczynemu obserwowała chłopca, towarzysząc mu od dawna w kształtowaniu jego religijnych zainteresowań. – Jako małe dziecko stawiał na stole ołtarzyki, układał obrazki i krzyże, robił kapliczki, przynosił do nich polne kwiaty – wspomina. Jakoś podświadomie, „oczyma duszy” dostrzegała jego predyspozycje do kapłaństwa. Nigdy nie komentowała ich głośno. Nie wywierała presji, nie podpowiadała. Pragnęła, aby był to jego samodzielny wybór, cokolwiek by postanowił. – Rządziłam, jak był w podstawówce, a później to już jego sprawa, gdzie się kieruje – twierdzi. W głębi duszy jednak nie brała w ogóle pod uwagę, że Alek mógłby przejąć kiedyś gospodarstwo, nie widziała go na stałe przy pracach w polu i w obejściu. – Jego do książek i do Boga ciągnęło – ocenia. Wreszcie sama też modliła się o to, by został księdzem. – Bardzo chciałam być matką kapłana. Już wtedy przecież, gdy miał się urodzić, ofiarowałam go Bogu, żeby wziął go na służbę do siebie. Ale niczego nie wymuszałam, chciałam tylko, żeby odnalazł wolę Bożą w swoim życiu – przyznaje. – Cieszyłam się, kiedy powiedział mi, że idzie do seminarium. Wykazała wielką dojrzałość jako matka. Delikatnie, z kobiecą wrażliwością, ta mocna kobieta potrafiła stać obok dziecka, niczego mu nie narzucając ani nie wykazując cech nadopiekuńczości. – Przecież nikt nie ma dziecka dla siebie. Ono musi iść w świat, by spełnić wolę Bożą – mówi. Jakby cytowała św. Katarzynę ze Sieny, która pisała do kobiet: „Nie chcę, byście myślały o swoim dziecku, że zostało wam dane jak rzecz, bo jednak nie jest wasze, ale jest wam użyczone. Gdyby było wasze, mogłybyście je zatrzymać i używać wedle własnej woli. Ale ponieważ jest wam wypożyczone, wypada oddać je, co będzie miłe słodkiemu Mistrzowi prawdy, który jest dawcą i sprawcą wszystkiego, co istnieje”. 18 W rodzinie Popiełuszków mówi się, że być może ksiądz Jerzy w pewnym sensie swoje kapłaństwo zawdzięcza też modlitwie babci Marianny Gniedziejko. – Przez całe życie modliła się ona o powołania, także za Jurka i za mnie – opowiada jej inny wnuczek, Kazimierz Gniedziejko, obecnie proboszcz w parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Józefowie. Modlitwa dwóch silnych kobiet w rodzinie: matki i babki, o dar kapłaństwa, a także przykład ich pobożnego życia niewątpliwie musiały się przyczynić do wyboru drogi życiowej przez młodego Popiełuszkę. Pomógł zapewne i dziadek księdza Jerzego Kazimierz Gniedziejko, który swoje cierpienia i chorobę w ostatnim roku życia ofiarował w intencji wnuka. Kiedy umierał, powiedział do córki: „Wiesz, Mania, on będzie księdzem, bo ja to leżenie i bóle ofiarowuję w jego intencji”. „Jedź z Bogiem” Marianna Popiełuszko dobrze pamięta, że jej syn nie od razu postanowił zostać księdzem diecezjalnym. Początkowo myślał o zakonie. Pod wpływem lektury pisma „Rycerz Niepokalanej”, które czytywał u babci w Grodzisku, marzył o wstąpieniu do klasztoru Franciszkanów w Niepokalanowie. Tam żył i pracował św. Maksymilian Kolbe, który od dawna tak bardzo mu imponował. Potem młody Popiełuszko zastanawiał się nad najbliższym seminarium diecezjalnym w Białymstoku. Ostatecznie wybrał Warszawę. Dlaczego? Uczynił to prawdopodobnie z uwagi na bliskość prymasa Wyszyńskiego, który cieszył się ogromnym autorytetem w całej Polsce. A stolica kojarzyła się wtedy przede wszystkim z wielkim Prymasem. Ponadto jego koledzy z Suchowoli również studiowali w seminarium warszawskim. – To chyba miało wielki wpływ na jego decyzję – uważa Marianna Popiełuszko. W zeznaniach procesowych podała jeszcze jeden powód, prozaicznie nieubłagany, finansowy: Jerzy wybrał seminarium w Warszawie, a nie w Białymstoku, ze względu na nasze trudne warunki materialne. W seminarium białostockim płacono całe czesne, natomiast w seminarium warszawskim każdy alumn wpłacał połowę sumy za naukę, a drugą połowę zobowiązany był zwrócić w najbliższych latach pracy kapłańskiej. Matka młodego Popiełuszki była jedyną osobą w rodzinie, która wiedziała, że jej syn po maturze udał się do księdza z parafii w Suchowoli po pisemną opinię na swój temat, zwyczajowe świadectwo moralności. Zgodnie z wymogami przy naborze do seminarium właściwie powinien zgłosić się do proboszcza księdza Nikodema Zarzeckiego. Tego jednak nie uczynił. Wiedział, że proboszcz nie byłby zadowolony, że wybrał Warszawę. Wolałby na pewno, aby jego parafianin został klerykiem w swojej diecezji. Nie mógł mu jednak przeszkodzić, zwłaszcza że Białystok miał stosunkowo wiele powołań, w stolicy zaś było ich za mało. Stosowne zaświadczenie wydał Alkowi Popiełuszce prefekt, który uczył go religii w klasie maturalnej, ksiądz Czesław Hlebowicz: „Jest dobrym i szlachetnym młodzieńcem, regularnie uczęszczał na religię, co miesiąc przystępował do sakramentów świętych, wzorowo i pobożnie zachowywał się w kościele. Pochodzi z pobożnej i przykładnej rodziny mieszkającej na wsi w parafii Suchowola” – napisał. Marianna Popiełuszko na swój sposób przeżywała wyjazd syna do Warszawy. Z małej wioski miał się nagle udać do dużego miasta, które było dla niej obce i nieprzyjazne. Nie wiedziała, czy jej dziecko, wychowane wśród pól i lasów, tam się odnajdzie. Czy da sobie radę? – Po raz pierwszy w życiu Alek jechał wtedy pociągiem – opowiada. Ale odważyła się go puścić. Skoro raz zaufała Bogu, musiała ponosić tego konsekwencje. Każda jej kolejna decyzja tę ufność miała potwierdzać. 19 Zrobiła mu więc kanapki na drogę i powiedziała na pożegnanie: „Jedź z Bogiem”. Po czym odmówiła w intencji syna Różaniec, jak zawsze miała w zwyczaju, gdy dokonywało się w życiu rodziny coś ważnego. „Sztuka to wytrwać” Pani Marianna chętnie słuchała później opowieści syna o tym, jak z Dworca Wileńskiego w Warszawie dojechał tramwajem do centrum miasta. Była ciekawa, jak wyglądało seminarium i jakie są pierwsze wrażenia jej dziecka – przyszłego księdza. Czy uświadamiała sobie wówczas, że nastał ten moment w jej życiu, kiedy syn na zawsze opuszcza dom rodzinny? Tego wprawdzie nie pamięta, ale przyznaje, że myślała, iż będzie on teraz w domu tylko gościem. Nie na tym się jednak skupiała. Nie myślała o sobie, koncentrowała się przede wszystkim na realizowaniu powołania przez jej syna. To było dla niej najważniejsze. – Wiedziałam wtedy, że nie sztuka podjąć w życiu jakąś decyzję, ale sztuka to wytrwać – oznajmia. Tego jednak synowi wtedy nie powiedziała. Słuchała jego pełnych zapału słów. I miała nadzieję, że wytrwa przy swoim wyborze. O to się też modliła. Nadszedł więc czas, kiedy drogi matki i syna się rozeszły. Tak przynajmniej się mogło wydawać. Ona – jak dotychczas – zajmowała się domem. Sadziła ziemniaki, pracowała przy żniwach, doiła krowy, karmiła kury i świnie. Gotowała. On zaczął zgłębiać tajniki teologii i filozofii, uczył się łaciny, francuskiego, historii Kościoła i prawa kanonicznego. Tylko przesuwanie paciorków różańca stanowiło wspólną czynność matki i syna. Dawało wyraz wzajemnej pamięci. I więzi. W dużej mierze to właśnie matce ksiądz Jerzy zawdzięczał to, iż już w seminarium niezwykle poważnie traktował swoje powołanie – jako życiową drogę. W domu poznawał zasady życia duchowego wyrażone w ludowej mądrości i moralności przekazanej przez matkę i rodzinę, w ludowym rozumieniu sprawiedliwości opartym na prostym i jasnym odróżnianiu dobra od zła i zasadach „bycia człowiekiem”. Bo „kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże”. To wszystko, co wcześniej słyszał w domu rodzinnym od matki, teraz potwierdzał ojciec duchowny ksiądz Czesław Miętek na cotygodniowych konferencjach ascetycznych: świętość nie polega na spełnianiu cudów ani innych nadzwyczajnych czynów, ale zaczyna się od wiernego wypełniania zwykłych obowiązków i okazywaniu szacunku każdemu człowiekowi. Także dzięki temu, że od dziecka był przyzwyczajony do skromnych warunków życia, teraz łatwiej było mu przystosować się do tych, jakie panowały w seminarium. A wtedy, w latach sześćdziesiątych XX wieku, były one nad wyraz skromne. Chleb ze smalcem należał do przysmaków, a jedzenia wystarczało przede wszystkim dzięki zaangażowaniu kleryków, którzy jesienią zbierali ziemniaki, warzywa i owoce, a nawet zboże na mąkę w wiejskich parafiach w całej archidiecezji. Dla Popiełuszki harmonijne połączenie formacji duchowej, intelektualnej i ludzkiej stanowiło zatem jakby kontynuację pierwszego seminarium, które miał w domu dzięki matce. Ona niejako inspirowała jego powołanie. Tak mówiła o tym w zeznaniach: 20 Formacja seminaryjna Jerzego przebiegała normalnie. Był pilny w nauce i regularnie zdawał egzaminy. Nie skarżył się na żadne trudności. W tym czasie nie miał również kłopotów ze zdrowiem. Zaczęły się one dopiero w czasie służby wojskowej. Kiedy po uroczystym zakończeniu pierwszego roku Jerzy przyjechał na wakacje do domu, najpierw trochę odpoczywał. Pomagał rodzicom w polu, codziennie chodził do kościoła do Suchowoli na Mszę św. I dużo opowiadał o tym, co się działo w Warszawie. Matka siadała wtedy w kuchni przy stole i zamieniała się w słuch. Była ciekawa świata, zadawała szczegółowe pytania. Wiele synowskich opowieści pamięta, choćby te o słynnych w Polsce kazaniach wygłaszanych przez prymasa Wyszyńskiego, o jego osobistym zawierzeniu Maryi. Do dziś dobrze pamięta też, jak jej syn odtwarzał spotkania z Prymasem Tysiąclecia. Dla niej, kobiety z dalekich od stolicy Okopów, była to postać ważna, ale wciąż mityczna, posągowa. Darzyła Prymasa wielkim szacunkiem, i chłonęła opowieści o nim. Cieszyła się, że spełniło się młodzieńcze marzenie jej syna: by poznać osobiście Kardynała. Chętnie przysłuchiwała się też opowieściom o obchodach milenijnych 1966 roku. Od syna dowiedziała się, że na centralne obchody milenijne na Jasnej Górze miał przybyć papież Paweł VI, ale władze PRL nie zezwoliły na jego przyjazd. Tego nie mogła pojąć. Sutanna wisiała na drzwiach Ważnym momentem było dla niej przywdzianie sutanny przez syna, tak zwane obłóczyny. To jeszcze wprawdzie nie święcenia, jedynie przyjęcie stroju duchownego, ale stanowiły wielkie przeżycie zarówno dla alumnów, jak też ich rodzin i znajomych. Na uroczystość do Warszawy przyjechała wraz z mężem Władysławem. Była niedziela 16 października 1966 roku. Pamięta, że rano, o 9.30 w kościele seminaryjnym odbyła się uroczysta Msza św. Przewodniczył jej rektor ksiądz Władysław Miziołek. Widziała, jak po Ewangelii przystępujący do obłóczyn alumni podchodzili kolejno do ołtarza z sutanną na ręku. Zdejmowano im marynarkę, po czym rektor nakładał na przyszłych kapłanów szatę, która miała być odtąd ich oficjalnym ubiorem. Kleryk Jerzy Popiełuszko, jej syn, w tym dniu po raz pierwszy oficjalnie włożył sutannę. Było to i dla niej, matki, wielkie święto. I wyróżnienie. Wiedziała jednak, że nie będzie mógł cieszyć się długo nową szatą. Bo Jerzy Popiełuszko został powołany do wojska. Wyjazd miał nastąpić zaledwie dziewięć dni po obłóczynach. Sutannę zawiózł więc do domu rodzinnego w Okopach, a matka powiesiła ją na drzwiach do pokoju. Tutaj miała czekać na powrót właściciela. – Pamiętam radość mamy Jurka, kiedy pokazywała rodzinie jego sutannę – wspomina ksiądz Kazimierz Gniedziejko. Tymczasem kleryk Popiełuszko na dwa lata trafił do jednostki wojskowej w Bartoszycach. Pani Marianna nie miała wtedy pojęcia, co naprawdę działo się w wojsku z kandydatami na księży. Nic nie wiedziała o znęcaniu się psychicznym i fizycznym, o tym, że klerycy byli poddawani systematycznej ateizacji oraz politycznej indoktrynacji. Ksiądz Jerzy, oszczędzając matce cierpień, nigdy szczegółowo jej o tym nie opowiadał. – Dowiedziałam się o wszystkim dopiero po śmierci księdza Jerzego, od jego kolegów. „To boleść dla mnie” 21 Dziś Marianna Popiełuszko dobrze zdaje sobie sprawę, że wtedy, w polskim wojsku, po raz pierwszy w życiu jej syn był tak bardzo dręczony. Że zdany na łaskę i niełaskę dowódców, codziennie toczył nierówną walkę o przetrwanie i zachowanie godności. Że miał potwornego dowódcę plutonu, który z premedytacją, nieludzkimi metodami się nad nim znęcał, ucząc na przykład pływania: wiązał Popiełuszkę w pasie liną i wrzucał go do basenu. Kiedy kleryk zaczynał tonąć, wtedy wyciągał go na powierzchnię wody. – Zniszczyli mu zdrowie w wojsku, przedtem nie chorował – przyznaje matka. Trudno było jej słuchać wspomnień kolegów księdza Jerzego, gdy opowiadali, jak musiał boso stać w śniegu na mrozie za karę, gdyż odmawiał Różaniec. – To boleść dla mnie – przyznaje. Dzisiaj pani Marianna zna dokładnie realia pobytu jej syna w wojsku. Nie tylko z opowiadań kolegów, ale też z listów księdza Jerzego do ojca duchownego seminarium księdza Czesława Miętka. Czytała te listy uważnie niejeden raz. Niekiedy przychodzą jej na myśl niektóre fragmenty: „Nieraz miałem pewne wątpliwości, czy dobrze robię, stawiając czoło, cierpiąc za innych. Czy to nie jest jakaś lekkomyślność. Okazałem się bardzo twardy, nie można mnie złamać groźbą ani torturami. Może to dobrze, że akurat ja, bo może ktoś inny by się załamał, a jeszcze innych wkopał”. Ksiądz Jerzy pisał też listy do domu, ale bardzo enigmatyczne. Z nich matka nie mogła się wtedy wiele dowiedzieć. Widać, jak bardzo był zżyty z matką, skoro przytaczał jej wypowiedzi. Niewątpliwie po matce odziedziczył mocny charakter, silną wolę. Zaświadczył to swoją postawą, kiedy stało się oczywiste, że właśnie Jerzy Popiełuszko był jednym z najbardziej niepokornych kleryków, niepoddających się politycznej indoktrynacji. W liście z 26 czerwca 1967 roku ksiądz Jerzy pisał: Kochani Rodzice Dzisiaj pierwsze moje słowa w tym liście kieruję do Tatusia, jako solenizanta – Władysława z dnia 27.06.67 r. A więc: Kochany Tatusiu, z okazji Imienin przesyłam moc szczerych, serdecznych życzeń. Dużo szczęścia, radości, uśmiechu i wiele radosnych chwil w życiu, niech Bóg Wszechmocny i Matka pięknej Miłości błogosławi Ci, Tatusiu, w życiu. Proszę się nie przejmować, nie zniechęcać się, gdy przyjdzie nieraz i pocierpieć. Gdy przyjdzie nieraz przeżyć przykre chwile. Trzeba pamiętać, że kogo Bóg bardziej doświadcza w cierpieniach, tego bardziej też kocha. W każdym utrapieniu trzeba szukać woli Bożej, dlatego w Bogu trzeba szukać spokoju. Najlepiej w cichej modlitwie, w poleceniu wszystkiego, co się czyni, Bogu. W świecie, na tym padole łez, jest już tak, że każdy cierpi. Nie ma ludzi, którzy by nie mieli jakichś przykrości, jakichś zmartwień. My mamy zmartwienia w wojsku, Wy macie w domu. I dlatego nie trzeba się nigdy złościć z żadnego cierpienia. Teraz są już wakacje. Byłbym już w domu, całe trzy miesiące, gdyby nie to wojsko. Ale widocznie Bogu się podobało, żebym był razem z innymi w wojsku. Za to również trzeba dziękować Bogu. Bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czas u mnie leci szybko, już się zaczął dziewiąty miesiąc służby. Pieniądze 200 zł otrzymałem w dniu, kiedy wysłałem do Was list. Ale list już miałem zaklejony, więc nie mogłem napisać. Jeżeli ma ktoś do mnie jechać, to może niech przyjedzie później, jak już będą ogórki i inne rzeczy, to będzie mógł mi coś przywieźć. Wysyłam Wam zdjęcie, które zrobiłem przy pracy. Cieszę się, że Staś zdał do klasy siódmej. Gdybyście mogli go przysłać do mnie, niech przyjedzie. 22 Ostatnie trzy niedziele byłem na przepustce, a więc w kościele na dwu Mszach św. Serdecznie wszystkich pozdrawiam. Pamiętam o Was w modlitwie i proszę Was o modlitwę w mojej intencji. Pani Marianna tylko raz w ciągu dwóch lat pobytu syna w wojsku otrzymała pozwolenie na widzenie z nim. Władza bowiem utrudniała żołnierzom alumnom kontakt z rodziną. Pojechała do Bartoszyc razem z mężem. Szczegółów jednak nie pamięta. Opowiada o ich wizycie natomiast jeden z kolegów księdza Jerzego – ksiądz Wasiński: – Pamiętam, że tylko raz odwiedzili Jurka w wojsku rodzice. Razem wyszliśmy wtedy na miasto. Nie potrafi odtworzyć rozmowy. Utkwiło mu w pamięci jedynie to, że ojciec był bardziej milczący niż matka. Ona natomiast zadawała synowi pytania. Zeznania procesowe: O tym wszystkim, co on przecierpiał w wojsku, dowiedziałam się od jego kolegów. On mi powiedział tylko o różańcu, który zabraniali mu nosić na palcu jego dowódcy. Powiedział mi, że nie posłuchał się dowódcy i różańca nie oddał. (…) Wiadomo mi, że na zakończenie roku kalendarzowego, zamiast pójść gdzieś na bal, w koszarach wspólnie modlili się i śpiewali pieśni religijne, między innymi „Ciebie Boga wysławiamy”. (…) O prześladowaniu Jerzego z powodu praktyk religijnych wiem tylko od jego kolegów. Mówili o tym, że stał długi czas na mrozie bez butów, goniono go po schodach w pełnym rynsztunku wojskowym i pozbawiano przepustek do rodziców i seminarium. Koledzy Jerzego wyznali mi, że był dla nich duchowym przywódcą i podtrzymywał ich w powołaniu do kapłaństwa. Kiedy jesienią 1968 roku kleryk Popiełuszko wyszedł z wojska ciężko chory i niemal od razu trafił do Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc przy ulicy Płockiej w Warszawie, jego matka nie miała pojęcia, że seminarium modliło się o cud jego uzdrowienia. Telefonów w Okopach jeszcze nie było, bezpośredni kontakt był utrudniony i nawet nie wiedziała, że w pewnym momencie życie jej syna wisiało na włosku. Ale się za niego modliła. Nieoczekiwanie odzyskał w szpitalu przytomność i wrócił do sił, choć stan jego zdrowia był ogólnie bardzo zły. Schudł, organizm miał wycieńczony do granic możliwości. Szybko się męczył, miał częste bóle głowy. Zaczynała się choroba hemolityczna, ciężka anemia. Zapowiadało się długie leczenie, także już po wyjściu ze szpitala. Marianna Popiełuszko nie zdawała sobie z tego wówczas sprawy. Cieszyła się natomiast z powrotu syna do seminarium. Modliła się wciąż dla niego o łaskę wytrwania. Jak Pan Bóg powołuje, to daje siłę Kiedy zbliżały się święcenia kapłańskie jej syna, z jednej strony była niezwykle dumna. Bo oto ona, Marianna Popiełuszko ze wsi Okopy, będzie odtąd matką kapłana. Tak jak wymarzyła sobie w młodości. Z drugiej strony jednak gdzieś podświadomie czuła, że w los księdza wpisane jest jakieś cierpienie. – Każdy kapłan może w każdej chwili zostać powołany do oddania życia za wiarę – mówi dzisiaj. 23 Wtedy w ten sposób tego nie artykułowała, ale wyobrażała sobie, że każdy duchowny może zostać powołany do czegoś wielkiego. Ufała, że zyskuje on w takich chwilach siłę z góry. – Jak Pan Bóg kogoś do czegoś powołuje, to później daje siłę do wykonania tego zadania – tłumaczy. W maju 1972 roku szykowała się do wyjazdu, by uczestniczyć w święceniach syna w warszawskiej katedrze. Wyjęła z szafy najlepszą chustkę na głowę oraz najładniejszą sukienkę, do stroju bowiem, po kobiecemu, zawsze przywiązywała dużą wagę. – Odkąd pamiętam, w szafie u babci wisiało ubranie codzienne i jedna granatowa sukienka z krempliny, odświętna, kościelna – opowiada Grażyna Siemion, wnuczka. – Jedne buty też miała na specjalne okazje i zakładała je zawsze przed wejściem do kościoła, a całą drogę szła w tych codziennych. W stolicy, wraz z mężem, w kościelnych butach i kościelnej sukience, Marianna Popiełuszko stawiła się rankiem 28 maja. Była to dla niej wyprawa stanowiąca poważne naruszenie uporządkowanego rytmu codziennego życia. Ale zarazem wielkie święto. Chyba największe, jakie dotąd przeżywała. W piękny, słoneczny majowy dzień po raz pierwszy przekroczyła próg katedry św. Jana Chrzciciela na warszawskiej Starówce. Wraz z innymi rodzicami zajęła miejsce w pierwszych rzędach nawy głównej. Wzruszyła się już na widok wchodzących do katedry kleryków, ubranych jako diakoni w białe alby, z białą stułą. Z uwagą słuchała, jak przedstawiano kandydatów do święceń. Do dziś pamięta, kiedy ceremoniarz wyczytał nazwisko: „Popiełuszko”, a jej syn wyszedł na środek i odpowiedział: „Jestem”. A potem, jak chór i wierni śpiewali długą Litanię do Wszystkich Świętych, a kandydaci do święceń, wśród nich jej syn, leżeli krzyżem na ziemi. – To dla matki chyba najbardziej przejmujący moment – mówi. Pilnie obserwowała, kiedy diakon Popiełuszko podszedł do prymasa Stefana Wyszyńskiego. Ukląkł przed nim. Prymas natomiast położył ręce na jego głowie, modląc się o udzielenie mu Ducha Świętego. A potem namaszczał otwarte dłonie jej syna świętym olejem, zwanym krzyżmem. Odtąd ręce jej dziecka miały błogosławić ludzi, udzielać rozgrzeszenia, dokonywać konsekracji w czasie Mszy św. Od tej chwili nie używała już określeń: „mój syn” ani „Jurek”. Zawsze już będzie mówić o nim: „ksiądz Jerzy”. Po uroczystościach w katedrze wraz z nowo wyświęconymi kapłanami i ich rodzinami pieszo udała się do seminarium duchownego przy Krakowskim Przedmieściu na wspólny uroczysty obiad. Siedziała przy swym synu. Zeznania procesowe: Po święceniach poszłam z synem księdzem Jerzym i z mężem na wspólny obiad do seminarium. Ksiądz Jerzy siedział między nami, rodzicami. Pamiętam z tego czasu, że zadbał o odpowiedni pokarm dla ojca, ponieważ był po operacji żołądka i musiał zachować dietę. Marianna Popiełuszko po raz pierwszy zobaczyła wtedy z bliska wielkiego prymasa Wyszyńskiego. I wysłuchała „na żywo” jego przemówienia. Wywarło na niej ogromne wrażenie. Tym bardziej że Prymas zwrócił się też bezpośrednio do rodziców, prosząc ich o nieustanną modlitwę w intencji synów – księży. Tę prośbę Prymasa zapamiętała na całe życie. I spełniła ją w stu procentach. – Każdego księdza trzeba wspierać modlitwą. Ksiądz nie jest od razu święty, trzeba się modlić za niego. Sutanna to jeszcze nie wszystko. Nie trzeba się cieszyć, tylko modlić – wyjaśnia matka księdza Jerzego. Prymicyjny bukiet syna 24 Po święceniach Marianna Popiełuszko zajęła się z radością organizacją prymicji syna w rodzinnych stronach. Jest bowiem taki zwyczaj, że po święceniach kapłan wyjeżdża do domu, by w swojej parafii odprawić pierwszą Eucharystię. Tradycja nakazuje przygotować się do całej uroczystości jak do ślubu i wesela. Przygotowania nie sprawiały jej trudności. Była dobrą organizatorką i wszystkie uroczystości rodzinne odbywały się pod czujnym okiem zaradnej gospodyni. Najpierw był uroczysty wyjazd z domu w Okopach. Matka stała w progu, pięknie ubrana, przejęta, ale radosna. – Na progu domu rodzinnego wręczyłem wtedy Jurkowi prymicyjny bukiet kwiatów – opowiada ksiądz Kazimierz Gniedziejko. – Pamiętam, że się wtedy cieszył i powiedział, że chciałby, abym ja też kiedyś został księdzem. Marianna Popiełuszko przypomina sobie, że zaraz potem wszyscy pojechali do parafialnego kościoła w Suchowoli. Tuż przed rozpoczęciem Mszy na placu przed kościołem zgromadzili się rodzina, sąsiedzi, znajomi, cała parafia. Ksiądz Jerzy wyszedł w ornacie, przed nim w procesji szli księża i ministranci. Wtedy ona wraz z mężem mieli szczególne zadanie: musieli pobłogosławić syna. Gdy matka i ojciec uczynili mu znak krzyża na czole, asysta uroczyście wprowadziła go do kościoła. Czy matka miała wtedy przed oczami I Komunię swojego syna? Może jego bierzmowanie? A może pomyślała o własnym ślubie, gdy przysięgała „po katolicku wychować potomstwo, którym Bóg ją obdarzy”? To było dawno, już nie pamięta. Pewna jest jednak, że prymicja księdza Jerzego to jeden z kolejnych ważnych dni w jej życiu. Ciarki przeszły jej po plecach, gdy ksiądz Jerzy nałożył na jej głowę ręce i udzielił prymicyjnego błogosławieństwa, wypowiadając słowa modlitwy. Potem otrzymała od niego prymicyjny obrazek. Ma go do dziś. Na odwrocie widniał cytat biblijny, który stanowił dewizę jego powołania: „Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc” (Łk 4, 18), a poniżej słowa: „Mocą kapłaństwa Chrystusowego błogosławi ksiądz Jerzy Popiełuszko. Warszawa 1972. Jezu, bądź nagrodą Rodzinie, a mocą i światłem tym, do których mnie posyłasz”. Po Mszy prymicyjnej Marianna Popiełuszko urządziła w domu uroczyste przyjęcie. – Ludzi przyszło więcej niż na zwykłe wesele – mówi. Zeznania procesowe: W uroczystości prymicyjnej wzięło udział dużo księży, rodzina i bardzo dużo parafian. Zapamiętałam, że w drodze z kościoła do domu zaskoczyła wszystkich wielka ulewa. Na polnej drodze niektóre samochody miały kłopoty z przedostaniem się z błotnistej drogi. W czasie uroczystości weselnej była już piękna pogoda. Na przyjęciu nie było napojów alkoholowych, jedynie wody i pokarmy. Młodzież miała na końcu wsi zabawę, w której grał zespół z liceum w Suchowoli. Księża i ksiądz Jerzy nie brali udziału w tej zabawie. Była ona dla wszystkich kolegów i koleżanek ze szkoły w Suchowoli i z Okopów. Z Mszy prymicyjnej zachowała bukiet kwiatów. Do dziś, zasuszony w wazonie, stoi na regale w pokoju w Okopach. Fragment pochodzi z książki: Matka Świętego, Milena Kindziuk, Wydawnictwo Znak http://www.mojepowolanie.pl/753,a,matka-swietego-milena-kindziuk.htm 25 Ks. Jerzy Popiełuszko Posługa religijna Błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki w Ząbkach W parafii Świętej Trójcy w Ząbkach, w okresie od 10 czerwca 1972 r. do 10 października 1975r., kiedy proboszczem tej parafii był ksiądz Tadeusz Karolak, wikariuszem był ks. Jerzy Popiełuszko. Urodził się on 14 września 1947 r. we wsi Okopy w Białostockiem. W 1965 r. ukończył szkołę średnią w Suchowoli. W tym samym roku wstąpił do Wyższego Metropolitarnego Seminarium Duchownego w Warszawie. W dniu 12 grudnia 1971 r. z rąk ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwszym miejscem jego posługi duszpasterskiej była parafia Świętej Trójcy w Ząbkach. Ostatnią była parafia Stanisława Kostki na Żoliborzu w Warszawie, gdzie m.in. prowadził duszpasterstwo specjalistyczne dla robotników i służby zdrowia w okresie rozwoju i działalności "Solidarności", podczas stanu wojennego i po jego zawieszeniu. Ks. Jerzy Popiełuszko był obrońca godności ludzkiej, praw człowieka do wolności sumienia i wyznania oraz sprawiedliwości społecznej. Kierował się pawłowym przesłaniem, że "zło nalezy zwalczać dobrem". W dniu 19 października 1984 r., wracając samochodem z Bydgoszczy, został zatrzymany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i przez nich zamordowany. 1 W piątą rocznicę jego śmierci, w kościele Świętej Trójcy wmurowano tablicę pamiątkową, która została ufundowana przez ząbkowskich parafian oraz ząbkowską "Solidarność". W dniu 27 października 1997 r. przed kościołem parafialnym Świętej Trójcy odsłonięty został pomnik księdza Jerzego Popiełuszki, autorstwa Czesława Dźwigaja. Poświęcenia pomnika dokonał Jego Eminencja kardynał Józef Glemp, prymas Polski. Odsłonięcia zaś dokonała matka księdza Jerzego - Marianna Popiełuszko wraz z Ryszardem Walczakiem, przewodniczącym Społecznego Ogólnopolskiego Komitetu Pamięci Księdza Jerzego Popiełuszki (komitet swoją działalność rozpoczął w październiku 1994 r. z błogosławieństwem śp. ks. biskupa Władysława Miziołka). W roku 1992 jedna z ulic, w północno-wschodniej części Ząbek otrzymała imię Ks. Jerzego Popiełuszki 2. W dniu 14 października 2004 r. w miejskim Ośrodku Kultury w Ząbkach przy ul. Orlej odbyła się uroczysta Sesja Rady Miejskiej, podczas której nadano księdzu Jerzemu Popiełuszce pośmiertne honorowe obywatelstwo miasta Ząbki. Sesję otworzył i poprowadził przewodniczący Rady, dr Ignacy Jarzyło. W sesji tej uczestniczyli księża proboszczowie trzech parafii ząbkowskich: ks. Władysław Trojanowski, ks. Sylwester Ciesielski oraz ks. Edward Kowara - z najstarszej, ząbkowskiej parafii pod wezwaniem Świętej Trójcy. Wśród zaproszonych gości m.in. byli: poseł Artur Zawisza, starosta powiatu wołomińskiego Konrad Rytel oraz burmistrzowie sąsiednich gmin, a także dyrektorzy ząbkowskich placówek oświatowych. Sesja została zorganizowana w dwudziestą rocznicę męczeńskiej śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Rada Miasta Ząbki, burmistrz i zaproszeni goście zatwierdzili uchwałę w sprawie pośmiertnego nadania honorowego obywatelstwa ks. Jerzemu Popiełuszce. W uchwale napisano: "W uznaniu wybitnych zasług w pracy duszpasterskiej i społecznej, między innymi na terenie miasta Ząbki, pośmiertnie księdzu Jerzemu Popiełuszce" 3. 1 Por. wyciąg z opracowania ks. Grzegorza Kalwarczyka; wyciąg sporządził Jan Suchodolski w 1993 r. 2 Por. ulotka LPR z okazji dwudziestej rocznicy męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. 3 "Co słychać?" nr 9 z 1.10.2004 r. http://historiazabek.pl/?ks-jerzy-popieluszko,28 13. Pierwsza placówka - parafia w Ząbkach 26 „Świeżo upieczony" ksiądz Jerzy Popiełuszko od początku zaczął wdrażać w swoją duchową posługę ideały ukształtowane w całym okresie dotychczasowych przygotowań do kapłaństwa, nie tylko tych seminaryjnych, ale jeszcze wcześniejszych, tych z młodości. Od dzieciństwa pragnął przecież być wiernym uczniem Chrystusa. Z seminarium wyniósł wrażliwość na naukę Kościoła, na potrzebę wiarygodnego świadectwa życia wiarą, którego potwierdzeniem i wzorem była postawa kardynała Wyszyńskiego. Początek kapłaństwa przypadł ponadto na pierwsze lata po Soborze Watykańskim II. Był to czas wdrażania jego uchwał i postanowień, czas uwrażliwiania na otwarcie się Kościoła na problemy współczesnego człowieka i udzielanie ewangelicznych odpowiedzi na dostrzegane i przeżywane problemy poszczególnych ludzi i rodzin. Jeszcze w seminarium wraz z niektórymi klerykami podjął Jerzy Popiełuszko program, aby się nie skleszyć. Klechą dla niego i dla kolegów był ktoś, kto zawsze chodzi w nienagannym kościelnym stroju, najchętniej zamknięty na plebanii i zajęty swoimi sprawami, nie mający zbyt wiele miłości do ludzi. Ksiądz Bogdan Liniewski wyjaśnia po latach tamten program kapłaństwa: „Chcieliśmy po prostu być jak najbardziej otwarci na innych, na wiernych"1. Nic więc dziwnego, że już w pierwszym miejscu kapłańskiej posługi, w parafii św. Trójcy w podwarszawskich Ząbkach, zapamiętano go jako otwartego i gorliwego kapłana. Dały o tym świadectwo parafianki, panie: Aleksandra Stolarska i Marianna Koc: „Ks. Jerzy (...), jako młody kapłan z całym entuzjazmem podjął pracę duszpasterską w naszej parafii (...) Swej pracy nie ograniczał tylko do modlitwy. Pragnął nauczyć wiernych znaczenia działania chrześcijańskiego w życiu codziennym. Nigdy nie usiłował narzucać wiernym swoich własnych przekonań religijnych. Spieszył z pomocą ludziom potrzebującym. Głosił prawdę o wszystkim, co do Boga prowadziło, aby tą drogą człowiek mógł iść. Ks. Jerzy to obrońca prawdy, wolności, sprawiedliwości i orędownik ludzi pokrzywdzonych. Ja osobiście doznałam Jego orędownictwa i wsparcia modlitewnego w chwilach bardzo dla mnie bolesnych"2. Podobnie zapamiętała pracę neoprezbitera prezeska Kółek Różańcowych, Halina Gołębiewska: „(•••) jako młody ksiądz zrobił ogromne wrażenie, od razu wszędzie czuło się Jego obecność. Właśnie wtedy poznałam ks. Jerzego, gdy zostałam opiekunem Kółek Różańcowych, do którego należałam. (...) Było to dla mnie duże przeżycie, ale ks. Jerzy pomagał mi w pierwszych krokach mojej działalności służenia Bogu. Wspierał swą modlitwą, ciepłym słowem. Nasze spotkania religijne nie ograniczały się tylko do spotkań w kościele. W owym czasie zebranie każdego z kółek odbywało się w naszych domach i tam też ks. Jerzy modlił się razem z nami, wpajał nam prawdy Boże i tłumaczył, że godność człowieka jest najważniejsza, że trzeba o nią walczyć, nie wstydzić swojej wiary. Organizował też pielgrzymki do Częstochowy (...) Był też ulubieńcem dzieci i młodzieży, garnęła się do niego, wyjeżdżał z nimi na obozy, organizował spotkania. Wiem od moich dzieci, że pomagał odnaleźć im właściwą drogę, umiał zatrzymać przy sobie młodzież, udawało Mu się to doskonale, ponieważ był pełnym radości i serdeczności. Miał w sobie coś takiego, że każdy słuchał go z przyjemnością, a potem wdrażał w swoje życie Jego słowa"3. Za wstawiennictwem Matki Boskiej Fatimskiej oraz bł. ks. Jerzego módlmy się za dzieci, aby Pan Bóg obdarował je łaską żywego pragnienia częstej i dobrej Komunii Świętej. 1 Zob.: Milena Kindziuk, Ksiądz Jerzy zwyciężał dobrem, Wydawnictwo S.S. Loretanek, Warszawa 2009, s. 33. 2,3 Materiały archiwalne z Archiwum Czcigodnego Sługi Bożego Jerzego Popiełuszki wpis do Albumu dla mamy ks. Jerzego z okazji X-lecia śmierci ks. Jerzego. http://kspopieluszko.blogspot.com/2010/10/13-pierwsza-placowka-parafia-w-zabkach.html 27