Dobre Słowo, 12.01.2012 r. Błędy w odczycie Dziś podczas katechezy jeden z uczniów zapytał mnie, czy wierzę w koniec świata 21 grudnia 2012 r., bo tę datę ma zaznaczoną w kalendarzu zakupionym na nowy rok. Odpowiedziałem, że wierzę Chrystusowi, który powiedział, że o dniu owym i godzinie nie wie nikt, nawet Syn Człowieczy, tylko Ojciec niebieski, i że nie naszą rzeczą jest znać ten dzień i godzinę. Naszą rzeczą jest takie angażowanie się w obowiązki i codzienność, by odpowiadało to potrzebom chwili. Kto w drobnej rzeczy jest wierny, i w wielkiej wierny będzie. A wszelkie strachy, zapowiedzi, kataklizmy, wszelkie przypływy i odpływy zniechęcenia, mają w nas wywołać to uporczywe trwanie przy łasce, która w chwilach ogólnego strachu i zaplątania pozwoli nam nabrać ducha i podnieść głowy w oczekiwaniu powrotu Jezusa Chrystusa. Mnożenie dat końca świata może wprowadzić nas w dwie skrajności. Pierwszą jest strachliwe patrzenie na codzienność, bez miłości do życia, które jest darem, druga to lekceważenie zagrożeń i uśpienie czujności. Taka uśpiona czujność wystąpiła w narodzie izraelskim wyruszającym do walki z Filistynami i ponoszącym klęskę. W tej klęsce jest jakiś znak od Boga, który przełożeni, starsi Izraela, próbują odczytać. Stawiają sobie pytanie: Dlaczego Pan dotknął nas klęską z ręki Filistynów? To bardzo dobre pytanie. Wymaga ono Bożego światła, a nie tylko ludzkich analiz, dyskusji i głosowań. Bo z Bożym światłem przyjdzie wyzwolenie, nabranie ducha i podniesienie głowy, by – mimo klęski, mimo tego, że poległo na pobojowisku, na równinie, około czterech tysięcy ludzi – Izrael mógł dalej wędrować. Ale tu nie następuje jakaś pogłębiona Boża refleksja, tylko magiczne odczytanie tego znaku: Sprowadźmy sobie tutaj Arkę Przymierza Pańskiego z Szilo, ażeby znajdując się wśród nas wyzwoliła nas z ręki naszych wrogów. Finał jest taki, że Filistyni, słysząc ogromną radość z pomysłu starszych Izraela i nie rozumiejąc, o co do końca chodzi, odczuwają strach. Jednak pokonują Izraelitów: Klęska to była bardzo wielka. Zginęło bowiem trzydzieści tysięcy piechoty izraelskiej. Arka Boża została zabrana, a dwaj synowie Helego, Chofni i Pinchas, polegli. Błędne jest odczytanie znaku od Pana Boga bez otwartości na Boże natchnienie. Tu występuje skrajność powierzchowności i magii w odczytywaniu znaków. Drugą skrajnością jest zalęknione, pełne katastrofizmu, jakiejś chorej apokaliptyki, odczytywanie tego znaku, zamknięcie się w twierdzeniu: Mnie to się nie uda. Światło Boże, które próbuje dotrzeć do Izraelitów, a przez nich i do nas, zaprasza, aby w chwilach, kiedy ponosimy klęski, kiedy jesteśmy pokonani na pobojowisku, tym mocniej trzymać się łaski Bożej, tym bardziej wołać o dar otwarcia oczu na to, co Pan Bóg chciał nam przez to powiedzieć. Nie tyle wprowadzać się w smutek, przygnębienie, ataki na kogoś drugiego czy siebie samego, ale właśnie wołać o miłosierdzie, o otwarcie oczu. Można dostać mnóstwo sygnałów, nawet im przytaknąć, powiedzieć: Tak, to jest z Bożego natchnienia, i zrobić coś odwrotnego lub nic w tej materii nie uczynić. Tak zachowuje się Heli. Jego synowie, którzy nadużywali swojej posługi jako kapłani, mieli być przez Helego upomniani. Dostawał on znaki – ostatni Jahwe przekazał mu przez młodego Samuela. Heli przytaknął, ale synów nie upomniał. I nieprzypadkowo słyszymy, że dwaj synowie Helego, Chofni i Pinchas, polegli. To błędne odczytanie znaku w wymiarze osobistym i społecznym zakończyło się klęską, zakończyło się tym, że Arka Boża została zabrana. Słowo Boże zaprasza nas do odkrycia w sobie podatności – po pierwsze – na krytykę, na autokrytykę tego, co ustaliliśmy i co dla nas jest pewne i – po drugie – na krytykę z zewnątrz, od osób, które mogą widzieć więcej, mogą być obdarzone możliwością głębszej interpretacji tego, co dzieje się w naszym życiu, w kluczu Bożym. Decyzja zawsze będzie w nas. To nie jest tak, że ktoś odczyta nam znak i za nas coś wykona. Odczytywanie znaku zawsze związane jest docelowo z osobistym spotkaniem z Panem. Jak bumerang wraca do mnie fragment z nauczania Kościoła i świętych na temat piekła, szczególnie trzeciej kary: męki na władzach duszy, gdzie występuje taka myśl: Potępieniec poznawać będzie, że przy pomocy łaski Bożej tylekroć mógł się zbawić, jednak z własnej winy z tej łaski nie skorzystał, wzgardził nią i zatwardziałym pozostał. Niewczesny i za późny żal, a raczej rozpacz na wieki, jak robak gryźć go będą. To nauczanie Kościoła, brzmiące bardzo jednoznacznie, ma także jednoznacznie zbliżać do Pana nasze serca jako te, które całe mogą być pokryte trądem, ślepotą i jedyne, co może je uzdrowić, to działanie Boga, na które to działanie te serca chcą się otworzyć. Trędowaty z Ewangelii najwyraźniej jest już na takim etapie, gdzie ma pełną świadomość, co go spotkało, a także tego, że jedynym, który może mu pomóc, jest Chrystus. Przychodząc do Niego, upada na kolana i prosi: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić, jakby dawał sygnał: Widzę, jak jest, widzisz, jak jest, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Prośmy dobrego Pana, żeby odkrycia ciemnej strony naszych zachowań, naszych niewierności oraz zaślepienia, nie były dla nas okazją do destrukcji, do chorego zamykania się w sobie, obrażania się na siebie i wściekania na cały świat, ale momentami, w których – jak trędowaty – z głęboką świadomością własnej nędzy upadniemy na kolana przed ogromną mocą Boga objawioną w Jezusie, który da się zdjąć litością, wyciąga rękę, dotyka nas i wypowiada swoje pragnienie: Chcę, bądź oczyszczony! Ksiądz Leszek Starczewski