02.01.2008

advertisement
02.01.2008
Podsumowanie roku 2007 w astronomii w Polsce
Odkrycie planety pozasłonecznej, udział w projektach kosmicznych oraz sukcesy uczniów w
astronomicznych projektach edukacyjnych, to najkrótsze podsumowaniu astronomicznego roku 2007 w
Polsce.
Polscy astronomowie odkryli planetę pozasłoneczną wokół czerwonego olbrzyma. Do odkrycia przyczynili się dr hab.
Andrzej Niedzielski ze współpracownikami z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz prof. Aleksander
Wolszczan z międzynarodowym zespołem naukowców.
W połowie stycznia podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy toruński radioteleskop wyemitował w kosmos
w kierunku kilku pobliskich gwiazd sygnał radiowy z pozdrowieniem dla obcych cywilizacji. Poza medialnym wsparciem
dla fundacji Jurka Owsiaka radioteleskop może pochwalić się też sukcesami technicznymi. W testach nowej techniki eVLBI przeprowadzonych w grudniu po raz pierwszy udało się osiągnąć przepustowość danych równą prawie 1
gigabitowi na sekundę, co sprawia, że wśród nielicznej czołówki radioteleskopów na świecie znajduje się również
instrument toruński. Medialnym astro-hitem listopada stała się kometa Holmesa, która gwałtownie zwiększyła swoją
jasność, zaskakując astronomów i dostarczając wrażeń miłośnikom astronomii. Obiekt obserwowali m.in. astronomowie
z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, a komentarze na temat wykonanej przez nich serii zdjęć można było
poczytać nawet w tak egzotycznych miejscach jak ... media wietnamskie.
Historyk astronomii doc. dr hab. Jarosław Włodarczyk z Instytutu Historii Nauki PAN w Warszawie odkrył, że Mikołaj
Kopernik stosował camera obscura do obserwacji zaćmień Słońca. Dodatkowo w mediach pojawiły się informacje, że
Szwedzi być może odnaleźli ślady krwi Kopernika na rękopisach znajdujących się na uniwersytecie w Uppsali. W roku
2007 ukończono także wydawanie serii "Dzieła wszystkie" Mikołaja Kopernika.
W posumowaniu nie może zabraknąć miejsca dla polskich uczniów. Wielki sukces odniosła polska reprezentacja
podczas I Międzynarodowej Olimpiady z Astronomii i Astrofizyki, która odbywała się w Tajlandii. Nasi uczniowie zdobyli
2 złote i 3 srebrne medale.
Polacy są aktywnymi uczestnikami międzynarodowego konkursu Catch a Star! organizowanego przez Europejskie
Obserwatorium Południowe. W edycji 2007 aż 10 procent uczestników było z Polski. Równie dużym powodzeniem
cieszy się projekt edukacyjny Globe at Night polegający na ocenianiu maksymalnej widoczności gwiazd w miejscu
zamieszkania (a tym samym stopnia zanieczyszczenia nocnego nieba sztucznym światłem). Uczestnicy z Polski
stanowili 5 procent ogólnej liczby osób biorących udział w tej ogólnoświatowej akcji.
Z kolei dzięki projektowi edukacyjnemu koordynowanemu w Polsce przez program EU-HOU i Centrum Fizyki
Teoretycznej PAN uczniowie mogli dowiedzieć się jak to jest zostać odkrywcą planetoidy (łącznie polscy uczniowie
odkryli w 2007 roku 11 asteroid). Na dodatek student Uniwersytetu Jagiellońskiego Michał Kusiak oraz miłośnik
astronomii z Piotrkowa Trybunalskiego Arkadiusz Kubczak znaleźli kilka kolejnych komet na zdjęciach z obserwatorium
słonecznego SOHO.
W roku 2007 rozpoczęto także nowe edukacyjne projekty astronomiczne, takie jak polska wersja popularnego na całym
świecie programu Galaxy Zoo, dzięki któremu można wziąć udział w badaniu statystycznym galaktyk (uczestnicy
klasyfikują galaktyki). Na początku 2007 roku rozstrzygnięty został również ogólnopolski konkurs SuperNova Szkoła,
którego zwycięzcy dołączyli do polskiej części sieci LCOGT (zdalne teleskopy dostępne dla uczniów).
We wrześniu w Kielcach odbył się zjazd Polskiego Towarzystwa Astronomicznego, który zgromadził około 100 polskich
astronomów. Nowym prezesem towarzystwa został prof. Edwin Wnuk z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w
Poznaniu.
Wiadomością istotną dla polskiej astronomii jest uchwalenie przez ONZ, iż rok 2009 ma być Międzynarodowym Rokiem
Astronomii. Wśród inicjatyw związanych z tym wydarzeniem warto wskazać, iż polscy astronomowie zamierzają
poprawić astronomiczne hasła Wikipedii.
Wydatki Polski na badania kosmiczne nie są może oszałamiające, osiągnęły w roku 2007 kwotę 5,5 miliona euro, ale za
to powoli dołączamy do kolejnych organizacji zajmujących się badaniami kosmicznymi. Polska dołączyła do
Europejskiej Międzyparlamentarnej Konferencji ds. Przestrzeni Kosmicznej. Nasz kraj podpisał także kolejne
porozumienie o partnerstwie z Europejską Agencją Kosmiczną ESA.
Zapowiedzią prawdziwej rewolucji w dziedzinie polskiej eksploracji przestrzeni kosmicznej może okazać się deklaracja
polskich parlamentarzystów z Zespołu ds. Przestrzeni Kosmicznej z drugiej połowy grudnia o powołaniu polskiej agencji
kosmicznej na wzór amerykańskiej NASA czy europejskich narodowych agencji kosmicznych.
Głównym zadaniem polskiej agencji ma być praca w strukturach Europejskiej Agencji Kosmicznej, co ma pozwolić
wykorzystać potencjał polskich naukowców i inżynierów w międzynarodowych projektach badawczych, a także stworzyć
szanse dla przedsiębiorców z naszego kraju, którzy dzięki współpracy z ESA mogliby uczestniczyć w komercyjnych
projektach.
W roku 2007 otwarto nowe obserwatorium astronomiczne. Placówka na górze Lubomir powstała w miejscu, gdzie
kiedyś już istniało obserwatorium, ale zostało zniszczone w czasie II Wojny Światowej przez Niemców. Podjęto remont
obserwatorium astronomicznego w Olsztynie, natomiast toruńskie planetarium odwiedził dwumilionowy widz.
Pojawił się astronomiczny akcent na znaczku pocztowym wydanym przez Pocztę Polską. Na jednym ze znaczków serii
"Miasta polskie" znalazł się wizerunek Planetarium Śląskiego w Chorzowie.
Z okazji 50-lecia ery kosmicznej zorganizowano w Warszawie i Krakowie konferencje i wykłady. Chętni mogli spotkać
się z amerykańską astronautką Shannon Lucid, do której należy kobiecy rekord długości przebywania w kosmosie.
W roku 2007 polska astronomia pożegnała najwybitniejszego współczesnego polskiego astronoma prof. Bohdana
Paczyńskiego oraz kilku innych zasłużonych naukowców. O wielu z nich można poczytać w wydanej niedawno książce
prof. Andrzeja Woszczyka pt. "Astronomem być" zawierającej wspomnienia najstarszego żyjącego pokolenia polskich
astronomów.
Polacy odkryli gwiazdę przy pomocy detektora
Polscy naukowcy zrzeszeni w projekcie "Pi of thy Sky" odkryli gwiazdę nową przy pomocy zbudowanego
przez siebie automatycznego detektora.
Rozbłysk nowej został zauważony przez algorytm do identyfikacji pojaśnień na niebie i uzyskał już potwierdzenie dzięki
niezależnym obserwacjom. Astronomowie wiedzą już także, jakiego typu jest nowoodkryty obiekt.
Rozbłysk nowej został zauważony przez detektor podczas obserwacji w drugiej dekadzie grudnia 2007 roku. Obiekt o
rektascensji 11 12 18 i deklinacji -35 38 37 został określony jako nowa karłowata typu WZ Sagittae. Obecnie
obserwacje follow-up gwiazdy prowadzą teleskopy PROMPT (Panchromatic Robotic Optical Monitoring and Polarimetry
Telescopes). Nowe typu WZ Sagittae to układy podwójne, w których skład wchodzi biały karzeł i późna gwiazda ciągu
głównego (chłodna i mało masywna). Gaz odbierany gwieździe towarzyszącej przez białego karła i opadający na jego
powierzchnię znajduje się tuż poniżej temperatury jonizacji. W wyniku jego zagęszczenia dochodzi do wzrostu
temperatury, jonizacji gazu i istotnej zmiany warunków przepływu gazu przez dysk akrecyjny. Do rozbłysku nowej
(inaczej wybuchu) dochodzi, gdy gaz uderza w powierzchnię białego karła. Zjawisko powtarza się cyklicznie, jednak z
różną częstotliwością.
Detektor-robot "Pi of the Sky" działa w Las Campanas Observatory w Chile od 2004 roku. Podczas conocnych
obserwacji poszukuje on rozbłysków optycznych pochodzenia kosmicznego. Obecnie trwają prace nad pełną wersja
systemu, która ma umożliwić ciągłe obserwacje dużo większego wycinka nieba. Naukowcy oczekują, że po zakończeniu
prac przynajmniej raz na kilka dni system będzie odkrywał nowe obiekty. - Liczymy, że system pomoże nam pogłębić
wiedzę o procesach zachodzących w kosmosie i lepiej poznać ewolucję gwiazd i układów złożonych. - powiedział Marek
Pawłowski, rzecznik prasowy Instytutu Problemów Jądrowych.
Projekt "Pi of the Sky" powstał z inspiracji prof. Bogdana Paczyńskiego. W eksperymencie biorą udział wyłącznie polscy
naukowcy i wykonawcy, a prace zostały sfinansowane przez Ministerstwo Nauki. Więcej informacji o projekcie można
znaleźć na stronie internetowej http://grb.fuw.edu.pl.
W realizacji projektu uczestniczy zespół naukowców i inżynierów z Instytutu Problemów Jądrowych im. Andrzeja
Sołtana, Instytutu Fizyki Doświadczalnej UW, Instytutu Systemów Elektronicznych Politechniki Warszawskiej, Wydziału
Fizyki Politechniki Warszawskiej, Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i Centrum Badań Kosmicznych PAN. Obok
dydaktyków i ekspertów w badaniach biorą udział również doktoranci i studenci. Kierownikami naukowymi programu są
doc. dr hab. Lech Mankiewicz z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i doc. dr hab. Grzegorz Wrochna z Instytutu
Problemów Jądrowych.
Wielka wojna w kosmosie
Astronomowie obserwują fascynującą kosmiczną batalię, która - jak wskazują badania prowadzone aż
pięcioma instrumentami (obserwatorium rentgenowskim Chandra, teleskopami kosmicznymi Hubble'a i
Spitzera oraz radioteleskopami Very Large Array i MERLIN) - trwa już prawie milion lat. Wyniki pracy
naukowców zostały zaprezentowane w czasopiśmie "Astrophysical Journal".
Międzygalaktyczna wojna toczy się w odległym o 1,4 miliarda lat świetlnych systemie 3C321. Wyrzucony ze znajdującej
się w centrum głównej galaktyki systemu supermasywnej czarnej dziury strumień relatywistycznych cząstek (dżet)
uderza w krawędź drugiej - odległej o 20 000 lat świetlnych - galaktyki.
Skutkiem tego uderzenia jest - na podobieństwo strugi wody z węża uderzającej o ścianę pod pewnym kątem - odbicie
i w pewnym stopniu rozproszenie dżetu, który następnie kontynuuje swoją podróż przez kosmiczne przestworza aż do
zaobserwowanego przez radioteleskop Very Large Array dużego "gorącego punktu" położonego w odległości 850 000
lat świetlnych od źródła strumienia. Jeden z członków zespołu, który zaobserwował ten kosmiczny fenomen, Dan Evans
z Harvard - Smithsonian Center for Astrophysics powiedział: "Jak dotąd udało się zaobserwować wiele dżetów, których
źródłem są czarne dziury. Po raz pierwszy jednak patrzymy na dżet, który uderza w inną galaktykę przysparzając jej
prawdopodobnie wiele problemów".
Dżet, który niesie kolosalne ilości wysokoenergetycznego promieniowania (promienie X, gamma czy poruszające się z
prędkością bliską prędkości światła elektrony) może spowodować ogromne zniszczenia w środowisku galaktyki, z którą
koliduje, a zwłaszcza w atmosferach znajdujących się w niej ewentualnych planet.
Jak to trafnie określił Neil Tyson z American Museum of Natural History w Nowym Jorku: "To co obserwujemy jest
fascynujące, jednak bądźmy zadowoleni, ze znajdujemy się w bezpiecznej odległości od tego wydarzenia.
Wysokoenergetyczne promieniowanie dżetu może w krótkim czasie całkowicie zniszczyć atmosfery podobnych do Ziemi
planet, a zwłaszcza ich warstwy ozonowe".
Jednak w całym tym kosmicznym zamieszaniu można też doszukać się elementów pozytywnych. Energia dżetu może
spowodować zagęszczanie obłoków gazu i pyłu wewnątrz galaktyki, w którą dżet uderza, co z kolei może zaowocować
powstaniem nowych gwiazd i systemów planetarnych.
Spektakl, który astronomowie zaobserwowali w systemie 3C321 jest fascynujący. Jednak dane z Chandry, Hubble'a i
Spitzera wskazują na to, że tak naprawdę kosmiczne widowisko dopiero się zaczyna, ponieważ galaktyka, w krawędź
której dżet uderza przemieszcza się
w kierunku toru, po którym biegnie on w przestrzeni kosmicznej. Kolizja będzie więc przybierać na sile co zaobserwują
przyszłe pokolenia astronomów w ciągu następnych setek tysięcy czy milionów lat.
Problemy kosmicznej turystyki
Kosmiczna turystyka może napotkać niepodziewany problem w swoim rozwoju. Po 2009 roku może
zabraknąć miejsca na dodatkowych pasażerów w rosyjskiej kapsule Sojuz TMA.
- Międzynarodowe porozumienia stanowią, że od roku 2009 załoga stacji ISS musi składać się z sześciu osób, gdy
uruchomione zostaną moduły naukowe japoński i europejski. W tej sytuacji nie będzie miejsca dla kosmicznych
turystów - wyjaśnił Anatolij Perminow, dyrektor Roskosmosu.
Mimo iż lot w kosmos nie jest tanią przyjemnością i pozwolić sobie na niego mogą jedynie milionerzy, to
zapotrzebowanie na tego typu usługi świadczone przez Rosjan przewyższa możliwości techniczne. Pierwszym
kosmicznym turystą był amerykański milioner Dennis Tito, który poleciał na Międzynarodową Stację Kosmiczną w 2001
r. Po nim wyprawy w kosmos odbyli Mark Shuttleworth z RPA (2002), Greg Olsen z USA (2005), Anousheh Ansari z
USA (2006, zamiast Daisuke Enomoto z Japonii, któremu komisja lekarska nie pozwoliła na lot), Charles Simonyi z USA
(2007).
Ostatni z wymienionych zapłacił za swoją podróż 25 milionów dolarów i przebywał w kosmosie przez 14 dni.
Źródło: www.onet.pl
Polscy astronomowie odkryli gwiazdę nową typu WZ Sagittae
Polscy naukowcy zrzeszeni w projekcie "Pi of thy Skyń odkryli gwiazdę nową przy pomocy zbudowanego
przez siebie automatycznego detektora.
Rozbłysk nowej został zauważony przez algorytm do identyfikacji pojaśnień na niebie i uzyskał już potwierdzenie dzięki
niezależnym obserwacjom. Astronomowie wiedzą już także, jakiego typu jest nowoodkryty obiekt.
Rozbłysk nowej został zauważony przez detektor podczas obserwacji w drugiej dekadzie grudnia 2007 roku. Obiekt o
rektascensji 11 12 18 i deklinacji -35 38 37 został określony jako nowa karłowata typu WZ Sagittae. Obecnie
obserwacje follow-up gwiazdy prowadzą teleskopy PROMPT (Panchromatic Robotic Optical Monitoring and Polarimetry
Telescopes).
Nowe typu WZ Sagittae to układy podwójne, w których skład wchodzi biały karzeł i późna gwiazda ciągu głównego
(chłodna i mało masywna). Gaz odbierany gwieździe towarzyszącej przez białego karła i opadający na jego
powierzchnię znajduje się tuż poniżej temperatury jonizacji. W wyniku jego zagęszczenia dochodzi do wzrostu
temperatury, jonizacji gazu i istotnej zmiany warunków przepływu gazu przez dysk akrecyjny. Do rozbłysku nowej
(inaczej wybuchu) dochodzi, gdy gaz uderza w powierzchnię białego karła. Zjawisko powtarza się cyklicznie, jednak z
różną częstotliwością.
Detektor-robot "Pi of the Sky" działa w Las Campanas Observatory w Chile od 2004 roku. Podczas conocnych
obserwacji poszukuje on rozbłysków optycznych pochodzenia kosmicznego. Obecnie trwają prace nad pełną wersja
systemu, która ma umożliwić ciągłe obserwacje dużo większego wycinka nieba. Naukowcy oczekują, że po zakończeniu
prac przynajmniej raz na kilka dni system będzie odkrywał nowe obiekty. "Liczymy, że system pomoże nam pogłębić
wiedzę o procesach zachodzących w kosmosie i lepiej poznać ewolucję gwiazd i układów złożonych." - powiedział Marek
Pawłowski, rzecznik prasowy Instytutu Problemów Jądrowych.
Projekt "Pi of the Sky" powstał z inspiracji prof. Bogdana Paczyńskiego. W eksperymencie biorą udział wyłącznie polscy
naukowcy i wykonawcy, a prace zostały sfinansowane przez Ministerstwo Nauki. Więcej informacji o projekcie można
znaleźć na stronie internetowej http://grb.fuw.edu.pl.
W realizacji projektu uczestniczy zespół naukowców i inżynierów z Instytutu Problemów Jądrowych im. Andrzeja
Sołtana, Instytutu Fizyki Doświadczalnej UW, Instytutu Systemów Elektronicznych Politechniki Warszawskiej, Wydziału
Fizyki Politechniki Warszawskiej, Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i Centrum Badań Kosmicznych PAN. Obok
dydaktyków i ekspertów w badaniach biorą udział również doktoranci i studenci. Kierownikami naukowymi programu są
doc. dr hab. Lech Mankiewicz z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i doc. dr hab. Grzegorz Wrochna z Instytutu
Problemów Jądrowych.
Źródło: www.gazeta.pl
03.01.2008
Zbliża się wielki spektakl na niebie
W dniach 1-5 stycznia możemy oglądać meteory z roku Kwadrantydów. W maksimum, które wystąpi nad
ranem w nocy z 3 na 4 stycznia, ich aktywność sięgnie poziomu nawet kilkudziesięciu meteorów na
godzinę - poinformował dr Arkadiusz Olech z Centrum Astronomicznego PAN w Warszawie.
Już od pierwszego dnia nowego roku możemy obserwować meteory z aktywnego roju Kwadrantydów. Z rojem tym
wiąże się ciekawostka. Wszystkie roje meteorów uzyskują swoją nazwę od łacińskiej nazwy gwiazdozbioru, z którego
zdają się wylatywać. I tak np. Perseidy "promieniują" z konstelacji Perseusza, a Leonidy - z Lwa. Na próżno będziemy
szukać na mapach nieba gwiazdozbioru Kwadrantu. Na początku XX wieku Międzynarodowa Unia Astronomiczna,
ustalając nowe, dokładne granice gwiazdozbiorów, usunęła z map konstelację Kwadrantu, rozdzielając ją pomiędzy
gwiazdozbiory Wolarza, Herkulesa i Smoka.
Jedyną pozostałością po Kwadrancie jest więc aktywny rój meteorów, który możemy obserwować w pierwszym
tygodniu stycznia. W tym roku mamy wyjątkowo dobre warunki do podziwiania Kwadrantydów. Przede wszystkim w
obserwacjach nie będzie przeszkadzał nam Księżyc, którego nów wystąpi 8 stycznia. Dodatkowo, choć radiant roju jest
w Polsce obiektem okołobiegunowym więc nigdy nie zachodzi pod horyzont, to jego wysokość zmienia się dość
znacznie - od 10 stopni w godzinach wieczornych do ponad 70 nad ranem. Widać, więc jasno, że najlepsze są te lata,
kiedy maksimum roju występuje nad ranem - a z taką sytuację będziemy mieli do czynienia w najbliższym maksimum,
którego spodziewamy się w nocy z czwartku na piątek, ok. godz. 7:40.
Moment ten praktycznie pokrywa się z momentem wschodu Słońca, więc w samym maksimum w Polsce będzie już
jasno. Na szczęście maksimum Kwadrantydów trwa kilka godzin, więc wyjście na obserwacje w okolicach godzin 4-6:30
nad ranem, zagwarantuje nam kilkadziesiąt meteorów na godzinę.
Prognozy mówią o dobrej pogodzie w większej części naszego kraju. Jeśli więc synoptycy nie mylą się, czeka nas
prawdziwy spektakl.
Źródło: www.onet.pl
Polscy astronomowie odkryli gwiazdę nową typu WZ Sagittae
Polscy naukowcy zrzeszeni w projekcie "Pi of thy Skyń odkryli gwiazdę nową przy pomocy zbudowanego
przez siebie automatycznego detektora.
Rozbłysk nowej został zauważony przez algorytm do identyfikacji pojaśnień na niebie i uzyskał już potwierdzenie dzięki
niezależnym obserwacjom. Astronomowie wiedzą już także, jakiego typu jest nowoodkryty obiekt.
Rozbłysk nowej został zauważony przez detektor podczas obserwacji w drugiej dekadzie grudnia 2007 roku. Obiekt o
rektascensji 11 12 18 i deklinacji -35 38 37 został określony jako nowa karłowata typu WZ Sagittae. Obecnie
obserwacje follow-up gwiazdy prowadzą teleskopy PROMPT (Panchromatic Robotic Optical Monitoring and Polarimetry
Telescopes).
Nowe typu WZ Sagittae to układy podwójne, w których skład wchodzi biały karzeł i późna gwiazda ciągu głównego
(chłodna i mało masywna). Gaz odbierany gwieździe towarzyszącej przez białego karła i opadający na jego
powierzchnię znajduje się tuż poniżej temperatury jonizacji. W wyniku jego zagęszczenia dochodzi do wzrostu
temperatury, jonizacji gazu i istotnej zmiany warunków przepływu gazu przez dysk akrecyjny. Do rozbłysku nowej
(inaczej wybuchu) dochodzi, gdy gaz uderza w powierzchnię białego karła. Zjawisko powtarza się cyklicznie, jednak z
różną częstotliwością.
Detektor-robot "Pi of the Sky" działa w Las Campanas Observatory w Chile od 2004 roku. Podczas conocnych
obserwacji poszukuje on rozbłysków optycznych pochodzenia kosmicznego. Obecnie trwają prace nad pełną wersja
systemu, która ma umożliwić ciągłe obserwacje dużo większego wycinka nieba. Naukowcy oczekują, że po zakończeniu
prac przynajmniej raz na kilka dni system będzie odkrywał nowe obiekty. "Liczymy, że system pomoże nam pogłębić
wiedzę o procesach zachodzących w kosmosie i lepiej poznać ewolucję gwiazd i układów złożonych." - powiedział Marek
Pawłowski, rzecznik prasowy Instytutu Problemów Jądrowych.
Projekt "Pi of the Sky" powstał z inspiracji prof. Bogdana Paczyńskiego. W eksperymencie biorą udział wyłącznie polscy
naukowcy i wykonawcy, a prace zostały sfinansowane przez Ministerstwo Nauki. Więcej informacji o projekcie można
znaleźć na stronie internetowej http://grb.fuw.edu.pl.
W realizacji projektu uczestniczy zespół naukowców i inżynierów z Instytutu Problemów Jądrowych im. Andrzeja
Sołtana, Instytutu Fizyki Doświadczalnej UW, Instytutu Systemów Elektronicznych Politechniki Warszawskiej, Wydziału
Fizyki Politechniki Warszawskiej, Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i Centrum Badań Kosmicznych PAN. Obok
dydaktyków i ekspertów w badaniach biorą udział również doktoranci i studenci. Kierownikami naukowymi programu są
doc. dr hab. Lech Mankiewicz z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i doc. dr hab. Grzegorz Wrochna z Instytutu
Problemów Jądrowych
Najmłodsza z planet
Ile czasu potrzeba, by ulepić planetę? Zaledwie kilka milionów lat - dowodzą w dzisiejszym "Nature"
badacze z Instytutu Astronomii Maksa Plancka w Heidelbergu.
Udało im się odkryć najmłodszą ze znanych planet w kosmosie. Zdążyła się ona narodzić, mimo że jej macierzysta
gwiazda - nieco mniejsza od Słońca TW Hya w konstelacji Hydry - zapaliła się raptem 8-10 mln lat temu. A jest to
gigantyczna planeta, aż dziesięć razy masywniejsza niż Jowisz. Krąży tak blisko gwiazdy, że zatacza pełne koło wokół
niej w trzy i pół dnia. Astronomowie sądzą jednak, że uformowała się w dużo dalszej odległości, gdzie wciąż jeszcze
znajduje się gęsty obłok pyłu i gazów, a potem migrowała do środka układu. Ta gwiazda i jej planeta, oddalone tylko o
180 lat świetlnych, mogą być doskonałym poligonem doświadczalnym, na którym przetestujemy nasze teorie narodzin
układów planetarnych - twierdzą badacze. Obok: wizualizacja nowo odkrytego układu. W środku gwiazda TW Hya, na
prawo - odkryta planeta, a wokół nich obłok pyłu i gazu.
Źródło: www.gazeta.pl
05.01.2008
W kosmicznej pajęczynie
Galaktyki rozpadłyby się jak domek z kart, gdyby nie ciemna materia, która tworzy wielką pajęczynę
oplatającą Wszechświat. To do jej włókien przykleiły się świecące w kosmosie biliony gwiazd - piszą dziś
astrofizycy w "Science"
13 mld lat temu 10 mld lat temu 6 mld lat temu 3 mld lat temu Dziś Kolejne fazy wyłaniania się pajęczyny ciemnej materii po W ielkim Wybuchu. Komputerowa symulacja
pokazuje, co się działo z początkowo prawie równomiernie rozłożoną materią w obszarze kosmosu o krawędzi 140 mln lat świetlnych. Przeprowadził ją Andriej Krawtsow z
Uniwersytetu Chicago i Anatolij Kłypin z Uniwersytetu Nowego Meksyku w Narodowym Centrum Superkomputerowych Zastosowań
Jeszcze pół wieku temu obraz Wszechświata był całkiem inny. Przestrzeń kosmiczną porównywano do jednorodnego
ciasta, w którym jak rodzynki rozmieszczone są gromady galaktyk. Te ostatnie uważano za największe skupiska
materii. Nie było powodu sądzić, by gromady układały się w jakieś jeszcze większe struktury, które ciągnęłyby się
przez znaczną część widzialnego kosmosu. Ale oczywiście niektórzy uczeni byli gotowi włożyć kij w mrowisko. Na
przykład francuski astronom Gerard de Vaucouleurs już w latach 50. zeszłego wieku twierdził, że istnieją łańcuchy
gromad i galaktyk, które zwał supergromadami.
Większość astronomów jednak w to wątpiła, gdyż części składowe supergromad byłyby tak bardzo oddalone od siebie,
że siła grawitacji nie byłaby ich w stanie ze sobą na trwale związać. Było to też wbrew tzw. hierarchicznemu modelowi
tworzenia się galaktyk, który zakładał, że od chwili Wielkiego Wybuchu materia w kosmosie organizowała się "od dołu".
Co to oznacza? Najpierw powstała mieszanina wodoru i helu prawie równomiernie wypełniająca przestrzeń. Były w niej
jednak drobne, przypadkowe zagęszczenia, do których siła ciążenia przyciągała kolejne porcje gazów. Te małe grudki
materii stawały się więc powoli coraz większe niczym rosnąca kula śniegowa. Z nich narodziły się pierwsze, początkowo
niewielkie galaktyki. Ale proces wzrostu trwał. Sąsiednie galaktyki przyciągały się, łączyły ze sobą albo tworzyły stada
zwane gromadami.
Ojcem tej koncepcji był Jim Peebles, astrofizyk z Uniwersytetu w Princeton w USA. Nie było w niej miejsca na twory
większe od galaktyk, bo te po prostu do dziś nie miałyby czasu się narodzić. Poza tym w czasie tego oddolnego
organizowania się materii Wszechświat stale się rozszerzał i galaktyki dzieliły coraz większe odległości.
Naleśniki zza żelaznej kurtyny
Tymczasem po drugiej stronie żelaznej kurtyny narodziła się odmienna idea. Jej autorem był Jakow Zeldowicz, jeden z
ojców radzieckiej bomby atomowej, ale też twórca rosyjskiej szkoły astrofizyki. Uważał on, że pierwotny gaz podzielił
się na wielkie fragmenty, które wkrótce siła grawitacji spłaszczyła do postaci ogromnych ścian materii. To takie twory,
które zrazu ochrzczono "naleśnikami", miały dominować we wczesnym kosmosie. Dopiero potem podzieliły się one na
mniejsze części, a więc: supergromady, gromady i galaktyki. Niczym ciasto, które zostało rozwałkowane przez
grawitację i rozerwane przez puchnącą przestrzeń.
W "odgórnej" hipotezie Zeldowicza najpierw więc tworzyły się wielkie, wszechkosmiczne struktury, a dopiero potem z
nich wyłaniały się drobniejsze galaktyki, odmiennie niż w "oddolnym" modelu Peeblesa.
Model Peeblesa był bardziej popularny, ale z czasem coraz więcej obserwacji zaczęło wskazywać na to, że to Zeldowicz
ma rację. W połowie lat 80. astrofizycy z Harvardu stworzyli pierwszą trójwymiarową mapę małego wycinka najbliższej
nam części kosmosu. Ku ich zdziwieniu galaktyki i gromady nie były przypadkowo rozrzucone. Układały się w długie i
wąskie włókna, z których utkane były gęste od gwiazd ściany otaczające bąble pustej przestrzeni. Jedna z takich ścian
o szerokości pół miliarda lat świetlnych, zwana Wielkim Murem, jest największą znaną strukturą we Wszechświecie.
Trudno o dobitniejszy ślad po jednym z "naleśników" Zeldowicza. Nasza własna Droga Mleczna należy do włókna
zwanego Supergromadą Lokalną, która rozciąga się na obszarze setek milionów lat świetlnych.
Kiedy jednak superkomputery stały się na tyle potężne, by przeprowadzić symulację formowania się galaktyk z
pierwotnej mieszaniny gazów, okazało się, że żaden z dotychczasowych modeli się nie sprawdza. Pierwotna zupa
cząstek była zbyt jednorodna. Początkowe zagęszczenia były zbyt małe, by w ciągu kilkunastu miliardów lat wyłoniły
się z nich galaktyki. Także ilość dostrzeganej w teleskopach materii w kosmosie jest za skąpa, by wyjaśnić, skąd się
wzięły potężne siły grawitacji zdolne do takiego skupienia i organizowania materii, jakie dziś obserwujemy.
Otacza nas ciemność
Okazuje się, że kluczową rolę odgrywa ciemna materia, w której istnienie przez wiele lat wątpiono. Jeśli się uwzględni
jej wpływ, symulacje prowadzą do obecnej struktury Wszechświata. Jest jej dużo: pięć, sześć razy więcej niż znanej
nam materii, z której zbudowane są planety, gwiazdy i my sami. Ciemna materia organizowała się i układała w pajęcze
nici już wtedy, kiedy składniki naszej materii - protony i elektrony - tuż po Wielkim Wybuchu wciąż kotłowały się w
gorącej plazmie (jej ciśnienie niszczyło wszelkie skupiska i nie pozwalało na tworzenie się trwałych zagęszczeń).
Stworzyła niewidzialny szkielet, na którym potem zawisły i zaświeciły galaktyki, niczym świecidełka na
bożonarodzeniowej choince.
"Science" cytuje Howarda Yee z Uniwersytetu Toronto, według którego "najbardziej ekscytującym zadaniem astrofizyki
w najbliższych 15 latach będzie wyjaśnienie, jak powiązać widoczne galaktyki z pajęczyną ciemnej materii". Astrofizycy
poszukują np. śladów tej pajęczyny wokół Drogi Mlecznej, która, jak wynika z symulacji, powinna być otoczona przez
setki małych, karłowatych galaktyk. Na razie jednak dostrzeżono ich tylko blisko 20.
Astronomowie sporządzają także kompletne mapy coraz większych połaci kosmosu. Na razie największe sukcesy ma
zespół Sloan Digital Sky Survey, który za pomocą teleskopu na Apache Point w Nowym Meksyku (USA) skatalogował
już blisko milion galaktyk. To wciąż niewielki wycinek widzialnej części Wszechświata, która według zgrubnych
szacunków składa się z - bagatela - ponad 100 mld dużych, jasnych galaktyk oraz jeszcze większej liczby mniejszych.
Astrofizycy są dziś w sytuacji pierwszych kartografów, gdy na tworzonych przez nich mapach Ziemi przeważały białe
plamy. Ale jak optymistycznie komentuje w "Science" Timothy McKay z Uniwersytetu Michigan: - Ten "kosmos
incognita" powinien być poznany jeszcze za naszego życia.
Źródło: www.gazeta.pl
07.01.2008
Lot Atlantisa najwcześniej pod koniec stycznia
Amerykańska agencja kosmiczna NASA oznajmiła , że lot promu Atlantis na Międzynarodową Stację
Kosmiczną (ISS), dwukrotnie odwołany w grudniu, nie dojdzie do skutku przed 24 stycznia.
Przedstawiciel NASA odpowiedzialny za program misji promów kosmicznych John Shannon dodał, że najbardziej
prawdopodobny jest 2 lub 7 lutego jako termin lotu.
Lot start promu odwoływano dwukrotnie z powodu awarii dwóch z czterech wskaźników zatankowania zewnętrznego
zbiornika na ciekły wodór. Mają one istotne znaczenie dla bezpieczeństwa lotu, bo w razie ewentualnego
rozszczelnienia zbiornika i ucieczki wodoru należy natychmiast przerwać pracę pomp paliwowych w silnikach, by
uniknąć ich eksplozji. Atlantis ma przewieźć na ISS europejskie laboratorium kosmiczne "Columbus". By dokończyć
rozbudowę stacji, NASA powinna przeprowadzić jeszcze dziesięć wypraw promów kosmicznych, zanim w 2010 roku
zostaną one ostatecznie wycofane z eksploatacji.
Źródło: www.onet.pl
02.01.2008
Misja bez bezpiecznej przystani
Po naprawie Kosmiczny Teleskop Hubble'a powinien służyć astronomom aż do końca przyszłej dekady.
Kosmiczny Teleskop Hubble'a w łunie wschodzącego Słońca
W sierpniu 600 km nad Ziemią teleskop zostanie przechwycony przez prom Atlantis. Astronauci wymienią starzejące się
akumulatory i sześć żyroskopów służących do kontrolowania pozycji Hubble'a (to już ostatni moment, bo trzy z nich
przestały działać). Spróbują też naprawić zepsutą kamerę i spektrometr. Zainstalują też nową kamerę o bardzo
szerokim polu widzenia oraz spektrograf, który będzie rejestrować najsłabsze światło bardzo odległych galaktyk. Otrzymamy nową maszynę o prawie sto razy większych możliwościach - mówi dr Alan Stern z NASA.
Będzie to piąty lot do teleskopu Hubble'a od chwili, kiedy w 1990 r. wyniesiono go na orbitę. I już ostatni. NASA bardzo
niechętnie zgodziła się na tę misję. Po katastrofie promu Columbia zaostrzono reguły bezpieczeństwa i dopuszczane są
tylko takie loty, w których promy cumują do stacji orbitalnej - gdzie w razie awarii załoga może poczekać na pomoc.
Teleskop krąży po innej orbicie i stacja nie będzie już mogła służyć Atlantisowi jako bezpieczna przystań. Dlatego misję
będzie asekurować z Ziemi drugi prom.
Źródło: www.gazeta.pl
11.01.2008
Odkryto nowe galaktyki
Astronomowie z uniwersytetów Rutgers i Penn State odkryli odległe galaktyki, które są przodkami
galaktyk spiralnych, takich jak nasza Droga Mleczna. Informacje o odkryciu zostały zaprezentowane
podczas dorocznego spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego, które odbywa się właśnie
w Austin, w stanie Teksas.
Odkryte obiekty, znajdujące się w odległości około 12 miliardów lat świetlnych, są znacznie mniejsze od Naszej
Galaktyki (około 1/10 wielkości i 1/20 masy) a każdy z nich zawiera zaledwie około 1/40 ilości gwiazd wchodzących w
skład Drogi Mlecznej. Kształty tych galaktyk są bardzo zróżnicowane.
Analiza zdjęć wykonanych przez Teleskop Hubble'a wskazuje na to, że w nowo odkrytych galaktykach na dużą skalę
odbywają się procesy gwiazdotwórcze. Zachodzące w środowisku gorących i jasnych gwiazd procesy powodują, że
atomy wodoru emitują promieniowanie ultrafioletowe linii Lyman alpha. Stąd angielska nazwa galaktyk - Lyman alpha
Emitters (LAE). Niektóre z galaktyk zbliżają się do siebie co w ciągu najbliższych kilku miliardów lat zaowocuje
powstaniem dużych galaktyk spiralnych.
Jak mówi Eric Gawiser z Departamentu Fizyki i Astronomii w Rutgers School of Arts and Sciences: "Z teorii
kosmologicznych wynika, że galaktyki spiralne powstają z małych galaktyk o niewielkich masach takich jak te, które
właśnie odkryliśmy. Dotychczas jednak nie udało się takich obiektów odnaleźć. Galaktyki wczesnego Wszechświata,
które udało się do tej pory zaobserwować są zbyt duże i w konsekwencji, łącząc się, utworzą raczej galaktyki
eliptyczne niż spiralne".
Źródło: www.onet.pl
Uwaga, Marsjanie, nadlatuje meteoryt
Przez kilka ostatnich tygodni astronomowie emocjonowali się jedną z asteroid, która zmierzała prosto do
zderzenia z planetą. Na szczęście chodziło o Marsa
Asteroidę 2007 WD5 o średnicy mniej więcej 50 m odkryto 20 listopada zeszłego roku. Tor jej lotu przebiegał w pobliżu Ziemi, więc
wciągnięto ją zaraz na listę kosmicznych obiektów, które mogą zagrozić naszej planecie. Szybko okazało się jednak, że nie zagraża
nam, ale Marsjanom. Ryzyko kolizji oszacowano na 1 do 28.
We wczorajszym komunikacie NASA jednak praktycznie wykluczyła możliwość zderzenia, bo według nowych danych szanse na to są
teraz jak 1 do 10 tys. I raczej będą jeszcze malały. Asteroida ma minąć Czerwoną Planetę w odległości co najmniej 4 tys. km.
A ziemscy badacze już zacierali ręce. Taka kosmiczna katastrofa byłaby dla nich prawdziwą gratką. Według wstępnych obliczeń
planetoida miała uderzyć w pobliżu równika. Przy prędkości 48 tys. km/godz. wybiłaby krater o średnicy ponad 800 m, podobny do
krateru Wiktoria, którego okolice bada właśnie łazik Opportunity. Astronomowie byli ciekawi, czy jakieś odłamki tej kolizji wylecą z Marsa,
a także jaki jest skład samego meteorytu.
Podobnie było w lipcu 1994 r., kiedy w stronę Jowisza zbliżała się kometa Shoemaker-Levy'ego, pękając na kilka kawałków i w końcu
bombardując gęstą atmosferę gazowego giganta. Podnieceni astronomowie nazwali wtedy tę katastrofę "najwspanialszym kosmicznym
spektaklem naszych czasów".
Tak wyglądał rejon upadku meteorytu tunguskiego 45 lat po tej katastrofie.
Gdyby taka asteroida zderzyła się z Ziemią, mielibyśmy powtórkę katastrofy sprzed stu lat. Na Syberii, na północ od Bajkału, nad rzeką
Podkamienna Tunguska, doszło wtedy do wybuchu, który powalił drzewa w promieniu wielu kilometrów. Sprawcą była zapewne
niewielka planetoida, która rozbiła się o gęstą ziemską atmosferę i eksplodowała tuż nad tajgą. Gdyby nadleciała nad Moskwę,
Warszawę czy Londyn, zmiotłaby je z powierzchni Ziemi.
Meteoryty tej wielkości uderzają w Ziemię raz na kilkaset lat. Raz na kilkaset tysięcy lat spadają na nas głazy o średnicy kilometra
powodujące zniszczenia na skalę kontynentu. Średnio raz na 350 mln lat powinna nadciągać z kosmosu zagłada - planetoida o średnicy
10 km, taka jak ta, która 65 mln lat temu miała wykończyć dinozaury.
Kosmicznych intruzów, którzy mogą zagrozić Ziemi, śledzą astronomowie ze specjalnej agendy NASA zwanej NEOP (Near Earth Object
Program). Kongres USA zlecił jej skatalogowanie wszelkich niebezpiecznych planetoid o średnicy co najmniej 140 m. Jak się bronić,
kiedy będą zmierzać w naszym kierunku? Według szefa NEOP Dona Yeomana budowa statku, który mógłby zniszczyć czy odepchnąć
groźną planetoidę, zabrałaby miesiące albo nawet lata. Na razie więc jedyne, co możemy zrobić, to wykryć nadlatującą planetoidę,
obliczyć, gdzie spadnie, i... brać nogi za pas, tj. ewakuować zagrożony obszar.
Źródło: www.gazeta.pl
16.01.2008
NASA ogłosiła nowy termin startu promu kosmicznego Atlantis na 7 lutego. Atlantis ma dostarczyć na
Międzynarodową Stację Kosmiczną europejski moduł Columbus.
Czas do nowej daty startu zostanie wykorzystany przez inżynierów i techników do naprawy problemów z systemem
czujników, które spowodowały odwołanie startu w grudniu 2007 r. Start w lutym nastąpi z Kennedy Space Center na
Florydzie (USA).
Z kolei Rosyjska Agencja Kosmiczna zdecydowała o przyspieszeniu startu statku Progress z 7 nad 5 lutego, co pozwoli
stacji ISS na przyjęcie Atlantisa. Misja promu Atlantis ma oznaczenie STS-122. Do głównych zadań stojących przed
astronautami należy zainstalowanie europejskiego modułu naukowego Columbus przeznaczonego do eksperymentów
fizycznych i biologicznych.
NASA zaplanowała też wstępnie termin kolejnego startu promu kosmicznego. Misja STS-123 ma polecieć w połowie
marca.
Źródło: www.onet.pl
17.01.2008
Muzyka ciemnych sfer niebieskich
Przestrzeń kosmiczna w ponad 95 proc. jest wypełniona tworzywem, o którym prawie nic nie wiemy. Tak
wynika z najnowszych pomiarów najstarszego światła w kosmosie
W bazie preprintów Arxiv.org pojawiła się praca kosmologów, którzy rejestrują mikrofalowe promieniowanie tła za pomocą detektora
Acbar na biegunie południowym. - To bomba, odkrycie dekady! - mówi prof. Roman Juszkiewicz, astrofizyk pracujący na Uniwersytecie
Zielonogórskim, w warszawskim CAMK-u i Wielokulturowym Liceum Humanistycznym im. Jacka Kuronia w Warszawie.
Kosmiczna skamielina
Acbar łowi mikrofale, które dobiegają ze wszystkich stron nieba. W kuchenkach mikrofalowych nie zagrzałyby one niczego, bo mają
temperaturę ledwie 2,7 stopnia powyżej zera absolutnego. Ale dla kosmologów są bezcenne, gdyż potwierdzają teorię Wielkiego
Wybuchu.
Według tej teorii u zarania dziejów Wszechświat był eksplodującą kulą ognia. Powinno po niej pozostać światło, mniej więcej takie, jakim
dziś świeci powierzchnia Słońca - plazma rozgrzana do 5,5 tys. stopni. Jednak tego pierwotnego światła dziś już nie zobaczymy na oczy
ani nie poczujemy jego ciepła (to co dziś widzimy w teleskopach, to światło później powstałych gwiazd). Przestrzeń kosmiczna
rozszerzyła się tysiąckrotnie, a wraz z nią chłodziły się i wydłużały te pierwsze fale świetlne. Obecnie mają długość milimetrowych
mikrofal i tysiąc razy niższą temperaturę. Odkryto je przypadkiem w połowie lat 60. zeszłego wieku.
Są najstarszym świadkiem przeszłości Wszechświata (z okresu 300-400 tys. lat po Wielkim Wybuchu), swego rodzaju skamieliną
archeologii kosmicznej. Piekielnie trudno jednak je rejestrować. Mają małe natężenie, są pochłaniane przez parę wodną w atmosferze, z
trudem docierają do powierzchni Ziemi. Próbowano je śledzić z pokładu samolotów, rakiet i balonów stratosferycznych, ale dokładne
pomiary przeprowadził dopiero na orbicie satelita COBE na początku lat 90.
Naukowców dziwiło to, że mikrofale mają taką samą temperaturę niezależnie od tego, z jakiego kierunku nadbiegają. Tak jakby materia
w młodym kosmosie była idealnie jednorodna, bez żadnych cieplejszych zagęszczeń i chłodniejszych pustek. Tymczasem spodziewano
się niejednorodności. One powinny być zalążkami, z których wyrosły współczesne gromady i supergromady galaktyk.
Kiedy w końcu badacze w 1992 r. donieśli o wykryciu niezwykle drobnych różnic (rzędu jednej stutysięcznej stopnia) w temperaturze
mikrofal, media pisały o "odkryciu naukowym stulecia", "zmarszczkach przestrzeni", w których widać "twarz Boga".
Od tej też chwili kosmologia stała się nauką prawdziwie eksperymentalną. Dotychczasowe spekulacje można było konfrontować z
żelaznymi faktami. Boskie "zmarszczki" okazały się zbyt małe, żeby w kilkanaście miliardów lat mogły wyłonić się z nich obecne wyspy
galaktyk. Trzeba więc było uwzględnić obecność rusztowania z jakiejś nieznanej ciemnej materii, która jest tłem dla gwiazd, nie świeci
ani nie pochłania światła. I to potężnego rusztowania - o masie wielokrotnie większej niż znanej nam materii.
Czytanie z mikrofalowych nut
Teoria przewidywała też, że zagęszczenia pierwotnej materii były źródłem fal dźwiękowych. A Wszechświat jak pudło rezonansowe
wzmacniał niektóre z nich. Składowe harmoniczne tej "muzyki sfer" mogły zdradzić wiele tajemnic. Ich częstość i amplituda zależały od
m.in. od gęstości materii i zakrzywienia czasoprzestrzeni.
Z mikrofalowego promieniowania tła można było to wszystko wyczytać jak z nut. Ale dane z COBE już nie wystarczały. Pokazywały
"zmarszczki" tylko z grubsza, w bardzo dużej skali. Pierwszych dowodów na to, że niemowlęcy kosmos grał tak, jak się tego
spodziewano, dostarczyły siedem lat temu eksperymenty Maxima i Boomerang przeprowadzone z balonów stratosferycznych. Potem
satelita WMAP, który w 2001 r. powędrował na orbitę.
Teraz zaś detektor Acbar zmierzył najwyższe tony w tych oscylacjach akustycznych. Zainstalowano go na biegunie południowym w
bazie Amundsena-Scotta, bo tam są najlepsze warunki do obserwacji nieba w mikrofalach: stabilna pogoda, suche powietrze,
rozrzedzona atmosfera. - Daleko od lotnisk, cywilnych i wojskowych radarów, i wszelkich innych szumów cywilizacji, które są zmorą
astronomów - mówi prof. Juszkiewicz.
Wyniki Acbara znacznie zawężają pole wcześniejszych spekulacji. Nie pozostawiają wątpliwości, że w mikrofalach widzimy zapis fal
dźwiękowych sprzed 13,7 mld lat, a więc swego rodzaju grzmot Wielkiego Wybuchu. Z ich analizy wynika, że działo się to w przestrzeni,
której krzywizna jest równa zeru. Wszechświat ma więc zapewne zwykłą euklidesową geometrię, o której uczymy się w szkole (nie jest
więc - jak wcześniej podejrzewano - podobny do trójwymiarowej kuli albo hiperbolicznego "siodła").
Co więcej, materia, w której niegdyś te fale się rozchodziły (a dziś zbudowane są z niej planety, gwiazdy i ludzie), stanowi jedynie
wierzchołek góry lodowej - tylko od 2 do 4 proc. całkowitej energii i materii we Wszechświecie. Reszta tworzywa kosmosu jest nieznana.
Wiemy tylko, że mniej więcej jedna trzecia to ciemna materia - która nie świeci, swobodnie jednak przenika przez nas, Ziemię i gwiazdy
(czujemy tylko jej grawitację). A pozostałe dwie trzecie to ciemna energia, o której w zasadzie nic nie wiadomo poza spekulacjami, że
może być fundamentalną cechą samej próżni i działa jak antygrawitacja (rozpycha kosmos).
Zapowiedź wielkiej przygody
Te wnioski - choć na pierwszy rzut oka mnożą nowe tajemnice - są jak kolejne kawałki puzzli, które pasują do całej układanki. Pomiary
względnych ilości wodoru, helu i litu w kosmosie od dawna wskazywały, że znanej materii jest bardzo niewiele. Już przed laty odkryto,
że galaktyki i gromady obracają się o wiele za szybko, by mogły je utrzymać tylko świecące w nich gwiazdy. Domyślano się, że
zawierają jakąś dodatkową, ciemną materię. W 2000 r. zespół kierowany przez prof. Juszkiewicza zbadał wzajemny ruch wielu tysięcy
par galaktyk i oszacował ilość tej nieznanej materii w kosmosie. Rachunek doskonale zgadza się z tym, na co wskazują pomiary Acbara.
Z kolei ciemna energia została wykryta w obserwacjach gwiazd supernowych w 1998 r. I też pasuje tu jak ulał.
Z jednej strony wypada się cieszyć, że wiele niezależnych obserwacji się zazębia, z drugiej - mamy kłopot. Czy to możliwe, że naszej
uwadze umyka aż 95 proc. tego, co nas otacza? Czy to powód do niepokoju?
- Wręcz przeciwnie! - komentuje prof. Juszkiewicz. - Czy odkrycie szczątków nieznanego dotąd gatunku dinozaura powinno być
zmartwieniem czy zachętą do badań? Podobne historie już zdarzały się w astronomii. W XIX w. zauważono, że planeta Uran porusza
się nieco inaczej, niż to wynika z teorii Newtona. Wtedy Urbain Leverrier wysunął hipotezę, że trzeba uwzględnić nową, nieznaną
planetę (ciemną materię - jak byśmy dziś powiedzieli). Tak odkryto Neptuna. Potem Leverrier w podobny sposób chciał wyjaśnić dziwne
zachowanie Merkurego, ale doszedł do wniosku, że tym razem bez modyfikacji teorii Newtona nie da się tego zrobić. Miał rację kilkadziesiąt lat później Einstein wprowadził nową teorię grawitacji.
Zdaniem astrofizyka tak samo będzie z ciemną materią i energią: - Albo odkryjemy cząstki ciemnej materii i czym jest ciemna energia.
Albo trzeba będzie zmienić teorię Einsteina, tak jak to się stało z teorią Newtona, która nie poradziła sobie z wyjaśnieniem orbity
Merkurego. Tak czy owak to świetna wieść dla młodych fizyków, którzy rozpoczynają studia. Mogą być pewni, że czeka ich wspaniała
przygoda intelektualna
Źródło: www.gazeta.pl
18.01.2008
Kosmiczny posłaniec przeleciał koło Merkurego
Amerykańska sonda MESSENGER przeleciała 14 stycznia koło Merkurego, planety znajdującej się najbliżej Słońca. To
pierwszy przelot w pobliżu tej planety od prawie 33 lat.
Według planów sonda miała wykonać 1200 zdjęć i uzyskać pomiary także przy pomocy innych przyrządów. Najbardziej zależało
naukowcom na fotografiach tej półkuli, której nie obserwowała wcześniejsza sonda. W wyniku misji w ciągu 55 godzin na dysku twardym
zapisało się 700 gigabajtów danych. Przesłanie ich na Ziemię zajmie około tygodnia.
- Zdjęcia będą wykonane w wielu filtrach, dzięki czemu będziemy mogli uzyskać pierwsze wskazówki na temat składu powierzchni
planety - powiedział Sean C. Solomon z Carnegie Institution of Washington (USA), kierownik naukowy misji MESSENGER. W
przyszłości MESSENGER ma zostać sztucznym satelitą Merkurego, ale nastąpi to dopiero w 2011 r. Wcześniej sonda dokona dwóch
przelotów w pobliżu tej planety (w październiku 2008 i wrześniu 2009 roku), które, przy wykorzystaniu pola grawitacyjnego Merkurego,
pozwolą na osiągnięcie docelowej orbity.
Nazwa MESSENGER to skrót od MErcury Surface, Space ENvironment, GEochemistry, and Ranging spacecraft. MESSENGER (z ang.
"posłaniec") wystartował 3 sierpnia 2004 roku. W swojej podróży przeleciał dwa razy koło Wenus i raz koło Ziemi. Całkowity koszt
projektu wynosi 446 milionów dolarów.
Do tej pory jedynym obiektem skonstruowanym przez człowieka, który dokonał przelotu w pobliżu Merkurego była amerykańska sonda
Mariner 10 (trzykrotne przeloty w latach 1974-75).
Merkury jest pierwszą planetą w Układzie Słonecznym, licząc w kolejności od Słońca. Nie ma praktycznie atmosfery, przez co występują
tam wielkie różnice temperatur. Strona zwrócona w kierunku Słońca osiąga nawet do 500 stopni Celsjusza, a po stronie nocnej
temperatura spada do około -170 stopni.
Średnica Merkurego wynosi 4880 km (dla porównania średnica Ziemi to 12756 km). Jeden obieg wokół Słońca zajmuje planecie około
88 dni. Obrót Merkurego wokół własnej osi jest bardzo wolno - zajmuje około 59 dni.
Źródło: www.onet.pl
19.01.2008
Europejczycy wyślą sondę na Merkurego
Europejczycy przygotowują kosmiczną misję na Merkurego. Oficjalne zlecenie budowy specjalnej sondy
złożyła Europejska Agencja Kosmiczna.
Sonda BepiColombo wystartuje w kierunku pierwszej planety układu słonecznego w roku 2013. W okolice Merkurego
dotrze sześć lat później. Orbiter zbada historię i skład chemiczny planety, a także jej atmosferę i pole magnetyczne.
Kilka dodatkowych eksperymentów będzie dotyczyło teorii względności Einsteina.
Kontrakt na budowę sondy opiewa na 350 milionów euro, głównym wykonawcą będzie europejski koncern EADS.
Części składowe nowoczesnego orbitera zostaną wyprodukowane w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii i we
Włoszech. Podpisanie umowy zbiega się z sukcesem amerykańskiej sondy Messenger, która w tym tygodniu
przeleciała tuż obok Merkurego i dostarczyła pierwsze od trzydziestu lat szczegółowe zdjęcia powierzchni tej planety.
Źródło: www.onet.pl
20.01.2008
Pierwsze zdjęcia z sondy Messenger
Podczas pierwszego zbliżenia z Merkurym amerykańskiej sondzie kosmicznej Messenger udało się
wykonać zdjęcia tej części planety, której ponad 30 lat temu nie sfotografowała sonda Mariner.
Obrazy nadesłane właśnie przez "Kosmicznego Posłańca" są tylko zapowiedzią zdjęć najmniejszej planety Układu
Słonecznego, które sonda ma dostarczyć po 2011 roku, gdy stanie się sztuczną satelitą Merkurego.
Pierwszy przelot statku Messenger koło Merkurego nastąpił 14 stycznia. Sonda minie najmniejszą planetę Układu
Słonecznego jeszcze dwa razy (w październiku 2008 i wrześniu 2009) zanim wejdzie na orbitę Merkurego w 2011
roku. Te kolejne manewry są konieczne ze względu na bliskość Słońca, którego olbrzymia siła grawitacji utrudnia
wprowadzenie statku kosmicznego na orbitę planety. Podczas pierwszego, trwającego ok. 55 godzin zbliżenia z
Merkurym sondzie udało się wykonać 1200 fotografii powierzchni planety.
Wszystkie uzyskane dane zajmują ponad 700 gigabajtów, a ich przesyłanie na Ziemie potrwa najprawdopodobniej do
21 stycznia. Na fotografiach które dodarły już do naukowców pracujących przy programie MErcury Surface, Space
ENvironment, GEochemistry, and Ranging spacecraft (stąd nazwa MESSENGER, ang. posłaniec) widać obszary pokryte
kraterami powstałymi po uderzeniu komet lub planetoid.
Jedno ze zdjęć przedstawia olbrzymi Basen Caloris, jeden z największych i jednocześnie najmłodszych kraterów w
Układzie Słonecznym.
Źródło: www.onet.pl
29.01.2008
6 "światów" będzie można podziwiać jednocześnie
1 lutego, dwie najjaśniejsze planety Układu Słonecznego pojawiają się blisko siebie. W tym dniu Jowisz
znajdzie się w odległości 904 milionów km od Ziemi, tj. 4,5 razy dalej niż Wenus, który będzie wtedy
oddalony o ok. 200 milionów km.
Wenus, planeta najbliższa Ziemi i Jowisz - największy "świat" Układu Słonecznego zbliżają się do siebie i w przyszłym
tygodniu zaczną być podobne do pary niebieskich reflektorów, które będziemy mogli podziwiać bladym świtem.
1 lutego, gdy Wenus i Jowisz znajdą się tak blisko, że obserwatorzy z teleskopami będą mogli oglądać obie planety w
tym samym czasie używając szerokokątnych okularów o niewielkim powiększeniu. Co więcej, cztery największe
księżyce Jowisza będą również widoczne. Obserwatorzy będą mogli podziwiać sześć "światów" jednocześnie. Planety
będą się powoli od siebie oddalać, ale zanim to nastąpi dołączy do nich "szczupły" Księżyc. 4 lutego przedstawienie
planetarne osiągnie swój szczyt kiedy ok. 45 minut przed wschodem Słońca, Wenus, Jowisz i Księżyc ... trzy
najjaśniejsze obiekty nocnego nieba utworzą trójkąt równoramienny.
Od 25 stycznia do 1 lutego, planet należy szukać nisko nad południowo-wschodnim horyzontem na godzinę przed
świtem. Wenus znajdzie się jedynie ok. 7 stopni nad horyzontem. Przez teleskop będzie można wtedy zobaczyć tarczę
planety o średnicy 13'', w fazie zbliżającej się do pełni. Jowisz natomiast znajdzie się zaledwie 5 stopni nad
horyzontem z jasnością wynoszącą aż -2m, mimo to będzie o 1/7 mniej jasny od Wenus, która będzie mieć jasność 4.0.
Źródło: www.onet.pl
30.01.2008
Ciężkie gwiazdy neutronowe
Mamy coraz więcej dowodów na to, że gwiazdy neutronowe mogą ważyć sporo więcej niż dwie masy
Słońca - informują astronomowie na łamach czasopisma "Astrophysical Journal".
Gwiazda neutronowa to pozostałość po ewolucji gwiazdy o masie od 8 do około 20-30 mas Słońca. "Obiekt taki w
trakcie swojego życia przekształca pierwiastki lżejsze w cięższe, dochodząc aż do żelaza, którego synteza jest już
procesem endotermicznym, a więc wymagającym dostarczania energii" - wyjaśnia dr Arkadiusz Olech z Centrum
Astronomicznego PAN w Warszawie. Jak tłumaczy naukowiec, jądro takiej gwiazdy zapada się i gęstnieje, a gdy jego
masa przekroczy wartość 1,4 masy Słońca (tzw. granica Chandrasekhara), obiekt nie może dłużej żyć, lecz zapada się
gwałtownie do takiej gęstości, że elektrony zostają wciśnięte do jąder atomowych, gdzie anihilują z protonami tworząc
neutrony.
W efekcie - jak mówi Olech - dostajemy obiekt, który waży trochę więcej niż nasze Słońce, będąc jednocześnie
"ściśniętym" do rozmiarów kuli o średnicy około 10 kilometrów. A teoria mówi, że masy gwiazd neuronowych powinny
wynosić właśnie około 1,4 masy Słońca. "Tym większe było zdziwienie odkryciami grupy astronomów kierowanej przez
Paulo C.C. Freire, do której należy także polski astronom Aleksander Wolszczan. W artykułach złożonych przez nich do
druku w czasopiśmie +Astrophysical Journal+ donoszą oni o odkryciu gwiazd neuronowych w gromadach kulistych
M5, NGC 6440 i NGC 6441, których masy zawierają się od 1,9 do 2,7 masy Słońca" - podkreśla Olech. Jak mówi
astronom, obiekt PSR B1516+02B należący do M5 jest tak naprawdę układem podwójnym, składającym się z gwiazdy
neutronowej i zwykłej gwiazdy. Ciąg danych sięgający 18 lat wstecz, zebrany na 300-metrowym radioteleskopie w
Arecibo, pozwolił na dokładne wyznaczenie parametrów tego układu podwójnego. Okazało się, że składa się on z
elementu o masie 0,16 masy Słońca i gwiazdy neutronowej ważącej aż 1,94 masy Słońca.
Olech dodaje, że z ośmiu nowych gwiazd neutronowych odkrytych w gromadach NGC 6440 i NGC 6441 najciekawszą
jest PSR J1748-2021B, która także znajduje się w układzie podwójnym i waży 2,74 +/- 0,21 masy Słońca. "To
najcięższa poznana dotychczas gwiazda neutronowa i jeśli ta wartość zostanie potwierdzona lub doprecyzowana,
będzie to spora zagwozdką dla teoretyków, których modele nie przewidują aż tak dużych mas dla tego typu
obiektów".
Źródło: www.onet.pl
Download