Max Weber

advertisement
Max Weber (1864-1920)
POLITYKA JAKO ZAWÓD I POWOŁANIE1
(z: M. Weber, Polityka jako zawód i powołanie, Kraków-Warszawa: SIW ZNAK, Fundacja
im. Stefana Batorego, 1998, s. 55-69, s. 70-76, 92-110.
s. 55-69
Wykład, jaki mam wygłosić na Państwa życzenie, nieuchronnie rozczaruje pod
różnymi względami. Od wystąpienia pod takim tytułem będą Państwo mimowolnie
oczekiwać zajęcia stanowiska wobec aktualnych problemów codzienności. Uczynię to jednak
tylko w sposób czysto formalny, na zakończenie, przy okazji omawiania pewnych zagadnień
związanych ze znaczeniem działania politycznego dla sposobu życia [Lebensführung] w
ogóle. Natomiast całkowicie wyłączone z dzisiejszego wykładu muszą pozostać pytania, które
dotyczą tego, jaką politykę powinno się uprawiać, to znaczy, jakie treści należy nadać działaniu politycznemu. Albowiem nie ma to nic wspólnego z kwestią ogólną: czym jest i co może
oznaczać polityka jako zawód i powołanie.2 A więc, do rzeczy!
Co rozumiem przez politykę? Pojęcie to jest nadzwyczaj szerokie i obejmuje każdy
rodzaj samodzielnej działalności kierowniczej. Mówi się o polityce dewizowej banków, o
polityce dyskontowej Banku Rzeszy, o polityce związku zawodowego w czasie strajku,
można mówić o polityce szkolnej gminy wiejskiej czy miejskiej, o polityce zarządu
stowarzyszenia w kierowaniu tymże, wreszcie o polityce mądrej żony, która stara się
kierować swym mężem. Naturalnie, dzisiejszego wieczoru nie będziemy odwoływać się do
pojęcia ujmowanego tak szeroko. Dziś chcemy przez nie rozumieć tylko kierowanie lub
wywieranie wpływu na kierowanie związkiem politycznym, a więc w dobie współczesnej państwem.
Czym więc jest z punktu widzenia rozważań socjologicznych związek „polityczny"?
Czym jest „państwo"? Państwa również nie da się socjologicznie zdefiniować na podstawie
treści podejmowanych przez nie działań. Właściwie nie ma takiego zadania, którym związek
polityczny tak czy inaczej by się nie zajmował, z drugiej strony nie ma też takiego, o którym
można by powiedzieć, że byłoby ono w każdym czasie, wręcz zawsze, właściwe wyłącznie
dla związków określanych jako polityczne, czyli dla dzisiejszych państw, bądź też dla
związków, które historycznie poprzedzały nowoczesne państwo. Socjologiczna definicja nowoczesnego państwa może ostatecznie odwoływać się tylko do specyficznego środka, który
właściwy jest państwu, tak jak i każdemu związkowi politycznemu: do przemocy fizycznej.
„Każde państwo opiera się na przemocy" - mówił swego czasu pan Trocki w Brześciu. Tak
jest istotnie. Gdyby istniały jedynie twory społeczne [soziale Gebilde], którym przemoc jako
środek byłaby nie znana, wówczas odpadłoby pojęcie „państwa", wówczas nastąpiłoby to, co
określa się mianem „anarchii", w szczególnym znaczeniu tego słowa. Przemoc nie jest oczywiście normalnym czy też jedynym środkiem państwa - o tym nie ma mowy -jest jednak
środkiem dla państwa specyficznym. Właśnie w dobie współczesnej stosunek państwa do
przemocy jest szczególnie intymny. W przeszłości najrozmaitsze związki - począwszy od
klanu - uznawały przemoc fizyczną za środek całkowicie normalny. Dziś natomiast musimy
1
Politik als Beruf. Wykład wygłoszony 21 stycznia 1919 r. w Monachium; opublikowany w październiku 1919
r.
2
Słowo Beruf, we współczesnej niemczyźnie oznaczające „zawód", Weber rozumie -zgodnie z jego etymologiąrównież jako „powołanie". Oba znaczenia są właściwe dla sensu i tytułu całego wykładu. [Wszystkie przypisy
do tego artykułu pochodzą od tłumacza].
powiedzieć: państwo jest taką wspólnotą ludzką, która w obrębie określonego terytorium owo terytorium stanowi jej wyróżnik -rości sobie (z powodzeniem) prawo monopolu na
wywieranie prawomocnej przemocy fizycznej. Albowiem jest rzeczą swoistą dla
teraźniejszości, że wszystkim innym związkom czy pojedynczym osobom tylko o tyle
przyznaje się prawo do przemocy fizycznej, o ile zezwala na nią ze swej strony państwo: ono
uchodzi za jedyne źródło „prawa" do przemocy.
„Polityka" oznaczałaby więc dla nas: dążenie do udziału we władzy lub do wywierania
wpływu na podział władzy czy to między państwami, czy też w obrębie państwa między
grupami ludzi, jakie ono obejmuje.
Odpowiada to zasadniczo także potocznemu użyciu tego słowa. Jeśli mówi się o
jakimś pytaniu: jest to pytanie „polityczne", o ministrze czy urzędniku: urzędnik „polityczny",
o decyzji: jest ona uwarunkowana „politycznie" - to rozumie się przez to zawsze, że interesy
w podziale władzy wyznaczają odpowiedź na owo pytanie, warunkują ową decyzję albo też
określają sferę działalności wzmiankowanego urzędnika. Kto uprawia politykę, ten dąży do
władzy - do władzy rozumianej jako środek w służbie innych celów, idealnych bądź
egoistycznych, lub do władzy „dla niej samej": po to, by rozkoszować się poczuciem prestiżu,
jakie ona daje.
Państwo, podobnie jak poprzedzające je historyczne związki polityczne, to oparty na
środkach prawomocnej (to znaczy: traktowanej jako prawomocna) przemocy stosunek
panowania ludzi nad ludźmi. Aby mogło istnieć, ludzie poddani panowaniu muszą więc
podporządkować się autorytetowi, jaki przypisują sobie ci, którzy w danym wypadku panują.
Kiedy i dlaczego to czynią? Jakie są wewnętrzne podstawy uprawomocnienia tego panowania
i na jakich środkach zewnętrznych się ono opiera?
Zacznijmy od tego, że istnieją w zasadzie trzy wewnętrzne uprawomocnienia, a więc
podstawy prawomocności panowania. Po pierwsze, autorytet tego, co „bezpowrotnie
minione": obyczaju uświęconego szacunkiem, jakim cieszył się od niepamiętnych czasów
oraz wynikającym z przyzwyczajenia nastawieniem, by go przestrzegać-jest to panowanie
„tradycyjne"; jakie sprawował patriarcha czy też książę patrymonialny dawnego typu. Dalej:
autorytet niecodziennego, osobistego daru łaski (charyzmy), całkowicie osobiste oddanie oraz
osobiste zaufanie do objawień, bohaterstwa lub innych właściwości przywódczych jednostki jest to panowanie „charyzmatyczne", jakie sprawowali prorok lub, w sferze politycznej,
wybrany wódz wojenny czy też władca plebiscytowy, wielki demagog i przywódca partii
politycznej. Wreszcie: panowanie na mocy „legalności", na mocy wiary w ważność legalnego
ustanowienia i uzasadnionej poprzez racjonalnie utworzone reguły „kompetencji" rzeczowej,
a więc - na mocy nastawienia na posłuszeństwo w wypełnianiu wynikających z ustanowienia
obowiązków. Jest to panowanie, jakie sprawuje nowoczesny „sługa państwa" i wszyscy ci
nosiciele władzy, którzy pod tym względem są do niego podobni. Rozumie się, że w
rzeczywistości posłuszeństwo jest uwarunkowane nadzwyczaj silnymi motywami strachu i
nadziei - strachu przed zemstą magicznych mocy albo władcy, nadziei na wieczną lub
doczesną nagrodę -a oprócz tego interesami najróżniejszego rodzaju. O tym za chwilę. Gdy
jednak spytać o podstawy prawomocności owego posłuszeństwa, wówczas natrafia się
rzeczywiście na te trzy „czyste" typy. Owe wyobrażenia o prawomocności i ich wewnętrzne
uzasadnienia maj ą zaś ogromne znaczenie dla struktury panowania. Czyste typy oczywiście
rzadko można spotkać w rzeczywistości, dziś nie możemy zajmować się ich nadzwyczaj
zawiłymi odmianami, przemianami i kombinacjami: należy to do problemów „ogólnej nauki
o państwie".
Nas interesuje tu przede wszystkim typ drugi: panowanie na mocy oddania tych,
którzy są posłuszni czysto osobistej „charyzmie przywódcy". Albowiem tu jest zakorzeniona
idea powołania w jej najpełniejszej postaci. Oddanie charyzmie proroka czy wodza na wojnie,
czy też wielkiego demagoga w eklezji bądź w parlamencie oznacza przecież, że właśnie on
2
osobiście uchodzi za wewnętrznie „powołanego" przewodnika ludzi, że samu oni posłuszni
nie na mocy obyczaju czy ustanowienia, lecz dlatego, że w niego wierzą. A on sam, jeśli jest
czymś więcej niż ograniczonym i próżnym karierowiczem, któremu sprzyja chwila, żyje dla
swojej sprawy, „zabiega o swoje dzieło". Jego osobie i jakościom przez nią ucieleśnianym
należne jest oddanie tych, którzy są z nim: uczniów, zwolenników, najbardziej osobistych
stronników. Wraz z dwiema w przeszłości najważniejszymi postaciami: maga i proroka z
jednej strony oraz wybranego wodza wojennego, przywódcy bandy, kondotiera z drugiej
strony, pojawiło się przywództwo właściwe wszystkim obszarom i wszystkim historycznym
epokom. Bardziej nas interesujące przywództwo polityczne było natomiast osobliwością
Zachodu; uosabiała je najpierw postać wolnego „demagoga", wyrosłego na gruncie miastapaństwa, które było specyficzne tylko dla Zachodu, przede wszystkim dla kultury
śródziemnomorskiej, a potem postać parlamentarnego „przywódcy partyjnego", wyrosłego na
gruncie państwa konstytucyjnego, które na dobre zakorzeniło się również tylko na Zachodzie.
Oczywiście ci politycy z „powołania" (rozumianego najdosłowniej) nie są jednak
nigdzie postaciami, które jako jedyne wpływają w sposób decydujący na mechanizm walki o
władzę polityczną. Rozstrzygający jest raczej rodzaj środków pomocniczych, jakie pozostają
do ich dyspozycji. W jaki sposób panujące politycznie siły zaczynają utwierdzać się w swoim
panowaniu? Pytanie to odnosi się do każdego rodzaju panowania, a więc także do panowania
politycznego we wszystkich jego formach: do panowania tradycyjnego tak samo, jak do
legalnego i charyzmatycznego.
Każde sprawowanie panowania [Herrschaftsbetrieb], które wymaga ciągłej
administracji, z jednej strony nie jest możliwe bez nastawienia ludzkiego działania na
posłuszeństwo wobec tych panów, którzy roszczą sobie prawo do reprezentowania
prawomocnej władzy [legitime Gewalt], a z drugiej strony bez rozporządzania za
pośrednictwem tegoż posłuszeństwa tymi dobrami rzeczowymi, które w razie konieczności są
niezbędne dla zastosowania przemocy fizycznej; osobowym sztabem administracyjnym i
rzeczowymi środkami administracyjnymi.
Sztab administracyjny, który stanowi zewnętrzną formę, w jakiej wyraża się
sprawowanie panowania, jak i w ogóle jakiekolwiek ciągłe działania celowe [Betrieb],3 nie
jest naturalnie związany posłuszeństwem z władzą tylko za sprawą owych omówionych
uprzednio wyobrażeń o prawomocności. Elementem wiążącym są również dwojakiego
rodzaju środki, które odwołują się do interesu osobistego - wynagrodzenie materialne i
godność społeczna. Lenna wasali, beneficja [Pfründen]4 urzędników patrymonialnych, pensja
nowoczesnych urzędników w służbie państwa, a także honor rycerski, przywileje stanowe,
godność urzędnicza tworzą nagrodę, a strach przed j ej utratą stanowi ostateczną, decydującą
podstawę solidarności sztabu administracyjnego z władzą. Odnosi się to też do panowania
charyzmatycznego przywódcy: honor wojenny i łup w zamian za posłuszeństwo wojenne;
wyzysk [spoils] poddanych panowaniu możliwy dzięki monopolowi sprawowania urzędów oraz politycznie uwarunkowane profity i sycące próżność nagrody za ślepe posłuszeństwo.
Dla utrzymania panowania opartego na przemocy potrzeba pewnych materialnych
zewnętrznych dóbr rzeczowych, podobnie jak w zakładzie gospodarczym [wirtschaftlichen
3
Dosłownie - „zakład", „przedsiębiorstwo", „interes", ale także „praca", „działanie", „funkcjonowanie". W
Wirtschaft und Gesellschaft Weber definiuje Betrieb jako „ciągłe działanie celowe o określonym charakterze" i
tą definicją posłużyliśmy się w przekładzie. W innych miejscach, zależnie od kontekstu, posługiwać się
będziemy dosłownym odpowiednikiem - „zakład", terminem „instytucja" (bliskim znaczeniu, jakie termin
Betrieb ma w języku Webera) lub omówieniami, na przykład politischer Betrieb - „uprawianie polityki",
wissenschafilicher Betrieb - „uprawianie nauki" itd.
4
Dosłownie - „prebenda". Jak pisze Reinhard Bendix (Max Weber. Portret uczonego, PWN, Warszawa 1975, s.
309), Weber posługiwał się terminem Pfrunde w odniesieniu do wszystkich niedziedzicznych form utrzymania
urzędników patrymonialnych z wyjątkiem utrzymywania ich na dworze władcy. Za Talcottem Parsonsem „beneficjum".
3
Betrieb}. Wszystkie porządki państwowe dadzą się więc podzielić według tego, czy opierają
się one na zasadzie, że ów sztab ludzi - urzędników czy innych - których posłuszeństwo
władca musi mieć zagwarantowane, ma we własnym posiadaniu środki administracyjne (czyli
pieniądze, budynki, sprzęt wojenny, tabor wagonowy, konie czy coś jeszcze innego), czy też
sztab administracyjny jest „oddzielony" od środków administracyjnych w tym samym sensie,
w jakim dzisiejszy urzędnik i proletariusz w kapitalistycznym zakładzie „oddzieleni" są od
rzeczowych środków produkcji. Czy więc władca sam w sposób zorganizowany dyryguje, a
funkcje administratorów wypełniają jego słudzy albo zatrudnieni urzędnicy, albo osobiści
faworyci i zausznicy, i ludzie ci nie są właścicielami - posiadaczami rzeczowych środków
zarządzania [Betriebsmittel],5 którzy dysponują własnym do nich prawem - lecz podlegają w
tej mierze dyrektywom pana? Czy też mamy do czynienia z sytuacją przeciwną? Z podziałem
tym spotykamy się we wszystkich organizacjach administracyjnych przeszłości.
Związek polityczny, w którym rzeczowe środki administracyjne całkowicie lub
częściowo pozostają w osobistym władaniu zależnego sztabu administracyjnego, będziemy
nazywać związkiem podzielonym stanowo. Na przykład wasal w związku lennym opłacał z
własnej kieszeni administrację i wymiar sprawiedliwości danego mu w lenno obszaru, sam się
ekwipował i zaopatrywał w prowiant w razie wojny; jego wasale czynili to samo. Miało to
naturalnie swoje konsekwencje dla pozycji pana, którego władza opierała się tylko na
osobistym związku wierności oraz na tym, że od pana wywodziła się „prawomocność"
posiadania lenna oraz społeczna godność wasala.
Jeśli jednak sięgniemy wstecz, aż do najwcześniejszych tworów politycznych, to
wszędzie odnajdujemy też własny zarząd pana; poprzez zależnych od niego osobiście
niewolników, urzędników domowych, służbę, osobistych „faworytów" oraz zaopatrywanych
z jego zapasów w deputaty naturalne i pieniężne beneficjantów usiłuje on przejąć w swoje
ręce administrację, opłacać środki z własnej kieszeni, z dochodów swego patrymonium,
tworzyć wojsko zależne od niego osobiście, bo z jego spichlerzy, magazynów, zbrojowni
ekwipowane i zaopatrywane w prowiant. Podczas gdy pan w związku „stanowym" panuje
przy pomocy samodzielnej arystokracji, a więc dzieli z nią panowanie, tu opiera się albo na
poddanych jego domu, albo na plebejuszach: na warstwach nie posiadających majątku,
pozbawionych własnej godności społecznej, warstwach, które materialnie są całkowicie od
niego zależne i nie dysponują żadną konkurencyjną siłą własną. Do tego typu zarządzania
należą wszystkie formy patriarchalnego i patrymonialnego panowania, sułtańskiej despotii i
biurokratycznego porządku państwowego. Zwłaszcza biurokratyczny porządek państwowy, a
więc porządek, który w swym najbardziej racjonalnym kształcie charakterystyczny jest akurat
dla państwa nowoczesnego.
Rozwój państwa nowoczesnego wszędzie nabiera tempa od momentu, gdy książęta
rozpoczynają wywłaszczanie zajmujących podobne jak oni pozycje samodzielnych,
„prywatnych" przedstawicieli władzy administracyjnej: owych prawnych właścicieli środków
administracyjnych i środków prowadzenia wojny, środków gospodarki finansowej i dóbr
wszelkiego rodzaju, których można było użyć w celach politycznych. Cały ten proces stanowi
dokładną paralelę rozwoju zakładu kapitalistycznego, który dokonuje się poprzez stopniowe
wywłaszczanie samodzielnych producentów. Widzimy, że w końcu w nowoczesnym państwie
rozporządzanie wszystkimi politycznymi środkami zarządzania [politische Betriebsmittel]
5
Dosłownie — „środki obrotowe", „kapitał obrotowy". W języku Webera termin ten - podobnie jak Betrieb - ma
znaczenie szersze, oznaczać ma środki rzeczowe niezbędne dla prowadzenia działalności pewnego typu lub
funkcjonowania jakiejś instytucji. Weber używa tego terminu w odniesieniu do różnych form organizacji życia
społecznego, podkreślając, że Marksowska teza o oddzieleniu od tych środków nie stosuje się bynajmniej
wyłącznie do procesu produkcyjnego. Zjawisko to właściwe jest nie tylko gospodarce (oddzielenie od środków
produkcji) — występuje również w dziedzinie zarządzania (oddzielenie od środków zarządzania, środków
niezbędnych dla funkcjonowania administracji), w nauce (oddzielenie od środków niezbędnych dla uprawiania
nauki) itd.
4
zbiega się rzeczywiście w jednym punkcie - żaden urzędnik nie jest już osobiście
właścicielem pieniędzy, które wydaje, ani budynków, zapasów narzędzi, maszyn wojennych,
którymi rozporządza. W dzisiejszym „państwie" dokonano więc - i należy to do istoty pojęcia
współczesnego państwa - całkowitego „oddzielenia" sztabu administracyjnego: urzędników i
pracowników administracji, od rzeczowych środków zarządzania [sachliche Betriebsmittel]. I
fakt ten stanowi punkt wyjścia najnowszego rozwoju - próby wywłaszczenia wywłaszczyciela
ze środków politycznych, a tym samym z władzy politycznej. Rewolucja dokonała tego
przynajmniej w takiej mierze, że na miejsce ustanowionych władz zwierzchnich przyszli
przywódcy, którzy przez uzurpację lub wybór sięgnęli po władzę rozporządzania politycznym
sztabem ludzi oraz aparatem dóbr rzeczowych, a prawomocność tej władzy - wszystko jedno,
czy słusznie, czy nie - wywodzą z woli poddanych panowaniu. Osobnym pytaniem jest, czy
na podstawie tego co najmniej pozornego sukcesu rewolucja może żywić uprawnioną nadziej
ę także na wywłaszczenie w obrębie kapitalistycznych zakładów gospodarczych; kierowanie
nimi, mimo daleko idących podobieństw, rządzi się w istocie rzeczy innymi prawami niż
kierowanie administracją polityczną. Nie będziemy zajmować dziś stanowiska wobec tej
kwestii. Przedmiotem naszych rozważań chcę uczynić czysto pojęciowe stwierdzenie, mianowicie, że nowoczesne państwo jest zinstytucjonalizowanym związkiem panowania
[anstaltmassige Herrschaftsverband], który w obrębie swego terytorium z powodzeniem
dążył do monopolizacji prawomocnej przemocy fizycznej jako środka panowania i w tym
celu skupił w rękach swoich kierowników rzeczowe środki zarządzania; przedtem zaś wywłaszczył wszystkich stanowych funkcjonariuszy o autonomicznych uprawnieniach, którzy
korzystali z własnego prawa do rozporządzania tymi środkami, i sam zajął ich miejsce
poprzez swych najwyższych przedstawicieli.
W ciągu tego politycznego procesu wywłaszczania, który z rozmaitym skutkiem
dokonywał się we wszystkich krajach świata, pojawiły się, najpierw w służbie książąt,
pierwsze kategorie „polityków zawodowych" w drugim znaczeniu, a więc ludzi, którzy sami
nie chcieli być panami, jak charyzmatyczni wodzowie, a tylko podejmowali służbę u
politycznych władców. W tej walce oddawali się oni do dyspozycji książętom, a działanie na
rzecz książęcej polityki, z jednej strony, przynosiło im dochody materialne, z drugiej stanowiło ideową treść ich życia. I znów tylko na Zachodzie spotykamy ten rodzaj polityków
zawodowych również w służbie innych niż książęta sił; w przeszłości byli oni dla nich
najważniejszym instrumentem władzy i politycznego wywłaszczenia. .
Zanim zajmiemy się nimi bliżej, wyjaśnijmy sobie we wszystkich aspektach i bez
dwuznaczności, na czym polega stan rzeczy, w którym istnieją tacy „politycy zawodowi".
Można uprawiać „politykę" - a więc dążyć do wywierania wpływu na podział władzy między
tworami politycznymi i wewnątrz nich - zarówno będąc politykiem „okazjonalnym", jak i
wykonując ten zawód jako zawód uboczny albo jako zawód główny; dokładnie tak jak w
gospodarczej działalności zarobkowej. Wszyscy jesteśmy politykami „okazjonalnymi" - kiedy
oddajemy naszą kartkę wyborczą lub w podobny sposób dajemy wyraz naszej woli, chociażby
poprzez aplauz czy protest na zebraniu „politycznym", kiedy wygłaszamy mowę „polityczną"
itd. U wielu ludzi do tego ogranicza się ich cały stosunek do polityki. Politykami „ubocznie
wykonującymi ten zawód" są dziś na przykład owi mężowie zaufania i szefowie partyjnych
stowarzyszeń politycznych, którzy prowadzą tę działalność -jak to się z reguły dzieje - tylko
w razie potrzeby i nie stanowi to głównej „treści ich życia" ani w sensie materialnym, ani
ideowym. Tak samo owi członkowie rad państwowych i podobnych ciał doradczych, którzy
podejmują swoje obowiązki tylko wtedy, gdy się od nich tego żąda, czy też dosyć pokaźna
część naszych parlamentarzystów, którzy uprawiają politykę tylko w czasie sesji. W
przeszłości warstwy takie występowały szczególnie wśród stanów. „Stany" to w naszym
rozumieniu mający autonomiczne uprawnienia właściciele militarnych lub istotnych dla
administracji rzeczowych środków zarządzania, bądź też osobistych środków władzy
5
służących panowaniu [persönliche Herrengewalten]. Duża część stanów daleka była od tego,
by całkowicie, w przeważającej mierze, czy od czasu do czasu, w miarę regularnie, oddawać
swe życie w służbę polityce. Ludzie ci korzystali raczej ze swej pańskiej władzy dla zdobycia
rent czy wręcz zysku i wówczas tylko byli czynni politycznie w służbie związku
politycznego, jeśli pan lub ich towarzysze stanowi szczególnie tego żądali. Podobnie
zachowywała się również część owych pomocników, których książę ściągał do walki o
stworzenie własnego aparatu politycznego, jakim tylko on miał dysponować. Taki charakter
miały „rady domowe" [Räte von Haus aus] oraz, sięgając bardziej wstecz, -znaczna część
doradców skupionych w „kurii" i w innych książęcych ciałach doradczych. Ale pomocnicy
wykonujący ten zawód tylko od czasu do czasu lub ubocznie oczywiście nie wystarczali
księciu. Musiał on starać się o stworzenie sztabu pomocników całkowicie i wyłącznie
oddanych jego służbie, a więc wykonujących ten zawód jako zawód główny. Od tego, skąd
ich brał, zależała w dużej mierze struktura powstającego dynastycznego tworu politycznego, a
także charakter rodzącej się kultury. Przed tą samą koniecznością stanęły szczególnie te
związki polityczne, które przy pełnej likwidacji albo daleko idącym ograniczeniu władzy
książęcej ukonstytuowały się politycznie jako (tak zwane) „wolne" wspólnoty - „wolne" nie
w sensie wolności od panowania opartego na przemocy, lecz w sensie braku prawomocnej na
mocy tradycji (przeważnie religijnie usankcjonowanej) władzy książęcej jako jedynego źródła
autorytetu. Historycznie rzecz biorąc, ich ojczyzną jest niewątpliwie Zachód, a ich zalążkiem
było miasto jako związek polityczny; a jako takie pojawiło się ono najpierw w
śródziemnomorskim kręgu kulturowym. Co można we wszystkich tych przypadkach
powiedzieć o politykach wykonujących ten zawód jako „zawód główny"?
Istnieją dwa sposoby traktowania polityki jako zawodu. Albo żyje się „dla" polityki albo też „z" polityki. Nie jest to bynajmniej podział całkowicie rozłączny. Z reguły występują
one raczej razem, przynajmniej w sensie ideowym, choć przeważnie także i materialnym: dla
kogoś, kto żyje „dla" polityki, stanowi ona w sensie wewnętrznym „całe jego życie". Albo
napawa się samym tylko posiadaniem władzy, którą sprawuje, albo też świadomość, że
poprzez służbę „sprawie" nadaje swemu życiu sens, jest pożywką dla jego równowagi
wewnętrznej oraz poczucia ważności. W tym wewnętrznym sensie chyba każdy poważny
człowiek, który żyje dla jakiejś sprawy- żyje także z tej sprawy. Rozróżnienie odnosi się więc
do znacznie mniej subtelnego aspektu tego stanu rzeczy: do aspektu ekonomicznego. „Z"
polityki jako zawodu żyje ten, kto usiłuje uczynić z niej stałe źródło dochodów- „dla" polityki
ten, kto tego nie robi. Aby ktoś mógł żyć „dla" polityki w tym ekonomicznym sensie, w
warunkach panowania porządku opartego na własności prywatnej, muszą zaistnieć po temu
pewne, być może bardzo trywialne, przesłanki: musi on - w normalnych warunkach - być
ekonomicznie niezależny od dochodów, jakie może mu przynieść polityka. Znaczy to po
prostu: musi być majętny lub mieć dożywotnią posadę prywatną, która przynosi
wystarczające dochody. Tak przedstawia się sytuacja przynajmniej w normalnych warunkach.
Co prawda stronnicy wodza wojennego tyle się troszczą o warunki normalnej gospodarki, ile
zwolennicy ulicznego bohatera rewolucji: jedni i drudzy żyją z łupów, grabieży, konfiskat,
kontrybucji, narzucania przymusowych środków płatniczych - co w istocie rzeczy na jedno
wychodzi. Ale to są zjawiska niecodzienne, które jako takie trzeba traktować, natomiast w
gospodarce dnia codziennego tylko własny majątek spełnia to zadanie. To jednak jeszcze nie
wszystko: człowiek żyjący dla polityki musi ponadto być gospodarczo „zbędny", tzn. jego
dochody nie mogą zależeć od tego, że stale osobiście angażuje całkowicie lub w
przeważającej mierze swoją siłę roboczą i swoje myślenie dla ich pozyskania. W tym sensie
najbardziej zbędny i niezależny jest rentier, czyli ktoś, kto ma dochód bez pracy: tak jak w
przeszłości właściciele ziemscy, a obecnie obszarnicy i panowie wysokiego rodu. Dochód
może pochodzić z rent gruntowych (w starożytności i w średniowieczu również z rent
niewolników i poddanych) bądź też z papierów wartościowych lub innych nowoczesnych
6
źródeł rent. Zbędny w tym sensie nie jest ani robotnik, ani - na co szczególnie trzeba zwrócić
uwagę-przedsiębiorca, a zwłaszcza nowoczesny wielki przedsiębiorca. Albowiem również
przedsiębiorca - i szczególnie on -jest związany ze swoim zakładem, nie jest więc zbędny; w
większym stopniu dotyczy to przedsiębiorcy przemysłowego niż rolnego, ponieważ
gospodarka rolna ma charakter sezonowy. Przedsiębiorca najczęściej nie bardzo może pozwolić sobie na zastępstwo, choćby tylko czasowe. W podobnej sytuacji jest na przykład
lekarz, który, im znakomitszy i bardziej zajęty, tym mniej jest zbędny. W nieco lepszym
położeniu, chociażby ze względów organizacyjno-technicznych, znajduje się adwokat, toteż
jako polityk zawodowy odegrał on nieporównanie większą, często wręcz dominującą rolę.
Nie będziemy kontynuować tej kazuistyki, wyjaśnijmy sobie raczej niektóre konsekwencje.
Kierowanie państwem lub partią przez ludzi, którzy (w ekonomicznym sensie tego
słowa) żyją wyłącznie dla polityki, a nie z polityki, oznacza niechybnie „plutokratyczną"
rekrutację warstw przewodzących politycznie. Naturalnie, nie chcemy przez to sugerować, iż
zależność odwrotna jest także prawdziwa; że takie plutokratyczne kierownictwo byłoby
równoznaczne z tym, iż panująca politycznie warstwa nie stara się także żyć „z" polityki, a
więc że nie wykorzystuje swego politycznego panowania również do zaspokojenia
prywatnych interesów ekonomicznych. Oczywiście tak nie jest. Nie było takiej warstwy,
która by w jakiś sposób tego nie robiła. Twierdzimy tylko, że politycy zawodowi nie są
bezpośrednio zmuszeni domagać się za swoje dokonania polityczne wynagrodzenia, o które
musi zabiegać po prostu każdy, kto nie ma środków do życia. A z drugiej strony nie oznacza
to na przykład, że politycy bez majątku zajmują się polityką tylko lub przede wszystkim po
to, by zabezpieczyć się ekonomicznie, i albo nie myślą o „sprawie", albo nie traktują jej dość
poważnie. Nic bardziej fałszywego. Dla człowieka majętnego troska o ekonomiczne
„bezpieczeństwo" jego egzystencji jest, jak poucza doświadczenie, uświadomionym lub nie
uświadomionym kardynalnym punktem jego całej orientacji życiowej. Całkowicie
bezkompromisowy i bezwarunkowy idealizm polityczny pojawia się -jeśli pominąć pewne
wyjątki - akurat u tych, którzy właśnie ze względu na brak majątku w żaden sposób nie należą
do warstw opowiadających się za zachowaniem porządku ekonomicznego w danym
społeczeństwie: odnosi się to zwłaszcza do okresów wyrastających ponad codzienność, a więc
rewolucyjnych. Oznacza to tylko, że nie oparta na plutokratycznej zasadzie rekrutacja osób
zaangażowanych politycznie, przywódców i ich stronników, związana jest z oczywistym
założeniem, iż osoby te będą mieć regularne i pewne dochody z uprawiania polityki.
„Honorowo" mogą prowadzić działalność polityczną ludzie, jak to się mówi, „niezależni", a
więc posiadający majątek, przede wszystkim rentierzy. Albo też prowadzenie działalności
politycznej zostanie umożliwione ludziom nie posiadającym majątku, a wtedy trzeba im
zapłacić. Żyjąc „z" polityki, polityk zawodowy może być zwykłym „beneficjantem" albo
płatnym „urzędnikiem". Albo ma on dochody z opłat i należności za wykonanie konkretnej
pracy - napiwki i łapówki są tylko nieregularną i formalnie nielegalną odmianą dochodów tej
kategorii - albo pobiera stały deputat w naturze lub pensję pieniężną, albo też jedno i drugie.
Może on stać się podobny do „przedsiębiorcy", jakim był kondotier czy znany z przeszłości
dzierżawca bądź nabywca urzędu, czy też takim, jaki jest amerykański boss, traktujący swoje
wydatki jako lokatę kapitału, z którego będzie czerpał zysk, jeśli wykorzysta swoje wpływy.
Może on też pobierać stałe wynagrodzenie, tak jak czyni to redaktor, sekretarz partii lub
nowoczesny minister czy polityczny urzędnik. W przeszłości typowym wynagrodzeniem od
książąt, zwycięskich zdobywców czy osiągających sukces przywódców partyjnych były
przekazywane stronnikom lenna, darowizny ziemi, wszelkiego rodzaju beneficja, wraz z
rozwojem gospodarki pieniężnej szczególnie zaś te beneficja, którymi były opłaty za
działanie urzędowe [Sportelpfründen]; dzisiaj natomiast przywódcy partii rozdają w nagrodę
za wierną służbę wszelkiego rodzaju urzędy: w partiach, gazetach, towarzystwach,
ubezpieczalniach, gminach i państwach. We wszelkich walkach partyjnych chodzi nie tylko o
7
cele rzeczowe, lecz przede wszystkim o patronat nad urzędami. Wszelkie walki między
partykularystycznymi i centralistycznymi dążeniami w Niemczech toczą się przede
wszystkim wokół tego, jakie władze, berlińskie czy też monachijskie, karlsruhskie,
drezdeńskie, mieć będą w ręku patronat nad urzędami. Ograniczenie liczby pozostających w
gestii partii urzędów odczuwane jest przez partie boleśniej niż działania godzące w ich
rzeczowe cele. Partyjno-polityczna zmiana na stanowisku prefekta we Francji uchodziła
zawsze za większy przewrót i wywoływała więcej hałasu niż modyfikacja programu
rządowego, który miał niemalże czysto frazeologiczne znaczenie. Niektóre partie, zwłaszcza
w Ameryce, od czasu zamknięcia dawnych sporów co do interpretacji konstytucji, są
wyłącznie partiami karierowiczów [Stellenjägerparteien] i swój program rzeczowy przerabiają zależnie od widoków na pozyskanie głosów wyborczych. W Hiszpanii aż do ostatnich lat
obie wielkie partie rządziły kolejno, dzięki z góry sfabrykowanym „wyborom", w
konwencjonalnie ustalonych odstępach czasu, by zapewnić swoim stronnikom utrzymanie
urzędów. W hiszpańskich koloniach, zarówno w tak zwanych wyborach, jak i w tak zwanych
rewolucjach, zawsze chodziło o dostęp do państwowego żłobu, u którego chcieliby się karmić
zwycięzcy. W Szwajcarii partie zgodnie dzielą urzędy proporcjonalnie między sobą, a w
niektórych naszych „rewolucyjnych" projektach konstytucji, na przykład w pierwszym
sporządzonym dla Badenii, usiłowano rozciągnąć ten system na stanowiska ministerialne i
potraktowano państwo oraz jego urzędy niczym przytułek dla beneficjantów. Zachwycała się
tym głównie partia Centrum; proporcjonalny podział urzędów według wyznań, a więc bez
względu na dokonania, uczyniła ona nawet w Badenii jednym z punktów programu. Wraz z
rosnącą w wyniku powszechnej biurokratyzacji liczbą urzędów oraz rosnącym popytem na
nie jako specyficzną formę zabezpieczenia bytu, tendencja ta rozwija się we wszystkich
partiach i coraz częściej stają się one dla swych stronników środkiem do celu, którym jest
takie właśnie zabezpieczenie bytu.
W opozycji do tego zjawiska rozwija się jednak nowoczesna klasa urzędnicza, która
poprzez długoletnie kształcenie przygotowawcze staje się specjalistycznie i fachowo
wyszkoloną, wysoko wykwalifikowaną, intelektualną grupą pracowniczą. Ponieważ jej cechą
musi być uczciwość, ma ona wysoko rozwinięte poczucie stanowej godności, bez której
zawisłoby nad nami jak zły los niebezpieczeństwo straszliwej korupcji i pospolitego
kołtuństwa. Byłaby także zagrożona czysto techniczna sprawność aparatu państwowego,
którego znaczenie dla gospodarki, zwłaszcza przy postępującym uspołecznieniu, stale wzrasta
i będzie wzrastać nadal. Dyletancka administracja sprawowana przez polityków szukających
łupu, która w Stanach Zjednoczonych zmieniała (w zależności od tego, jak wypadły wybory
prezydenckie) setki tysięcy urzędników aż do gońca włącznie i której obce było pojęcie
urzędnika zawodowego na dożywotniej posadzie, dawno została nadwerężona przez Civil
Service Reform. Rozwój ten warunkują czysto techniczne potrzeby administracji, którym nie
sposób nie uczynić zadość. W Europie oparta na podziale pracy fachowa klasa urzędnicza
powstawała stopniowo w wyniku trwającego pół tysiąclecia rozwoju. Początek zrobiły
włoskie miasta i signorie; spośród monarchii - państwa normańskich zdobywców. Decydujący
krok nastąpił w dziedzinie książęcych finansów. Na przykładzie reform administracyjnych
cesarza Maksymiliana I można zobaczyć, że nawet pod naciskiem najwyższej konieczności i
tureckiego zagrożenia urzędnikom tylko z wielkim trudem udawało się zdetronizować księcia
w tej dziedzinie, która przecież szczególnie źle znosiła dyletantyzm władcy, wówczas
będącego jeszcze przede wszystkim rycerzem. Rozwój techniki wojennej pociągał za sobą
pojawienie się fachowego oficera, a udoskonalenie postępowania prawnego - wyszkolonego
jurysty. W tych trzech dziedzinach klasa fachowych urzędników zwyciężyła ostatecznie w
bardziej rozwiniętych państwach w XVI wieku. Tym samym wraz z rozwojem książęcego
absolutyzmu skierowanego przeciw stanom książęta zaczęli stopniowo rezygnować z
8
samowładztwa i dopuszczali do wpływu fachowych urzędników, dzięki którym owo
zwycięstwo nad stanami stało się możliwe.
Wraz z awansem fachowo wyszkolonej klasy urzędniczej zaczęli pojawiać się coraz
liczniej „politycy zajmujący się kierowaniem" (choć stadia tego rozwoju nie były tak
wyraźne). Od dawna i na całym świecie istnieli oczywiście tacy doradcy książąt, którzy
faktycznie mieli decydujący głos. W krajach Orientu potrzeba możliwie całkowitego zdjęcia z
sułtana odpowiedzialności za sukces jego rządów stworzyła typową figurę „Wielkiego
Wezyra". Na Zachodzie dyplomacja, głównie pod wpływem sprawozdań posłów weneckich z
namiętnym zapałem czytanych w fachowych kołach dyplomatycznych, stała się najpierw w
epoce Karola V - czasach Machiavellego -świadomie pielęgnowaną sztuką, której adepci,
najczęściej o humanistycznym wykształceniu, traktowali się wzajemnie niczym wyszkolona
warstwa wtajemniczonych; przypominali w tym chińskich humanistów i mężów stanu z
ostatniego okresu rozbicia państwowego. Konieczność formalnie jednolitego kierowania całą
polityką, włącznie z polityką wewnętrzną, przez jednego przewodzącego męża stanu wyłoniła
się ostatecznie i nieodparcie za sprawą rozwoju porządku konstytucyjnego. Oczywiście
przedtem również pojawiały się takie pojedyncze osobistości; byli to doradcy albo raczej faktycznie - przewodnicy książąt. Ale początkowo organizowanie władzy, także w państwach
najbardziej zaawansowanych, poszło inną drogą. Powstały najwyższe władze administracyjne
o charakterze kolegialnym. W teorii, ale coraz rzadziej w praktyce, obradowały one pod
osobistym przewodnictwem siecią, który wydawał decyzje. Książę, który w coraz większym
stopniu stawał się dyletantem, usiłował ratować się przed nieuniknionym wzrostem znaczenia
fachowości wyszkolonych urzędników oraz utrzymać w ręku naczelne kierownictwo. Czynił
to poprzez ów system kolegialny, w którym w ślad za orzeczeniami pojawiały się
kontrorzeczenia oraz umotywowane stanowiska większości i mniejszości. Czynił to również
w ten sposób, że obok oficjalnych władz najwyższych grupował wokół siebie wyłącznie
osobistych zauszników - „gabinet" - i przez nich wydawał decyzje w odpowiedzi na uchwały
rady państwa czy też innego najwyższego organu państwowego. Taka utajona walka między
klasą urzędników fachowych i samo władztwem toczyła się wszędzie. Sytuacja zmieniła się
dopiero wraz z pojawieniem się parlamentów i aspirujących do władzy przywódców
partyjnych. /…/
s.70-76
/…/ Rozwój polityki do poziomu „instytucji", który wymagał szkolenia w walce o
władzę i w metodach tej walki (szkolenie takie stało się elementem nowoczesnego życia
partyjnego), pociągał za sobą podział publicznych funkcjonariuszy na dwie, wprawdzie nie
zdecydowanie różne, ale jednak wyraźnie oddzielne kategorie: z jednej strony urzędnicyfachowcy, z drugiej strony „urzędnicy polityczni". Urzędnicy „polityczni" we właściwym
znaczeniu tego słowa zewnętrznie odznaczają się z reguły tym, że w każdej chwili mogą być
dowolnie przesuwani, zwalniani lub też „przenoszeni w tymczasowy stan spoczynku", jak
choćby francuscy prefekci czy podobni im urzędnicy w innych krajach, co różni ich w sposób
zdecydowany od „niezależnych" urzędników pełniących funkcje sądownicze. W Anglii
należą do owej grupy urzędnicy, którzy zgodnie ze stałą umową opuszczają urzędy przy
zmianie większości parlamentarnej, a więc przy zmianie gabinetu. Liczyć się z tym muszą
zwłaszcza ci, których zakres działania obejmuje załatwianie spraw ogólnej „administracji
wewnętrznej"; jej „politycznym" elementem jest przede wszystkim zadanie utrzymania
„porządku" w kraju, a więc - utrzymanie istniejących stosunków panowania. W Prusach,
według rozporządzenia Puttkamera, urzędnicy ci mieli obowiązek, nawet bez specjalnych
zarządzeń, „reprezentować politykę rządu" i byli, podobnie jak prefekci we Francji,
wykorzystywani jako aparat urzędniczy do wywierania wpływu na wybory. Co prawda
większość „politycznych" urzędników w niemieckim systemie - w przeciwieństwie do innych
9
krajów - nie ustępowała jakościowo wszystkim innym urzędnikom, gdyż warunkiem objęcia
tych urzędów było ukończenie studiów uniwersyteckich, złożenie egzaminów fachowych oraz
odbycie określonej służby przygotowawczej. Tej specyficznej cechy, właściwej klasie
nowoczesnych urzędników fachowych, brakuje u nas tylko szefom aparatu politycznego:
ministrom. Pruski minister wyznań religijnych w czasach dawnego reżimu nie musiał mieć za
sobą nawet szkoły wyższej, podczas gdy radcą-referentem można było zostać w zasadzie
tylko po uprzednim złożeniu odpowiednich egzaminów. Fachowo wyszkolony kierownik
wydziału i radca-referent - na przykład w pruskim ministerstwie oświaty za Althoffa - był
oczywiście nieskończenie lepiej poinformowany o rzeczywistych problemach technicznych
swojej dziedziny niż jego szef. W Anglii rzecz przedstawiała się podobnie. W związku z tym
ów podwładny był też bardziej od szefa kompetentny, jeśli chodzi o rozwiązywanie wszelkich
problemów dnia codziennego. I nie było w tym żadnej sprzeczności. Minister był właśnie
reprezentantem politycznej konstelacji władzy, miał stosować jej polityczne kryteria i
przykładać je do propozycji podległych mu urzędników fachowych albo dawać im
odpowiednie dyrektywy o charakterze politycznym.
Całkiem podobna sytuacja ma przecież miejsce w prywatnym zakładzie
gospodarczym: właściwy „suweren" - zebranie akcjonariuszy -jest tak samo pozbawiony
wpływu na prowadzenie zakładu jak rządzony przez fachowych urzędników „naród", a
decydujące o polityce zakładu osobistości, wchodzące w skład opanowanej przez banki rady
nadzorczej dają tylko gospodarcze dyrektywy i wybierają osoby do administracji, nie są
jednak w stanie technicznie kierować zakładem. Pod tym względem nie jest żadną zasadniczą
nowością obecna struktura państwa rewolucyjnego, które władzę nad administracją daje do
ręki absolutnym dyletantom, na tej podstawie, że dysponują oni karabinami maszynowymi, a
jako wykonawców chciałoby wykorzystać głowy i ręce fachowo wyszkolonych urzędników.
Trudności owego systemu tkwią gdzie indziej, nie będziemy się jednak dzisiaj nimi
zajmować.
Spytajmy raczej o typowe cechy właściwe politykom zawodowym, zarówno
„przywódcom", jak i ich stronnikom. Uległy one zmianom i także dzisiaj są bardzo różne.
Jak widzieliśmy, „politycy zawodowi" pojawili się w przeszłości przy okazji walki
książąt za stanami w służbie tych pierwszych. Przyjrzyjmy się krótko głównym ich typom.
W walce przeciw stanom książę opierał się na dających się wykorzystać politycznie
warstwach o niestanowym charakterze. W Indiach i w Indochinach, w buddyjskich Chinach i
Japonii oraz w lamaistycznej Mongolii, podobnie jak w średniowieczu na obszarach
chrześcijańskich, należeli do tej grupy przede wszystkim duchowni. Przyczynę techniczną
stanowił fakt, że byli oni piśmienni. Wszędzie w świecie importowano braminów,
buddyjskich kapłanów, łamów oraz wykorzystywano biskupów i księży jako politycznych
doradców, z myślą o pozyskaniu umiejących posługiwać się pismem sił administracyjnych,
które mogłyby być użyte w walce cesarza, książąt czy chanów przeciw arystokracji. Duchowny, zwłaszcza duchowny przestrzegający celibatu, pozostawał poza mechanizmem
normalnych politycznych i ekonomicznych interesów i nie podlegał pokusie, by wbrew
swemu panu dążyć do władzy politycznej z myślą o swoich potomnych, jak to czynił lennik.
Ze względu na swoje położenie stanowe był on „oddzielony" od środków zarządzania książęcej administracji.
Drugą tego rodzaju warstwą byli literaci o humanistycznym wykształceniu. Był czas,
gdy uczono się łacińskich mów i greckich wierszy po to, by zostać politycznym doradcą
księcia, a przede wszystkim autorem jego politycznych memoriałów. Był to czas pierwszego
rozkwitu szkół humanistycznych i pojawienia się ustanawianych przez książęta profesur „poetyki" - epoka, która u nas szybko przeminęła; miała wprawdzie trwałe skutki dla naszego
szkolnictwa, nie pozostawiła jednak po sobie głębszych następstw politycznych. Inaczej rzecz
się miała w Azji Wschodniej. Chiński mandaryn jest, albo raczej był, początkowo mniej
10
więcej tym czym humanista w naszych czasach renesansu: literatem o sprawdzonych
umiejętnościach, wykształconym na zabytkach językowych dalekiej przeszłości. Jeśli
przeczytają Państwo dzienniki Li Hung-czanga, to odkryją Państwo, że jego największą dumą
jest to, iż pisał wiersze i był dobrym kaligrafem. Ta warstwa z jej rozwiniętymi w chińskiej
starożytności konwencjami określiła losy Chin, a nasze losy byłyby może podobne, gdyby
humaniści w swoim czasie mieli jakąkolwiek szansę równie skutecznego wybicia się.
Trzecią warstwą była szlachta dworska. Kiedy książętom udało się już wywłaszczyć
szlachtę z jej stanowej władzy politycznej, ściągali ją oni na dwór i wykorzystywali w służbie
politycznej i dyplomatycznej. Przełom w naszym systemie wychowania publicznego w XVII
wieku był uwarunkowany między innymi tym, że miejsce humanistycznie wykształconych
literatów w służbie książąt zajęli zawodowi politycy należący do szlachty dworskiej.
Czwarta kategoria to twór specyficznie angielski: patrycjat obejmujący drobną
szlachtę i miejskich rentierów, technicznie nazywany gentry. Była to warstwa, którą książę
początkowo pozyskiwał przeciw baronom i obdarowywał urzędami selfgovernment'u; później
jednak coraz bardziej stawał się od niej zależny. Utrzymywała ona w swym posiadaniu
wszystkie urzędy lokalnej administracji - przejmowała ją gratis gwoli zwiększenia własnej
siły społecznej. Uchroniła Anglię przed biurokratyzacją, która stała się losem wszystkich
krajów kontynentu.
Piąta warstwa była specyficzna dla Zachodu, głównie dla kontynentu europejskiego, i
miała decydujące znaczenie dla całej jego struktury politycznej : byli to wykształceni na
uniwersytetach prawnicy. Przemożne oddziaływanie prawa rzymskiego, zreformowanego w
biurokratycznym państwie późnorzymskim, uwydatniło się najwyraźniej w fakcie, że zrewolucjonizowanie zarządzania politycznego w sensie jego rozwoju ku racjonalnemu państwu,
było dziełem wykształconych prawników. Także w Anglii, choć tam wielkie narodowe
korporacje prawnicze przeszkadzały w przyjęciu prawa rzymskiego. W żadnej części świata
nie napotykamy analogicznego zjawiska. Mimo iż w hinduskiej szkole mimansy pojawiły się
zaczątki racjonalnego myślenia prawniczego, a islam kontynuował starożytne myślenie
prawnicze, nie mogło to zapobiec stłumieniu racjonalnego myślenia prawniczego przez
teologiczne formy myślenia. Przede wszystkim nie doszło do pełnej racjonalizacji postępowania procesowego. Ów cel był osiągalny tylko dzięki przejęciu przez włoskich prawników
antycznorzymskiej jurysprudencji, produktu owego tworu politycznego o jedynym w swoim
rodzaju charakterze, który wywodził się z miasta-państwa i opanował świat. Dalszymi
etapami na tej drodze był usus modernus pandektystów i kanonistów późnego średniowiecza
oraz teorie prawa naturalnego zrodzone z jurystycznego myślenia chrześcijańskiego i później
zsekularyzowane. Ten prawniczy racjonalizm miał swoich wielkich reprezentantów we
włoskim podeście, wśród francuskich jurystów królewskich, którzy stworzyli formalne środki
służące osłabieniu władzy seniorów przez władzę królewską, wśród kanonistów i teologów
koncyliaryzmu myślących kategoriami prawa naturalnego, wśród dworskich prawników i
uczonych sędziów na dworach książąt kontynentalnych, w niderlandzkich teoriach prawa
naturalnego i w monarchomachach, wśród angielskich prawników koronnych i
parlamentarnych, w noblesse de robe francuskich parlamentów, wreszcie wśród adwokatów
czasu rewolucji. Bez prawniczego racjonalizmu jest nie do pomyślenia ani powstanie państwa
absolutnego, ani rewolucja. Jeśli przejrzą Państwo remonstracje francuskich parlamentów czy
cahiers francuskich stanów generalnych od wieku XVI aż po rok 1789, to odkryją Państwo
wszędzie ducha jurystów. A dokonując przeglądu przynależności zawodowej członków
francuskiego konwentu, znajdą w nim Państwo - chociaż był on wybierany według równego
prawa wyborczego - jednego jedynego proletariusza, bardzo niewielu mieszczańskich
przedsiębiorców, natomiast masę prawników wszelkiego rodzaju; to wyłącznie za ich sprawą
zagościł tam ów specyficzny duch, który przenikał tych radykalnych intelektualistów i ich
projekty. Odtąd nowoczesny adwokat i nowoczesna demokracja są dla siebie po prostu
11
niezbędni, zaś istnienie adwokatów w naszym rozumieniu, jako samodzielnego stanu, również
ogranicza się tylko do Zachodu; na rozwój owego stanu, zapoczątkowany w średniowieczu
obecnością „rzecznika" [Fiirsprech] w formalistycznym germańskim postępowaniu
procesowym, miała wpływ racjonalizacja tego postępowania.
Znaczenie adwokatów w polityce zachodniej od chwili pojawienia się partii nie jest
niczym przypadkowym. Uprawianie polityki przez partie oznacza właśnie działanie osób
realizujących swoje interesy polityczne [Interessentenbetrieb] - wkrótce zobaczymy, cóż to
takiego. A skuteczne prowadzenie spraw takich osób to właśnie rzemiosło wyszkolonego
adwokata. Przewyższa on w tym - mogła nas o tym pouczyć wyższość wrogiej propagandy każdego „urzędnika". Z pewnością potrafi on poprowadzić zwycięsko, a więc technicznie
„dobrze", sprawę, która wspiera się na logicznie słabych argumentach, więc w tym sensie jest
„zła". Ale także tylko on prowadzi zwycięsko, więc w tym sensie „dobrze", sprawę, którą
można wesprzeć logicznie „mocnymi" argumentami, a więc w tym sensie „dobrą". Urzędnik
jako polityk zbyt często ze sprawy „dobrej" w podanym sensie robi sprawę „złą", a to z
powodu jej technicznie „złego" prowadzenia - dane nam było przekonać się o tym. Albowiem
najbardziej rozpowszechnionym środkiem publicznego uprawiania polityki jest dzisiaj słowo
mówione i pisane. Krytyczna ocena jego oddziaływania należy do najistotniejszych zadań
adwokata, a nie urzędnika fachowego, który nie jest demagogiem i wcale nie ma nim być,
ponieważ nie to jest jego celem; jeśli zaś już postanawia nim zostać, zwykle zostaje bardzo
złym demagogiem.
Prawdziwy urzędnik - ta okoliczność ma decydujące znaczenie dla oceny naszego
poprzedniego ustroju - nie powinien zgodnie ze swoim właściwym powołaniem zawodowym
uprawiać polityki, tylko „administrować" i być przy tym przede wszystkim bezstronnym
[unparteiisch]. Oficjalnie dotyczy to także tak zwanych politycznych urzędników
administracyjnych, o ile „racja stanu", tzn. żywotne interesy panującego porządku nie są
zagrożone. Sine ira et studio ~ bez gniewu i stronniczości - urzędnik powinien sprawować
swój urząd. Nie powinien zatem robić tego właśnie, co polityk - zarówno przywódca, jak i jego stronnicy-musi robić zawsze i bezwzględnie: walczyć. Albowiem opowiedzenie się po
czyjejś stronie, walka, namiętność - ira et studium - to elementy określające polityka. A
przede wszystkim - politycznego przywódcę. Jego działanie podlega zupełnie innej zasadzie
odpowiedzialności, będącej całkowitym przeciwieństwem odpowiedzialności urzędnika.
Honor urzędnika polega na umiejętności, by w sytuacji, gdy -wbrew jego zdaniu - nadrzędna
wobec niego władza obstaje przy poleceniu, które wydaje mu się niesłuszne, wykonać je na
odpowiedzialność wydającego to pozwolenie w sposób sumienny i dokładny, tak jak gdyby
odpowiadało ono własnemu przekonaniu urzędnika; bez tej w najgłębszym sensie moralnej
dyscypliny i zdolności urzędnika do zaparcia się samego siebie rozpadłby się cały aparat.
Natomiast honor przywódcy politycznego, czyli męża stanu zajmującego się kierowaniem,
polega właśnie na wyłącznej odpowiedzialności osobistej, jaką ponosi on za własne czyny.
Odpowiedzialności tej nie może on - i nie wolno mu - nie przyjąć albo się jej pozbywać.
Właśnie ludzie o predyspozycjach urzędniczych, nienaganni pod względem moralnym, są
złymi politykami; przede wszystkim są politykami nieodpowiedzialnymi w politycznym
rozumieniu tego słowa i w tym sensie ich kwalifikacje moralne są niskie. Niestety, takich
polityków zawsze mieliśmy na kierowniczych stanowiskach. Jest to sytuacja, którą
nazywamy „panowaniem urzędników", i doprawdy na honor naszej klasy urzędniczej nie
pada żaden cień, jeśli oceniając ten system z punktu widzenia rezultatów, obnażamy to, co w
nim politycznie fałszywe. Powróćmy jednak raz jeszcze do typów postaci politycznych.
Typem polityka-przywódcy jest na Zachodzie od czasu państwa konstytucyjnego, a
nawet od czasów demokracji, „demagog". Mimo iż słowo to ma nieprzyjemny posmak, nie
wolno zapominać, że to nie Kleon, lecz Perykles był pierwszym, który nosił to miano. Bez
urzędu lub dzierżąc urząd głównego stratega - w przeciwieństwie do urzędów starożytnej
12
demokracji, obsadzanych drogą losowania, jedyny urząd z przewodził on suwerennej eklezji
ateńskiego demos. Przyznać trzeba • nowoczesna demagogia również posługuje się mową, i to
wręcz w monstrualnym wymiarze, jeśli wziąć pod uwagę mowy wyborcze, jakie musi
wygłosić współczesny kandydat. Ale jeszcze wytrwałej posługuje się słowem drukowanym.
Polityczny publicysta, a przede wszystkim dziennikarz, jest dzisiaj najważniejszym
reprezentantem tego gatunku. /…/
s. 92-110
/…/ Co stało się więc z niemieckimi politykami zawodowymi? Nie mieli władzy, nie
ponosili odpowiedzialności, mogli tylko odgrywać dość podrzędną rolę notabli i wobec tego
po pewnym czasie dochodziły do głosu występujące wszędzie instynkty klikowe. W kręgu
tych notabli, dla których ich mała posadka stanowiła treść życia, było rzeczą niemożliwą dla
człowieka innego pokroju wspiąć się w górę. Mógłbym z każdej partii, oczywiście nie
wyłączając socjaldemokracji, przytoczyć liczne nazwiska, które znaczyły tragedie politycznej
kariery, spowodowane tym, że odnośna osoba miała kwalifikacje przywódcze i właśnie z tego
względu nie była tolerowana przez notabli. Tą drogą rozwoju - ku klice notabli -podążały
wszystkie nasze partie. Na przykład Bebel z temperamentu i czystości charakteru był jeszcze
przywódcą, jakkolwiek o skromnym intelekcie. Fakt, że był męczennikiem, że nigdy nie
zawiódł zaufania mas (w ich oczach), sprawiał, że miał je po prostu za sobą i nie było
wewnątrz partii takiej siły, która mogłaby poważnie mu zagrozić. Po jego śmierci to się
skończyło i nastąpiło panowanie urzędników. Urzędnicy związków zawodowych, sekretarze
partii, dziennikarze poszli w górę: partią zawładnęły instynkty urzędnicze. Była to klasa
urzędnicza w najwyższym stopniu honorowa; uwzględniając stosunki w innych krajach
(szczególnie dość częste zjawisko przekupstwa wśród urzędników związków zawodowych w
Ameryce), można powiedzieć: wyjątkowo honorowa. Jednak i w tej partii wystąpiły
omówione wcześniej konsekwencje panowania urzędników.
Od lat osiemdziesiątych partie mieszczańskie stały się całkowicie klikami notabli. Co
prawda, od czasu do czasu musiały przyciągać też w celach reklamowych przedstawicieli
inteligencji pozapartyjnej, by móc pochwalić się pewnymi nazwiskami. O ile było to
możliwe, starały się nie dopuszczać ich do wyborów: dopuszczały tylko wtedy, gdy było to
nieuniknione, gdy dana osoba nie godziła się, by było inaczej.
W parlamencie panował ten sam duch. Nasze partie parlamentarne były i są klikami.
Każda mowa wygłaszana na posiedzeniu Reichstagu zostaje przedtem zrecenzowana w partii.
Widać to po tym, jak niesłychanie nudne są te mowy. Głos może zabierać tylko osoba
wyznaczona jako mówca. Trudno o silniejsze przeciwieństwo angielskich, ale także -z
zupełnie przeciwstawnych powodów - francuskich zwyczajów.
Obecnie, wskutek gwałtownego upadku, który zazwyczaj nazywa się rewolucją,
dokonuje się, być może, przemiana. Być może, ale nie na pewno. Najpierw pojawiły się
zalążki aparatów partyjnych nowego typu. Po Pierwsze, aparaty złożone z amatorów.
Szczególnie często składają się one ze studentów rozmaitych szkół wyższych, którzy mówią
człowiekowi posiadającemu według nich kwalifikacje przywódcze: chcemy zapewnić Panu
co trzeba do wykonania niezbędnej pracy, niech ją Pan tylko wykona. Po drugie, aparaty ludzi
interesu. Zdarzało się, że przychodzili oni do osób, którym przypisywali kwalifikacje
przywódcze, i zgłaszali gotowość przejęcia agitacji w zamian za stałe kwoty płacone od
każdego głosu wyborczego. Gdybyście mnie Państwo uczciwie spytali, który z obu tych
aparatów uważałbym za bardziej niezawodny z techniczno-politycznego punktu widzenia, to
myślę, że wybrałbym ten drugi. Ale obydwa przypominały szybko wznoszące się ku górze
bańki, które równie szybko pryskały. Istniejące aparaty przegrupowywały się, pracowały
jednak nadal. Owe zjawiska pozwalały mniemać, że nowe aparaty być może już by działały,
gdyby tylko byli przywódcy. Ale sama techniczna specyfika proporcjonalnego prawa
13
wyborczego wykluczała ich pojawienie się. Pojawiło się tylko kilku ulicznych dyktatorów - i
znów przepadło. A jedynie organizację stronników ulicznej dyktatury cechuje ścisła dyscyplina: stąd siła tych znikających mniejszości.
Przyjmijmy, że to się zmienia. A zatem, w konsekwencji dotychczasowych wywodów,
musimy uświadomić sobie, co następuje: kierowanie partiami przez plebiscytowych
przywódców powoduje „pozbawienie duszy" stronników, można by rzec - ich duchową
proletaryzację. Aby byli oni jako aparat użyteczni dla przywódcy, muszą być ślepo posłuszni,
być machiną w amerykańskim sensie, taką, której nie psuje próżność notabli i pretensje do
własnych poglądów. Wybór Lincolna był możliwy tylko dzięki temu, że organizacja partyjna
miała taki charakter; w przypadku Gladstone'a, jak już wspominaliśmy, pojawiło się to samo
w caucusie. To właśnie jest cena, jaką płaci się za kierowanie przez przywódców. Ale wybór
jest tylko jeden: albo demokracja z przywódcami, ale i z „machiną", albo demokracja bez
przywódców, to znaczy panowanie „polityków zawodowych" bez powołania, bez
wewnętrznych, charyzmatycznych walorów, które cechują właśnie przywódcę. Ten drugi
przypadek oznacza to, co każda fronda partyjna określa potem zwykle jako panowanie
„kliki". Taki stan panuje na razie w Niemczech. Jego dalszemu istnieniu w przyszłości,
przynajmniej w Rzeszy, sprzyjać będzie spodziewane odrodzenie Rady Federalnej
[Bundesrat], a co za tym idzie - ograniczenie władzy i znaczenia Reichstagu jako miejsca
selekcji przywódców. Innym czynnikiem sprzyjającym będzie proporcjonalne prawo wyborcze, w kształcie, jaki ma teraz: jest to typowe zjawisko demokracji bez przywódców nie
tylko dlatego, że sprzyja targom notabli o pozycje, lecz także dlatego, że w przyszłości
umożliwi związkom interesów wywieranie presji w celu umieszczania ich urzędników na
listach, a tym samym tworzenie niepolitycznego parlamentu, w którym nie będzie miejsca dla
prawdziwych przywódców. Jedynym sposobem zadośćuczynienia potrzebie przywództwa
mogłoby stać się stanowisko prezydenta Rzeszy, pod warunkiem, że byłby on wybierany
plebiscytowe, a nie parlamentarnie. Przywódcy o sprawdzonych w pracy umiejętnościach
mogliby wyłonić się i zostać poddani selekcji przede wszystkim wtedy, gdyby w wielkich
wspólnotach miejskich pojawił się plebiscytowy dyktator miasta z prawem samodzielnego
formowania swoich biur (tak jak w Stanach Zjednoczonych wszędzie tam, gdzie
zdecydowano się podjąć poważną walkę z korupcją). To kazałoby powołać do życia
przystosowaną do takich wyborów organizację partyjną. Ale absolutnie drobnomieszczańska
wrogość do przywódców we wszystkich partiach, włącznie (i przede wszystkim) z
socjaldemokracją, sprawia, że przyszły sposób kształtowania się partii, a tym samym
wszystkie te możliwości - pozostają wielką zagadką.
Toteż nie sposób obecnie przewidzieć, jak będzie się kształtowało uprawianie polityki
jako „zawodu", a tym bardziej: na jakiej drodze przed ludźmi politycznie uzdolnionymi
otwierać się będą szansę otrzymania zadań politycznych przynoszących satysfakcję. Dla
kogoś, kto jest zmuszony z powodu swego położenia majątkowego żyć „z" polityki, zawsze
chyba pozostanie wybór: albo dziennikarstwo i posada urzędnika partyjnego jako typowe
drogi bezpośrednie, albo też reprezentowanie cudzych interesów w związku zawodowym,
izbie handlowej, izbie rolnej, izbie rzemieślniczej, izbie pracy, związkach pracodawców itd.
oraz odpowiednie posady komunalne. O skutkach zewnętrznych [polityki] nie da się
powiedzieć nic ponadto, że na urzędnika partyjnego i dziennikarza spada odium „deklasacji".
„Płatny pismak", „płatny mówca" - obaj niestety będą ciągle mieć w uszach te określenia,
nawet jeśli nikt nie wypowie ich na głos. Jeśli ktoś jest wewnętrznie bezbronny i nie potrafi
sam sobie udzielić na to właściwej odpowiedzi, niech lepiej trzyma się z daleka od kariery,
która, choć tak kusząca, może też przynieść trwałe rozczarowanie.
A jakich wewnętrznych radości można się po niej spodziewać i jakie osobiste
predyspozycje musi mieć ten, kto ją wybiera?
14
A więc przede wszystkim: daje ona poczucie władzy. Nawet na formalnie skromnych
stanowiskach świadomość wpływu na ludzi, udziału we władzy nad nimi, a głównie poczucie,
że trzyma się w ręku jakby nerwy ważnych zdarzeń historycznych, jest w stanie wynieść
polityka zawodowego ponad codzienność. Ale teraz staje on przed pytaniem: jakie cechy
mogą dać mu nadzieję, że sprosta tej (choćby i w pojedynczym przypadku wąsko
pojmowanej) władzy, a więc i odpowiedzialności, jaką ona na niego nakłada? W ten sposób
wkraczamy w dziedzinę zagadnień etycznych, albowiem tu zasadne jest pytanie: jakim trzeba
być człowiekiem, by móc kłaść rękę między szprychy koła historii?
Można powiedzieć, że trzy cechy są szczególnie istotne dla polityka: namiętność poczucie odpowiedzialności - wyczucie w ocenie [Augenmaß}. Namiętność w sensie
rzeczowości: namiętne oddanie „sprawie", Bogu czy demonowi, który jest jej panem. Nie w
sensie owych wewnętrznych stanów, które mój zmarły przyjaciel Georg Simmel miał zwyczaj
określać jako .jałowe podniecenie" [sterile Aufgeregtheit] i które były właściwe dla
określonego typu intelektualistów, przede wszystkim rosyjskich (choć nie dla wszystkich!), a
teraz, w tym karnawale przyozdabianym dumnym mianem rewolucji, grają tak ważną rolę
także w przypadku naszych intelektualistów: ot, wiodąca w próżnię „romantyczność spraw
atrakcyjnych intelektualnie", której nie towarzyszy żadne rzeczowe poczucie
odpowiedzialności. Albowiem sama tylko namiętność, nawet najszczerzej odczuwana, to
oczywiście jeszcze nie wszystko. Namiętność nie stworzy polityka, jeśli pozostając w służbie
„sprawy", nie uczyni ona jednocześnie odpowiedzialności wobec tej właśnie sprawy
decydującym czynnikiem działania. Ado tego potrzeba - i to jest decydująca psychologiczna
cecha polityka - wyczucia w ocenie, umiejętności poddania się z wewnętrznym skupieniem i
spokojem oddziaływaniu rzeczywistości, a więc dystansu wobec rzeczy i ludzi. „Brak
dystansu" jako taki jest jednym ze śmiertelnych grzechów każdego polityka i jedną z tych
cech, których hodowanie u młodej generacji naszych intelektualistów skarżę ich na polityczną
nieudolność. Albowiem problem polega właśnie na tym, aby w tej samej duszy zmieścić
razem i gorące serce, i chłodne oko. Politykę robi się głową, a nie inną częścią ciała czy
duszy. A jednak oddanie się jej, jeśli nie jest frywolną intelektualną grą, lecz ma być
prawdziwym ludzkim działaniem, może zrodzić się i czerpać energię tylko z namiętności.
Owo zdecydowane poskromienie duszy, które cechuje namiętnego polityka i odróżnia go od
pospolitych, jałowo podnieconych" dyletantów politycznych, jest jednak możliwe tylko przez
przyzwyczajenie do dystansu - w każdym znaczeniu tego słowa. „Siła" politycznej
„osobowości" wynika przede wszystkim z tych właśnie cech.
Dlatego polityk musi codziennie, w każdej godzinie, pokonywać bardzo trywialnego i
jakże ludzkiego wroga w sobie samym: najpospolitszą próżność, śmiertelnego wroga
wszelkiego rzeczowego zaangażowania i wszelkiego dystansu, w tym wypadku dystansu
wobec samego siebie.
Próżność jest cechą bardzo rozpowszechnioną i być może nikt nie jest zupełnie od niej
wolny. A w kołach akademickich i wśród uczonych jest ona swego rodzaju chorobą zawodową.
Ale akurat u uczonego, nawet jeśli daje o sobie znać w sposób antypatyczny, jest ona względnie
nieszkodliwa, w tym sensie, że z reguły nie przeszkadza w uprawianiu nauki. Zupełnie inaczej
u polityka. Dążenie do władzy jest nieuniknionym środkiem w jego pracy. „Instynkt władzy" jak to się mówi -należy więc w istocie do jego normalnych cech. Grzech przeciw świętemu
duchowi jego zawodu zaczyna się w momencie, gdy to dążenie do władzy staje się nierzeczowe,
gdy staje się przedmiotem czysto osobistego samoupojenia zamiast występować wyłącznie w
służbie „sprawy". Albowiem w dziedzinie polityki ostatecznie istnieją tylko dwa rodzaje
grzechów śmiertelnych: nierzeczowość i - często, lecz nie zawsze z nią identyczny - brak
odpowiedzialności. Najsilniejsza pokusa, by popełnić jeden z tych grzechów lub obydwa, rodzi
się u polityka z próżności: z potrzeby wystąpienia w sposób możliwie spektakularny na
pierwszym planie. Pokusa jest tym silniejsza, że demagog musi liczyć na efekt - właśnie dlatego
15
stale narażony jest na niebezpieczeństwo, że zostanie aktorem oraz że zlekceważy
odpowiedzialność za skutki swojego działania i będzie pytał tylko o to, jakie robi „wrażenie".
Jego nierzeczowość sprawia, że gotów jest dążyć do spektakularnych pozorów władzy zamiast
do władzy rzeczywistej, jego brak odpowiedzialności zaś - że rozkoszuje się tylko władzą jako
taką, bez względu na stanowiące jej treść cele. Bo chociaż - albo raczej - dlatego właśnie, że
władza jest nieuniknionym środkiem, a dążenie do władzy jedną z sił napędowych wszelkiej
polityki, nie ma bardziej zgubnego zniekształcenia siły politycznej niż parweniuszowskie
chełpienie się władzą i próżne samouwielbienie w poczuciu władzy, w ogóle wszelka
adoracja władzy jako takiej. Ktoś, kto jest tylko „politykiem silnej ręki" [Machtpolitiker] - a
jest to postawa, której także u nas usiłuje się przydać blasku, gorliwie uprawiając jej kult - może
silnie oddziaływać, ale w rzeczywistości działania jego są jałowe i pozbawione sensu.
Wyrażając taką opinię, krytycy „polityki silnej ręki" mają całkowitą rację. Nagłe wewnętrzne
załamanie typowych przedstawicieli owego sposobu myślenia pokazało nam, jaka wewnętrzna
słabość i niemoc kryje się za tymi butnymi, lecz całkowicie pustymi gestami. Są one
wytworem wielce żałosnej, powierzchownej wyniosłości wobec sensu ludzkiego działania,
która nie ma nic wspólnego z wiedzą o tragizmie, jaki w gruncie rzeczy znamionuje wszelkie
działania, zwłaszcza zaś działania polityczne.
Jest prawdą niezbitą i podstawowym doświadczeniem wszelkiej historii, którego nie
będziemy tu bliżej wyjaśniać, że końcowy rezultat działania politycznego pozostaje zwykle, a
nawet wręcz z reguły, w całkowicie nieadekwatnym, często zgoła paradoksalnym stosunku do
jego pierwotnego sensu. Ale dlatego nie może tego sensu - służby sprawie -zabraknąć, jeżeli
w ogóle działanie ma mieć wewnętrzne oparcie. Jaka to ma być sprawa, której służąc, polityk
dąży do władzy i używa władzy, jest kwestią wiary. Może on służyć celom narodowym albo
celom ludzkości, celom społecznym i etycznym albo kulturowym, celom świata doczesnego
albo religijnym, może go inspirować silna wiara w „postęp" -wszystko jedno w jakim sensie albo też może on ten rodzaj wiary chłodno odrzucać, może twierdzić o sobie, że służy „idei",
bądź też, pryncypialnie odrzucając takie pretensje, chcieć służyć zewnętrznym celom życia
codziennego - ale zawsze musi być jakaś wiara. W przeciwnym razie w istocie także na
zewnętrznie największych politycznych sukcesach ciąży - i słusznie - przekleństwo
pożałowania godnej marności.
Co powiedziawszy, rozpoczęliśmy omawianie ostatniego problemu, jaki nas dziś
interesuje: etosu polityki jako „sprawy". Jakie powołanie [Beruf] wypełniać może ona sama niezależnie od swych celów - w obrębie całej moralnej ekonomii życiowej? Jakie jest, by tak
rzec, jej etyczne umiejscowienie? Tu, oczywiście, zderzają się ze sobą ostateczne koncepcje
światopoglądowe, pomiędzy którymi musimy w końcu dokonać wyboru. Zmierzymy się
śmiało z tym problemem, w ostatnim czasie podnoszonym ponownie - moim zdaniem - w
zupełnie opaczny sposób.
Uwolnijmy go jednak przede wszystkim od pewnego trywialnego zafałszowania.
Etyka mianowicie może wystąpić w wielce fatalnej pod względem moralnym roli. Posłużmy
się przykładami. Rzadko się zdarza, by człowiek, którego miłość odwraca się od jednej
kobiety i kieruje ku innej, nie odczuwał potrzeby uzasadniania tego na różne sposoby przed
samym sobą. Powiada on: „nie była warta mojej miłości" albo: „rozczarowała mnie", albo też
przytacza inne „powody" tego rodzaju. Oto brak rycerskości: do zwykłego losu, który
sprawił, że on jej już nie kocha i że ona musi to znieść, zostaje dopisana, zupełnie nie po
rycersku, „prawomocność", na mocy której on rości sobie prawo do słuszności, a na nią prócz
nieszczęścia stara się jeszcze zrzucić brak słuszności. Całkiem tak sarno postępuje zwycięski
konkurent erotyczny: przeciwnik musi być mniej wart, w przeciwnym razie nie zostałby
pokonany. Oczywiście to samo zachodzi w sytuacji, gdy po jakiejś zwycięskiej wojnie
zwycięzca w swym niegodnym zarozumialstwie uzurpuje sobie: zwyciężyłem, bo miałem
rację. Albo gdy kogoś załamuj ą psychicznie okropieństwa wojny, zamiast skromnie
16
przyznać, że to przerasta jego siły, odczuwa nagle potrzebę, by przed sobą samym uzasadnić
swoje znużenie wojną. Szuka więc substytutu dla swego odczucia i twierdzi: nie mogłem tego
znieść, ponieważ musiałem bić się w moralnie złej sprawie. Tak samo jest w przypadku
pokonanego na wojnie. Zamiast, lamentując jak stare baby, szukać po wojnie „winnego" (bo
przecież wojnę zrodziła struktura społeczeństwa), trzeba po męsku i cierpko powiedzieć
wrogowi: „przegraliśmy wojnę — wy zwyciężyliście. To już jest za nami; teraz pozwólcie, że
pomówimy o tym, jakie konsekwencje należy wyciągnąć zgodnie z rzeczowymi interesami, o
które toczyła się gra, oraz-co najważniejsze-w związku z odpowiedzialnością wobec
przyszłości, odpowiedzialnością, która ciąży przede wszystkim na zwycięzcy". Wszystko inne
jest niegodne i mści się. Naród wybacza naruszenie jego interesów, nie wybacza natomiast
obrazy jego honoru, zwłaszcza obrazy spowodowanej kleszym zadufaniem. Każdy nowy
dokument, który po dziesiątkach lat wychodzi na jaw, sprawia, że ożywają niegodne wrzaski,
nienawiść i gniew. A przecież koniec wojny powinien uniemożliwić jej odżywanie,
przynajmniej w sensie moralnym. Do tego niezbędna jest rzeczowo ś ć i rycerskość, a przede
wszystkim godność. Natomiast nie „etyka", która tak naprawdę oznacza brak godności obu
stron. Zamiast martwić się o to, co jest rzeczą polityka: o przyszłość i odpowiedzialność przed
nią, zajmuje się ona politycznie jałowymi, bo nierozstrzygalnymi zagadnieniami winy w
przeszłości. Takie postępowanie jest winą polityczną, o ile takowa istnieje. A ponadto nie
dostrzega się tu nieuniknionego zafałszowania całego problemu przez bardzo materialne
interesy: interes zwycięzcy w możliwie największym zysku - moralnym i materialnym -oraz
przez nadzieje pokonanego na to, że wyznając winę, wytarguj e jakieś korzyści; jeśli jest coś,
co jest „nikczemne", to właśnie to, a jest to skutek wykorzystywania „etyki" jako instrumentu
„własnej słuszności". Jak jednak przedstawia się rzeczywisty stosunek pomiędzy etyką a
polityką? Czy nie maj ą one, jak to się czasami mówi, ze sobą absolutnie nic wspólnego? Czy
też, wręcz przeciwnie, prawdą jest, że „ta sama" etyka obowiązuje tak w politycznym, jak i w
każdym innym działaniu? Niekiedy uważano, że oba te twierdzenia wykluczają się wzajem:
słuszne jest albo jedno, albo drugie. Ale czy jest prawdą, że stosunki erotyczne i handlowe,
rodzinne i urzędowe, stosunek do żony, kobiety sprzedającej warzywa, do syna, konkurenta,
przyjaciela, oskarżonego -że stosunki te mogłyby być obwarowane tymi samymi co do treści
nakazami jakiejkolwiek etyki świata? Czy rzeczywiście z punktu widzenia etycznych
wymogów stawianych polityce zupełnie obojętny jest fakt, że posługuje się ona bardzo
specyficznym środkiem: władzą, za którą stoi przemoc? Czy nie widzimy, że ideolodzy
bolszewiccy i spartakusowscy, właśnie dlatego, że stosują ten środek polityczny,
doprowadzają do tyć h samych rezultatów, co jakiś militarystyczny dyktator? Czym, jeśli nie
osobą władców i ich dyletantyzmem, różni się panowanie rad robotniczych i żołnierskich od
panowania dowolnej osoby dzierżącej władzę w dawnym reżimie? Czym różni się polemika
większości przedstawicieli rzekomo nowej etyki, skierowana przeciw krytykowanym przez
nich oponentom, od polemiki jakichś innych demagogów? Szlachetnym zamiarem! - zabrzmi
odpowiedź. Dobrze. Ale tu jest mowa o środkach, a zwalczani przeciwnicy całkiem tak samo,
z absolutną subiektywną uczciwością, przypisuj ą sobie szlachetność swoich ostatecznych
zamiarów. „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie" - a walka jest wszędzie walką. A więc:
etyka Kazania na Górze? Kazanie na Górze - innymi słowy: absolutna etyka Ewangelii - to
poważniejsza sprawa niż sądzą ci, którzy chętnie dziś cytują owe przykazania. Z nianie ma
żartów. Dotyczy jej to, co powiedziano o przyczynowości w nauce: to nie jest dorożka, którą
można dowolnie zatrzymać, by wedle uznania wsiadać i wysiadać. Tylko wszystko albo nic,
taki właśnie jest jej sens, jeśli ma z tego wyniknąć coś więcej niż banały. A więc na przykład
bogaty młodzieniec: „odszedł zasmucony, miał bowiem majętności wiele". [Ewangelia św.
Mateusza, 19,22]. Przykazanie Ewangelii jest bezwarunkowe i jednoznaczne: oddaj, co masz
- po prostu wszystko. Polityk powie: żądanie społecznie bezsensowne, dopóki nie zostanie
przeforsowane wobec wszystkich. A więc: opodatkowanie, drenaż podatkowy, konfiskata -
17
jednym słowem: przymus i porządek dotyczący wszystkich. Przykazanie etyki jednak wcale
nie stawia takich kwestii - na tym polega jego istota. Albo: „nadstaw drugi policzek!"
Bezwarunkowo, nie pytając, jakim prawem bliźni bije. Etyka braku godności - chyba że jest
się świętym. Otóż właśnie: trzeba być świętym we wszystkim, przynajmniej chcieć być,
trzeba żyć jak Jezus, apostołowie, św. Franciszek i jemu podobni, wówczas ta etyka ma sens i
jest wyrazem godności. W przeciwnym razie nie. Albowiem jeśli w konsekwencji
akosmicznej etyki miłości mówi się: „nie przeciwstawiać się złu siłą", to do polityka odnosi
się zdanie wręcz przeciwne: powinieneś przeciwstawić się złu przy użyciu siły, inaczej będziesz odpowiedzialny za sytuację, w której zło weźmie górę. Kto chce działać według
etyki Ewangelii, niech powstrzyma się od strajków - albowiem są one przymusem - i niech
idzie do żółtych związków zawodowych.69 Ale przede wszystkim niech nie mówi o
„rewolucji". Albowiem ta etyka nie naucza chyba, że właśnie wojna domowa jest jedyną
prawomocną wojną. Postępujący według Ewangelii pacyfista nie przyjmie broni albo ją
odrzuci (jak zalecano to w Niemczech) z etycznego obowiązku, aby położyć kres wojnie - tej
i każdej innej. Polityk powie: jedynym pewnym środkiem służącym zdyskredytowaniu wojny
w dając ej się przewidzieć przyszłości byłby pokój oparty na status quo. Wtedy narody
spytałyby: po co była ta wojna? Prowadzono by ją ad absurdum - co obecnie nie jest
możliwe. Albowiem dla zwycięzców - przynajmniej dla części z nich - opłaci się ona
politycznie. A odpowiedzialność za ten stan rzeczy spada na zwolenników postawy
uniemożliwiającej nam wszelki opór. Gdy więc minie okres wyczerpania, zdyskredytowany
będzie pokój, nie wojna: takie są następstwa etyki absolutnej.
Wreszcie: obowiązek głoszenia prawdy. Dla etyki absolutnej jest on niezbędny.
Wyciągnięto więc wnioski: trzeba publikować wszystkie dokumenty, zwłaszcza te
obciążające własny kraj i na podstawie tych jednostronnych publikacji wyznać winę,
jednostronnie, bezwarunkowo, bez względu na skutki. Polityk zauważy, że w efekcie nie
sprzyja to prawdzie, lecz w wyniku nadużyć i rozpętania namiętności - zaciemniają; że tylko
wyczerpujące ustalenia przeprowadzone planowo i bezstronnie mogą być owocne; każde inne
działanie może mieć dla narodu, który postępuje w ten sposób, skutki nie do naprawienia
przez dziesiątki lat. Ale właśnie „skutki" nie interesują etyki absolutnej.
To jest punkt decydujący. Musimy sobie uświadomić, że wszelkie zorientowane
etycznie działanie może opierać się na dwóch zasadniczo różnych od siebie, przeciwstawnych
i nie dających się pogodzić maksymach: może ono kierować się „etyką przekonań"
[gesinnungsethisch] lub „etyką odpowiedzialności" [verantwortungsethisch]. Nie znaczy to,
że etyka przekonań jest identyczna z brakiem odpowiedzialności, a etyka odpowiedzialności z
brakiem przekonań. O tym, oczywiście, nie może być mowy. Ale jest to niezmiernie głębokie
przeciwieństwo: gdy z jednej strony działa się według maksymy etyki przekonań, na przykład
w myśl zasady religijnej, że „chrześcijanin czyni dobrze, a rezultat pozostawia Bogu", a z
drugiej strony - według maksymy etyki odpowiedzialności, ponosząc odpowiedzialność za
(dające się przewidzieć) skutki swojego działania. Choćbyście Państwo bardzo przekonująco
wyłuszczyli jakiemuś zdeklarowanemu syndykaliście, wyznawcy etyki przekonań, że
skutkiem jego działania będzie wzrost szans reakcji, zwiększone uciemiężenie j ego klasy,
zahamowanie jej awansu- i tak nie zrobi to na nim żadnego wrażenia. Jeśli skutki działania
płynącego z czystych przekonań są złe, to dla niego nie ten, kto działa, jest za to
odpowiedzialny, lecz świat, głupota innych ludzi lub wola Boga, który ich takimi stworzył.
Natomiast wyznawca etyki odpowiedzialności liczy się właśnie z owymi przeciętnymi
6
Związki współpracujące z pracodawcami i nastawione pozytywnie do gospodarki kapitalistycznej.
Prawdopodobnie określenie pochodzi stąd, że w czasie jednego z konfliktów we Francji w XIX wieku
łamistrajki zalepiali rozbite szyby żółtym papierem.
18
ludzkimi wadami, nie ma on -jak słusznie stwierdził Fichte - żadnego prawa zakładać, że
ludzie są dobrzy i doskonali, nie czuje się w stanie obarczać innych skutkami swojego
działania, o ile mógł je przewidzieć. Powie on: te skutki będą przypisane mojemu działaniu.
Wyznawca etyki przekonań czuje się „odpowiedzialny" jedynie za to, by nie zgasł płomień
czystych przekonań, na przykład płomień protestu przeciw niesprawiedliwości porządku
społecznego. Rozniecać ten płomień wciąż na nowo - oto cel jego zupełnie irracjonalnych,
jeśli oceniać je z punktu widzenia ewentualnego sukcesu, czynów, które mogą i powinny
mieć tylko wartość przykładu.
Problem jednak na tym się nie kończy. Każda etyka świata musi stawić czoło faktowi,
że osiąganie „dobrych" celów jest w wielu wypadkach związane ze zgodą na użycie moralnie
wątpliwych lub co najmniej niebezpiecznych środków, jak również z tym, że możliwe lub też
prawdopodobne są złe skutki uboczne. I żadna etyka świata nie może przesądzić, kiedy i w
jakim zakresie etycznie dobry cel „uświęca" etycznie niebezpieczne środki i skutki uboczne.
Dla polityki środkiem decydującym jest przemoc, a jaką doniosłość z punktu widzenia
etyki ma napięcie między środkiem i celem, mogą Państwo wywnioskować stąd, że, jak
każdy wie, rewolucyjni socjaliści (orientacja zimmerwaldzka) już podczas wojny wyznawali
zasadę, którą można by zwięźle sformułować następująco: „jeśli mamy do wyboru: albo
jeszcze kilka lat wojny i potem rewolucja, albo teraz pokój i żadnej rewolucji, to wybieramy
te kilka lat wojny!". Na dalsze pytanie: „co może przynieść ta rewolucja?", każdy
przygotowany naukowo socjalista odpowiedziałby, że nie ma mowy o przejściu do
gospodarki, którą można by nazwać socjalistyczną we właściwym znaczeniu, lecz że
powstanie znowu gospodarka burżuazyjna, która mogłaby jedynie pozbyć się elementów
feudalnych i pozostałości dynastycznych. A więc dla tak skromnego rezultatu „jeszcze kilka
lat wojny!" Wolno chyba powiedzieć, że nawet mając bardzo silne przekonania socjalistyczne
można odrzucić cel, który wymaga środków tego rodzaju. Jednak bolszewicy i
spartakusowcy, w ogóle socjaliści rewolucyjni wszelkiego rodzaju, widzą tę kwestię
dokładnie tak samo i jest doprawdy ogromnie śmieszne, gdy ludzie ci potępiają moralnie
„używających przemocy polityków" dawnego reżimu, a powodem potępienia jest stosowanie
przez owych polityków środków (jakkolwiek całkowicie uzasadnione może być odrzucenie
ich celów), którymi oni sami się posługują.
Wydaje się więc, że tu, o ten problem uświęcania środków przez cel, musi rozbić się
całkowicie etyka przekonań. I rzeczywiście, logicznie rzecz biorąc, ma ona jedną możliwość:
odrzucić każde działanie, które stosuje środki moralnie niebezpieczne. Logicznie rzecz biorąc.
W świecie faktów oczywiście wciąż na nowo stwierdzamy, że wyznawca etyki przekonań
nagle zmienia się w chiliastycznego proroka, że na przykład ci, którzy dopiero co głosili
„miłość przeciw przemocy", w następnej chwili nawołuj ą do przemocy-do przemocy po raz
ostatni, mającej doprowadzić do zniszczenia wszelkiej przemocy - podobnie jak nasi
wojskowi, którzy mówili żołnierzom przed każdą ofensywą: ta jest ostatnia, przyniesie
zwycięstwo, a potem pokój. Wyznawca etyki przekonań nie może znieść etycznej
irracjonalności świata. Jest on kosmiczno-etycznym „racjonalistą". Przypominaj ą sobie
Państwo, każdy spośród Państwa, kto zna Dostojewskiego, scenę z Wielkim Inkwizytorem,
gdzie problem ten jest trafnie przedstawiony. Nie jest możliwe pogodzenie etyki przekonań i
etyki odpowiedzialności; nie można też etycznie zadekretować, jaki cel ma uświęcać jakie
środki; jeśli w ogóle robi się jakieś koncesje na rzecz tej zasady.
Kolega F.W. Foerster, którego osobiście wysoko cenię za niewątpliwą szczerość jego
przekonań, natomiast jako polityka bezwarunkowo go odrzucam, uważa w swojej książce, że
można ominąć trudności, trzymając się prostej tezy: z dobra może wyniknąć tylko dobro, ze
zła - tylko zło. Wtedy zapewne nie istniałaby cała ta problematyka. Ale jest jednak
zadziwiające, że 2500 lat po Upaniszadach taka teza mogła jeszcze ujrzeć światło dzienne.
Nie tylko cały przebieg historii świata, ale każda bezstronna analiza codziennych
19
doświadczeń mówi coś wręcz przeciwnego. Rozwój wszystkich religii świata polega przecież
na tym, że właśnie coś przeciwnego jest prawdą. Prastary problem teodycei to przecież
pytanie: jak to możliwe, że moc, którą przedstawia się jako wszechpotężną i łaskawą
jednocześnie, mogła stworzyć tak irracjonalny świat niezasłużonego cierpienia, bezkarnej
niesprawiedliwości i niepoprawnej głupoty. Albo nie jest wszechpotężna, albo nie jest
łaskawa. Albo też życiem rządzą całkowicie odmienne zasady odpłaty i zadośćuczynienia,
takie, które możemy interpretować metafizycznie, bądź też takie, które na zawsze pozostaną
niedostępne naszej interpretacji. Ów problem: doświadczenie irracjonalności świata, był
przecież siłą napędową wszelkiego rozwoju religii. Indyjska nauka o karmie i perski dualizm,
grzech pierworodny, predestynacja i Deus absconditus - wszystko wyrosło z tego
doświadczenia. Także dawni chrześcijanie wiedzieli bardzo dokładnie, że świat jest rządzony
przez demony i że kto obcuje z polityką, to znaczy używa władzy i przemocy jako środków,
ten zawiera pakt z mocami diabelskimi. Jeśli chodzi o działanie polityczne, nie jest więc
prawdą, że z dobra tylko dobro może wyniknąć, a ze zła tylko zło, lecz często wręcz
przeciwnie. Kto tego nie widzi, ten faktycznie jest dzieckiem pod względem politycznym.
Etyka religijna rozmaicie radziła sobie z faktem, że należymy do rozmaitych
porządków życia, w których rządzą różne prawa. Helleński politeizm składał ofiary zarówno
Afrodycie, jak Herze, zarówno Dionizosowi, jak Apollinowi, i wiedział, że nierzadko spierali
się oni ze sobą. Hinduistyczny porządek życia czynił każdy z rozmaitych zawodów przedmiotem szczególnego prawa etycznego, dharmy, tworząc z nich odrębne kasty, oddzielał je na
zawsze od siebie, a przy tym umieszczał je w stałej hierarchii starszeństwa, z której nie było
ucieczki dla osób urodzonych w danej kaście, chyba że poprzez ponowne narodziny w
następnym życiu; w ten sposób różnicował ich dystans wobec najwyższych zbawczych dóbr
religijnych. Miał też możliwość rozbudowania dharmy poszczególnych kast; od ascetów i
braminów począwszy, na łajdakach i ladacznicach skończywszy, zgodnie z immanentnymi
prawami wykonywanych
przez nich zawodów. Było tam miejsce dla wojny i polityki. Włączenie wojny do
ogółu porządków życia znajdą Państwo w Bhagavadgicie, w rozmowie między Kriszną i
Ardżuną. „Czyń dzieło konieczne" - tzn. według dharmy kasty wojowników i jej reguł to, co
nakazuje obowiązek, to, co odpowiednio do celu wojny rzeczowo konieczne; według tej
wiary nie szkodzi to szczęściu religijnemu, lecz mu służy. Przed ówczesnym wojownikiem
indyjskim, który ponosił bohaterską śmierć, niebo Indry stało otworem, tak jak Walhalla stała
otworem przed Germaninem. Podobnie jednak jak Germanin, który gardził chrześcijańskim
rajem z jego anielskimi chórami, wojownik indyjski gardził nirwaną. Ta specjalizacja etyki
umożliwiła etyce hinduskiej traktowanie tej królewskiej sztuki w sposób całkowicie spójny,
zgodny z prawami własnymi polityki, a nawet je radykalizujący. Rzeczywiście radykalny
„makiawelizm", w popularnym sensie tego słowa, jest w indyjskiej literaturze w klasycznej
formie reprezentowany w Arthasiuastra Kautalji (na długo przed chrześcijaństwem,
prawdopodobnie z okresu Czandragupty); w porównaniu z tym Książę Machiavellego to
igraszka. W etyce katolickiej, która zresztą jest dość bliska profesorowi Foersterowi, consilia
evangelica stanowią, jak wiadomo, etykę szczególną, przeznaczoną dla tych, którzy obdarzeni
są charyzmą życia świętego. Obok mnicha, któremu nie wolno przelewać krwi ani szukać
zysku, są tu pobożny rycerz i mieszczanin, którzy z tych wolności korzystają. Gradacja etyki i
jej włączenia w organizm nauki o zbawieniu są mniej konsekwentne niż w Indiach, zresztą
zgodnie z chrześcijańskimi założeniami wiary musiało i mogło tak być. Zepsucie świata przez
grzech pierworodny stosunkowo łatwo pozwalało włączyć do etyki przemoc, stanowiącą
środek karny przeciw grzechowi i kacerzom, którzy zagrażają zbawieniu dusz. Jednak oparte
wyłącznie na etyce przekonań, absolutne wymogi Kazania na Górze i opierające się na nich
religijne prawo naturalne jako prawo absolutne zachowały swoją rewolucyjną siłę i z impetem
żywiołu pojawiały się na planie prawie zawsze w czasach społecznych wstrząsów. One to
20
stworzyły zwłaszcza radykalno-pacyfistyczne sekty, z których jedna zrobiła w Pensylwanii
eksperyment - powołała państwowość wyrzekającą się użycia przemocy na zewnątrz. Był on
o tyle tragiczny w swym przebiegu, że gdy wybuchła wojna o niepodległość, kwakrowie nie
mogli z bronią w ręku Walczyć o swe ideały, o które ta wojna się toczyła. Normalny
protestantyzm natomiast legitymizował państwo (a więc środki przemocy) w ogóle, a
prawomocne państwo autorytarne w szczególności, widząc w nim urządzenie boskie. Luter
zdejmował z jednostki etyczną odpowiedzialność za wojnę i przerzucał j ą na zwierzchność.
Posłuszeństwo wobec niej w innych sprawach niż sprawy wiary nigdy nie mogło być
traktowane jak wina. Dla kalwinizmu z kolei przemoc z zasady była środkiem obrony wiary,
uznawał on zatem wojnę religijną, która w islamie od początku była elementem życia. Widać
więc: absolutnie nie jest prawdą, że to dopiero nowoczesna, zrodzona z renesansowego kultu
herosów niewiara narzuciła problem etyki politycznej. Wszystkie religie zmagały się z nim, z
najróżniejszym skutkiem i -jak wynika z powyższego wywodu - nie mogło też być inaczej.
Specyficzne środki prawomocnej przemocy same przez się, gdy znajdą się w rękach ludzkich
związków, stanowią czynnik nadający szczególny charakter wszelkim problemom etycznym
w polityce.
Ktokolwiek godzi się na te środki - a każdy polityk to robi - ten skazany jest (bez
względu na cel, któremu mają one służyć) na płynące stąd specyficzne konsekwencje. W
największym stopniu dotyczy to bojowników wiary, zarówno religijnej, jak i rewolucyjnej.
Możemy spokojnie wziąć za przykład współczesność. Kto chce przemocą zaprowadzić na
ziemi absolutną sprawiedliwość, potrzebuje do tego stronników: „aparatu ludzkiego". Musi
mu dać nadzieję na niezbędne, wewnętrzne i zewnętrzne nagrody - nagrodę wieczną lub
doczesną - w przeciwnym razie aparat nie będzie funkcjonował. A więc nagrody wewnętrzne:
w warunkach nowoczesnej walki klasowej - zaspokojenie nienawiści i żądzy zemsty; przede
wszystkim: zaspokojenie resentymentów i pseudoetycznego pieniackiego przekonania o
własnej słuszności, czyli potrzeby spotwarzania i oczerniania przeciwników. Nagrody
zewnętrzne: przygoda, zwycięstwo, łup, władza i beneficja. Sukces przywódcy zależy
całkowicie od funkcjonowania jego aparatu. Tym samym zależy też od jego (tego aparatu)
motywów, a nie od motywów przywódcy. A więc od tego, czy stronnikom przywódcy czerwonej gwardii, szpiclom, agitatorom, których potrzebuje - owe nagrody mogą być stale
przyznawane. Dlatego to, co rzeczywiście osiąga on w takich warunkach, nie zależy od niego,
tylko jest wyznaczane przez owe przeważnie niskie etycznie motywy działania jego
stronników, którzy tylko dopóty utrzymywani są w ryzach, dopóki przynajmniej część tej
kompanii - chyba też nigdy dotąd nie była to większość-przepojona jest uczciwą wiarą w jego
osobę i w jego sprawę. Ale nie dość na tym, że tak naprawdę wiara ta, nawet jeśli jest subiektywnie uczciwa, w ogromnej większości wypadków jest tylko etycznym
„uprawomocnieniem" żądzy zemsty, władzy, łupu i beneficjów (nie dajmy sobie nic na ten
temat wmówić, pamiętajmy, że materialistyczna interpretacja historii również nie jest
dorożką, do której można dowolnie wsiadać i która nie zatrzymuje się przed wyznawcami
rewolucji!). Najważniejsze, że po emocjonalnej rewolucji przychodzi tradycjonalistyczna
codzienność, bohater wiary, a przede wszystkim sama wiara, znika lub też staje się - co
przynosi jeszcze bardziej wiadome skutki - przedmiotem konwencjonalnej, czczej gadaniny
politycznych kołtunów i techników. Rozwój ten dokonuje się szczególnie szybko właśnie
wtedy, gdy walka toczy się o wiarę, ponieważ taką walką zazwyczaj kierują lub ją inspirują
prawdziwi przywódcy: prorocy rewolucji. Albowiem jak w każdym aparacie partyjnym, tak i
tutaj, jednym z warunków sukcesu jest wyjałowienie, uprzedmiotowienie, duchowa
proletaryzacja w imię „dyscypliny". Toteż stronnicy bojownika wiary, którzy objęli panowanie, zazwyczaj szczególnie łatwo degeneruj ą się i stają się warstwą najzwyklejszych
beneficjantów.
21
Kto chce uprawiać politykę w ogóle lub nawet traktować ją jako zawód7, musi być
świadom tych etycznych paradoksów i swojej odpowiedzialności za to, co może stać się z nim
samym pod ich ciśnieniem. Zadaje się on, powtarzam to, z diabelskimi mocami, które kryją
się za każdą przemocą. Wielcy wirtuozi miłości człowieka i dobroci, pochodzący czy to z
Nazaretu, czy z Asyżu, czy z indyjskich zamków królewskich, nie posługiwali się środkami
politycznymi - przemocą, ich królestwo było „nie z tego świata". A jednak oddziaływali i
oddziaływają w tym świecie, a postaci takie jak Platon Karatajew czy święci Dostojewskiego
ciągle jeszcze są ich najbardziej adekwatnymi replikami. Jeśli ktoś szuka zbawienia duszy i
ratunku dla innych dusz, nie robi tego na drodze polityki, która ma zupełnie inne zadania: jej
zadania dają się rozwiązywać tylko przy użyciu przemocy. Geniusz czy demon polityki żyje z
bogiem miłości, także z Bogiem chrześcijańskim w jego kościelnej postaci, w wewnętrznym
napięciu, które w każdej chwili może eksplodować jako konflikt nie do rozstrzygnięcia. O
tym wiedzieli ludzie także w czasach panowania Kościoła. Wciąż na nowo spadała na
Florencję klątwa, a miało to wówczas dla ludzi i zbawienia ich dusz o wiele potężniejszą moc
niż (mówiąc słowami Fichtego) „zimne przyzwolenie" [kalte Billigung] Kantowskiego sądu
etycznego - a jednak mieszczanie walczyli przeciw państwu kościelnemu. I w odniesieniu do
takich sytuacji Machiavelli, w jednym z pięknych fragmentów, o ile się nie mylę, Historii
florenckich, wkłada w usta jednego ze swoich bohaterów pochwałę tych obywateli, dla
których wielkość ojczystego miasta była droższa niż zbawienie duszy.
Gdy zamiast „ojczyste miasto" albo „ojczyzna" - obecnie może nie dla każdego jest to
jednoznaczna wartość - powiedzą Państwo: „przyszłość socjalizmu" albo „międzynarodowy
pokój", wówczas problem zostanie sformułowany w postaci odpowiadającej obecnej sytuacji.
Wszystko bowiem do czego dąży się na drodze etyki odpowiedzialności poprzez działanie
polityczne, które operuje środkami przemocy, stanowi zagrożenie dla „zbawienia duszy". Gdy
jednak szuka się tego zbawienia w walce religijnej, posługując się czystą etyką przekonań,
wówczas może ono na tym ucierpieć i zostać zdyskredytowane na wiele pokoleń, albowiem
brak w takiej postawie poczucia odpowiedzialności za skutki. Działający nie jest wtedy
świadom, że grają tu rolę owe diabelskie moce. Są one nieubłagane, a z ich obecności
wynikają konsekwencje dla jego działania oraz dla niego w sensie wewnętrznym, konsekwencje, których zostanie bezradną ofiarą, jeśli ich nie dostrzeże. „Diabeł, ten jest stary". I
nie o wiek, nie o lata życia chodzi w zdaniu: „więc starzejcie się, by go zrozumieć”8. " Ja
również nigdy nie godziłem się, by przelicytowywano mnie w dyskusjach, powołując się na
datę z metryki urodzenia; ale w końcu zwykły fakt, że ktoś liczy 20 lat, a ja mam ponad 50,
nie może też być dla mnie powodem, bym traktował sam ten fakt jak osiągnięcie, dla którego
miałbym dozgonnie żywić najgłębszy szacunek. Nie wiek decyduje. Ale zapewne
wyćwiczona bezwzględność spojrzenia na realia życiowe i umiejętność znoszenia ich oraz
wewnętrznego im sprostania.
To prawda, politykę uprawia się przy użyciu głowy, ale z pewnością nie tylko głowy.
Tu wyznawcy etyki przekonań mają rację. Nie można jednak nikogo pouczać, czy powinien
działać jako wyznawca etyki przekonań, czy też jako wyznawca etyki odpowiedzialności, i
kiedy jako pierwszy, a kiedy jako drugi. Przyjmijmy, że teraz, w czasach, jak Państwo
twierdzą, nie „jałowego" podniecenia (upieram się, że podniecenie nie zawsze jest jednak
7
Albo — „jako powołanie".
8
J. W. Goethe, Faust, cz. II, akt II, w przekładzie F. Konopki (Warszawa 1962, wersy 6830-6833):
Oklasków nie zda wam się wart
Mój głos - To nic! Dzieciaków tłumie,
Zważ: bardzo stary jest już czart,
Więc starzej się, by go zrozumieć.
22
prawdziwą namiętnością) nagle rozplenia się tu b u j n i e politycy przekonań z hasłem na
ustach: „to świat jest głupi i podły, a nie ja, odpowiedzialność za skutki dotyczy nie mnie,
lecz innych, w których służbie pracuję i których głupotę i podłość wykorzenię". Otóż jeśli do
tego dojdzie, to mówię otwarcie, że najpierw spytam o miarę wewnętrznej powagi, jaka stoi
za tą etyką przekonań. Mam wrażenie, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć będę miał do
czynienia z fanfaronami, którzy nie czują realnie, czego się podejmują, a tylko upajają się
romantycznymi sensacjami. W sensie ludzkim nie bardzo mnie to interesuje i wcale mnie nie
porusza. Natomiast jest rzeczą ogromnie wstrząsającą, jeśli człowiek dojrzały - wszystko
jedno, czy stary, czy młody wiekiem - który odpowiedzialność za skutki odczuwa realnie i
całą duszą i działa według etyki odpowiedzialności, powie w którymś momencie: „Przy tym
stoję i nie mogę inaczej".9 Oto coś w sensie ludzkim prawdziwego i przejmującego.
Albowiem każdy z nas, kto nie jest wewnętrznie martwy, kiedyś będzie zapewne mógł poznać
ten stan. W tym sensie etyka przekonań i etyka odpowiedzialności nie są absolutnym przeciwieństwem, lecz uzupełniaj ą się, razem dopiero tworząc prawdziwego człowieka, który
może mieć „powołanie do polityki".
A więc, szanowni słuchacze, zechciejmy pomówić o tym punkcie znowu za lat
dziesięć. Niestety obawiam się, a mam po temu liczne powody, że wtedy od dawna już
będziemy mieć czas reakcji i spełni się niewiele (może niezupełnie nic, ale, przynajmniej
sądząc z pozorów, niewiele) z tego, czego z pewnością życzy sobie i na co ma nadzieję wielu
spośród Państwa, a muszę przyznać, że i ja również. Jest to bardzo prawdopodobne i choć nie
jestem tym załamany, to oczywiście taka świadomość stanowi pewne obciążenie wewnętrzne.
Chciałbym więc wówczas właśnie zobaczyć, kim „zostali", w wewnętrznym sensie tego
słowa, ci z Państwa, którzy teraz czują się prawdziwymi „politykami przekonań", a ich
udziałem stało się owo upojenie, które oznacza ta rewolucja. Byłoby pięknie, gdyby sprawa
przedstawiała się tak, iż aktualny byłby 102. sonet Szekspira:
„Pieśnią witałem ją, gdy była młoda,
Kiedy nam wiosna szumiała nadzieją;
Tak słowik latem gra melodię słodką,
A potem milknie, kiedy dni dojrzeją.10”
Ale sprawa tak nie wygląda. Czeka nas nie pełnia lata, lecz najpierw polarna noc,
lodowato ciemna i surowa, bez względu na to, która grupa odniesie teraz zewnętrzne
zwycięstwo. Albowiem: gdzie nie ma nic, tam stracił swoje prawo nie tylko cesarz, ale i
proletariusz. Gdy ta noc zacznie powoli ustępować, któż jeszcze będzie żył spośród tych,
których wiosna pozornie zakwitła teraz tak bujnie. I jakie wewnętrzne treści staną się
wówczas udziałem wszystkich Państwa? Rozgoryczenie lub filisterstwo, zwykła przytępiona
akceptacja świata i zawodu, czy też trzecia możliwość, wcale nie najrzadziej występująca:
mistyczna ucieczka od świata u tych, którzy mają po temu predyspozycje albo - co jest częste
i niedobre - narzucają to sobie jako modę? W każdym takim przypadku wyciągnę wniosek:
nie sprostali swojemu własnemu działaniu, nie sprostali też światu, takiemu, jaki jest
rzeczywiście, i jego codzienności. Obiektywnie i faktycznie, w najwewnętrzniejszym sensie,
nie mieli powołania do polityki, a sądzili, że je mają. Byliby lepiej uczynili, gdyby skromnie i
po prostu pielęgnowali braterstwo w kontaktach z innymi ludźmi, a poza tym tylko rzeczowo
wykonywali swoją codzienną pracę.
9
Hier stehe ich, ich kann nicht anders... - słowa te miał wypowiedzieć Luter w Wormacji (1521), kiedy
przemawiał w odpowiedzi na żądanie odwołania swojej nauki. Dokładny tekst przemówienia pozostaje
przedmiotem sporu.
10
William Shakespeare, Sonety, tłum. J. S. Sito, PIW, Warszawa 1982, s. 102.
23
Polityka jest jak żmudne wiercenie w twardych deskach, a do tego potrzeba
jednocześnie i namiętności, i dobrego oka. Całkowicie słuszne jest powiedzenie, i wszystkie
doświadczenia historyczne je potwierdzają, że nie osiągano by tego, co możliwe, gdyby wciąż
na nowo nie sięgano w świecie po to, co niemożliwe. Ale ten, kto może tak postępować, musi
być przywódcą, a także - w bardzo skromnym znaczeniu tego słowa - bohaterem. I również
ci, którzy nie są ani jednym, ani drugim, muszą uzbroić się w ową stałość serca, dzięki której
potrafią sprostać sytuacji, gdy zostaną zawiedzione wszelkie nadzieje. Muszą to zrobić teraz,
w przeciwnym razie nie będą w stanie przeforsować także tego, co dziś jest możliwe. Tylko
ten, kto jest pewien, że nie załamie się w sytuacji, gdy świat, widziany jego oczyma, okaże się
zbyt głupi lub zbyt podły, by przyjąć to, co chce on światu ofiarować, i jest pewien, że wbrew
wszystkiemu potrafi powiedzieć „mimo wszystko!" - tylko ktoś taki ma „powołanie" do
polityki.
Przełożył Andrzej Kopacki
24
Download