Marek Garbicz Problemy rozwoju i niedorozwoju# Wśród kluczowych kwestii, na które ekonomia winna przekonywująco odpowiedzieć znajduje się pytanie jakie czynniki mają decydujące znaczenie dla długookresowego wzrostu i rozwoju gospodarczego. Czy zasadnicze znaczenie mają czynniki wewnętrzne, zależne od danego społeczeństwa i na które ma ono wpływ poprzez swą politykę i działania własnych obywateli? Czy też może jest przeciwnie: proces rozwoju i perspektywy sukcesu ekonomicznego zależą od jakichś czynników zewnętrznych? W tej, jak i w wielu innych kwestiach, ekonomiści są bardzo podzieleni w opiniach. Oczywiście, na wzrost gospodarczy możemy patrzeć jako na wynik nakładów czynników produkcji. Niedorozwój ekonomiczny byłby w tym świetle rezultatem niedostatecznego nasycenia gospodarki kapitałem ludzkim i rzeczowym oraz technologiami. Gdyby usunąć lukę technologiczną i kapitałową, to problemy zacofania gospodarczego i niskiej stopy życiowej rozwiązywałyby się automatycznie. Jest to jednak rozumowanie, które niewiele wyjaśnia, gdyż pozostawia otwarte pytania co do przyczyn, dla których luka technologiczna i niedobory kapitału utrzymują się permanentnie i w długim okresie. Należałoby sięgnąć do tzw. głębokich źródeł rozwoju/niedorozwoju pozwalających dotrzeć do mechanizmów odpowiedzialnych za sukcesy i porażki procesów rozwojowych. Dlaczego do pewnych krajów kapitał nie dopływa w dostatecznie dużej skali, mimo ogromnych, niezaspokojonych potrzeb? Dlaczego wewnętrzny poziom oszczędności jest tam niski? Co blokuje rodzimą przedsiębiorczość i innowacyjność? Ponieważ opinie co do przyczyn tych zjawisk różnią się radykalnie, to pomocna tu może być, klasyfikacja odmiennych szkół myślenia zaproponowana przez D. Rodrika (2003). Rodrik wskazuje, że obecnie trzy szkoły ekonomiczne zdominowały nasze myślenie na temat mechanizmów napędowych (lub blokujących) pożądaną zmianę społeczną i ekonomiczną i odpowiedzialnych za niedorozwój ekonomiczny. # ) tekst ten stanowi fragment książki: Szkice z dynamiki i stabilizacji gospodarki (red. W. Pacho), Szkoła Główna Handlowa w Warszawie, Warszawa 2009 1 Pierwsza z tych szkół zwraca uwagę na czynnik geograficzny, który ma w pełni wymiar egzogeniczny. Klimat, zasoby naturalne i położenie geograficzne (np. bliskość rynków zbytu czy izolacja terytorialna) może mieć zdaniem tej szkoły znaczenie rozstrzygające dla szans rozwojowych danego kraju. Druga szkoła reprezentuje podejście instytucjonalne. W tym przypadku źródeł porażek upatruje się w obszarze złych, toksycznych instytucji, nieefektywnych reguł gry ekonomicznej które blokują pożądany postęp. Problemem mogą być źle zabezpieczone prawa własności, wysokie ryzyka w obrocie towarowym, problemy korupcji czy brak wielu instytucji redukujących koszty transakcyjne. Zwolennicy tego podejścia sądzą zatem, że źródła niedorozwoju mają raczej wewnętrzny charakter i nie ma co ich szukać poza daną gospodarką. Zgodnie z trzecim punktem widzenia warunkiem szybkiego rozwoju jest integracja z gospodarką światową. Oznacza to stawkę na rozwój handlu oraz możliwie pełne otwarcie własnej gospodarki, tj. przeprowadzenie liberalizacji na rynkach towarowych i kapitałowych. Argumentuje się, że bardziej otwarte gospodarki rozwijają się szybciej niż te zamknięte. 1. Rola czynnika geograficznego. Jeszcze stosunkowo niedawno wydawało się, że rola czynnika geograficznego w rozwoju ekonomicznym przechodzi do historii. O ile w przeszłości źródeł zamożności i bogactwa można by ewentualnie poszukiwać w wielkości zasobów naturalnych, urodzajności ziem, położeniu względem dróg transportowych, to już obecnie, jak można mniemać, znaczenie tych czynników staje się drugorzędne. Od co najmniej kilkunastu lat poglądy ekonomistów na tę kwestię wyraźnie ewoluują, a niektórzy nawet sądzą, że geografia gra wciąż pierwsze skrzypce. Początki rewaloryzacji „geograficznej szkoły myślenia” wyznaczają zapewne publikacje J. Sachsa i Warnera (Sachs, Warner 1995) i J. Diamonda (Diamond 1997) z połowy lat 90-tych. Te i inne publikacje akcentują wpływ czynników klimatycznych, wyposażenia poszczególnych społeczności w zasoby naturalne i ziemię oraz problem izolacji geograficznej utrudniającej dostęp i podnoszących koszty transportu. Wszystkie te okoliczności mają wpływ na możliwość i koszty pozyskania odpowiednich czynników produkcji, pulę dających się zastosować technologii oraz charakter funkcji produkcji, ryzyka ekonomiczne, dostęp do rynków lokalnych i międzynarodowych, a w konsekwencji na osiąganą stopę zwrotu i dochody. Najbardziej niedocenianym elementem w obszarze geografii jest bez wątpienia czynnik klimatyczny. Wynika to zapewne z naiwnego przeświadczenia, że aczkolwiek klimat na Ziemi jest regionalnie zróżnicowany, to jednak w zasadzie jest niezmienny w czasie i dzisiejsze realia klimatyczne i pogodowe są identyczne jak w przeszłości. W rzeczywistości rewolucja neolityczna, jedno z najważniejszych wydarzeń w historii ludzkości, polegające na 2 przejściu do osiadłego trybu życia połączonego z pojawieniem się rolnictwa i hodowli, nie byłoby możliwe bez głębokiej zmiany warunków klimatycznych na Ziemi. Z analizy danych historycznych rysuje się obraz Ziemi jako globu na ogół zimnego i mało gościnnego. Regułą są okresy zlodowaceń, okresy cieplejsze jedynie na krótko i wyjątkowo przerywają te, niesprzyjające bytowaniu, czasy. W ciągu minionych 1.8 milionów lat Czwartorzędu wystąpiło aż 17 – 20 okresów zlodowaceń przerywanych jedynie krótkimi interglacjałami. Te ostatnie trwały przeciętnie 5 - 10 razy krócej niż okresy zlodowaceń, czyli na ogół kilkanaście tysięcy lat. Przyczyny, dla których Ziemia periodycznie przechodzi fazy zlodowaceń są głównie astronomicznej natury. Odległość w jakiej Ziemi krąży wokół Słońca jest zmienna i waha się o około 6%. Im dalej od Słońca, tym mniej energii promieniowania dociera do Ziemi. Te zmiany pozornie nie są wielkie, ale wywierają zaskakująco silny wpływ na temperaturę na Ziemi. Cykl zmian orbity Ziemi wynosi 100 000 lat i bardzo dobrze zgadza się z obserwowanymi okresami ochłodzenia klimatu i każdorazowym wejściem w okres lodowcowy. Dwa inne, krótsze cykle dodatkowo wzmacniają lub osłabiają cykl orbitalny w sposób lokalnie zróżnicowany dla każdej z Półkul, Północnej i Południowej. Wynikają one z zmian w kącie nachylenia osi obrotu Ziemi względem płaszczyzny obiegu wokół Słońca (cykl 41 000 lat) oraz precesji osi obrotu Ziemi (21 000 lat). Oczywiście, czynnik astronomiczny nie odgrywa istotniejszej roli jako czynnik odpowiedzialny za zmiany klimatyczne w okresach krótszych, tj. na przykład w dekadzie czy stuleciu. Wraz z ociepleniem, jakie przyniósł ostatni okres międzylodowcowy Holocen, ludzkość przeżywa rewolucję neolityczną, tj. stopniowo przechodzi od łowiectwa i zbieractwa do uprawy roli i hodowli jako głównej formy aktywności gospodarczej. Obecna faza interglacjalna (Holocen) trwa około 11 tysięcy lat z temperaturami oscylującymi na poziomie aż o około 5oC wyższymi niż w fazie zlodowacenia. W tym sensie ocieplenie nie zaczęło się w ostatnim stuleciu. Trwa ono od około 18 tysięcy lat, tj. od momentu kiedy Ziemia zaczęła wychodzić z ostatniej epoki lodowcowej. Oznaczało to ogromny skok w produktywności i wywołało małą eksplozję ludnościową. Podobnie, kiedy Europa wchodzi w okres ocieplenia w Średniowieczu jesteśmy świadkami wspaniałego rozwoju cywilizacyjnego. Dotychczasowa historia skłania do upatrywania w ciepłym klimacie raczej skutków dobroczynnych niż negatywnych. Ciepły klimat jest źródłem prosperity i rozkwitu ludzkiej działalności, podczas gdy zimno przynosi kryzysy ekonomiczne, głód, zwiększoną wymieralność populacji i inne zakłócenia. Duże zmiany klimatyczne i wahania temperatury nie są zatem niczym nadzwyczajnym w historii. Europa rejestrowała wyraźnie łagodny i ciepły klimat w latach 900 – 1300 n.e. osiągając maksymalne temperatury w XII i XIII wieku. Wtedy właśnie, na 3 początku ostatniego tysiąclecia zasiedlano Islandię, a Wikingowie kolonizowali Grenlandię, bo warunki do osiedlenia były sprzyjające (Grenlandia była faktycznie zielona). W okresie średniowiecznego „optimum klimatycznego” w Anglii uprawiano winogrona, a wina angielskie konkurowały nawet z francuskimi. Szacuje się, że w Anglii w okresie letnim było wówczas od 0.7 oC do 1.0 oC cieplej niż obecnie. Po tym przyjaznym gospodarczo okresie, temperatury w Europie obniżyły się, nastąpiła tzw. „Mała Epoka Lodowcowa” z kulminacją zimna w latach 1670 – 1710 (tzw. minimum Maundera). W minimum Maundera średnie temperatury były niższe od średniej dla XX wieku o około 1.5 oC. W tym chłodnym 500letnim okresie osiedla na Grenlandii zostały opuszczone, a ludność Islandii skurczyła się. Na przykład zimy 1407/1408 oraz 1422/1423 były tak ostre, że Bałtyk zamarzał całkowicie umożliwiając przejście lodem przez morze. Podkreślając fluktuacje zmian klimatycznych, błędem byłoby upatrywać ich przyczyn jedynie w ziemskich cyklach astronomicznych. Wśród naturalnych przyczyn zmian klimatycznych o krótszych cyklach należy przywołać zmienną aktywność energetyczną Słońca, silne erupcje wulkaniczne oraz cyrkulacje oceanów. Notujemy różne, dość silne, zarówno regularne jak i nieregularne wahania aktywności słonecznej, o mało rozpoznanym charakterze. Wysoka aktywność Słońca oznacza z jednej strony, że zmienia się sama energia emitowana w kierunku Ziemi, z drugiej – rośnie aktywność magnetyczna w postaci wiatru słonecznego. Oba te zjawiska wywierają wpływ na ziemski klimat. Porównanie aktywności Słońca i wahań temperatury w ostatnim tysiącleciu wykazało bardzo silną korelację. W szczególności okres minimum Maundera (najzimniejsze stulecie w całym tysiącleciu) pokrywa się z bezprecedensowym zanikiem (lub znikomo małą liczbą) plam słonecznych. Niektórzy specjaliści sądzą, że także ocieplenie w końcu XIX wieku i do 1940 roku może być w dużym stopniu wyjaśnione zmianami dziejącymi się na Słońcu. W odniesieniu do okresu późniejszego, po 1940 roku, opinie różnią się już zasadniczo. W zależności od autora, czynnikowi słonecznemu przypisuje się zdolność do wyjaśnienia od 10% do ponad 50% globalnego ocieplenia. W historii odnotowano co najmniej kilka wielkich eksplozji wulkanicznych o ogromnym wpływie zarówno na globalny klimat, jak i prawdopodobnie na losy wielu cywilizacji ludzkich. Takim wydarzeniem była eksplozja wulkanu na wyspie Thira (Santorin) około roku 1627 p.n.e., która przyczyniła się do upadku cywilizacji i kultury minojskiej, ale jej skutki były odczuwalne także daleko poza tym obszarem. Niektórzy badacze sądzą, że podobnie doniosłe, przynajmniej pośrednio, konsekwencje gospodarcze, polityczne i ekonomiczne wywołała ogromna erupcja wulkanu Krakatau w 535 n.e. (Wohletz 2000). Wohletz łączy 4 powyższe ustalenia geologiczne z kluczowymi wydarzeniami epoki: „Źródła współczesnej historii tkwią w burzliwych VI i VII wiekach. W tym czasie załamania produkcji w rolnictwie i pojawienie się wielkich epidemii przyczyniło się do: (1) upadku wielkich miast starożytności, starożytnej Persji, cywilizacji Indonezji, kultury Nasca w Południowej Ameryce i cywilizacji na południu półwyspu Arabskiego, (2) schizmy w cesarstwie rzymskim wraz z narodzinami wielu państw narodowych i ponownymi narodzinami zjednoczonych Chin, (3) powstania i rozpowszechnienia się islamu, podczas gdy ariański odłam chrześcijaństwa zniknął. David Keys w swej książce Catastrophe An Investigation into the Origins of the Modern World badając historię i archeologię łączy wszystkie te wielkie społeczne zaburzenia z gwałtownymi zmianami klimatu”. Wiele zdarzeń historycznych ma swe źródło w katastrofalnych zmianach pogodowych. Od zakończenia epoki lodowcowej i ustabilizowania się poziomu mórz i oceanów już po stopieniu lodowców, kluczowym czynnikiem wyznaczającym cykle pogodowe na Ziemi jest El Niño Southern Oscillation (ENSO), zwany w skrócie El Niño. Od tego, jak działa ta oscylacja oceaniczno – atmosferyczna zależą dramatyczne powodzie w Ameryce Łacińskiej i długotrwałe susze w Indiach, Chinach i Indonezji wskutek braku monsunów. C. Caviedes idzie nawet tak daleko, że twierdzi, że El Niño zabił w ostatnich 150 latach więcej istnień ludzkich niż Czarna Śmierć w Europie w 1348 roku i znacznie więcej niż liczba ofiar II wojny światowej (Caviedes 2002). Normalny schemat ENSO polega na utrzymywaniu relatywnie niskich temperatur i niskich opadów w rejonie wschodniego Pacyfiku wzdłuż brzegów obu Ameryk oraz koncentracji ciepła i wilgoci w zachodnim basenie Pacyfiku, tj. w rejonie wyspy Borneo. Ta kombinacja jest wzajemnie powiązana. Od czasu do czasu, z nieznanych bliżej przyczyn, następuje odwrócenie tych prawidłowości i wtedy dotkliwe susze dotykają cały obszar od Australii do Indii, a burze i powodzie dewastują tradycyjnie wysuszone obszary Chile i Peru (Linden 2007). Kiedy odwrócenie cyklu ENSO jest głębokie i długotrwałe następuje klimatyczna i cywilizacyjna katastrofa. Taki kryzys, w dość odległym czasie historycznym, zdarzył się około lat 2180 – 2160 p.n.e. w Egipcie (Fagan 1999). Katastrofalne susze wynikłe z niskich wylewów Nilu i trwające przez wiele lat, zachwiały bilansem żywnościowym kraju, doprowadziły do śmierci głodowej o ogromnych rozmiarach, cywilizacyjnego upadku i załamania się władzy centralnej uprzednio silnego i zamożnego państwa.. W powstałym chaosie upadło tzw. Stare Państwo w Egipcie i fachowcy są raczej pewni, że odpowiedzialny za ten upadek jest El Niño. Wiele innych wydarzeń historycznych mających wpływ na losy poszczególnych krajów, ich gospodarkę i poziom życia ludzi może być odniesione zapewne do ENSO. Czynniki ekologiczne i zaburzenia klimatyczne są 5 odpowiedzialne za upadek imperium Majów w 8 – 9 wieku n.e. Niektórzy specjaliści dowodzą, że wielka migracja ludów, która doprowadziła do upadku Rzymu wywołana była suszą na stepach azjatyckich, która uruchomiła nacisk plemion i ludów, które usiłując wyrwać się z pułapki zaczęły przesuwać się na wschód wywołując swoisty efekt domina. Niewielu wątpi dziś, że zamieszki związane z brakami zboża we Francji z 1788 roku i będące preludium do Rewolucji Francuskiej mały istotny związek z bardzo silnymi oscylacjami El Niño w latach 1789 – 1793. Niekiedy i zatonięcie Wielkiej Armady hiszpańskiej w czasie wyjątkowych sztormów w 1588 roku wiąże się z klimatycznymi komplikacjami ENSO. Analizując sprzyjające i niekorzystne warunki rozwojowe zwraca się także uwagę na negatywny wpływ niezdrowego klimatu strefy równikowej na warunki egzystencji człowieka, ale także na warunki jego pracy i edukacji. Sachs wymienia 5 takich charakterystycznych kwestii odpowiedzialnych za niedorozwój w strefie tropikalnej (Sachs 2001). Po pierwsze, technologie w rolnictwie i usługach zdrowotnych są ekologicznie specyficzne i nie dają się łatwo przenosić pomiędzy strefami geograficznymi. Po drugie, strefa tropikalna prowadzi do niedorozwoju wskutek między innymi takich cech jak: (A) niska jakość gleb tropikalnych, (B) powszechność pasożytów i chwastów (C) szybkie parowanie i niedobory wody, (D) brak dostatecznie długiej pory suchej niezbędnej do wegetacji zbóż, (E) warunki sprzyjające rozwojowi ludzkich chorób oraz (F) wysokie koszty transportu. Kluczowym winowajcą blokującym rozwój na kontynencie afrykańskim jest ponadto po dziś malaria, nawet po pojawieniu się AIDS. Zwraca na to uwagę wielu autorów (Sachs 2003, Sachs i Malaney 2002, Tren i Bate 2004). Jak piszą bowiem Sachs i Malaney: „Tam, gdzie malaria rozwija się najbardziej, tam ludzkie społeczności mają się najgorzej. Światowy rozkład produktu krajowego brutto per capita wykazuje uderzającą korelację pomiędzy malarią a ubóstwem, zaś kraje z endemiczną malarią charakteryzują się także niższym tempem wzrostu gospodarczego. Jest wiele kanałów poprzez które malaria hamuje rozwój, takie jak wpływ na płodność, przyrost ludności, skłonność do oszczędzania i inwestowania, absencja w pracy, wydajność pracy, przedwczesna śmiertelność i koszty leczenia”. (Sachs, Malaney 2002). Posiadanie dużych zasobów naturalnych, czy to w postaci dużych obszarów wysoko urodzajnej ziemi uprawnej, rzadkich i cennych rynkowo rud metali, surowców energetycznych jak ropa naftowa i gaz ziemny, złota czy diamentów, a nawet drewna skłania do stawiania pytań czy zasobność ta wywiera pozytywny, czy może raczej negatywny wpływ na warunki rozwoju. W odniesieniu do przeszłości wydaje się dość sensowne przekonanie, że 6 zasoby mogły różnicować sytuacje poszczególnych gospodarek. Mówimy bowiem o gospodarkach o niskim nasyceniu kapitałem, o małej roli postępu technicznego i wiedzy oraz o wąskim zakresie produkcji opartej o korzyści skali. Ale w przypadku obecnych gospodarek, wbrew instynktownej reakcji laika, ekonomiści są zgodni, że z reguły duże zasoby surowcowe nie są dobrodziejstwem, ale - paradoksalnie - przekleństwem dla kraju posiadacza. Oczywiście, niewskazana byłaby tu generalizacja. USA, Kanada, Australia czy Norwegia są i były zasobne surowcowo, a niektóre z wymienionych krajów (także ze względu na wielkość terytorium) mają niemal wszystkie zasoby naturalne, jakie są wykorzystywane w gospodarce światowej. Wszystkie przecież należą do krajów wysoko rozwiniętych i nie wydaje się, by bogactwo zasobów im szkodziło. Dominuje jednak inny model, typowy np. dla zdecydowanej większości krajów naftowych jak Nigeria, Meksyk, Rosja czy Wenezuela oraz wiele krajów Bliskiego Wschodu. Nigeria na przykład, mimo że uzyskała ze sprzedaży ropy 350 mld $ w latach 1970 – 2000, jak była ubogim krajem, tak pozostała z niemal niezmienionym dochodem per capita. Dość wcześnie dostrzeżono, że obfite źródła surowców mogą wywołać tzw. chorobę holenderską (Corden 1984). Nazwa odwołuje się do przypadku Holandii, po odkryciu na Morzu Północnym w latach 60–tych ubiegłego wieku wielkiego złoża gazu ziemnego Groningen. Odkrycie i eksploatacja gazu ziemnego przynosiła wysokie stopy zwrotu. Przyciągało to do tego sektora zarówno wielkie ilości kapitału jak i zasoby pracy zmniejszając akumulację tych czynników produkcji w przemyśle przetwórczym. Przesuwa to powoli punkt ciężkości gospodarki w kierunku gałęzi surowcowych kosztem ograniczania ekspansji przemysłu i wyspecjalizowanych usług (poza obsługą sektora gazowego). Sytuacja jest pozornie korzystna, albowiem eksport poszukiwanego surowca energetycznego zapewnia wysokie dochody i wpływy dewizowe. Przemysł surowcowy jednak z reguły nie wykazuje korzyści skali, w przeciwieństwie do przemysłu przetwórczego. Na dłuższą metę – po stopniowym wycięciu sektorów działających w obszarze korzyści skali - będzie to wywierało hamujący wpływ na rozwój kraju i skłonność do inwestowania w kapitał ludzki. W przypadku choroby holenderskiej istnieje także inny niepokojący kanał hamujący wzrost rodzimej produkcji przemysłowej: aprecjacja waluty. Silny wzrost eksportu surowców skutkuje znaczącym dopływem obcych dewiz i wzmocnieniem krajowej waluty. Im ten efekt jest silniejszy, tym bardziej rośnie konkurencja importowanej produkcji wypierającej wytwórczość rodzimą. W skrajnej sytuacji aprecjacja waluty prowadzić może do dezindustrializacji kraju. Historycznie, choroba holenderska wystąpiła niezwykle wyraziście w przypadku Hiszpanii po odkryciu Ameryki. Ogromny napływ złota i kruszców do 7 metropolii doprowadził do zwiększonego importu tanich wyrobów przetworzonych z zagranicy. Hiszpania sprzedawała surowce, ale importowała dobra przemysłowe. W ciągu jednego wieku znacząca część własnej bazy produkcyjnej w Hiszpanii została doprowadzona do upadku. Podobnie było w przypadku pozornego dobrobytu polskiej gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej. Obfite zasoby ziemi stwarzały szeroki rynek zbytu na zboże w Europie Zachodniej. W istniejących uwarunkowaniach politycznych ówczesnej Polski ten kierunek specjalizacji ułatwił ponowne narzucenie odrobkowej formy pańszczyzny w celu pozyskania odpowiednio dużej i taniej siły roboczej i uniemożliwił lub przynajmniej utrudnił rozwój tych gałęzi, które z czasem zadecydowały o sukcesie rozwojowym innych. Niektórzy ekonomiści i historycy kanadyjscy rozwijali alternatywną hipotezę, w stosunku do choroby holenderskiej, w myśl której zasoby surowcowo mogą okazać się okazać się korzystne rozwojowo (por. Ros 2000, Weil 2005). Nie zapominajmy, że po części to właśnie tą drogą podążała gospodarka kanadyjska (ale także amerykańska, angielska i niemiecka, a do pewnego momentu także argentyńska). Model kanadyjski1 sugeruje, że bogata baza surowcowa może okazać się kluczową przesłanką uprzemysłowienia, gdy uwzględnimy silne i ważne powiązania między krajowym sektorem surowcowym, a nowo rozwijanym przemysłem. Kiedy takie powiązania między różnymi stadiami przetwórstwa w obu kierunkach („w przód” i „w tył”) są obecne, cała gospodarka może wykorzystać ekspansję sektorów surowcowych. Posiadanie dużych obszarów ziemi uprawnej może stymulować wzrost produkcji narzędzi dla rolnictwa, środków transportu i rozwój linii kolejowych, usług ubezpieczeniowych i bankowych. Dla rozwoju produkcji przemysłowej ważną rolę mogą odegrać własne kopalnie węgla i posiadanie rodzimych rud żelaza. W dobie względnie wysokich kosztów transportu2, to właśnie brak bogatych, własnych surowców może zahamować wzrost ekonomiczny, a ich posiadanie zapewnić przewagi. Drugi nurt analizy ujemnych skutków posiadania wysokich zasobów naturalnych wskazuje na toksyczny wpływ tego faktu na jakość instytucji ekonomicznych i system polityczny. Liczne doświadczenia krajów afrykańskich, ale także latynoamerykańskich, azjatyckich, a także krajów byłego ZSRR wyraźnie pokazują, że wysokie przychody z ropy czy wydobycia minerałów w postaci podatków czy royalties są marnotrawione i nieefektywnie alokowane. Główne powody tego stanu rzeczy są następujące: (1) wysokie dochody zmniejszają skłonność do reformowania i unowocześniania kraju, bo presja na takie W literaturze hipoteza ta nazywana jest „staples thesis” i traktowana jako swoista anty-choroba holenderska 2 Zwróćmy uwagę, że referowany jest tu wariant industrializacji np. USA czy W. Brytanii zastosowany wszak jeszcze w XIX wieku. Dziś ten argument jest już wyraźnie słabszy. 1 8 zmiany jest wyraźnie złagodzona, (2) wszelkie napięcia społeczne są neutralizowane poprzez rozbudowę aparatu represji i przymusu, (3) równolegle budowany jest układ klientowski poprzez korumpowanie, kooptację, przekupywanie całych grup społecznych i redystrybucję dochodów na rzecz swoich. Z reguły prowadzi to do rozbudowy aparatu państwowego i rozrostu własnej, klanowej biurokracji. Obie metody 2 i 3 są społecznie kosztowne i pochłaniają znaczne zasoby, (4) władze muszą ulegać presji wpływowych grup społecznych spoza układu na uzyskiwanie rent i innych korzyści. Korzyści te są „rozdrapywane” zgodnie z układem sił i politycznych przetargów, a nie według kryteriów merytorycznych. Niestety w wielu krajach o zróżnicowanej tkance etnicznej i słabej spoistości wewnętrznej, wysoka pula dochodów do podziału uruchamia konflikty etniczne i regionalne, w skrajnej sytuacji prowadzące do secesji i krwawych wojen domowych. Doświadczenie uczy, że dzieje się tak często, gdy stawką są wpływy z ropy naftowej i gazu ziemnego, diamentów, rud metali (np. unikalna ruda coltanu, mieszanka niobu i tantalu stosowana do produkcji kondensatorów, wydobywana w Dem. Rep. Konga), czasem złota lub narkotyków (jeśli te ostatnie też uznać za zasoby). Afryka jest wyjątkowym laboratorium analizy tych przypadków z uwagi na przypadkowe, postkolonialne linie graniczne, ogromną mozaikę narodowości, plemion i języków rozdzierających wewnętrzne struktury społeczne i polityczne. M. Ross tak określa przyczyny potencjalnych konfliktów: „istnieją cztery kanały poprzez które zasoby naturalne zwiększają ryzyko wojny domowej: przez obniżenie ekonomicznych wyników gospodarki; słabsze, bardziej skorumpowane i mniej odpowiedzialne rządy; zachętę do tworzenia niezależnych podmiotów państwowych przez społeczności żyjące w regionach zasobnych w surowce; przez możliwość finansowania ruchów rebelianckich. Te uwarunkowania pomagają wyjaśnić wyjątkowo wysoką częstotliwość wojen domowych w Afryce Subsaharyjskiej, regionie z wieloma krajami zależnymi od surowców” (Ross 2004). Lista takich wojen domowych po II wojnie światowej jest bardzo długa. Są na niej miedzy innymi Angola, Nigeria, Afganistan, oba Konga, Sudan, Sierra Leone, Rwanda, Liberia, Kolumbia, Indonezja, Wybrzeże Kości Słoniowej itd. Interesujące są także bardziej szczegółowe studia dotyczące ropy naftowej. Cytowany wcześniej M. Ross dowodzi, że o ile wzrost dochodów sprzyja ewolucji kraju w kierunku demokracji, to wyjątkiem jest posiadanie dużych zasobów ropy naftowej: „Kraje z większymi zasobami naturalnymi rozwijają się wolniej niż te uboższe w zasoby. Są one także bardziej podatne na wojny domowe…. trzeci składnik klątwy zasobów: ropa naftowa i bogactwa mineralne czynią je mniej demokratyczne” (Ross 2001). 9 Dodajmy wreszcie, że niektórzy autorzy sądzą, że prawdopodobieństwo konfliktów wewnętrznych typu wojna domowa rośnie dopiero wówczas, gdy spełnione są pewne ekonomiczne warunki, tj. podatność na grabież zasobów (lootability factor) dokonywanych przez siły separatystyczne lub grupy rebeliantów staje się odpowiednio wysoka (Collier 2001). Szczególnie zagrożone są kraje, gdzie wydobywa się np. diamenty lub uprawia opium, bo wtedy można łatwo przechwycić dochody, czy to w formie zwykłego rabunku, czy też swoistego „opodatkowania” producentów. Wtedy wojna domowa jest racjonalnym wyborem ekonomicznym dla rebeliantów w stosunku do innych źródeł dochodów. Collier postrzega bowiem wojny domowe nie jako wynik konfliktów ideowych, ale przede wszystkim jako działania “entrepreneurs of violence”. Znacznie słabsze zagrożenia są natomiast wtedy, gdy warunkiem pozyskiwania zasobów jest posiadanie wysokiej technologii i znaczne zasoby kapitału (dotyczy to np. ropy naftowej, gazu ziemnego czy głębinowego górnictwa). Taka sytuacja daje z reguły przewagę rządowi. Z badań Colliera wynika także, że szczególnie podatne na wojny domowe są te kraje, gdzie eksport wyrobów surowcowych stanowi około 26% PKB. Gdy udział ten jest niższy, zapewne spada opłacalność prowadzenia wojen dla rebeliantów, gdy zaś jest wyższy - aparat państwowy jest na tyle zasobny, by skutecznie kontrolować sytuację i paraliżować próby ataków. Kraje i społeczności niekorzystnie położone względem dróg i szlaków transportowych, z dala od rynków zbytu mają pecha. Obserwowane współcześnie spadające koszty transportu, koszty łączności i wymiany informacji nie eliminują całkowicie skutków podwyższonych kosztów transakcyjnych względem konkurentów. Małe, lokalne i trudno dostępne rynki oznaczają bowiem niewykorzystanie odpowiedniej skali produkcji, a więc słaby podział pracy i niską specjalizację. W rezultacie jest to obszar niskiej produktywności i biedy. Na przykład Rwanda jest stosukowo niewielkim krajem afrykańskim ulokowanym w środku kontynentu. Nie posiada ona linii kolejowej, a jej handlowe połączenia ze światem (nie licząc lotniczych) do portów Mombasa (Kenia) i Dar Es Salaam (Tanzania) są możliwe jedynie drogami o bardzo niskiej jakości, przez terytoria krajów sąsiednich (Uganda, Kenia, Tanzania, Burundi). Odległość do portów to około 1,5 tys. km, co niezależnie od wyboru środka transportu (wyłącznie drogą lądową lub po drodze przeładunek na kolej w Tanzanii czy Ugandzie lub Kenii) i tak zajmuje wiele dni i jest niezmiernie kosztowna. Przyjmując jako miarę izolacji geograficznej koszty transportu jako odsetek wartości importu, otrzymujemy: 10 Koszt transportu jako % wartości importu USA Europa Zachodnia Azja Wschodnia Ameryka Łacińska Czarna Afryka 3,6 4,9 9,8 10,6 19,5 Powyższa tabela z grubsza oddaje stopień rozwoju ekonomicznego poszczególnych regionów. Oczywiście, różnice te nie wynikają li tylko z przyczyn naturalnych; są także funkcją obecnej zamożności, wybudowanej w przeszłości infrastruktury transportowej i funkcjonujących powiązań handlowych. Problem polega na tym, że rozwiązania rynkowe prowadzące do przełamania izolacji geograficznej są trudne do zastosowania w przypadku takich krajów jak Rwanda. Z reguły, zadania takie przerastają możliwości finansowe lokalnych przedsiębiorców i rządów. Stopy zwrotu dla projektów infrastrukturalnych i projektów produkcyjnych są niskie w takich krajach, ze względu na wysokie koszty transakcyjne, a w każdym razie znacznie niższe niż dla konkurentów lepiej uplasowanych w przestrzeni ekonomicznej. Ponadto, opisywana sytuacja jest znakomitą ilustracją defektu koordynacji: nie ma i nie buduje się dróg, bo nie ma produkcji na sprzedaż, ale nie rozwija się produkcji, bo brak dróg czyni ją nieopłacalną. W tych okolicznościach argumentuje Sachs: „Same reformy instytucjonalne nie dostarczą dóbr na rynek. W krótkim czasie istnieją tylko trzy alternatywy dla wyizolowanych obszarów: dalsze trwanie w ubóstwie, migracja ludności z wnętrza kraju na wybrzeże, lub odpowiednio duża pomoc zagraniczna pozwalająca zbudować infrastrukturę potrzebną do efektywnego połączenia regionu z rynkami światowymi” (Sachs 2003). Geograficzne uwarunkowania mogą jednak odegrać dużo większą, wręcz strategiczna rolę w dziejach cywilizacji. To geografia zadecydowała o dotychczasowej historii ludzkości twierdzi J. Diamond w swej niezwykle wpływowej, bestsellerowej książce (Diamond 1997). Uzyskanie przewagi cywilizacyjnej przez Europę nad resztą świata około XV wieku nie było przypadkiem, ale wynikiem szybszego przejścia do osiadłego trybu życia, udomowienia wielu zwierząt i opanowania wielu upraw, szybszego rozwoju technologii. Cechy geograficzne Eurazji zapewniły większą pulę gatunków roślin i zwierząt do dyspozycji człowieka. Zarazem orientacja wschód – zachód kontynentu pozwalała się na szybkie przenoszenie się i upowszechnianie dokonanych odkryć w zakresie rolnictwa i hodowli. Pozwoliło to na uzyskanie większej gęstości zasiedlenia w Europie i wyższej wydajności, a w konsekwencji znacznych nadwyżek żywności, pozwalających oderwać duże grupy społeczne od zajęć w rolnictwie (elita polityczna, żołnierze zawodowi, kler, rzemieślnicy, ludzie sztuki i nauki). Z biegiem czasu uruchomiło to zmiany technologiczne w tempie nieosiągalnym w obszarach słabiej zaludnionych poza Europą. Europejczycy dysponowali zatem przewagą w uzbrojeniu, 11 lepszą organizacją społeczną i polityczną i wiedzą technologiczną. Kontakt ze zwierzętami domowymi i duża gęstość zaludnienia stworzyła także częściową odporność Europejczyków na choroby, której pozbawione były inne społeczności. W zetknięciu z podbijanymi ludami epidemie przenoszone przez Europejskich osadników i żołnierzy zdziesiątkowały miejscowe społeczności tych podbitych terytoriów (jak w przypadku Indian w obu Amerykach czy aborygenów australijskich). 2. Kluczowa rola instytucji w rozwoju „Dobre instytucje + obcy kapitał” to częsty postulat kierowany pod adresem krajów rozwijających się dla uzyskania sukcesu ekonomicznego i przyspieszenia wzrostu. Pomijając kwestię na ile jest to program skuteczny i realistyczny, powyższy slogan sygnalizuje uznanie kluczowej roli czynników instytucjonalnych w rozwoju. W ostatnim okresie wszystkie główne organizacje międzynarodowe zajmujące się rozwojem, w szczególności Bank Światowy, akcentują rolę dobrych rozwiązań instytucjonalnych. Od mniej więcej dziesięciu lat, pod auspicjami Banku Światowego, ukazują się publikacje pozwalające zmierzyć jakość instytucji w układzie międzynarodowym. Pierwsza taka publikacja pojawiła się w roku 1999 i dotyczyła 160 krajów, dla których skonstruowano 6 wskaźników opisujących jakość różnych instytucji w latach 1997/98. Od tego czasu Bank Światowy systematycznie, co kilka lat, wydaje kolejne edycje takich opracowań, doskonaląc metodologię i poszerzając badania w odniesieniu do większej liczby krajów. Ostatnie opracowanie objęło już 209 krajów i terytoriów i zawierało dane z lat 1996, 1998, 2000, 2002 i 2004 (Kaufmann, Kraay, Mastruzzi 2005). Wydaje się, że to przede wszystkim badania i prace Northa odegrały główną rolę w dowartościowaniu instytucji jako czynnika promującego rozwój. Instytucje to formalne i nieformalne reguły gry ekonomicznej. Jakie jest ich znaczenie? W opinii Northa : „Instytucje redukują niepewność przez strukturyzację życia codziennego…. definiują i ograniczają swobodę wyboru jednostek. … Głównym zadaniem instytucji w społeczeństwie jest zmniejszenie niepewności przez ustanowienie stabilnej (choć niekoniecznie efektywnej) struktury dla ludzkich interakcji” (North 1990; 3, 4, 6). Strukturalizacja relacji społecznych jest pożądana bo staje się narzędziem redukowania skutków niepewności i nadmiernego ryzyka w działaniach gospodarczych. Przy wysokich ryzykach, podmioty ekonomiczne wycofują się z aktywności produkcyjnej, bo staje się ona dla nich nieopłacalna. Kiedy spoglądamy na procesy gospodarowania oczami ekonomii neoklasycznej, to nie dostrzegamy 12 faktu, że zawieranie transakcji jest kosztowne i pociąga za sobą wysokie koszty transakcyjne. Poszczególni autorzy nieco różnie definiują te koszty. K. Eggertsson zdefiniował koszty transakcyjne jako „koszty kontroli w systemie społecznym… Pojawiają się wówczas, gdy jednostka chce przejąć nowe prawa własności, chce ochronić zasoby przed przejęciem lub kradzieżą oraz zabezpieczyć swe aktywa przed oportunistycznymi zachowaniami w relacjach wymiennych ” (Eggertsson 2005; 27). Y. Barzel uważa, że koszty te są „związane z transferem, przejmowaniem (zawładnięciem) i ochroną praw własności” (Barzel 1997; 4). Dla Northa to „koszty pomiaru cennych atrybutów tego, co jest przedmiotem wymiany i kosztów ochrony praw własności, ich monitorowania i egzekucji umów” (North 1990; 27). We wszystkich tych definicjach kluczowa jawi się ochrona praw własności i bezpieczeństwo obrotu towarowego. Żaden przedsiębiorca nie uruchomi produkcji, gdy jego interesy nie będą dostatecznie chronione, a własność lub efekty produkcji mogą zostać przechwycone lub zrabowane. Właściciel stawu hodowlanego, ponoszący nakłady na produkcję ryb, ale narażony na systematyczne kradzieże ryb przez miejscowych kłusowników będzie podejmował kroki zmierzające do ochrony rybostanu. Ale jeśli działania te będą nadmiernie kosztowne, to zrezygnuje z egzekwowania swych praw własności. Im wyższa skuteczność władzy publicznej w ochronie własności gospodarczej, tym niższe koszty transakcyjne ponoszone przez poszczególne podmioty i większa motywacja do działania produkcyjnego. Jeśli jednak podmiot zmuszany jest – wskutek zawodności i słabości władzy publicznej oraz systemu egzekucji prawa - do wydzielenia znaczących własnych zasobów do ochrony swej własności (a więc jego koszty transakcyjne gwałtownie rosną), to wówczas działalność wytwórcza staje się często nieefektywna i zostaje ograniczona lub porzucona. Dodatkowo, w przypadku zastosowania wysokich technologii warunkujących wysoką produktywność, niezbędne jest sięgnięcie po podział pracy i specjalizację między wytwórcami. Uruchamia to długie łańcuchy powiązań między anonimowymi podmiotami, co potencjalnie generuje wysokie ryzyka dla zainteresowanych stron, wynikające z ich wrażliwości na zachowania oportunistyczne. Jest rolą sprawnych instytucji, czy to formalnych poprzez system prawny, czy to nieformalnych, dzięki uformowaniu się odpowiednich norm i zwyczajów społecznych, obniżenia skali i skutków tych ryzyk. W tym sensie dobre instytucje mają na celu obniżenie kosztów transakcyjnych dla jednostek gospodarujących, bo to wzmacnia motywacje i podnosi efektywność gospodarowania. W najlepszym razie, bez dobrych instytucji firmy wybierają krótki horyzont działania, małą specjalizację (bo potencjalnie zwiększa to elastyczność reakcji i mobilność), niewielką skalę operacji oraz kapitałooszczędne technologie produkcji. P. Bardhan posumował to następująco: “North wskazał, że w historycznym procesie wzrostu 13 gospodarczego w sposób nieunikniony pojawia się wymienność pomiędzy korzyściami skali i specjalizacją z jednej strony, a kosztami transakcyjnymi z drugiej. W małej, zamkniętej i mało licznej chłopskiej społeczności koszty transakcyjne są niskie, ale koszty produkcji są wysokie ponieważ specjalizacja i podział pracy są silnie ograniczane przez pojemność rynku wyznaczoną przez spersonalizowany proces wymiany w małej społeczności. W dużej i złożonej gospodarce, w miarę jak sieć współzależności poszerza obszar anonimowych transakcji, pojawia się pole dla wszelkiego rodzaju zachowań oportunistycznych a koszty transakcyjne mogą być wysokie… Poza społecznościami, gdzie dominują relacje osobiste, instytucje - które społeczeństwo rozwija (albo których nie udaje mu się rozwinąć) - dla potrzeb długodystansowego handlu, kredytu lub działające na międzyokresowych i międzyprzestrzennych rynkach, gdzie transakcje nie są automatycznie egzekwowalne, dostarczają ważnego wskaźnika pomiaru społecznej zdolności do rozwoju” (Bardhan 2004; 78). Kiedy zawieranie transakcji jest kosztowne, instytucje zyskują na znaczeniu. Jedynie w świecie zerowych kosztów transakcyjnych instytucje się nie liczą. Badania, do których odwoływano się wcześniej (Kaufmann, Kraay, Mastruzzi 2005), pozwalają jednoznacznie pokazać, że istnieje dodatnia korelacja między jakością infrastruktury instytucjonalnej, a tempem wzrostu gospodarczego poszczególnych krajów. Inni badacze (Edison 2003) pokazują, że jest to związek przyczynowo- skutkowy wiodący od dobrych instytucji do większej zamożności, wyższego tempa wzrostu i niższej zmienności wzrostu. H. Edison wyliczył o ile wzrósłby PKB per capita krajów słabiej rozwiniętych, gdyby jakość ich instytucji dorównała krajom przodującym. Efekt ten jest silniejszy dla krajów bardziej ekonomicznie zapóźnionych i dla Czarnej Afryki, w przypadku osiągnięcia przeciętnej dla świata jakości ich instytucji, oznaczałby 2,5 krotne podniesienie poziomu PKB na głowę. Nic dziwnego, że wielu badaczy rekomenduje reformy instytucjonalne jako podstawowe zadanie modernizacyjne i rozwiązanie problemów niedorozwoju. Taki jest zresztą postulat teorii modernizacji sprowadzający się do imitacji sprawdzonych wzorców zaczerpniętych z krajów wyżej rozwiniętych. Co się dzieje kiedy instytucje ekonomiczne degradują się? W ostatnich latach pojawiła się interesująca publikacja analizująca przypadek całkowitego niemal upadku gospodarki Zimbabwe po 2000 roku (Richardson 2005). Zimbabwe to, jak na warunki afrykańskie, relatywnie bogaty kraj, rozwijający się począwszy od lat 80-tych w dużym tempie powyżej 4% średniorocznie, z dobrze rozwiniętym rolnictwem i sektorem eksportu płodów rolnych odnotował od 2000 roku głębokie załamanie gospodarki. Spadek produkcji i PKB pogłębiał 14 się z roku na rok, przy szybko rosnącej inflacji. Mechanizm załamania wiązał się z uruchomionym w latach 2000 – 2003 procederem konfiskowania ziemi białym osadnikom. Te praktyki, motywowane politycznie słabnącą pozycją rządzącej ekipy prezydenta Mugabe, zachwiały zaufaniem do prawa własności, ucieczką kapitału zagranicznego i wzrostem ryzyka inwestycyjnego. Po raz pierwszy w historii kraju zakwestionowane zostało, i to mimo sprzeciwu Sądu Najwyższego, prawo własności. Miejscowa giełda zareagowała gwałtownymi spadkami. Skonfiskowane majątki białych były przekazywane czarnym obywatelom, ale nie jako własność, ale jako dzierżawa. Nowi posiadacze – użytkownicy, nie mogąc, z racji braku tytułów własności, przedstawić zabezpieczeń hipotecznych, pozbawieni byli dostępu do kredytów obrotowych. Również banki, wobec gwałtownego spadku ilości potencjalnych kredytobiorców, znalazły się w sytuacji kryzysowej. Rezultatem był spadek produkcji rolnej i eksportu. Dodatkowo, ziemia znalazła się w rękach ludzi pozbawionych motywacji (krótkookresowy horyzont działania z racji braku pełnej własności ziemi) i wiedzy technologicznej (którą posiadali dawni biali właściciele), co nie pozwalało im produkować efektywnie. Rezultatem była rabunkowa gospodarka zasobami, grabież wyposażenia, maszyn i sprzętu, co ostatecznie prowadziło do zdewastowania najlepszych farm w kraju. Dlaczego zatem wiele krajów ma niewydolne, słabe i niesprawne instytucje? A jeśli takie ma, to jaki mechanizm blokuje pożądaną zmianę? Sporo światła rzucił na wyjaśnienie tej zagadki, klasyczny już dziś i często cytowany, tekst dotyczący kolonialnego dziedzictwa i swoistego eksperymentu naturalnego, jaki wykonała historia powołując do życia dwa różne modele instytucjonalne (Acemoglu, Johnson, Robinson 2001). Trzech autorów przeanalizowało szczegółowo dwa odrębne modele polityki kolonialnej, realizowanej przez rozwinięte kraje europejskie takie jak W. Brytania, Francja, Belgia czy Hiszpania i Portugalia w swych posiadłościach kolonialnych. Polityka ta i praktyka w zakresie budowy całej infrastruktury instytucji ekonomicznych i politycznych była bardzo różna w zależności jakich krajów dotyczyła. Odmiennie ukształtowały się reguły gry w USA, Kanadzie, Australii w porównaniu np. z Kongiem Belgijskim, Karaibami czy Ameryką Środkową. Acemoglu, Johnson i Robinson sądzą, że główne przyczyny takiego rozwoju wydarzeń tkwiły w zróżnicowanych warunkach naturalnych, zdrowotnych i klimatycznych, które w niektórych przypadkach zniechęcały Europejczyków do osiedlania się. Stopień śmiertelności wśród osadników mógłby być pośrednią miarą ich niechęci (gotowości) do zasiedlania określonych terytoriów. W przypadku niezdrowych regionów i słabej skali osadnictwa, państwa kolonialne budowały na tych terenach instytucje wyzysku i eksploatacji, oparte często na pracy niewolniczej i pół niewolniczej, gdzie na plantacjach lub kopalniach pracowała ludność 15 miejscowa. Jak piszą autorzy “te instytucje nie wprowadzały znaczącej ochrony własności prywatnej, ani mechanizmów chroniących przed państwową ekspropriacją. W praktyce, głównym zadaniem państwa łupieżczego (extractive state) był maksymalnie duży transfer zasobów kolonii na rzecz kolonizatora przy możliwie niskich inwestycjach”. (Acemoglu, Johnson, Robinson 2001). Na drugim biegunie sytuowały się natomiast kolonie, gdzie osadników było wielu, warunki zasiedlenia były względnie zachęcające. Tu powstawały tzw. Nowe Europy: „osadnicy starali się replikować europejskie instytucje z dużym naciskiem na własność prywatną i ograniczenie wszechwładzy państwa”. (Acemoglu, Johnson, Robinson 2001). Główna teza Acemoglu, Johnsona i Robinsona jest taka, że instytucje powstałe w okresie państw kolonialnych utrzymały się także po uzyskaniu niepodległości. Charakter wczesnych instytucji, wskutek inercji społecznej, określił cechy dzisiejszych rozwiązań instytucjonalnych. Jakie to ma znaczenie? W nieco późniejszym tekście, wykorzystano wynik poprzednich dociekań jako argument na rzecz tezy o wyższości hipotezy instytucjonalnej nad geograficzną. Gdyby czynnik geograficzny dominował, to w sytuacji, gdy środowisko geograficzne zmienia się raczej nieznacznie, przewagi ekonomiczne powinny utrzymać się do dziś. Jest jednak inaczej: „głównym ustaleniem artykułu jest pokazanie, że następuje kompletne przestawienie wzajemnych dochodów wśród byłych europejskich kolonii. Na przykład, Mogołowie, Aztekowie i Inkowie reprezentowali najbogatsze cywilizacje w 1500 roku, podczas gdy cywilizacje w Północnej Ameryce, Nowa Zelandia i Australia były mniej rozwinięte. Dziś USA, Kanada, Nowa Zelandia i Australia są o całe rzędy wielkości bogatsze niż kraje zajmujące uprzednio terytoria imperiów Mogołów, Azteków i Inków. Ten zwrot w sytuacji jest w pełni zgodny z hipotezą instytucjonalną, ale nie z hipotezą geograficzną”. (Acemoglu, Johnson, Robinson 2002). Nie te społeczności są dziś bogate, które mają lepsze warunki geograficzne, ale te, które zapewniają silną motywację i lepsze warunki do inwestowania. Potwierdzają to, nawet w bardziej generalny sposób, badania D. Rodrika, A. Subramaniana i F. Trebbiego: „jakość instytucji „przebija” wszystko inne. Kiedy uwzględnić wpływ instytucji, czynniki geograficzne w najlepszym razie mają słaby bezpośredni wpływ na dochody, choć wywierają one silny pośredni wpływ oddziałując na jakość instytucji. Podobnie, uwzględniając rolę instytucji, handel jest niemal zawsze niezbyt istotny i często w równaniach dochodu pojawia się ze „złym” (tj. ujemnym) znakiem, chociaż także i w tym przypadku handel wywiera pozytywny wpływ na jakość instytucji”. (Rodrik et al. 2002). 16 Problem zmian instytucjonalnych jest także żywo dyskutowany w literaturze przedmiotu jako, że niesprawne instytucje występują dość powszechnie. Zdroworozsądkowa odpowiedź sugeruje, że zmiana instytucjonalna blokowana jest przez grupy społeczne, które tracą ekonomicznie na reformach. Istnieje także inny punkt widzenia: „proponujemy „hipotezę politycznego przegranego”. Sądzimy, że postęp techniczny blokują nie te grupy, dla których oznacza to zmniejszenie się wielkości przechwytywanej renty ekonomicznej, ale te, dla których postęp oznacza erozję władzy politycznej. Jeśli podmioty są przegrane ekonomicznie, ale nie mają siły politycznej, nie mogą przeciwdziałać postępowi technologicznemu. Jeśli mają i utrzymują władzę polityczną (tj. nie są politycznymi przegranymi), wtedy nie mają interesu by blokować zmianę. Oznacza to, że jedynie ci, którzy mają władzę i obawiają się ją utracić mają motyw by to zablokować”. (Acemoglu, Robinson 2000). Rzeczywiście, kluczowa wydaje się kwestia siły politycznej sił blokujących zmianę. Historia roi się od przykładu elit politycznych, które zawsze gotowe są poświęcić interes publiczny, gdy stoi on w sprzeczności z doraźnym interesem partykularnym (klasowym, grupowych, kastowym itp.). Kiedy zagrożony rebelią prezydent Rwandy zwrócił się o pomoc do prezydenta Zairu Mobutu, ten mu odparł: „Mówiłem ci żebyś nie budował dróg…. Budowanie dróg nigdy nie przynosi nic dobrego. Ja jestem u władzy w Zairze już od 30 lat i nigdy nie wybudowałem żadnej drogi. Teraz oni jadą po nich, żeby cię dopaść” (Robinson 1999). Rosja w XIX wieku też nie budowała linii kolejowych w obawie przed negatywnym wpływem tej innowacji na układ sił społecznych, a próby blokowania uprzemysłowienia były podejmowane nawet wtedy, gdy Rosja poniosła klęskę w wojnie krymskiej, co ukazało jawnie jej techniczne zacofanie. Polska szlachta i ziemiaństwo do końca próbowały utrzymać, całkowicie wsteczne, pańszczyźniane stosunki własnościowe na wsi, choć blokowanie reform utrwalało ewidentny niedorozwój ekonomiczny. Mechanizmy polityczne nie są jedynym problemem utrwalającym skostniały układ instytucjonalny. Nie można ignorować defektów koordynacji w tym kontekście. Jeśli zmiana jest kosztowna zawsze pojawia problem gapowicza, czyli przypadek osób lub grup społecznych skłonnych przerzucić koszty operacji społecznej na innych. Inną ewentualnością jest targ o udział w korzyściach między stronami, co może prowadzić do załamania się współdziałania. Skuteczność zmian w obszarze instytucjonalnym jest bowiem często uwarunkowana masową gotowością do udziału w zmianie. Jeśli nie zostanie przekroczony minimalny próg partycypacji, to reformy zostaną zablokowane. Omawiana sytuacja ma bowiem wszelkie cechy gry koordynacji. Ta gra społeczna charakteryzuje się wieloma stanami równowagi Nasha i nie wszystkie oczywiście są Pareto - optymalne. Jednocześnie 17 wiemy (Olson 1965), że jeżeli w wyniku zmiany społecznej są zarówno wygrani i przegrani, przy czym straty tych ostatnich są pewne i dotyczą wyraźnie zidentyfikowanych grup społecznych, zaś wygrane są rozproszone i niepewne, to wspólna realizacja celów społecznych jest mało prawdopodobna, nawet jeśli zmiana jest globalnie korzystna. 3. Wewnętrzne czy zewnętrzne czynniki rozwoju? Korelacja między stopniem otwarcia gospodarki na zewnątrz a tempem wzrostu gospodarczego jest dość dobrze widoczna w dostępnych danych empirycznych. Mocnym potwierdzeniem tej prawidłowości w ostatnich latach były imponujące sukcesy krajów Azji Południowo – Wschodniej jak Korei Płd., Malezji, Singapuru, Hong Kongu, Tajlandii czy Tajwanu, które oparły swe strategie rozwoju na ekspansji eksportowej. W opinii Międzynarodowego Funduszu Walutowego „Integracja ze światową gospodarką w ogromnym stopniu przyczyniła się do wzrostu ekonomicznego i rozwoju wielu krajów oraz redukcji ubóstwa. W ciągu ostatnich 20 lat handel światowy rósł w tempie 6% średniorocznie, dwa razy szybciej niż produkcja światowa. Ale handel napędzał wzrost znacznie wcześniej. Od 1947 roku, kiedy utworzono GATT, światowy system handlu skorzystał z ośmiu rund wielostronnej liberalizacji handlu, a także jednostronnych i regionalnych kroków w tej dziedzinie… Polityka, która skutkuje otwarciem gospodarki na handel i inwestycje zagraniczne jest niezbędna dla zapewnienia zrównoważonego wzrostu ekonomicznego. Dowód tego jest prosty. Żaden kraj w ostatnich dziesięcioleciach nie osiągnął sukcesu w kategoriach znaczącego wzrostu stopy życiowej swych obywateli, bez otwarcia się na resztę świata…. Ustalenia są takie, że korzyści z liberalizacji mogą przewyższyć koszty ponad 10krotnie” (IMF 2001). Zwolennicy marszu w kierunku globalizacji mają jednak wielu przeciwników. Postulat szybkiego i głębokiego otwarcia się gospodarki, jako sposób na przełamanie zacofania ekonomicznego jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych i spornych problemów w teorii i praktyce gospodarczej. Bez wątpienia handel z zagranicą może być postrzegany jako swoista gałąź pozwalająca przerabiać krajowe produkty o niskich kosztach wytwarzania, a więc tanie i występujące w obfitości dobra rodzime na zagraniczne dobra rzadkie, cenne i o wysokich kosztach pozyskania w przypadku, gdyby były produkowane w kraju. Taka wymiana gwarantuje wzrost dobrobytu i bardziej efektywne gospodarowanie zasobami. O ile oczywiście dana gospodarka podejmie wysiłek specjalizacji i wejścia w międzynarodowy podział pracy. Od czasów D. Ricarda wiadomo, że kierunki tej opłacalnej specjalizacji wyznaczane są przez koszty komparatywne. Teoria ta pokazuje, że nawet w przypadku gdy 18 jeden partner ma absolutną przewagę w dziedzinie wytwarzania wszystkich dóbr, może on czerpać korzyści z wymiany z krajem słabszym, o ile będzie się specjalizować w eksporcie dóbr, gdzie jego przewaga jest większa. Teoria kosztów komparatywnych ma olbrzymią literaturę, a także pojawiły się jej różne mutacje czy unowocześnione wersje, jak np. teoria obfitości zasobów Heckshera – Ohlina. P. Samuelson pytany o uniwersalnie prawdziwe i nie trywialne prawo ekonomiczne wskazał właśnie na teorię kosztów komparatywnych. Autorytety ekonomiczne są więc za … Spory dotyczą jednak doraźnych i długofalowych korzyści wynikających z zastosowania tej teorii. Ponadto, specjalizacje według względnych przewag przynosi korzyści jedynie przy spełnieniu pewnych warunków. Rozważmy te kwestie po kolei. Idea odrzucenia autarkii na rzecz wymiany handlowej jest teoretyczna słuszna ponieważ pozwala przemieścić zasoby czynników produkcji od nieefektywnych sektorów i rodzajów produkcji do tych gałęzi, gdzie będą one lepiej wykorzystane. Wytwarzanie cytrusów pod naszą szerokością geograficzną jest zapewne możliwe, ale bardzo kosztowne. Jest ekonomicznie pozbawione sensu używanie rzadkich zasobów dla podejmowania takiej produkcji. Tych samych czynników produkcji można użyć specjalizując się w dziedzinach, w której polski wytwórca jest bardziej wydajny. Jednak jest to wykonalne jedynie wówczas, gdy czynniki produkcji są odpowiednio mobilne. W praktyce jest tak, że im słabiej rozwinięta gospodarka, tym większe usztywnienia pojawiają się w obszarze kapitału rzeczowego i ludzkiego, a także infrastruktury technicznej. Jeśli w myśl zasady Ricardo kraj winien zmienić specjalizację, wygaszać stopniowo jeden rodzaj produkcji i zwiększać wytwarzanie w innej dziedzinie, to potężnym hamulcem może okazać się np. brak odpowiedniej sieci transportowej, brak rozbudowanego systemu energetycznego w danym regionie, niedobory wody pitnej i do celów przemysłowych, niedostateczna infrastruktura zdrowotna i edukacyjna. Dotychczasowa, tradycyjna struktura produkcji była – na ogół - jako tako dopasowana do istniejącej infrastruktury, podczas gdy nowa produkcja, odmiennie zlokalizowana geograficznie, wymagać może kosztownej rozbudowy brakującej sieci dróg i kolei, lotnisk, linii energetycznych, sieci łączności itp. Im niższy zasób kapitału ludzkiego w danej gospodarce, tym wolniej i z większymi oporami następować będzie proces przekwalifikowania. Barierą może okazać się także kapitał, zwłaszcza, gdy specjalizacja produkcyjna ma być oparta na drobnej wytwórczości. Niska mobilność czynników produkcji może także wynikać z braku odpowiednich rynków i niedorozwoju wielu instytucji występujących powszechnie w krajach rozwiniętych. Dotyczyć to może braku lub słabości rynków ubezpieczeniowych, rynku usług prawnych i doradczych, słabości systemu 19 sądowniczego. Problemem może być wysoka przestępczość i brak bezpieczeństwa osobistego, korupcja i niski poziom ochrony praw własności. Wszystkie te okoliczności sygnalizują, że próba przeorientowania struktury gospodarczej z tradycyjnej, nieco autarkicznej na bardziej otwartą i wyspecjalizowaną - może okazać się porażką. Wygaszając dotychczasowe, pozornie nieefektywne rodzaje produkcji, gospodarka może być niezdolna do uruchomienia na odpowiednią skalę nowych zdolności produkcyjnych w preferowanych kierunkach. Wbrew teoretycznym wyobrażeniom ta bardziej efektywna specjalizacja może okazać się, w konkretnych warunkach, zbyt ryzykowna i zbyt kosztowna by zostać podjęta. Ostatecznym rezultatem będzie spadek rodzimej produkcji, wypartej przez bardziej konkurencyjną obcą wytwórczość, nieskompensowany przez wzrost sprzedaży nowej produkcji. Warto przy tym zauważyć, że teoria kosztów komparatywnych milcząco zakłada, że gospodarka każdego kraju funkcjonuje na granicy produkcji. Stąd, specjalizacja, wzrost wytwarzania jednych produktów wymaga, w krótkim okresie, ograniczenia produkcji innych wyrobów ze względu na ograniczone i w pełni wykorzystane zasoby czynników produkcji. W praktyce krajów słabo rozwiniętych regułą jest jednak niepełne wykorzystanie zasobów. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by zwiększać produkcję zarówno na potrzeby krajowe jak i na eksport. Problemem nie są zatem źle alokowane i źle zaangażowane zasoby, ale zapewne działają tu inne przyczyny. Otwieranie się na gospodarkę światową nie może być przy tym procesem jednostronnym. Cytowane wyżej opracowanie IMF odwołuje się do międzynarodowych rokowań w sprawie liberalizacji handlu światowego. Mimo to najwyżej rozwinięte kraje Europy (Unia Europejska) i Ameryki Północnej powszechnie stosują różnorakie praktyki protekcjonistyczne. Jest dość prawdopodobne, że w układzie krótkookresowym sytuację dwóch partnerów (A i B) podejmujących decyzje o ewentualnej liberalizacji obrotów towarowych opisuje poniższa macierz wypłat 3: A/B liberalizuje nie liberalizuje liberalizuje (4, 4) (3, 0) nie liberalizuje (0, 3) (2, 2) 3 Gra opisana poniższą macierzą to gra koordynacji. Nie jest wykluczone, że relacje stron opisuje również gra dylemat więźnia, np. o macierzy typu: A/B liberalizuje nie liberalizuje liberalizuje (4, 4) (5, 0) nie liberalizuje (0, 5) (2, 2) Wówczas istnieje tylko jedna, nieoptymalna równowaga Nasha: (2, 2) 20 Gdyby, hipotetycznie, wypłaty w grze między partnerami handlowymi kształtowały się jak w tabeli wyżej, to wówczas istniałyby dwie równowagi Nasha sygnalizujące, że strony winny koordynować swe działania. Nie ma jednak gwarancji, że wybiorą optymalne rozwiązanie (liberalizuje, liberalizuje). Natomiast partner otwierający się jednostronnie na wymianę jest w najgorszej sytuacji z wypłatą zero, podczas gdy strona stosująca protekcjonizm osiąga wypłatę 3. Jednakże zasadnicza wątpliwość odnośnie wykorzystania zasady kosztów komparatywnych związana jest z perspektywą długookresową. W jakich dziedzinach kraje słabo rozwinięte mają dziś względne przewagi? Bez ryzyka większego błędu można zaryzykować twierdzenie, że dotyczy to przemysłów wydobywczych i surowcowych oraz rolnictwa. Kraje wysoko rozwinięte natomiast podejmą się specjalizacji (bo mają absolutną i relatywną przewagę) w przemyśle wytwórczym i wielu usługach o naukochłonnym charakterze. Taki typ specjalizacji oznacza jednak, że jedne kraje miałyby wybierać sektory charakteryzujące się malejącymi korzyściami skali (właśnie surowce i rolnictwo), podczas, gdy technologicznie przodujące gospodarki specjalizowałyby się w gałęziach o rosnących korzyściach skali (Reinert 2007, Matsuyama 1996). Już A. Smith wskazywał na kluczową rolę rosnących rynków zbytu dla pogłębiania specjalizacji i podziału pracy, co pozwala na wzrost konkurencyjności i obniżkę kosztów jednostkowych produkcji. Jeśli kraj wybiera jako swą specjalizację gałąź charakteryzującą się niekorzyściami skali, to wraz ze wzrostem produkcji muszą rosnąć przeciętne koszty wytwarzania. Dążenie do utrzymania konkurencyjności wywiera w tych warunkach stałą presję na niski poziom płac w tej gospodarce. Wpływa to ograniczająco na rozwój własnego, krajowego rynku, blokując wewnętrzne mechanizmy napędowe wzrostu. Z drugiej strony, operujące w obszarze korzyści skali firmy z krajów rozwiniętych mogą w pełni korzystać z malejących kosztów jednostkowych i zapewniać wzrost płac i zamożności własnym pracownikom. Jak trafnie ujął to E. Reinert (Reinert 2007): współczesny światowy podział pracy polega na tym, że jedni specjalizują się w byciu biednymi, a drudzy w byciu bogatymi. Dlaczego biedni zostają zablokowani w strefie malejących (czy stałych) przychodów? Oczywiście nie (tylko) dlatego, że posłusznie stosują się do zasady Ricardo. Decydują o tym warunki ekonomiczne, w jakich podejmują wyzwania konkurencyjne. Po pierwsze, ich wewnętrzne rynki są z reguły małe. Nawet dość ludne kraje z racji niskiego PKB per capita nie stwarzają zbyt dużego rynku zbytu. Sięganie przez rodzime firmy po korzyści skali jest nierealistyczne lub bardzo utrudnione, gdyż w tym samym czasie ich konkurenci, firmy z krajów rozwiniętych, operują na znacznie większych rynkach międzynarodowych i z tego 21 względu mają na ogół niższe koszty produkcji (mimo wysokich płac). Po drugie, barierą jest wiedza technologiczna. Technologia nie jest dobrem publicznym, ale prywatnym. Nie upowszechnia się ona bezpłatnie, a monopol zachowują firmy z krajów rozwiniętych. Wreszcie, występuje niewątpliwie bariera kapitałowa. W gałęziach, o bardzo wysokich korzyściach skali uruchomienie firmy lub wdrożenie nowych technologii wymaga znacznych zasobów kapitału. Jest mało prawdopodobne, by firmom w krajach słabo rozwiniętych udało się zgromadzić taki kapitał. Jak w tych okolicznościach wygląda postulat szybkiej i głębokiej liberalizacji obrotów towarowych i kapitałowych? Gdyby skrupulatnie zgromadzić argumenty za tymi posunięciami, to wskazać należy na pięć typowych i często przywoływanych momentów. Po pierwsze, strategia otwarcia pozwala na bardziej efektywne wykorzystanie zasobów (patrz hipoteza kosztów komparatywnych) poprzez specjalizację i wygaszenie niekonkurencyjnej produkcji. Po drugie, zewnętrzna konkurencja wymusza stały postęp techniczny, zwiększa efektywność rodzimych firm oraz ogranicza powstawanie struktur monopolistycznych w gospodarce. Po trzecie, rynki zagraniczne stwarzają ujście dla lokowania nadwyżek krajowej produkcji, która nie znajduje zbytu na rynku wewnętrznym. Oznacza to lepsze wykorzystywanie szans, poprzez wykorzystanie niezatrudnionej pracy i innych zasobów. Po czwarte, dopływ kapitału z zagranicy stanowi potencjalny motor rozwoju dzięki absorpcji technologii, nowych technik produkcji i organizacji, a także nowych idei i wzorców kulturowych. Po piąte, niski zasób kapitału w krajach ekonomicznie zacofanych oznacza wysoką produkcyjność tego czynnika produkcji. Winno to skutkować przepływem tego kapitału do krajów słabiej rozwiniętych. Zasoby czynników produkcji powinny się wyrównywać w skali światowej, a proces konwergencji - stopniowo likwidować zacofanie. Kłopot z tą argumentacja polega na tym, że żaden z dziś rozwiniętych krajów nie zastosował tej strategii. Nie stosowały jej ani Wielka Brytania, ani USA, ani też później Japonia. Wszystkie te kraje stosowały w fazie industrializacji czy modernizacji praktyki protekcjonistyczne na szeroką skalę. Co więcej, w XIX wieku protekcjonizm był powszechnie kojarzony z prosperity, zaś wolny handel z depresją ekonomiczną i kryzysem (Bairoch 1993; 54-55). W wyniku protekcjonizmu kraje te najpierw budowały własną, potężną bazę przemysłową i dopiero wtedy, gdy zdobywały przewagę stawały się orędownikami wolnego handlu. W tej sytuacji liberalizacja handlu otwiera rynki zbytu dla swobodnej penetracji przez kraje rozwinięte. Zauważmy przy tym, że konkurencja towarów z krajów technologicznie przodujących tłamsi w pierwszej kolejności te gałęzie w krajach Trzeciego Świata, które są względnie najwyżej zaawansowane technologicznie, tj. działające w obszarze 22 korzyści skali. Jest to tzw. efekt Vanek - Reinerta (Reinert 2007; 166) polegający na dezindustrializacji kraju słabszego, w którym skala produkcji i sprzedaży firm rodzimych jest z reguły znacznie mniejsza niż firm z krajów centrum. Jeśli firmy te działają w strefie korzyści skali nie mogą po prostu sprostać konkurencji firm o większym rynku zbytu i wskutek tego o niższych kosztach jednostkowych. Owszem, nowe technologie przenikają stopniowo do świata mniej rozwiniętego. Ale dzieje się to dopiero wtedy, gdy kraj technologicznie dominujący w znaczącej części wyeksploatuje korzyści płynące z innowacji. Te korzyści czerpie się w procesie learning by doing wzdłuż krzywej uczenia się. Szybkie usprawnienia technologii pozwalają na wzrost wydajności i stopniowy wzrost płac. Kiedy docieramy jednak do granicy usprawnień wysokie płace nie pozwalają już na utrzymanie rentownej produkcji, co skłania do outsourcingu i przeniesienia produkcji do krajów o niższych płacach. Ale wtedy ta przenoszona i - z punktu widzenia kraju przyjmującego nowa technologia nie stwarza już warunków do podnoszenia płac. Pokazuje to, jak działa mechanizm ekonomiczny utrwalający względne zacofanie i niskie płace krajów ekonomicznie słabiej rozwiniętych. W latach 60-tych XX wieku ogromną popularność uzyskała tzw. szkoła zależności rozwijana w kręgu ekonomistów latynoamerykańskich (choć mająca także wielu reprezentantów poza tym obszarem). Dla przedstawicieli tej szkoły, tzw. dependystów, integracja z gospodarką światową nie jest krokiem w kierunku modernizacji, ale wręcz przeciwnie utrwala jedynie i pogłębia zacofanie. Proces dekolonizacji następujący po II wojnie światowej budził początkowo wielkie nadzieje. Jednak zdaniem Hoogvelt dość szybko okazało się, że mocarstwom kolonialnym, mimo utraty formalnej politycznej kontroli nad terytoriami swych byłych posiadłości, udało się utrzymać kontrolę ekonomiczną. Najlepsze tereny uprawne i rolne przechwycili dawni zagraniczni właściciele, zagraniczny kapitał zagwarantował sobie długoterminowe koncesje na wydobycie i eksploatację bogactw naturalnych, a główne kanały handlowe byłych kolonii ze światem zewnętrznym opanowały wielkie międzynarodowe korporacje. (Hoogvelt 2001; 30). Postkolonialny, zapóźniony cywilizacyjnie i ekonomicznie obszar niemal całej Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej stał się częścią światowego systemu kapitalistycznego jako podporządkowana i peryferyjna część tego świata. Dependyści przejęli - jako swoją - koncepcję świata jako systemu globalnego, w którym rolę sterującą odgrywa logika ekonomiczna wysokorozwiniętego centrum (Frank 1969). Peryferie są oczywiście potrzebne centrum, ale jako obszar ekonomicznej eksploatacji, źródło surowców i taniej siły roboczej oraz jako strefę do której przesuwa się prostą i pracochłonną, brudną oraz energochłonną produkcję. 23 Problem polega na tym, że uczestniczyć w takim międzynarodowym podziale pracy, gdzie kraje peryferyjne dostarczają surowce i nisko przetworzone produkty, a wysokorozwinięte zachowują monopol na wysokie technologie, to utrwalać własny niedorozwój. Niejednokrotnie, cała struktura produkcji kraju słabo rozwiniętego podporządkowana jest dominującemu centrum. Z jednej strony, w krajach tych rozwija się sektor eksportowy o wyraźnie enklawowym charakterze, słabo zintegrowany z resztą gospodarki i pracujący wyłącznie na potrzeby odbiorców zewnętrznych. Jest to często przemysł wydobywczy lub wytwarzający produkty rolne i bardzo wrażliwy na wszelkie wahania światowej koniunktury. Z drugiej strony, część krajowej produkcji jest wytwarzana przez firmy z obcym kapitałem. Interesy tych firm często pozostają w kolizji z dążeniem do modernizacji zainteresowanych krajów, a struktura i rodzaj rozwijanej przez te firmy produkcji nie musi być zbieżna z potrzebami lokalnymi, albowiem podporządkowana jest globalnym interesom korporacji. Spory wokół roli korporacji transnarodowych od samego początku wywoływały ostrą dyskusję. W tej sprawie zarysowały się przynajmniej dwa stanowiska (Herkenrath i Bornschier 2008; 304-307). Jedno, tradycyjnie odwołuje się do faktu, że kraje wchodzące późno na ścieżkę modernizacji mogą szybko adaptować postęp techniczny, technologie, wiedzę i doświadczenie, których to nośnikami są transnarodowe korporacje. Wraz z obcym kapitałem i importem technologii przypływają nowe idee, know how oraz nowe wartości pozwalające na szybszy wzrost gospodarczy i doganianie krajów czołówki. Jest jednak i bardziej sceptyczny osąd sytuacji. Z punktu widzenia kraju przyjmującego priorytetem jest stopniowe opanowywanie nowoczesnych rodzajów produkcji. Korporacje międzynarodowe nie są tym raczej zainteresowane, gdyż powodem ich obecności są właśnie te warunki i ten rodzaj międzynarodowego podziału pracy, które kraj przyjmujący chciałby zmienić. Taki charakter podziału pracy przypadający w udziale peryferiom oznacza również – zdaniem dependentystów – nierówne warunki handlu pozwalające na systematyczny transfer dochodów i nadwyżki ekonomicznej od krajów biednych do bogatych. Mechanizm tego transferu jest prosty i wynika z możliwości przechwytywania renty technologicznej w rezultacie monopolu na wysokie technologie (por. A. Emmanuel 1972). Peryferyjny charakter ekonomiki współwystępuje również ze szczególną strukturą społeczną krajów niedorozwiniętych. Wykształciła ona, relatywnie silne, elity mocno powiązane interesami ekonomicznymi z krajami centrum. Interesy, mentalność i systemy wartości tych elit (burżuazja kompradorska) są imitacją tychże interesów i stylu życia krajów zamożnych. Ta struktura społeczna utrwala i blokuje zmiany społeczne i ekonomiczne kolidujące z interesami uprzywilejowanych grup powiązanych z obcym kapitałem. Jak syntetycznie 24 przedstawia to A. Hoogvelt (2001; 38): „istotą teorii zależności jest twierdzenie, że w rezultacie penetracji przez kapitał kolonialny, w krajach kolonialnych zostaje stworzona wypaczona struktura gospodarcza i społeczna, która stale reprodukuje ogólną stagnację ekonomiczną i skrajną pauperyzację mas”. Dodajmy, że zgodnie z referowanym tu punktem widzenia (Frank 2008), to dominacja obcego kapitału i kolonialne dziedzictwo zepchnęły obecne kraje peryferyjne ze ścieżki rozwoju. Referując główne tezy szkoły, zwraca się uwagę, że „niedorozwój nie jest wcześniejszym stadium rozwoju; oba są historycznie równoczesnymi, funkcjonalnie powiązanymi stronami tego samego historycznego procesu rozwoju kapitalistycznego systemu światowego” (Evers, von Wogau 1987; 325). Zarówno źródła zacofania jak i mechanizmy je utrwalające mają zatem zewnętrzny charakter. Jaime Ros pokazuje neoklasyczną wizję świata w następujący sposób. „Głównym postulatem neoklasycznej teorii handlu jest to, że poprzez międzynarodową wymianę towarów i wyrównanie się cen dóbr, konkurencja na krajowych rynkach czynników produkcji będzie prowadziła do wyrównywania się cen tych czynników pomiędzy swobodnie handlującymi gospodarkami. Płace realne nie będą niższe w krajach zasobnych w czynnik pracy, gdyż wolny handel – pozwalając takim krajom na specjalizację w produkcji wykorzystującej techniki pracooszczędne – stworzy sytuację, że techniki pracooszczędne będą szerzej stosowane niż to miało miejsce uprzednio w krajach o niskich dochodach. Z tej perspektywy kluczowy problem nie polega na granicach wyznaczonych przez akumulację kapitału, ale raczej na tym, co blokuje tendencje do wyrównywania się cen czynników produkcji”. (Ros 2000; 183-184). Niestety świat nie jest klasyczny. Nie jest obojętne, w jakim obszarze specjalizujemy się, jakie gałęzie i rodzaje produkcji wybieramy. Pozorna, statyczna efektywność może rodzić i rodzi dynamiczną nieefektywność. W świecie korzyści skali występujących w obszarze wysokich technologii i braku tych efektów, w sektorach tradycyjnych uruchamiane są kumulatywne procesy budowania trwałych przewag ekonomicznych po stronie wielkiej skali produkcji. Neoklasyczna ekonomia budowana jest na założeniu malejących przychodów względem skali, ujemnych sprzężeń zwrotnych, wysokiej mobilności czynników produkcji i pełnej informacji. Jej zalecenia są poprawne jedynie w granicach, w jakich realne gospodarki spełniają te warunki. 4. Nierówności a wzrost gospodarczy 25 Dociekania na temat źródeł i mechanizmów wzrostu gospodarczego są niezwykle istotne. Z pola widzenia nie może jednak umknąć kwestia w jaki sposób efekty tego wzrostu dzielone są między różne grupy społeczne, a więc kto z tego wzrostu korzysta. Są tu właściwie dwa główne pytania: czy efektem wzrostu jest narastanie nierówności dochodowych i majątkowych, czy może przeciwnie - zróżnicowania zmniejszają się? oraz może jeszcze ważniejsze - czy nierówności sprzyjają rozwojowi, czy raczej ten rozwój spowalniają? Współczesny świat jest niezwykle zróżnicowany. Według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego PKB na głowę w USA wynosił 112,9 $/dziennie w 2005 roku, podczas gdy w znajdującej się w dole drabiny dochodowej Etiopii tylko 2,6$/dziennie (w dolarach wg parytetu siły nabywczej). Gdyby uwzględnić wewnętrzne nierówności w obu krajach, obecne dochody najbogatszych grup społecznych w świecie są około 100 razy wyższe niż dochody najbiedniejszych. Wszystko wskazuje na to, że te dysproporcje systematycznie powiększają się przynajmniej od Rewolucji Przemysłowej. Oczywiście, ani ekonomiści ani statystycy nie dysponują dziś precyzyjnymi danymi dotyczącymi tempa wzrostu gospodarczego, poziomu dochodów, konsumpcji i stopnia zróżnicowań ekonomicznych w odniesieniu do, nawet niezbyt odległej, przeszłości. S. Kuznets (1976) posługuje się szacunkami wzrostu gospodarczego dotyczącymi Wielkiej Brytanii od końca XVII wieku, dla Francji Holandii, Niemiec, USA i niektórych innych krajów już tylko szacunkami dla okresu nie wcześniejszego niż początek XIX wieku. Wskazuje przy tym, że „dysponujemy tylko niewielką liczbą długookresowych szeregów produktu narodowego i jego składników, a przy tym niewiadoma jest marża błędu”. Ponadto, szacunki dla krajów wyżej rozwiniętych są bardziej wiarygodne niż dla słabo rozwiniętych. Roczne dane dotyczące wzrostu gospodarczego pojawiają się dla krajów rozwiniętych dopiero od 1870 roku, dla Azji, Południowej Europy i Ameryki Łacińskiej od 1900 roku, zaś dla Afryki dopiero od 1950 roku (por. K. Inwood 2002). Szacunki A. Maddisona 4 (2001), które – mimo rozlicznych wątpliwości i zastrzeżeń - uchodzą za najbardziej miarodajne pozwalają przypuszczać, że tempo wzrostu na głowę w świecie w I tysiącleciu naszej ery było zerowe, w okresie lat 1000 – 1820 wynosiło zaledwie 0,5% na dekadę (w Europie nieco wyżej, tj. 0,14% rocznie) i dopiero od rewolucji przemysłowej, tj. od 1820 roku wzrost gospodarczy w Europie gwałtownie przyspieszył zbliżając się lub nawet nieco przekraczając 1% rocznie w okresie do I wojny światowej (w amerykańskich koloniach tempo wzrostu było nawet jeszcze wyższe). 4 Por. A. Maddison (2001) tablica B – 22, str. 265 26 Praktyczna stagnacja ekonomiczna światowej i europejskiej gospodarki do początku XIX wieku nie generowała zapewne zbyt wielkich nierówności. Oceny tej kwestii wymagają jednak uwzględnienie pewnego istotnego czynnika. Na przykład P. Bairoch (Bairoch 1993) sądzi że różnice w dochodach per capita między bogatymi a biednymi krajami w odleglejszej przeszłości nie były prawdopodobnie wyższe niż 2:1. Jednakże, nie wyklucza to bardzo głębokich nierówności wewnątrz poszczególnych społeczeństw. Milanovic i inni (Milanovic et al. 2007) pokazują, że skala nierówności w społeczeństwach świata starożytnego i okresu średniowiecza była bardzo duża. Autorzy tego interesującego studium 14 przedprzemysłowych społeczności od starożytnego Rzymu z 14 roku ne., Bizancjum z roku 1000, Anglii w 1688 roku, Nowej Hiszpanii około roku 1790, Chin z roku 1880 oraz Indii Brytyjskich z 1947 roku wykazali, że bardzo wąskie elity w tych zbiorowościach dysponowały ogromną częścią dochodu narodowego. Na przykład w Bizancjum na przełomie tysiąclecia 0,5% ludności (arystokracja cywilna i wojskowa) otrzymywało 28% wszystkich dochodów. Jest dość prawdopodobne, że stopień koncentracji bogactwa i dochodów w rękach cienkiej warstwy arystokracji i możnowładztwa był wewnątrz tych społeczeństw nawet większy niż obecnie w bogatych społecznościach. Wraz z początkiem ery przemysłowej następuje dość charakterystyczna ewolucja składników globalnej nierówności. O ile jeszcze do 1820 roku wewnętrzne zróżnicowania stanowią ponad 80% całości, to później zaczyna szybko rosnąć rola zróżnicowań między krajami. Obecnie nierówności pomiędzy krajami wyznaczają 60% całej puli zróżnicowań5. Trzeba otwarcie powiedzieć, że obecnie toczy się jednak spór czy tendencja do wzrostu nierówności nie została zahamowana w ostatnich latach. Wskazuje na to znakomite studium Sala-i-Martin (2006) z którego wynika, że za pewnym ograniczeniem ubóstwa kryją się znaczące dysproporcje rozwojowe we współczesnym świecie. O ile 30 lat temu ubóstwo było zjawiskiem głównie azjatyckim (w 80% biedni zamieszkiwali ten kontynent), to dziś jest to fenomen przede wszystkim afrykański (75% biednych to Afrykanie). Równocześnie, zmniejszenie się dochodowych nierówności w gospodarce światowej, na co, zdaniem Sala-iMartin, wskazuje wiele wykorzystanych przez niego wskaźników jest głównie wynikiem szybkiego wzrostu dochodów w bardzo ludnych Chinach i Indiach. Okazuje się przy tym, że wyrównywanie się dysproporcji ekonomicznych między krajami jest obecnie silniejsze niż rosnące nierówności wewnątrz tych wielkich społeczności. Łączny zatem rezultat nałożenia się na siebie obu procesów skutkuje redukcją globalnych nierówności. 5 Odpowiednie wyliczenia prezentują Bourguignon i Morrisson (2002) 27 Nie wszyscy jednak ekonomiści są zdania, że wykorzystanie mierników opartych na produkcie krajowych brutto na głowę (lub skonstruowanych na podobnych agregatach) jest właściwą, czy przynajmniej wystarczającą miarą dobrobytu. Lista nowych pomysłów jest dość długa i obejmuje np. takie miary jak Human Development Index (HDI) czy indeksy Quality of Life, jako pośrednie miary szczęścia. Jakkolwiek te ostatnie mogą być uznane za mało ekonomiczne i dość subiektywne, to jednak coraz częściej sugeruje się, że warto budować nowe, bardziej kompleksowe miary, w których PKB/capita uzupełniany jest dodatkowymi czynnikami wyznaczającymi poziom dobrobytu. Takim, dziś już w zasadzie niekwestionowanym wskaźnikiem - kandydatem, do wykorzystania w rachunku dobrobytu jest oczekiwana długość trwania życia. Parametr ten wykorzystuje się w liczeniu HDI, a także pojawiła się propozycja wyliczenia wartości wydłużania się oczekiwanego dalszego trwania życia w jednostkach PKB. Po raz pierwszy bodaj ideę tę zaproponował Usher (1973). W nowej szacie metodologicznej i wykorzystując to do pogłębionych szacunków dysproporcji dochodowych w latach 1965 – 1995, pomysł pojawił się jako idea full income (por. Becker et al. 2003). Problem nie ma charakteru tylko ciekawostki naukowej, albowiem kalkulacje zmian i dynamiki full income w różnych krajach sygnalizują wyraźny proces konwergencji w skali światowej. W krajach słabo rozwiniętych oczekiwana długość trwania życia rośnie po prostu o wiele szybciej niż w obszarze krajów wysokorozwiniętych. W ostatnim okresie wyjątkiem jest jedynie Afryka, ze względu na skrócenie się przeciętnego trwania życia wskutek epidemii AIDS. Wyliczenia Beckera et al. pokazują, że korzyści z tytułu wydłużenia się życia jednostki w 30-leciu 1965- 1995 są równoważne 3-krotności rocznego PKB/capita w przypadku USA i aż 10-krotności dla Chile czy Egiptu. Przekłada się to na dodatkowe 4% rocznego wzrostu dobrobytu dla USA i około 8% rocznego, dodatkowego wzrostu dla dwóch pozostałych krajów o relatywnie niskim PKB/capita. Nie da się więc zaprzeczyć, że obraz sytuacji współczesnego świata rysuje się w nieco innych barwach w zależności od wybranych mierników czy wskaźników do jego opisu. Uwzględnienie spadającej śmiertelności, zwłaszcza w tradycyjnie zacofanych rejonach świata pozwala na nieco bardziej optymistyczne oceny. Nie można zresztą pominąć także argumentów, że nigdy dotychczas ludzkość jako całość nie żyła w tak dobrych warunkach materialnych jak obecnie. Począwszy od XX wieku dokonała się faktyczna rewolucja w tych warunkach zarówno jeśli chodzi o wyżywienie, stan zdrowotny, długość trwania życia, edukację, ilość czasu wolnego itd. Easterlin (2004; 33-34) tak podsumowuje zmiany jakie zaszły w okresie ostatniego półwiecza w kręgu krajów słabo rozwiniętych stanowiących 4/5 światowej populacji: poziom życia przeciętnej osoby potroił się od 1950 roku, oczekiwane 28 dalsze trwanie życia od urodzenia wydłużyło się o 21 lat, tj. do 62 lat, o połowę spadły wysokie wskaźniki płodności odpowiedzialne za eksplozję demograficzną, a wskaźnik analfabetyzmu spadł z 60% do 30%. W konsekwencji jedną z kluczowych kwestii jest problem, czy rozwój gospodarczy wiąże się narastaniem nierówności społecznych, majątkowych i dochodowych, czy wręcz przeciwnie – rozwój ten ogranicza skalę zróżnicowań dochodowych. W 1955 Simon Kuznets (Kuznets 1955) sformułował hipotezę, że wraz z rozwojem kraju, nierówności społeczne najpierw wzrastają, a później spadają, tworząc tzw. krzywą Kuznetsa o kształcie odwróconej litery U. Hipoteza ta wspierała się na dostępnych wówczas danych empirycznych dla kilku rozwiniętych krajów świata o dostatecznie długich szeregach czasowych. Była to więc obserwacja w pewnym stopniu tylko empiryczna. Merytorycznie argumentowano, że wyjaśnienia takiej ewolucji rozkładu dochodów szukać można w procesie głębokich zmian w strukturze produkcji charakterystycznych dla uprzemysławiających się gospodarek. Wraz z rosnącym udziałem przemysłu, a potem usług, w strukturze produkcji następują znaczące przesunięcia w strukturze zatrudnienia, tj. odpływ pracowników ze wsi w kierunku miast i przemysłu. Jeśli przemysł wynagradza wyżej niż praca na roli (co jak wiadomo jest regułą) takie zmiany skutkują przejściowo (do momentu gdy znacząca, dominująca masa zatrudnionych nie znajdzie się ostatecznie w kręgu przemysłu), rosnącymi zróżnicowaniami dochodowymi. O ile przemysł nie generuje wewnątrz sektora wyższych zróżnicowań niż między nim samym a rolnictwem, to po zakończeniu procesów uprzemysłowienia nierówności dochodowe powinny zmaleć w stosunku do fazy transformacji. Ta hipoteza, długo uważana za klasyczną i dość przekonywującą, dziś jest często kwestionowana6. Przyczyniły się do tego najnowsze badania nad problemami nierówności w świecie prowadzone przez Bank Światowy jak i inne placówki badawcze. Nie potwierdzają one hipotezy Kuznetsa: jeśli bowiem ustawimy wszystkie kraje według rosnącego produktu krajowego brutto na głowę, tj. według rosnącego stopnia rozwoju, wówczas okaże, że im bardziej rozwinięty kraj, tym średnio biorąc niższy stopień nierówności społecznych. Nie wiemy do końca, dlaczego tak jest; co jest przyczyną, a co skutkiem, ale niewątpliwie taka korelacja skłania do ostrożności w formułowaniu uproszczonych sądów, że nierówności społeczne zawsze sprzyjają szybkiemu wzrostowi gospodarczemu. Warto zwrócić uwagę także na inną okoliczność odpowiedzialną w ostatnich latach za rosnące nierówności w skali światowej, a ściśle powiązaną z procesami rozwojowymi. Choć nie przez wszystkich. Najnowsze badania Barro (2008) wydają się potwierdzać wyniki Kuznetsa dla okresu 1960 – 2000. 6 29 Światowe tendencje w zakresie technologii i postępu technicznego wydają się od 30 lat preferować taki typ zmian, który preferuje zapotrzebowanie na pracę wysokokwalifikowaną. Taki kierunek ewolucji postępu technicznego rodzi wzrost nierówności. Najprostsze wyjaśnienie skutków tej tendencji jest takie, że rosnący popyt na kwalifikowaną pracę wywołuje zwyżkową tendencje płac w tym segmencie rynku pracy, natomiast spadek zainteresowania firm pracą o niskiej jakości i kwalifikacjach skutkuje – wobec niskiego popytu - obniżeniem się płac takich pracowników. W rezultacie dotychczas istniejąca, umiarkowana premia za kwalifikacje systematycznie rośnie, a w ślad za nią także i nierówności płacowe oraz dochodowe. Obecnie praca kwalifikowana jest czynnikiem komplementarnym względem kapitału rzeczowego. Wzrost nakładów tego ostatniego silnie zwiększa produkcyjność pracy kwalifikowanej. To generuje silny popyt na tę pracę mimo, że popyt ten zwiększa premię za kwalifikacje. Tak długo jednak jak przyrost produkcyjności jest większy niż koszt krańcowy zatrudnienia danego czynnika produkcji zastosowanie tego czynnik jest opłacalne. Natomiast w przypadku pracy o niskich kwalifikacjach kapitał rzeczowy jest jej substytutem i może tę pracę z łatwością zastąpić. W tej sytuacji spadające (względnie) wynagrodzenia za prace proste i niskiej jakości nie tworzą dostatecznie dużego rynku dla tej pracy ponieważ wzrost zasobów kapitału rzeczowego przyciąga pracę kwalifikowaną i wypiera z produkcji pracę o niskich kwalifikacjach. Praca niskokwalifikowana jest tania, ale ma niską produktywność; praca wysokokwalifikowana jest droga, ale jej krańcowa produktywność jest bardzo wysoka. Z tych obserwacji bynajmniej nie wynika, że poziom nierówności jest jedynie żywiołowym i ubocznym produktem rozwoju. W rzeczywistości występuje także odwrotna zależność, tj. istotny wpływ skali nierówności dochodowych na procesy rozwojowe. W tej sprawie istnieją dwa kluczowe stereotypy. Pierwsze z nich polega na przeświadczeniu, że najpierw trzeba wytworzyć dobra, a dopiero potem można je dzielić. Jak będziemy bogaci, to wtedy można likwidować nierówności i pozwalać sobie na transfery społeczne. Rzecz w tym, że nie ma żadnego „najpierw” i „potem”: wytwarzania nie da się oddzielić od procesu podziału, gdyż reguły podziału wpływają na wielkość wyprodukowanego ciastka, które jest do dzielenia. Czy ktokolwiek będzie produkował, jeśli nie będzie motywacji materialnej do produkowania? Tym samym mówienie o biedzie i równości nie jest li tylko kwestią etyczną, ale kluczową kwestią rozwoju. Drugi stereotyp myślowy to przeświadczenie, że głębokie nierówności dochodowe i majątkowe są dźwignią wzrostu gospodarczego. Sąd ten wspiera się na przekonaniu, że im większe różnice dochodowe, tym silniejsza motywacja do działania. W tej sytuacji 30 zmniejszanie nierówności jest luksusem, na który mogą sobie pozwolić jedynie bogate społeczeństwa. Biedne społeczeństwa, muszą - dla dobra swego rozwoju - godzić się przez dłuższy czas na akceptację znacznych społecznych zróżnicowań. Równocześnie, argumentuje się, że skoro skłonność do oszczędzania jest rosnącą funkcją dochodu, to w interesie publicznym jest dopuszczenie do znaczących nierówności, gdyż sprzyjać to będzie inwestowaniu. Dla krajów biednych, spłaszczenie dochodów skutkować będzie jedynie zwiększeniem bieżącej konsumpcji kosztem inwestycji rozwojowych. Badania nad procesami rozwoju nie potwierdzają tych nieco uproszczonych wyobrażeń. Zależność między stopniem nierówności społecznych a dynamiką wzrostu gospodarczego jest wyraźnie nieliniowa. Nadmierne spłaszczenie dochodów jest rzeczywiście niekorzystne dla wzrostu, gdyż eliminuje motywacje i demobilizuje. Jednak zbyt duże nierówności także hamują procesy rozwojowe. Są przynajmniej trzy przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze, przy silnej polaryzacji dochodów biedne grupy społeczne mają – z przyczyn materialnych – utrudniony dostęp do edukacji. A jak wiadomo zdolne i twórcze dzieci nie rodzą się tylko w rodzinach bogatych. Oczywiście, że czynnik ten przede wszystkim uderza w grupy o niskich dochodach, ale jednocześnie zmniejsza potencjał rozwojowy danego kraju. Zasób kapitału ludzkiego jest dziś kluczowym czynnikiem prorozwojowym. Po drugie, nierówności powodują ograniczony dostęp do rynku kredytowego (kapitałowego) wielu, potencjalnych, właścicieli małych przedsiębiorstw. Biedniejsze grupy społeczne są albo odcięte od tego rynku i nie mają możliwości uruchamiania własnej działalności gospodarczej, albo ich przedsiębiorstwa są niedoinwestowane w kapitał produkcyjny. Ze względu na ryzyko, banki oczekują wysokich zabezpieczeń od potencjalnych kredytobiorców, a biedniejsi, potencjalni przedsiębiorcy nie mogą takich zabezpieczeń dostarczyć. Także same te przedsiębiorstwa, ze względu na obawę utraty płynności, unikają wysoko rentownych, ale ryzykownych dziedzin działalności. Ze względu na ryzyko, unikają one działalności wymagającej wyspecjalizowanego aparatu produkcyjnego, ich horyzont działania jest krótki, a skala aktywności niewielka. Po trzecie, silne nierówności powodują rosnące napięcia społeczne i polityczne. Narastają frustracje społeczne, szerzy się patologia społeczna i przestępczość. Neutralizacja tych zaburzeń i konfliktów wymaga uruchamiania przez państwo coraz większych zasobów materialnych i ludzkich, które z punktu widzenia rozwoju są jałowe. Czasami zresztą nie wystarczy rozbudowa policji i sądów, gdyż znaczna erozja kapitału społecznego (spadający stopień zaufania między ludźmi) może pewnym momencie zacząć podmywać podstawy demokracji. 31 Wreszcie, zupełnie naiwne jest wyobrażenie, że dopuszczenie na pewnym etapie do dramatycznych różnic dochodowych i majątkowych między poszczególnymi grupami społecznymi nie stworzy faktów dokonanych, niezwykle trudnych do wyeliminowania w przyszłości. Instytucji społecznych nie zmienia się i nie tworzy się dowolnie, ponieważ wpływowe, dominujące grupy społeczne nie mają często żadnego interesu, by do takich zmian dopuścić. Bogata część społeczeństwa ma materialne środki i narzędzia do skutecznego podporządkowywania sobie i swoim interesom instytucji politycznych, regulacyjnych i prawnych. Glaeser et al. (2003) ukuli nawet nowy termin subversion of institutions na określenie mechanizmu obalania – w sposób ukryty – instytucji, warunkujących efektywne funkcjonowanie gospodarki, przez uprzywilejowane grupy. Dobrze zdefiniowane i chronione prawa własności są kluczową przesłanką istnienia sprawnej gospodarki, produkowania i inwestowania. Jak piszą Glaeser et al. kiedy prawa własności działają - gospodarka kwitnie, kiedy prawa te są naruszane pojawia się stagnacja. Pozornie więc zamożni właściciele kapitału winni być najbardziej zainteresowani gwarancjami respektowania praw własności. Przewaga ekonomiczna, jeśli jest dostateczna duża, może jednak zniechęcać jej dysponentów do dobrze funkcjonujących instytucji. Można taniej, skuteczniej i na o wiele większą skalę wykorzystać luki prawne, niedoskonałości wymiaru sprawiedliwości, słabości państwa i regulacji publicznej do przekształcenia sposobu funkcjonowania instytucji tak by działały na rzecz elity majątkowej. Można to uzyskać na drodze zastraszania, przekupstwa i korumpowania władzy, ale także zupełnie legalnie wykorzystując swe wpływy wyznaczone przez władzę ekonomiczną. W świecie dużych nierówności słabe państwo może leżeć w interesie zamożnych elit. Osłabienie praw własności wywiera co prawda negatywny wpływ na wzrost gospodarczy i warunki rozwojowe kraju, ale zmiana tej sytuacji niekoniecznie jest zgodna z partykularnymi interesami uprzywilejowanych. Pojawienie się początkowej silnej nierówności w podziale własności wytworzy zatem silne polityczne mechanizmy utrwalania i pogłębiania tej nierówności. Pozwala bowiem przechwycić mechanizmy kontroli procesów podejmowania decyzji politycznych oraz zapewnia kontrolę nad obiegiem informacji. Narzędzia upowszechniania informacji i główne środki przekazu publicznego zostają także zmonopolizowane w rękach rodzimego bądź zagranicznego kapitału. 32 Bibliografia: Acemoglu Daron, Johnson Simon, Robinson James. 2002. Reversal of Fortune: Geography and Institutions in the Making of the Modern World Income Distribution. Quarterly Journal of Economics. 2002, Nr 118. —. 2001. The Colonial Origins of Comparative Development: An Empirical Investigation. American Economic Review, Vol. 91 (December). December 2001, Tom Vol. 91 . Acemoglu Daron, Robinson James. 2000. Political Losers As a Barrier to Economic Development. American Economic Review. 2000, No 90. Bairoch, Paul. 1993. Economics and World History: Myths and Paradoxes. Chicago : University of Chicago Press, 1993. Bardhan, Pranab. 2004. Scarcity, Conflicts, and Cooperation. Essays in the Political and Institutional Economics of Development. Cambridge, Mass. : MIT Press, 2004. Barro, Robert. 2008. Inequality and Growth Revisited. The ADB Working Paper Series on Regional Economic. 2008, 11. Barzel, Yoram. 1997. Economic Analysis of Property Rights. Cambridge : Cambridge University Press, 1997. Becker Gary, Philipson Tomas, Soares Rodrigo. 2003. The Quality and Quantity of Life and the Evolution of World Inequality. NBER working paper 9765. June 2003. Bourguignon Francois, Morrisson Christian. 2002. Inequality Among World Citizens: 1820 1992. American Economic Review. September 2002, 92. Caviedes, Cesar. 2002. El Nino in History: Storming Through the Ages. Gainesville Fla : Florida University Press , 2002. Collier, Paul. 2001. Economic Causes of Civil Conflict and Their Implications for Policy. [aut. książki] Chester Crocker& Fen Osler Hampson & Pamela Aall (eds.). Turbulent Peace: The Challenges of Managing International Conflict. Washington : USIP Press, 2001. Corden, Max. 1984. Booming sector and Dutch desease. Survey and Consolidation. Oxford Economic Papers. 1984, Nr 36. Diamond, Jared. 1997. Guns, Germs and Steel. New York : W.W. Norton, 1997. Easterlin, Richard. 2004. The Reluctant Economist. Perspectives on Economics, Economic History, and Demography. Cambridge : Cambridge University Press, 2004. Edison, Hali. 2003. Testing the Links. How strong are the links between institutional quality and economic performance? Finance & Development . June 2003. Eggertsson, Thrainn. 2005. Imperfect Institutions. Possibilities and Limits to Reform. Ann Arbor : University of Michigan Press, 2005. Evers Tilman Tonnies, von Wogau Peter. 1987. "Dependencia": latynoamerykański wkład do teorii niedorozwoju. [red.] R. Stemplowski. Ameryka Łacińska. Dyskusja o rozwoju. Warszawa : Czytelnik, 1987. Fagan, Brian. 1999. Floods, Famines and Emperors. El Nino and the Fate of Civilizations. New York : Basic Books, 1999. Frank, Andre Gunder. 2008. The Development of Underdevelopment. [red.] Seligson Mitchell and Passe- Smith John. Development and Underdevelopment. The Political Economy of Global Inequality. edition 4th. Boulder : Lynne Rienner Publishers, 2008. Glaeser Edward, Scheinkman Jose, Shleifer Andrei. 2003. The Injustice of Inequality. Journal of Monetary Economics. January 2003. Herkenrath Mark, Bornschier Volker. 2008. Transnational Corporations in World Development: Still the Same Harmful Effects in an Increasigly Globalized World Economy? [red.] Seligson Mitchell and Passe- Smith John. Development and Underdevelopment. The Political Economy of Global Inequality. edition 4th. Boulder : Lynne Rienner Publishers, 2008. Hoogvelt, Ankie. 2001. Globalization and the Postcolonial World. The New Political Economy of Development. Baltimore : The John Hopkins University Press, 2001. IMF. 2001. Global Trade Liberalization and the Developing Countries. An IMF Issues Brief. brak miejsca : IMF, November 2001. 33 Inwood, Kris. 2002. Economic Growth and Global Inequality In Long Run Perspective. Review of the World Economy, A Millennial Perspective by Angus Maddison. Review of Income and Wealth. December 2002, Tom Series 48, Number 4. Kaufmann Daniel, Kraay Aart, Mastruzzi Massimo. 2005. Governance Matters IV:Governance Indicators for 1996-2004. Washington : World Bank, 2005. Kuznets, Simon. 1955. Economic Growth and Income inequality. American Economic Review. 1955, March 45. —. 1971. Economic Growth of Nations. Total Output and Production Structure. Cambridge Mass. : Harvard University Press, 1971. Linden, Eugen. 2007. The Winds of Change. Climate, Weather, and the Destruction of Civilizations. New York : Simon&Schuster Paperbacks, 2007. Maddison, Angus. 2001. The World Economy. A Millennial Perspective. Paris : OECD, 2001. Matsuyama, Kiminori. 1996. Why are there Rich and Poor Counntries?: Symmetry- Breaking in the World Economy. NBER Working Paper 5697. 1996. Milanovic Branko, Lindert Peter, Williamson Jeffrey. 2007. Measuring Ancient Inequality. NBER working paper 13550. October 2007. North, Douglas. 1990. Institutions, Institutional Change and Economic Performance . New York : Cambridge University Press, 1990. Olson, Mancur. 1965. The Logic of Collective Action. Cambridge Mass. : Harvard University Press, 1965. Reinert, Erik. 2007. How Rich Countries Got Rich ... and Why Poor Countries Stay Poor. London : Constable&Robinson Ltd., 2007. Richardson, Craig J. 2005. The Loss of Property Rights and the Collapse of Zimbabwe. Cato Journal. 2005, Tom Vol. 25, No 3. Robinson, James. 1999. When is a State Predatory. CESifo Working Paper No. 178. 1999. Rodrik Dani, Subramanian Arvind, Trebbi Francesco. 2002. Institutions Rule: The Primacy of Institutions over Geography and Integration in Economic Development. NBER Working Paper No. 9305. 2002. Rodrik, Dani. 2003. Institutions, Integration, and Geography: In Search of the Deep Determinants of Economic Growth. [red.] D. Rodrik. In Search of Prosperity: Analytic Country Studies on Growth. Princeton : Princeton University Press, Princeton, NJ, 2003. Ros, Jaime. 2000. Development Theory and the Economics of Growth. Ann Arbor : University of Michigan Press, 2000. Ross, Michael. 2001. Does Oil Hinder Democracy? World Politics . 2001, Nr 53. —. 2004. Natural Resources and Civil War: An Overview. Journal of Peace Research. 2004. Sachs Jeffrey, Malaney Pia. 2002. The economic and social burden of malaria. NATURE. February 2002, Nr 415. Sachs Jeffrey, Warner Andrew. 1995. Natural resource abundance and economic growth. brak miejsca : NBER Working Paper 5398., 1995. Sachs, Jeffrey. 2003. Institutions Matter but Not for Everything. The role of geography and resource endowments in development shouldn’t be underestimated. Finance and Development. June 2003. —. 2001. Tropical Underdevelopment. NBER Working Paper 8119. 2001. Sala-i-Martin, Xavier. 2006. The World Distribution of Income: Falling Poverty and … Convergence, Period. Quarterly Journal of Economics. May 2006, Tom 121, 2. Tren Richard, Bate Roger. 2004. South Africa’s War against Malaria. Lessons for the Developing World. Policy Analysis. Cato Institute, 25 March 2004, Nr 513. Usher, Dan. 1973. An Imputation to the Measure of Economic Growth for Changes in Life Expectancy. [red.] Moss Milton. The Measurement of Economic and Social Performance. New York : Columbia University Press for National Bureau of Economic Research, 1973. Weil, David. 2005. Economic Growth. Boston : Addison Wesley, 2005. Wohletz, Ken. 2000. Were the Dark Ages triggered by volcano-related climate changes in the 6th century? [http://www.ees1.lanl.gov/Wohletz/Krakatau.htm] 2000. 34