Antysemityzm ludzi łagodnych i dobrych

advertisement
Więź: 5 (25) 1960
Tadeusz Mazowiecki
Antysemityzm ludzi łagodnych i dobrych
Największą tragedią Żydów jest nie to, że ich antysemita nienawidzi, ale
to, że łagodni i dobrzy ludzie mówią: „porządny człowiek, chociaż Żyd".
Ludwik Hirszfeld: „Historia jednego życia”
Przyznam się, że kiedy powstała inicjatywa przedyskutowania tego problemu ogarnęły mnie najpierw
wątpliwości. Czy dyskutowanie dziś w Polsce problemu antysemityzmu nie mija się z celem albo - co
gorsza - nie wywołuje skutków odwrotnych od zamierzonych? Słowem - obawiałem się, czy nie będzie
to czasem wywoływanie wilka z lasu, nieumyślne rozbudzanie namiętności, które w tej kwestii, jak w
żadnej innej, powinny wreszcie zamilknąć.
Problem ten wygląda przecież obecnie w Polsce zgoła inaczej niż w latach międzywojennych. I to jest
pierwsza generalna konstatacja, której nie sposób nie mieć stale przed oczyma, kiedy się do
rozpatrywania tej sprawy przystępuje. Zjawisko otwartego, wojującego antysemityzmu znikło z
powierzchni naszego życia. Nie ma organizacji, które by programowo głosiły rasizm i antysemityzm.
Inne jest stanowisko państwa, które obie te ideologie traktuje jako wrogie ludzkości i zakazane przez
prawo. Inaczej wygląda sytuacja w społeczeństwie. Mamy za sobą tragiczne i doświadczenia wojny.
Mamy też za sobą wiele autentycznej pracy wychowawczej, która wprost lub pośrednio wpływała na
głębszą, niemechaniczną zmianę postaw ludzkich.
Ale - choć pod każdym względem sytuacja jest inna - od poruszania tego problemu uciekać nie
można, bowiem on istnieje. Nie ma otwartego, wojującego antysemityzmu, ale jest jeszcze
antysemityzm walczący z zakrytą przyłbicą. Inny jest jego zasięg i inne znaczenie, ale nie znikł on bez
reszty. A przede wszystkim istnieje i stanowi w naszym społeczeństwie zjawisko jeszcze ciągle
szerokie antysemityzm łagodny, ta przechowywana na dnie serca pogarda czy po prostu mit
antyżydowski, które, jak nie wygasłą iskrę rozniecić nie tak znów trudno, a które podtrzymywane są
przez wiele narosłych na nowo kompleksów.
Przezwyciężenie nie zostało więc jeszcze doprowadzone do końca. Niedawno przypomniano nam o
tym w sposób bardzo drastyczny. Rudolf Buchała opublikował na łamach „Więzi” artykuł o ośrodkach
neofaszystowskich w różnych krajach świata, w którym omawiał również sprawę znanych ekscesów
antysemickich, jakie ostatnio miały miejsce w NRF i innych krajach. Był to referat, który wygłosił on w
Klubie Inteligencji Katolickiej w Warszawie i w toku dyskusji nad tym właśnie referatem zrodziła się
wśród słuchaczy inicjatywa przedyskutowania sprawy antysemityzmu. W parę dni po opublikowaniu
artykułu Buchały redakcja „Więzi" otrzymała, podpisany kryptonimem, list przypominający dawne
najbardziej niewybredne enuncjacje antysemickie. Autor tego listu przypisuje wszystko zło zarówno w
świecie, jak i w Polsce Żydom, a „Więź” - jego zdaniem - okryła się wieczną hańbą publikując artykuł
zwalczający antysemityzm.
Można wzruszyć ramionami i powiedzieć: oto jeden z nieuleczonych, ukryty faszysta. A jednak, czy
argumenty, którymi się on posługuje, nie są ciągle w społecznym obiegu? Nie ma oczywiście sensu
dyskutować z człowiekiem, który pała żądzą ścinania głów Żydowskich. Nie sprowadzajmy jednak
wymiaru sprawy do tego, że żyje jeszcze w Polsce pewna ilość nieuleczonych fanatyków, którzy
gotowi byliby w każdej chwili zaktualizować swoje marzenie o pogromach. Istnieje przede wszystkich
problem gleby, na której i takie zjawiska mogą jeszcze wyrastać. A więc - program społecznopsychologicznego klimatu, w którym pozostał wciąż jeszcze głęboki osad antysemityzmu.
Dlatego właśnie rozważania te adresuję nie do fanatyków i pogrobowców faszyzmu, nie do wojujących
antysemitów, z którymi dyskutować nie ma sensu. Ich postawa nie stanowi zresztą dziś w naszych
warunkach „figury centralnej" w obrazie tego problemu. Dużo większe znaczenie ma ów osad
antysemityzmu, który w przeciętnych postawach pozostał z przeszłości lub narósł na nowo i od czasu
do czasu daje o sobie znać. Piszę więc z myślą o przeciętnych, łagodnych i dobrych ludziach, którzy
mówią „porządny człowiek, chociaż Żyd”.
*
W socjologii określa się czasem, iż pewne stosunki pomiędzy grupami społecznymi przebiegają w
kategoriach wyższości-niższości. Przyczyny kształtowania się takich cech w stosunkach społecznych
mogą być różnorodne. W przypadku różnic klasowych tworzą się one przede wszystkim na gruncie
zasadniczej odmienności w sytuacji ekonomiczno-społecznej i wynikającego stąd systemu zależności.
Mogą one również mieć swoje główne źródło w utrwalonych wyobrażeniach o cechach
przypisywanych przez jedną grupę drugiej. Do tego rodzaju należy zjawisko antysemityzmu.
Jego międzynarodowy zasięg świadczy a tym, że odbiega ono swoim charakterem od zwykłych
konfliktów narodowościowych. Nie mieści się ono w ramach zjawiska wrogości wobec mniejszości
narodowych. W Polsce, w okresie międzywojennym, inne np. zabarwienie niż zjawisko antysemityzmu
miały konflikty między Polakami a Ukraińcami, Polakami a Czechami czy Polakami a Niemcami.
Nawet sztucznie podsycane konflikty narodowościowe swoje uzasadnienie czerpały przede wszystkim
z konkretnych problemów i trudności współżycia, nie zaś z cech przypisywanych tym narodom w
ogóle. Antysemityzm jest również, w określonym znaczeniu, ponadklasowy: zwraca się on przeciw
Żydom w ogóle, bez względu na ich społeczne usytuowanie oraz apeluje do solidarności
antyżydowskiej, przechodząc ponad współczesnymi rozwarstwieniami społecznymi. Już te, wyliczone
tu cechy antysemityzmu wskazują na rolę, jaką odgrywa w tym zjawisku uogólnienie czy aprioryczne
założenie, a jaką rzeczywiste konflikty społeczne. Antysemityzm stanowi postawę wrogości wobec
Żydów czy wobec ludzi żydowskiego pochodzenia, u której źródeł leży nie tyle nawarstwienie
konkretnych konfliktów społecznych, co pewne cechy przypisywane Żydom czy żydostwu w ogóle.
Nie chcę powiedzieć, że Żydzi, rozproszywszy się po różnych krajach, pokonując przeszkody w
podtrzymywaniu przez wiele wieków odrębności kultury, języka, obyczaju, żyjąc częstokroć w
warunkach ostracyzmu społecznego, nie nabierali jako pewna społeczność również cech
negatywnych. Istnieje zresztą także fanatyzm Żydowski. Ale przecież nie na racjonalnej krytyce takich
negatywnych cech, wytworzonych u Żydów w toku rozwoju historycznego, polega antysemityzm zarówno ten wojujący, jak i łagodny. Antysemita nie przeprowadza krytyki takich cech, podobnie jak
krytykuje się wady charakteru narodowego Polaków, Niemców, Rosjan, Francuzów czy Anglików.
Antysemita nie tylko z reguły wyolbrzymia wady Żydów, ale przede wszystkim traktuje je jako
immanentną właściwość żydoskości, jako cechy uniwersalne w przestrzeni i niezmienne w czasie.
Antysemityzm, niezależnie więc od podłoża, na którym w danym przypadku wyrasta, wprowadza sam
przez się w stosunki społeczne owe kategorie „wyższości-niższości”. Są one w dodatku z samego
założenia niemożliwe do przekroczenia, skoro żydoskość w ogóle, jako taka, stanowi cechę
negatywną.
U podstaw wartościowania, jakim posługuje się antysemityzm, leżą bądź założenia rasowe, bądź też
argumenty z dziedziny społeczno-gospodarczej. Nie ma chyba potrzeby rozwodzić się tu obszerniej
nad tym, czym jest rasizm. Co prawda, jak wykazuje problem murzyński, rasizm nie należy jeszcze do
zjawisk historycznych, ale poza Unią Południowo-Afrykańską żaden kraj nie przyzna się do niego jako
do ideologii panującej czy choćby zasługującej na równouprawnione traktowanie. Intelektualny fałsz
rasizmu został przez współczesną naukę obalony bez reszty. Warto przy tej okazji podkreślić wkład
polskiej nauki w tym zakresie, wymieniając nazwiska profesorów: Czekanowskiego w antropologii,
Hirszfelda w nauce o grupach krwi, Ossowskiego w socjologii. Przypisywanie odrębnościom
biologicznym charakteru wartościującego jest bezpodstawne. Cechy rasowe nie są znamionami, które
predestynują jednych ludzi - czy jedne ludy - do pełnego człowieczeństwa i wyjątkowej roli
historycznej, innym zaś tego odmawiają. Argumenty rasistowskie należą do rzędu uproszczeń
opartych o pozanaukowe mity, których konsekwencje dobrze znamy. Nauka współczesna podkreśla
też ogromne przemieszanie rasowe, jakie dokonało się w szczególności w kręgu kultury europejskiej.
Na tym tle problem „czystości rasy” czy „czystości krwi”, tak wyeksponowany przez hitleryzm, okazuje
się po prostu nonsensem.Wiadomo - pisze prof. Ossowski - że Żydzi stanowią pod względem
antropologicznym populację bardzo niejednolitą i że ich skład rasowy jest różny w różnych krajach,
przy czym te różnice pozostają w pewnej korelacji ze składem antropologicznym ludności
otaczającej... A prof. Hirszfeld pokazuje tablicę przedstawiającą odsetki grup krwi wśród ludności
żydowskiej i nieżydowskiej poszczególnych krajów, stwierdzając iż w badaniach swych doszedł do
wniosku, że skład grupowy Żydów upodabnia się do składu grupowego narodów, wśród których żyją.
Drugie źródło motywacyjne antysemityzmu stanowi argumentacja z zakresu społecznogospodarczego. Opiera się ona na twierdzeniu, że Żydzi i ludzie pochodzenia żydowskiego stanowią
w społeczeństwach, w których żyją, element pasożytniczy i destruktywny. W okresie nasilenia
antysemityzmu, w dwudziestoleciu, argumentacja ekonomiczna wysuwana była niejednokrotnie na
plan pierwszy. Ogarniała ona wyobraźnię wielu ludzi, ale w gruncie rzeczy była niesłychanie uboga i
prymitywna. Przyczyny zacofania cywilizacyjnego kraju leżały nie w tym, że w Polsce przed wojną była
duża liczba Żydów, ale w ówczesnej strukturze społeczno-gospodarczej. Łatwość jednak, z jaką
argumenty ekonomiczne, wysuwane na poparcie tendencji antysemickich, były przyjmowane, znajduje
wyjaśnienie w tym, że padały one na podatny grunt. Jeżeli chleba do podziału jest mało, łatwo jest
uzasadnić, że nieszczęście leży nie w tym, że go brakuje, ale w tym, że otrzymuje go ktoś, komu tego
prawa można z jakichś powodów odmówić. Polskie mieszczaństwo, a raczej drobnomieszczaństwo,
zaczynało w tym okresie krzepnąć, antysemityzm padał więc na grunt walki konkurencyjnej. Ponadto
handel - stanowiący ilościowo główną domenę działalności ludności żydowskiej i stojący na niskim na
ogół poziomie organizacyjnym - jak nic innego nadawał się do tego, aby na tle jego rzeczywistych
braków czy wynaturzeń wytworzyć stereotyp Żyda-oszusta jako symbolu zła, które uciska Polskę.
Zresztą fakt, że handel - zwłaszcza ten na szczeblu „powiatowym” a więc w styczności z najbardziej
prymitywnym i upośledzonym półproletariatem małomiasteczkowym i wiejskim - znajdował się w
niektórych częściach Polski w przeważającej mierze w rękach żydowskich, wyznaczał Żydom - w
warunkach polskiego niedorozwiniętego kapitalizmu - określoną pozycję społeczną i tworzył wokół
nich określoną aurę psychologiczną. Znaleźli się oni bowiem często w roli odmawiających kredytu w
sklepiku, pożyczających „na procent” na przednówku itp. Prowadziło to do odruchów niechęci,
pogłębionych odrębnościami religijnymi i obyczajowymi - do podciągania wszystkich Żydów pod ten
wzorzec, nie bacząc na to, że ofiarą większych i mniejszych kapitalistów Żydowskich padali również
sami ich współwyznawcy. Prymitywizm antysemickiej argumentacji, opartej o motywy społecznoekonomiczne, charakteryzował bowiem fakt, że antysemityzm nie odróżniał problemu Żyda-kapitalisty
i Żyda-pracownika, sklepikarza czy proletariusza, przechodził do porządku dziennego nad
rozwarstwieniem społeczeństwa i wszystkimi konsekwencjami, które wynikają stąd dla oceny zjawisk
życia społecznego.
Argumenty, które dziś wysuwa się na uzasadnienie i poparcie antysemityzmu są innego rodzaju. Nim
do omówienia ich przejdziemy, warto zastanowić się najpierw nad pewnymi ogólniejszymi
przyczynami powadzenia antysemityzmu i nad jego funkcją. Można bowiem postawić pytanie, jak to
się dzieje, że owe społeczne uzasadnienia antysemityzmu pojawiają się w różnych warunkach
historycznych i mimo ich ubogiej treści intelektualnej natrafiają na klimat psychologiczny, sprzyjający
ich przyjmowaniu i utrzymywaniu się.
Posłużę się tu tezą Leszka Kołakowskiego, który mówi, że"antysemityzm jest środkiem wytwarzania
symbolu społecznego. Walka z Żydami - pisze Kołakowski - rzadko bywa celem dla siebie.
...Najczęściej hasła walki z Żydami łączone są też z innymi, stanowiącymi właściwą, polityczną treść
walki. Historia dostarcza pod dostatkiem takich połączeń, w których zwalczano na przykład Żydów i
chrześcijan, Żydów i komunistów, Żydów i demokratów. ...W naczelnej misji społecznego
oddziaływania antysemityzm ma stworzyć uniwersalny symbol zła, który następnie chce się związać w
umysłach z tymi zjawiskami w polityce, kulturze, nauce - które trzeba zwalczać. Trzeba z żydostwa
uczynić obelgę, którą będzie się piętnować wszystko, co ma być unicestwione, nosiciela nie
określonego zła, ale zła w ogóle, abstrakcyjny symbol ujemny, dający się dołączyć do dowolnej
sytuacji, jeśli pragnie się ją jako ujemną przedstawić przed światem”.
Istotnie, wystarczy wziąć do ręki którąś z klasycznych pozycji polskiego antysemityzmu, aby
przekonać się, jakich to cech i dążeń nie przypisywano żydostwu, lub kto tym dążeniom nie służył.
Indywidualizm i kolektywizm, rewolucja francuska i rewolucja rosyjska - wszystko to są wymysły i
dzieła żydowskie. Barthou i Roosevelt, Benesz, Badacze Pisma Św., Rasputin, Kiereński i Lenin - to
tylko jedni z wielu narzędzi światowej polityki żydowskiej. Ale np. konkluzja pracy, w której na 200
stronach udowadnia się zgodność dążeń żydowskich z „Protokołami Mędrców Syjonu”, których
autentyczność nawet zagorzali antysemici poddają w wątpliwość, nie wahając się równocześnie
przypisywać Żydom w oparciu o nie najbardziej odrażających cech, konkluzja ta jest nieodmiennie
jednoznaczna: Żydzi muszą wyjść z Polski, bo oni są nieszczęściem narodu. I dlatego: Wobec grozy
położenia i nadchodzących czasów, Polacy muszą tworzyć jeden zwarty, narodowy obóz... Potrzeba
wzmocnić w narodzie całym wielkie ideały, utwierdzić poczucie sprawiedliwości i bezstronności ze
strony władzy, obudzić szlachetne poczucie narodowe, nie ekskluzywnie partyjne, bo obecnie w
Polsce, wobec wzmagających się gwałtownie dążności wywrotowych, dwie tylko mogą być w
przyszłości partie, jedna ogólnie narodowa, druga wywrotowa...
Antysemityzm stanowił zawsze osłonę rzeczywistych konfliktów społecznych. Pojawia się przy tym
znamienna prawidłowość: antysemityzm, jako środek wytwarzania symbolu społecznego, służył
zawsze hamowaniu rozwoju społecznego. Wyrastał on i nasilał się wtedy, gdy chodziło bądź o
konserwowanie struktur społecznych, przeciwstawienie się ciśnieniu społecznemu, skierowanemu na
ich zmianę czy naprawę, bądź też gdy chodziło o stosowanie pewnej osłony przy narzucaniu
społeczeństwu totalistycznych pociągnięć. Jest on bowiem jednakowo dogodny do odwracania uwagi
od rzeczywistych źródeł trudności i konfliktów społecznych, jak i do kierowania społecznego
niezadowolenia w stronę wszechsymbolu zła. Prawidłowość ta znajduje potwierdzenie w różnych
warunkach społecznych, tam wszędzie, gdzie antysemityzm się pojawiał: w faszyzmie, gdzie osiągnął
swoje dno, w ustroju liberalnym, a także i w diametralnie odmiennych warunkach społecznych, czego
przykładem beriowszczyzna z procesami lekarzy.
Fakt, że posługiwanie się antysemityzmem bywa dogodne dla oszukiwania społeczeństwa i
odwracania jego uwagi od rzeczywistych problemów i konfliktów społecznych jest dość oczywisty.
Mniej oczywiste wydają się natomiast przyczyny, które sprawiają, że jest to możliwe. Ale
antysemityzm stanowi postawę irracjonalną. Przemawia do wyobraźni argumentami prymitywnymi,
lecz sugestywnymi. Pojawiając się zaś w różnych warunkach i przez pewien dłuższy okres czasu,
wytworzył podatność na argumentację, którą operuje. Można powiedzieć więcej, że udało się mu
wytworzyć społeczny nawyk, ułatwiający bezkrytyczne przyjmowanie antysemickich treści. Nawyk taki
utrzymuje się w sposób ułatwiony, gdy w życiu społecznym znajdują się elementy niejasności, mroku,
dezinformacji, gdy ludzie nie mogą lub nie potrafią odkryć rzeczywistych sprężyn życia społecznego i
politycznego. Ten nawyk upatrywania w żydostwie uniwersalnego współczynnika różnorodnego zła
społecznego jest trwalszy niż okresy nasileń otwartego, wojującego antysemityzmu. On też stanowi o
niewygasłej szansie antysemityzmu, mimo, a może raczej dzięki jego irracjonalnemu charakterowi.
*
A jednak - pytają niektórzy - czy antysemityzm nie ma pewnych podstaw? Czy nie ma ich w
szczególności w naszych warunkach?
Byłoby jakimś „unikiem” nie podjąć tego pytania, kiedy się ten temat omawia. Ucieczka przed
wyjaśnianiem problemów, które muszą być postawione drażliwie, nie służy ich rozwiązywaniu, ale
konserwuje utajone urazy i nieporozumienia. Otwiera to zresztą pole oddziaływania poglądom
antysemickim. Toteż zamiast omijać argumenty, które wysuwa się dziś tu i ówdzie na uzasadnienie
antysemityzmu, postarajmy się raczej wkroczyć i w te obszary problemu, i odłożywszy na bok
namiętności, spokojnie i od tej strony go rozważyć. Argumenty te sprowadzić można do dwóch
twierdzeń: 1) że w aparacie władzy funkcjonuje coś w rodzaju mafii żydowskiej; 2) że Polacy
pochodzenia żydowskiego często okazują się kosmopolitami, a ich związek z Polską jest pozorny.
Przyczyn, które sprawiły, że w aparacie władzy w 1945 roku na odpowiedzialnych nieraz stanowiskach
znalazło się dużo Polaków pochodzenia żydowskiego szukać należy w historycznej sytuacji tamtego
okresu, a nie w jakichś wiecznych cechach charakteru żydowskiego, czy co gorsza w planach
światowego żydostwa. Polacy ci należeli do zasymilowanej czy asymilującej się inteligencji
żydowskiego pochodzenia. Byli to ludzie bądź już dawniej związani z ruchem komunistycznym, bądź
też wiążący się z nim szczególnie mocno po gehennie, jaką przeszli w czasie wojny. W założeniach
tego ruchu, stanowiącego przecież siłę napędową armii, która rozgromiła faszyzm, widzieli oni trwałą
zaporę przeciw możliwości odrodzenia się rasizmu i antysemityzmu. Wpływało to niewątpliwie na ich
stosunek do nowej, rewolucyjnej władzy. Tymczasem zaś tradycyjna inteligencja polska była w
olbrzymiej większości tak czy inaczej w opozycji. O faktach tych dziś łatwo się zapomina, gdy
doszukuje się „proporcji pochodzeniowych”, czyniąc z nich argument nadający rzekomo
antysemityzmowi w naszych warunkach jakieś racje.
Inną z tych racji ma stanowić fakt, że ludzie pochodzenia żydowskiego, znajdujący się w aparacie
państwowym czy gospodarczym, tworzą rodzaj mafii czy kliki. Ażeby przejść od sfery uogólnień do
konkretów, czy może raczej od mitów do realiów, trzeba i te twierdzenie rozłożyć na czynniki pierwsze.
Kiedy bowiem mamy do czynienia z antysemityzmem? Nie wtedy, gdy krytykuje się konkretnie, ale
wtedy, gdy do normalnego rozumowania włącza się typowe dla antysemityzmu uogólnienie. Ono to
stanowi właściwe żądło antysemityzmu.
Nie będziemy tu negować faktu, że częstokroć w różnych ogniwach aparatu państwowego czy
gospodarczego wytwarzają się grupy popierające się. Nieraz przeradza się to w klikowość. Im większe
zresztą znaczenie ma w naszym życiu społecznym czynnik demokratycznej kontroli i fachowej
kompetencji, tym zmniejsza się pole dla takich zjawisk. Wtedy jednak, kiedy dokonuje się krytyki takich
zjawisk, nie wolno zagubić czy negować prostego faktu, że zjawiska takie występują zarówno wśród
Polaków żydowskiego, jak i nieżydowskiego pochodzenia. Jeżeli zaś wśród ludzi żydowskiego
pochodzenia można nieraz zaobserwować odruchy czy szczególne tendencje solidarnościowe, to nie
należy upatrywać w nich jakiegoś dowodu obcości w stosunku do reszty społeczeństwa rzekomo
właściwej tym ludziom. Trzeba widzieć w tym nie co innego, ale właśnie następstwo antysemityzmu i
wszystkich trwałych konsekwencji, jakie wytwarza on w klimacie społeczno-psychologicznym.
Antysemityzm ma bowiem to do siebie, że wytwarza poczucie zagrożenia. Czasy współczesne, kiedy
się on pojawiał, pozostawiając w życiu społeczeństw długotrwałe ślady - przyzwyczaiły ludzi
żydowskiego pochodzenia obawiać się tego, że zawsze, nie wiadomo skąd, ich miejsce i sytuacja
społeczna może ulec zagrożeniu z racji jedynie ich pochodzenia.
Jest oczywiste, że zarzuty, o jakich mowa, zawsze można poprzeć jakimś przykładem, wskazać na
człowieka pochodzenia żydowskiego, który to lub owo zrobił, czy na grupę ludzi, którzy ułatwiają sobie
nawzajem życie bez względu na wszystko inne. Antysemityzm nie odznacza się jednak tym, że
pobudza do tropienia zła niezależnie od tego, kto jest jego nosicielem. Zamiast nazywać zło po imieniu
- bez względu na to, czy jest ono udziałem ludzi żydowskiego czy nieżydowskiego pochodzenia krytykowane zjawiska podciąga się pod ogólny żydowski symbol. Uogólnianie stanowi bowiem
właściwą metodę antysemityzmu, która człowieka „łagodnego i dobrego” wprowadza w orbitę
twierdzeń o Żydzie jako wszechprzyczynie i nosicielu zła. Równocześnie zaś nie w każdych
okolicznościach łatwo rozszyfrować fakt, że antysemityzm stanowi tylko pretekst i osłonę dla
realizowania innych celów.
To samo uogólnienie jako metoda myślenia właściwa antysemityzmowi funkcjonuje również, gdy
generalizuje się zarzut kosmopolityzmu. Wskazywać, że kosmopolityzm zdarza się również u innych
ludzi, czy przypominać, ilu to wybitnych Polaków rekrutowało się spośród ludzi pochodzenia
żydowskiego miałoby posmak licytacji prowadzonej w dodatku na płaszczyźnie wyznaczanej przez
antysemityzm. Dlatego nad tak generalnie postawionym zarzutem zatrzymywać się nie będziemy.
Jednakże pośrednio dotyka on problemu bardzo istotnego i skomplikowanego, który zasługuje na
szczególną uwagę. Mam na myśli sprawę integracji narodowej.
Antysemici z reguły stawiali sprawę tak: Żydzi są w Polsce przybyszami, elementem obcym i
szkodliwym, przeto powinni Polskę opuścić, a w każdym razie prawa do roli współgospodarzy rościć
sobie nie mogą. Tymczasem, o ile problem wyboru Ojczyzny dla Żydów istniał, to nie wyrażał się on w
takiej wulgarnej postaci, jak przedstawiają to zwykle antysemici. W tych grupach żydowskich, które w
całej pełni żyły w poczuciu odrębności narodowej i intelektualnej, istniało poczucie posiadania dwóch
ojczyzn: jednej przeszłej i przyszłej, nieraz zresztą wyidealizowanej ojczyzny żydowskiej, i drugiej
przybranej, tej, w której żyli i z którą również czuli się związani, czego dobitnych dowodów w historii
polskiej nie brak. Ludzie zaś zasymilowani, Polacy żydowskiego pochodzenia, uważali się po prostu
za przynależnych do jednej ojczyzny. I przed nimi jednakże problem wyboru ojczyzny stawał, wtedy
kiedy sytuacja stawiała ich wobec przeświadczenia, że ta ojczyzna, którą uważali za własną, odpycha
ich. W każdym razie, po wiekach życia ludności żydowskiej w Polsce, wiekach oznaczanych dobrym i
złym, a przede wszystkim wiekach współtworzenia polskiej kultury i dorobku narodowego, prawa do
poczucia współgospodarzy nie mogą być kwestionowane, a problem wyboru ojczyzny nie może być
przez nikogo wznawiany w sposób sztuczny.
Jeśli więc mówię a problemie wyboru ojczyzny, odnoszę to do tych ludzi, w których poczuciu sprawa
ta, jako problem, w ogóle mogła istnieć, czy to z racji ukształtowanej żydowskiej świadomości
narodowej, czy to ze względu na to, że objawiła im się ona jako wynik kwestionowania ich polskiej
przynależności. Problem takiego wyboru stanął w pewnym sensie w nowej farmie od chwili powstania
państwa Izrael. Ściśle mówiąc, w naszych warunkach stanął on praktycznie, od chwili gdy zaistniały
okoliczności polityczne sprzyjające temu, aby wybór taki mógł się realnie odbywać. O ile dotychczas
przynależność do żydowskiej wspólnoty narodowej miała charakter kulturalno-obyczajowy i duchowy,
od powstania państwa Izrael może się ona wyrazić również w większym niejako stopniu w sposób
materialny i może pokrywać się z przynależnością państwową. Jeżeli więc ktoś Żydów czy Polaków
żydowskiego pochodzenia uważał wybór taki w świadomości swej za nierozstrzygnięty lub nie
doprowadzony do końca, mógł go rozstrzygać w dwojakim kierunku. Jeden wariant takiego wyboru
stanowi bądź wyjazd do Izraela, bądź pozostawanie w Polsce, uważając się za mniejszość narodową.
Drugi: integracja narodowa polska. Wybór w takich kierunkach się dokonywał lub jeszcze dokonuje.
Zrozumiałe, że w tej tak subtelnej sprawie wszelkie zakłócenia zewnętrzne, deformujące swobodę
tego wyboru, są nad wyraz szkodliwe.
Interesuje nas tu przede wszystkim problem integracji narodowej. Nie dlatego, by lekceważyć sprawę
układania się współżycia Polaków z nieliczną mniejszością narodową żydowską. Jest to zagadnienie
węższe i stanowiące zresztą pochodna ogólnego klimatu społecznego. Tymczasem problem
stosunków między Polakami żydowskiego i nieżydowskiego pochodzenia ma istotne odniesienie do
sprawy ogólnego klimatu. .
Mówię świadomie o integracji , a nie o asymilacji. Pojęcie asymilacji zawiera bowiem w sobie coś z
niepełnoprawnej adopcji. Przeciwstawiając się antysemityzmowi, trzeba uniknąć innego rodzaju
uproszczenia czy błędu. Zwraca uwagę na to Sartre, opisując postawę charakterystyczną dla
francuskich liberalnych demokratów - przeciwników antysemityzmu. Jego obserwacje wydają się
jednak trafnym uchwyceniem pewnego szerszego problemu. Chodzi o postawę tych, którzy chcąc
możliwie szybko, wyeliminować istnienie jakiegokolwiek problemu żydowskiego i opierając się o
indywidualistyczną koncepcję człowieka - proponują Żydom asymilację z kulturą i narodem, w którym
żyją, niejako na warunkach wyzbycia się ich żydostwa jaka czegoś, co można i należy odrzucić bądź
dlatego, że utrudnia życie, bądź dlatego, że istnieje tylko człowiek w ogóle, a nie Żyd, Francuz,
Rosjanin czy Polak. Pomiędzy swym przeciwnikiem a obrońcą - pisze Sartre - Żyd znajduje się w dość
trudnej sytuacji: wydaje się, że ma do wyboru jedynie sos, w którym ma być zjedzony.
Bardzo często dzieje się tak, że ludzie pochodzenia żydowskiego o swej odrębności od pozostałej
części społeczeństwa, w którym żyją, dowiadują się dopiero dzięki przejawom antysemityzmu i całemu
klimatowi, który on wytworzył. W pewnym momencie życia społeczeństwo to każe im odczuć, że jest w
nich jakaś skaza, która tak czy inaczej kwalifikuje ich jako coś gorszego, niepełnowartościowego.
Rodzi się świadomość posiadania skazy, która wartościuje człowieka i określa jego miejsce w
społeczeństwie. Dlatego właśnie poczucie odrębności, które antysemityzm wytwarza, nie jest niczym
zdrowym, twórczym i normalnym, tak jak zdrowa i normalna może być różnorodność tradycji i wartości
kulturalnych wnoszonych do życia społecznego. Świadomości takiej odrębności towarzyszy bowiem
poczucie niepełnowartościowości, obcości i zagrożenia.
Z drugiej strony propozycja asymilacji, jak się ją niekiedy rozumie, stanowi propozycję zaparcia się
pochodzenia, tradycji kulturowej. Tak pojęta asymilacja stanowi propozycję zgody na uznanie
„żydoskości” za skazę, za rzeczywiście coś poniżającego. Trudno się dziwić goryczy ludzi, których
poczucie wspólnoty żydowskiej może być choćby najbardziej nikłe i sprowadzać się jedynie do
wspólnoty w odczuwaniu na sobie piętna tej „skazy”, ale którzy nie mogą przystać na takie rozumienie
asymilacji, gdy proponuje im się zrzucenie z siebie znamienia Żyda jako warunek osiągnięcia pełnego
statusu człowieka. Polak żydowskiego pochodzenia, który jest bez reszty związany z życiem u kulturą
polską – odczuwałby tak czy inaczej, że przynależy do kategorii czymś skażonej, a jego związek z
Polską miałby legitymować się rozmiarem przebytej drogi na trasie: od Żyda - do człowieka w ogóle, i
od człowieka w ogóle - do Polaka.
Tymczasem integracja narodowa jest procesem dużo bardziej złożonym. Przede wszystkim trzeba
zauważyć, że proces ten obejmuje nie tylko ludzi żydowskiego pochodzenia, ale charakteryzuje w
życiu współczesnych narodów stałe zjawisko poszerzania się, mieszania i wzbogacania. Jest to
proces ciągły, dokonujący się w mniejszym lub większym zakresie, ale każdy naród mu podlega. Jeśli
proces ten ma przebiegać normalnie, nie może być w nim miejsca na kategorie specjalne, wokół
których stworzona jest atmosfera niepełnowartościowości i zagrożenia. Integracja, jeżeli ma mieć
sens, musi zwiększać zakorzenienie człowieka w społeczeństwie, w którym żyje; nie może więc ona
dokonywać się w klimacie wymagającym wstydliwego zaparcia się żydowskiego pochodzenia czy
odżegnania się od żydowskiego dziedzictwa kulturalnego, jak od czegoś poniżającego. Na odwrót,
alby proces ten odbywał się w sposób normalny musi być jasne, że jest to proces wzajemnego
wzbogacania się i rozszerzania, proces zespalający, a nie niweczący wartości. We współczesnych
warunkach cywilizacyjnych, naród, który nie umie być otwarty na tego rodzaju procesy skazuje siebie
na tkwienie w fanatyzmie i odgradza się od normalnych dopływów wzbogacających jego życie i
kulturę.
Ujawnia się tu w całej pełni funkcja dezintegrująca antysemityzmu, niezależnie od postaci, w jakiej on
występuje. Anachroniczny z punktu widzenia współczesnego pojęcia narodu, w którym sytuacje
mieszańców z pochodzenia są sytuacjami normalnymi, antysemityzm nie tylko tworzy sztuczne zapory
przeciw wzbogacaniu się narodu, ale rozbija go i oddziela od niego tych, którzy w nim wyrośli i w nim
tkwią. Nie żadne ich właściwości, ale osad antysemickich treści funkcjonujących w społeczeństwie odbiera im poczucie równej wartości i skazuje ich na życie w kompleksie i zagrożeniu.
*
Istnieje jeszcze jeden zakres zagadnienia antysemityzmu, którego pominąć nie można. Myślę o
problemie, który nazywany bywa czasem problemem antysemityzmu specyficznie chrześcijańskiego
czy też antysemityzmu pochodzenia religijnego.
Osąd doktrynalny i ocena moralna ze strony katolicyzmu są w tej sprawie jasne i niedwuznaczne.
Prąd czy tendencja, która niesie nienawiść między ludzi, która opiera się na uznaniu Żydów, za niższą
rasę czy za wszechprzyczynę i nosiciela zła - tendencja taka jest nie tylko sprzeczna z katolicyzmem,
ale musi być przez katolików zwalczana. Atakuje bowiem najbardziej elementarne zasady moralne. W
pełni uzasadnione jest określenie Jerzego Turowicza, który pisał, że katolik, który jest antysemitą nie
jest katolikiem w tym stopniu, w jakim jest antysemitą.
Nie będę się tu wdawał w omawianie tych filiacji, jakie w przeszłości występowały w Polsce pomiędzy
licznymi, choć bynajmniej nie wszystkimi, kręgami katolickimi a antysemityzmem. Jest jasne, że źródeł
tych filiacji dopatrywać się należy nie w samym stanowisku katolickim, ale w powierzchowności
postawy katolickiej i w całym socjologicznym obrazie ówczesnego społeczeństwa. Nie będę też
charakteryzował dróg, jakimi dokonywała się zmiana zarówno w okresie wojny, jak i później. Zmiana
ta jest widoczna i nikt jej chyba nie zaprzeczy.
Jednakże z punktu widzenia sprawy, która nas tu interesuje, sprawy tropienia osadu antysemickich
treści, który ciągle jeszcze pozostał w postawach ludzkich (a dotyczy to w nie mniejszej mierze
katolików), pozostaje wciąż aktualne przezwyciężenie również tego, co nazywane jest
antysemityzmem pochodzenia religijnego. Określenie to odnieść trzeba przede wszystkim do pewnych
zjawisk i naleciałości w wychowaniu chrześcijańskim, które sprzyjają antysemityzmowi, tworzą czy
wzmagają społeczną podatność na jego zarazki.
Problem ten można by nazwać problemem Jezusa i Judasza w wychowaniu chrześcijańskim. Używam
tego określenia dla oznaczenia pewnej mistyfikacji, jaka bywa naszym udziałem. Wprawdzie teologia
uczy nas, że w tragedii, której narzędziem był Judasz, jest udział grzechów każdego z nas; wiemy też,
że owoce Odkupienia spływają na wszystkich ludzi. Ale mistyfikacja polega na tym, że my
chrześcijanie bardzo często rezerwujemy sobie wyłączne prawo do dziedzictwa Jezusa, natomiast
Żydom zostawiamy dziedzictwo Judasza. W rezultacie przyzwyczajenia do pewnych wyobrażeń i
interpretacji, Żyd w oczach chrześcijanina, to człowiek specjalnie naznaczony grzechem Judasza.
Podobnie jak wszyscy ludzie są naznaczeni grzechem Adama i Ewy, tak Żyd w przekonaniu wielu
ludzi nosi na sobie ponadto niejako dodatkowy grzech pierworodny, grzech przynależenia do narodu
Judasza, piętno, które go od nas odróżnia.
Pewną próbę ustalenia przyczyn, jakie złożyły się na narośnięcie różnych antyżydowskich naleciałości
w wychowaniu chrześcijańskim, spotkałem ostatnio u Jules Isaaca, wybitnego historyka francuskiego,
który poświęcił wiele lat pracy temu zagadnieniu. W wygłoszonym w Sorbonie odczycie, którego
obszerne fragmenty publikował tygodnik ,,Express”, dokonał on analizy tych źródeł. Uważa on, że
skrzywienie jest poważne i sięga okresu rozbratu między chrześcijaństwem a judaizmem. Jego
zdaniem skrzywienie to dokonało się głównie w IV wieku, pad naporem pewnych konieczności.
Rozszerzanie apostolstwa wśród pogan wymagało możliwie dobitnego wyjaśnienia przyczyn negacji
żydowskiej, wytłumaczenia, dlaczego, chrześcijaństwo nie przyjęło się w kraju, w którym przyszedł na
świat Chrystus. Równocześnie chrześcijaństwo stanęło przed zadaniem wyjaśnienia świeżo
nawróconym poganom swej odmienności od judaizmu, który wówczas posiadał jeszcze poważne
wpływy. Wtedy to, zdaniem Jules Isaaca, w ferworze polemicznym i - jak byśmy dziś powiedzieli propagandowym, zaczęły w chrześcijaństwie funkcjonować tezy poniżające Izraela, przedstawiające
Żydów jako naród zdegenerowany, bogobójczy i odrzucony. Nie dziwmy się - pisze Isaac - że tezy te,
powstałe w uniesieniu nieubłaganej polemiki, wykraczały pod każdym względem zarówno poza Pismo
św., jak i poza dane historyczne. Lecz gdy się pomyśli, a należy o tym pomyśleć - że nauki takie były
wygłaszane przez całe wieki, z pokolenia na pokolenie, setki i tysiące ust nieraz najbardziej
wymownych, często również w sposób jak najbardziej obelżywy - to naprawdę cóż w tym dziwnego,
że w końcu wryły się one w mentalność chrześcijańską, że ją ukształtowały i urobiły aż do głębin
podświadomości.
Pozostawmy ludziom kompetentnym, historykom i biblistom, ustalenie przebiegu powstawania tych
naleciałości i ich rozmiaru. Należy podkreślić, że w Kościele czynione są systematyczne wysiłki, aby
naleciałości te rugować. Obustronne zainteresowanie chrześcijaństwa i judaizmu wzrosło znacznie w
ostatnich dwóch dziesiątkach lat, wyrażając się powstaniem szeregu inicjatyw mających na celu
wytworzenie lepszej wzajemnej atmosfery.
Jednakie trzeba stwierdzić fakt socjologicznie uchwytny i sprawdzalny: w przeciętnej świadomości
naleciałości te w szerokim jeszcze zakresie funkcjonują nadal. Przejęliśmy ukształtowany pod ich
wpływem obraz Żyda - spadkobiercy Judasza i przekazujemy go nieraz jak pałeczkę sztafetową
następnym pokoleniom. W rezultacie dziecko żydowskie czy dziecko rodziców żydowskiego
pochodzenia dowiaduje się o piętnie, jakie na nim ciąży, z przezwiska współkolegów - i tą drogą
nabiera gorzkiej świadomości obcości i poniżenia. Rodzą się pierwsze kompleksy z jednej strony, a z
drugiej pierwsze kiełki antysemityzmu, które kiedyś później jakiś usłużny ogrodnik może pielęgnować
już bez naszego udziału. Dlatego, jeżeli chce się usunąć antysemityzm z życia społecznego, nie
wystarczy odciąć mu korzenie, ale trzeba także nie pozwolić im odrastać. Dziedzina wychowania jest
więc najważniejsza.
Chrześcijańskie wychowanie religijne ma w tym zadaniu rolę pierwszorzędną zarówno z racji swego
wpływu na kształtowanie postaw moralnych, jak i dlatego, że zawsze będzie ono problemu Żydów
dotykać. Nie można uczyć religii chrześcijańskiej, nie mówiąc o Żydach - pisał w świetnym artykule,
przedrukowanym ongiś przez „Homo Dei” ks. Démann. - Musimy mówić o Żydach. Ale musimy mówić
tak, jak przystało prawym chrześcijanom. Oto cały problem. Mówić w sposób chrześcijański - to
znaczy mówić „po ludzku": wedle prawdy i wedle sprawiedliwości. Nie zniekształcając faktów. Nie
uogólniając. Nie oskarżając niewinnych. Nie szukając złego zadowolenia w poniżaniu drugich...
*
Antysemitów wśród nas nie ma. Nikt, poza jednym czy drugim fanatykiem, do takiej nazwy dziś się nie
przyzna. Zawsze zresztą ludzie łagodni i dobrzy mówili: „Antysemitą, to ja nie jestem, potępiam tego
rodzaju postawę, ...ale ci Żydzi.”.
Tak więc nie ma wśród nas antysemitów. Ale czy nie ma antysemityzmu? Jakże często można wciąż
jeszcze spotkać się z funkcjonowaniem antysemickiego uogólnienia w rozumowaniu, ze skłonnością
do zastępowania tym uogólniającym stereotypem wysiłku zrozumienia wszelkich trudności, mających
inne i bardziej złożone źródła. Czy wszyscy ludzie już rozumieją, że w określeniu: „porządny człowiek,
chociaż Żyd” - tkwi akurat tyle samo nonsensu, co w zdaniu: „porządny człowiek, chociaż Polak”? W
wielu kręgach słowo Żyd pozostaje w obiegu jako określenie obelżywe, ono niejednokrotnie zastępuje
argumenty, nim, jak epitetem, obrzuca się przeciwników.
Można na to odpowiedzieć, że są to wszystko właściwości drobnomieszczan i kołtunów. Tylko że to
niczego nie załatwia. Drobnomieszczanie i kołtuni, to bowiem nie tylko kategoria socjologiczna.
Pojęcia te określają także stan ducha, postawę, która zdarzać się może równie dobrze wśród ludzi z
tytułami naukowymi, co wśród sklepikarzy.
Nie zamierzam popadać w przesadę i uderzać na alarm. W Polsce się wiele zmieniło. Ale nie trzeba
też uspokajać się, uważając, że problem ten wygasa samoczynnie. Prawo i państwo mogą zakazać
propagandy antysemityzmu, ale nic mogą zlikwidować go do końca same. Nie zniknie on dopóty,
dopóki w samym miąższu życia społecznego nie dokona się ostateczne przewartościowanie postaw i
pojęć tak, aby nie mogły się na nich zaszczepiać zarazki antysemickich treści.
Dlatego właśnie twierdzę, że główny problem leży w postawie „ludzi łagodnych i dobrych”. Zresztą
antysemityzm konsekwentny i wojujący zawsze był dziełem małej garstki fanatyków, ale jego szansę
określał stan świadomości „ludzi łagodnych i dobrych”.
Nie wystarczy więc do tej sprawy wracać wtedy, kiedy zdarzy się jakiś wypadek stanowiący powód do
alarmu. Trzeba o niej mówić właśnie wtedy, kiedy takiego powodu nie ma, kiedy przezwyciężaniu
towarzyszy klimat spokoju, a argumenty rzeczowe mają szansę większą niż demagogia.
Przezwyciężenie to nie dokona się zresztą w wyniku doraźnych apeli o charakterze wyłącznie
moralnym. Nie lekceważyć ich tam, gdzie zachodzi tego potrzeba, należy widzieć to przezwyciężenie
jako długotrwały i wszechstronny proces wychowawczy. Jego metodą musi być ukazywanie
intelektualnej bezpodstawności antysemityzmu, a dopiero na tym tle fałszu moralnego, jaki on w sobie
zawiera i zła społecznego, które niesie. Człowiek intelektualnie uodporniony na antysemityzm jest
zarazem człowiekiem wychowanym do życia społecznego tak, aby był zdolny przekraczać szowinizmy
i partykularyzmy. Likwidacja osadów antysemickich, jakie jeszcze pozostały, dokonywać się może w
procesie społecznego wychowania wtedy, gdy będzie zarazem wspierana właściwą atmosferą ogólną,
wykluczającą mrok społeczny i dezinformację, atmosferą jawności życia publicznego, która sprzyja
znajomości przez wszystkich rzeczywistych sprężyn życia społecznego i politycznego, właściwemu
rozeznaniu jego mechanizmów.
Sens walki z antysemityzmem jest więc głęboki i wielostronny. Społecznie - jest to walka przeciw
jednemu z najgroźniejszych zjawisk, które przeszkadzają procesowi ogólnej integracji. Zarazem jest to
walka przeciw możliwości zasłaniania rzeczywistych problemów - fałszywym wszechsymbolem zła.
Moralnie – walka z klimatem sprzyjającym antysemityzmowi – jest walką o godność człowieka. Ale warto dopowiedzieć - jakiego człowieka? Zewnętrznie poniżony jest Żyd czy Polak żydowskiego
pochodzenia. Ale w istocie rzeczy poniża się ten, kto antysemityzmowi ulega, kto w XX wieku daje
posłuch argumentom tak fałszywym i bezzasadnym.
Dlatego walka z antysemityzmem nie jest żadną zasługą ani żadnym humanitarnym gestem litości; nie
jest ona też tylko walką o godność Żydów, ale w równej mierze walką o naszą własną godność. Jest
walką o godność wszystkich. Uogólnienie właściwe samej istocie antysemityzmu prowadzi bowiem
poza pewien próg pojęć moralnych, którego człowiekowi przekroczyć nie wolno, jeśli nie ma się
wszystko zawalić.
Tadeusz Mazowiecki
(Odczyt wygłoszony 24 marca 1960 r. w Klubie Inteligencji Katolickiej w Krakowie oraz 8 kwietnia
1960 r. w Warszawie.)
Download