Joanna Iwanicka Summer S tock st ock – N n a urlop do teatru

advertisement
Joanna Iwanicka
Summer stock – na urlop do teatru
Amerykanie od dawna mają przedziwny stosunek do urlopów. Z jednej strony z
entuzjazmem korzystają z rzadkiego przywileju do płatnego wolnego, z drugiej obawiają się
konsekwencji lenistwa i nadmiaru rekreacji. Lokalne przysłowie głosi: ”diabeł organizuje pracę
dla bezczynnych rąk” – a zatem wielu Amerykanów odczuwa potrzebę planowania bogatego
wachlarza zajęć nawet na czas przeznaczony na wypoczynek. Za sezon letni powszechnie uważa
się tu okres między Dniem Pamięci Narodowej (ostatnim poniedziałkiem maja) a Świętem Pracy
(pierwszym poniedziałkiem września).
Przez te trzy miesiące dramatycznie wzrasta
zapotrzebowanie zatrudnienia młodzieży (bo letnie praktyki wpisane są w koncepcję edukacji
licealnej i na uczelniach wyższych) oraz stworzenia zróżnicowanych, przystępnych i atrakcyjnych
form rozrywki. W odpowiedzi na te potrzeby co roku swe podwoje otwiera ponad 250
profesjonalnych letnich festiwali teatralnych2 i co najmniej drugie tyle festiwali amatorskich.
Skala tego zjawiska jest wyjątkowa i warta uwagi.
Teatr w Stanach Zjednoczonych przez lata był jedynie kopią modeli anglosaskich i
europejskich. Wraz z początkiem XX wieku pojawił się jednak nowy rodzaj publiczności
teatralnej. Byli to pracownicy klasy średniej i robotniczej, którzy szukali sposobu na
zagospodarowanie paru letnich dni czy tygodni dzięki wcześniej niespotykanemu przywilejowi –
płatnemu urlopowi. Zaczęto masowo uciekać z zadymionych miast. Biedniejsi uciekali na
przedmieścia. Bogatsi odwiedzali urokliwe zakątki nad jeziorami, w górach lub na wybrzeżach
oceanów. Na urlop za swoją widownią, a także w poszukiwaniu nowej publiczności wyjeżdżał
także teatr.
Tak oto na początku XX wieku powstał nowy rodzaj teatru: „summer stock”. „Summer” „lato”. „Stock” - „zasób”. Zasobem w lesie, na polanie, nad jeziorem były zastane pagórki,
kotliny, stodoły czy też kurniki. Stanowiły one tło działalności nowo powstałych form rozrywki.
Do „zasobów” należały też istniejące już dekoracje i kostiumy odświeżane i modyfikowane na
potrzeby niskobudżetowych produkcji. Wszelkimi siłami starano się minimalizować koszty, gdyż
repertuar teatru „summer stock” nigdy nie składał się z jednego przedstawienia. Grano
przynajmniej dwa tytuły, a repertuar, obsadę i przestrzeń sceniczną dobierano tak, aby jak
najczęściej można było zmieniać ofertę. Tym sposobem podczas jednego festiwalu publiczność
miała okazję oklaskiwać tą samą trupę aktorską w kilku przedstawieniach, na zasadach
skondensowanego teatru repertuarowego. Miesiące letnie wkrótce stały się najpłodniejszym
okresem działalności artystów scenicznych, a teatry „summer stock” na stałe wpisały się w
krajobraz kultury amerykańskiej jako owoc dojrzałości, samodzielności i kreatywności twórców
teatru w USA3. W okresie lat 30. - 60. ubiegłego wieku dochodziło nawet do tego, że stawały się
one głównym źródłem zatrudnienia reżyserów, aktorów, projektantów, obsługi technicznej i
rzemieślników teatralnych. Wysoki poziom artystyczny sprzyjał krzewieniu kultury i
zaszczepieniu nawyku chodzenia do teatru wśród ludności lokalnej, mieszkającej z dala od
wielkomiejskich centrów sztuki czy kultury.
First Folio Shakespeare Festival
Mój pierwszy kontakt z teatrem „summer stock” miał miejsce w 2000 roku. Jako
świeżoupieczona maturzystka stojąca u progu studiów scenograficznych, dołączyłam do
rówieśników zatrudnionych przez First Folio Shakespeare Festival w Oak Brook w stanie Illinois.
Oak Brook to niewielka miejscowość na obrzeżach Chicago i choć miejsce to nie jest może
wystarczająco egzotyczne, aby być celem rodzinnych urlopów, to jednak przyciąga widzów
odrobinę czystszym powietrzem i trochę bardziej gwieździstym niebem. Od 1997 roku
miasteczko przyciąga również letnimi inscenizacjami dzieł Szekspira.
Marzeniem dwojga
twórców teatralnych – małżeństwa Davida Rice’a i Alison Vesely - było stworzenie własnego
teatru na obrzeżach miasta. Gościny udzieliła im zabytkowa posiadłość Mayslake Peabody
Estate w Oak Brook, a darczyńcy i sponsorzy udostępnili pierwszy budżet . Drewniane podesty
tworzą tam do dziś scenę dogodnie ulokowaną w dolinie, gdzie na łagodnych pagórkach
znajduje się miejsce dla około pięciuset widzów i ich koszy piknikowych. Horyzont sceny
wysłany jest zielenią drzew i krzewów. Na deskach tejże sceny, w 2000 roku, współtworzyłam
dwa dzieła Szekspira: Wiele hałasu o nic i Romeo i Julię. Dwie inscenizacje dzieliły główny zamysł
scenograficzny – dwie wieże w centrum sceny. Jednak w każdym przedstawieniu zabudowania
sceniczne miały odmienną stylistykę. Romeo i Julia byli otoczeni wręcz ilustracyjną wersją
zamku – z cegłami malowanymi najprostszymi i niemalże prymitywnymi technikami tramp l’oeil
–wywołującymi złudzenie, iż cegły ukazane na dwuwymiarowej powierzchni zdawały się być
trójwymiarowe. Z kolei bohaterowie szekspirowskiej komedii zostali przeniesieni w krajobraz
meksykańskiej hacjendy. Praca pod gołym niebem miała swoje plusy – polana była urokliwym
miejscem, a wysiłek na świeżym powietrzu można było interpretować jako aktywny
wypoczynek. Spotkanie z rówieśnikami o podobnych zainteresowaniach stanowiło też
przedsmak życia studenckiego.
Od tego czasu, festiwal przekształcił się w teatr wystawiający już nie tylko dramaty
Szekspira, nie tylko na polanie i nie tylko latem. Znany obecnie pod nazwą First Folio Theatre
dysponuje trzema scenami (w tym jedną plenerową) i działa przez cały rok. Tegoroczne
premiery letnie – a co za tym idzie i plenerowe - to Cymbelin Williama Szekspira i Zaklinacz
deszczu według Nathaniela Richarda Nasha. Cymbelin został niedawno doceniony przez
lokalnych krytyków teatralnych i nominowany do prestiżowej nagrody Joseph Jefferson Awards
w kategorii najlepszej nowej adaptacji, jak i oryginalnej kompozycji muzycznej. Tym samym,
First Folio Theatre znalazł się w grupie teatrów wyróżnionych przez kapitułę pięćdziesięciu
praktykujących twórców teatralnych, która, w zmiennym składzie, rokrocznie nagrody w ponad
30 kategoriach od 1968 roku. Potwierdza to jedynie fundamentalną misję wyznaczoną przez
twórców tego teatru: dbałość o jak najwyższy poziom artystyczny prezentowanych spektakli
oraz zapewnia mu silną pozycję w teatralnym krwiobiegu aglomeracji chicagowskiej. Teatr
zatrudnia profesjonalnych aktorów, dla których występ na festiwalu wiąże się z coraz to
większym prestiżem, gwarancją bycia zobaczonym przez krytykę i znajomych z branży oraz z
możliwością dotarcia do publiczności, która nie zawsze jest skora do aktywnego uczestnictwa w
ofercie miejskich teatrów. W tym roku aktorzy udowodnili wartość swego warsztatu, kiedy to
przegnani ze sceny plenerowej przez nadciągającą burzę, byli w stanie dokończyć spektakl pod
dachem w naprędce zorganizowanej salce wykorzystując zastane tam meble i rekwizyty.
Summerfest
W maju 2001 roku zaczęłam przygotowania do kolejnego lata w teatrze – tym razem
pod parasolem uczelnianym na terenie Uniwersytetu Stanowego w Champagin, Illinois.
Festiwal był zorganizowany i prowadzony przez pracowników i kadrę uniwersytecką, a w
pracowniach i w obsadzie zostali zatrudnieni studenci wydziału teatralnego. Zapewniało nam to
łagodne wkroczenie w rytm pracy w zawodowym teatrze pod czujnym okiem przyjaznych nam
profesjonalistów.
Na afiszu pojawiły się Sługa dwóch panów Carlo Goldoniego, Urodzeni
wczoraj Garsona Kanina i Śmiercionośny rękopis Dunkana Greenwooda i Roberta Kinga. Po raz
pierwszy miałam okazję zaobserwować złożoność wyzwań scenograficznych teatru summer
stock. Scenograf Nathan Sfuffel (absolwent uczelni w Champaign) miał przed sobą nie lada
zadanie: pomieścić na scenie szkolnego Studio Theatre – czarnego pudełka z możliwością zmiennych
ustawień publiczności - trzy odmienne fabuły, trzy odmienne gatunki dramaturgiczne z trzech
odmiennych epok, zinterpretowane przez trzech reżyserów. Nathan poradził sobie z tym
zadaniem, tworząc przestrzeń uniwersalną – podesty imitujące biały marmur funkcjonowały
zarówno w świecie komedii dell'arte, jak i we wnętrzach apartamentu w Waszyngtonie.
Owalnym ornamentem na marmurze była malowana mozaika, której tematyka oraz żywa
kolorystyka inspirowana Wenecją dopełniała barwny świat komedii Goldoniego. Na potrzeby
dwóch pozostałych spektakli stworzyliśmy unikatowe dywany zakrywające motywy weneckie, a
uzupełniające pozostałe dwie scenografie. Jeden z dywanów zainspirowany był czarno-złotymi
motywami art deco, drugi - pastelowym wzorem klucza greckiego. Takie zmiany wraz z
transformacją ścian, wykuszy i okien potęgowały wrażenie kompletnego przeobrażenia
przestrzeni scenicznej i stanowiły atrakcję dla widzów śledzących pełen repertuar festiwalu..
W tym roku, po raz pierwszy od 1990 roku, uniwersytet zawiesił organizację letniego
teatru Summerfest (którego nazwa uległa w między czasie zmianie na Summer Studio Theatre).
Nowe władze uczelniane mają zadecydować o przyszłości tej inicjatywy. Zgodnie z
wyjaśnieniami rektora wydziału teatru na Uniwersytecie Illinois, doktora Jeffrey’a Erica
Jenkinsa, na szali ważone są korzyści płynące z oferowania studentom doświadczenia zawodowego w
murach uczelni wobec motywowania ich do poznawania innych, nowych instytucji teatralnych. Sama
koncepcja teatrów letnich nie jest tu kwestionowana, gdyż na niej opiera się w pewnym stopniu cały
proces przygotowywania studentów do pracy w zawodzie. Powołany został panel ekspertów, który ma
zadecydować o nowej formule i misji teatru letniego w Champaign. Rozważana jest możliwość
prezentacji spektakli w małej obsadzie (monodramów lub duetów scenicznych) przy
równoczesnej pomocy studentom i absolwentom w rozpoczęciu pracy zawodowej w ramach
festwiali w różnych zakątkach kraju.
Des Moines Metro Opera
W maju 2002 roku po raz pierwszy wyjechałam do pracy poza stan Illinois. Wyprawa do
Des Moines Metro Opera była podróżą w prawdziwie nieznane. Największą niespodzianką
okazał się fakt, że DMMO nie mieści się w Des Moines (stolicy stanu Indiana), tylko w Indianoli –
miasteczku o powierzchni niespełna 24 km2 i populacji około 15 tysięcy mieszkańców. Indianola
to swoista kwintesencja małego miasteczka w USA.
Ciche i spokojne ulice parterowych
zabudowań, a w centrum jeden bank, jeden bar i lodziarnia, w której było zawsze najgwarniej.
Wszyscy pracownicy festiwalu zakwaterowani zostają w akademikach miejscowego
Simpson College, z którego gościny, sceny i zaplecza teatralnego korzystaliśmy.
Zatrudnieni
kierownicy pracowni to osoby o dużym doświadczeniu zawodowym jak również doskonali
nauczyciele. Na scenie obowiązywały podobne proporcje – bardziej doświadczeni soliści służyli
przykładem i radą początkującym w tym zawodzie chórzystom. Pracownie mieściły się na
terenie uczelni oraz w blaszanej stodole –należącej do festwialu. Mieliśmy pięć tygodni na
przygotowanie dwóch premier operowych (Turandot Giacomo Pucciniego, Salome Richarda
Straussa) i jednej operetki (Kandyd Leonarda Bernsteina). Wypożyczone elementy scenografii
przybyły do nas z różnych stron kraju.
DMMO wpisywało się w klasyczny model teatru
„summer stock”, przygotowując scenografię wykorzystując dostępne „zasoby”. Od czasu do
czasu zdarza się, iż DMMO zleca wykonanie oryginalnych dekoracji do swych premier, jednak i
one konstruowane są tak, aby można je było jak najłatwiej przechować i wypożyczyć innym
producentom operowym. Dzięki tym działaniom ta forma artystyczna może dotrzeć do szerokiej
publiczności.
W 2002 roku odświeżaliśmy dekoracje z innych placówek kultury - czasem
należało coś podmalować, czasem coś naprawić, czasem coś dobudować. Z braku
zmechanizowanej sceny obsługa techniczna (choć głownie jej damska część) zadebiutowała w
rolach koników morskich, wzburzających taflę oceanu w Kandydzie, a stolarze statystowali na
dworze księżniczki Turandot. Dobrze zbudowany dyrektor techniczny wystąpił w roli kata.
W tym roku festiwal DMMO świętuje swój 41. sezon i jak co roku skupia się na
zafascynowaniu tym gatunkiem teatralnym nowych pokoleń publiczności.
W tym celu
rozpisano konkurs dla licealistów na film krótkometrażowy oparty na temacie prawdziwej
miłości, utraty i lojalności – motywów przewodnich oper tegorocznego sezonu DMMO (Romea i
Julii Charlesa Gounoda,
Petera Grimesa Benjamina Brittena i Elektry Richarda Straussa).
Festiwal zaczął też dokładać wszelkich starań, aby zapewnić odpowiednie szkolenie i wsparcie
nie tylko wokalistom, którzy oprócz treningu z autorytetami ich profesji mają okazję
prezentować swe umiejętności na licznych imprezach towarzyszących (np.: Death by Aria –
darmowej prezentacji arii operowych w foyer teatru szkolnego, czy też Threads and Thrills – prezentacji
kostiumów z nadchodzącego sezonu operowego w trakcie swoistego pokazu mody zorganizowanego w
porze lunchu i oprawionego popisami wokalnymi), ale także młodym adeptom rzemiosła
scenicznego. Organizowane są dla nich spotkania z reżyserami i twórcami spektakli, jak również
prezentacje i szkolenia tworzenia CV, listów intencyjnych, korekty portfolio oraz wykłady
dotyczące podstawowych zasad podpisywania umów i pracy na zlecenie.
Williamstown Theatre Festival
W 2003 roku wyruszyłam w nieco dłuższą podróż, zatrudniona przez prestiżowy
Williamstown Theatre Festival w charakterze asystentki biura projektowego. Williamstown to
swoisty kurort wczasowy w stanie Massachiussets dla gości z wyższej klasy średniej z Nowego
Jorku i Connecticut. Festiwal jest znany w branży jako „plac zabaw” – miejsce radosnej twórczości artystów z legendarnego Broadway’u i wykładowców Yale College oraz Uniwersytetu Nowego Jorku.
W
ramach
integracji
ze
współpracownikami
oglądaliśmy
transmisję
z
wręczenia
broadway’owskich Tony Awards. Po raz pierwszy wydało mi się to ekscytujące, gdyż już za parę
dni wielu z nominowanych projektantów, aktorów i reżyserów zawitać miało w naszych
pracowniach i na naszych scenach w Williamstown. Festiwal, od czasu jego powstania w 1955
roku, stawiał sobie za cel umożliwianie spotkań i współpracy największych talentów środowiska
teatralnego wielu pokoleń.
W biurze projektowym pracowało nas pięcioro. W złożonej strukturze festiwalowej
znalazło się miejsce dla wszystkich – studentów, początkujących niezrzeszonych projektantów
oraz doświadczonych zawodowców.
Prezentacje sztuk klasycznych oraz nowych dzieł
najzdolniejszych dramatopisarzy współczesnych następowały w zawrotnym tempie – 10
premier w 10 tygodni – a wszystko przy utrzymaniu wysokiej jakości i ambitnego poziomu
artystycznego festiwalu. Tutaj, w przeciwieństwie do DMMO, o wypożyczaniu dekoracji nie
mogło być mowy. Armia pracowników (których opłacał festiwal) i praktykantów (którzy płacili,
by na tym festiwalu pracować) miało do dyspozycji całe piętro starej fabryki w pobliskim
miasteczku North Adams i dowodzona była przez wybitnych specjalistów. Osobiście czuwałam
nad realizacją scenografii do dwóch spektakli - Travesties Toma Stopparda (ze scenografią Neila
Patela) i monodramu Bershire Village Idiot Roberta Simonsona (ze scenografią Dereka
McLane’a). Na potrzeby sztuki Stopparda, Neil Patel – absolwent Yale college i uznany scenograf
pracujący w Nowym Jorku, Berlinie, Paryżu jak i Tokio - stworzył scenografię o skali niemalże
operowej, z zaskakującymi elementami DaDa, jak na przykład mocno przeskalowany zegar z
nadgorliwą kukułką. Wiktoriańskie ściany brytyjskiej ambasady w Zurychu zostały udekorowane
wzorem przypominającym linorytu z przełomu wieku, przy użyciu minimalistycznej palety barw i
mocno przerysowanej perspektywy. Świat bohaterów komedio-dramatu co chwilę rozpadał się,
aby zapętlony powrócić w coraz to nowych konfiguracjach.
Ogromne ściany były zatem
ruchome, umożliwiając przeobrażenia przestrzeni scenicznej. Ich tyły pokryte były w całości
wściekle czerwoną farbą, której kolor doskonale towarzyszył nastrojowi wystąpień Lenina
wyruszającego w pośpiechu do Moskwy (siedząc okrakiem na ciuchci sięgającej mu do kolan).
Derek McLane, również absolwent Yale College i wielokrotnie nagradzany scenograf na
Broadway’u jak i w prestiżowych teatrach w kraju i za granicą, postawił natomiast na realizm i
naturalizm w swojej wizji opuszczonego warsztatu samochodowego. Realizacja jego projektu
wiązała się zatem z przyspieszonym kursem mechaniki pojazdowej wszystkich osób
zaangażowanych w polowanie na autentyczne narzędzia i części wypożyczane z okolicznych
warsztatów. Prestiż festiwalu pomagał mi w negocjacjach z mechanikami, którzy z większym lub
mniejszym entuzjazmem użyczali swych skarbów na dwa tygodnie prezentacji sztuki.
Ogrom pracy jest bezsprzecznie cechą charakterystyczną, jak i walorem tego
przedsięwzięcia.
Udowadnia on młodym ludziom, jak wiele można osiągnąć, gdy ma się
odpowiednią motywację, gdy obcuje się z ludźmi o ogromnym talencie. Uczy jak ekscytujące
jest to, kiedy coś, co z pozoru wydaje się niemożliwe, nabiera kształtu i stanowi kluczowy
element w spektaklu.
Ian Garret, ówczesny praktykant – elektryk, a obecnie profesor
uniwersytetu York w Toronto przyznaje, że doświadczenia z Williamstown były dla niego
niezmiernie kształtujące. Dlatego poleca „taki urlop” swoim studentom, którzy przynajmniej
raz powinni „po prostu dostać w kość”. Zdaniem Alexandra Dodge’a, scenografa z którym dane mi
było współpracować podczas kolejnej edycji festiwalu, „już po pierwszym miesiącu z reguły
widać, kto jest do tego stworzony, a kto nie.”
Szczególnie wartościowe na WTF były także rozmowy z jego twórcami, z których wielu
zaczynało jako praktykanci tej instytucji. Wielu z nich to wielokrotni laureaci Tony Awards (np.
John Conklin, John Lee Beatty czy Susan Hilferty) i to oni są dowodem na to, że sukces w tej
branży jest w zasięgu ręki.
W tym roku, festiwal Williamstown zainaugurował musical Animal Crakers z muzyką I
tekstami Berta Kalmara i Harry’ego Ruby oraz z librettem George’a S. Kaufmana i Morrie
Ryskinda., a drugą premierą sezonu był Pigmalion, George’a Bernarda Shaw ze scenografią
Alexandra Dodge’a. Był to jego piętnasty spektakl stworzony na potrzeby WTF. Na pytanie
dlaczego tam ciągle wraca, już po raz trzynasty w karierze, Alexander szybko odpowiada:
„Czasami sam sobie się dziwię. Brutalnie długie godziny pracy. Mieszkanie w akademikach.
Czas
spędzony w malutkim miasteczku, w którym łatwo jest oszaleć. Zdecydowanie zbyt krótki etap prób, jak i
realizacji... Ale jakoś, wśród tego chaosu, można się tam dopatrzeć ekscytującego środowiska
artystycznego, które przez ten krótki okres letni daje pożywkę mojej duszy.” [tłum. J.I.]
Santa Fe Opera
Wiosną 2005 zmieniłam kierunek podróży i wyruszyłam na zachód. Zostałam bowiem
zatrudniona jako stażystka w malarni opery w Santa Fe w stanie Nowy Meksyk. SFO to unikalne
miejsce na mapie opery światowej. Ulokowana w amfiteatrze położonym 2000 metrów n.p.m.,
stała się mekką solistów, muzyków, dyrygentów, reżyserów i scenografów światowego formatu.
Niewątpliwą atrakcją dla wszystkich odwiedzających jest architektura obiektu - położonego z
dala od turystycznego zgiełku miasta, ulokowanego na osobnym wzgórzu, z oknem scenicznym
skierowanym na zachód. To właśnie wykadrowany widok zapadającego zmierzchu oprawiony
dźwiękami uwertury poprzedza każdy z letnich spektakli operowych. Nieodzownym atutem jest
także zamysł artystyczny twórcy tej instytucji – dyrygenta Johna Crosby’ego, który tworząc SFO
w 1957 chciał dać amerykańskim śpiewakom możliwość pracy nad rolą w warunkach
pozwalających na czas i skupienie niezbędne do odpowiedniego przygotowania każdej z
premier. Być może to właśnie ta troska o jakość i rozwój tej artystycznej formy przyczyniła się
do sukcesu artystycznego i komercyjnego tej placówki.
Wizja dyrygenta Crosby’ego służyła także i nam, stażystom, jako że bliskie jego sercu
było inwestowanie w świetlaną przyszłość szeroko rozumianej opery narodowej. Festiwal
zatrudnił nas w ramach programu finansującego rozwój praktykujących techników, wokalistów i
administratorów sztuki. Pracowaliśmy z najlepszymi i dla najlepszych, przygotowując nowe
scenografie do pięciu premier – w tym jednej światowej. Dekoracje do tejże – Ainamadar
Osvaldo Golijova – stanowiły oryginalne malowidła autorstwa kalifornijskiego artysty - GRONKa.
Fasady do Cyrulika sewilskiego Giacomo Rossiniego przybyły do nas z drukarni, a my
zadbaliśmy, aby płótno sceniczne było jednorodne z rozpikselowanymi ścianami wokół.
Asystowaliśmy w rzeźbieniu monumentalnych styropianowych głów do inscenizacji Lucio Silli
Wolfganga Amadeusza Mozarta. SFO niewątpliwie korzysta ze swej lokalizacji w miejscu ściśle
związanym ze sztuką i rzemiosłem artystycznym. Niechybnie sama stała się również atrakcją
turystyczną i motywacją dla wielu, aby odwiedzić to miasto. Z myślą o turystach
międzynarodowych, opera zaopatrzyła każde siedzenie amfiteatru w osobny ekran
wyświetlający libretto w większości języków świata.
Jako pracownicy festiwalu często zaglądaliśmy na parking operowy, aby przyjrzeć się z
bliska tej różnorodnej i barwnej publiczności. Pojawiali się tam turyści prosto z górskich
szlaków, lokalna młodzież, jak i wykwintnie ubrani goście w luksusowych limuzynach.Wszystkich
widzów łączyło jednak zrozumienie i uznanie dla wartości opery rdzennie amerykańskiej i
potrzeba wspierania rozwoju tej formy sztuki.
Tegoroczny festiwal po raz kolejny udowodnił, iż SFO jest miejscem opery współczesnej i
nowatorskiej. Wystawiono, jak co roku, pięć oper: Jacquesa Offenbacha „Grand Duchess of
Gerolstein”, „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta, „Traviatę” Giuseppe Verdiego,
„La Donna Del Lago” Gioachino Rossiniego i światową premierę opery „Oskar” Theodore
Morrissona. Jak mówi obecny dyrektor opery, Charles MacKay „odnalezienie właściwego
repertuaru jest naszym wyzwaniem co roku – jednak z afiszem zawierającym światową
premierę, nową inscenizację rzadko wystawianego majstersztyku Rossiniego, komedią
Offenbacha, klasykiem Mozarta i ukochaną operą Verdiego Santa Fe ma coś do zaoferowania
tak kustoszom jak i neofitom operowym.” 4
Santa Fe Opera była moim ostatnim przystankiem na trasie letnich festiwali teatralnych.
Przynajmniej na razie. Kiedy to piszę, na terenie całych Stanów Zjednoczonych odbywają się
podsumowania tegorocznych edycji „summer stock-ów”. Armie młodych adeptów teatru i
opery: reżyserzy, aktorzy, śpiewacy, muzycy, stolarze, malarze, rzeźbiarze, metaloplastycy
rozjechali się już do domów, lecz od teraz nieodzownie łączyć ich będą nici porozumienia z
„towarzyszami broni”. Razem pracowali, razem świętowali, wspólnie walczyli ze zmęczeniem i
upałem, razem poznawali nowe miejsca, kultury, obyczaje. Najlepszym dowodem na istnienie
takowej zażyłości niech będzie fakt, iż na potrzeby tego artykułu odezwali się do mnie
„weterani” z Toronto, Berlina, Nowego Jorku, Champaign i Los Angeles. A wszystko za sprawą
jednego urlopu wspólnie spędzonego w teatrze.
1, 3 M.
Schmoyer LoMonaco, Summer Stock!: An American Theatrical Phenomenon. Nowy York,
2004. Palgrave Macmillan.
2
http://academic.cengage.com/resource_uploads/static_resources/0495898074/24674/summer_theatr
e_companies.html Wrzesień 2013.
4
http://www.santafeopera.org/tickets/index.aspx wrzesień 2013.
Download