Joanna Iwanicka Summer stock – na urlop do teatru Amerykanie od dawna mają przedziwny stosunek do urlopów. Z jednej strony z entuzjazmem korzystają z rzadkiego przywileju do płatnego wolnego, z drugiej obawiają się konsekwencji lenistwa i nadmiaru rekreacji. Lokalne przysłowie głosi: ”diabeł organizuje pracę dla bezczynnych rąk” – a zatem wielu Amerykanów odczuwa potrzebę planowania bogatego wachlarza zajęć nawet na czas przeznaczony na wypoczynek. Za sezon letni powszechnie uważa się tu okres między Dniem Pamięci Narodowej (ostatnim poniedziałkiem maja) a Świętem Pracy (pierwszym poniedziałkiem września). Przez te trzy miesiące dramatycznie wzrasta zapotrzebowanie zatrudnienia młodzieży (bo letnie praktyki wpisane są w koncepcję edukacji licealnej i na uczelniach wyższych) oraz stworzenia zróżnicowanych, przystępnych i atrakcyjnych form rozrywki. W odpowiedzi na te potrzeby co roku swe podwoje otwiera ponad 250 profesjonalnych letnich festiwali teatralnych2 i co najmniej drugie tyle festiwali amatorskich. Skala tego zjawiska jest wyjątkowa i warta uwagi. Teatr w Stanach Zjednoczonych przez lata był jedynie kopią modeli anglosaskich i europejskich. Wraz z początkiem XX wieku pojawił się jednak nowy rodzaj publiczności teatralnej. Byli to pracownicy klasy średniej i robotniczej, którzy szukali sposobu na zagospodarowanie paru letnich dni czy tygodni dzięki wcześniej niespotykanemu przywilejowi – płatnemu urlopowi. Zaczęto masowo uciekać z zadymionych miast. Biedniejsi uciekali na przedmieścia. Bogatsi odwiedzali urokliwe zakątki nad jeziorami, w górach lub na wybrzeżach oceanów. Na urlop za swoją widownią, a także w poszukiwaniu nowej publiczności wyjeżdżał także teatr. Tak oto na początku XX wieku powstał nowy rodzaj teatru: „summer stock”. „Summer” „lato”. „Stock” - „zasób”. Zasobem w lesie, na polanie, nad jeziorem były zastane pagórki, kotliny, stodoły czy też kurniki. Stanowiły one tło działalności nowo powstałych form rozrywki. Do „zasobów” należały też istniejące już dekoracje i kostiumy odświeżane i modyfikowane na potrzeby niskobudżetowych produkcji. Wszelkimi siłami starano się minimalizować koszty, gdyż repertuar teatru „summer stock” nigdy nie składał się z jednego przedstawienia. Grano przynajmniej dwa tytuły, a repertuar, obsadę i przestrzeń sceniczną dobierano tak, aby jak najczęściej można było zmieniać ofertę. Tym sposobem podczas jednego festiwalu publiczność miała okazję oklaskiwać tą samą trupę aktorską w kilku przedstawieniach, na zasadach skondensowanego teatru repertuarowego. Miesiące letnie wkrótce stały się najpłodniejszym okresem działalności artystów scenicznych, a teatry „summer stock” na stałe wpisały się w krajobraz kultury amerykańskiej jako owoc dojrzałości, samodzielności i kreatywności twórców teatru w USA3. W okresie lat 30. - 60. ubiegłego wieku dochodziło nawet do tego, że stawały się one głównym źródłem zatrudnienia reżyserów, aktorów, projektantów, obsługi technicznej i rzemieślników teatralnych. Wysoki poziom artystyczny sprzyjał krzewieniu kultury i zaszczepieniu nawyku chodzenia do teatru wśród ludności lokalnej, mieszkającej z dala od wielkomiejskich centrów sztuki czy kultury. First Folio Shakespeare Festival Mój pierwszy kontakt z teatrem „summer stock” miał miejsce w 2000 roku. Jako świeżoupieczona maturzystka stojąca u progu studiów scenograficznych, dołączyłam do rówieśników zatrudnionych przez First Folio Shakespeare Festival w Oak Brook w stanie Illinois. Oak Brook to niewielka miejscowość na obrzeżach Chicago i choć miejsce to nie jest może wystarczająco egzotyczne, aby być celem rodzinnych urlopów, to jednak przyciąga widzów odrobinę czystszym powietrzem i trochę bardziej gwieździstym niebem. Od 1997 roku miasteczko przyciąga również letnimi inscenizacjami dzieł Szekspira. Marzeniem dwojga twórców teatralnych – małżeństwa Davida Rice’a i Alison Vesely - było stworzenie własnego teatru na obrzeżach miasta. Gościny udzieliła im zabytkowa posiadłość Mayslake Peabody Estate w Oak Brook, a darczyńcy i sponsorzy udostępnili pierwszy budżet . Drewniane podesty tworzą tam do dziś scenę dogodnie ulokowaną w dolinie, gdzie na łagodnych pagórkach znajduje się miejsce dla około pięciuset widzów i ich koszy piknikowych. Horyzont sceny wysłany jest zielenią drzew i krzewów. Na deskach tejże sceny, w 2000 roku, współtworzyłam dwa dzieła Szekspira: Wiele hałasu o nic i Romeo i Julię. Dwie inscenizacje dzieliły główny zamysł scenograficzny – dwie wieże w centrum sceny. Jednak w każdym przedstawieniu zabudowania sceniczne miały odmienną stylistykę. Romeo i Julia byli otoczeni wręcz ilustracyjną wersją zamku – z cegłami malowanymi najprostszymi i niemalże prymitywnymi technikami tramp l’oeil –wywołującymi złudzenie, iż cegły ukazane na dwuwymiarowej powierzchni zdawały się być trójwymiarowe. Z kolei bohaterowie szekspirowskiej komedii zostali przeniesieni w krajobraz meksykańskiej hacjendy. Praca pod gołym niebem miała swoje plusy – polana była urokliwym miejscem, a wysiłek na świeżym powietrzu można było interpretować jako aktywny wypoczynek. Spotkanie z rówieśnikami o podobnych zainteresowaniach stanowiło też przedsmak życia studenckiego. Od tego czasu, festiwal przekształcił się w teatr wystawiający już nie tylko dramaty Szekspira, nie tylko na polanie i nie tylko latem. Znany obecnie pod nazwą First Folio Theatre dysponuje trzema scenami (w tym jedną plenerową) i działa przez cały rok. Tegoroczne premiery letnie – a co za tym idzie i plenerowe - to Cymbelin Williama Szekspira i Zaklinacz deszczu według Nathaniela Richarda Nasha. Cymbelin został niedawno doceniony przez lokalnych krytyków teatralnych i nominowany do prestiżowej nagrody Joseph Jefferson Awards w kategorii najlepszej nowej adaptacji, jak i oryginalnej kompozycji muzycznej. Tym samym, First Folio Theatre znalazł się w grupie teatrów wyróżnionych przez kapitułę pięćdziesięciu praktykujących twórców teatralnych, która, w zmiennym składzie, rokrocznie nagrody w ponad 30 kategoriach od 1968 roku. Potwierdza to jedynie fundamentalną misję wyznaczoną przez twórców tego teatru: dbałość o jak najwyższy poziom artystyczny prezentowanych spektakli oraz zapewnia mu silną pozycję w teatralnym krwiobiegu aglomeracji chicagowskiej. Teatr zatrudnia profesjonalnych aktorów, dla których występ na festiwalu wiąże się z coraz to większym prestiżem, gwarancją bycia zobaczonym przez krytykę i znajomych z branży oraz z możliwością dotarcia do publiczności, która nie zawsze jest skora do aktywnego uczestnictwa w ofercie miejskich teatrów. W tym roku aktorzy udowodnili wartość swego warsztatu, kiedy to przegnani ze sceny plenerowej przez nadciągającą burzę, byli w stanie dokończyć spektakl pod dachem w naprędce zorganizowanej salce wykorzystując zastane tam meble i rekwizyty. Summerfest W maju 2001 roku zaczęłam przygotowania do kolejnego lata w teatrze – tym razem pod parasolem uczelnianym na terenie Uniwersytetu Stanowego w Champagin, Illinois. Festiwal był zorganizowany i prowadzony przez pracowników i kadrę uniwersytecką, a w pracowniach i w obsadzie zostali zatrudnieni studenci wydziału teatralnego. Zapewniało nam to łagodne wkroczenie w rytm pracy w zawodowym teatrze pod czujnym okiem przyjaznych nam profesjonalistów. Na afiszu pojawiły się Sługa dwóch panów Carlo Goldoniego, Urodzeni wczoraj Garsona Kanina i Śmiercionośny rękopis Dunkana Greenwooda i Roberta Kinga. Po raz pierwszy miałam okazję zaobserwować złożoność wyzwań scenograficznych teatru summer stock. Scenograf Nathan Sfuffel (absolwent uczelni w Champaign) miał przed sobą nie lada zadanie: pomieścić na scenie szkolnego Studio Theatre – czarnego pudełka z możliwością zmiennych ustawień publiczności - trzy odmienne fabuły, trzy odmienne gatunki dramaturgiczne z trzech odmiennych epok, zinterpretowane przez trzech reżyserów. Nathan poradził sobie z tym zadaniem, tworząc przestrzeń uniwersalną – podesty imitujące biały marmur funkcjonowały zarówno w świecie komedii dell'arte, jak i we wnętrzach apartamentu w Waszyngtonie. Owalnym ornamentem na marmurze była malowana mozaika, której tematyka oraz żywa kolorystyka inspirowana Wenecją dopełniała barwny świat komedii Goldoniego. Na potrzeby dwóch pozostałych spektakli stworzyliśmy unikatowe dywany zakrywające motywy weneckie, a uzupełniające pozostałe dwie scenografie. Jeden z dywanów zainspirowany był czarno-złotymi motywami art deco, drugi - pastelowym wzorem klucza greckiego. Takie zmiany wraz z transformacją ścian, wykuszy i okien potęgowały wrażenie kompletnego przeobrażenia przestrzeni scenicznej i stanowiły atrakcję dla widzów śledzących pełen repertuar festiwalu.. W tym roku, po raz pierwszy od 1990 roku, uniwersytet zawiesił organizację letniego teatru Summerfest (którego nazwa uległa w między czasie zmianie na Summer Studio Theatre). Nowe władze uczelniane mają zadecydować o przyszłości tej inicjatywy. Zgodnie z wyjaśnieniami rektora wydziału teatru na Uniwersytecie Illinois, doktora Jeffrey’a Erica Jenkinsa, na szali ważone są korzyści płynące z oferowania studentom doświadczenia zawodowego w murach uczelni wobec motywowania ich do poznawania innych, nowych instytucji teatralnych. Sama koncepcja teatrów letnich nie jest tu kwestionowana, gdyż na niej opiera się w pewnym stopniu cały proces przygotowywania studentów do pracy w zawodzie. Powołany został panel ekspertów, który ma zadecydować o nowej formule i misji teatru letniego w Champaign. Rozważana jest możliwość prezentacji spektakli w małej obsadzie (monodramów lub duetów scenicznych) przy równoczesnej pomocy studentom i absolwentom w rozpoczęciu pracy zawodowej w ramach festwiali w różnych zakątkach kraju. Des Moines Metro Opera W maju 2002 roku po raz pierwszy wyjechałam do pracy poza stan Illinois. Wyprawa do Des Moines Metro Opera była podróżą w prawdziwie nieznane. Największą niespodzianką okazał się fakt, że DMMO nie mieści się w Des Moines (stolicy stanu Indiana), tylko w Indianoli – miasteczku o powierzchni niespełna 24 km2 i populacji około 15 tysięcy mieszkańców. Indianola to swoista kwintesencja małego miasteczka w USA. Ciche i spokojne ulice parterowych zabudowań, a w centrum jeden bank, jeden bar i lodziarnia, w której było zawsze najgwarniej. Wszyscy pracownicy festiwalu zakwaterowani zostają w akademikach miejscowego Simpson College, z którego gościny, sceny i zaplecza teatralnego korzystaliśmy. Zatrudnieni kierownicy pracowni to osoby o dużym doświadczeniu zawodowym jak również doskonali nauczyciele. Na scenie obowiązywały podobne proporcje – bardziej doświadczeni soliści służyli przykładem i radą początkującym w tym zawodzie chórzystom. Pracownie mieściły się na terenie uczelni oraz w blaszanej stodole –należącej do festwialu. Mieliśmy pięć tygodni na przygotowanie dwóch premier operowych (Turandot Giacomo Pucciniego, Salome Richarda Straussa) i jednej operetki (Kandyd Leonarda Bernsteina). Wypożyczone elementy scenografii przybyły do nas z różnych stron kraju. DMMO wpisywało się w klasyczny model teatru „summer stock”, przygotowując scenografię wykorzystując dostępne „zasoby”. Od czasu do czasu zdarza się, iż DMMO zleca wykonanie oryginalnych dekoracji do swych premier, jednak i one konstruowane są tak, aby można je było jak najłatwiej przechować i wypożyczyć innym producentom operowym. Dzięki tym działaniom ta forma artystyczna może dotrzeć do szerokiej publiczności. W 2002 roku odświeżaliśmy dekoracje z innych placówek kultury - czasem należało coś podmalować, czasem coś naprawić, czasem coś dobudować. Z braku zmechanizowanej sceny obsługa techniczna (choć głownie jej damska część) zadebiutowała w rolach koników morskich, wzburzających taflę oceanu w Kandydzie, a stolarze statystowali na dworze księżniczki Turandot. Dobrze zbudowany dyrektor techniczny wystąpił w roli kata. W tym roku festiwal DMMO świętuje swój 41. sezon i jak co roku skupia się na zafascynowaniu tym gatunkiem teatralnym nowych pokoleń publiczności. W tym celu rozpisano konkurs dla licealistów na film krótkometrażowy oparty na temacie prawdziwej miłości, utraty i lojalności – motywów przewodnich oper tegorocznego sezonu DMMO (Romea i Julii Charlesa Gounoda, Petera Grimesa Benjamina Brittena i Elektry Richarda Straussa). Festiwal zaczął też dokładać wszelkich starań, aby zapewnić odpowiednie szkolenie i wsparcie nie tylko wokalistom, którzy oprócz treningu z autorytetami ich profesji mają okazję prezentować swe umiejętności na licznych imprezach towarzyszących (np.: Death by Aria – darmowej prezentacji arii operowych w foyer teatru szkolnego, czy też Threads and Thrills – prezentacji kostiumów z nadchodzącego sezonu operowego w trakcie swoistego pokazu mody zorganizowanego w porze lunchu i oprawionego popisami wokalnymi), ale także młodym adeptom rzemiosła scenicznego. Organizowane są dla nich spotkania z reżyserami i twórcami spektakli, jak również prezentacje i szkolenia tworzenia CV, listów intencyjnych, korekty portfolio oraz wykłady dotyczące podstawowych zasad podpisywania umów i pracy na zlecenie. Williamstown Theatre Festival W 2003 roku wyruszyłam w nieco dłuższą podróż, zatrudniona przez prestiżowy Williamstown Theatre Festival w charakterze asystentki biura projektowego. Williamstown to swoisty kurort wczasowy w stanie Massachiussets dla gości z wyższej klasy średniej z Nowego Jorku i Connecticut. Festiwal jest znany w branży jako „plac zabaw” – miejsce radosnej twórczości artystów z legendarnego Broadway’u i wykładowców Yale College oraz Uniwersytetu Nowego Jorku. W ramach integracji ze współpracownikami oglądaliśmy transmisję z wręczenia broadway’owskich Tony Awards. Po raz pierwszy wydało mi się to ekscytujące, gdyż już za parę dni wielu z nominowanych projektantów, aktorów i reżyserów zawitać miało w naszych pracowniach i na naszych scenach w Williamstown. Festiwal, od czasu jego powstania w 1955 roku, stawiał sobie za cel umożliwianie spotkań i współpracy największych talentów środowiska teatralnego wielu pokoleń. W biurze projektowym pracowało nas pięcioro. W złożonej strukturze festiwalowej znalazło się miejsce dla wszystkich – studentów, początkujących niezrzeszonych projektantów oraz doświadczonych zawodowców. Prezentacje sztuk klasycznych oraz nowych dzieł najzdolniejszych dramatopisarzy współczesnych następowały w zawrotnym tempie – 10 premier w 10 tygodni – a wszystko przy utrzymaniu wysokiej jakości i ambitnego poziomu artystycznego festiwalu. Tutaj, w przeciwieństwie do DMMO, o wypożyczaniu dekoracji nie mogło być mowy. Armia pracowników (których opłacał festiwal) i praktykantów (którzy płacili, by na tym festiwalu pracować) miało do dyspozycji całe piętro starej fabryki w pobliskim miasteczku North Adams i dowodzona była przez wybitnych specjalistów. Osobiście czuwałam nad realizacją scenografii do dwóch spektakli - Travesties Toma Stopparda (ze scenografią Neila Patela) i monodramu Bershire Village Idiot Roberta Simonsona (ze scenografią Dereka McLane’a). Na potrzeby sztuki Stopparda, Neil Patel – absolwent Yale college i uznany scenograf pracujący w Nowym Jorku, Berlinie, Paryżu jak i Tokio - stworzył scenografię o skali niemalże operowej, z zaskakującymi elementami DaDa, jak na przykład mocno przeskalowany zegar z nadgorliwą kukułką. Wiktoriańskie ściany brytyjskiej ambasady w Zurychu zostały udekorowane wzorem przypominającym linorytu z przełomu wieku, przy użyciu minimalistycznej palety barw i mocno przerysowanej perspektywy. Świat bohaterów komedio-dramatu co chwilę rozpadał się, aby zapętlony powrócić w coraz to nowych konfiguracjach. Ogromne ściany były zatem ruchome, umożliwiając przeobrażenia przestrzeni scenicznej. Ich tyły pokryte były w całości wściekle czerwoną farbą, której kolor doskonale towarzyszył nastrojowi wystąpień Lenina wyruszającego w pośpiechu do Moskwy (siedząc okrakiem na ciuchci sięgającej mu do kolan). Derek McLane, również absolwent Yale College i wielokrotnie nagradzany scenograf na Broadway’u jak i w prestiżowych teatrach w kraju i za granicą, postawił natomiast na realizm i naturalizm w swojej wizji opuszczonego warsztatu samochodowego. Realizacja jego projektu wiązała się zatem z przyspieszonym kursem mechaniki pojazdowej wszystkich osób zaangażowanych w polowanie na autentyczne narzędzia i części wypożyczane z okolicznych warsztatów. Prestiż festiwalu pomagał mi w negocjacjach z mechanikami, którzy z większym lub mniejszym entuzjazmem użyczali swych skarbów na dwa tygodnie prezentacji sztuki. Ogrom pracy jest bezsprzecznie cechą charakterystyczną, jak i walorem tego przedsięwzięcia. Udowadnia on młodym ludziom, jak wiele można osiągnąć, gdy ma się odpowiednią motywację, gdy obcuje się z ludźmi o ogromnym talencie. Uczy jak ekscytujące jest to, kiedy coś, co z pozoru wydaje się niemożliwe, nabiera kształtu i stanowi kluczowy element w spektaklu. Ian Garret, ówczesny praktykant – elektryk, a obecnie profesor uniwersytetu York w Toronto przyznaje, że doświadczenia z Williamstown były dla niego niezmiernie kształtujące. Dlatego poleca „taki urlop” swoim studentom, którzy przynajmniej raz powinni „po prostu dostać w kość”. Zdaniem Alexandra Dodge’a, scenografa z którym dane mi było współpracować podczas kolejnej edycji festiwalu, „już po pierwszym miesiącu z reguły widać, kto jest do tego stworzony, a kto nie.” Szczególnie wartościowe na WTF były także rozmowy z jego twórcami, z których wielu zaczynało jako praktykanci tej instytucji. Wielu z nich to wielokrotni laureaci Tony Awards (np. John Conklin, John Lee Beatty czy Susan Hilferty) i to oni są dowodem na to, że sukces w tej branży jest w zasięgu ręki. W tym roku, festiwal Williamstown zainaugurował musical Animal Crakers z muzyką I tekstami Berta Kalmara i Harry’ego Ruby oraz z librettem George’a S. Kaufmana i Morrie Ryskinda., a drugą premierą sezonu był Pigmalion, George’a Bernarda Shaw ze scenografią Alexandra Dodge’a. Był to jego piętnasty spektakl stworzony na potrzeby WTF. Na pytanie dlaczego tam ciągle wraca, już po raz trzynasty w karierze, Alexander szybko odpowiada: „Czasami sam sobie się dziwię. Brutalnie długie godziny pracy. Mieszkanie w akademikach. Czas spędzony w malutkim miasteczku, w którym łatwo jest oszaleć. Zdecydowanie zbyt krótki etap prób, jak i realizacji... Ale jakoś, wśród tego chaosu, można się tam dopatrzeć ekscytującego środowiska artystycznego, które przez ten krótki okres letni daje pożywkę mojej duszy.” [tłum. J.I.] Santa Fe Opera Wiosną 2005 zmieniłam kierunek podróży i wyruszyłam na zachód. Zostałam bowiem zatrudniona jako stażystka w malarni opery w Santa Fe w stanie Nowy Meksyk. SFO to unikalne miejsce na mapie opery światowej. Ulokowana w amfiteatrze położonym 2000 metrów n.p.m., stała się mekką solistów, muzyków, dyrygentów, reżyserów i scenografów światowego formatu. Niewątpliwą atrakcją dla wszystkich odwiedzających jest architektura obiektu - położonego z dala od turystycznego zgiełku miasta, ulokowanego na osobnym wzgórzu, z oknem scenicznym skierowanym na zachód. To właśnie wykadrowany widok zapadającego zmierzchu oprawiony dźwiękami uwertury poprzedza każdy z letnich spektakli operowych. Nieodzownym atutem jest także zamysł artystyczny twórcy tej instytucji – dyrygenta Johna Crosby’ego, który tworząc SFO w 1957 chciał dać amerykańskim śpiewakom możliwość pracy nad rolą w warunkach pozwalających na czas i skupienie niezbędne do odpowiedniego przygotowania każdej z premier. Być może to właśnie ta troska o jakość i rozwój tej artystycznej formy przyczyniła się do sukcesu artystycznego i komercyjnego tej placówki. Wizja dyrygenta Crosby’ego służyła także i nam, stażystom, jako że bliskie jego sercu było inwestowanie w świetlaną przyszłość szeroko rozumianej opery narodowej. Festiwal zatrudnił nas w ramach programu finansującego rozwój praktykujących techników, wokalistów i administratorów sztuki. Pracowaliśmy z najlepszymi i dla najlepszych, przygotowując nowe scenografie do pięciu premier – w tym jednej światowej. Dekoracje do tejże – Ainamadar Osvaldo Golijova – stanowiły oryginalne malowidła autorstwa kalifornijskiego artysty - GRONKa. Fasady do Cyrulika sewilskiego Giacomo Rossiniego przybyły do nas z drukarni, a my zadbaliśmy, aby płótno sceniczne było jednorodne z rozpikselowanymi ścianami wokół. Asystowaliśmy w rzeźbieniu monumentalnych styropianowych głów do inscenizacji Lucio Silli Wolfganga Amadeusza Mozarta. SFO niewątpliwie korzysta ze swej lokalizacji w miejscu ściśle związanym ze sztuką i rzemiosłem artystycznym. Niechybnie sama stała się również atrakcją turystyczną i motywacją dla wielu, aby odwiedzić to miasto. Z myślą o turystach międzynarodowych, opera zaopatrzyła każde siedzenie amfiteatru w osobny ekran wyświetlający libretto w większości języków świata. Jako pracownicy festiwalu często zaglądaliśmy na parking operowy, aby przyjrzeć się z bliska tej różnorodnej i barwnej publiczności. Pojawiali się tam turyści prosto z górskich szlaków, lokalna młodzież, jak i wykwintnie ubrani goście w luksusowych limuzynach.Wszystkich widzów łączyło jednak zrozumienie i uznanie dla wartości opery rdzennie amerykańskiej i potrzeba wspierania rozwoju tej formy sztuki. Tegoroczny festiwal po raz kolejny udowodnił, iż SFO jest miejscem opery współczesnej i nowatorskiej. Wystawiono, jak co roku, pięć oper: Jacquesa Offenbacha „Grand Duchess of Gerolstein”, „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta, „Traviatę” Giuseppe Verdiego, „La Donna Del Lago” Gioachino Rossiniego i światową premierę opery „Oskar” Theodore Morrissona. Jak mówi obecny dyrektor opery, Charles MacKay „odnalezienie właściwego repertuaru jest naszym wyzwaniem co roku – jednak z afiszem zawierającym światową premierę, nową inscenizację rzadko wystawianego majstersztyku Rossiniego, komedią Offenbacha, klasykiem Mozarta i ukochaną operą Verdiego Santa Fe ma coś do zaoferowania tak kustoszom jak i neofitom operowym.” 4 Santa Fe Opera była moim ostatnim przystankiem na trasie letnich festiwali teatralnych. Przynajmniej na razie. Kiedy to piszę, na terenie całych Stanów Zjednoczonych odbywają się podsumowania tegorocznych edycji „summer stock-ów”. Armie młodych adeptów teatru i opery: reżyserzy, aktorzy, śpiewacy, muzycy, stolarze, malarze, rzeźbiarze, metaloplastycy rozjechali się już do domów, lecz od teraz nieodzownie łączyć ich będą nici porozumienia z „towarzyszami broni”. Razem pracowali, razem świętowali, wspólnie walczyli ze zmęczeniem i upałem, razem poznawali nowe miejsca, kultury, obyczaje. Najlepszym dowodem na istnienie takowej zażyłości niech będzie fakt, iż na potrzeby tego artykułu odezwali się do mnie „weterani” z Toronto, Berlina, Nowego Jorku, Champaign i Los Angeles. A wszystko za sprawą jednego urlopu wspólnie spędzonego w teatrze. 1, 3 M. Schmoyer LoMonaco, Summer Stock!: An American Theatrical Phenomenon. Nowy York, 2004. Palgrave Macmillan. 2 http://academic.cengage.com/resource_uploads/static_resources/0495898074/24674/summer_theatr e_companies.html Wrzesień 2013. 4 http://www.santafeopera.org/tickets/index.aspx wrzesień 2013.