Ks. prof. Tadeusz Guz w Naszym Dzienniku

advertisement
Ks. prof. Tadeusz Guz
w Naszym Dzienniku
Spis treści
1. Jezus Chrystus jako sprzeczność według Marcina Lutra
2. Negacja unii hipostatycznej w osobie Jezusa Chrystusa...
3. Bóg Ojciec jako nienawidzący... tyran według Marcina Lutra
4. Sprzeczność w Naturze Boskiej Jezusa Chrystusa według Marcina Lutra
5. Łaska i grzech według Marcina Lutra
6. Antykatolickie tezy o małżeństwie Lutra
7. Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (Cz. 1)
8. Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (Cz. 2)
9. Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (Cz. 3)
10. Marsz nowej lewicy
11. O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (Cz. 1)
12. O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (Cz. 2)
13. O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (Cz. 3)
14. O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (Cz. 4)
15. Totemy Freuda (Cz. 1)
16. Totemy Freuda (Cz. 2)
17. Totemy Freuda (Cz. 3)
18. Totemy Freuda (Cz. 4)
19. Małżeństwo i rodzina według Kanta (Cz. 1)
20. Małżeństwo i rodzina według Kanta (Cz. 2)
21. Małżeństwo i rodzina według Kanta (Cz. 3)
22. Małżeństwo i rodzina według Kanta (Cz. 4)
23. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (Cz. 1)
24. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (Cz. 2)
25. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (Cz. 3)
26. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (Cz. 4)
27. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (Cz. 5)
28. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (Cz. 6)
29. Niemiecki Darwin (Cz. 1)
30. Niemiecki Darwin (Cz. 2)
31. Niemiecki Darwin (Cz. 3)
32. Niemiecki Darwin (Cz. 4)
33. Niemiecki Darwin (Cz. 5)
34. Źródła
Mozaika XII w. z Hagia Sophia
Jezus Chrystus jako sprzeczność według Marcina Lutra
Sobota, 7 lutego 2015
W kilku kolejnych odcinkach skupimy się na pojęciu Jezusa Chrystusa w protestantyzmie
Marcina Lutra, by lepiej zrozumieć jego poglądy na Boga, Kościół Chrystusowy, ale także
na małżeństwo i rodzinę, co stanowi aktualnie chyba najważniejszy temat ze względu na
podjęcie go przez synod biskupów w Rzymie.
Kluczowe odkrycia naukowe
Na wstępie warto przypomnieć stan badań naukowych nad Marcinem Lutrem i reformacją.
Otóż "najważniejsze dokumenty jego teologii z lat 1510-11 i 1516 zostały odkryte dopiero
około roku 1900" i pozostają wciąż niezbyt precyzyjnie zbadane, a chodzi przy tym np. o
1500 "zapisek marginesowych" do dzieł największych teologów i filozofów, jak św.
Augustyn i inni. W tymże czasie, czyli prawie ponad 350 lat po reformacji, zostały odkryte
bardzo ważne pisma Lutra z okresu 1535-1545, które w pełni "korespondują" ze
wspomnianymi "zapiskami marginesowymi" tzw. młodego Lutra z 1509 roku,
opublikowane dopiero w latach 1926 i 1932.
Co więcej, w roku 1886 słynny niemiecki uczony Heinrich Denifle ("Luther und
Luthertum…") odkrył Pseudo-Hermesa-Trismegistosa albo "Księgę dwudziestu czterech
filozofów", którą Luter uczynił podstawą interpretacji Pisma Świętego, co nawet sam Filip
Melanchton chciał ukryć.
Z powyższych racji mowa o wierności młodego Lutra względem Kościoła jest w świetle
odkrytych dokumentów nie do utrzymania, ale zrozumiała jest zasadnicza krytyka Lutra
względem klasycznej filozofii greckiej i scholastyki oraz dzieł Ojców i Doktorów Kościoła,
czyli względem katolickiej interpretacji zarówno Słowa Bożego Objawionego, jak i
katolickiej interpretacji całej rzeczywistości.
"Klucze, których Luter używa do wyjaśnienia Pisma Świętego, są uformowane przez
neoplatońsko-neopitagorejską filozofię", ale także przez herezje "gnostyckie" i inspirowane
satanizmem "misteria". Rudolf Bultmann, powołując się na Lutra, mówi o "wielkiej zagadce
albo o sprzeczności w Nowym Testamencie, jak z głoszącego ten, o którym głosi, stał się".
Kim jest Chrystus "przed" Wcieleniem w ludzką naturę?
"Po artykule o Trójcy jest tamten o inkarnacji Syna Boga najwyższy. Tutaj powstaje
proporcja pomiędzy skończonym a nieskończonym (co było niemożliwe)", pisze Luter w
1545 roku. "Pomimo to artykuł o stworzeniu z nicości jest o wiele trudniejszym do
wierzenia aniżeli artykuł o inkarnacji", a nawet dodaje "najwyższym" w sensie
najtrudniejszym, ponieważ "w inkarnacji przyłączona zostaje jedna rzecz do drugiej rzeczy
(copulatur res cum re)", co zapowiada pełną instrumentalizację Boga Objawionego w
Osobie Boskiej Jezusie z Nazaretu.
Luter wychodzi z założeń neoplatońsko-neopitagorejsko-gnostycznych, iż w Jezusie nie ma
żadnej osoby, pomimo że czasami Luter używa tego pojęcia. W Trójcy Przenajświętszej nie
ma, według niego, żadnej Osoby Boskiej, lecz jest Ona pojęta apersonalnie i zredukowana
dosłownie do apersonalnej natury Boskiej. "Luter wychodzi z założenia, że nie istnieje
hipostaza w sensie suppositum", czyli podmiot w sensie Osoby Boskiej. To, co my, katolicy,
nazywamy Osobami Boskimi, jest zredukowane do sposobów istnienia samego
apersonalnego Bóstwa, a w przypadku człowieka do apersonalnego człowieczeństwa. W
Chrystusie ujawniają się "podwójne funkcje: jedna apersonalna abstrakcyjna i pożerająca
grzech Boskość i druga do apersonalnej Istoty Boga dodana apersonalnie pojęta ludzkość".
Problem ten ilustruje interpretacja prologu Ewangelii wg św. Jana przez Lutra, który nie
utożsamia bytowości "Słowa" jako "Syna". Święty Jan pisze: "i Bogiem było Słowo" (1,1),
a Luter powiada: "Jan nie mówi, że »Syn jest Słowem«".
Warto nadmienić interpretację Lutra słów Jezusa z J 14,28: "Ojciec większy jest niż Ja".
Święty Hilary pisze w traktacie "O Trójcy Świętej", że w tych słowach Jezusa chodzi o to,
"kto pochodzi od kogo", czyli o "narodziny" wiecznego Syna Bożego, a nie o "nierówność"
pomiędzy Ojcem a Synem. Luter podkreśla także w tym kontekście, że nie chodzi przy tym
o "odróżnienie Osób (w Trójcy Świętej)", lecz twierdzi: "Ja jednak chcę powiedzieć", że
"Ojciec od nikogo nie ma Bytu Boskiego, ale Syn od Ojca". To znaczy, że Bóg Ojciec i Bóg
Syn są "modi" (sposobami) istnienia Boskości, ale nie różnymi Osobami Boskimi, ponieważ
Luter już w 1509 roku pisze na podstawie racji neoplatońsko-neopitagorejskich: "hipostaza
lub osoba i istota" są "tym samym".
W Ewangelii wg św. Jana 8,58 Jezus naucza: "Zanim Abraham stał się, JA JESTEM". Luter,
nawiązując do wspomnianego Pseudo-Hermesa-Trismegistosa, pisze o tym tak: "Chrystus
nie powiedział: Zanim Abraham powinien był stać się, jestem Chrystusem, lecz po prostu:
Ja jestem". I tłumaczy dalej: "Tak dzieje się we wszystkich określeniach, które podają
przypadłość, a nie w określeniach, które podają substancję" i kontynuuje swoją
argumentację (por. Ockham): "Jak biel zachowuje się w relacji do człowieka, tak zachowuje
się Chrystus do Syna Bożego", tzn. że w Jezusie jest relacja substancja przypadłość
analogicznie do "Piotr-biel", czego, według nominalisty Gabriela Biela, nie wolno stosować
w odniesieniu do Chrystusa, bo człowieczeństwo Jezusa byłoby tylko przypadłością, a nie jak naucza Kościół - substancją. Luter stosuje ten sposób myślenia także w późniejszych
pismach, np. jego "Dysputacji o Boskości i człowieczeństwie Chrystusa" z 1540 roku.
Ale jak zatem zinterpretować wypowiedzi Jezusa: "Ja jestem" np. "Zmartwychwstaniem i
Życiem" (J 11,25) czy "kto we mnie wierzy…" (J 12,33), które Kościół katolicki
zinterpretował jednoznacznie jako wypowiedzi Syna Bożego. Komentarz Lutra jest bardzo
charakterystyczny i konsekwentny: "Można wprawdzie prawidłowo powiązać je z
Bóstwem, ale właściwie rozumie się je jako powiązane z Człowieczeństwem, przynajmniej
w mowie, w której powiedział: »Kto we mnie wierzy«. Ale ta wiara oznacza wiarę w jego
człowieczeństwo, które dane jest nam w tym życiu dla życia i zbawienia. On sam (ipse) jest
mianowicie przez wiarę naszym życiem, naszą sprawiedliwością i naszym
zmartwychwstaniem… Wiarą jest On sam w jego Człowieczeństwie (estipse in humanitate
sua)". Jezus wyraźnie w tych wypowiedziach "Ja jestem" mówi jako Bóg i jednocząc się np.
w łasce wlanej wiary z człowiekiem, nie niszczy ludzkiej tożsamości, osoby i natury, lecz
jednoczy się z całym człowiekiem i wydoskonala go na miarę jego otwartości na to Boże
działanie. Tego protestantyzm Lutra nie zna, lecz mniema, że nadejście Boga do nas wiąże
się z "unicestwieniem" człowieka w jego naturze.
Jaki jest motyw Wcielenia Jezusa?
Według Lutra, Chrystus pełni tylko "funkcję Zbawiciela", jest dla "usprawiedliwienia"
"gemacht", czyli "utworzony", który istnieje w dwóch "przeciwstawnych i
niepojednywalnych naturach", ponieważ chodzi przy tym o "najwyższe Bóstwo i podległe
iabłu człowieczeństwo", co jest sprzeczne z nauką Kościoła o "unii hipostatycznej"dwóch
doskonałych natur: Boskiej i ludzkiej, otrzymanej w aspekcie Ciała od Niepokalanej Matki
Maryi.
U Lutra nie ma żadnej analogii bytu: człowiek nie jest "obrazem i podobieństwem Boga" i
dlatego w Chrystusie, według Lutra, "istota czasowa i wieczna (ludzkość i Boskość) nie
mogą być jedno drugiego obrazem". Co więcej, Luter wbrew ówczesnemu nauczaniu
Kościoła twierdzi, iż "mamy wprawdzie memoria, mens, voluntas, ale one są coruptissima
et gravissime debilitata (w najwyższym i najcięższym stopniu) skorumpowane i osłabione,
tak aby jeszcze jaśniej powiedzieć, one są całkowicie zepsute i nieczyste. Jeżeli mianowicie
tamte potencje są obrazem Boga, to wynika z tego, że także szatan jest stworzony na obraz
Boga, ponieważ on faktycznie posiada tamte naturalia w o wiele większy sposób". Kościół
św. naucza, iż wskutek grzechu pierworodnego człowiek został "zraniony"
przypadłościowo, czyli drugorzędnie, a nie w samej swojej istocie bycia osobą ludzką. Taki
stan rzeczy wywołuje u Lutra strach ze względu na nieobliczalność samego Boga,
sięgającego po diabelskie zło: "Nigdy nie jesteśmy pewni w Bogu. Przerażenie i strach
męczą nas jeszcze we śnie. Te i podobne złości są obrazem diabła (imago Diaboli), który on
wycisnął na nas".
Podsumowując, Luter mniema, iż "jeżeli mówimy o obrazie Boga, to mówimy o nieznanej
rzeczy, której nie tylko nie doświadczyliśmy, lecz której przeciwieństwa stale
doświadczamy i nie słyszymy nic aniżeli nagie słowa", tzn. nic człowiekowi nie dające.
Chociaż w swoim piśmie "De servo arbitrio" (O zniewolonej woli) pisze Luter o
"voluntatula voluntatis", czyli o "cichym poruszeniu woli", które podpowiada człowiekowi,
"ażeby ponad wszystkim umiłowany był Bóg", co jest dla człowieka praktycznie
wykluczone, ponieważ Luter uważa człowieka za "zwierzę pociągowe" i pisze dalej: "Jeżeli
człowieka ujeżdża Bóg, to czyni dobro, a jeżeli ujeżdża go diabeł, to czyni zło". Ale
przecież sam Pan "Bóg" w myśli Lutra z jego "Komentarza do Księgi Psalmów" "zanim stał
się Bogiem, musiał najpierw stać się szatanem". Dlatego ani Marcin Luter, ani reformacja
nie mogą zaproponować żadnego pozytywnego wyjścia z ich pełnych sprzeczności z
oficjalną nauką Urzędu Nauczycielskiego Kościoła św. poglądów protestanckich na temat
Chrystusa jako doskonałej odwiecznie Osoby Syna Bożego i doskonałego w swojej ludzkiej
naturze Człowieka.
Fresk "Chrystus w Majestacie ze świętymi patronami Cremony", Boccaccio Boccaccino, 1506 r.
Negacja "unii hipostatycznej" w osobie Jezusa Chrystusa...
Sobota, 14 lutego 2015
Na gruncie poprzedniego szkicu o negacji Osoby Boskiej Jezusa Chrystusa w teologii
protestanckiej Marcina Lutra powstaje następne, niezwykle ważne pytanie o sposób
współistnienia dwóch natur: Boskiej i ludzkiej w Jezusie. Kościół święty, zbudowany na św.
Piotrze, naucza, że obie natury są zjednoczone w postaci "unii hipostatycznej", natomiast
Luter i reformacja artykułują ich sprzeczność, a naturę ludzką określają jako "larwę", którą
Chrystus odrzuca. W wierze i nauce Kościoła św. od samych jego początkówistnieje prawda
o Jezusie jako narodzonej "z substancji Ojca" w wieczności drugiej Osoby Trójcy
Przenajświętszej, czyli jako odwiecznego Syna Bożego, który - jak uczy sobór w Nicei z
325 r. - "dla naszego zbawienia" "stał się Człowiekiem", tzn. przyjął naturę ludzką. Sobór w
Konstantynopolu z 381 r. pogłębi to rozumienie przez wskazanie na narodziny Syna Bożego
w "ciele ludzkim" "z Maryi Dziewicy". Stąd sobór w Efezie w 431 r. podejmuje tematykę
jedności natur w Chrystusie jako Osobie Boskiej, który mając "ciało" "z Bożej Rodzicielki",
jednoczy je wraz ze swoją duszą i duchem ludzkim w sensie "naturalnej jedności". Jezus
jest "jedną, a nie dwiema Osobami", ponieważ "nie przyjął osoby ludzkiej", w przeciwnym
razie należałoby przyjąć zamiast "trzech" "cztery" OsobyBoskie, co jest w świetle
Objawienia chrześcijańskiego Trójcy Przenajświętszej przez Wcielone Słowo Ojca
wykluczone. Obydwie natury Syna Bożego tworzą "prawdziwą jedność", ale nie tak, by
tworzyły "jedną naturę".
Oficjalna nauka Kościoła
Według Marcina Lutra, Chrystus jako Człowiek "jest… dodany" ("additus") do Jego natury
Boskiej, a nie "zjednoczony" w unii hipostatycznej z naturą Boską. Przejęcie tego
neopitagorejskiego pojęcia "additus" przekreśla Boga jako Osobę i redukuje Boga do rzeczy
lub instrumentu, do którego można dodać np. jakąś część. A jeżeli można coś do Niego
dodać, to można mu też ją i odebrać, co jest sprzeczne z nauką Kościoła o Bogu istniejącym
w trzech Osobach. Dlaczego nauczanie eklezjalne jest zasadne? Z tej racji, że natura Boska i
ludzka Jezusa są zjednoczone w "unii hipostatycznej", czyli w Jego jednej Osobie. To
dlatego są one "niewymieszane" ("inconfuse"), "nierozerwalne" ("inseparabiliter"), a także
"niepodzielne" ("indivise"). Takie rozumienie relacji pomiędzy naturami Syna Bożego
zakłada Jego Boską Osobę jako gwaranta tejże "unii". Zakwestionowanie zatem Bytu Boga
jako osobowego nie pozwoliłoby na wskazane wyżej określenie cudu "unii hipostatycznej".
W zasadniczej opozycji do tej oficjalnej nauki Kościoła Luter pisze w "Wielkim
Komentarzu do Listu św. Pawła Apostoła do Galatów" "o Chrystusie złożonym" ("de
Christo composito"), nie używając terminu "unia hipostatyczna", lecz takich pojęć, jak m.in.
"kopulacja i koniunkcja", czyli pojęć neopitagorejczyków i nominalistów, przy czym ci
ostatni starali się jednak powracać do podstaw katolickiej nauki o Chrystusie, a nie
mechanicystycznie, jak neopitagorejczycy, interpretować Bosko-ludzką Bytowość Jezusa.
Już na soborze w Efezie Kościół w rozprawie z herezją Nestoriusza odrzucił jego tezę o
"rozdziale jedności" obydwu natur w Chrystusie i wskazał na wiążącą prawdę o ich
"naturalnym zjednoczeniu" w "jednej Osobie", co oznacza, iż Chrystus jako "ten sam jest
równocześnie Bogiem i Człowiekiem". Dla Lutra nauczanie Magisterium Kościoła, że
Osoba Boska Jezusa jest wiecznym "podmiotem", nie jest prawdą, ponieważ w jego
protestanckiej myśli "nie istnieje żaden podmiot, także nie w filozofii".
Kościół Chrystusowy naucza też, że obydwie natury zachowują ich "właściwości" i są
realnie zjednoczone w podmiocie "jednej Osoby" Chrystusa. To znaczy dalej, iż natura
ludzka Jezusa służy Jego Boskiej Osobie jako "zjednoczony organ", "narzędzie" "naszego
zbawienia", ponieważ jest ona także świętą przez przyjęcie jej od Niepokalanej Matki
Maryi. Ludzkie Ciało wcielonego Syna Boga Ojca nie zostało stworzone "z nicości", lecz
zostało podarowanew świętym "fiat" Matki Bożej z Jej niepokalanego ciała. To służy
świętej wymianie ("communicatio idiomatum") tychże właściwości - Boskiej i ludzkiej
natury Odkupiciela - jako dowód na to, że cały Chrystus jest Mesjaszem ze względu na Jego
doskonałą jedność Bosko-ludzką.
Luter ubóstwił szatana
W protestantyzmie postulowana jest także w tym względzie sprzeczność, ponieważ według
Lutra, "Chrystus jest… największym i jedynym grzesznikiem na ziemi i jedynym
sprawiedliwym i świętym". Jego zdaniem, katolicy "nic nie wiedzą" o tzw. błogosławionej
wymianie, którą wyraził słowami: "sprawiedliwość Chrystusa jest moją, a mój grzech jest
Jego". Dlaczego? Luter po prostu wbrew Pismu Świętemu i Tradycji przyjął, iż grzech
pierworodny przemienił nasze ludzkie życie i cały kosmos na całkowicie złe, a nie tylko, jak
uczy Kościół, "przypadłościowo", tzn. drugorzędnie i nie w naszej istocie osoby i natury
człowieka oraz pozostałych stworzeń świata. Skąd taka myśl u Lutra? Z pewnością stąd, że
Luter, jak zostało nadmienione w poprzednim artykule, ubóstwił szatana lub zsatanizował
Boga. Dlatego "zło" uzyskało atrybut wszechmocy, co potwierdza się w kwestii rozumienia
wymiany pomiędzy naturami Boską i ludzką w Osobie Jezusa. Luter pisze bowiem:
"Chrystus nie przyjął po prostu natury człowieka, lecz taką, która stała się
podporządkowaną i podległą śmierci, piekłu i przecież On zagryzł w sobie w tym poniżeniu
diabła, piekło i wszystko. To jest communicatio idiomatum (wymiana właściwości)". Takie
myślenie Luter nazywa "najmocniejszym artykułem wiary", a przecież gdyby Luter wiernie
aplikował jego własną zasadę "sola scriptura" ("jedynie Pismo Święte"), to ono mówi
jednoznacznie w Starym i Nowym Testamencie: Pan Bóg jest święty. Wbrew nauce
świętych Pawła Apostoła i Augustyna o przyjściu Syna Bożego na świat z miłości (por. Kol
1,13) Luter wprowadza już w latach 1509 i 1511 inną rację, a mianowicie by "obronić nas
przed gniewem" Boga Ojca. Z tego powodu nazywa "Chrystusa Synem Ducha Świętego,
tzn. stworzeniem". Świętym apostołom Pawłowi i Janowi Luter zarzuca sprzeczność, że z
jednej strony "czynią Go Człowiekiem, a pomimo to powiadają, że wszystko zostało przez
Niego stworzone", czyli że jest On de facto Bogiem. Wbrew św. Augustynowi Luter
argumentuje, że "Chrystus jest stworzeniem Trójcy Świętej, przez tego samego Stwórcę i w
tym samym akcie stworzenia stworzony jak my", co rozmija się z prawdą o tym, że przecież
z jednej strony my jesteśmy stworzeni "z nicości", co nie dotyczy wspomnianego "ciała"
Jezusa, a z drugiej strony Syn Boży "ani dusza" ludzka Syna Bożego "nie istniała przed
Wcieleniem", ani też "Słowo nie przyniosło żadnego ciała z Nieba", lecz w "pełni czasów"
otrzymało je od Niepokalanej Dziewicy Maryi. Warto podkreślić też z życiodajnego
nauczania kościelnego, że Syn Boży jako odwieczne "Słowo" Boga Ojca ani "nic nie traci
we Wcieleniu", ani też "nic nie zyskuje", ponieważ On jako prawdziwy Bóg wiecznie jest
pełnią doskonałości, której po prostu nie można już bardziej ubogacić, ale nie można jej
także uczynić złą, jak postuluje radykalnie negatywna reformacja.
Niezniszczalna jedność natur w Chrystusie
Urząd Nauczycielski głosi prawdę o "niezniszczalnym" "istnieniu" jedności natur w
Chrystusie,także w"Chrystusie uwielbionym" po Jego zmartwychwstaniu, kiedy zasiadł "po
prawicy Ojca i przyjdzie sądzić żywych i zmarłych" jako zarazem prawdziwy Bóg i
prawdziwy Człowiek w swoim uwielbionym na wieki człowieczeństwie. Luter mniema, że
w nauce o "dwóch królestwach" jest mowa o "królestwie", które Ojciec, Syn i Duch Święty
mają jako wieczne oraz o "królestwie przebaczenia grzechów i kierowania Kościołem, które
Chrystus w Dniu Ostatecznym odrzuci". W tym ostatnim, tzn. na świecie "Chrystus jako
Człowiek rządzi poprzez wiarę w Jego Człowieczeństwo, które ma z Dawida. Ale w
przyszłości przekaże ten dom Ojcu". My, ludzie, "uczestniczymy w królestwie Jego
Człowieczeństwa, które jest częścią Chrystusa. Później jednak cały Chrystus będzie w nas
jasno świecił bez zasłony człowieczeństwa (sine involucro humanitatis)". Dlaczego?
Ponieważ według Lutra, w glorii wieczności, czyli po Sądzie Ostatecznym, "Chrystus nie
będzie rządził przez człowieczeństwo", które musi odrzucić jako całkowicie grzeszne i jako
tylko "larwę", "lecz przez Objawienie natury Boskiej lub Istoty Boskiej". Taki pogląd
oznacza apersonalne pojęcie Królestwa Niebieskiego i apersonalny związek Chrystusa z
Boskością.To jest także widoczne w argumentacji Lutra o Chrystusie jako "Głowie
Kościoła": "Według człowieczeństwa jest On Głową, w rzeczywistości nazwany jest On
jednak Głową według Boskości, tak że człowieczeństwo jest martwe", bo do jego "definicji"
należy "grzech". A zatem wieczne zjednoczenie z Bogiem Ojcem jest, zdaniem Lutra,
wykluczone, ponieważ skoro "pełnia łaski Bożej" przychodzi poprzez Wcielenie Syna
Bożego, to wraz z utratą Jego Człowieczeństwa ludzkość zatraca także i łaskę odkupienia,
bowiem jedność dzieci Bożych z Trójcą Przenajświętszą jest przecież podarowana poprzez
jedność Osoby Syna Bożego w Jego naturach Boskiej i ludzkiej, poprzez które Jezus
Chrystus dokonał dzieła zbawienia zranionego grzechem świata, z wyjątkiem upadłych
aniołów. Brak przyjęcia przez Marcina Lutra i innych przedstawicieli protestanckich
katolickiej nauki o zjednoczeniu natury Boskiej i ludzkiej w jednej Osobie Syna Boga Ojca
i zarazem wedle ciała Syna Dziewicy Maryi, Matki Bożej, nazwanym "unią hipostatyczną",
doprowadził reformację i wszystkich jej zwolenników do zasadniczego kryzysu jedności
wielu ludzi i narodów z Bogiem Objawionym w Jezusie Chrystusie i w naturalnej
konsekwencji z "jednym, świętym, katolickim i apostolskim Kościołem" naszego
najmiłosierniejszego Pana i Zbawiciela całego kosmosu.
Święta Trójca, José de Ribera, ok. 1635 r.
Bóg Ojciec jako "nienawidzący... tyran" według Marcina
Lutra
Sobota, 21 lutego 2015 (02:05)
W inspirowanej Duchem Świętym nauce Kościoła zbudowanego na św. Piotrze o Jezusie
Chrystusie jako Bogu i Człowieku konieczne jest przywołanie słów Jezusa z Jego modlitwy
arcykapłańskiej, w której Mesjasz Pan zwraca się do Ojca w Niebie: "aby wszyscy stanowili
jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie" (J 17,21). Niceańskie wyznanie wiary z 19
czerwca 325 r. artykułuje tę prawdę o "Jednorodzonym z Ojca" i będącym "jednej substancji
z Ojcem", czyli jednej Boskości w sensie Natury Boskiej, ale istniejącym jako narodzona z
Osoby Boga Ojca Osoba Syna Bożego. "Jedność" w Naturze Boskiej, o której nauczają
Jezus i Kościół, pojawia się tylko pośród Osób Boskich. Marcin Luter przez przyjęcie
struktury myślenia neoplatońsko-neopitagorejskiego wykreśla ze swojej protestanckiej
opinii na temat Trójcy Świętej istnienie trzech Osób Boskich. Stąd, gdy Luter mówi o Bogu
Ojcu czy Bogu Synu, to mówi - jak już powiedzieliśmy ("Nasz Dziennik", 7-8 lutego 2015
r.) - o "'modi' (sposobach) istnienia Bóstwa". Hegel w następstwie teologii Lutra nazywa
konsekwentnie "Trójcę Świętą Ojca, Syna i Ducha Świętego" "dziecięcą (tzn. naiwną)
relacją, dziecięcą, naturalną formą", którą należy "przezwyciężyć".
Bóg Ojciec posyła Syna
Jezus modli się do Ojca za dzieci Boże: "Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał,
żeś Ty Mnie posłał" (J 17,23a). To pojęcie "posłał" zakłada Boga Ojca jako Osobę, bo tylko,
ogólnie patrząc, osoba może posyłać ze względu na to, że "posłanie" wymaga rozumu,
wolnej woli, pamięci i całej osoby, by także mieć plan posłania oraz jego cel, co mogą
określać tylko Osoby Boskie oraz osoby anielskie i ludzkie. Pośród świata zwierząt nie
występuje fakt jakiegokolwiek "posłania". W przypadku przyjścia Syna Bożego w "postaci
ludzkiej" na ziemię mamy do czynienia z posłaniem Go "przez Boga" Ojca w celu
zbawienia, o czym nauczają w tradycji Kościoła katolickiego m.in. św. Klemens z Rzymu w
liście do Koryntian z około 96 r. po n.Chr., a także Sobór Trydencki w "Dekrecie o
usprawiedliwieniu" z 1547 r., że "Ojciec niebieski… posłał do ludzi… Jego Syna Chrystusa
Jezusa" jako "Zbawiciela", co nie stoi w sprzeczności względem planu stworzenia. Wprost
przeciwnie, jak naucza bł. Papież Paweł VI, w kontekście ewangelizacji człowieka "nie
można oddzielać planu stworzenia od planu zbawienia", ponieważ są "te związki w
najwyższej mierze porządkiem ewangelicznym, który jest porządkiem miłości" (Evangelii
nuntiandi, nr 31).
Luter zaś określa Boga Ojca "Bogiem-Tyranem", przymuszającym Syna do przyjścia na
ziemię, a także "Bogiem nagim (nudus Deus)" lub "nagim Majestatem, którym jest sam Bóg
(nuda Maiestas, quae est Deus ipse)", oraz porównuje Boga Ojca do kowala, który używając
kowalskiego młota, "unicestwia", czyli "uśmierca", upadłe stworzenie. Dlaczego? Ponieważ
Luter założył, że w Trójcy Świętej nie ma Osób, stąd jego postulat, by to, co się dzieje,
działo się w sposób apersonalny i koniecznościowy, jak tego przykłady mamy w stworzeniu
nierozumnym i niewolnym, czyli pośród zwierząt, roślin i materii nieożywionej, gdzie
panują prawa przyrody.
A przecież sam "najmiłosierniejszy Odkupiciel" (bł. ks. Michał Sopoćko) modli się do
swojego Ojca w Niebie i podkreśla: "Tyś ich umiłował, jak Mnie umiłowałeś" (J 17,23b),
tzn. zarówno Boskiego Syna, jak i wszystkich ludzi świata. Te słowa Chrystusa wskazują na
wiecznie osobową wolność i wiecznie osobową Miłość Ojca w akcie posłania wiecznego
Syna "w pełni czasu" (Ef 1,10; Gal 4,4), by "zbawił": Żydów, "którzy byli pod prawem"
(Gal 4,5) śmierci; "pogan, którzy nie zabiegali o usprawiedliwienie, ale osiągnęli
usprawiedliwienie" (Rz 9,30) oraz wszystkich, "którzy… otrzymali przybrane synostwo" i
"dziedzictwo z woli Bożej" (Gal 4,5;7b), tzn. ze świętej miłości "Praojca wieków".
Odwieczne Bóstwo Zbawiciela wyzwaniem
Luter, pisząc o wcielonym Synu Bożym w kontekście Jego relacji z Ojcem, wzywa każdego
protestanta: "Odwróć oczy od Majestatu Boga i zwróć je ku Człowieczeństwu tego, który
leży w łonie Matki". Dlaczego odwieczne Bóstwo Zbawiciela jest aż tak wielkim
wyzwaniem? Ponieważ "Bóstwo" Jezusa "może człowieka tylko przerazić". Jak sobie z tym
poradzić? Należy, według Lutra, najpierw w ogóle "porzucić spekulacje" o Majestacie
Boga. "W walce przeciwko grzechowi i śmierci zostaw Boga, bo On jest tutaj nie do
zniesienia", dodaje Luter. Jeżeli nadchodzi Bóg, to jest On "Panem", który "nienawidzi"
zarówno grzechu pierworodnego, pożądliwości, jak i całego "ciała grzechu". Problem Lutra
polega na tym, że ogłosił on całego człowieka upadłego "grzechem" i nadał mu wskutek
fałszywego pojęcia zła naturę, byt i imię "grzechu". Stąd wyrasta pytanie o zbawienie
grzesznego człowieka, który jak każdy "grzech" musi być totalnie, czyli całkowicie,
przezwyciężony, co oznacza dla Lutra - na własne życzenie - całkowitą utratę tego życia, co
Luter wyraża pod pojęciem totalnej śmierci człowieka w jego duszy i w jego ciele, bo osobą
ludzką, tak czy inaczej, człowiek dla Lutra nigdy nie był. Dlatego Bóg objawia się "zawsze"
jako "najpierw Nienawidzący" naszego substancjalnie grzesznego i całkowicie
przeznaczonego do unicestwienia w śmierci człowieczeństwa. Luter nie zgadza się z
ockhamistami, którzy twierdzą, iż Pismo Święte przymusza nas do wyznania: "Ponad tę
miłość naturalną Bóg żąda także miłości, która jest przez Niego podarowaną". "Tym samym
jest On" - dla Lutra - "tyranem i okropnym egzekutorem". Człowiek, według jego teologii
protestanckiej, ani ze swej totalnie "zepsutej natury", ani w mocy miłości jako cnoty wlanej
przez samego Boga w ludzką wolność nie może miłować, ponieważ nie jest żadną osobą i
taką bytowością, która byłaby zdolna do miłości. Ale dlaczego pomimo tak radykalnej
negacji miłości naturalnej i nadprzyrodzonej w człowieku Luter przywołuje kwestię
miłości?
W Komentarzu do Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian Luter pisze, że dopiero na drodze
"zgody na Boga-Tyrana" człowiek dochodzi "do miłości do Ojca". Ale co to bliżej znaczy?
Wprawdzie Luter nawiązuje do wypowiedzi tych, którzy "Boga nazywają w ich sercach
tyranem, nawet jeżeli nazywają Go swoimi ustami Ojcem. Oni powiadają ukrycie w ich
sercach: Bóg działa tyrańsko, nie jest żadnym Ojcem, lecz przeciwnikiem". Luter
potwierdza tę zasadniczo wrogą opinię względem Świętości Osoby Boga Ojca i zarazem
Świętości Jego Miłości wiecznej: "On jest nim rzeczywiście", ale ci ludzie "nie wiedzą", iż
człowiek "musi się z tym przeciwnikiem", czyli nienawidzącym Ojcem, pojednać. Luter
pociesza, że tenże Bóg Ojciec staje się później jednak "przyjacielem i Ojcem i nigdy kimś
innym". Powstaje tylko pytanie, czyim "przyjacielem i Ojcem" staje się Pan Bóg, skoro On,
według Lutra, uśmierci już w akcie zbawienia od grzechu tego, którego rzekomo pragnie
miłować i zawrzeć z nim więź przyjaźni?
Pojednani z Bogiem przez Chrystusa
Luter głosi, iż Bóg Ojciec wbrew woli Syna "uczynił Go grzesznikiem" i jako takiego
"jedynym grzesznikiem" (simul summe iustus et summe peccator in Christus), ponieważ
przyjęcie natury ludzkiej oznacza utożsamienie Syna Bożego z grzechem, który jest tutaj
zsubstancjalizowany, czyli że człowiek jest "substancją grzechu".
W opozycji do tej tezy reformacji św. Jan Paweł II, Papież z naszej Ojczyzny - Polski, w
encyklice "Sollicitudo rei socialis" (nr 31) przypomina naukę, że w "ten Boży plan,
zapoczątkowany od wieków w Chrystusie, doskonałym 'obrazie' Ojca (por. Kol 1,15) i
osiągający swą doskonałość w Nim, 'Pierworodnym spośród umarłych' (tamże 1,18),
wpisuje się nasza historia… przygotowująca nas do uczestniczenia w pełni, która
'zamieszkuje w Panu' i której udziela On 'swemu Ciału, którym jest Kościół' (por. tamże,
1,18; Ef 1,22-23), podczas gdy grzech, który zawsze zastawia na nas sidła i naraża na
niepowodzenie osiągnięcie naszych ludzkich celów, został zwyciężony i okupiony przez
'pojednanie' dokonane przez Chrystusa (por. Kol 1,20)".
O Miłości trzech Osób Boskich, których przecież jako Osób nie ma w myśli Lutra, nie może
być mowy, a zatem rzeczywiste stworzenie świata i "posłanie" Syna przez Boga Ojca w celu
odkupienia w teologii dialektycznej Lutra nie istnieją, tak jak nie można mówić o wolnym
akcie zbawienia dokonanym wyłącznie przez Chrystusa, ale też przez Boga Ojca i Ducha
Świętego, ponieważ trzy Osoby Boskie działają w stworzeniu i zbawieniu razem, chociaż
Syn Boży stał się Człowiekiem przy współudziale Boga Ojca i Ducha Świętego, a Duch
Święty został zesłany zarówno przez Boga Ojca, jak też przez Jezusa Chrystusa i prowadzi
obecnie Kościół św. ku pełni istnienia w Królestwie Niebieskim, czego przecież naucza
Jezus w Jego Ewangelii. Niech to będzie puentą dla powyższych myśli, ukazujących cud
istnienia miłującego i absolutnie sprawiedliwego Boga Ojca, oraz istotną korektą dla
protestanckiej zasady "sola scriptura", która jest w sensie swojej treści - także dotyczącej
nauki biblijnej i eklezjalnej o Świętości Boga Ojca - nie tylko całkowitą pustką, lecz herezją
odcinającą dzieci Boże od prawdziwej wiary i prawdziwej miłości do Niego: "Ojcze, chcę,
aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją,
którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy! Świat
Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im
Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w
nich" (J 17,24-26).
Sprzeczność w Naturze Boskiej Jezusa Chrystusa według
Marcina Lutra
Sobota, 28 lutego 2015
W najstarszych zachowanych na papirusach zapisach dotyczących wyznania wiary
katolickiej na Wschodzie w Boskość Jezusa Chrystusa jako prawdziwego Syna Bożego nie
ma co do tego najmniejszych wątpliwości, że On jest prawdziwym Bogiem w dosłownym
tego słowa znaczeniu, co przekazane jest np. na papirusie Der Balyzeh z połnocnego Egiptu:
"Wierzę w Boga, Ojca Wszechmogącego i w Jego jednorodzonego Syna, naszego Pana,
Jezusa Chrystusa". Także Zachod posiada łacińską formę "Traditio apostolica" Hippolita z
Rzymu, w ktorym zapisane jest pytanie o wiarę: "Czy ty wierzysz w Chrystusa Jezusa, Syna
Boga, ktory narodzony został za sprawą Ducha Świętego z Maryi Dziewicy…?". Taka była
też wiara Ojcow i Doktorow Kościoła z pierwszych wiekow chrześcijaństwa.
W kontekście panowania sekt albigensow i katarow IV Sobor Laterański w listopadzie 1215
r. na nowo zdefiniował wiarę katolicką: "Wierzymy mocno i wyznajemy prawidłowo, że
tylko jeden jest Bogiem prawdziwym, wiecznym, niezmierzonym i niezmiennym,
niepojętym i niewypowiedzianym, Ojciec, Syn i Duch Święty: wprawdzie trzy Osoby, ale
jedna Istota, Substancja i całościowo prosta Natura" Boska. "Święta Trojca jest według
wspolnej Istoty niepodzielna i rożna według właściwości Osob", naucza oficjalnie
Magisterium Kościoła.
Boskość, czyli Natura Boga
Marcin Luter, mimo że doskonale zna te dokumenty, mniema jednak, że "odróżnienie w
Imieniu Boga pomiędzy personaliter (tym, co osobowe) i essentialiter (tym, co istotowe)
jest nic niemówiącym i bezużytecznym wymysłem filozofii", czyli że "hipostaza albo osoba
i istota" Boga są jednym i absolutnie tym samym. Powołuje się on przy tym na pogląd
neoplatońskiego filozofa Porfyriusza, ktory na przełomie III i IV wieku twierdzi, że "wielu
ludzi jest jednym człowiekiem", czego św. Augustyn nie zaakceptował przy interpretacji
"Trojcy Przenajświętszej, w ktorej nie może istnieć więcej Osob aniżeli trzy". Luter
argumentuje za przyjęciem neoplatonizmu Porfyriusza i pisze wbrew wierze i nauczaniu
Kościoła: "Cała racja sporu jest taka, że Osoba jest wspolnym Imieniem, Istota zaś wspolną
rzeczą. Jak człowiek wypowiadany jest dlatego wspolnie o rożnych ludziach i oznacza
substancję rzeczy, tak Osoba w rzeczach Boskich jest wspolnym Imieniem dla wielu i
oznacza substancję Boskości (substantiam deitatis)". Tutaj uzewnętrzniają się korzenie
panteizmu protestanckiej reformacji, dla ktorej wszystko, co jest, jest jakoś Bogiem, a więc
także aniołowie, ludzie i cały kosmos.
Święty Augustyn zadał niezwykle ważne pytanie: "Czy każda pojedyncza Osoba w Trojcy
Świętej także dla siebie, bez obydwoch pozostałych, może być nazwana Bogiem, wielką,
mądrą, prawdziwą, wszechmogącą, sprawiedliwą?". Ten wielki Ojciec Kościoła daje
pozytywną odpowiedź, bowiem w przeciwnym razie musiałby postrzegać Boga samego
jako "proces" i np. wtedy Bog Ojciec musiałby przyjąć swoją "Boskość od Syna", którego w
wieczności rodzi i dopiero przez Syna stałby się np. "mądrym", co Augustyn nazywa
"czymś najbardziej absurdalnym i najbardziej fałszywym (absurdissimum atque
falsissimum)".
W kwestii rozumienia Boskości, czyli Natury Boga - także w Jezusie z Nazaretu, zdanie
Lutra rozstrzyga się w odrzuceniu tej nauki Kościoła o tym, że trzy Osoby Boskie są w
swojej odwiecznej Istocie wiecznie mądre, wiecznie wszechmocne, wiecznie sprawiedliwe,
wiecznie żywe i wiecznie absolutnie doskonałe i święte. Luter, podając w wątpliwość naukę
Augustyna o rożnorodności Osób Boskich przy jednej i tej samej Boskiej Istocie,
nadmienia: "Największym problemem (maxima questio)", a zarazem czymś "dziwnym
wydaje się" to, że określenia jednej Natury Boga, jak: "mądry, sprawiedliwy, prawdziwy",
powinny dotyczyć jednej Boskości, zaś określenia Osob Boskich, czyli "wszystko, co
konkretne" w Nich, "powinno być czymś relacyjnym", tzn. powinno być rozumiane jako
niepowtarzalne właściwości poszczególnych Osób Boskich. Jako egzemplifikację
powyższej negacji Luter przywołuje niefortunną metaforę koloru "bieli", ktora ma być nią
"przez byt biały". Skutkiem takiego myślenia jest utożsamienie Osoby i Natury w Bogu
Objawionym, co nieuchronnie prowadzi do tego, by Boga pojmować jako całość złożoną z
części, o czym pisze Luter, porownując Boga do "ciasta tortowego". Jest to sprzeczne z
nauką Kościoła, ktory Boga nigdy nie traktuje jako całości złożonej z części, lecz nazywa
Go absolutnie prostym Bytem. W myśl tej prawdy Sobór Laterański już kilka wieków
wcześniej negatywnie osądził herezję Joachima z Fiore, który co prawda sądził, że "Ojciec,
Syn i Duch Święty są jedną Istotą, jedną Substancją i jedną Naturą", ale jednocześnie
przyznawał, że ta "jedność" w Bogu Objawionym "nie jest żadną prawdziwą i właściwą,
lecz równie kolektywną", jak np. "wielu ludzi może być nazwanymi jednym narodem".
Rozumowanie Joachima jest błędne, bo przecież każdy z ludzi jest nie tylko inną osobą,
lecz także posiada inną naturę ludzką. Magisterium Kościoła uczy, że "Ojciec nie dał Jemu
(Synowi) jednej części Jego Substancji, a inną część zachował dla siebie, ponieważ
Substancja Ojca jest niepodzielna, całkiem i całkowicie prosta". W Panu Bogu nie istnieją
części bytowe "trojjedyności" czy "czterojedyności" itd., jak to jest w przypadku ludzi czy
innych stworzeń z samej racji, że jesteśmy złożeni w akcie stworczym samej "Praracji
wszystkiego".
Redukcja Boga Objawionego
Luter w swych rozprawach wielokrotnie protestował przeciwko negatywnemu osądowi
poglądów Joachima z Fiore. Przyjmując te same założenia ontologiczne, twierdził, że nie
może być mowy o wieczności Osob Boskich, bowiem są one syntezą wieczności i czasu,
czyli syntezą Stwórcy i stworzenia, a dokładnie mowiąc, stworzenie jest sposobem rozwoju
Istoty Boskiej, ktorej wszystko łącznie z Osobami Boskimi jest częścią. Po tej linii poszła
myśl filozoficzna nowożytnych wieków, począwszy od Jakoba Bohme, Barucha de Spinozy
aż po idealistow i materialistow niemieckich z Heglem i Marksem na czele, ale także
Rudolfem Bultmannem, Martinem Heideggerem, Karlem Rahnerem czy Hansem Kungiem.
W nauce katolickiej Bóg Ojciec jest wiecznie mądry poprzez swoją wiecznie mądrą istotę, a
nie dopiero przez zrodzenie Syna w wieczności staje się mądry, a Syn przez tchnienie
Ducha Świętego itd. Augustyn naucza, że Bog Ojciec "mowi przez Słowo, ktore On rodzi, a
nie przez słowo, ktore jest wypowiadane, wybrzmiewa i przemija, tzn. przez 'Słowo, ktore
było u Boga, Bogiem było Słowo i przez ktore wszystko się stało, co się stało' (J 1,1;3)".
Przez tego Syna-Słowo wypowiedział się w sposób niezmienny sam Ojciec w Niebie,
absolutnie wiecznie świadom samego siebie i swojej odwiecznej mądrości. W
kontradyktoryjnej opozycji stoi pytanie Lutra: "Dlaczego nie?", tzn. "dlaczego nie wie On
(Bog Ojciec) tak o sobie samym przez Jego mądrość, tzn. przez Jego Syna? Dlaczego nie,
przecież podobnie mówi się także o drugim, mianowicie o Synu?". Nawet w roku 1545
Luter pozostał tej tezie wierny, że "mądrość" Boga Ojca "jest jedną od Niego rożną rzeczą
(distincta res ab eo)". To znaczy Syn także, podobnie jak Ojciec, dopiero przez język, czyli
przez wypowiadanie słow mądrości, sprawiedliwości staje się mądry, sprawiedliwy itd.
Takie rozumienie Boga zostało określone przez Kościoł katolicki jako redukcja Boga
Objawionego do "deus humanatus", czyli de facto do "boga uczłowieczonego", tj. do
człowieka jako człowieka, ktory istotnie potrzebuje napełnienia swojego ducha mądrością
poprzez: mądrą myśl, mądry język, mądry czyn i współpracę z łaską wiary, aby zdobyć
doskonałą mądrość. Tezę tę Magisterium Kościoła nazwało już przy końcu VIII w. herezją
adopcjonizmu, ktora twierdziła, że Jezus nie jest Synem Bożym z racji swojej Boskiej
Natury, lecz poprzez "adopcję", czyli dopiero poprzez "łaskę", co faktycznie dotyczy
"usynowienia" ludzi, a nie wiecznego Syna Boga Ojca jako "prawdziwego Boga i
prawdziwego Człowieka w jednej Osobie" Boskiej, co stwierdził Synod we Frankfurcie nad
Menem w czerwcu 794 r. Co ciekawe, Filip Melanchton nie podzielił zdania Lutra o
nierozróżnialności pomiędzy Osobami Boskimi i Istotą Boską i opowiedział się w roku
1544 za "rożnorodnością" "Istoty" Boskiej i "Osob" Boskich.
Kardynalne błędy i fałszywe tezy
Luter głosi fałszywe tezy także w pierwszym "Komentarzu do Księgi Psalmów" (15131516), że "Chrystus jest jednocześnie żywy i martwy, aby włączyć w siebie wszelkie zło i
wszelkie dobro użyczyć ze siebie". W "Komentarzu do Listu św. Pawła do Rzymian"
(1515/1516) Luter pisze: "Jedna i ta sama Osoba Chrystusa jest jednocześnie umarłą i żywą,
cierpiącą i błogosławioną, działającą i niedziałającą, itd.". Wprawdzie w nauce Kościoła
katolickiego Chrystus jako także prawdziwy Człowiek umiera na Krzyżu, ale tylko w
swoim ludzkim ciele, nie umiera jednak w swojej ludzkiej duszy nieśmiertelnej, a tym
bardziej w swoim wiecznym Bostwie. Luter natomiast pogrąża w śmierci "Osobę
Chrystusa", przez co musi przypisać samemu Bostwu śmiertelność, co jest ewidentną
sprzecznością.
Podobnie dzieje się z Boską sprawiedliwością w myśli reformacji, która ukazuje Boga jako
zarazem "sprawiedliwego i grzesznego": "Chrystus jest […] największym i jedynym
grzesznikiem na ziemi, jedynym Sprawiedliwym i Świętym". Luter pisze: "Boskość może
być dla człowieka tylko przerażeniem, tamten niemożliwy Majestat może człowieka tylko
przerażać". Z drugiej strony Luter twierdzi, że "jeżeli raz jeden chwyci się sprawiedliwość
w Chrystusie, to ma się ją na wieki". Dalej pisze, że nawet gdyby "człowiek ponownie
zgrzeszył", to "jego życie pozostaje na wieki w Chrystusie", co jest sprzecznością, bo
przecież poprzez grzech dochodzi do utraty łaski uświęcającej, a tym samym życia w
Chrystusie. Wbrew poglądom Lutra, wyrażonym słowami: "Chrystus odrzucił świętość i
chce być grzechem" człowieka oraz "Chrystus jest największym grzesznikiem i jedynym
grzesznikiem na ziemi i nie ma innego więcej", Kościoł św. naucza o wiecznej świętości
Syna Bożego i zarazem świętości Syna Człowieczego.
Zwracano uwagę Lutrowi na relatywizację Boskiej sprawiedliwości i zredukowanie jej do
przypadłości, a tym samym postawiono zarzut herezji w postaci "zaprzeczania Boskości",
ale Luter nigdy nie odrzucił swoich kardynalnych błędów i nie przyjął już wówczas
nieprawdopodobnie bogatego dziedzictwa nauczania wiary katolickiej przez Kościoł św., że
Chrystus jest "prawdziwym Bogiem (Deus verus)", "doskonałym (perfectus) Bogiem",
"pełnym (plenus) Bogiem", "całkowicie (totus) Bogiem", że jest "Słowem, Mocą,
Mądrością", "Sprawiedliwością Bożą" oraz wedle swojego wiecznego Bostwa "niezdolnym
do cierpienia", i tę swoją Boskość udowodnił przez dokonanie "cudów […] z własnej
Mocy" Boskiej, nie będąc w żaden sposob "predestynowany" przez Boga Ojca do przyjścia
na świat jako jego Odkupiciel, lecz ze swojej Boskiej Miłości "chciał zawrzeć pełne
tajemnicy małżeństwo z całym rodzajem ludzkim", by doprowadzić wszystkich do
"najwyższego Ojca" (Papież Leon XIII).
Łaska i grzech według Marcina Lutra
Sobota, 7 marca 2015
Nauka Kościoła katolickiego o łasce bazuje na podobieństwie pomiędzy Bogiem w Trójcy
Świętej Jedynym jako Stwórcą i zarazem Zbawcą a człowiekiem jako rozumnym i wolnym
stworzeniem obdarzonym u początku istnienia w raju łaską uświęcającą. Łaska ta jest
"konieczna" do prowadzenia przez niego "życia nadprzyrodzonego", czyli w przyjaźni z
Bogiem. Wprawdzie grzech pierworodny pozbawił człowieka łaski, ale nie potrafił
zniszczyć istoty jego natury. Zło zraniło ją, stąd powstało wołanie ducha ludzkiego o powrót
łaski, co stało się faktem za sprawą cudu zbawienia dokonanego przez wcielonego Syna
Bożego Jezusa Chrystusa jako miłosiernego Mesjasza, z którego "pełności wszyscyśmy
otrzymali, łaskę po łasce" (J 1,16).
Chrystus jako "Bóg prawdziwy przez swą Osobę i przez swą Boską naturę" jest "Źródłem
łaski" i Jego "Człowieczeństwo" jako "narzędzie Bóstwa" jest przeniknięte całkowicie
"łaską uświęcającą" (św. Tomasz z Akwinu). Stąd Jezus jako Syn Człowieczy Niepokalanej
Matki Maryi "posiadał wszystkie cnoty", "dary" i "charyzmaty" Ducha Świętego, a "złych
pożądliwości […] w Chrystusie wcale nie było" (św. Tomasz z Akwinu), nie mówiąc o
jakimkolwiek grzechu. Zbawiciel "wziął bowiem na siebie wszelki grzech", sam pozostając
absolutnie wolny od jakiegokolwiek zła, wprost przeciwnie, biorąc na siebie skutki grzechu
w postaci np. głodu czy śmierci ciała.
Łaska Boża i ludzka wolność
Luter nie wyprowadza łaski uświęcającej z "gratia increata", czyli z "łaski niestworzonej",
tzn. jak uczy Doctor Angelicu z samej "Osoby Syna" jako "źródła łaski Zjednoczenia" z
naturą ludzką, ponieważ zniszczona jest, według Lutra, "analogia tenis", czyli podobieństwo
naszej bytowości jako osób ludzkich do stwórczych Osób Boskich przez przypisanie
grzechowi Boskiej wszechmocy. Jak to jest w ogóle możliwe? Dla Lutra ostateczną racją zła
nie jest upadły anioł, lecz "niesprawiedliwy Bóg", który jest, według niego, "wszystkim" także "szatanem". A przecież św. Paweł w Liście do Filipian (2,6-7) pisze o Chrystusie jako
Synu Bożym: "On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi
być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobny
do ludzi". Przez Lutra Jezus z "causa prima", czyli z łaski niestworzonej, zredukowany jest
do "causa secunda", czyli de facto do łaski stworzonej, i to w sensie "forma servi", tzn.
człowieka zniewolonego grzechem jako świadomym i wolnym złamaniem porządku
Boskiego.
Dlatego Jezus Chrystus nazwany jest przez Lutra "gratia aliena extra nos", czyli "łaską obcą
na zewnątrz nas", którą my, chrześcijanie, według Lutra, chwytamy w wierze niczym "w
punkcie matematycznym", co uzewnętrznia stosowanie argumentacji neopitagorejskiej w
myśli Lutra. "To nie jest moja cnota lub jakość mojego serca, lecz to jest coś zewnętrznego,
mianowicie Boskie miłosierdzie", które sprawia "nowe narodziny" człowieka. Ale ten
"nowy byt jest prawdziwie niebytem". "Grzech" ludzki bowiem przenoszony jest przez tę
myśl na Chrystusa, który staje się w gruncie rzeczy "jedynym grzesznikiem". Człowiek
zmienia się tymczasowo z "niebytu" zła "poprzez stawanie się w byt" samego Boga, tzn.
"człowiek jest zabrany, ale grzech jego jednak pozostaje". Czyli Luter ontologizuje grzech i
traktuje go jako formę bytu. W akcie zatem odkupienia nie dochodzi, według Lutra, do
całkowitego przezwyciężenia zła grzechu, lecz zmienia się nieco miejsce jego bytowania. W
kim zatem istnieje grzech, jeżeli zostaje on po prostu w akcie Boskiego przebaczenia
zgładzony? Właśnie w samym Jezusie Chrystusie, Odkupicielu, pozostaje grzech jako
grzech, co pozbawia w gruncie rzeczy Syna Bożego statusu bycia przyczyną łaski i
relatywizuje Go jako Boskiego, tzn. Świętego Zbawiciela.
Wiara i wolna wola
Zastanówmy się przez moment nad łaską wiary. Czym ona jest przy tym protestanckim
pojmowaniu Jezusa? Wiara jako w nauce katolickiej doskonała cnota wlana w ludzki rozum
jest też, według Lutra, "obca" względem natury ludzkiej, bo istnieje "w nas bez nas". Łaska
Boża nie znajduje w nas żadnej podmiotowości substancjalnej ze względu na brak
substancjalnie rozumianej osoby ludzkiej, a tym samym brak zdrowego rozumu zdolnego
do przyjęcia prawd naturalnych i nadprzyrodzonych w postaci wiary. Cały duch ludzki jest
"zły" i to zło przenika wszystkie jego władze: intelekt, pamięć i wolną wolę. To skutkuje
naszą ludzką pasywnością, która ukazuje się, według Marcina Lutra, dzięki "obcej" wierze
jako "natura stwórcza", czyli ta "wiara jest stwórczynią boskości w nas (fides est creatrix
divinitatis in nobis)", co oznacza sprzeczną w sobie myśl o samostwarzaniu się boskości z
racji jej pierwotnej niedoskonałości ontycznej w i poprzez człowieka. Łaska, według Lutra,
nie jest "jakością", jak uczy Kościół katolicki, "lecz istnieje na zewnątrz nas", tj. "w
Chrystusie", który jest "sola fides" "jedynie wiarą". W tym oto człowieku są tylko "początki
wiary" niemające żadnego znaczenia dla dziejów jego zbawienia.
Podobną sprzeczność Luter artykułuje w relacji pomiędzy wolną wolą człowieka a łaską.
Sama "wola nie jest żadnym arbitrium, nie ma żadnej wolnej decyzji w sprawach, które
dotyczą szczęśliwości lub potępienia", lecz jest "niczym innym jak koniem, który ujeżdżany
jest przez szatana i nie może być uwolniony, jeżeli diabeł nie zostanie wyrzucony zeń
palcami Boga". Zniewolenie zatem w człowieku okazuje się wewnętrznym problemem
wolności Bożej, podobnie zresztą jak istnienie szatana jako "części" Boga. Ze względu na
grzech Luter odrzuca dogmat nauki katolickiej o istnieniu wolnej woli osoby ludzkiej i
istnieniu absolutnie doskonałej przez wieczną Miłość Wolnej Woli Boga Objawionego, a
tym samym Luter odrzuca naukę o realnej możliwości współpracy łaski Bożej z ludzką
wolnością, która jest ukierunkowana na Boga właśnie z pomocą łaski miłości. Ta łaska, jak
każda inna, nie neguje wolności człowieka, lecz mając "pierwszeństwo przed wolną wolą",
doprowadza ją do spełnienia się podmiotu osoby ludzkiej w wiecznej wolności samego
Stwórcy poprzez aktywne współdziałanie na gruncie Dekalogu, przykazań miłości Boga i
bliźniego oraz pozostałych pryncypiów Boskiego porządku, co jest dla Lutra wykluczone
także ze względu na postulowaną przez niego sprzeczność pomiędzy łaską i prawem.
"Fides caritate formata" jest też odrzucona przez Lutra, ponieważ zakłada stabilność
intelektu ludzkiego uformowanego wiarą, a wiary uformowanej miłością wolnej woli
człowieka. Ani jeden, ani drugi akt nie mają możliwości zaistnienia w zniewolonym i
bezosobowym istnieniu ludzkim.
Łaska i grzech
Luter nie akceptuje też faktu, iż wlanie łaski usprawiedliwiającej i przebaczenie grzechów
jest jednym aktem Boskim: "Walczyłem ze sobą, ponieważ nie wiedziałem, że przebaczenie
jest wprawdzie rzeczywiste, ale że pomimo to usunięcie grzechu istnieje tylko w nadziei". Z
tym nie zgadza się zasadniczo inna myśl Lutra o wiekuistej nieutracalności łaski: "Jeżeli raz
chwyciłeś się sprawiedliwości w Chrystusie, to masz ją na wieki", ponieważ "łaska nie
dzieli się" i "życie" człowieka - nawet w stanie grzechu - "pozostaje na wieki w Chrystusie".
Tutaj wyraźnie brakuje rozróżnienia pomiędzy łaską wieczną, którą są Osoby Boskie, a
łaskami stworzonymi przez Boga dla istot rozumnych i wolnych i uprzedzającymi,
oświecającymi, inspirującymi ducha człowieka do współpracy z Najwyższym Panem.
Luter pisze w swoim wykładzie o Liście do Hebrajczyków o bytowym oraz moralnoreligijnym dramacie rozdarcia człowieka: "Sakramenty łaski usprawiedliwiają serce i
przynoszą rozdział pomiędzy serce a serce, pomiędzy sumienie a sumienie, pomiędzy wiarę
a wiarę, pomiędzy nadzieję a nadzieję, pomiędzy miłość a miłość. Jeżeli te rzeczy
(pierwszej połowy) są czyste, czynią przyjemnym przed Bogiem (acceptum faciunt), także
jeżeli wszystko pozostałe (druga połowa) jest całkowicie nieczyste". Ten fragment
uwidacznia sprzeczność w samym człowieku w postaci tezy o równoczesności łaski i
grzechu, zamiast nawiązać do katolickiej nauki o relacji pomiędzy osobą, naturą i łaską. Ten
hiatus "podwójności" w teologii protestanckiej Lutra zdradza dialektyczne sprzężenie Boga
i człowieka, wieczności i czasu, prawdy i kłamstwa, dobra i zła, czyli nadprzyrodzoności i
doczesności, relatywizując przy tym nadprzyrodzoność i świętość łaski, a także istotową
"czystość" natury ludzkiej - nawet po grzechu pierworodnym - jako zasady, poprzez którą
działamy. Luter nie pozostawia żadnych wątpliwości, twierdząc, iż "grzech jest (naszym
magistrom włosy staną dęba), tak chciałem powiedzieć i teraz tak mówię, jako perseitatis w
każdym dobrym dziele", czyli jako rzeczywistość każdego czynu ludzkiego. Luter twierdzi,
że kto tak traktuje "Chrystusa", to "ma" z Nim "wszelką komunię. Jego grzechy nie są już
tylko jego, lecz własnością Chrystusa" (czyż nie jest to najgłębsza racja dla współczesnych
zwolenników - także podczas obrad synodu biskupów w Rzymie - udzielania Komunii
Świętej osobom rozwiedzionym, a żyjącym w innych związkach, czyli w stanie grzechu?),
co oznacza, iż akt zbawienia świata przez wcielonego Syna Bożego jest wewnętrznym
procesem samozbawiania się Objawionego Boga.
Taki pogląd Lutra i reformacji jako "herezja" jest istotnie sprzeczny z nauką Magisterium
Kościoła katolickiego, który w nauczaniu wychodzi od wiecznej Świętości Boga, a
Wcielenie Jezusa Chrystusa wraz z Jego Życiem ziemskim, Męką i Śmiercią na Krzyżu oraz
chwalebnym Zmartwychwstaniem i Wniebowstąpieniem przyjmuje jako wielki i święty dar
Odkupienia, który z nieskończonego miłosierdzia Bożej Miłości ofiarowany jest
człowiekowi i światu z wyjątkiem "księcia tego świata", tj. diabła i jego piekła. Konkretne
skutki tej sprzecznej myśli Marcina Lutra o dialektycznych związkach wzajemnego
przenikania się łaski i grzechu uwidocznią się przy kwestii pojmowania małżeństwa w
reformacji, która jako pierwsza w dziejach światowego prawodawstwa małżeńskiego i
rodzinnego wprowadziła instytucję rozwodu.
Antykatolickie tezy o małżeństwie Lutra
Sobota, 21 marca 2015
Chociaż częściowo powyższa kwestia została już poruszona w artykule "Antykatolicka
koncepcja małżeństwa według Marcina Lutra" w numerze 261 "Naszego Dziennika" z 1011 listopada 2014 r., to jednak warto jeszcze uwzględnić kilka ważnych aspektów tej
problematyki i wskazać przynajmniej szkicowo na dalszy rozwój regulacji prawnych
podjętych pod wpływem głównej tezy Lutra o małżeństwie jako "rzeczy światowej (weltlich
Ding)".
Swoje antykatolickie tezy o małżeństwie Luter rozwija w następujących pismach: "Kazanie
o stanie małżeńskim" ("Sermon von dem ehelichen Stand",) opublikowane wbrew woli
Lutra w 1519 r. ze względu na jego jeszcze katolicki charakter, "De captivitate babylonica
Ecclesiae. Praeludium Martini Lutheri" z 1520 r., "O życiu małżeńskim" ("Vom ehelichen
Leben)" z 1522 r., "Do zakonników niemieckiego zakonu, którzy powinni unikać fałszywej
czystości" ("An die Herren deutschen Ordens, dass sie falsche Keuschheit Heiden") z 1523
r., "Pismo chrześcijańskie do Wolfganga Reißenbuscha o przygotowaniu się do stanu
małżeńskiego" ("Christliche Schrift an Wolfgang Reißenbusch, sich in den ehelichen Stand
zu begeben") z 1525 r., "Książeczka o zaślubinach" ("Traubüchlein") z 1529 r., "O rzeczach
małżeńskich" ("Von Ehesachen") z 1530 r., oraz różne kazania, w szczególności z 1525 r.,
kiedy to Luter sam zawarł małżeństwo z Katarzyną von Bora, oraz formularze wizytacyjne i
katechizmy.
Małżeństwo jest "przymusem" Bożym dla każdego mężczyzny i każdej kobiety. Słowa
Boga z Księgi Rodzaju: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się", Luter interpretuje
deterministycznie, tzn. "mężczyzna i kobieta powinni i muszą […] się rozmnażać". To "nie
jest wolna decyzja lub rada, lecz konieczna, naturalna rzecz, że wszystko, co jest
mężczyzną, musi mieć kobietę, a co jest kobietą, musi mieć mężczyznę". Dla Lutra "nie jest
to przykazaniem, lecz czymś więcej niż przykazaniem, mianowicie dziełem Bożym", a jako
takie "koniecznym", któremu ani nie wolno "przeszkadzać, ani go zaniedbywać", ponieważ
to przynależy do naszej "natury". Według Lutra, Bóg "stwarza" człowieka, by się koniecznie
"rozmnażał", w przeciwnym razie wejdzie na drogę "prostytucji, cudzołóstwa i ukrytego
grzechu", ponieważ taka jest jego "natura, a nie wolna decyzja". W tym aspekcie
uwidacznia się brak w myśli Lutra Boga jako Stworzyciela z Miłości i dla Miłości, co sam
akt stworzenia czyni wolnym i dlatego wszystkie osoby aniołów i ludzi powołał Bóg także
do wolności i miłości. Sama umowa małżeńska i sakrament małżeństwa zakładają
świadomość i wolność, bez czego nie byłoby formy małżeństwa po stronie ślubujących
sobie: "wierność, miłość i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci", bo
byłoby ono predestynowane, czyli przymuszone wbrew ich wolnej woli, której Luter
przecież nie akceptuje w człowieku będącym tylko "rzeczą".
Małżeństwo nie jest sakramentem
Henning P. Jürgens wyciąga konsekwentnie logiczny wniosek z tezy Lutra o małżeństwie
jako "rzeczy światowej" (weltlich Ding), względnie "rzeczy zewnętrznej, cielesnej"
(eußerlich leyplich ding), że "praktyczną konsekwencją" tego jest "załamanie się
sakramentalności" małżeństwa w myśli Lutra, a co za tym idzie - także "kanonicznego
prawa małżeńskiego". Skoro małżeństwo nie jest wspólnotą osób, to musi być związkiem
rzeczowym, a taki nie może być sakramentem i nie może podlegać władzy kościelnej i jej
sądownictwu, lecz wyłącznie "zwierzchności świeckiej" i "państwowej".
"Kapłani, zakonnicy i zakonnice" są dziełem "diabła"
Luter jest świadom fragmentu Ewangelii Jezusa (Mt 19,2), że są też i tacy, którzy
"rezygnują z małżeństwa ze względu na Królestwo Niebieskie", ale tych według tego
ekszakonnika jest bardzo niewielu, "nawet nie ma jednego na tysiąc", a jako taki jest
"dziełem-cudem", jak np. Jeremiasz. Całe rzesze ludzi zakonu, żyjących według "przykazań
i ślubów ludzkich" "za żelaznymi kratami i zamkami", są dziełem "diabła, który z biednym
stworzeniem uprawia jego małpią grę i tak zaspokaja jego gniew". "Rozmnażanie się jest
tylko w Boskiej Władzy", a nie ludzkiej, stąd "kapłani, zakonnicy i zakonnice są winni"
bycia "przeszkodą" w dziele stworzenia następnych pokoleń ludzkości. "Taką władzę,
prawo, przykazanie, śluby zakonne" należy według Lutra określić jako "potępione prawo
papieskie". Tutaj wyraźnie można dostrzec z jednej strony zastosowanie zasady
protestanckiej "sola fides", "tylko wiara", a więc "tylko łaska", a nie jak uczy Kościół
katolicki "natura i łaska", czyli "czyn i łaska". Bez dobrego czynu człowiek nie osiągnie
Królestwa Niebieskiego. Przy tym uwidacznia się także i to, że Luter przekreśla jakikolwiek
udział samego człowieka w dziele zbawiania świata przez Jezusa Chrystusa, który
wprawdzie wraz z Bogiem Ojcem i Duchem Świętym stworzył nas bez nas, ale nie odkupi
nas bez nas" (św. Augustyn), tzn. bez naszej aktywności na polu zbawienia poprzez dobre
myśli, dobre słowa i dobre czyny, jak np. życie według rad ewangelicznych w zakonach.
Henning P. Jürgens podkreśla słusznie, iż "małżeństwo i powiązane z nim zagadnienie
celibatu stanowią element centralny teologii Marcina Lutra. Wraz z faktem
zakwestionowania sakramentalnego charakteru małżeństwa w piśmie 'De captivitate
Babylonica Ecclesiae…' i odrzuceniem prawa kanonicznego łącznie z jego regulacjami
małżeńskimi (przez demonstracyjne spalenie Corpus Iuris Canonici przed Elstertor w
Wittenberdze) osiągnięte zostały już w 1520 roku dwa punkty centralne dla dalszego
rozwoju. Do tego dochodzi odrzucenie szczególnej wartości religijnej bezżenności
kapłanów i życia monastycznego".
Trzy przyczyny rozwodu
Jedna, gdy człowiek z natury nie jest zdolny do wykonywania zadań i misji małżeńskiej, np.
z powodu choroby.
Drugą przyczyną jest cudzołóstwo przy błędnej interpretacji przez Lutra Ewangelii (Mt
19,3-12), ponieważ Jezus wyraźnie podkreślił w odniesieniu do "listu rozwodowego
Mojżesza", iż "od początku tak nie było". Pomimo to Luter twierdzi: "Tutaj widzisz, że
Chrystus z powodu cudzołóstwa rozwodzi mężczyznę i kobietę", i że "ten nie popełnia
cudzołóstwa, który bierze inną, a pierwszą z powodu prostytucji opuszcza". Urząd
Nauczycielski Kościoła św. naucza do dzisiaj, iż ta nauka Chrystusa w żaden sposób nie
powinna być tak zinterpretowana, jak czyni to Luter, lecz chodzi tutaj tylko o możliwość
"separacji", a nie rozwodu jako rozpadu ważnie zawartego związku małżeńskiego, będącego
z natury nierozerwalnym.
Trzecią przyczynę stanowi okoliczność, że jeżeli ktoś "nie chce spełniać obowiązków
małżeńskich i być z nim (współmałżonkiem)", np. jakaś "kobieta o twardym karku", której
"mąż popełnia przez to dziesięć razy nieczystość". Wtedy mąż może powiedzieć do niej:
"Jeżeli nie chcesz, to ja chcę inną, jeżeli żona nie chce, to niech będzie służąca, ale jednak
tak, ażeby mąż przedtem dwa lub trzy razy powiedział i ostrzegł ją". Luter powołuje się na
List św. Pawła do Koryntian (7,1-6), gdzie apostoł wyraźnie z jednej strony zobowiązuje
małżonków do spełnienia swoich obowiązków względem ciała, ale dodaje "za obopólną
zgodą", co jednoznacznie wyraża osobowy charakter małżeństwa. Luter natomiast mówi
wprost, jeżeli drugi współmałżonek "nie chce", to po prostu "weź sobie i ukradnij jego
ciało", a jeżeli nie zechce, to niech "światowa (publiczna) władza zmusi kobietę lub ją
zabije". Jeżeli władza tego nie uczyni, to niech mąż pomyśli, że "jego żona jest mu przez
rabusiów wykradziona i zabita, a (on) niech poszukuje innej". Tutaj także uwidacznia się
wyłącznie instrumentalne traktowanie kobiety, ale także i mężczyzny, jako małżonków, co
jest sprzeczne z nauką katolicką o małżeństwie.
Poza tymi trzema przyczynami dla rozwodu małżeńskiego, po raz pierwszy wprowadzonego
w wiekach nowożytnych przez Lutra i reformację, jest jeszcze i taka, która wprawdzie
pozwala, by małżonkowie się rozstali, ale po to, by "pozostać dalej małżeństwem lub
ponownie się pojednać ze sobą". Tutaj chodzi "nie o obowiązki małżeńskie, lecz o inne
kwestie", w których małżonkowie się poróżnili. To jest właśnie rozwiązanie Kościoła
Chrystusowego nazwane "separacją".
Land albo gmina - urzędem legalizującym rozwód
Ze względu na to, iż Luter odmówił Papieżowi i Kościołowi władzy nad prawem i
moralnością małżeńską, to dlatego przekazał ją całkowicie władzy świeckiej. Stąd też do
zadań tejże zwierzchności należało m.in. "światowe (publiczne) ogłoszenie" cudzołóstwa
przez władzę "Landu" lub "gminy", co ma służyć według Lutra jako podstawa do aktu
rozwodu, a następnie do zawarcia nowego małżeństwa. Ten porządek proponuje Luter,
ażeby rzekomo wyeliminować według niego swawolę w tej materii.
Kara "śmierci" za cudzołóstwo
Według Lutra, "także (dzisiaj) miecz światowy i zwierzchność powinny zabić
cudzołożników, ponieważ kto załamuje małżeństwo, ten rozwiódł się już sam i należy go
traktować jako martwego człowieka. Dlatego drugi może ponownie ożenić się i to tak jakby
jego małżonek był umarły". W przypadku, gdy urząd publiczny zwleka z nałożeniem lub
wykonaniem kary śmierci, Luter ponownie apeluje: "Śmierć, śmierć z nim, ażeby unikać
złego przykładu". Nie ma zatem wątpliwości, że Luter po odrzuceniu sakramentu
spowiedzi, a więc realnej możliwości przebaczenia grzechu - także grzechu cudzołóstwa przez Boga oraz oczywiście uczynienia zadośćuczynienia i odpokutowania, aby móc zacząć
nowe życie w łasce Boga, nie dysponuje taką propozycją i dlatego żąda śmierci grzesznika,
wiedząc doskonale, że jego teoria śmierci jest totalna. Luter jest przekonany, że w śmierci
umiera cały człowiek z duszą, duchem, ciałem i naturalnie osobą ludzką. Już wtedy
protestancki kolega Lutra Bugenhagen był radykalnie przeciwko Lutrowi w kwestii kary
śmierci za grzech cudzołóstwa.
Prawo małżeńskie jako "matka wszelkiego prawa ziemskiego" (John Witte)
Amerykański historyk prawa John Witte określa w dużej mierze prawdziwie regulacje
prawne dotyczące małżeństwa jako "matkę wszelkiego prawa ziemskiego" (the mother of
all earthly laws) i nawiązując do pojęcia prawa małżeńskiego Lutra, stawia je u samych
podstaw rozwoju prawodawstwa światowego. Luter, który najpierw najsystematyczniej i w
całości zakwestionował katolicką naukę o małżeństwie, by następnie odrzucić całe prawo
kanoniczne małżeńskie, popadł w wielki kryzys "nieładu" w sferze małżeńskiej pośród
protestantów niemieckich do tego stopnia, że Zwingli z tej samej racji już w 1525 r.
zmuszony był do określenia pewnych protestanckich regulacji prawnych w tym zakresie,
natomiast luteranie w "pierwszych wizytacjach i porządkach kościelnych" "reagowali na
powstały 'nieporządek'", ale paradoksalnie z pomocą m.in. "prawa kanonicznego
papieskiego". Próby "utrzymania Boskiego porządku małżeństwa przeforsowywane były
przez władców Landów przez zagrożenie karą". Sprawa ta wymaga z całą pewnością
oddzielnych badań naukowych, ale jedno jest oczywiste, że nieład rozwodu i przez to
załamanie się istoty katolickiej koncepcji małżeństwa i jego moralności wskutek
wystąpienia Marcina Lutra i reformacji zbierają do chwili obecnej olbrzymie globalne
"żniwo", z którym coraz mniej zdają sobie radzić nie tylko poszczególne prawodawstwa
państwowe w dziedzinie prawa cywilnego, lecz także sam Kościół św. katolicki, stojący bez
wątpienia na jednym z najniebezpieczniejszych wiraży swoich dziejów, jeżeli chodzi o
ocalenie i umocnienie doktryny katolickiej w kwestii umowy małżeńskiej jednego
mężczyzny z jedną kobietą i jej sakramentalności.
Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (Cz. 1)
Sobota, 28 marca 2015
Karol Marks urodził się w rodzinie szanowanego adwokata z Trier, który w roku 1824
przeszedł z judaizmu na luterański protestantyzm - najprawdopodobniej z racji
oportunistycznych. Karol, mając wówczas 6 lat, przyjął chrzest luterański. Fryderyk Engels
też przyszedł na świat w rodzinie protestanckiej (ojciec był właścicielem fabryk
tekstylnych), ale o proweniencji pietystycznej. Obydwaj mieli pełną świadomość
kontynuacji linii ideologicznej zapoczątkowanej przez "mnicha Marcina Lutra" i jego
"reformację" - także w kwestii pojmowania małżeństwa i rodziny jako tylko "rzeczy
światowej".
Warto też nadmienić, iż w roku 1989, gdy my, Polacy, mieliśmy nadzieję na definitywne
przezwyciężenie marksizmu-leninizmu - nie tylko w sensie rozpadu jego zewnętrznych
struktur administracyjnych - to rzesza uczonych, polityków i wydawców z wielu krajów
Europy, z Japonii i USA zdecydowała, by kontynuować całościowe wydanie pism Marksa i
Engelsa: wydanie MEGA - Marx-Engels Gesamtausgabe, zapoczątkowane w latach 70.
przez komunistyczne: Berlin i Moskwę, którego zakończenie planowane jest na rok 2025.
Zaś w 2013 roku UNESCO podjęło decyzję o wpisaniu "Manifestu Partii Komunistycznej"
oraz I tomu "Kapitału" na listę dziedzictwa najsłynniejszych dokumentów ludzkości "Memory of the World".
W poniższym tekście chodzi o ukazanie kilku podstawowych myśli ideologii Marksa,
Engelsa i Lenina, by w ich świetle łatwiej zrozumieć tę materialistyczną koncepcję
małżeństwa i rodziny jako czystej funkcji, względnie środka do powstania "społeczeństwa
komunistycznego", tzn. jako czegoś zastępczego dla eschatologicznej nauki chrześcijańskiej
o wiecznym "Królestwie Niebieskim", czyli rodzinie dzieci Bożych jako wspólnocie Boga
w Trójcy Świętej Jedynego ze wszystkimi aniołami i zbawionymi ludźmi. Zapytajmy
najpierw o ostateczne przyczyny człowieka, małżeństwa i rodziny w socjalistycznokomunistycznej wizji świata.
Nie Bóg, lecz materia - jedyną przyczyną powstania małżeństwa i rodziny
Wszystko, co istnieje, jest, według Marksa i Engelsa, tylko czymś materialnym. Według
Engelsa "Dialektyki przyrody", "istnieje wieczny obieg kołowy, w którym materia porusza
się […], w którym nie ma nic wiecznego jak tylko wiecznie zmieniająca się, wiecznie
poruszająca się materia i prawa przyrody, według których porusza się ona i zmienia". Jeżeli
materia jest "wieczna", to jest ona uznana według Engelsa "równocześnie" za "niestworzoną
i niezniszczalną". Dlatego nie istnieją, według Marksa i Engelsa, "żadne zaświaty", "żaden
Bóg" bez "zmiany" oraz bez procesu, lecz co więcej, wszystko jest poddane "wiecznej
przemianie" "świata" w "jego materialności". Jak dokonuje się zatem ta materialistycznie
pojęta przemiana świata?
Marks nawiązuje do teorii ewolucji Ch. Darwina i E. Haeckla, także materialistycznie
interpretujących widzialny kosmos, i sądzi, że materia jako sprzeczna w sobie, złożona z
części, musi przechodzić w jej ewolucyjnym procesie konieczną fazę wyobcowania swoich
części. Proces ten jest dokonywany przez "wyobcowującą, uzewnętrzniającą pracę" materii,
której "stroną" lub "momentem" "dziejów" są "małżeństwo" i "rodzina". Oczywiście, że
ukrytym podmiotem "pracy" nie jest człowiek, małżeństwo lub rodzina, lecz jedynie
samorozwijająca się "materia", która do stania się świadomym podmiotem pracy musi
najpierw stać się człowiekiem i jego nadmienionymi społecznościami.
Marks przejmuje ten sposób myślenia od dialektyki Lutra i Hegla, czyli stosuje, podobnie
jak Luter i Hegel, zasadę podwójnej negacji, tzn. "negację negacji", co stanowi fundament
"rewolucji społecznej", z których pierwszą była "reformacja" Marcina Lutra. "Tą absolutną
sprzecznością" jest, według Marksa, "praca" jako "pewien i od wszystkich innych form
społecznych niezależny warunek egzystencjalny człowieka", czyli "wieczna konieczność
przyrody, aby zapośredniczać wymianę materialną pomiędzy człowiekiem a przyrodą, a
więc zapośredniczać życie ludzkie". Marks pochwala Hegla za jego intelektualną odwagę,
że ośmielił się pomyśleć "człowieka jako produkt jego własnej pracy", ale dystansuje się od
jego idealizmu absolutnego, by materialistycznie zinterpretować ten proces samostwarzania
się materii, którego punktem kulminacyjnym jest naturalnie człowiek i jego społeczności,
niebędące ani podmiotami substancjalnymi, ani przypadłościowymi, lecz najważniejszymi
częściami materii, w których materia jako jedyna substancja staje się samoświadomym
duchem. Praca samej materii lub przyrody "stworzyła", według Engelsa, "człowieka" i
wszystkie inne wymiary bytującego kosmosu, co oznacza właściwie, że Marks z Engelsem
zastosowali zasadę selekcji Darwina w odniesieniu do całych "dziejów rozwoju" świata. To
znaczy, że materia jako "sprzeczność" sama w sobie musi się w procesie ewolucyjnym
"wyobcowywać", tzn. uprzedmiotowić swoje części poprzez "podział pracy, który
pierwotnie jest niczym innym jak podziałem pracy w akcie płciowym". Tak pojęte są także
"mężczyzna i kobieta, rodzice i dzieci, rodzina" i jako takie są tylko "stroną" lub
"momentami" "dziejów materii", względnie pojawiają się jako przejściowe produkty
"wyrastającego z przyrody podziału pracy", poprzez co "poszczególne organy
usamodzielniają się od bezpośrednio przynależącej do siebie całości" materii.
Ani człowiek jako jednostka, ani małżeństwo, ani rodzina nie są pojęte jako stworzone
przez transcendentnego i chrześcijańskiego Boga, lecz jedynie jako skutki "produkcji życia,
zarówno własnej poprzez pracę, jak też obcej poprzez płodzenie".
"Monogamia - absurdalnym założeniem" (Engels)
Engels protestuje przeciwko monogamii i uważa ją za "absurdalne założenie", ponieważ
według niego, "powstanie" "monogamicznego" małżeństwa następuje wskutek
odpowiednich "relacji własnościowych". "Monogamia powstała z koncentracji większych
bogactw w jednym ręku", czyli w ręku "jednego mężczyzny i z potrzeby przekazania tych
bogactw w dziedzictwo dzieci tego mężczyzny i żadnego innego". Według Engelsa,
"małżeństwo pojedynczej pary nie występuje w żadnym wypadku w dziejach jako
pojednanie mężczyzny i kobiety, tym bardziej nie jest ich najwyższą formą. Wprost
przeciwnie, ono występuje jako uciemiężenie jednej płci przez drugą, jako proklamacja
nieznanej w dotychczasowych dziejach sprzeczności płci", co jest "pierwszym klasowym
przeciwieństwem […] i pierwszym klasowym uciskiem".
Konieczność "sprzeczności" pomiędzy mężczyzną jako "burżujem" a kobietą jako
"proletariatem"
"Mężczyzna" jest "w rodzinie" burżujem, a "kobieta reprezentuje proletariat". W
"małżeństwie pojedynczym" jako "formie komórki społeczeństwa cywilizacyjnego", "na
której możemy studiować naturę rozwijających się przeciwieństw i sprzeczności", rozpala
się walka klas i w nim musi być przezwyciężona. Czy sprzeczności te są, według Marksa i
Engelsa, konieczne, czy może są tylko efektem nadużycia rozumu i wolności człowieka
jako mężczyzny lub kobiety? Gdzie istnieje ostateczna "racja" dla tych "sprzeczności"
pomiędzy mężczyzną i kobietą, rodzicami a dziećmi?
Marks wychodzi z założenia, że z jednej strony "ekonomia narodowa nie daje nam żadnej
informacji o racji nędzy robotnika". Z drugiej strony "teologia wyjaśnia przyczynę zła w
grzechu pierworodnym, to znaczy, że zakłada pewien fakt w formie historii, który właściwie
powinien być wyjaśnionym". Stąd teza Marksa: "Im bardziej człowiek stawia na Boga, tym
mniej zatrzymuje dla siebie samego". Każde zatem odniesienie do Boga jako doskonałego
Kreatora musi zostać odrzucone i uznane za bezwartościowe, co więcej całkowicie błędne i
tym samym zniewalające.
Co należy zatem uczynić według Marksa? Poprzez "zniesienie ludzkiego
samowyobcowania", uprzyczynowionego przez "religię […], państwo, prawo, moralność,
naukę i sztukę", dokonuje się według niego "w komunizmie" "prawdziwe rozwiązanie sporu
pomiędzy człowiekiem a przyrodą i człowiekiem, prawdziwe rozwiązanie (sporu) pomiędzy
egzystencją i istotą, pomiędzy uprzedmiotowieniem i aktywnością z samego siebie,
pomiędzy wolnością a koniecznością, pomiędzy indywiduum a gatunkiem". Marks pisze
dalej, że "ten komunizm jest rozwiązaną zagadką historii i uświadamia siebie jako takie
rozwiązanie". Dlatego Marks i Engels uciekają się do tego, by "w komunizmie" upatrywać
"rzeczywistego […], koniecznego momentu ludzkiej emancypacji i ponownego odzyskania"
siebie. Czy to stanowisko materializmu Marksowsko-Engelsowskiego jest możliwe do
pogodzenia z biblijną prawdą o małżeństwie i rodzinie, czy też ta ostatnia musi zostać
odrzucona jako zdezaktualizowana?
Konieczność "przejścia" od biblijnie określonej rodziny "do wyższej", tzn.
"komunistycznej" "formy rodziny"
Marks ma nadzieję dokonać tego przejścia od biblijnie ugruntowanej rodziny do
komunistycznej poprzez zniesienie "starych relacji rodzinnych" z pomocą "wielkiego
przemysłu", względnie dopiero poprzez "rozdarcie pierwotnego związku rodziny",
ponieważ "rewolucja komunistyczna" jest "najbardziej radykalnym zerwaniem z
tradycyjnymi relacjami własności", których negatywnym skutkiem było według niego m.in.
małżeństwo monogamiczne oraz rodzina pojęta tradycyjnie i po chrześcijańsku. Autorzy
"Manifestu Partii Komunistycznej" nie pozostawiają cienia wątpliwości co do swojego
antymałżeńskiego i antyrodzinnego programu: "Nie jest żadnym cudem, że w tym
pochodzie rozwojowym zrywa się najbardziej radykalnie z tradycyjnymi ideami". "Wyższą
formę rodziny", względnie "nowe formy społecznych związków pomiędzy ludźmi"
zamierza stworzyć dopiero komunizm jako szczytowy poziom rozwoju materii. Już w 1917
roku, czyli zaraz po olbrzymich stratach w małżeństwach i rodzinach narodu rosyjskiego i w
pozostałych narodach, spowodowanych zniszczeniami rewolucji bolszewickiej w carskiej
Rosji, Lenin był dumny ze "zniszczenia porządku" rodzinnego o tradycjach chrześcijańskich
wielu stuleci i mówił do młodzieży komunistycznej w Rosji: "To, co stare", czyli
chrześcijańskie, "jest zniszczone […]; jest cmentarzyskiem, co zresztą zasłużyło, by być
przemienionym w cmentarzysko". W jaki sposób nastąpi teraz tworzenie komunistycznych
związków społecznych i co stanowi ich istotę lub celowość?
Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (cz. 2)
Sobota, 4 kwietnia 2015
Z głęboką świadomością intelektu, permanentnie i z żelazną systematyką ideolodzy
komunistyczni rozprawiają się negatywnie z katolicką nauką o stworzeniu małżeństwa i
rodziny przez Objawionego Boga w tradycji Starego i Nowego Testamentu.
Usunąć negatywny "wpływ Pięcioksięgu Mojżesza"
Jednym z najważniejszych warunków tego procesu jest kształtowanie "historii rodziny" bez
"wpływu Pięcioksięgu Mojżesza" oraz bez wpływu "Świętej Rodziny" z Nazaretu jako
miejsca "nudnego rozdziału […] samotnego Boga od wszelkiego społeczeństwa". Marks,
Engels i Lenin rozpoczynają najpierw od przezwyciężenia biblijnego obrazu rodziny jako
stworzenia Boga Objawienia. Marks nazywa "stworzenie" jako "bardzo trudne do usunięcia
ze świadomości narodu wyobrażenie. Bycie samo przez się przyrody i człowieka jest",
według Marksa, przez naród chrześcijański wprost "niemożliwe do pojęcia". W nawiązaniu
do teorii ewolucji Darwina, która zastępuje prawdę o biblijnym stworzeniu, wprowadza
myśl o "geognozie, nauce, która przedstawia tworzenie się ziemi, stawanie się ziemi jako
proces samowytwarzania się". Marks chce osiągnąć poprzez to "generatio aequivoca"
(samorództwo), będące "jedynym praktycznym obaleniem teorii o stworzeniu".
Engels kontynuuje zasadniczą negację w materializmie Marksa stworzenia rodziny przez
Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Według niego, aż do początku lat 60. XIX w. w pismach
Marksa nie można w ogóle mówić o "historii rodziny". Engels odkrywa w jednym miejscu
w "Kapitale" Marksa resztkę jego wiary judaistycznej, względnie chrześcijańskoprotestanckiej. Marks zapewnia bowiem "rodzinie" pierwszeństwo przy wyliczaniu różnych
postaci "podziału pracy wewnątrz społeczeństwa". Dopiero "późniejsze bardzo gruntowne
studia" doprowadziły Marksa do "gmin zorganizowanych komunistycznie", z których
wyprowadza on później konsekwentnie "rodzinę" jako całkowicie przejściowe stadium
rozwoju "komunistycznego społeczeństwa".
Odrzucić prawdę o "Rodzinie Świętej" i pośrednictwie zbawczym Jezusa Chrystusa
Także pogłębiony duchowo, moralnie i religijnie obraz rodziny według Nowego Testamentu
zostaje w tej materialistycznej ideologii odrzucony, gdy Marks z Engelsem piszą o
"samotnym Bogu", który "w Rodzinie Świętej" z Nazaretu "zmierza do przezwyciężenia
jego nudnego rozdziału od społeczeństwa". Chrystus nie jest dla Marksa, Engelsa lub
Lenina żadnym prawdziwym "pośrednikiem", lecz "państwo jest pośrednikiem". "Jak
Chrystus jest pośrednikiem, którego człowiek obarcza jego całym bóstwem, jego całą
religijną nieśmiałością, tak państwo jest pośrednikiem", w którym "człowiek" jako "w
rzeczywistości, w życiu, prowadzi […] podwójne, niebiańskie i ziemskie życie". Wraz z
negacją Chrystusa jako Osoby Boskiej, która w "pełni czasu" staje się "Człowiekiem",
załamuje się w tej ideologii Marksa i Engelsa chrześcijański obraz Boga i człowieka,
małżeństwa i rodziny, stąd Marks uważa naturalnie za coś prymitywnego, by traktować
"chrześcijańską" "formę rodziny za coś absolutnego", czyli za coś stworzonego przez Boga i
nietykalnego w swojej bytowości oraz godności.
Zarezerwowanego pojęcia "Rodzina Święta" Marks z Engelsem nadużywają zarówno w ich
krytyce Bruno Bauera i jego przyjaciół, jak też odnosząc ten tytuł biblijny do rodziny
samego Marksa, jego żony i dzieci.
Nie istnieje żadna inna moralność poza komunistyczną
Według Engelsa i Marksa, "przemysł i handel zakładają całkiem odmienne królestwa
uniwersalne aniżeli chrześcijaństwo i moralność, szczęście rodzinne i dobro obywateli". U
Lenina sprawa ta staje się jeszcze bardziej radykalna; chodzi mu właściwie o negację
chrześcijańskiej moralności, unicestwienie etosu rodzinnego wyprowadzonego "z przykazań
Boga": "W tym miejscu powiadamy naturalnie, że nie wierzymy w Boga" oraz że "nie
istnieje żadna moralność poza ludzkim społeczeństwem, bo to jest kłamstwem. Dla nas
moralność jest podporządkowana interesom walki klas proletariatu. Na czym polega ta
walka klas? Na tym, by strącić cara, by strącić kapitalistów, by zlikwidować klasę
kapitalistów". Na "cmentarzysku" chrześcijańskich ideałów moralnych oraz chrześcijańskiej
rodziny nabudowuje się istotę społeczeństwa komunistycznego. Co to właściwie bliżej
oznacza?
"Miłość płciowa" utożsamiona z "popędem"
Według tej postaci komunizmu, "nowoczesna, indywidualna miłość płciowa" jest
"najwyższą formą popędu seksualnego". Ten ostatni jest, według tej ideologii
materialistycznej, pojęty jako pierwszy i najwyższy "motyw" "zakładania małżeństwa". W
miejsce osobowej, tzn. ugruntowanej w rozumie, sumieniu i wolności człowieka-małżonka
jako osoby, miłości pomiędzy małżonkami wprowadzony jest przez komunizm, a wcześniej
przez reformację Lutra, idealizm Hegla, popęd seksualny jako jedyna przyczyna, istota i cel
małżeństwa oraz rodziny komunistycznej. Według Engelsa, jest czymś jasno zrozumiałym,
że taka "miłość płciowa odróżnia się istotnie" od miłości pojętej po chrześcijańsku: po
pierwsze, odróżnia się ona od "erosu" "starych" generacji ludzkości, a po drugie, "miłość
płciowa obydwu części ma wysoki stopień intensywności i trwania, nieposiadania i
rozdziału, gdzie nie dostrzega się czegoś najwyższego lub nieszczęścia, by się móc
wzajemnie posiadać". "Małżonkowie grają wielką grę aż do oddania życia, co w
starożytności przydarzało się jedynie w zdradzie małżeńskiej". Przy moralnej "ocenie
obchodzenia się z płcią" nie pyta się już więcej, według Engelsa, czy akt płciowy "był
małżeński lub pozamałżeński", lecz czy miłość płciowa "powstała", czy też nie. Dlatego nie
zaskakuje fakt posiadania przez Marksa dziecka pozamałżeńskiego - syna, który nazywał
się Freddy Demuth, a o którego Marks wcale się nie troszczył, podobnie jak zresztą
znikoma była jego troska o własną rodzinę.
"Rozwód" jako "dobrobyt" w komunizmie: "wyzwolenie kobiety" z małżeństwa
sakramentalnego
Tylko "w społeczeństwie komunistycznym", w którym "wszystkie podstawy klasycznej
monogamii zostaną usunięte", tzn. "wszelka własność", "każda inicjatywa" "uznania" ojca
rodziny oraz "środki" do utrzymania i wyżywienia rodziny wraz z chrześcijańskim
"prawem" małżeńskim i rodzinnym, zostaną stworzone odpowiednie środki prawne do
szybkiego i bezproblemowego rozwodu małżeńskiego: "W odniesieniu do małżeństwa samo
prawo jest najbardziej postępowe i w pełni zadowalające, o ile jego uczestnicy podali
formalnie ich dobrowolność do protokołu. Co dzieje się poza prawniczymi kulisami, gdzie
rozgrywa się rzeczywiste życie, i jak ta dobrowolność urzeczywistnia się, o to nie może
troszczyć się "ani prawo, ani prawnik". Do tego przyczyniają się, według Engelsa, "całkiem
inne relacje personalne i społeczne", a zatem od tego czasu, gdy "wielki przemysł przestawił
kobietę z domu na rynek pracy i do fabryki" "nie jest ona w stanie wypełnić obowiązków
rodzinnych". Engels dostrzega precyzyjnie następstwa komunistycznie zorganizowanych:
małżeństwa i rodziny, z których najważniejszy jest naturalnie rozpad naturalnych związków
małżeńsko-rodzinnych: "Tak oto rodzina proletariatu nie może być więcej w dosłownym
sensie monogamiczną, nawet przy najbardziej uczuciowej miłości i najpewniejszej
wierności obojga i pomimo wszelkiego ewentualnego i światowego błogosławieństwa".
Engels stawia tezę, iż "rozwód małżeński" jest "dobrobytem społeczeństwa". Z dwóch racji
Marks i Engels odrzucają nierozerwalność małżeństwa: ekonomicznej i religijnej:
"Nierozerwalność małżeństwa jest częściowo skutkiem położenia ekonomicznego, które
powstało w okresie monogamii, częściowo zaś wskutek tradycji z tego czasu, kiedy związek
tego ekonomicznego położenia z monogamią był niewłaściwie zrozumiany i religijnie
nadużyty".
Do tego dochodzi określenie istoty kobiety poprzez popęd seksualny, który jest, według
Engelsa, drugim co do ważności argumentem dla rozwodu małżeńskiego. Pisze on tak:
"Okres trwania indywidualnej miłości płciowej jest według indywiduów bardzo
zróżnicowany […], a pozytywne zatrzymanie skłonności lub jego wyparcie przez nową
namiętną miłość czyni rozwód dla obydwóch części, jak też dla społeczeństwa
dobrobytem". Engels apelował do wymiaru sprawiedliwości, że powinien "ludziom"
"oszczędzić" "nieużytecznego brudu procesu rozwodowego".
Kobieta była "uciemiężona" jako "pierwsza służebnica" jej "monogamicznej" rodziny, jej
męża i jej dzieci oraz "utrzymania domu". Nie była "w małżeństwie" "równouprawniona" z
jej "mężem" oraz "wykluczona z aktywnego udziału w produkcji społecznej". "Dopiero
wielki przemysł naszych czasów otworzył jej - i także tylko proletariatce - ponownie drogę
do produkcji społecznej". Kobieta jest w jej istocie, według tej materialistycznej ideologii,
tylko "częścią przyrody" w "procesie pracy" materii jako materii. "Wyzwolenie kobiety" jest
dla Engelsa "pierwszym warunkiem wstępnym" dla "wprowadzenia całego kobiecego
pokolenia w proces przemysłu publicznego". Ten krok ma w następstwie "usunięcie"
"rodziny pojedynczej jako jedności gospodarczej społeczeństwa". W ten sposób "kobieta
otrzymała rzeczywiście ponownie prawo do rozwodu małżeńskiego, a jeżeli nie można się
już dłużej wzajemnie znieść, lepiej jest się rozejść", podsumowuje Engels.
Mężczyzna nie jest jako małżonek i ojciec głową rodziny, ponieważ nie jest on analogicznie do komunistycznego pojęcia kobiety - ani osobą, ani też podmiotem
małżeństwa i rodziny. Engels i Marks nigdy nie mówią o człowieku jako o osobie, lecz
zawsze tylko jako o "części przyrody". Także "mężczyzna" jest jedynie "częścią przyrody".
Co to bliżej znaczy? Przyroda uprzedmiotawia się m.in. jako mężczyzna i wszystko inne, co
istnieje w widzialnym kosmosie, ale to uprzedmiotowienie się przyrody w postaci
mężczyzny jest równocześnie "wyobcowaniem się przyrody", względnie "aktem narodzin"
jej "empirycznej egzystencji". "Cały ruch dziejów" jest, według Marksa, "rzeczywistym
aktem płodzenia", tzn. sposobem, w jaki "przyroda" lub "dzieje" świata zradzają się
"rzeczywiście" same przez się. Mężczyzna nie może być zatem w tym materializmie pojęty
ani jako małżonek, ani jako ojciec, ponieważ ma on przecież - patrząc ontologicznie nierozerwalny związek "małżeński" z przyrodą, względnie ze społeczeństwem
komunistycznym, który pojęty jest jako nierozerwalny. Miejsce zatem nierozerwalności
małżeńskiej zajmuje nierozerwalność z materią, której nie wolno w żadnym wypadku
naruszyć. Także personalny akt płodzenia człowieka nie odgrywa już żadnej roli z uwagi na
fakt, że właściwym podmiotem płodzenia życia jest sama przyroda lub na wyższym etapie
jej rozwoju jej własne stadium w postaci "społeczeństwa komunistycznego".
Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (cz. 3)
Sobota, 11 kwietnia 2015
Dlaczego mężczyzna stał się "żywicielem rodziny", co zapewniło mu "pozycję władcy"?
Odpowiedź ideologii komunistycznej brzmi, że to sam proces pracującej przyrody
doprowadził do tego. Według Engelsa, "pierwszeństwo władzy mężczyzny w małżeństwie
jest prostym skutkiem jego pierwszeństwa władzy ekonomicznej, a wraz z jej rozpadem
rozpada się jego władza". Temu celowi rozpadu starej ekonomii ma służyć przede
wszystkim wprowadzenie kobiety do ekonomii, co będzie stanowić o zmianie istoty
ekonomii.
Dlaczego? Ponieważ rozpad płci nastąpił, według Marksa, w pierwszym "podziale pracy",
czyli w podziale samej materii, dlatego "prawna nierówność" doprowadziła do
"ekonomicznego uciemiężenia kobiety". I tak jak mężczyzna osiągnął pierwszeństwo w
procesie materii bądź przyrody w fazie "pracy wyobcowującej", tak też kobieta przejmuje
teraz pierwszeństwo na drodze powrotu materii i przyrody z fazy płodzenia lub
wyobcowywania się do fazy pojednywania się ze sobą samą w postaci "społeczeństwa
komunistycznego". Dlatego mężczyzna jest "burżujem" i tożsamym z "klasą posiadającą
własność", natomiast kobieta utożsamia się i ucieleśnia "proletariat", którego zadaniem jest
doprowadzić "istotę człowieka" do "doskonałej jedności z przyrodą".
Wezwania do wyzwolenia kobiety
Ta jedność wymaga jednak całkowitej ofiary bytu zarówno ze strony mężczyzny, jak też ze
strony kobiety, bowiem tak jak mężczyzna, tak też i kobieta musi umrzeć po wykonaniu ich
różnych funkcji w rozwoju ewolucyjnym przyrody. "Władza mężczyzny w rodzinie i
spłodzenie dzieci" "były" "zwycięstwem własności prywatnej nad pierwotną", tzn.
"komunistyczną" i "naturalnie powstałą własnością wspólną". Proces wyzwolenia
uciemiężonego proletariatu może zrealizować się, według Marksa i Engelsa, tylko wtedy,
gdy mężczyzna jako małżonek jednej kobiety, ojciec i głowa rodziny, zostanie całkowicie
usunięty, ponieważ mężczyzna jest przecież pierwotną komórką własności prywatnej, czyli
ostatnią przyczyną nędzy proletariatu.
"Kobieta" powinna, według Engelsa, wystąpić ze "zwierzęcej formy" "małżeństwa
ekskluzywnego" z jednym mężczyzną i przystąpić do "uniwersalnej prostytucji ze
społecznością". Kobieta powinna mieć odwagę przezwyciężyć "wyobcowanie przyrody" w
jej sprzeczności z mężczyzną. Warunkiem sine qua non jest wspomniane opuszczenie
"zwierzęcej formy" "małżeństwa ekskluzywnego (które jest bądź co bądź formą
ekskluzywnej własności prywatnej)", tworzonego z jednym mężczyzną, od którego kobieta
powinna się "wyzwolić", ażeby żyć "poliandrycznie", tzn. opuścić małżeństwo
monogamiczne i "wkroczyć" na drogę "ogólnej prostytucji" ze społeczeństwem.
Także Lenin wzywał w 1919 r. świat komunistyczny do wyzwolenia kobiety: "Kobieta
pozostaje nadal niewolnicą domu, pomimo wszelkich praw wyzwoleńczych, ponieważ jest
ona uciskaną, krępowaną, otępianą i poniżoną przez drobne prace w gospodarstwie
domowym, przywiązujące ją do kuchni i pokoju dziecięcego i pozwalające zniszczyć jej siłę
twórczą przez właśnie barbarzyńsko nieprodukcyjną, małostkową, denerwującą, otępiającą i
uciemiężającą pracę". Prawdziwe "wyzwolenie kobiety" gwarantuje, według niego,
"prawdziwy komunizm, który rozpocznie się dopiero tam, gdzie i kiedy rozpocznie się
walka mas […] przeciwko małej pracy gospodarstwa domowego lub precyzyjniej, jej
masowe przekształcenie w wielką socjalistyczną gospodarkę". Lenin był wściekły, gdy
Sorokin w czasopiśmie: "Ekonomist" nr 1 (1922), s. 83, opublikował statystykę o liczbie
rozwodów małżeńskich w Piotrogradzie: "Na 10.000 małżeństw przypada obecnie 92,2
rozwodów małżeńskich".
Postulat zniesienia małżeństwa i i rodziny
Według Marksa, wraz ze zniesieniem kobiety jako małżonki, matki i wychowawczyni w
małżeństwie monogamicznym dokonało się przejście "całego świata bogactwa, tzn.
uprzedmiotowionej istoty człowieka ze związku małżeństwa ekskluzywnego z właścicielem
prywatnym w związek prostytucji uniwersalnej ze społecznością".
Zamiarem komunizmu nie jest więc w żadnym wypadku uzdrowić historyczne nadużycia
wobec kobiet i uratować godność kobiety, lecz cała bytowość kobiety jest unicestwiona w
ewolucyjnym procesie przyrody na rzecz powstania i umocnienia się komunizmu.
Mężczyzna i kobieta stali się zamiennie ofiarą procesu wyobcowywania się przyrody,
względnie "własności prywatnej", które wszędzie neguje każdą "osobowość człowieka" i
zmusza do powstania własności komunistycznej. Marks jest świadomy "nieskończonej
degradacji" kobiety poprzez "ograbienie" jej z wrodzonej godności i redukcję jej bytu
osobowego do "niewolnicy żądzy społecznej". Ale ten proces jest według niego konieczny,
jeżeli człowiek chce stać się "społecznym, tzn. ludzkim człowiekiem" w "komunizmie".
Jeżeli Marks i Engels postulują zniesienie małżeństwa i rodziny, to jaki los czeka dzieci w
systemie komunistycznym, względnie jak powinny być one wychowywane?
Czym jest komunistyczne wychowanie dziecka?
Skoro rodzice są całkowicie pochłonięci produkcją przemysłową, to społeczeństwo
komunistyczne przejmuje "pielęgnację i wychowanie dzieci" w "jadalniach publicznych,
żłobkach, przedszkolach", które powinny być "zarodkami komunizmu". W jakim celu?
Wraz ze zniesieniem "rodziny pojedynczej" "przemienia się prywatne utrzymanie domu w
społeczny przemysł. Pielęgnacja i wychowanie dzieci stają się sprawą publiczną;
społeczeństwo troszczy się o wszystkie dzieci równomiernie, czy są one małżeńskimi, czy
pozamałżeńskimi". Lenin kładł na tę tendencję przejęcia wychowania dzieci przez
społeczeństwo bardzo silny nacisk, gdy mówił: "Publiczne jadalnie, żłobki, przedszkola - to
są przykłady wzorowe" "zarodków komunizmu", "to są tamte proste, codzienne środki,
które są wolne od wszelkiej duszności, wielkości, świąteczności, a które są jednak
rzeczywiście dostosowane do tego, by uwolnić kobietę, faktycznie nadają się do tego, by
zmniejszyć jej nierówność wobec mężczyzny w odniesieniu do jej roli w produkcji
społecznej, jak też w życiu publicznym i wykorzenić ją ze świata". Dlaczego ten krok jest w
systemie komunistycznym niezbędny?
Po pierwsze, chodzi przy tym o usunięcie "troski", która "uniemożliwia całkowite
poświęcenie dziewczyny wobec umiłowanego mężczyzny". Po drugie, ta droga kobiety
wyzwolonej od jej dzieci jest "przyczyną" "do powolnego nadejścia bezwstydnego
obcowania płciowego, a zatem także bardziej rozwiązłej opinii społecznej w kwestii
dziewiczej godności i kobiecego wstydu". W tej wypowiedzi Engelsa można doświadczyć
wyraźnie, jak komunizm chce ukształtować "całe wychowanie, kształcenie i ćwiczenie
dzisiejszej młodzieży" według "moralności komunistycznej". Wszystkie przykazania
chrześcijańskie, sakramenty, śluby, ideały i cnoty są przez ten system pogardzone i
odrzucone. Engels potwierdza ważność tezy socjalisty Fouriera, który pisał: "Jak w
gramatyce dwie negacje dają jedną pozycję, tak w moralności małżeńskiej dwie prostytucje
posiadają ważność jednej cnoty". W czym tkwi według tej ideologii satanizmu
materialistycznego "absolutna tajemnica" moralności komunistycznej?
Zanegowanie człowieka jako stworzenia Bożego
Engels nie wie nic na temat "racjonalnej granicy" o tym, że "zabójstwo dziecka w łonie
matki jest morderstwem", ponieważ, według niego, jest "czymś niemożliwym stwierdzić
moment śmierci". "Śmierć nie jest wydarzeniem jednorazowym i natychmiastowym, lecz
jest bardzo długotrwałym procesem", pisze Engels. Marks i Engels wychodzą z tego
założenia, że życie i śmierć przynależą konstytutywnie do siebie, a co więcej, dopiero przez
śmierć życie rozwija się dalej: "Śmierć wydaje się jako twarde zwycięstwo gatunku nad
konkretnym indywiduum sprzeciwiać ich jedności; ale to określone indywiduum jest tylko
określoną istotą gatunku i jako taka czymś śmiertelnym", czyli ideologia ta skazuje każdego
człowieka jako niepowtarzalną, wyjątkową, a zarazem ludzką jednostkę zasadniczo na
śmierć.
Jeżeli jednostka ludzka nie jest osobowością dla niej samej, czyli celem samym w sobie,
lecz powinna być tylko przejściowym momentem lub częścią przyrody, to tylko jako część
całości przyrody może zawierać tylko częściowe relacje z innymi częściami całości, ale nie
wolno jej zawrzeć absolutnych relacji w małżeństwie, rodzinie i przyjaźni. W takim razie
zabójstwo poczętego dziecka jest zgodne z prawem, ponieważ ono nic innego nie czyni, jak
sprowadza dziecko w łonie matki jako jednostkę w sensie "części przyrody" do całości
przyrody jako przyrody. O ile człowiek jako stworzenie Boże zostanie zanegowany, co
uwarunkowane jest uprzednią negacją samego Boga jako Stwórcy. Człowiek jako
przypadkowy produkt ewolucji materii jest całkowicie zależny od "przyrody" lub
"społeczeństwa komunistycznego", którym może ono swawolnie rozporządzać.
Eksterminacja dzieci poczętych
Wszystkie tajemnice komunistycznie pojętego małżeństwa i rodziny "przemieniają się […]
w tajemnicę przerywania ciąży i zatruwania" nowego życia w łonie matki, co dokonuje się
masowo w XX i na początku XXI w. Ideologia ta stwierdza pogardliwie: "Ta tajemnica nie
mogła się sprytniej uczynić 'dobrem wspólnym świata' jak poprzez to, że przemieniła się w
tajemnice, które dla nikogo nie są już tajemnicami". To oznacza dalej, iż "wszystkie
tajemnice" tej zbrodniczej myśli redukują się do środka "przerywania ciąży dla ciężarnych i
truciznę do zabijania".
W ostatnich dziesięcioleciach te prognozy ideologów komunizmu stały się niestety
tragiczną realnością w naszej ludzkiej codzienności: masowe zabijanie życia ludzkiego w
łonie matki na niespotykaną skalę w całej dotychczasowej historii ludzkości. W tej
komunistycznej próbie "zabicia" lub "otrucia" dziecka w łonie matki "ukrywa się" ta
właściwa "tajemnica" komunizmu, a mianowicie, by "zdetronizować" "absolutny podmiot",
czyli prawdziwego Boga Objawienia chrześcijańskiego jako Stwórcę życia w ogóle. W tej
"rewolucji proletariackiej" "ludzie" "stają się" "w końcu panami […], równocześnie panami
przyrody, panami ich samych - wolnymi". A co oznacza ta wolność "panów"
komunistycznych? Istotę tej wolności komunistycznej stanowi pragnienie, by "już więcej
nie ujrzeć Boga historii", lecz pozwolić materii być jedynym bóstwem.
Marks nazywa "demokrację polityczną" "chrześcijańską", o ile "w niej człowiek ważny jest
nie tylko jako jeden człowiek, lecz każdy człowiek jako suwerenna, jako najwyższa istota",
a więc bóstwo, które nie mieszka już więcej w niebie, lecz konsumuje na ziemi, w
społeczeństwie komunistycznym, swoją wieczną szczęśliwość. Dopiero w takim
"społeczeństwie komunistycznym" tworzy się, według Marksa, absolutna tożsamość
"myślenia i bytu", "pracy i rozkoszy, produkcji i konsumpcji", Bóg i człowiek lub niebo i
ziemia stają się absolutnie tożsame ze sobą w sensie tej dialektyki kolektywistycznej.
Rodzina jako "organ całego robotnika" "wielkiego przemysłu" "przestaje" być jako "rodzina
pojedyncza" "jedną jednością". Ona zostaje "zniesioną" w "społeczeństwo", w którym
świętuje jej "rezurekcję", czyli "dzień zmartwychwstania" w komunistycznym "królestwie
ducha na ziemi".
W ten sposób Marks, Engels i Lenin dokonali całkowitej negacji małżeństwa i rodziny
chrześcijańskiej, względnie zredukowania "rodziny" do komunistycznego społeczeństwa
jako według nich szczytowej formy w rozwoju przyrody.
Marsz nowej lewicy
Sobota, 18 kwietnia 2015
Także pośród najbardziej wpływowych neokomunistów ideologii gender działają
protestanci luterańscy, jak np. Theodor Wiesengrund Adorno i Jürgen Habermas.
Wywodzący się zaś z zsekularyzowanego judaizmu Max Horkheimer chwali protestantyzm,
który wyzwolił "człowieka" spod obowiązku "posłuszeństwa wobec Kościoła" w Rzymie także w kwestii małżeńsko-rodzinnej i umożliwił powstanie ideologii gender, czyli
neomarksistowskiej rewolucji seksualnej na całym globie ziemskim.
Zbyt mało radykalni
Max Horkheimer, który wywarł chyba największy wpływ na ukształtowanie się
neomarksizmu nowej lewicy jako najważniejszego źródła ideologii gender, był do końca
przekonany o "niezbędności" "nauki Marksa i Engelsa", pomimo że od czasu do czasu
nazywał ich socjalistyczno-komunistyczny materializm "totalitarnym barbarzyństwem",
"przejściem do obłędu" i "bożkiem". Jeszcze przed końcem życia Horkheimer wyrażał w
jednym z wywiadów udzielonych włoskiemu dziennikowi ogromny "szacunek dla Marksa
jako wielkiego myśliciela", chociaż uznał ostatecznie jego filozofię za "niewystarczającą".
Dlaczego?
Sądzę, że m.in. z racji obecności zbyt wielu elementów pseudoreligijnych w myśli Marksa także w odniesieniu do ich pojęcia małżeństwa i rodziny, które miałyby doświadczyć
ostatecznie jakiejś "teistycznie" pojętej "rajskiej przyszłości duszy na tym lub na innym
świecie". Z tymi resztkami teizmu, względnie z "teologicznym charakterem historii" trzeba
zerwać, brzmi teza Horkheimera oraz wszystkich najbardziej wpływowych przedstawicieli
nowej lewicy z Frankfurtu nad Menem aż po współczesnego niemieckiego neomarksistę
Jürgena Habermasa, który z litości dopuszcza koegzystencję z jednej strony liberalnosocjalistycznego państwa, a z drugiej strony religii i Kościoła, ale w gruncie rzeczy jest
przekonany o nadejściu przyszłości, która zlikwiduje zarówno religię chrześcijańską, jak też
każdą inną oraz moralność jako coś z istoty swojej tylko przejściowego ze względu na jego
prymitywność.
Dopiero w jednym z ostatnich wywiadów przed śmiercią Horkheimer miał wątpliwości, czy
"proces likwidacji religii" nie powinien w obliczu wyzwań czasu i historii wzbudzić
"poważnego namysłu", bo przecież, stwierdził w tym samym wywiadzie, "bez jakiejkolwiek
podstawy teologicznej zdanie, że miłość jest lepsza niż nienawiść", jest niemożliwe do
"uzasadnienia". W 1967 r. Horkheimer pisał, że obecność prawdy o Bogu, który stworzył
świat, nadawała "wiedzy ideę sensu", która jest dzisiaj, według niego, prawie całkowicie
"usunięta z nauki" ludzkości w sensie globalnym.
Radykalne odrzucenie nauki Kościoła
Konkretyzując swoją myśl na temat małżeńsko-rodzinny, Horkheimer zrywa najpierw z
"wszelkim zabobonno-mistycznym, dogmatycznym, z wszelkim kościelnym" stanowiskiem,
traktując je jako "najciemniejszą moralność Kościoła" i dosłownie "obłęd" oraz dodając:
"Nie chcemy należeć do głupców, którzy pozwalają sobie zepsuć pobyt przez zatrzymanie
się w 'Domu Bożym' ideologicznego świata pozoru", opanowanego przez takie
"wyobrażenia" chrześcijańskie jak "to o stworzeniu świata, narodzinach Chrystusa i
oczekiwanym końcu świata".
Zdania takie jak: "Bóg jest w niebie", "Bóg stworzył świat" czy też "Każdy z nas posiada
nieśmiertelną duszę", są dla neomarksizmu tylko tak zwanymi prawdami, których "cała
treść", podobnie jak treść "wyobrażeń o moralności", jest uwarunkowana li tylko poprzez
"psychiczne przepracowanie ziemskich spraw" i z tej racji są one sprzeczne z "nauką"
pojętą naturalnie materialistycznie. Religia jest dla nowej lewicy, tak jak dla psychoanalizy
Zygmunta Freuda, którą neomarksiści usiłowali "usprawiedliwić jako naukę" (Adorno),
jedynie produktem ludzkiej fantazji i psychiki, czyli "zapośredniczonymi odbiciami
ziemskich stosunków pracy" i niczym więcej. Jeżeli zatem ktoś utrzymuje wiarę w Boga
jako istotę pozaziemską, podpada, według nowej lewicy, pod ostrze "uzasadnionej krytyki",
tzn. totalnego odrzucenia.
Żadnej moralności
Horkheimer zrywa także konsekwentnie z "normatywnym charakterem 'więzów krwi'",
czyli z rodziną, oraz z "posłuszeństwem" rodzinnym, które zalicza do "najciemniejszych
ideologicznych bożków". O swojej matce i ojcu pisze tak: "moja matka" jest "aktywną i
złą", "mój ojciec" przyjął "tchórzliwą i cierpliwą postawę małego grzesznika i bohatera
pantoflowego". W tym sądzie Horkheimer - wówczas 31-letni - zapewnia, że nie są to
wyznania "czternastoletniego chłopca", który wypowiada je w "afekcie", a więc któremu
brak odpowiedniego stopnia świadomości i wolności, wyznaje wprost przeciwnie: "Nie
pozwolę sobie przemycić poprzez tradycyjną atmosferę nastawienia, jakoby pomiędzy
moimi rodzicami a mną mogło istnieć duchowo coś innego, aniżeli jedna nieprzekraczalna i
nudna przepaść, która w rzeczywistości jest nie do wypełnienia".
"Idealizowanie autorytetu ojcowskiego, jakoby pochodził on z Boskiego planu, z natury lub
z rozumu, okazuje się przy bliższej analizie jako przemienienie instytucji uwarunkowanej
gospodarczo", podsumowuje Horkheimer i zarazem przy końcu życia przyznaje z nutą
smutku, że "autorytet ojca zanika wszędzie w rozwiniętych państwach", ponieważ w tych
krajach zamiera wiara w "Boga, często nazywanego Ojcem".
Matka jako kobieta powinna się wreszcie uwolnić od "monogamicznego" małżeństwa
uniemożliwiającego wyżycie się "czystej zmysłowości", od "ojca jako głowy rodziny", od
męża jako jedynego "żywiciela" rodziny. Sama kobieta powinna uniezależnić się od męża
finansowo, podjąć pracę zarobkową poza domem i pozwolić się całkowicie emancypować z
relacji małżeńsko-rodzinnych. Jeżeli zatem kobieta "rezygnuje" w małżeństwie i rodzinie "z
wszelkiego sprzeciwu", to jest ona sama, według nowej lewicy, "winną". Później
Horkheimer ubolewał nad "urzeczowieniem kobiety" w procesie ekonomii, która "nie
obchodzi się z miłością wobec swoich dzieci w tworzeniu atmosfery w rodzinie", gdy
"podejmuje pracę zawodową i staje się aktywnym członkiem społeczeństwa", a poprzez to
nie daruje "małym dzieciom miłości i duszy".
Izolacja dziecka od rodziny
Neokomunistyczna Szkoła Frankfurcka stoi na stanowisku, że "dziecko w rodzinie
mieszczańskiej niczego nie doświadcza o jej uwarunkowaniu i zmienności. Ono bierze jej
relacje jako naturalne, konieczne i wieczne, ono fetyszyzuje", czyli ubóstwia "postać
rodziny, w której wzrasta". Uwadze dziecka "uchodzi coś istotnego o jego własnej
egzystencji", o czym informuje "teoria socjalistyczna", a mianowicie, że "człowiek" jest
produktem "stosunków społeczno-ekonomicznych" i "dopiero wtedy", argumentuje
Horkheimer, człowiek bezpowrotnie "traci wiarę w naturalność jego uwarunkowań".
Posłuszeństwo w moralności katolickiej "łamie własną wolę dziecka", twierdzi
neomarksistowski genderyzm i prowadzi, według nowej lewicy, do "wewnętrznego
przymusu", zamiast wychowywać do wolności, ale nie opartej na wartościach
chrześcijańskich, lecz jako wolności "wyżycia się seksualnego".
Sam człowiek pojęty jest w genderyzmie jako produkt "rozczepienia się popędu
seksualnego" na kobietę i mężczyznę. "Rozwój społeczny" wraz ze zniszczeniem rodziny
"niszczy jedyne miejsce bezpośrednich relacji pomiędzy ludźmi", niszczy "zdrową rodzinę",
w której każdy dzieli "radość i cierpienie z drugim", a buduje "komuny" jako miejsca
"hodowli" ideologicznej, a personalnie pojętego człowieka-popędu seksualnego, który
artykułuje się nieobliczalnie jako hetero-, homo- bądź jako transseksualizm etc. Sam
człowiek jako człowiek jest częścią seksualności jako takiej, a tym samym jako pośrednie i
zarazem przejściowe ogniwo (totalnie śmiertelne jak u Marcina Lutra) w
samourzeczywistnianiu się popędu seksualnego jako popędu. Dlaczego?
"Rewolucyjne interesy" ideologów
Co wchodzi w miejsce rodzinnych więzów w ideologii neomarksizmu? "Wspólne
rewolucyjne interesy", a więc walka jednych przeciwko drugim aż do przelewu krwi,
ponieważ ani sam człowiek, ani jego małżeństwo i rodzina nie są dla neosocjalistycznej
mentalności "boskimi instytucjami", bo przecież globalnemu neokomunizmowi naszych dni
chodzi o permanentną rewolucję seksualną, nazywaną dzisiaj ideologią gender.
Późniejszy Horkheimer przyznał, że "rozpad rodziny i jej funkcji tworzy wzrastającą rolę
zakładów ochrony i wychowania dzieci i młodzieży", które jest coraz bardziej "pożądane,
ale wzrastająco trudne". Horkheimer, w obliczu kryzysu rodziny, dostrzegł wówczas
pozytywną rolę wychowania według stałych zasad moralnych i sądził, że prawdziwe
"kształcenie nie jest tylko wiedzą, lecz kształcenie oznacza, jeżeli dobrze myślę, że pewne
idee, myśli, zdolność do miłości, zasady moralne są wpajane w człowieka od najmłodszych
lat", co w obliczu tego kryzysu musi przejąć "nauczyciel", którego "odpowiedzialność jest
nieporównywalnie większą, aniżeli w minionych stuleciach". Nauczycielstwo słusznie
zaliczane jest do "najważniejszych zawodów w tym społeczeństwie", które powinno
"bardzo wysoko cenić zawód nauczyciela w szkole, wychowawcę, a także profesora na
uniwersytecie".
Totalne zniszczenie wszelkiego autorytetu
Rodzinę, według neokomunistycznego genderyzmu, należy zniszczyć, ponieważ wywiera
ona pośród "wszystkich instytucji społecznych" największy wpływ na "uwrażliwianie
jednostki na autorytet", zapominając przy tym, że sama rodzina jest "wytworzona" przez
"relacje społeczne".
Autorytet posiada wprawdzie, według neomarksizmu, "produktywny" aspekt, ale
ostatecznie "hamuje ludzką moc rozwoju w dziejach". Dlatego neomarksizm pojmuje
autorytet wyłącznie negatywnie jako "poddanie się obcej instancji", co jest według nich
"sprzeczne" z dobrem człowieka jako jednostki, ale pojętej jako sprzecznie artykułująca się
część popędu seksualnego.
"Seksualizacja" ludzkości
"Regulacja seksualnych relacji w ramach związków płciowych, rodziny" nie jest
uwarunkowana, według Horkheimera, ani przez Boga Stwórcę, ani przez naturę, lecz
wyłącznie "ekonomicznie" i "procesualnie", stąd jeśli ludzie dojdą na pewnym etapie do
innych wyobrażeń o życiu seksualnym, np. homoseksualnych, to mogą je naturalnie, według
nowej lewicy, urzeczywistniać bez żadnych religijno-moralno-prawnych ograniczeń,
bowiem one wszystkie są wytwarzane przez materię i dzieje świata, co praktykowane jest w
prawodawstwie niektórych wysoko cywilizowanych krajów Europy, które zalegalizowały
np. związki homoseksualne i zrównały je prawnie ze związkami małżeńskimi.
Herbert Marcuse żądał "seksualizacji wszystkich sfer" ludzkiego bytowania i
podporządkowania całej rzeczywistości oraz całej kultury ludzkiej tej konieczności
uwolnienia popędu seksualnego jako niczym nieograniczonego, tj. żadnym Bogiem,
duchem, moralnością, prawem, państwem, religią, Kościołem czy nawet żadnymi stałymi
prawami przyrody. To wszystko było pojęte przez Marcuse jako niedopuszczalne i
przeznaczone z racji ideologii gender do totalnego odrzucenia i zapomnienia.
Sprzeczność z katolicką nauką o rodzinie
Podsumowując, należy stwierdzić, iż koncepcje małżeństwa i rodziny w ideologii
neomarksizmu nowej lewicy Szkoły Frankfurckiej jako najważniejszego środowiska dla
powstania ideologii gender, usiłującej dzisiaj zniewolić cały glob ze wszystkimi jego
instytucjami oraz całą ogólnoludzką kulturą, są całkowicie sprzeczne z chrześcijańską nauką
o małżeństwie i rodzinie, które są stworzone przez Boga i powołane jako obraz Boga
Trójosobowego do pełni istnienia w wieczności.
Stąd rodzi się konieczność ocalenia zarówno chrześcijańskiej nauki o małżeństwie i
rodzinie, jak też ocalenia chrześcijańskiego kształtu rodziny polskiej jako jednej z
najważniejszych racji istnienia Kościoła Chrystusowego w Polsce z jego jakże godną
człowieka jako nietykalnej osoby życiodajną, trafną i niedezaktualizującą się nauką o
prawdziwym kształcie wspólnot małżeństwa sakramentalnego jednej kobiety z jednym
mężczyzną oraz nabudowanej na nim rodzinie, Rzeczypospolitej Polskiej i całej kultury
Narodu Polskiego, a poprzez to także i całej ludzkości.
Doxguza Giotto - Wesele w Kanie
O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (cz. 1)
Sobota, 25 kwietnia 2015
Najważniejszą tezą Hegla jako absolutnego idealisty, którego myśl stanowi podstawę
ideologiczną m.in. dla komunizmu Marksa, Engelsa i Lenina, jest istnienie "ducha
absolutnego" jako jego koncepcji "boga", który od pierwotnego bycia nieświadomym siebie
jako bóstwa w sensie "ducha obiektywnego", tj. czystego przedmiotu, poprzez stanie się
"duchem subiektywnym", tzn. "podmiotem" zmierza ku pełnej świadomości siebie jako
jedynego "boga". Dopiero ta ostatnia faza jego rozwoju ewolucyjnego czyni go w pełni
świadomym siebie "duchem absolutnym".
"Duch absolutny" jako "bóg" Hegla
Hegel argumentuje tak: "Prawdziwą jest całość. Całość jest jednak tylko przez jej rozwój
urzeczywistniającą się istotą. O Absolucie należy powiedzieć, że jest istotnie rezultatem, że
dopiero na końcu jest tym, czym jest w prawdzie". "Bóg" Heglowski jest zatem bytowością
złożoną ze wszystkich istnień ludzkich, zwierzęcych, roślinnych oraz pozostałych
bytowości kosmosu. Wszystko, co jest, jest jego "częścią" lub "momentem". Także
małżeństwo i rodzina są wyłącznie "elementami" tej "realności ducha" idealistycznego jako
wszystkoogarniającej absolutności.
Błędna jest ta myśl Hegla o zredukowaniu Boga Objawienia chrześcijańskiego do świata
albo, patrząc odwrotnie, błędnym jest "wyniesienie" widzialnego kosmosu istnienia
Boskiego i uczynienie z niego "części" samego Absolutu, czyli ubóstwienie świata. Gdyby
tak rzeczywiście było, że Pan Bóg musiałby być "złożony" z różnych "elementów", to poza
Nim musiałaby istnieć jakaś jeszcze od Niego wyższa istota, co w świetle metafizyki
greckiej i nauki katolickiego chrześcijaństwa jest absurdem.
Konieczność "rozwoju" "boga" Hegla
Z rzekomą "złożonością" Absolutu powiązana jest następna niedorzeczność intelektualna o
konieczności "rozwoju" "boga" według Hegla, artykułująca sprzeczność systemową,
ponieważ pojęcia "Boga" i "rozwoju" w klasycznym myśleniu wykluczają się wzajemnie.
Już Arystoteles poznał w swojej "Metafizyce", że "Bóg jest najdoskonalszym życiem" i nie
podlega żadnym prawom rozwoju bytu ani nie posiada w sobie żadnego braku. Próba
dialektycznego powiązania "Boga" z "rozwojem", względnie z "ewolucją", jest
relatywizowaniem chrześcijańskiej nauki o Bogu jako wiecznie "Świętym", czyli pod
każdym względem absolutnie doskonałym. "Etapami" tegoż "rozwoju" "absolutnego ducha"
Heglowskiego mają być także "małżeństwo i rodzina" oraz przyczynić się do tego, by stał
się on "rezultatem", tzn. skutkiem, zamiast być zrozumiałym jako doskonały "Stwórca"
całej rzeczywistości stworzenia, które nie jest konieczne, jak twierdzi Hegel, bo wtedy nie
byłoby ono pojęte jako powołane "z miłości" i "dla miłości" Kreatora, a które faktycznie
potrzebuje rozwoju, jak np. w przypadku człowieka jako istoty rozumnej i wolnej do
uzyskania pełnej doskonałości, uprawniającej go do wiecznego oglądu Boga w Trójcy
Świętej Jedynego w Królestwie Niebieskim.
Odrzucenie Trzech Osób Boskich
Hegel w miejsce prawdy katolickiej o istnieniu Trzech Osób Boskich: Ojca, Syna i Ducha
Świętego, wprowadza fazy bądź etapy w ewolucji boskości, by uniknąć "dziecinnej relacji",
a także "dziecinnej, naturalnej formy" interpretacji "ducha absolutnego". Dla przykładu
określenie "Bóg Ojciec" "nie jest jeszcze prawdziwym Bogiem" dla Hegla, analogicznie
Bóg Syn i Bóg Duch Święty, lecz klasycznie rozumiane Osoby Boskie są w tym myśleniu
idealistycznym pojęte jako funkcje w procesie rozwoju "ducha absolutnego", co stanowi
"punkt szczytowy Heglowskiej negacji doskonałości Boga i sprzeczność w Bogu". Dlatego
z racji traktowania Osób Boskich jako "zła" Heglowska koncepcja Boga jest zasadniczo
błędna i nie może być stosowana jako wiarygodna podstawa filozoficzna w interpretacji
Biblii, nauki Kościoła o Bogu, małżeństwie i rodzinie czy też przy interpretacji kosmosu,
jak uczyniła to teoria ewolucji Karola Darwina, lecz musi być zasadniczo przezwyciężona.
Stworzenie stanowi istotę "ducha absolutnego"
Skoro "duch" Hegla "daje sobie samemu bezpośrednią obecność" m.in. w "elemencie",
którym "jest rodzina", by kształtować dopiero z jej pomocą swoją podmiotowość. Z czego
to wynika? Z faktu zastąpienia Istoty Boskiej poprzez treść o istotach ludzkich oraz
pozostałych stworzeniach, co jest nie tylko wymieszaniem Bóstwa ze stworzeniem, lecz
próbą zastąpienia prawdziwego Bóstwa poprzez widzialną kreaturę. O tym też mówią myśli
Hegla, iż jego "bóg" "ma różnice w sobie", a są nimi: "Mężczyzna i kobieta, rodzice i
dzieci, rodzeństwo", które zawsze istnieją w samym Absolucie, ale na poszczególnych
etapach jego "rozwoju" od nieświadomości ku samoświadomości pełnią pewne funkcje. Nie
są one ani pomyślane, ani istniejące "poza" bóstwem, lecz stanowią jego wnętrze, co jest
idealistycznym uświatowieniem Boskości.
A jaką rolę w systemie Hegla pełni "diabeł", względnie "zło"?
Każde uprzedmiotowienie się bóstwa jest, według tego idealisty, czymś negatywnym, czyli
wszystko, co jest jako kosmos, jest negatywnością, ale oczywiście każda negacja jest
koniecznością dla wyższego rozwoju "całości" absolutu. Motorem rozwoju jednak "ducha
absolutnego" jest "diabeł" jako "pierwszy syn boga" i któremu bóg jako bóg zawdzięcza
przede wszystkim tę drogę doskonalenia siebie: "Im większa jest negacja, tym doskonalsza"
staje się "całość". W tym sensie jako negatywne bytowości muszą być pojęte bytowości
małżeństwa i rodziny.
Marcin Luter jako geneza "idei" pojmowania Boga u Hegla
Jednym z synonimów określenia "ducha absolutnego" Hegla jest jego bycie "ideą".
"Pojęciem idei jest tylko duch jako wiedzący o sobie i rzeczywisty, gdy jest obiektywizacją
jego samego, ruchem przez formę jego momentów. On jest stąd: […] bezpośrednim albo
naturalnym duchem moralnym - rodziną. Ta substancjalność przechodzi do utraty jej
jedności", czyli "do rozłamu i do stanowiska względnego i tak jest" rodzina
"społeczeństwem obywatelskim", a następnie "państwem" pruskim jako najdoskonalszą
formą istnienia ducha absolutnego na etapie życia Hegla. Ważnym w powyższym tekście
jest dążenie "ducha" do samowiedzy, której on pierwotnie nie posiada. To zmusza go do
"obiektywizacji", czyli do "uprzedmiotowienia" siebie samego w "drugim". To "drugie"
jednak nie może być pojęte jako coś od tej jednej Boskiej substancji odrębne, tzn. wyłącznie
tożsame z sobą samym i z żadnym innym. Tak przynajmniej uczy Kościół Chrystusowy w
nauce o stworzeniu jako odrębnej od samego Boga jako Stwórcy rzeczywistości. Wprost
przeciwnie, wszelkie uzewnętrznienie, np. w postaci widzialnego kosmosu, jest
uzewnętrznieniem tylko samego bóstwa.
Skąd u Hegla pojawiło się takie pojęcie Boga czy idei, względnie konkretne pojęcie
małżeństwa i rodziny, jako wewnętrznych rzeczywistości-części boskości? Hegel
odpowiada, iż jako "duch dojrzały" troszczy się przede wszystkim o takie treściowokategorialne i metodyczne przekształcenie myślenia, ażeby "w pojęciu […] ująć i […]
znaleźć" to, "co Luther […] rozpoczął" w "wierze i w uczuciu". Hegel rozumie pod tym
sformułowaniem przeniesienie treści teologii dialektycznej Marcina Lutra do filozofii, a
poprzez filozofię do wszystkich nauk humanistycznych i przyrodniczych, ponieważ
filozofia wypracowuje dla nich podstawy warsztatu naukowego. We wszystkich głównych
pismach Hegel podkreśla zasługi Lutra i jego reformacji dla rewolucji nowożytnej - także w
nauce o relatywnej wartości małżeństwa i rodziny.
Jaki cel stawia sobie Hegel?
Wyłącznym celem jego idealizmu absolutnego jest doprowadzić tegoż "ducha" w "walce na
śmierć i życie" m.in. z każdym jednostkowym człowiekiem oraz z każdym jednostkowym
małżeństwem i każdą jednostkową rodziną jako tylko "przejściowymi fazami" w samym
absolucie do jego boskiej "samoświadomości", ponieważ on pierwotnie nie wie, że jest
"bogiem", dopiero "na końcu" tegoż procesu jako "wiecznego umierania i stawania się"
uświadamia sobie, że on jest "bogiem", a w dialektycznym przejściu przez "świat" staje się
sobą samym. Wprawdzie po raz pierwszy w człowieku jako człowieku bóstwo Hegla
zyskuje swoją świadomość, ale w postaci Jezusa z Nazaretu dosięga zenitu rozwoju,
ponieważ po raz pierwszy w dziejach tegoż bóstwa w wypowiedziach Jezusa dotyczących
Synostwa Bożego "duch absolutny" Hegla określa swoją bytowość jako "boską" w sensie
swojej absolutnej samoświadomości. Jezus w swojej konkretności i tożsamości nie może
jednak istnieć zbyt długo, lecz musi być unicestwiony, co stało się faktem w "historyczny
Wielki Piątek", który należy, według Hegla, pojąć "spekulatywnie", tzn. zontologizować
śmierć i uczynić ją sposobem "wiecznego" istnienia "ducha absolutnego", będącego syntezą
życia i śmierci. Zupełnie podobny los spotka każdego z rozumnych ludzi - także
realizujących swoje powołanie małżeńsko-rodzinne.
Nie ma żadnych punktów stycznych, względnie wspólnych, w nauczaniu Magisterium
Kościoła Chrystusowego o Bogu Objawienia a idealizmem absolutnym Hegla, który totalnie
zakwestionował prawdę o wiecznie doskonałym i świętym Panu Bogu istniejącym w Trzech
Osobach Boskich, co doprowadza do totalnego odrzucenia prawdy o małżeństwie i rodzinie
w sensie katolickiego chrześcijaństwa.
O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (cz. 2)
Sobota, 2 maja 2015
Nie można uratować świętości katolickiej nauki o małżeństwie wewnątrz wspólnoty i
doktryny Kościoła, jeżeli sięgnie się po zasadniczo błędne ideologie.
Wstępne refleksje na temat heglowskiej ideologii uświadomiły zapewne wszystkim
Czytelnikom, że w studiach Hegla należy dotrzeć do zasadniczo innych znaczeń każdego
słowa jako pojęcia. Nie ma ani jednego słowa, które w myśli Hegla zachowało swoje
pierwotne i nadane mu przez samego Boskiego Stwórcę znaczenie. O tym należy stale
pamiętać, w przeciwnym razie nie dotrze się do interpretacji rzeczywistości, którą Hegel
proponuje na gruncie niemieckiego protestantyzmu.
Wychodzi on w swoim idealizmie od tego, że jego "duch absolutny" jest zarazem
bytem-"procesem", co oznacza, iż człowiek jako mężczyzna bądź kobieta oraz wszystkie
relacje międzyludzkie jak np. małżeństwo i rodzina uzewnętrzniają jedynie niektóre
"części" tegoż heglowskiego "boga". One nie są "stworzeniami Boga Stwórcy" "ad extra",
czyli jako samodzielne byty-substancje, podmioty odrębne od Bytu Boskiego Architekta i
jako takie powołane do wiecznego istnienia w swojej doskonałej, bo uwielbionej postaci w
wiecznym Królestwie Niebieskim, lecz istnieją wyłącznie jako "przypadłości" "substancji
absolutnej", będącej "sumą" albo "syntezą" tychże "przypadłości".
U Hegla ani nie ma podziału rzeczywistości na wiecznie realny Byt Boga jako Kreatora ani
na stworzony w czasie i przestrzeni wszechświata byt tego kosmosu jako stwórcze dzieło,
mające w swoim Bogu wiecznie rozumnego, świadomego i pełnego miłości wolnego Pana
wszechrzeczy, istniejącego w trzech Osobach Boskich: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ten
Bóg Objawiony jako Osobowy z Miłości i dla wiecznej Miłości swojej stworzył ludzi oraz
zaprosił ich do błogosławionej i pełnej szczęścia wieczności, tzn. do wiecznej
nieutracalności swojej substancjalności osób ludzkich i zarazem wiecznej
nieredukowalności osób ludzkich do Osób Boskich, ani też tych ostatnich do świata, czyli
do bytu skończonego i zarazem śmiertelnego w swoim ciele ziemskim.
Hegel odrzuca systemowo Boga Stworzyciela w interpretacji Urzędu Nauczycielskiego
Kościoła Chrystusowego, a bazując jako z wykształcenia teolog protestancki na myśli
Marcina Lutra, wybiera świadomie i ze wszystkimi konsekwencjami opcję niedoskonałego
"boga", którego naturę boską określa poprzez wszystkie byty świata jako jego "momenty"
bądź "części" - łącznie z czasem i przestrzenią, co zmusza (także z własnego wyboru) Hegla
do przyjęcia tezy o samostwarzającym się "duchu absolutnym", czyli "bogu" jako
"procesie" "w" i "poprzez świat". Treścią "boga" heglowskiego jest zatem ten świat,
nazywany przez niego także "synem bożym", bez którego tenże "bóg" nie byłby "bogiem",
co jest absurdem, wyrażonym w jego "Wykładach o filozofii religii", t. 1: "Bez świata bóg
nie jest bogiem".
Małżeństwo jako wewnętrzny "element" Boga
Już samo pytanie: "Czy małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety jest Boskiego
ustanowienia?", jest dla Hegla fałszywe, ponieważ wskazuje na istnienie Boga Stworzyciela
jako przyczynę człowieka i ich wspólnoty małżeńskiej: Stara teza o tym, iż "Bóstwa" są
"dawcami […] małżeństwa", dotyczy tylko według Hegla przejścia rozwojowego ze
"świadomości" "narodów", które graniczy z poziomem "religii naturalnej", a więc z
prymitywizmem myślenia ludzkiego, nazywanego przez Hegla myśleniem "prymitywnego
mężczyzny" równoznacznego ze zwierzęcym stadium rozwojowym. A przecież człowiek
musi przejść do "królestwa duszy", czyli do "sfery intelektualnej". Co ma więc uczynić
heglowski "intelekt" w tej kwestii? Ma on z jednej strony "unicestwić" wyobrażenia
"rozsądku" o pochodzeniu człowieka i małżeństwa od Boga jako przyczyny, aby z drugiej
strony móc ustanowić dialektyczne sprzężenie w samym "bogu", będącym syntezą
"przyczyny i skutku" względnie "początku i rezultatu", co tworzy sprzeczną w sobie syntezę
"boga i świata", czyniącą samego "boga" "skutkiem", czyli bytem uprzyczynowionym. To
faktycznie w języku filozoficznym oznacza pozbawienie Boga Jego Boskości.
Według Hegla, nie tylko małżeństwo jest "momentem" ewolucji "boga", lecz także
"rodzina" przedstawia tylko "naturalną moralną istotę społeczną", czyli jest jeszcze
"pozbawionym świadomości […] pojęciem", tzn. jest takim sposobem istnienia "boskości",
które nie jest doskonałe, bo bez pełnego używania rozumu. Heglowska "rodzina" jest zatem
"elementem rzeczywistości", którą tworzy wyłącznie sam "bóg", a więc sama rodzina jest
"częścią" "ducha absolutnego" Hegla, a nie jakimś doskonałym dziełem stworzenia
przeznaczonym wstępnie do czasowego "egzaminu dojrzałości", by po osiągnięciu
pozytywnego wyniku dotrzeć ostatecznie do wiecznego bycia sobą w poszczególnych
osobach małżonków jako rodziców i dzieci. Jak zatem Hegel definiuje małżeństwo i
rodzinę?
Jednoczenie się "bóstwa" heglowskiego ze sobą samym
Hegel pisze: "Związek osób obydwóch płci, którym jest małżeństwo, nie jest istotnie tylko
związkiem naturalnym, zwierzęcym ani tylko umową cywilną, lecz związkiem moralnym
usposobienia (życiowego) we wzajemnej miłości i zaufaniu, który czyni je jedną osobą".
Wprawdzie mamy tutaj do czynienia z zastrzeżeniem, jakoby człowiek nie był zwierzęciem,
lecz "kimś" więcej, ale co to bliżej znaczy, skoro byty osobowe małżonków redukowane są
do "jednej osoby"? Hegel traktuje naszą ludzką osobę jako iluzję, ponieważ jednym jest
tylko jego "duch absolutny", a wszystko, co jest, stanowi tylko jakąś "część" tej
dialektycznej i sprzecznej w sobie i ubóstwionej przez Hegla "jedności".
Dlaczego Hegel zastrzega się, że związek małżeński mężczyzny i kobiety "nie jest istotnie
tylko związkiem naturalnym"? Z jednej racji, a mianowicie postać "naturalna" jest
zasadniczo przejściowa i jako taka jest to moment "wyobcowania" w heglowskim "bogu",
inaczej koniecznego "rozdarcia" samego "ducha absolutnego", który z "ducha
obiektywnego" staje się poprzez małżeństwo coraz bardziej "duchem subiektywnym", czyli
"duchem-podmiotem", bo przecież pierwotnie nie jest on świadomym podmiotem. Stąd
wynika konieczność obiektywizacji, tzn. naturalizacji, ale ta płaszczyzna jego rozwoju musi
przejść w następną, czyli w uczynienie go samoświadomym podmiotem. Tutaj tkwi
odmowa Hegla względem określenia małżeństwa jako "naturalnego".
Skąd się bierze niechęć Hegla do pojęcia małżeństwa jako "tylko umowy cywilnej"? Też z
tej samej racji naczelnej, że sami małżonkowie nie są suwerennymi podmiotami-osobami,
czyli takimi, którzy w sposób świadomy i wolny przyjmują plan Boga Stwórcy i starają się
go możliwie najdoskonalej realizować, co jest nauką katolicką. Z jedną różnicą - że
sakrament małżeństwa jest jeszcze czymś wyższym i doskonalszym od samej ich umowy,
ponieważ chodzi w nim po prostu o realne wejście Pana Boga we wspólnotę osób
małżonków. Hegel, pozbawiając małżonków ich bytu osobowego, a zatem także nietykalnej
podmiotowości jako warunku ontycznego do zawarcia umowy, względnie sakramentu
małżeństwa, poddaje konsekwentnie krytyce taką praktykę, a nawet taką możliwość.
Mowa Hegla o "miłości i zaufaniu" jest sytuowaniem bytu małżonków w sferze
"uczuciowości", tj. "cielesności", ponieważ nie ma on w swoim idealizmie absolutnym do
dyspozycji osób małżonków, by pojąć ich wzajemną miłość jako akt ducha, a konkretniej
wspólny akt ich obopólnej wolności, nabudowanej na wolnej woli każdego z małżonków.
Tego nie chce mieć do dyspozycji Hegel, ponieważ według niego tylko "duch absolutny"
jest wolny, ale na sposób absolutnej "konieczności" i całkowitej zależności od wolności
skończonej, czyli ludzkiej, co de facto oznacza zniewolenie tegoż heglowskiego "boga".
Cóż to jest za "bóstwo", jeśli jego wolność jest istotowo określona wolnością ludzi, co
więcej, i którą to wolność, jak Hegel tłumaczy ten problem w jego "Fenomenologii ducha",
musi "zabić", a następnie wykraść człowiekowi w jego "walce na śmierć i życie" jako "pana
z niewolnikiem", tzn. z człowiekiem.
Proces czynienia z małżonków "jednej osoby" jest stopniowym etapem przejmowania
podmiotowości współmałżonków przez samego "ducha absolutnego", do którego oni
obydwoje należą jako, według Hegla, jego "momenty", względnie "części". Jeżeli nie
uczynią tego sami, to zostaną do tego przymuszeni, co realnie oznacza dla nich
"uśmiercenie", ale ta "śmierć" ich nie jest, jak obiecuje Hegel, "unicestwieniem", lecz
"wywyższeniem", bo w stanie natury istnieją w prymitywnej postaci, natomiast po śmierci
zostają "wyniesieni" w samego "boga" heglowskiego, więc nie powinni mieć czegokolwiek
przeciwko temu koniecznemu procesowi, skoro śmierć zapewnia wyższą formę istnienia,
już nie w stanie wyobcowania z "całości" "ducha absolutnego" jako ten oto mężczyzna czy
ta oto kobieta, lecz jako "część" ponownie wcielona w byt-"całość" "boga" Hegla. Śmierć
nie jest skutkiem grzechu, lecz zasadą wyższego rozwoju "ducha absolutnego". Innymi
słowy: bez śmierci małżonków jako osób "bóg" heglowski nie stałby się prawdziwym
"bogiem".
Teologiczne pojęcie "stopniowalności"
Przy takiej panteistycznej koncepcji "boga" heglowskiego nie ma realnej różnicy pomiędzy
"bogiem" a "światem", czyli także pomiędzy "bogiem" a "małżonkami" i ich "związkiem"
czy też innymi związkami ludzkimi w myśli Hegla. Wszystko już jest "duchem
absolutnym", ale różni się jedynie stopniami: przyporządkowania do "całości", etapów
"rozwoju" czy "świadomości". Skoro pomiędzy "bogiem" a "diabłem" jest tylko różnica
stopnia istnienia, co więcej, Hegel przypisuje diabłu w "Fenomenologii ducha" status
"pierwszego syna boga", a Jezusa jako Syna Bożego redukuje do "drugiego syna boga", to
podobnie rozwiązana jest kwestia różnicy stopniowej pomiędzy "łaską" a "grzechem",
"prawdą" a "kłamstwem", "dobrem" a "złem".
Stąd pojawiła się zaskakująca, niebezpieczna dla nauki katolickiej w ogóle, nie tylko w
odniesieniu do nauki katolickiej o małżeństwie i rodzinie, forma argumentacji u niektórych
teologów "katolickich" na synodzie o różnicy "stopnia" pomiędzy sakramentalnym
związkiem małżeńskim a związkiem rozwiedzionych, pomiędzy stanem moralnym
małżonków w stanie łaski uświęcającej a stanem moralnym rozwiedzionych i tworzących
drugi związek i będących, obiektywnie patrząc, w stanie grzechu śmiertelnego. W takim
układzie rzeczy, czyli na gruncie Hegla, także związek ludzi jednej płci różni się tylko
stopniem przyporządkowania do "całości" "absolutu", ale zasadniczo nie różni się od
jakości "ducha absolutnego", bo ostatecznie także takie osoby są "częściami" heglowskiego
"boga".
Nie można uratować świętości katolickiej nauki o małżeństwie wewnątrz wspólnoty i
doktryny Kościoła św. jako Mistycznego Ciała Chrystusowego, a zatem także świętości
małżonków, jeżeli sięgnie się po zasadniczo błędne ideologie jako rzekome "podstawy" do
współczesnego rozwiązania problematyki małżeńsko-rodzinnej.
O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (cz. 3)
Sobota, 9 maja 2015
Czy według Hegla istnieje małżeństwo jako jeden związek osoby jednego mężczyzny i
osoby jednej kobiety? Przypomnijmy, iż dla Hegla istnieje w ogóle tylko jeden byt w sensie
"ducha absolutnego", który jest "sprzecznością" i do którego wszystko "inne", jak np.
człowiek, zwierzęta, rośliny, planety i galaktyki, przynależy jako jego "absolutne" "części".
Nie inny status bytowy posiadają mężczyzna i kobieta, będący wyłącznie apersonalnymi
"momentami" "boga" Hegla.
"Prymitywne myślenie" o małżeństwie
"Prymitywny rozum" ludzki mniema, iż każdy z nich jest "osobą", czyli bytem istniejącym
dla dobra jego samego, i nieśmiertelny, a jako taki rozumny i wolny. "Intelekt
dialektyczny", tzn. heglowski, uważa, iż "rozwój" "ducha absolutnego" żąda stopniowej
eliminacji "osoby" ludzkiej, by tym samym umożliwić dotarcie "boga" Hegla do jego
boskiej "samoświadomości", że tylko on jest tą "całością", złożoną ze wszystkiego, co jest.
Dlatego też na płaszczyźnie "rozumu prymitywnego", czyli de facto tegoż "boga" jeszcze
nierozwiniętego, "obiektywnym punktem wyjścia [małżeństwa] jest wolne przyzwolenie
osób i to do tego, by uczynić j e d n ą osobę", ponieważ mężczyzna i kobieta jako
indywidua są tylko "środkami" w urzeczywistnianiu się "jednego" bóstwa, ale w sensie
dialektycznym.
Zauważmy fundamentalny problem w idealizmie Hegla, że myśli on o "bogu"
niedoskonałym, który uprzedmiatawia człowieka do tego stopnia, że tworzy człowiekowi
iluzję bycia osobą ludzką po to tylko, by "rozwinąć" siebie w jego boskiej "duchowości", co
okupione jest już w relacji małżeńskiej utraceniem ludzkiego bytu osobowego. Negacja
osób małżonków jest przecież negacją ich suwerennej substancjalności, czyli negacją ich
człowieczeństwa w samej istocie. Czyż można się dziwić w epoce olbrzymiego wpływu
Hegla na współczesną ludzkość temu, że wielu młodych ludzi nie podejmuje powołania do
małżeństwa i rodziny? Z pewnością nie, bowiem jeżeli ulegnie się takiemu ideologicznemu
zakłamaniu, to nie można postawić na małżeństwo jako drogę utraty człowieczeństwa.
Unicestwienie jako "wyzwolenie"
Perfidia tej ideologii Hegla polega na takim zakłamaniu prawdy o małżeństwie, że to, co
poddane jest procesowi zagłady, ukazywane jest jako "wyzwolone", bo oto obiecuje on,
wbrew temu, czego najpierw żąda od małżonków, a mianowicie, "by oddać ich naturalną i
indywidualną osobowość dla tamtej jedności, która według tego względu jest
samoograniczeniem", tzn. że człowiek sam musi dokonać negacji siebie jako indywidualnej
i niepowtarzalnej osoby, ale w swojej dialektyce prawdy i zarazem kłamstwa Hegel dodaje:
"właśnie takiej" negacji, "w której one zdobywają ich substancjalną samoświadomość", co
jest "ich wyzwoleniem". Jakże może to być ich osobowa "substancjalna samoświadomość",
skoro małżonkowie muszą swoją substancjalność unicestwić, by na ich negacji powstała
wprawdzie "substancjalna samoświadomość", ale samego "boga" heglowskiego, a nie
skasowanych już w akcie zawierania małżeństwa, według Hegla, "osób" współmałżonków?
Jakże taki proces realnego niszczenia osób mężczyzn i kobiet może być nazwany w
idealizmie heglowskim "wyzwoleniem", skoro ma miejsce konieczność "śmierci" człowieka
jako "osoby"? Nie dziwią zatem sformułowania przedstawicieli ruchów feministycznohomoseksualnych, iż wolność od małżeństwa i odpowiedzialności za drugą osobę w
rodzinie jest prawdziwym "wyzwoleniem" współczesnych.
Hegel przyznaje z jednej strony, iż "małżeństwo jest istotnie monogamią" i jako takie
"jednym z absolutnych principiów, na których spoczywa moralność społeczności" "państw",
ale z drugiej strony należy pamiętać o tym, że "monogamia" nie oznacza jedności osobowej
mężczyzny i kobiety, lecz dialektyczną jedność ich jako "części" męskiej i kobiecej,
tworzących wyższy poziom jednoczenia się heglowskiego "bóstwa" jako "jedności
sprzeczności". Stąd heglowski postulat "monogamii" jest całkowicie bezużyteczny dla
dyskusji nad prawdziwą naturą małżeństwa.
Opcja rozwodu jako konieczność
Miejsce nierozerwalności związku jednego mężczyzny i jednej kobiety jako osób zajmuje w
myśli Hegla dialektyczna "nierozerwalność" relacji "całości" "boga" heglowskiego i jego
"części", a pośród nich m.in. kobiet i mężczyzn. Hegel ma pełną świadomość, że cechą
małżeństwa "powinna być" "nierozerwalność", tzn. z jednej strony "małżeństwo w sobie jest
do uszanowania jako nierozerwalne", ale z drugiej strony, ponieważ według Hegla
"małżeństwo zawiera moment odczucia (Empfindung), to nie jest ono absolutne, lecz
chwiejące się i ma w sobie możliwość rozpadu".
Tutaj uwidacznia się konsekwencja heglowskiej negacji osób jako skutku zawarcia
małżeństwa. Jeżeli małżonkom nie wolno pozostawać osobami, to nie są już w stanie
zapanować nad sferą swoich uczuć, a ponieważ same uczucia są w swojej naturze zmienne,
co jest obiektywną prawdą, to naturalną konsekwencją tak pojętego związku jako
uczuciowego jest jego "rozpad", podobnie jak zanikają bytowo nietrwałe w swojej istocie
uczucia. Tylko "cnota" gwarantuje człowiekowi jako osobie stabilność jego postaw,
natomiast rolą uczuć jest wspieranie poszczególnych aktów ducha ludzkiego na glebie
trwałych postaw moralnych słusznie nazwanych "habitus", tzn. "cnotą". Skoro małżeństwo
według Hegla jest zbudowane na "subiektywnym przypadkowym odczuciu", to dlatego
"może zostać rozwiedzione".
Kto ma prawo usankcjonowania rozwodu?
Małżeństwo powinno zostać rozwiedzione przez "autorytet moralny" albo przez "Kościół",
pojęty u Hegla jako protestancki, "albo przez sąd" państwowy. W przeciwieństwie do myśli
Hegla przy "katolickim małżeństwie", którego rozumienie jest mu doskonale znane,
"rozwód małżeństwa jest absolutnie zakazany", czego nie podziela on ze względu na to, że
skoro "totalne wyobcowanie wydarzyło się jak np. przez cudzołóstwo, to także autorytet
religijny musi pozwolić na rozwód małżeński", a ponadto, co jest jeszcze ważniejsze w
systemie heglowskim, przez istnienie małżeństwa nierozerwalnego nie doszłoby do
powstania "państwa", które jako szczytową formę samorozwoju "ducha absolutnego"
poprzedza już tylko "społeczeństwo obywatelskie", bazujące na powyższej dialektyce
heglowskiego idealizmu.
Unicestwienie małżeństwa a nihilizm państwa
Hegel wzywa do odrzucenia tzw. mentalności małżeńsko-rodzinnej zachowującej i
rozwijającej "postępowanie", "które obejmuje całą egzystencję krewnych i jego", czyli
poszczególnego członka rodziny jako męża, żony, ojca, matki, córki i syna rodziny oraz w
którym to myśleniu "nie pojmuje się" go jako "obywatela" całego społeczeństwa, względnie
członka państwa, to traktuje się go jako ontologicznie "martwego". Dlaczego człowiek
pojęty w relacjach rodzinnych jest w gruncie rzeczy umarłym bytem? Hegel odpowiada
zgodnie z jego systemową dialektyką: "Ponieważ on tylko jako obywatel jest rzeczywisty i
substancjalny, tak oto pojedynczy, jeżeli nie jest obywatelem i przynależy do rodziny", to
jest "tylko nierzeczywistym, bezkształtnym cieniem".
"Unicestwienie" zatem małżeństwa i rodziny jest "konieczne" zarówno dla ich
poszczególnych członków, by nie istnieli w swojej rzekomej "martwocie", ale także i dla
samego "boga heglowskiego i "jego stania się czystym bytem", tzn. absolutnie doskonałym,
co w języku Hegla wciąż oznacza absolutną "samoświadomość", czyli pełne "samopoznanie
się" "ducha absolutnego", które tak długo nie urzeczywistni się, jak długo małżeństwo i
rodzina pozostaną sobą i będą budować swoją tożsamość, zamiast stać się materiałem
budulcowym samego absolutu idealistycznego. W tej myśli Hegla tkwią korzenie
współczesnego absolutyzmu wielu państw w ich relacjach do swoich własnych małżeństw i
rodzin, które poddawane są szybciej lub wolniej poprzez zakodowany heglizm w ideologii
gender systematycznej instrumentalizacji, aby te podstawowe wspólnoty osób jako przecież
realne fundamenty wszystkich państw świata doprowadzić do całkowitej relatywizacji, tzn.
do ruiny. Taki proces jest prostą drogą także do samonegacji państwa jako wspólnoty osób
obywateli ze względu na ich "bonum commune". Totalny nihilizm w aspekcie małżeńskorodzinnym prowadzi konsekwentnie do totalnego nihilizmu państwowego.
O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (cz. 4)
Sobota, 16 maja 2015
Niektórzy teologowie "katoliccy", bazujący na Heglu i Schellingu, żądają dopuszczenia
osób rozwiedzionych do aktywnego życia sakramentalnego.
Czy małżeństwo według Hegla może być oparte na miłości, wierności i uczciwości
małżeńskiej? To jest realnie możliwe, ale tylko na fundamencie rozumienia małżonków jako
osób, natomiast Hegel twierdzi, że w procesie stawania się "ducha absolutnego" jako
"samoświadomego" człowiek jako indywidualna osoba musi się zatracić najpierw w
"małżeństwie", które, podobnie jak "rodzina", ma "utworzyć jedną osobę", względnie
"substancję".
"Członkowie" zatem rodziny w sensie heglowskim są "przypadłościami" rodziny jako
"substancji", ale tylko przejściowo, ponieważ ostatecznie wyłącznie "bóg" Hegla jest
"substancją". Dla porównania - w katolickiej nauce o małżeństwie i rodzinie zarówno
małżonkowie, rodzice, jak i dzieci są jednostkowymi substancjami i osobami oraz pozostają
nimi na wieki, natomiast małżeństwo, rodzina, naród czy państwo są "relacjami", czyli
przypadłościami, a więc nie substancjami.
"Najpotworniejsza sprzeczność"
Skoro człowiek zredukowany jest w rodzinie heglowskiej do "przypadłości", to trudno
mówić o "miłości" jako akcie i postawie osoby ludzkiej. Hegel przyznaje, że "miłość jest
zatem najpotworniejszą sprzecznością, której rozum nie może rozwiązać, gdyż nie istnieje
nic twardszego aniżeli punktowość samoświadomości, która jest negowana i która pomimo
tego powinna mieć siebie jako afirmatywną".
Ta "sprzeczność" oznacza, że chociaż człowiek przestaje być osobą, to musi w idealizmie
Hegla uznać tę zmianę za coś "pozytywnego", bowiem "miłość jest równocześnie
zrodzeniem i zniesieniem sprzeczności: jako kasacja jest ona moralną jednością". Jako
"moralna relacja" mężczyzny i kobiety w małżeństwie jest jeszcze "bezpośrednią", czyli
"naturalnym życiem", tzn. wyłącznie "cielesnym", "uczuciowym" i "zmysłowym", co jest
oceniane przez niego jako negatywne i porównywalne ze światem zwierząt, ponieważ
"miłość jest wrażeniem (Empfindung), to nazywa się moralnością w formie tego, co
naturalne; w państwie nie ma jej już więcej, ponieważ tam jest się świadomym jedności jako
prawa, tam treść musi być rozumna, a ja muszę ją wiedzieć". Bezzasadne zredukowanie
cnoty "miłości" jako stałej postawy wolnej woli człowieka do zasadniczo zmiennego
"uczucia" doprowadza myśl Hegla do pojęcia "miłości" jako "sprzeczności".
Odrzucenie siebie jako "osoby"
Hegel argumentuje tak: "Miłością nazywa się w ogóle świadomość mojej jedności z drugim
tak, że ja dla siebie nie jestem odizolowany, lecz zdobędę moją samoświadomość tylko jako
odrzucenie mojego bytu dla siebie i przez wiedzę o mnie jako jedność mnie z drugim i
drugiego ze mną". Miłość jako w etyce katolickiej wolny akt woli człowieka, względnie
jako cnota miłości potraktowana jest najpierw jako emocjonalny etap procesu
samouświadamiania się "boga" heglowskiego, czyli jako etap rozwoju "boskiego" rozumu, a
nie innej władzy ducha w postaci wolnej woli. Przy tym każda suwerenna osoba ludzka jako
dla Hegla tylko "członek", czyli "moment" "boskości", musi zatracić siebie w dążeniu
"ducha absolutnego" do jedności ze sobą samym. Co więcej, to jest "pierwszym momentem
w miłości, że nie chcę być żadną samodzielną osobą dla mnie i że jeżeli byłbym nią, to
czuję się zbrakowany i niepełny".
Hegel ocenia jako "brak" to, co jest obiektywnie doskonałością, czyli człowieka w swojej
substancjalnej i osobowej istocie, natomiast przekreślenie tej doskonałości, względnie
"utracenie" i "przejście do rozdarcia i na stanowisko względnego" jest procesem wyższego
rozwoju aż do "społeczeństwa obywatelskiego" i ostatecznie "państwa" jako szczytu
istnienia samego "boga" idealistycznego.
Na "popiołach" drugiego
Hegel obiecuje wprawdzie, iż w jego dialektyce sprzeczności małżeńskiej "drugim
momentem jest, że zdobywam siebie w drugiej osobie, że jestem w niej ważny, co ona
osiąga z kolei we mnie", ale tutaj powstaje logiczne pytanie: Jak ze śmierci drugiego jako
osoby może sam człowiek jako "przypadłość" wydobyć własne życie osobowe oraz jak
drugi człowiek jako tylko przejściowy "moment" "całości" "boga" jako świata może w
zatraconym już w swojej osobowej jednostkowości bycie, czyli w umarłym, zdobywać
siebie?
Trudno Heglowi przezwyciężać następne absurdy myślenia w aspekcie "wierności"
rodzinnej, skoro jego pierwotnym założeniem jest absurd niedoskonałego "boga",
traktującego wszystkie małżeństwa i rodziny jako etapy rozwoju swojej niedoskonałej
"boskości".
Podstawa "zaniku rodziców"
Według Hegla, "relacja mężczyzny i kobiety jest najpierw bezpośrednim poznaniem siebie
jednej świadomości w drugim i poznaniem wzajemnego bytu uznania siebie". Warto
pamiętać, iż w tym procesie wzajemnego poznania się małżonków wciąż mamy do
czynienia z samopoznaniem się "absolutu" heglowskiego. Tzn. jako taka ta relacja
małżeńska jest tylko "wyobrażeniem i obrazem ducha, ale nie samym rzeczywistym
duchem", czyli jest etapem poznania zmysłowego, a przecież "duch" ten chce stać się
"absolutnym" i mieć "absolutne" poznanie. Dlatego prawda o nich obydwojgu uzewnętrznia
się w "dziecku".
Wprawdzie w pewnym okresie Hegel myślał, że "obowiązkiem rodziców względem dzieci
jest troszczyć się o ich utrzymanie i wychowanie - tym (obowiązkiem) dzieci, by być [im]
posłusznym, aż staną się one samodzielnymi i czcić ich całe życie - tym (obowiązkiem)
rodzeństwa w ogóle postępować względem siebie nawzajem według miłości i wspaniałej
słuszności", ale zasadniczo je zmienił. Bycie "dla siebie", czyli bycie w pełni ludzkie, nikt z
małżonków ani z dzieci nie osiągnie tak długo, jak długo te relacje małżeńsko-rodzinne
będą istnieć. Dopiero przez "rozdzielenie (dzieci) od przyczyny powstania", czyli poprzez
rozdzielenie dzieci od rodziców, a małżonków od siebie nawzajem, powstaje "własna
samoświadomość" ludzka, czyli świadomość siebie jako podmiotu. Hegel pisze konkretnie,
iż "z naturalnego ruchu i z moralnym spokojem kobieta jako córka musi widzieć znikanie
rodziców, ponieważ tylko na stracie tej relacji dochodzi ona do bytu dla siebie, którego jest
zdolna; ona nie ogląda więc w rodzicach jej bytu dla siebie na sposób pozytywny", stąd
musi ich porzucić, ale też tylko przez "moment" może radować się suwerennością, bo
przecież w swoim związku małżeńskim dokona się to samo z nią poprzez jej dzieci, co ona
jako córka czy syn uczynili ze swoimi rodzicami. Interesujący jest fakt, że Hegel odróżnia
"małżeństwo" od "konkubinatu", w którym według niego chodzi "głównie o zaspokojenie
popędu natury", a nie o "poczęcie" i zrodzenie nowych "części" "ducha absolutnego" w
postaci nowych dzieci, poprzez które "bóg" Hegla dąży do pełnej świadomości siebie, a co
bez uzewnętrznienia się wszystkich jego części bytowych nigdy się nie dokona.
Antysakramentalność heglowskiej koncepcji
Jeżeli "sakrament" w Kościele św. jest zrozumiany jako zewnętrzny znak realnej obecności
Boga Objawionego w Jezusie Chrystusie, to jasne jest, iż w idealizmie Hegla nie ma
miejsca na żaden sakrament, który Hegel klasyfikuje jako największą "sprzeczność".
Dlaczego? Z tej racji, w świetle której "dogmaty" Kościoła są dla niego jako "sprzeczność"
"niepojmowalne", "niewyobrażalne" i tym samym "bezużyteczne", Hegel odrzuca
radykalnie każdy sakrament. Jeżeli według Hegla wszystko, co jest, jest "bogiem", to
wszystko istnieje już w "bogu" heglowskim, a jego "bóg" istnieje we wszystkim, względnie
jako wszystko, co jest, to bezsensem jest dla niego przyjmowanie tezy o zasadności
sakramentów świętych, a pośród nich także sakramentu małżeństwa.
"Państwo pruskie" albo "inne"
Według Hegla, rodzina "wydoskonala się w trzech aspektach: a) w postaci jej
bezpośredniego pojęcia jako małżeństwo; b) w zewnętrznej egzystencji, własności i dobru
rodziny i trosce o to; c) w wychowaniu dzieci i rozpadzie rodziny", ponieważ jest
"rzeczywistością gatunku i jego procesu", a tenże "gatunek" pojęty jest jako część całości
rozwoju absolutu. "Naturalna całość, którą stanowi rodzina, rozszerza się do całości narodu
i państwa, w którym indywidua mają dla siebie samodzielną wolę".
Państwo zatem staje się tym docelowym sposobem bytowania rodziny, a nie rodzina jako
rodzina, a następnie rodzina wieczna z Bogiem, aniołami i świętymi w transcendentnym
Królestwie Niebieskim. Dlaczego? Ponieważ dla Hegla "królestwo niebieskie przesadzone
jest na ziemię" ("Fenomenologia ducha") i stanowi je na ówczesnym etapie dziejów "boga"
w realnej postaci "państwo pruskie". Także inne państwa mogą, według niego, w innym
czasie stanowić awangardę tak pojętego "królestwa niebieskiego" jako ostatecznego "raju",
bo "pierwszy raj był rajem natury ludzkiej, tak drugi, wyższy jest rajem ducha ludzkiego,
który wychodzi w jego piękniejszej naturalności, wolności, głębi i świeżości jak panna
młoda z jej komnaty" i wtapia się całkowicie w "ducha absolutnego" wędrującego "przez
świat" jako jego "moment" ku jego absolutnej "samoświadomości", czyli pojednaniu
samego siebie ze sobą.
Uświatowienie i utożsamienie Boga Objawionego w Chrystusie z "państwem" przez Hegla
stało się przyczyną jego antypersonalnej i antysakramentalnej, a tym samym ostatecznie
antymałżeńskiej i antyrodzinnej, bo antyboskiej koncepcji myśli, która nie ma żadnej
wspólnej płaszczyzny z katolicką nauką o małżeństwie i rodzinie. Wyrażają to zewnętrznie
m.in. gratulacje Hegla dla spokrewnionego merytorycznie z jego idealizmem Schellinga z
racji jego zaślubin, ale z rozwiedzioną ze swoim mężem A.W. Schlegel Caroline Schlegel.
Jeszcze bardziej zdumiewający jest dla obecnej dyskusji wokół katolickiej nauki o
sakramentalności małżeństwa i możliwościach przyjmowania sakramentów świętych:
pokuty i Eucharystii, przez małżonków, a nie przez osoby rozwiedzione i praktykujące inny
związek z osobami trzecimi, fakt, że niektórzy teologowie "katoliccy", bazujący na Heglu i
Schellingu, żądają dopuszczenia do aktywnego życia sakramentalnego tych ostatnich, co
stoi w ewidentnej sprzeczności z Ewangelią Jezusa i nauczaniem Urzędu Nauczycielskiego
Kościoła św. katolickiego.
Totemy Freuda (cz. 1)
Sobota, 23 maja 2015
Transcendentny świat z Bogiem Najwyższym, czyli z Bogiem Biblii, dla Zygmunta Freuda
nie istnieje
We "Wstępie" do pisma "Totem und Tabu", przetłumaczonym z języka niemieckiego na
język hebrajski i opublikowanym w Jerozolimie w Wydawnictwie Stybel na przełomie 1930
i 1931 roku, Zygmunt Freud podkreśla, iż "nie rozumie świętego języka, jest całkowicie
wyobcowany z religii ojcowskiej - jak z każdej innej - nie może brać udziału w ideałach
nacjonalistycznych, ale nigdy nie zaparł się jego narodu, odczuwa jego swoisty rodzaj jako
żydowski i niczego innego sobie nie życzy". Wprawdzie Freud przyznaje, że w pewnych
aspektach ma "respekt […] przed określonymi religijnymi naukami", ale "nie jest
bezwartościowym, ażeby wycofać je z motywacji kulturowych przepisów", takich jak np.
"nie zabijaj!", ponieważ okazują się one "neurotycznymi reliktami" na drodze "pojednania
człowieka z kulturą": "Prawdy, które zawierają nauki religijne, są tak zdeformowane i
systematycznie zakryte, że masy ludzi nie poznają ich jako prawdy".
Co więcej, Freud mniema, iż jeżeli "dziecko nie byłoby pod wpływem" np. prawd
religijnych, to pewnie upłynęłoby wiele czasu, zanim ono "zaczęłoby czynić sobie myśli o
Bogu i rzeczach poza tym światem", czyli o "Niebie", które Freud za ateistycznym autorem
"pozostawia aniołom i wróblom".
Psychoanalityczna koncepcja życia zapewnia, że "wychowanie uwolnione od ucisku nauk
religijnych być może niewiele zmieni w psychologicznej istocie człowieka, nasz bóg Logos
nie jest być może bardzo wszechmogącym, może tylko wypełnić jedną małą część z tego,
co obiecywali jego poprzednicy", ale za to "nasza nauka nie jest żadną iluzją. Iluzją byłoby
wierzyć, że skądinąd moglibyśmy otrzymać to, czego ona nie może nam dać". Cały ten
transcendentny świat z Bogiem Najwyższym, czyli z Bogiem Biblii, dla Zygmunta Freuda
nie istnieje. Jak doszło jednak w dziejach świata w ogóle do powstania wiary w Boga?
"Pierwsza forma" bóstwa
W psychoanalizie "totemizm", czyli czczenie bóstwa jako zwierzęcia, stanowi początki
wszelkiej świadomości religijnej. "Totem-zwierzęta stają się świętymi zwierzętami bogów",
których nie wolno było zasadniczo "zabijać i spożywać", lecz tylko podczas "uroczystego
rytuału, jeden raz w roku". To był ten okres w dziejach świata, w którym pojawiły się
"najgłębiej sięgające moralne ograniczenia - zakaz zbrodni i incestu", które uniemożliwiały
prawdziwe życie człowieka jako syntezy "popędu seksualnego" i "popędu śmierci". Jednak
ewolucyjny "wyższy rozwój", nakreślony przez Darwina, doprowadził nie tylko do zmiany
"bóstwa" ze "zwierzęcego boga" na "ludzki", lecz także do zmiany religii - aż do jej
słusznego zaniku.
"Jeden Bóg"
"Człowiek czyni […] moce przyrody […] bóstwami" i "nadaje im charakter ojca".
Dlaczego? Z racji ich "bezradności" przed "zastraszaniem ze strony przyrody" i "brutalności
przeznaczenia, szczególnie jak się ono ukazuje w śmierci", "ludzie" tworzą sobie iluzję
"tęsknoty za ojcem i bóstwami". Człowiek nie radził sobie z "unicestwiającą potęgą
przyrody", a także z "odczuwalnymi niedoskonałościami kultury", które chciał poprawić
poprzez utworzenie sobie "iluzji" "Objawienia Boskiego", które jest "produktem
zastępczym" niezaspokojonych popędów przyrody i jego własnej natury w sensie
apersonalnego "id", utożsamianego przez Freuda z "ego", czyli z podmiotowym "ja"
ludzkim. Tylko "prymitywny" człowiek "potrzebuje Boga jako Stwórcy świata, rządcy rodu,
osobistego opiekuna. Ten Bóg ma jego miejsce za zmarłymi ojcami, o których tradycja
może jeszcze coś powiedzieć". Także współcześni ludzie "pozostają infantylni i
potrzebujący ochrony jako dorośli", którzy nie wyobrażają sobie życia "bez jednego Boga"
jako "P r a w d y wiecznej". Uważają oni, że "ludzki intelekt" potrzebuje "prawdy", co
Freud zasadniczo kwestionuje.
"Wiara" w Boga jako "obłęd"
Freud pisze: "Nie wierzymy, że dzisiaj istnieje jeden wielki Bóg, lecz że w czasach
pierwotnych istniała jedna osoba, która wówczas musiała wydawać się bardzo wielką i która
następnie wywyższona do bóstwa powróciła we wspomnieniu ludzi". Tak należy, według
Freuda, wyjaśnić "religię Mojżesza", który "narodowi przyniósł ideę jedynego Boga", a
która "nie oznaczała nic nowego jak ponowne ożywienie przeżycia z pierwotnych czasów
rodziny ludzkiej, które dawno [przed Mojżeszem] zaniknęło w świadomej pamięci ludzi".
To jest wyraz represyjności względem człowieka: "Taka idea ma charakter przymusu, ona
musi znaleźć wiarę" i jako taką "wolno jest określić jako obłęd", ale o "ile ona przynosi
powrót przeszłego [wydarzenia historycznego, chociaż w sobie iluzyjnego], musi się ją
nazwać prawdą".
Klucz do psychoanalizy
Od kogo Freud czerpie inspiracje w jego psychoanalitycznej negacji prawdy o Bogu
Jedynym? Najważniejszy jest "wielki" Charles Darwin, od którego Freud "zapożycza
hipotezę, że pierwotnie ludzie żyli w małych stadach, każde z nich pod panowaniem
starszego mężczyzny, który przywłaszczał sobie wszystkie kobiety, a młodych mężczyzn,
także jego synów, albo wychowywał, albo usuwał".
Od Atkinsona Freud przejął "kontynuację tej prezentacji" Darwina, "że ten system
patriarchalny znalazł swój koniec w oburzeniu synów, którzy zjednoczyli się przeciwko
ojcu, przezwyciężyli go i wspólnie zjedli". Zaś z "teorii Totem Robertsona Smitha
przejąłem, że potem stado ojca zrobiło wolne miejsce dla totemistycznego klanu braci.
Ażeby móc żyć razem w pokoju zwycięzcy [nad ojcem] bracia zrezygnowali z kobiet, z
powodu których oni zabili przecież ojca i zobowiązali się do exogamii. Władza ojcowska
była załamana, rodziny uporządkowane według prawa matki. Zmienne nastawienie
uczuciowe synów względem ojca pozostawało w mocy przez cały dalszy rozwój. W miejsce
ojca wstawiono określone zwierzę jako Totem; było ono przodkiem i duchem ochronnym,
nie wolno było go zranić ani zabić, ale raz do roku spotykała się cała wspólnota męska na
uroczystej uczcie, przy której to poza tym czczone Totem-zwierzę zostało rozerwane na
części i wspólnie zjedzone. Nikogo nie wolno było z tej uczty wykluczyć, to było
uroczystym powtórzeniem morderstwa ojca, od którego wzięły ich początek: porządek
społeczny, prawa moralne i religia. Zgodność tej Totem-uczty Robertsona Smitha z
chrześcijańską wieczerzą wpadła przede mną niektórym autorom". Jakaż to mitologizacja
obiektywnie prawdziwej, bo objawionej w Jezusie Chrystusie Prawdy o wiecznie Żywym i
wiecznie sprawiedliwym Bogu i Panu wszelkiego istnienia!
Mojżeszowa "religia Ojca"
Chociaż Freud musiał z tego powodu "wysłuchiwać ponawiane ostre zarzuty", to pomimo
tego - jak twierdzi - "w późniejszych wydaniach mojej książki ich nie zmieniłem", a z
"przeciwnikami" tego poglądu "nigdy się nie spotkałem". Cały "rozwój" świata określony
został przez te poglądy i wszystko, co jest - według Freuda - "ponownym powrotem tego, co
wyparte", czyli co "przeszłe, zaginione, przezwyciężone w życiu narodów", a co "my
ośmielamy się utożsamiać z życiem duchowym" każdego "indywiduum".
Życie to jednak jest całkowicie określone przez "psychiczne wydarzenia tamtych
pierwotnych czasów" i dlatego stały się one "dobrem dziedzicznym […] każdej nowej
generacji potrzebującej jedynie obudzenia, a nie odziedziczenia" tego "kolektywnego,
ogólnego posiadania ludzi", co już jest ich własnością, którą należy w sobie i w innych
jednak tylko "obudzać" "powoli, z pewnością nie spontanicznie". "Ojciec staje się ponownie
głową rodziny", "bóstwa organizują się w rodziny, hierarchie. Jeden z nich zostaje często
wywyższony do głównego pana nad bogami i ludźmi", a "w końcu następuje decyzja
przekazania jedynemu Bogu wszelkiej władzy i nieznoszenia obok Niego żadnych bogów" i
tak oto dochodzi do "ponownego odkrycia wspaniałości ojca pierwotnego stada", z którym
"łączą się im przynależne uczucia" ludzkie. Te "dziecięce uczucia" "podziwu, czci i
dziękczynienia" względem "Boga Ojca" w "religii Mojżesza", np. ofiarowane Bogu na
górze Synaj podczas "stanowienia prawa", są tego przykładem.
Następnym krokiem jest "oddanie się Bogu" jako "reakcja na powrót wielkiego Ojca". W
ten sposób "religia Ojca była na wszystkie czasy określona", ale "jej rozwój nie został tym
samym zakończony". Dlaczego? Ponieważ "do istoty relacji Ojca należy ambiwalencja":
"Religia Mojżesza" nie udostępniła - według Freuda - "żadnej przestrzeni dla morderczej
nienawiści Ojca" ze strony "synów", którzy "podziwiając i lękając się Ojca", "zabili" Go.
Mojżesz wzbudził w ludziach tylko "świadomość winy z powodu tej nieprzyjaźni, złe
sumienie, że zgrzeszyło się przeciw Bogu i nie zrywa się z grzeszeniem. Ta świadomość
winy" była "przez proroków utrzymywana bez przerwy", a dodatkowo utrzymywano
"umiłowaną iluzję, że było się narodem wybranym Boga". Ze względu na "grzeszność"
poprzez złamanie "przykazań" "nie zasłużyło się na nic lepszego, aniżeli zostać przez Niego
ukaranym". Ta religia Starego Testamentu uczyła coraz wyższej doskonałości poprzez
odnawiane "rezygnacje z popędu". Stąd "ta etyka ma nieukończony i niedający się zamknąć
charakter kształcenia przymusowo neurotycznych reakcji" w każdym człowieku, którego
chce się po prostu "ukarać" za to, czego on ze swej natury ludzkiej jako takiej nie potrafi
uczynić. Dlaczego?
Niemożliwość "świętości"
"Niemożliwość racjonalnego uzasadnienia" "woli praojca" jest - według Freuda niemożliwością "zrozumienia ambiwalencji" nabudowanego na niej "pojęcia świętości",
które jest wyrazem kontynuacji jego "woli" nawet po "jego usunięciu" przez synówojcobójców. Ta "ambiwalencja" "opanowuje stosunek do ojca w ogóle", ponieważ "święty",
"poświęcony" oznacza także "skorumpowany", "godny pogardy".
A zatem ta "wola ojca" była nie tylko przeznaczona do uwielbienia, ale także do odrzucenia
ze względu na jego "żądanie bolesnej rezygnacji z popędu" seksualnego, "agresji",
"destrukcji" etc. Wprawdzie należy zarówno religię, jak i religijną interpretację
rzeczywistości z tej racji odrzucić jako totalną "iluzję", ale co jest w takiej "etyce
wspaniałego, pełnego tajemnicy, okazuje się w mistyczny sposób samozrozumiałym" i to
właśnie zawdzięcza się "związkowi" ludzkiej racjonalności z "religią", czyli "pochodzeniu z
woli ojca", co w przedziwny sposób realizuje się w życiu kobiet i mężczyzn jako dzieci
swoich rodziców, których one [dzieci] w procesie usamodzielniania się odrzucają, by
następnie jako dorośli w swoich rodzinach być prawie takimi samymi, czyli sprzecznymi w
sobie jak wcześniej rodzice, z racji ostatecznego pochodzenia ich wszystkich ze
wspomnianej i nieobliczalnej prawoli ojca.
Totemy Freuda (cz. 2)
Sobota, 30 maja 2015
Freud obciąża Boga chrześcijańskiego za istnienie zła.
Freud redukuje ewidentnie całe dziedzictwo Boga Objawienia Starego Testamentu do
pewnej fazy w "tworzeniu mitów religijnych", za którymi nie kryje się żaden "logiczny
związek" rzekomo objawiającego się "Boga Jahwe", który "'wybiera' sobie jeden naród" i
który "z pewnością nie ma żad- nego podobieństwa do Boga Mojżeszowego" oraz który dla
Freuda nie jest żadnym Bogiem, lecz za jego imieniem "stoi" wyłącznie "osoba Mojżesza":
"To był jeden mężczyzna Mojżesz, który utworzył Żydów", będących "jego 'narodem
wybranym'". Po raz pierwszy w historii z "masy" Żydów powstał "naród żydowski".
Co więcej, sam Freud wyznaje, iż te jego "nawiązujące do osoby Mojżesza studia"
"obciążyły" go "całkiem szczególnymi trudnościami (wewnętrznymi wątpliwościami, jak
też zewnętrznymi hamulcami)", ponieważ "żyłem wówczas pod ochroną Kościoła
katolickiego i stałem w lęku, że ja poprzez moją publikację (ostatnią część moich studiów o
Mojżeszu jako praracji religii monoteistycznej) tę ochronę stracę i wywołałbym zakaz pracy
dla zwolenników i uczniów psychoanalizy w Austrii. A potem nagle nadeszła niemiecka
inwazja" i "katolicyzm okazał się […] 'chwiejącą się trzciną'". Dopiero gdy "z powodu
prześladowań mojej 'rasy' opuściłem z wieloma moimi przyjaciółmi miasto (Wiedeń), które
od wczesnego dzieciństwa przez 78 lat było mi ojczyzną", a w "pięknej, wolnej i
wspaniałomyślnej Anglii" "znalazłem wolność i bezpieczeństwo", postanowiłem "ponownie
mówić i pisać […] jak chcę i muszę", czyli nie tylko przeciwko mitom o Bogu Starego
Przymierza, lecz także przeciwko mitom o Bogu chrześcijan, przyprawiających wielu o
"obłęd".
"Mity chrześcijaństwa"
Dla Freuda "żadna inna część historii religii" nie jest tak "przejrzystą" jak "ustanowienie
monoteizmu w judaizmie i jego kontynuacja w chrześcijaństwie". Na każdym etapie analizy
psychoanalitycznej należy pamiętać o tym, iż w "naukach i rytach religijnych" istnieją
"fiksacje starej historii rodziny i jej pozostałości", a także "przywoływania przeszłego,
powroty zapomnianego po długich interwałach" dziejów świata, jak stało się to np. w
"historii dziecięctwa Jezusa", będącego "cząstką całego mitu" o bóstwach jako skutkach
niezaspokojonych popędów ludzkich.
Od mitu "religii Ojca" do mitu "religii Syna"
Tak jak w judaizmie "pierwotny Ojciec dopiero długo po jego brutalnym zabójstwie wspiął
się do bóstwa", tak też stanie się, według Freuda, z chrześcijańskim Synem Bożym jako
"najżywotniejszym przykładem" tego procesu tworzenia bóstw przez ludzi. Tak więc jak w
pokoleniach Mojżesza "judaizm był religią Ojca", tak też w pokoleniach apostołów Jezusa
"chrześcijaństwo stało się religią Syna", który "przyszedł w jego miejsce". Ale o "Synu
Bożym […] nie wiemy prawie nic więcej pewnego aniżeli o samym Mojżeszu, nie wiemy,
czy on rzeczywiście był tym wielkim Nauczycielem, o którym piszą Ewangelie".
Wprawdzie jako "przypuszczenie", ale dla Freuda skutkujące istotnie w procesie jego
mitologizacji prawdy o Boskim Mesjaszu, funkcjonuje hipoteza o "żalu z powodu
morderstwa na Mojżeszu", które stało się podstawą dla "fantazji życzeniowej o Mesjaszu".
Jak "Mojżesz był pierwszym mesjaszem, tak Chrystus stał się jego zastępcą i następcą".
Święty Paweł ma rację w tym sensie, że naucza o ukrzyżowanym "Mesjaszu", który "został
zamordowany" jako powtórzenie aktu pierwot- nego zabójstwa. Freud mniema, iż "jeżeli ta
ofiara własnego życia sprowadza pojednanie z Bogiem Ojcem, to ta zbrodnia do pojednania
nie może być żadną inną, aniżeli morderstwem na Ojcu". Jednak w "Zmartwychwstaniu
Chrystusa", według niego, tkwiła "cząstka prawdy historycznej, ponieważ on (Chrystus) był
powracającym ojcem pierwotnym prymitywnego stada", ale już jako "przemieniony i jako
Syn zajmujący miejsce Ojca". Wszystkie bóstwa w historii religii są "późniejszymi
reinkarnacjami" "tego pierwotnego obrazu Boga, Praojca".
"Rytualne obrzezanie Chrystusa"
Z żelazną konsekwencją Freud mitologizuje historię Jezusa jako Syna Bożego i jest dla
niego rzeczą "całkowicie niewątpliwą", że w tamtym akcie "obrzezania" "ojciec stał się
tamtą osobą przerażającą, od której zagraża kastracja", ponieważ dla Freuda "ojciec" chce
za wszelką cenę, nawet za cenę zabicia synów, posiadać wszystkie kobiety wyłącznie dla
siebie. Stąd powstaje "walka życia gatunku ludzkiego" pomiędzy ojcem i synami. "Ta walka
jest istotną treścią życia w ogóle", stwierdza Freud.
Pierwotnie Freud twierdzi, bazując na tragicznej fałszywości mitu, że "ojciec był z
pewnością tym, który praktykował kastrację (synów) jako karę, a następnie zmniejszył ją do
obrzezania". Dlatego też psychoanaliza uważa, że "identyfikacja ojca z kastratorem stała się
pełną znaczenia jako źródło intensywnej aż do życzenia śmierci wzrastającej podświadomej
wrogości względem niego i na to reagujących uczuć winy" synów - w tym także Jezusa z
Nazaretu, w którym pierwotny mit powraca na nowo.
"Mit" "Osoby Jezusa Chrystusa"
"Żydowski mężczyzna Szaweł z Tarsu, który nazywał się później jako obywatel rzymski
Pawłem", odkrył, że ludzie są "nieszczęśliwi", bo "zabili Boga Ojca", ale "jeden z nas
ofiarował swoje życie, żeby nas odkupić" i to był "Syn Boga". "'Zbawiciel' nie mógł być
nikim innym jak głównym winowajcą, przywódcą bandy braci, która pokonała ojca".
"Ludzie […] zawsze wiedzieli, że oni kiedyś posiadali pierwotnego Ojca i zabili" go, stąd
wyrasta "chrześcijański mit" "grzechu pierworodnego i zbawienia przez śmierć ofiarniczą",
które "stały się głównymi filarami przez Pawła założonej nowej religii".
Niejako "główną treścią nowej religii było wprawdzie pojednanie z Bogiem Ojcem,
pojednanie dokonanej na nim zbrodni, ale inna strona tego związku uczuciowego pokazała,
że Syn, który wziął na siebie pokutę, stał się sam obok Ojca Bogiem, a właściwie w miejsce
Ojca. Z religii Ojca powstawszy, chrześcijaństwo stało się religią Syna" i dlatego także w
chrześcijaństwie, według Freuda, "nie uniknięto tragedii, ażeby koniecznie usunąć Ojca". W
tej religii w "miejsce uszczęśliwiającego wybraństwa wchodzi teraz wyzwalające
zbawienie" od "grzechu pierworodnego" poprzez "ofiarę Syna Boga". Tego "zbawienia"
"sami Żydzi" jednak nie przyjęli, ponieważ "nie uznali" "Jezusa Chrystusa" za
"Zbawiciela", chociaż pochodził on "z narodu Żydów".
Wyzwolenie z neurozy według Freuda
Freud opowiada w swoim piśmie "Z historii infantylnej neurozy" o dziecku, które słyszało
od matki "święte historie" o Bogu, a także od "bardzo pobożnej i zabobonnej Niani" np. o
"historii Pasji" Jezusa, przeciwko której ono "protestowało", a także przeciwko "Bogu
Ojcu", bo gdyby był "wszechmogący", to by nie było "ludzi złych", którzy "idą do piekła".
Freud obciąża Boga chrześcijańskiego za istnienie zła: "On (Bóg) sam jest odpowiedzialny
za wszystko zło i wszelkie cierpienia". "Bóg stworzył je (dzieci) na obraz jego własnej
doskonałości […] jakie to jest trudne - pomimo zapewnień Christian Science - zjednoczyć
niekwestionowalną egzystencję zła z jego wszechmocą albo z jego wszechdobrem. Diabeł
byłby dla usprawiedliwienia Boga najlepszą informacją, on przejąłby przy tym […]
ekonomicznie odciążającą rolę", ale skoro sam Pan Bóg jest produktem ubocznym życia
ludzkiego, to tak samo i diabeł. "Można przecież żądać od Boga zarówno zdania rachunku z
egzystencji diabła, jak też i dla tej zła, które on ucieleśnia". Freud nawiązuje przy tym do
"Fausta" Goethego, u którego Mefistofeles mówi o "złu" jako jego "właściwym elemencie",
który w systemie psychoanalizy funkcjonuje także, ale pod apersonalnym pojęciem "popędu
śmierci" lub "agresji".
To dziecko przywołane przez Freuda nie chciało także wyznać wiary w Chrystusa jako
Ukrzyżowanego oraz przyjąć Jego nauki m.in. o "nadstawieniu policzka". Ten człowiek
jako dorosły nie tylko przeprowadza radykalną "krytykę racjonalistyczną" na "naukach
religii" - w szczególności chrześcijańskiej, ale dodatkowo "bluźni i wątpi" zarówno w
"Bóstwo", jak i w "Człowieczeństwo" Jezusa Chrystusa, co jest, według Freuda, jedyną
drogą do jego uwolnienia się od neurozy, spowodowanej głównie poprzez biblijne historie
jak opowieść o "Maryi" jako "Bogurodzicy". Był on wprowadzany w błąd o ojcostwie
Jezusa, iż był nim sam Bóg Ojciec, a nie "Józef", małżonek Matki Najświętszej i
obiektywnie "opiekun" Syna Bożego. Wspomniane dziecko "nie mogło z tym nic począć" i
dlatego "zwróciło się bezpośrednio przeciwko Osobie Boga. Bóg potraktował swojego Syna
surowo i brutalnie, ale On nie był lepszy względem ludzi. On ofiarował swojego Syna i tego
samego zażądał od Abrahama. On zaczął się lękać przed Bogiem. Jeżeli on był Chrystusem,
to ojciec był Bogiem. Ale Bóg, którego wtłoczyła mu religia, nie był właściwym zastępcą
ojca, którego on miłował i którego on nie chciał pozwolić sobie zabrać. On bronił się przed
Bogiem, ażeby móc zatrzymać ojca, właściwie broni przy tym starego ojca przeciwko
nowemu".
Totemy Freuda (cz. 3)
Sobota, 6 czerwca 2015
Psychoanaliza - w jej istocie - jest precyzyjnie przemyślaną ideologią, a nie nauką, jak
chcieliby tego neomarksiści ze Szkoły Frankfurckiej. Bluźnierstwa przeciwko Bogu" w
psychoanalizie Zygmunta Freuda nie oszczędzają Trzeciej Osoby Trójcy Przenajświętszej
(jedno z największych bluźnierstw, czyli nazwanie "Trójcy Świętej" "łajnem", nie wywołuje
sprzeciwu, wręcz przeciwnie - dokładnie odpowiada jego psychoanalitycznym i radykalnie
antyboskim wyobrażeniom), czyli "Ducha Świętego", który jest utożsamiony z "nakazem
oddychania pod pewnymi warunkami", ale "w sposób uroczysty". Ten naturalny "oddech"
jako "symptom" "neurozy" jest "równym duchowi", oczywiście pojętym jako Osoba Ducha
Świętego z wiary chrześcijańskiej, co stwierdza Freud w słowach: "To była rola Ducha
Świętego", który według niego - podobnie jak Osoba Boga Ojca i Syna Bożego - okazuje
się "mitem" albo "zabobonem" i w rzeczywistości wyłącznie procesem organicznym.
Nie przystoi, by w tej formie publicystycznej cytować, czemu według psychoanalizy "Duch
Święty zawdzięcza swoje powstanie" i w jakich okolicznościach doświadcza Go człowiek,
ponieważ jest to w najwyższym stopniu tragicznie ohydne, skoro Freudowska psychoanaliza
pojmuje człowieka jako syntezę "seksualnej żądzy", która jest złożonością "popędów ego",
czyli duchowych, i "popędów seksualnych"!
Skutki "paranoi"
Tylko człowiek chory na neurozę "wdycha Ducha Świętego", a "wydycha duchy złe",
którym przypisuje także "myśli bluźniercze". Według Freuda, wypędzenia złych duchów
przez Chrystusa, które w świniach rzuciły się później w otchłań morza, doprowadził
człowieka, według Freuda, pomimo "spowiedzi", do "przymusowej neurozy". "Genealogia"
mianowicie "złego ducha" jest podobnej natury jak genealogia "Ducha Świętego" i wynika z
zakłóconego życia seksualnego człowieka w fazie "animizmu", w którym przypisywał on
sobie "wszechmoc", "tworząc wyobrażenia o duszy i wiarę w demony".
W "fazie religijnej" człowiek prymitywny "zrezygnował z niej i odstąpił ją bóstwom, ale nie
na serio, ponieważ on (człowiek) zastrzega ją sobie, aby kierować bogami przez różnorodne
wpływy według jego (ludzkich) życzeń". Zaś w "fazie naukowej […] nie ma już żadnego
miejsca dla wszechmocy człowieka, on przyznał się do swojej małości" i ulegając
"rezygnacji, poddał się śmierci, jak i innym koniecznościom przyrody", zachowując dalej
jedynie "część prymitywnej wiary we wszechmoc". A zatem "duchy i demony nie są […]
niczym innym jak tylko projekcjami jego", tj. człowieka "prymitywnego" oraz jego
"odruchów uczuciowych", pochodzących z jedynego źródła bytu, czyli z "popędów
seksualnych", stąd Freud jednoznacznie insynuuje "odrzucenie tych złych nieprzyjaciół"
jako przejawów "zabobonu" oraz zakwestionowania ich realnej egzystencji. Bowiem tylko
"proces chorobowy paranoi posługuje się faktycznie mechanizmem projekcji", który
sprawia iż "paranoicy" "wiążą i uwalniają ich libido (żądzę seksualną)" poprzez
"skombinowane z nich 'promienie Boga'", tzn. poprzez jakiegoś "boga" czy wspomniane
"duchy i demony".
"Mity" i "zabobony"
Jakże ważny w chrześcijańskiej nauce jest dogmat o "stworzeniu duchów", czyli aniołów,
jak też i "duszy" ludzkiej jako "oddzielonej od ciała", co u Freuda przynależy również do
"zabobonów", które "psychoanalityczne badanie" "rozpuszcza", względnie dosłownie
"unicestwia". Dlaczego? Freud argumentuje: "Projekcja wewnętrznych spostrzeżeń na
zewnątrz jest prymitywnym mechanizmem, któremu np. podlegają także nasze wewnętrzne
spostrzeżenia zmysłowe". Gdzie jest tego przyczyna? Otóż ambiwalencja "konfliktu
uczuciowego" doprowadza m.in. do tego, że człowiek ma "lęk przed ukaraniem przez
demony", co jest "utworzonym ceremoniałem", ale niemającym żadnej adekwatności w
realnym "świecie zewnętrznym", co także "zauważa Wundt", który mówi o "micie
demonów".
"Dusza masowa"
Wprawdzie psychoanaliza dyskwalifikuje każdego "ducha" jako "mit", ale w jego miejsce
"przyjmuje" jakąś materialistycznie pojętą "duszę masową", czyli kolektywną, która
odpowiedzialna jest rzekomo za wszystkie procesy - dla Freuda - tzw. duchowe. Co to
oznacza? Po prostu określenie wszystkich aktów, procesów czy stanów "duchowych" na
gruncie "duszy" ludzkiej jako tylko "zwierzęcej", ponieważ jest ona według Freuda zdolna
tylko do przeżyć zmysłowych z racji na jej pokrewieństwo ze zwierzętami: "Wiemy to
wszyscy, że badania naukowe Ch. Darwina" doprowadziły ludzkość do tezy, iż "człowiek
nie jest niczym innym i niczym lepszym jak zwierzęta, on sam powstał z szeregu zwierząt,
kilku gatunkom bliższy, innym dalej spokrewnionym", ale Darwin ukazał według Freuda
słusznie "równowartościowość" człowieka i zwierzęcia.
Z tej racji psychoanaliza twierdzi wbrew ówczesnym badaniom w naukach
humanistycznych, mających ponad 2000 lat istnienia: "Wszelkie duchowe dzianie się jest
opanowane wyłącznie przez dążenia żądzy". Dlatego też według Freuda "id", czyli "popęd"
"jest starsze, 'ego' rozwinęło się z niego pod wpływem świata zewnętrznego jak płaszczyzna
kary", którego "szczególnym obszarem" jest "Über-Ego" ("superego"), czyli tzw. dusza
masowa psychoanalizy. A więc tylko przez historyczne ograniczenia "seksualności"
dochodzi niekiedy do "tryumfu duchowości nad zmysłowością" i w konsekwencji do
"rezygnacji z popędu" przez wielu ludzi, których skazuje się na chorobę. Tylko na tej drodze
doszło do "odróżnienia popędów ego i seksualnych", a "przecież" - przypomina Freud "seksualność jest jedyną funkcją żywego organizmu, która wychodzi ponad indywiduum i
troszczy się o jego związek z gatunkiem".
Osoba jako zwierzę!
Osoba ludzka w psychoanalizie nie ma żadnego prawa, by sądzić, że swoją doskonałością
przewyższa świat zwierząt, że posiada duszę z duchem, tj. rozumem, pamięcią i wolną wolą
i jako taka pochodzi bezpośrednio od transcendentnego Boga Stwórcy w każdorazowym i
niepowtarzalnym akcie stworzenia poszczególnego człowieka jako jednostki i zarazem jako
istoty społecznej, jak naucza Urząd Nauczycielski Kościoła Chrystusowego.
Freud uporczywie i wbrew prawdziwym wynikom badań nauk szczegółowych sądzi, że
zasadniczo subiektywistycznie ugruntowane Darwinowskie "biologiczne badania naukowe
zniszczyły rzekome prawo pierwszeństwa stworzenia człowieka", a tego ostatniego
pouczyły o jego "pochodzeniu z królestwa zwierząt i niezniszczalności jego natury
zwierzęcej". Tylko "człowiek" w stanie "neurozy" potwierdza "jego prawo pierwszeństwa
przed zwierzętami", ale "pierwotnie" wszystko, co stanowi osobę ludzką, jest jako "libido"
"jednością wszystkich popędów", które decydują o tym, iż człowiek posiada "wspólnotę ze
zwierzętami", tzn. pozostaje z nimi w stosunku pokrewieństwa. Freud przyznaje, że jest to
"przewartościowanie", które "dokonało się w naszych dniach pod wpływem Ch. Darwina".
Stąd też w "duchu" darwinizmu "relacja pomiędzy cielesnym i duchowym (u zwierzęcia i
człowieka) stanowi jedyną rację materialną wzajemnego oddziaływania" jako "skutków". To
znaczy tzw. dusza ludzka jest skutkiem zwierzęcego ciała, a dokładniej materii w ogóle,
natomiast to przez nią uformowane ciało jest jej zasługą, co jest ewidentnie błędem
logicznym polegającym na wybiórczym eliminowaniu z myślenia zasady przyczynowości
jako zasady bytu, poznania i myślenia.
Jeżeli Freud określa coś "skutkiem", to z natury jego jako "skutku" wynika, że musi istnieć
jego przyczyna, od której "skutek" ten pochodzi, co Freud kwestionuje, a co jest z
naukowego punktu widzenia absurdem. Dlatego też przy takiej fałszywej przesłance
wyprowadzania duszy z materii u Darwina Freud dochodzi do fałszywego wniosku w
swojej psychoanalizie, że tylko "prymitywny" człowiek odróżnia "osobę" od "rzeczy" czy
"duszę" od "ciała", co sprawia, iż "my nie przypisujemy już dzisiaj świadomym, lecz
nieświadomym procesom niezmienność i niezniszczalność i te traktujemy także jako
właściwe podmioty działalności duchowej".
"Ego nie jest panem we własnym domu"
Sprzeczność myślenia psychoanalitycznego Freuda można dostrzec we wspomnianym
subiektywistycznym posługiwaniu się zasadą przyczynowości, ponieważ z jednej strony
przy pytaniu o genezę duszy człowieka Freud przekreśla tę zasadę, ale chcąc wyprowadzić
wszystko, co jest w sensie szeroko pojętego człowieczeństwa z "kompleksu Edypa",
stwierdza, iż należy zastosować "przyczynowy związek", aby móc "rzeczywiście"
wyprowadzić wszystkie "zmiany społeczeństwa od formy stada ojca do klanu braci", o
czym nadmieniliśmy w pierwszym artykule o Freudzie. Tam właśnie, czyli według Freuda
"w kompleksie Edypa spotykają się razem początki religii, moralności, społeczeństwa i
sztuki".
Jeżeli zakwestionujemy rzeczywisty mit Zygmunta Freuda o wymyślonej bajce
psychoanalitycznej o pierwotnym ojcu, który z racji na absolutną żądzę seksualną chciał
mieć do dyspozycji wszystkie kobiety świata, pozbawiając je tym samym wspólnoty życia z
innymi mężczyznami, by utworzyć z nimi zdrowe duchowo i cieleśnie rodziny, co
ewidentnie na bazie objawionej nauki biblijnej naucza Kościół Chrystusowy w traktacie o
stworzeniu małżeństwa i rodziny, to załamuje się cały system psychoanalityczny nie tylko
jako "naukowy", lecz także jako wiarygodna i zdroworozsądkowa interpretacja istnienia
świata jako dzieła wiecznie doskonałego Kreatora oraz jako wiarygodna forma kuracji
człowieka z jego deformacji. Nie dziwi zatem fakt, iż każdy, kto ulegnie tej z gruntu
fałszywej interpretacji rzeczywistości człowieka jako zwierzęcia, a nie jako osoby ludzkiej
o istocie duchowej i cielesnej, indywidualnej i zarazem społecznej, popadnie w pewne
deformacje zdrowotne, ponieważ według Freuda "ten kompleks" Edypa "tworzy jądro
wszystkich neuroz", których "rozwiązanie pochodzi z jednego konkretnego punktu, jakim
jest relacja do ojca".
"Kuracje" psychoanalityczne
Poddanie zatem jakiegokolwiek człowieka, duchownego czy świeckiego, dorosłego czy
dziecka, kapłanów czy ojców, sióstr czy braci w rodzinach zakonnych Kościoła katolickiego
psychoanalitycznym zabiegom jako rzekomym "kuracjom" może tylko doprowadzić do
całkowitego załamania się ich eklezjalnie rozumianej "integralności" ludzkiej struktury
bytowej, nie mówiąc o ich wierze katolickiej w Osobowego Boga, Kościół św., ład życia,
moralności czy jakichkolwiek zdolnościach twórczych ich bogato uposażonego przez
Boskiego Stwórcę człowieczeństwa.
Już zapewne z powyższych rozważań jasno wynika, że psychoanaliza - w jej istocie - jest
precyzyjnie przemyślaną ideologią, a nie nauką, jak chcieliby tego neomarksiści ze Szkoły
Frankfurckiej z Theodorem Wiesengrundem Adorno na czele, by nie tylko sparaliżować,
lecz ostatecznie złamać podmiotowość ludzkiego "ego" i całego człowieka w jego osobie,
stworzonej na "obraz i podobieństwo Boga" Objawienia chrześcijańskiego, a tym samym
załamać wszystkie relacje osobowe z Bogiem i drugimi jako "bliźnimi", o czym będziemy
rozprawiać w następnym artykule.
Totemy Freuda (cz. 4)
Sobota, 13 czerwca 2015
Freud wychodzi w psychoanalitycznej interpretacji małżeństwa i rodziny od
"Darwinowskiego pierwotnego stada", w którym, według "hipotezy Ch. Darwina o
pierwotnym stanie człowieka" i jego pochodzeniu od "wyższych małp", albo "człowiek żył
[…] w mniejszych stadach", tj. "każdy mężczyzna z jedną kobietą, a jeżeli miał władzę, to z
wieloma", albo "nie był żadnym zwierzęciem społecznym i żył z wieloma kobietami jak
goryl". Co jest zatem u Freuda ostateczną przyczyną małżeństwa i rodziny?
"Eros" jako praprzyczyna
Jedno jest dla twórcy psychoanalizy pewne - iż wskutek zakwestionowania przez niego
istnienia prawdziwego Boga Objawienia jako Stworzyciela człowiek nie jest stworzony
przez Boskiego Kreatora, lecz jest produktem materii samorozwijającej się ewolucyjnie
poprzez makromutację i selekcję, czyli uśmiercanie niższego gatunku, by mógł zrodzić się
gatunek wyższy z niższego, czyli by ze zwierzęcia mógł narodzić się człowiek, ale według
Darwina i Freuda, jako "spokrewniony" ze światem zwierząt. Tenże "pierwotny człowiek
[…] w jego podobnym do małpy praczasie przyjął zwyczaj tworzenia rodzin" w sensie
oczywiście "stadnym" i dlatego też "ludzkie indywidua, później rodziny, potem rody,
narody, nacje" są przejściowymi produktami "erosu". Ale na pytanie, po co one są
"seksualnie połączone razem", Freud najpierw nie znajduje odpowiedzi: "Nie wiemy, po co"
istnieją, by ostatecznie odpowiedzieć, że tym celem jest ich bezpowrotne uśmiercenie. Co
stanowi zatem naturę psychoanalitycznego małżeństwa czy rodziny?
"Zaspokojenie" zamiast miłości
"Prawdopodobnie założenie rodziny związane było z tym, że potrzeba zaspokojenia
genitalnego wystąpiła nie jako gość", tzn. od czasu do czasu, "lecz […] jako permanentny
najemca", który z "mężczyzn" i "kobiet" uczynił sobie "przedmioty seksualne". Nikt z ludzi
nie jest dla Freuda osobą, zresztą jeżeli chce on konsekwentnie zaaplikować pryncypia teorii
ewolucji Darwina, to człowiek nie jest nawet jakąś istotą duchową, lecz tylko materialną,
czyli zmysłową, i dlatego w samym centrum psychoanalitycznej koncepcji człowieka Freud
stawia go jako syntezę "popędów seksualnych".
Psychoanaliza nie pojmuje człowieka jako podmiotu rozumnego i wolnego. Według Freuda,
żaden człowiek nie może powiedzieć: "Ja […] biorę ciebie […] za żonę", "za męża".
Dlaczego? Ponieważ dla niego nie istnieje dusza ludzka jako coś duchowego z rozumem i
wolną wolą, przez co każdy może artykułować swoją suwerenną podmiotowość: "Jedna
zresztą nieuchwytna różnica istoty obydwóch grup popędów [popędów seksualnych i
popędów 'ego']", do czego "brakuje nam każdego motywu", a przede wszystkim niezależnie
od tego, czy są "jednym", czy "istotnie różnorodnym", to i tak zależy to "od faktów
biologicznych poza nimi", ponieważ wszystko jest wyłącznie materią.
Twórca psychoanalizy wyznaje: "Doświadczenie, że płciowa (genitalna) miłość gwarantuje
człowiekowi najmocniejsze przeżycie zadowolenia, istnieje dla niego jako właściwie wzór
dla wszelkiego szczęścia", stąd "musi" prowadzić do "postawienia erotyki genitalnej w
centralnym punkcie życia". To oznacza, iż "popęd seksualny" wyraża naturę, względnie
istotę relacji pomiędzy mężczyzną i kobietą, co jest sprzeczne z chrześcijańską nauką o
małżeństwie, gdzie zjednoczenie cielesne małżonków dokonuje się na gruncie ich "miłości,
wierności i uczciwości małżeńskiej", czyli po pierwsze, na gruncie zjednoczenia dusz i osób
małżonków, a po drugie, także poprzez wpisanie swojej ludzkiej miłości małżeńskiej w
realną Obecność Miłości Trójjedynego Boga, co u Freuda z wiadomych racji także jest
systemowo wykluczone, bowiem "nakaz: Miłuj twojego bliźniego jak siebie samego" jest
"nieprzeprowadzalny", czyli absolutnie niemożliwy w praktyce życia do zrealizowania.
Co więcej, Freud twierdzi, że "nakaz ideału, aby miłować bliźniego jak siebie samego",
został wymyślony przez "kulturę" człowieka w celu "ograniczenia życia seksualnego", ale
jako taki (ideał) jest "bardzo sprzeczny" z jego "pierwotną naturą ludzką", ponieważ drugi obojętnie czy kobieta, czy mężczyzna - okazuje się tylko "przedmiotem seksualnym". Freud
wyznaje dalej: "Tak, jeżeli tamto wspaniałe przykazanie brzmiałoby: Miłuj twojego
bliźniego jak twój bliźni miłuje ciebie, to nie sprzeciwiłbym się. Istnieje drugie przykazanie,
które wydaje mi się jeszcze bardziej nieuchwytne i wyzwala we mnie jeszcze ostrzejszy
sprzeciw. To nazywa się: Miłuj twoich nieprzyjaciół", które muszę "odrzucić", bo to jest
"podobny przypadek jak Credo quia absurdum". Dlatego Freud postuluje psychoanalityczne
pojęcie "miłości" jako "związku pomiędzy mężczyzną i kobietą, którzy na podstawie ich
potrzeb genitalnych założyli rodzinę".
Praojciec jako tyran
Teza Freuda o tym, iż "pierwotny człowiek […] nie znał żadnych ograniczeń popędów",
załamuje się, według niego, na sprzecznej postawie praojca, który w swojej
niesprawiedliwości zakłócił zasadniczo tę regułę w stosunku do swoich własnych synów.
Na tym etapie rozwoju rodziny seksualna "swawola najważniejszej głowy i ojca była
nieograniczona", ponieważ ten pierwotny ojciec tyrański - według przyjętego przez Freuda
mitu - zarezerwował wyłącznie dla siebie wszystkie kobiety na świecie, a swoich synów
uciskał: "Tylko najważniejsza głowa cieszyła się w pierwotnej rodzinie taką wolnością
popędu", natomiast "inni żyli w niewolniczym ucisku" i nie wolno im było zakładać
własnych małżeństw i rodzin jako wspólnotowych ognisk domowych.
Skutek zabójstwa ojca tyrana
Według tegoż mitu Freuda o praojcu, synowie ci zbuntowali się przeciwko prześladującemu
ich ojcu i ostatecznie go zabili, ale negatywnym skutkiem tego aktu stała się ich rzekomo
całkowita "wstrzemięźliwość" od zawierania przez nich związków małżeńsko-rodzinnych z
kobietami: "Od tej rodziny" z ojcem tyranem jako "głową" "do następnego poziomu
współżycia prowadził związek braci", którzy po uśmierceniu ojca zobowiązali się wskutek
"poczucia winy" do "egzogamii".
Wstrzemięźliwość nie przynależy w psychoanalizie do ładu relacji przedmałżeńskich,
małżeńsko-rodzinnych czy międzyludzkich w ogóle w celu prokreacji, względnie okazania
miłości drugiemu współmałżonkowi na drodze budowania holistycznej komunii osobowej,
lecz jest skutkiem nadużycia ze strony praojca. Takim negatywnym skutkiem jest też np.
powstanie "sumienia", będącego "następstwem rezygnacji z popędu". Gdzie jest źródło
sprzeczności w samym człowieku i pomiędzy innymi ludźmi?
"Dziecko" - "zbędne albo zakłócające"
Freud stawia także pytanie o miejsce dziecka w ramach jego psychoanalizy. Skoro zatem,
według niego, w życiu ludzkim chodzi przede wszystkim o zaspokojenie "seksualności", to
"na wysokości stosunku miłości nie pozostaje żadne zainteresowanie dla otoczenia: para
miłości wystarcza sobie samej, nie potrzebuje żadnego wspólnego dziecka, ażeby być
szczęśliwa", ponieważ skoro "miłość seksualna jest relacją pomiędzy dwiema osobami", to
faktycznie "trzeci przy tym może być tylko zbędny albo zakłócający".
Dziecko jest więc wyłącznie imperatywem "kultury", która potrzebuje dla nauki, sztuki,
moralności, gospodarki i religii "wielu relacji", czyli potrzebuje rodziny z dziećmi, ale w
momencie gdy dziecko dojrzało do bycia "młodym" człowiekiem, "odłącza się od rodziny",
w czym "wspiera go społeczeństwo". Tak oto dochodzi do "konfliktu" pomiędzy "rodziną,
która jednak nie chce oddać jednostki", a "kulturą, gromadzącą ludzi w wielkich
jednostkach", aby bez żadnych przeszkód moralnych mogli urzeczywistniać niczym
nieograniczone "życie seksualne". Dlatego też rewolucja kulturowa neomarksizmu zwalcza
totalnie małżeństwo i rodzinę.
"Tak" dla kazirodztwa i homoseksualizmu
Freud krytykuje zasadniczo Westermarcka, który sądził w 1909 roku, iż "pomiędzy
osobami" spokrewnionymi "panuje wrodzona niechęć do stosunku płciowego" oraz "wstyd
przed współżyciem płciowym pomiędzy bliskimi krewnymi, co znajduje naturalny wyraz w
obyczaju i prawie". Radykalnie przeciwko temu opowiada się Freud, który - powołując się
na rzekome "doświadczenia psychoanalizy" - stwierdza, że "pierwsze seksualne odruchy
młodego człowieka mają naturę incestu [kazirodztwa - wyj. red.] i że takie wyparte odruchy
jako moce popędowe odgrywają trudną do przecenienia rolę w późniejszych neurozach".
Także "homoseksualne uczucia i zachowania" ludzkie powstały, według Freuda, ze względu
na "zakaz incestu, w którym oni wszyscy (bracia po zabiciu ojca) równocześnie
zrezygnowali z pożądanych przez nich kobiet". Oni "uratowali organizację, która ich
uczyniła mocnymi". Dlatego dla Freuda "nie ma żadnego sensu pytać, czy libido, które
utrzymuje masy razem, jest natury homoseksualnej lub heteroseksualnej, ponieważ nie jest
ona zróżnicowana według płci i nie zwraca uwagi w szczególności na cele organizacji
genitaliów libido".
Od rodziny do ludzkości
Według psychoanalizy, "kultura jest posłuszna wewnętrznemu erotycznemu napędowi,
który jednoczy ludzi w jedną wewnętrznie powiązaną masę", co jest możliwe na "drodze
wciąż wzrastającego wzmacniania uczucia winy" aż do takiego stopnia, który "jednostka
uznaje za ciężki do zniesienia". Kultura ma więc za zadanie zniesienie małżeństwa jako
sakramentu, jako związku jednej kobiety z jednym mężczyzną oraz nabudowanej na nim
rodziny. Neomarksiści z Frankfurtu nad Menem, którzy usiłowali za wszelką cenę
"udowodnić" "naukowość psychoanalizy", doprowadzili na jej gruncie do obecnie
ogólnoświatowej rewolucji seksualnej, której kropką nad "i" jest ideologia gender.
Zamiast odwagi dezercja Freuda
Kimkolwiek człowiek jest i cokolwiek czyni w małżeństwie, narodzie etc., jest niczym
innym jak "wyrazem ambiwalencji konfliktu, wiecznego konfliktu pomiędzy erosem i
popędem destrukcji albo śmierci", a wszystko, co jest na świecie w ogóle, jest tylko tego
uzewnętrznieniem. Freud sam przyznaje, iż "nie jest rzeczywiście decydującym, czy zabito
ojca, czy się powstrzymano przed tym czynem" ("Das Unbehagen in der Kultur"), ponieważ
wszystkie skutki negatywne mają i tak inną przyczynę niż sam człowiek, który jest
wyłącznie "częścią" tych nadmienionych "popędów": "seksualnego" i "śmierci".
Z jednej strony Freud gani Dostojewskiego jako wielkiego konwertytę chrześcijańskiego:
"Dostojewski zaprzepaścił to, by stać się nauczycielem i wyzwolicielem ludzi", ponieważ
ostatecznie "podporządkował się światowemu i duchownemu autorytetowi", czyli
autorytetowi "cara i Boga chrześcijańskiego". Z drugiej jednak strony, jak się okazuje sam
Freud - z racji zasadniczej niepewności własnej ideologii w postaci psychoanalizy przeżywa tak głęboki dramat istnienia, że ucieka się do tchórzostwa egzystencjalnego, gdy
sam wyznaje: "Zanika moja odwaga, aby stanąć przed współludźmi jako prorok" w "walce"
"wiecznego erosu" z jego "równie nieśmiertelnym wrogiem" "popędem agresji i
samounicestwienia". To stwierdzenie twórcy psychoanalizy najprecyzyjniej neguje
zasadność myślenia Zygmunta Freuda m.in. na temat Boga oraz małżeństwa i rodziny i
stawia go w szeregu największych niszczycieli rzeczywistości ludzkiej w dotychczasowych
dziejach ducha ludzkiego w ogóle.
Małżeństwo i rodzina według Kanta (cz.1)
Sobota, 20 czerwca 2015
Przy lekturze racjonalistycznych pism Kanta należy wciąż pamiętać o jego odrzuceniu
wiary jako łaski Bożej.
Wprawdzie Kant, wywodzący się z długiej tradycji protestanckiego pietyzmu, nie wyklucza,
że poza "rozumem" człowieka istnieje rzeczywistość, ale sam opowiada się za
niepoznawalnością jej istoty. Stąd ten filozof z Królewca reprezentuje pogląd słusznie
nazwany "agnostycyzmem" w sensie subiektywistycznego idealizmu.
By zrozumieć jego idealistyczne pojęcie małżeństwa i rodziny, warto najpierw rozważyć w
jego myśli pojęcie Boga i wynikające z niego skutki prawno-moralne, stanowiące
fundament dla życia małżeńsko-rodzinnego.
Sprzeczność w myśli Kanta
Z pewnością posiadający nieprzeciętny talent myślenia spekulatywnego Kant doskonale
zdaje sobie sprawę z tego, iż z sobie wiadomych racji nie potrafi dotrzeć do poznania istoty
rzeczywistości w ogóle. Jeżeli tak, to dlaczego tenże sam Kant twierdzi, że "poznanie
rozumu […] zajmuje się tylko formą intelektu i rozumu samego" oraz "ogólnymi regułami
myślenia w ogóle", przecież pojęcie "formy rozumu" jest artykulacją uprzedniego poznania
natury tegoż rozumu?
Jeżeli jego filozofia byłaby konsekwentna, to Kant musiałby zawiesić sąd nad istotą
ludzkiego ducha, którą stanowi m.in. władza poznawcza czy wolitywna. On zaś postąpił w
kształtowaniu swojego myślenia sprzecznie z pierwotnie przyjętą tezą o zasadniczej
niepoznawalności tego, co jest - łącznie z istnieniem prawdziwego Boga i zdecydował się
na osądzenie całej rzeczywistości, ale wyłącznie z pozycji swojego "czystego rozumu" i
swojej "czystej woli".
Według Arystotelesa, zaistnienie sprzeczności w sferze poznania - tak przecież
systemowego u Kanta - czyni ją zasadniczo niewiarygodną. Na jakie zatem zasadnicze
trudności naukowe i praktyczne np. w rozumieniu małżeństwa i rodziny oraz ich moralności
naraża wszystkich myślących ta idealistyczna forma relatywizmu? Uzewnętrzni je najpierw
krótkie spojrzenie na jego pojmowanie Bytu Objawionego Boga.
"Bóg" "ideą" "praktycznego rozumu"
Kanta Wielowiekowa tradycja rozumowego poznania istnienia prawdziwego Boga z
kontemplacji stworzeń, nie mówiąc już o ściśle chrześcijańskiej nauce katolickiej na ten
temat, załamuje się w myśli Kanta, który wychodzi w swoim idealizmie od tezy, iż
"egzystencja Boga w przestrzeni zawiera sprzeczność". Dlatego też historii Jezusa z
Nazaretu, cokolwiek byłoby w niej "widziane jako rzeczywiście Boskie Objawienie", nie
powinno się "narzucać żadnemu człowiekowi jako wiary w to, co jest w niej wymagane do
zbawienia". Tamta "święta historia" nie powinna mieć też "żadnego wpływu na przyjęcie
moralnych maksym" przez człowieka.
"Królestwo Niebieskie" jest przez Kanta spłaszczone do "symbolicznego wyobrażenia"
m.in. w celu "ożywienia nadziei i odwagi" życia ludzkiego. Najwyraźniej dokonuje on
relatywizacji Chrystusa jako prawdziwego Mesjasza w jego komentarzu do słów
Zbawiciela: "Królestwo Boże jest bowiem pośród was" (Łk 17,21). Kant mniema, iż słowa
te nie ukazują prawdy o Boskości Syna Człowieczego, lecz "tylko poznane przez rozum"
"królestwo […] moralne". Jezus jako "Nauczyciel Ewangelii" jest dla niego wyłącznie
"pięknym Ideałem" człowieczeństwa, ale też nikim więcej ze względu na "niemożliwość"
stwierdzenia "a priori i obiektywnie" "tajemnicy" Boskości w Osobie wcielonego Syna
Bożego.
Relatywizacja Trzech Osób Boskich
Prawda Boga w sensie rozumu klasycznej metafizyki oraz nabudowanej na niej nauki
katolickiego chrześcijaństwa ani nie jest dla Kanta przedmiotem zainteresowania jego
idealistycznego rozumu ("czym Bóg jest sam w sobie" - w "jego naturze"), ani jego
subiektywistycznej "wiary czystego rozumu", którą on klasyfikuje podobnie jak Marcin
Luter jako "uczucie", a nie jako "cnotę Boską" wlaną w ludzki rozum w celu doskonalszego
poznania Prawdy o Bogu w Trójcy Świętej Jedynym. Zaś "wiara", według Kanta, "nie
zawiera właściwie żadnej tajemnicy, ponieważ ona wyraża jedynie moralne zachowanie się
Boga do rodzaju ludzkiego". Ten typ wiary Kant nazywa "ogólną prawdziwą wiarą
religijną" "w Boga", który jest: 1) "wszechmogącym Stwórcą Nieba i Ziemi, tj. moralnie
jako świętym Prawodawcą", 2) "Żywicielem rodzaju ludzkiego, dobrym Rządcą i moralnym
Opiekunem jego", 3) "Zarządcą jego własnych świętych praw, tj. sprawiedliwym Sędzią".
Przy lekturze racjonalistycznych pism Kanta należy wciąż pamiętać o jego odrzuceniu
wiary jako łaski Bożej, co można dostrzec w odniesieniu do wiary w Trójcę Świętą, która
według niego "przekracza wszystkie ludzkie pojęcia" i dlatego jest "całkowicie
niezrozumiała", a "w wierze Kościoła" jako "antropomorfizującym symbolu" "niczego
najmniejszego nie przysparza do moralnego postępu" ludzi.
Kant nawiązuje do biblijnej i kościelnej wiary w Boga jako "Ojca", "Syna" i "Ducha
Świętego", ale zauważa, że nie powinno się "wzywać" Boga "w wielopostaciowej
Osobowości", "ponieważ to oznaczałoby różnorodność istot", a Bóg pozostaje według
Kanta "zawsze tylko jednym przedmiotem (Gegenstand)" i to tylko "czystego rozumu
praktycznego". Dla niego "wiara w Boską Naturę w tej potrójnej jakości" jest po prostu
"klasyczną formułą wiary kościelnej", której wielu ludzi nie jest w stanie przyjąć: "Prosta
wiara literalna raczej pogarsza usposobienie religijne aniżeli doskonali". Zredukowanie
Trzech Osób Boskich do "trzech jakości" oznacza de facto zanegowanie istnienia
wszystkich Osób Boskich w Trójcy Świętej i zredukowanie Ich do trzech "sposobów"
istnienia bóstwa, co faktycznie uczynił wcześniej także Luter jako "ojciec" wiary Kanta i
jego protestanckich przodków.
Nie Bóg, lecz "czysty rozum"
Arystoteles i św. Tomasz z Akwinu jako przedstawiciele filozofii realistycznej nauczają
zgodnie z bytowością realnie istniejącego Boga i realnie istniejącego człowieka o
obiektywnych, czyli niezależnych od samego człowieka oraz absolutnie wiążących każdego
i powszechnych, czyli istniejących w każdym człowieku zasadach moralnych
wyprowadzonych z natury naszego człowieczeństwa. Według Doktora Anielskiego, tenże
Bóg jest osobowym Stwórcą człowieka jako osoby i jego rozum jest zdolny do poznania
swojej ludzkiej istoty, a także do poznania istoty widzialnego kosmosu w tym celu, aby w
sposób moralnie dobry żyć, tzn. myśleć, miłować, tworzyć język i działać.
Kant natomiast twierdzi, iż "każdy przepis" moralny, który opiera się na "doświadczeniu"
siebie jako realnej osoby ludzkiej, względnie na "racjach empirycznych", "może nazywać
się wprawdzie regułą praktyczną, ale nigdy prawem moralnym". Przykłady "przykazania:
nie powinieneś kłamać" czy też "pozostałych właściwych praw moralnych", co stanowi
normy Dekalogu, nie obowiązują w myśli Kanta ze względu na to, że są przez Boga
chrześcijańskiego, jak uczy św. Paweł, "wpisane w ludzkie serce" i jako takie "święte,
sprawiedliwe i dobre" (Rz 7,12), lecz tylko dlatego, że pojawiają się według Kanta "a priori
w pojęciach czystego rozumu" i nazywają się "prawami a priori" "łącznie z ich zasadami".
Można je w "ich czystości i prawdziwości", według niego, znaleźć tylko i wyłącznie w jego
"filozofii czystej", poza którą "nie może istnieć żadna inna filozofia moralna". Gdyby
ktokolwiek miał wątpliwość, co stanowi teoretyczną podstawę filozofii moralności Kanta,
to on sam wyjaśnia, iż jest nią "już przekazana krytyka czystego spekulatywnego rozumu",
w której wszystkie zasady i kategorie bytu, poznania i myślenia, czyli treści poznawcze
Boga, człowieka i świata, są wyłącznie natury "a priori", tzn. określone w sensie
materialnym i formalnym przez samego Kanta "tworzącego najwyższą zasadę moralności".
Subiektywistyczny "obowiązek"
Z jednej strony Kant precyzyjnie odczytuje miejsca w "Piśmie św.", które nauczają, iż "Bóg
jest Miłością" oraz nakazują "miłować swojego bliźniego", a także "naszego
nieprzyjaciela", ale z drugiej strony kwestionuje on, że człowiek może to uczynić ze
"skłonności", czyli ze swojej wolnej i zdolnej do miłości bliźniego osoby ludzkiej. A zatem
według niego, "miłość jako skłonność nie może zostać nakazana", co jednak czyni Słowo
Boże w Biblii w przykazaniach miłości: "Będziesz miłował Boga" i "będziesz miłował
bliźniego swego jak siebie samego". Kant sądzi, że jest to możliwe, ale tylko "z
obowiązku", który jednak jest określany tylko przez "czysty rozum" i "czystą wolę"
idealizmu Kanta, a nie przez Boga jako najwyższego Prawodawcę. Na tej drodze człowiek
spełniający taki "obowiązek" zyskuje "wartość moralną" konieczną dla uzyskania jego
ostatecznej "szczęśliwości", a to oznacza, że "jedynie on (obowiązek) może zostać
nakazany", a nie urzeczywistnienie rozumnej i wolnej do dobra struktury naszej ludzkiej
natury, dzięki której człowiek uczestniczy w Boskim porządku i powinien go zrealizować
zgodnie z zamysłem Boskiego Stworzyciela i Zbawiciela. To z kolei oznacza, iż "moralna
wartość postępowania nie leży więc w skutku […] ani też w jakiejkolwiek zasadzie
postępowania", lecz w narzuconym sobie samemu "obowiązku".
Dalej także naturalny "zamiar" człowieka nie stanowi podstawy "wartości moralnej"
"postępowania z obowiązku", lecz tkwi on jedynie w "subiektywnej" lub "formalnej
zasadzie chcenia", czyli w "maksymie", którą proponuje Kant. Stąd "obowiązek jest
koniecznością postępowania ze względu na szacunek dla prawa", ale to "prawo" jest
przecież "subiektywne", co nie przeszkadza Kantowi, by nazwać je "przykazaniem". A
zatem "bezpośrednie określenie woli przez prawo i świadomość jego nazywa się
szacunkiem, tak że on postrzegany jest jako skutek (oddziaływania) prawa na podmiot, a nie
jako przyczyna tego". Kant twierdzi, że "przedmiotem szacunku jest więc jedynie prawo i to
takie, które nakładamy sobie sami, ale jako konieczne w sobie". Jak człowiek może to
osiągnąć, skoro nie ma - według Kanta - rzekomo dostępu do istoty swojej natury, a tym
bardziej do Istoty Boskiej jako Praracji obiektywnego prawa moralnego? Kant odpowiada:
"Nie powinienem nigdy postępować inaczej, aniżeli tak, że ja mogę także chcieć, aby moja
maksyma stała się prawem ogólnym", czyli obowiązującym wszystkich, co stanowi treść
tzw. imperatywu kategorycznego tego protestanckiego filozofa z Królewca.
Małżeństwo i rodzina według Kanta (cz. 2)
Sobota, 27 czerwca 2015
Filozof z Królewca za "obłęd" przyjmuje realność łaski Bożej oraz "wiarę" w
nadprzyrodzone wspieranie człowieka z pomocą "środków łaski".
Ażeby móc zrozumieć pojęcie "małżeństwa" jako tylko "umowy", i to w sensie
subiektywistycznym, a nie jako także sakrament Kościoła św., warto najpierw rozważyć
zasadnicze problemy Kanta ze zgodnym z prawdą rozumieniem Kościoła Chrystusowego
jako wspólnoty Bosko-ludzkiej, założonej dla zbawienia człowieka przez wcielonego Syna
Boga Ojca i zarazem Syna Człowieczego narodzonego z Niepokalanej Matki Maryi Jezusa
z Nazaretu.
Zaledwie naszkicujemy kilka aspektów tej brzemiennej w negatywne skutki - także dzisiaj problematyki wiary w Boga w tym idealizmie. Czym jest sakrament inicjacji
chrześcijańskiej?
Chrzest święty jako "pokrewny z pogańskim zabobonem"
"Pierwsze przyjęcie na członka Kościoła", tzn. "jeden raz dokonane uroczyste poświęcenie
dla wspólnoty Kościoła" w religii "chrześcijańskiej przez chrzest" posiada dla Kanta
"wielorakie" znaczenie. Jeżeli sam człowiek przyjmuje go świadomie, a tym samym "swoją
wiarę wyznaje sam" albo jeżeli aktu chrztu dokonuje się na małym dziecku, za którego
religijne wychowanie przejmuje odpowiedzialność jakiś "świadek", to w obu przypadkach
chodzi w chrześcijaństwie katolickim o zobowiązanie wobec "czegoś Świętego" oraz o
"jednorazowe obmycie wszystkich grzechów", co jest według tego filozofa racjonalisty
ewidentnym "obłędem" i jako taki "prawie" czymś "więcej aniżeli pogańskim zabobonem".
Co zatem Kant myśli o Eucharystii, względnie o bezkrwawej Ofierze Boskiego Zbawiciela?
Msza św. jako "obłęd religii"
Kant pisze, że Msza św. to "wielokrotnie powtarzana uroczystość odnowienia, kontynuacji i
dalszego rozrostu wspólnoty Kościoła według praw równości (Komunia)", która stosownie
do przykładu "Założyciela takiego Kościoła (równocześnie także na Jego pamiątkę)" czerpie
"radość" z brania udziału w tej samej uczcie eucharystycznej i "zawiera coś trochę
wielkiego", "ożywiając braterską miłość".
Według Kanta, "przyjęcie" jednak "zdania do artykułów wiary", że "Bóg z celebracją tej
uroczystości", czyli Mszy św. w Kościele katolickim, "powiązał szczególne łaski", zamiast
potraktować ją jako "zwyczajne działanie kościelne", jest "obłędem religii, który nie inaczej
może oddziaływać, jak tylko właśnie przeciwko jej duchowi". To jest "idolatria", jeżeli
dochodzi do "uwielbienia Boga w osobowości Jego nieskończonej dobroci pod imieniem
jednego Człowieka", czyli Jezusa, co jest sprzeczne dla Kanta z nakazem biblijnym, by "nie
czynić sobie żadnego obrazu Boga", tzn. także aby "nie wiązać" żadnych "szczególnych
łask" Bożych ze "zmysłowym wyobrażeniem ogólności religii" w "celebracji tej
uroczystości" bezkrwawej Ofiary Bosko-ludzkiego Odkupiciela.
"Wiara w cuda" Jezusa "obłędem"
Kant tworzy "religię moralną", która ma dopomóc człowiekowi uwewnętrznić swoją
postawę, czyli wypracować w nim "usposobienie serca do zachowywania wszystkich
ludzkich obowiązków" jako "ustanowionych przez Boga", co "musi uczynić zbędnymi"
"wszystkie cuda" Chrystusa, ponieważ są one zawsze jakimś uzewnętrznieniem np. w
"kulcie", co stoi według Kanta w sprzeczności z Boskością, ale tylko jako "ideą
regulatywną" jego "praktycznego rozumu".
Wprawdzie Kant przyznaje, iż "Osoba Nauczyciela", tzn. Jezusa w "Jego pełnym czynów
życiu i cierpieniu" jest "samym cudem" i "tajemnicą", ale jego "typ myślenia" "czystego
rozumu" jako myślenia "w duchu i w prawdzie" już więcej "nie potrzebuje żadnych cudów".
Tylko wiara prymitywna potrzebuje "cudów", ponieważ ludzie reprezentujący ją nie
pojmują, że "cuda" są po prostu "wydarzeniami w tym świecie", których "przyczyna"
"pozostaje dla nas nieznana i musi taka pozostać". Te zjawiska "dzieją się według
obiektywnych praw doświadczenia" i dlatego też Kant uważa za "niemożliwe przyjęcie" ich
jako objawienia jakiejś nadprzyrodzoności, co oznacza według niego "wiarę-obłęd". Dla
niego "wiara w tajemnice" jest również "obłędem" z racji tego, iż "nie możemy sobie
utworzyć żadnego pojęcia" w "rozumie" o tym, co tajemnicze.
Co więcej, Kant klasyfikuje "cuda" jako "teistyczne" i "diabelskie", przypisując tym samym
upadłym aniołom zdolność czynienia nadprzyrodzonych i tylko Bogu właściwych czynówcudów. Obstawanie przy "cudach" jest ostatecznie "upokarzającym" człowieka "sposobem
myślenia", które należy według Kanta oczywiście odrzucić.
"Wiara w środki łaski"
Filozof z Królewca za "obłęd" przyjmuje realność łaski Bożej oraz "wiarę" w
nadprzyrodzone wspieranie człowieka z pomocą "środków łaski", które "skutkują" w
adekwatny sposób, czyli "wywierają nadprzyrodzony wpływ moralny" na obdarowanego
człowieka łaską, co jest dla niego "fantastycznym obłędem". A przecież żadna osoba
stworzona: anioł czy człowiek, nie potrafi istnieć i działać analogicznie do swojego
Boskiego Stwórcy w sposób doskonały, jeżeli zabraknie mu łaski jako daru koniecznego dla
jego stworzonej pełni. Jeżeli łaska jest wykasowana, to co Kant może pomyśleć o
zdefiniowanych prawdach wiary katolickiej, powstałych przecież z inspiracji Ducha
Świętego prowadzącego Kościół ku wiecznemu oglądowi Prawdy i Miłości Bożej?
"Wady dogmatu"
Do przyjęcia "dogmatu" ani "nie uprawnia poznanie rozumu" ludzkiego, który jest tutaj
pojęty istotowo subiektywistycznie, "ani interpretacja Pisma Świętego" - także w świetle tak
określonego rozumu idealistycznego pojętego subiektywistycznie, co oznacza, iż według
Kanta zdefiniowana w każdym dogmacie "doctrina sacra" Urzędu Nauczycielskiego
Kościoła katolickiego jest sprzeczna z "czystym rozumem" i z Biblią jako objawionym
Słowem samego Boga, ale reflektowanym z pozycji zrelatywizowanego i zasadniczo
zobowiązanego względem protestanckiego myślenia monistycznego. Tak oto wielowiekowa
"nauka święta" Kościoła opartego na Apostole Piotrze załamuje się w samym jej sercu, czyli
w każdym dogmacie, będącym obiektywnie świętym, najwspanialszym i szczytowym
osiągnięciem ducha ludzkiego, inspirowanym pełnią darów Ducha Świętego oraz
każdorazowo ogłaszanym przez osobę Piotra św. i jego następców.
Kościół nie jest "Boski" i "papieski"
Z jednej strony Kant przyznaje, że "utworzenie moralnego narodu Boga" nie jest "dziełem
człowieka", lecz "może być tylko (dziełem) oczekiwanym od Boga samego". W tym sensie
Kościół jest, według Kanta, zredukowany do "etycznej wspólnej istoty", istniejącej "pod
Boskim prawodawstwem moralnym", czyli ten "Kościół zewnętrzny jest rzeczywistym
zjednoczeniem ludzi w całość, która harmonizuje z tamtym Ideałem", tzn. z Jezusem.
Kościół zatem nie jest dla Kanta rzeczywistością Bosko-ludzką, lecz tylko "moralnym
Królestwem Boga na ziemi", tj. ludzką.
Kant opowiada się za "jedynym Kościołem" oraz przeciwko "podziałom" Kościoła na
"sekty", które niszczą jego "powszechność", ale pojętą subiektywistycznie, którą może
utworzyć "jedynie" jego "czysta wiara religijna" jako "wiara rozumu" nabudowana nie jest
na "tradycji", lecz "tylko na Piśmie Świętym" w interpretacji protestanckiej. Według Kanta,
"nie ma żadnej normy wiary Kościoła jak tylko Pismo i żadnego innego interpretatora jego
jak tylko religii rozumu i uczoności". "Prawdziwy Kościół" wyróżnia w jego filozofii
idealizmu "nie wiara historyczna" oparta na "Objawieniu", lecz "całkowicie zbudowana na
rozumie".
Następną cechą Kościoła jest jego "czystość" moralno-religijna jako wolność od "ciemnoty
zabobonu i obłędu iluzji" oraz sama "zasada wolności" stojąca u podstaw zjednoczenia się
wszystkich jego członków.
W sposobie koegzystencji Kościół nie może być "monarchistyczny", czyli kierowany przez
"papieża i patriarchów", ani też "arystokratyczny", czyli apostolski w sensie władzy
"biskupiej". "Klerykalizm jest w ogóle uzurpatorskim panowaniem duchowieństwa nad
umysłami poprzez to, że ono daje sobie autorytet poprzez wyłączne posiadanie środków
łaski". Dla niego podział na "świeckich" i "duchownych" jest czymś sztucznym, ponieważ
decydująca jest jakość "czystego rozumu" jako najważniejszego kryterium "jednej
(prawdziwej) religii", tzn. religii racjonalistycznej Kanta.
Zbędne "nabożeństwo"
Wprawdzie Kant uwzględnia "chodzenie do Kościoła", które stanowi "bezpośrednio
wiążący obowiązek", ale "jako uroczyste zewnętrzne nabożeństwo w ogóle w Kościele" jest
ono wyłącznie "zmysłowym przedstawieniem wspólnoty wierzących" i jako takie
niekonieczne, co więcej, zbędne dla "każdej jednostki".
"Modlitwa" jako "zabobonny obłęd"
Obnażenia swojego jednowymiarowego myślenia racjonalistycznego Kant dokonuje przy
opisie "modlitwy" człowieka religijnego do Boga w sensie prywatnym czy eklezjalnym w
postaci "ukształtowanego nabożeństwa". Jeżeli człowiek dopatruje się w zwrocie ku Bogu,
którego "egzystencji" "nie może być całkowicie pewny", zdobycia "środków łaski", to jest
to "zabobonny obłęd", będący niczym innym jak tylko "prostym wyrażonym życzeniem",
niemającym "bezpośrednio żadnego związku z podobaniem się Bogu" i dlatego też nie
można "modlitwy" polecić "każdemu" jako "obowiązku".
Według Kanta, sam "Nauczyciel Ewangelii" wyraził "ducha modlitwy" w "postanowieniu
prowadzenia dobrego życia", a nie w tym, aby "udzielić człowiekowi mocy działania
nadprzyrodzonego", "ponieważ jest to sprzeczność". Dlaczego Kant tak myśli? Z jednej
racji, a mianowicie on nie dopuszcza myśli o tym, że osoba ludzka jako podmiot może w
aktach działania czerpać moce ze swojej natury duchowo-cielesnej oraz z Natury samego
Pana wszechrzeczy na drodze uczestnictwa w życiu Bożym w formie różnych łask i darów,
dzięki wsparciu których człowiek działa doskonale.
Małżeństwo i rodzina według Kanta (cz. 3)
Sobota, 4 lipca 2015
W tworzeniu subiektywistycznego porządku prawno-moralnego Kant, który nie respektuje
prawdy o realnej możliwości ludzkiego rozumu do poznania istnienia prawdziwego Boga,
najpierw zastępuje Boga jako najwyższego Prawodawcę, czyniąc "jednoczący się tłum w
całość jako prawodawcę". Tak pojęty najwyższy autorytet prawno-moralny "wychodzi od
zasady: ograniczyć wolność każdego jednego do warunków, pośród których może on (tłum)
razem współistnieć z wolnością każdego drugiego według ogólnego prawa i gdzie ta ogólna
wola ustanawia prawny przymus zewnętrzny" do przestrzegania tych regulacji.
Naszkicujmy zatem strukturę powyższej definicji prawa, co jest niezbędne do zrozumienia
Kantowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny.
"Maksyma" Najwyższym Prawodawcą
Zarówno w sensie prawnym, jak i moralnym Kant nie opiera swojej myśli na porządku
odniesień międzyludzkich określonych poprzez obiektywne, powszechne i absolutnie
każdego człowieka ziemi wiążące prawo naturalne. Jest ono niezależne od człowieka,
ponieważ dane jest człowiekowi jako osobie przez Boga w momencie poczęcia w łonie
matki; jest ono realnie obecne w każdym człowieku niezależnie od pochodzenia, religii i
kultury oraz jest ono absolutnie wiążące każdego w sumieniu. To klasyczne i zgodne z
objawioną nauką Jezusa Chrystusa prawo naturalne jest przez Kanta zakwestionowane i nie
ma ono Boga Objawionego za jego Stwórcę.
Wprawdzie Kant posiada jeszcze ambicje tworzenia "narodu Boga", który "byłby zdolny do
czynienia dobrych dzieł", ale jest to tylko "wewnętrzny" "postulat" jego odseparowanych od
Boskiego Prawodawcy, a tym samym zasadniczo zrelatywizowanych prawa i moralności,
ponieważ samo "istnienie Boga" jako "świętego Prawodawcy", "dobrego Rządcy" i
"sprawiedliwego Sędziego" jest tylko subiektywistycznym "postulatem" "czystego rozumu
praktycznego", nieumożliwiającym poznania "Istoty Najwyższej" "w sobie samej", czyli w
Jej Naturze Boskiej. Jedyną "konstytucją czystego rozumu praktycznego" jest - według
Kanta - subiektywistyczna "maksyma": "Postępuj tak, ażeby maksyma twojej woli w
każdym czasie mogła obowiązywać jako zasada ogólnego prawodawstwa".
Kto jest zatem dawcą prawa?
"Kategoryczny imperatyw"
Filozof z Królewca pisze, iż "autonomia woli jest jedyną zasadą wszystkich praw
moralnych i tych jej adekwatnych obowiązków". Kant jednak nie jest pewien tej zasady:
"Czy możesz także chcieć, ażeby twoja maksyma stała się ogólnym prawem?", ale pomimo
to dąży do "nierozerwalnego powiązania" "idei" "najwyższego Dobra", którą "rozum
projektuje a priori o moralnej doskonałości", z "pojęciem wolnej woli" człowieka. A zatem
"wszystkie pojęcia moralne mają swoje miejsce i początek całkowicie a priori w rozumie"
ludzkim "pospolitym" i "spekulatywnym", co streszcza się w definicji "kategorycznego
imperatywu": "Postępuj tylko według takiej maksymy, poprzez którą ty równocześnie
możesz chcieć, ażeby stała się prawem ogólnym", względnie "ogólnym prawem
naturalnym". Nie Pan Bóg jako "najwyższe Dobro", które wprawdzie w idealizmie Kanta
jest "przedmiotem (Gegenstand) czystego rozumu praktycznego, tj." także "czystej woli" w sensie "postulatu", lecz "jedynie prawo moralne musi być postrzegane jako ta racja".
Kant twierdzi jasno, iż "jedynie czysty rozum jest dla siebie praktyczny i daje
(człowiekowi) ogólne prawo, które nazywamy prawem moralnym". To prawo nie jest
realnie obecne w każdym człowieku i nie nazywa się prawem naturalnym, bo nie pochodzi
od Boga chrześcijańskiego, jak uczy klasyczna nauka moralna katolicka, lecz jest "tylko
formalnym", tzn. stanowi je "jedynie forma" nadmienionej "maksymy", mającej według
Kanta charakter "ogólnie wiążącej ustawy" i utworzonej przez subiektywistyczne sumienie,
"abstrahujące ją jako rację określającą od wszelkiej materii, przeto od każdego przedmiotu
chcenia". Nie Rozum Boski jest pojęty tutaj jako Dawca prawa moralnego, lecz wyłącznie
"czysty rozum praktyczny" człowieka staje u fundamentów bytowości prawa jako prawa
przy całej świadomości Kanta, iż "najmniejsza błędna interpretacja zafałszowuje
usposobienia" ludzkie. Otwarta pozostaje odpowiedź na pytanie, dlaczego Kant odmówił
Bogu Objawionemu w Chrystusie bycia absolutnie transcendentną metafizyczną Praracją
wszelkiego porządku prawno-moralnego. Być może przyczyną tego była wypowiedź
Marcina Lutra z jego "Komentarza do Listu św. Pawła Apostoła do Galatów" o "Chrystusie
jako Najwyższym Prawodawcy", który pojmowany był przez Lutra z racji jego negacji
prawa jako "wcielony diabeł".
Bóg nie jest Stwórcą wolności osoby
Zadziwia niekonsekwencja Kanta: skoro nie potrafi on poznać istoty człowieka, to jak może
"postulować", że jesteśmy "wolni" czy posiadamy "ogólne", tzn. wszystkich wiążące
prawo? A przecież nasza wolna wola stanowi samo serce naszej ludzkiej istoty. Bóg
chrześcijański w swoim akcie stwórczym zharmonizował z jednej strony porządek
rzeczywistości poprzez prawo, a z drugiej strony poprzez naszą wolność, dzięki której
możemy w sposób godny osoby ludzkiej, czyli wolny, przyjąć ten ład stworzenia i w
wolności tworzyć nasze życie na godne ostatecznie Najwyższego Dobra, tzn. Boga.
W myśli Kanta "wolność" jest "postulatem" jego "czystego rozumu praktycznego", a nie
osobistym darem Boskiego Kreatora, stąd też ten "rozum" filozofa z Królewca rości sobie
absolutne pretensje do określania tejże wolności w sensie jurydycznym i moralnym,
ponieważ z racji uprzednio przyjętych założeń ideologicznych nie dochodzi na płaszczyźnie
"czystego rozumu teoretycznego" do poznania "natury naszej duszy". Skoro tak, to pojęcie
"czystej wolnej woli" osoby ludzkiej, jak wcześniej pojęcie "czystego rozumu", utworzone
zostało "całkowicie a priori przez czysty rozum, ale za pośrednictwem prawa moralnego",
też przecież "czysto" subiektywistycznego. Na tej drodze Kant obiecuje dotarcie do
"przedmiotu i ostatniego celu czystego rozumu praktycznego", czyli do "religii, tj. do
poznania wszystkich obowiązków jako Boskich przykazań", ale nie w sensie "obcej woli"
Boga, lecz "każdej wolnej woli dla niej samej", czyli każdego człowieka wiernego
wspomnianej "maksymie". Pomimo to Kant jest przekonany, iż te prawa "muszą być
postrzegane jako przykazania najwyższej Istoty".
Bóg i religia Kanta są zawężone do "wyobrażeń", "pojęć" i "sądów" jego "czystego
rozumu" i jego "czystej woli". Stąd Kant nie potrafi dla "wolności, nieśmiertelności" duszy
ludzkiej "i Boga" "znaleźć żadnej obiektywnej rzeczywistości", ponieważ są one "tylko
czystymi pojęciami rozumu" człowieka. Kant uczynił przy tym błędne założenie, iż tylko to
jest dla naszego rozumu prawdziwe w porządku bytowym i poznawczym, co uprzednio
dane jest w "oglądzie" naszej ludzkiej zmysłowości. To było czymś realnym, ale tylko w
rajskim stanie łaski - jeszcze przed upadkiem grzechowym. Obecnie zaś z pozycji moralnej
nauki katolickiej człowiek potrzebuje cnoty wlanej w postaci łaski wiary, by uzyskać ten
poziom poznania, który Kant chce uzyskać poprzez zabieg naturalnej subiektywizacji
"rozumu teoretycznego", "sumienia" jako "rozumu praktycznego" i "wolnej woli",
prowadzących człowieka do "cnoty, tj. adekwatnego względem prawa usposobienia", co
praktycznie oznacza odrzucenie depozytu wiary katolickiego chrześcijaństwa w aspekcie
rozumienia Boga jako Kreatora i zarazem Najwyższego Dawcy oraz Gwaranta prawnomoralnego w sensie Źródła łaski jako "koniecznej" do uzyskania przez każdego człowieka
ostatecznej "świętości". Choć samo wypełnienie "obowiązku" i zdobycie naturalnej "cnoty"
jako samo w sobie jest pozytywne, do czego dąży na swój sposób Kant, to jednak one same
nie wystarczą do osiągnięcia "Królestwa Boga" w sensie "nauki chrześcijańskiej", której
Kant konsekwentnie nie traktuje jako "religii", ponieważ ma swoją "religię" "czystego
rozumu".
Antynomia "przyczynowości" i "wolności"
Problem sprzeczności Kantowskich uwidacznia się dalej w dualistycznym rozumieniu
człowieka jako "istoty zmysłowej" i "duchowej". Jako "istota działająca" człowiek jest
"zjawiskiem (Erscheinung)", ale w swoim wnętrzu tenże człowiek jest "noumenon" (das
Ding an sich), czyli istotą duchową. Jednak idealistyczny podział człowieka na "istotę
zmysłową" podlegającą "mechanizmom natury" na zasadzie "przyczynowości" oraz na
duchową "osobę działającą", "wolną od praw przyrody", tworzy właściwie
nieprzezwyciężalny hiatus (przepaść) intelektualny w myśli antropologicznej Kanta, w
którym brakuje zasady jedności bytowej w sensie jednej podmiotowości osobowej, w której
subsystuje cała jego natura duchowo-cielesna. Wprawdzie Kant mówi o "osobie", ale nie
jest to rozumienie realistyczne np. w sensie Arystotelesa jako obiektywnej substancji ani też
w sensie chrześcijańskiej nauki o osobie ludzkiej jako "obrazie i podobieństwie Boga"
Osobowego.
"W porządku celów", pojętych u Kanta subiektywistycznie, "człowiek (wraz z nim każda
rozumna istota) jest celem samym w sobie, tj. nigdy nie może być używany przez
kogokolwiek po prostu jako środek (nawet nie przez samego Boga)". Gdzie jest ostateczna
racja tego, Kant nie potrafi już odpowiedzieć, co najwyżej wskazuje na człowieka jako
"podmiot prawa moralnego". Co to jednak bliżej oznacza?
Subiektywistyczna i podwójna "legalność"
"Prawa wolności", które określają "tylko zewnętrzne postawy" człowieka, nazywają się
"jurydyczne" i nie wiążą osoby ludzkiej wewnętrznie, czyli duchowo, ponieważ "legalność"
reguluje "tylko wolność w zewnętrznym użyciu", natomiast "prawo moralne", względnie
"moralność" w sensie "kategorycznego imperatywu", określa "wolność w użyciu
wewnętrznym". "Prawodawstwo prawne" w państwie ustanawia porządek "obowiązków
zewnętrznych" człowieka, zaś "prawodawstwo etyczne czyni wprawdzie także wewnętrzne
postawy obowiązkami, ale nie przy wykluczaniu zewnętrznych" obowiązków.
Dlaczego Kant potrzebuje podwójnego prawodawstwa? Z tej racji, że prawodawca
zewnętrzny nie ma dostępu poznawczego do wnętrza człowieka, on ma tylko powiązać go
poprzez "przymus zewnętrzny" z "obowiązkiem". Dualizm antropologiczny Kanta prowadzi
go do dualizmu prawno-moralnego. W "ius", tzn. w "prawie" zewnętrznym, tkwi
"prawodawstwo jurydyczne", że np. "należy dotrzymać umowy", "słowa", "wierności", ale
dopiero prawo moralne musi zadbać o wewnętrzne spełnienie tegoż prawa zewnętrznego.
"Nauka prawa" różni się więc od "nauki" etycznej o "cnotach" nie tylko z racji
"różnorodności prawodawstwa", lecz także ze względu na ich "różne obowiązki" w
stosunku do zewnętrznego i do wewnętrznego człowieka, który zdefiniowany jest jako
"osoba", która "nie jest poddana żadnym innym prawom jak takim, które ona (albo sama,
albo przynajmniej z innymi) daje sobie sama". Pośród tych zewnętrznych praw (leges
externae) jedne nazywają się "naturalnymi", które "rozum" poznaje "a priori", a inne
"pozytywnymi", które "w ogóle nie obowiązują bez rzeczywistego zewnętrznego
prawodawstwa". Jakie skutki ma to subiektywistyczne pojęcie prawa i moralności dla
małżeństwa i rodziny w myśli Kanta?
Małżeństwo i rodzina według Kanta (cz. 4)
Sobota, 11 lipca 2015
Rozumienie "małżeństwa" i "rodziny" oraz "prawa małżeńskiego" według Kanta
uzależnione jest od jego subiektywistycznego pojęcia Boga, prawa i moralności jako
"postulatów" sumienia ludzkiego. Skoro "wszystkie zdania prawne są zdaniami a priori,
ponieważ są one zdaniami rozumu" "czystego" i "praktycznego", a więc de facto są
relatywne, to powstaje pytanie, jak Kant konkretyzuje swoje pojęcie instytucji małżeństwa i
rodziny?
Małżeństwo jako "wspólnota płciowa"
Kant definiuje małżeństwo w sensie prawnym w następujący sposób: "Wspólnota płciowa
(commercium sexuale) jest obustronnym używaniem, które jeden człowiek czyni z
organami płciowymi i władzami drugiego (usus membrorum et facultatum sexualium
alterius)". To jest efekt fenomenalizmu, subiektywizmu i dualizmu Kanta w określaniu
człowieka jako kobiety i jako mężczyzny, którzy najpierw są tylko "zewnętrznymi"
"fenomenami" (Erscheinungen) i jako tacy podlegają w myśleniu Kantowskim w swoim
małżeństwie jako "matrimonium" "prawu", nazywającym ich związek jako "zjednoczenie
dwóch osób różnych płci na całożyciowe obustronne posiadanie ich właściwości
płciowych". Prawo reguluje wyłącznie sferę cielesności człowieka, ponieważ sferę
duchowości Kant usiłuje regulować za pomocą kategorycznego imperatywu, co jest domeną
już tylko moralności, a nie prawa.
To cielesne i "wzajemne używanie" płciowości mężczyzny i kobiety może być według
niego albo "naturalne", "poprzez które może zostać poczęty im równy" człowiek, czyli
dziecko, albo "nienaturalne", a takie z kolei może być "z osobą tej samej płci" albo "ze
zwierzęciem", które Kant klasyfikuje jako "crimina carnis contra naturam" i powinno być
adekwatnie usankcjonowane przez prawo karne. Problem Kanta polega z jednej strony na
braku zakorzenienia "wspólnoty" małżeńskiej w duchowości osób małżonków, czyli w ich
rozumie, pamięci oraz w wolnej woli, a z drugiej strony na braku wspólnoty z
transcendentnym Bogiem jako Stwórcą małżeństwa. Z tych dwóch najważniejszych racji
Kant określił małżeństwo jako wyłącznie "wspólnotę" cielesną. Jaki status prawny posiada
tak pojęte małżeństwo?
Małżeństwo jako tylko "umowa"
Najważniejsze dla Kanta jest, zupełnie podobnie jak dla Marcina Lutra, by na gruncie
"warunku żądzy do obustronnego użytku ich właściwości płciowych" mężczyzna i kobieta
zawarli "umowę małżeńską", która nie powinna być "żadną dowolną", lecz określoną przez
"prawo konieczną umową, tj. jeżeli mężczyzna i kobieta chcą używać wzajemnie ich
właściwości płciowych, to muszą koniecznie zawrzeć małżeństwo i to jest według ustaw
prawnych czystego rozumu konieczne". Wykluczone jest dla Kanta uznanie małżeństwa za
sakrament Kościoła, co jest dla niego samo w sobie najgorszym zabobonem.
"Małżeństwo" jako "umowa dopełniona zostaje przez małżeńskie współżycie (copula
carnalis)". Nieważna jest taka umowa, która zawierana jest "z ukrytą zgodą" "cielesnej
wstrzemięźliwości" obydwojga, a także wtedy, gdy "ze świadomością jedna lub obydwie
części są do tego niezdolne". Kant nazywa to "umową symulowaną", która nie tworzy
małżeństwa.
"Nabycie małżonki albo męża nie dokonuje się więc facto (przez współżycie) bez
uprzedniej umowy, ale także nie pacto (przez po prostu umowę małżeńską bez
następującego po niej współżycia), lecz tylko lege, tj. jako następstwo prawne" do
"obopólnego posiadania osób" we "wspólnocie płciowej", która "swoją rzeczywistość
otrzymuje tylko przez również obustronne używanie osobliwości płciowych".
Miłość nie jest fundamentem
Kant redukuje cnotę miłości jako doskonałą postawę duchowej wolnej woli osoby ludzkiej
do sentymentu, czyli do zmysłowego uczucia: "Miłość jest rzeczą odczucia (Empfindung),
nie woli i ja nie mogę miłować, ponieważ chcę, jeszcze mniej, ponieważ powinienem (do
miłości być przymuszonym (genötigt); przeto obowiązek miłowania nie jest rzeczą
(Unding)". Dlatego miłość nie może stanowić podstawy ani celu dla wspólnoty małżeńskiej
i rodzinnej, ponieważ moralność Kanta jest moralnością "obowiązku", a skoro "wszelki
obowiązek jest przymusem" "według prawa", to jeżeli "coś czyni się więc z przymusu, to
nie dzieje się z miłości".
Do przykazania miłości bliźniego Kant wprowadza istotną zmianę: "Jeżeli więc mówi się:
Miłuj bliźniego swego jak siebie samego, to nie mówi się: Ty powinieneś bezpośrednio
(najpierw) miłować i za pośrednictwem tej miłości (potem) czynić dobrze, lecz: Czyń
twojemu bliźniemu dobrze, a to dobre czynienie wywoła w tobie miłość (jako sztukę
skłonności do dobrego czynienia w ogóle)!". Miłość nie jest pojęta u Kanta jako przyczyna
czynu, lecz jako skutek w sensie nie cnoty, lecz wspomnianego uczucia sentymentalności
względem bliźniego, co jest zasadniczym rozminięciem się Kanta z chrześcijańską nauką o
miłości ludzkiej oraz o miłości jako Boskiej cnocie wlanej w naszą wolną wolę.
Monogamia z racji "równości posiadania"
Według Kanta, "wzajemne posiadanie się" zarówno w sensie "osób", jak i "równości
posiadania" jest realnie możliwe "tylko w monogamii", ponieważ w "poligamii zdobywa
osoba, która się oddaje, tylko jedną część tego, któremu ona cała przypada i czyni się przez
to po prostu rzeczą". A przecież, Kant argumentuje, jeżeli człowiek - mąż lub żona "nabywa jeden członek w człowieku", to jest to "równocześnie nabycie całej osoby ponieważ ta jest absolutną jednością", stąd wniosek jego jest prosty: "oddanie i przyjęcie
płciowości dla przyjemności drugiego nie tylko jest jedynie dopuszczalny pod warunkiem
małżeństwa, lecz także pod tym samym warunkiem możliwy".
"Konkubinat" jako "urzeczowienie" człowieka
Kant jest przeciwko konkubinatowi, ponieważ dochodzi do niego z racji "urzeczowienia
osoby dla jednorazowej przyjemności (pactum fornicationis)". To "urzeczowienie" "jednego
członka do używania drugiego" jest z racji "nierozdzielnej jedności członków w jednej
osobie" procesem zredukowania samej osoby do "rzeczy swawoli drugiego; stąd każda
część może znieść zawartą umowę (konkubinacką) z drugą, jak mu się podoba" bez żadnych
możliwości wniesienia "zażalenia" prawnego.
Dzieci nie są koniecznym "celem" małżeństwa
Kant mniema, iż "celem natury" ludzkiej jest "spłodzenie i wychowanie dzieci", do którego
"ona (natura) wszczepiła skłonność płci do siebie nawzajem". Zdumiewająca jest jednak
przy tym opinia filozoficzno-prawna Kanta, który myśli, że dla "człowieka, który zawiera
małżeństwo", a rzekomo "musi powziąć sobie ten cel", taka finalność małżeństwa nie jest
konieczna do "prawości tego jego zjednoczenia" małżeńskiego. Dlaczego? Ponieważ jeżeli
powołanie dzieci do istnienia byłoby koniecznym warunkiem do ważności prawno-moralnej
węzła małżeńskiego, to wtedy kiedy możliwość bytowa "spłodzenia dzieci zanika,
małżeństwo rozwiązałoby się równocześnie samo przez się". To jest sprzeczne z katolicką
nauką o małżeństwie, która jako warunek ważnie zawartego małżeństwa stawia "gotowość
do przyjęcia i wychowania potomstwa, którym Bóg obdarzy" małżonków.
"Prawo rodziców"
Z samego aktu "płodzenia w tej wspólnocie" małżeńskiej wynika "obowiązek utrzymania i
zatroszczenia się" o ich "dzieci jako osoby", które "tym samym nie mają prawa
dziedziczenia, lecz pierwotnie wrodzone prawo do opieki przez rodziców, aż będą w stanie
utrzymać się same". Jest to "prawo (lege) bezpośrednie, tj. bez tego, że pożądany jest jakiś
szczególny akt prawny" np. ze strony państwa. "Spłodzony" człowiek jest według Kanta
"osobą", ale patrząc od strony samego poczęcia, nawet wtedy, gdyby przyjęło się tezę o tym,
iż "Bóg stwarza wolne istoty", "nie jest on wolny". Takim jest on pojęty tylko w "moralnopraktycznym" aspekcie "imperatywu kategorycznego", czyli subiektywistycznie, a nie
obiektywnie, jak uczy Kościół katolicki. "Koniecznie" należy uznać, że dziecko przychodzi
na świat "bez jego zgody", ale "własną mocą" rodziców, stąd ich "zobowiązanie" prawne tak
dalece, jak to jest "dla ich sił" możliwe, troszczyć się o ich byt oraz by go "nie zniszczyć
albo też przekazać tylko przypadkowi", ponieważ dziecko jest nie tylko "istotą świata, lecz
także obywatelem świata", nie mówiąc już w sensie biblijno-eklezjalnym jako "dziecku
Boga", o czym jednak Kant tak nie myśli.
Ten "obowiązek" stanowi podstawę dla "prawa rodziców do władania i kształcenia dziecka"
tak długo, jak długo nie potrafi ono samo "używać rozumu" czy innych "członków" swojego
człowieczeństwa. Stosowne "odżywianie i troska o jego wychowanie" charakteryzuje
rodziców prawych, ażeby ich dziecko mogło się "samo pragmatycznie" i "moralnie" "w
przyszłości utrzymać i rozwijać", w przeciwnym razie "wina" za "jego zaniedbania spadłaby
na rodziców". To wszystko rodzice powinni czynić aż do "czasu emancypacji" dzieci, czyli
do ich wyjścia z domu.
Małżonkowie i dzieci jako "rzeczy"?
Wprawdzie Kant nadmienia człowieka jako "osobę", ale interpretuje "dzieci" jako "równe
rzeczom w posiadaniu rodziców". Unika on przypisania tego prawa rodzica do dziecka do
dziedziny "prawa rzeczowego", ale nie zamieszcza go też w dziedzinie "prawa osobowego",
względnie cywilnego, lecz proponuje, by traktować je jako "prawo osobowe, ale rodzaju
rzeczowego", które według Kanta "koniecznie musi być dodane do prawa rzeczowego i
osobowego", co filozof z Królewca ilustruje porównaniem "zagubionych dzieci" do
"zagubionych zwierząt domowych". Tamte i te wolno traktować rodzicom jak "rzeczy".
Problem urzeczowienia istnieje także w pojęciu małżeństwa w myśli Kanta: "Ja mogę
kobietę, dziecko" "posiadać przez moją […] wolę jak długo oni […] istnieją", a więc
"prawnie: oni przynależą do mojego mienia". On nie ukrywa, iż "nabycie" współmałżonka
oznacza w praktyce małżeństwa traktowanie go jako "równego rzeczom", które się
"nawzajem nabywają" w aktach intymnego "naturalnego użycia" siebie nawzajem. Kant
zalicza to prawo do "prawa osobowego", ale na sposób prawa "rzeczowego", co jest
przejawem jego idealistycznej instrumentalizacji bytu człowieka jako osoby. Jakże aktualne
są te stare już tendencje przesunięcia prawa małżeńsko-rodzinnego z cywilistyki do prawa
rzeczowego.
Rozpad rodziny jako naturalny skutek
"Dzieci domu, które razem z rodzicami tworzyły rodzinę" po dojściu do "pełnoletniości"
oraz do "zdolności utrzymania się samemu", "wypowiadają ich dotychczasową zależność" i
"stają się ich własnymi panami (sui iuris)" "bez szczególnego aktu prawnego". Ponadto
"dzieci […] nie są rodzicom za ich wychowanie nic dłużni" i na tej drodze dochodzi do
"rozwiązania domowej społeczności, która była konieczna według prawa". Poprzez to
dzieci "zdobywają ich naturalną wolność", zaś rodzice "ponownie ją odzyskują", co tym
samym oznacza faktyczny rozpad rodziny. A przecież w świetle klasycznego prawa
naturalnego należy uwzględnić, iż dzieci poprzez fakt bycia współuprzyczynowionymi
przez swoich rodziców na wieki pozostaną "zależne" w bycie zarówno od Boga Stwórcy,
jak i swoich rodziców, co oznacza, że rodzina nigdy nie powinna się rozpaść, lecz ma swoją
eschatologiczną przyszłość, ale pod warunkiem przeżywania tu i teraz (hic et nunc) jej
sakramentalnej więzi z Panem wszechrzeczy, by dostąpić w wieczności pełnego oglądu
Boskiego Oblicza i każdego innego bytu niebiańskiego w rzeczywistym, a nie zasadniczo
zdeformowanym w sensie Kantowskiego idealizmu "Królestwie Boga".
Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 1)
Sobota, 18 lipca 2015
Wprawdzie małym, ale dla omawianej problematyki treściowo doniosłym epizodem jest list
gratulacyjny Fryderyka Nietzschego wywodzącego się z domu o rodzinnych korzeniach
niemiecko-polskich: ojca jako luterańskiego pastora oraz matki jako córki pastora, i w
pierwszym roku studiów na Uniwersytecie w Bonn wskutek m.in. lektury pism Karola
Darwina, Herberta Spencera, Davida F. Straussa, występujących przeciwko Jezusowi
Chrystusowi jako Bogu, tracącego tę wiarę, dla Richarda i Cosimy Wagnerów z racji ich
ślubu protestanckiego w dniu 25 sierpnia 1870 r., czyli w czasie trwania wojny francuskoniemieckiej, w której Nietzsche bardzo krótko aktywnie uczestniczy.
Zaskakujący przy tym jest fakt, iż Cosima jest z pochodzenia córką niesakramentalnej
relacji katolickiej hrabiny francuskiej Marie Cathérine Sophie de Agoult z domu de
Flavigny i katolickiego Franciszka Liszta, wybitnego pianisty i kompozytora. Zawiera ona
jako katoliczka najpierw sakramentalne małżeństwo z katolickim Grafem Hansem von
Bülow, uczniem Liszta i zarazem pianistą oraz dyrygentem, z którego wyrasta dwoje dzieci.
Cosima jednak, kilka lat po zapoznaniu Ryszarda Wagnera - ich "przyjaciela" domu "rozwodzi się" najpierw ze swoim sakramentalnym małżonkiem von Bülow, a następnie
porzuca wiarę katolicką i staje się luteranką, by móc "poślubić" w zborze protestanckim praktykującym przecież zaślubiny pomiędzy mężczyzną i kobietą nie jako sakrament, lecz
wyłącznie jako "umowę małżeńską" oraz dopuszczającym rozwód - o 20 lat starszego od
siebie i także luterańskiego wyznania kompozytora niemieckiego Ryszarda Wagnera, na
którego postawę religijno-moralną i twórczość muzyczną poglądy Nietzschego wywarły być
może nawet istotny wpływ.
"Duch Lutra" genezą myśli Nietzschego
Sam myśliciel stwierdza jego "najintymniejszą zależność" własnej myśli od "ducha Lutra",
którego Nietzsche określa jako jedną z "największych głów" jego narodu, "prekursorem
walki" z tym, co "romańskie", czyli z wiarą rzymskokatolicką i tradycją grecko-rzymskiego
myślenia, "wielkim dobroczyńcą". Czymś "najbardziej znaczącym" w reformacji Lutra
Nietzsche nazywa "obudzenie" "nieufności względem świętych i całej vita contemplativa",
co stało się racją dla "drogi niechrześcijańskiej vita contemplativa w Europie". Z tej racji
Nietzsche nazywa Niemcy "pierwszym niechrześcijańskim Narodem Europy". Na tej
podstawie ideowej dochodzi według niego do zatrucia "filozofii przez krew teologów":
"protestancki proboszcz jest dziadkiem niemieckiej filozofii, a sam protestantyzm jej
peccatum originale".
Marcin Luter jako źródło dramatu Nietzschego
Wskutek lektury dzieł historycznych Janssena, wskazanych mu przez słynnego historyka
szwajcarskiego Jakuba Burckhardta, Nietzsche poszukuje "prawdziwego psychologa", który
"opowiedziałby o prawdziwym Lutrze". Nietzsche krytykuje stanowisko filozoficznoreligijne Lutra, określając go "niemożliwym mnichem", który wydał "święte Księgi
każdemu" oraz "filologom", odznaczał się "śmiertelną nienawiścią" wobec "papieża,
świętych i całego stanu duchownego". Według Nietzschego, Luter "zniszczył pojęcie
Kościoła, odrzucając wiarę w inspirację soborów" przez Ducha Świętego.
Luter dokonał negacji sakramentów świętych Kościoła Chrystusowego poprzez zniszczenie
"kapłana chrześcijańskiego" jako "świętego ucha, milczącej studni, grobu tajemnic"
ludzkich serc. Nietzsche zarzuca Lutrowi uprzyczynowienie "powstania chłopskiego" z
1525 r., który w ten sposób doprowadził do zniszczenia "porządku społecznego". Czyżby
Luter stał się z powyższych racji główną przyczyną nihilizmu Nietzschego i wielu innych
ludzi w wiekach nowożytnych?
"Bóg" jako "przebóstwiona nicość" jest "martwy"
Nietzsche mniema, iż człowiek ciągle na nowo poszukuje "jednej zasady", z której pragnie
wszystko wyprowadzić. Stąd też "sięga on za każdym razem po nicość i konstruuje nicość
na 'Boga'". Dlatego też należy odrzucić, według niego, także to wszystko, co stanowi o
"chrześcijańskim pojęciu Boga". Nietzsche nadmienia dla tego procesu czysto ludzkiego
wiele racji, a oto niektóre z nich: "Największym nowszym wydarzeniem" jest to, "że Bóg
jest martwy". Dlatego też "my, filozofowie i wolne duchy, czujemy się przy tej nowinie, że
stary Bóg jest martwy, jakby opromienieni nową zorzą poranną", ponieważ "ten stary Bóg,
w którego wierzył cały świat, już dłużej nie żyje". Stąd "wiara w tego Boga
chrześcijańskiego stała się niewiarygodną", a "z naszego serca wypływają wdzięczność,
zdumienie, rozumienie, oczekiwanie" na "ponownie wolny" i już przez Boga Objawionego
w Chrystusie niczym nieograniczony "horyzont" "naszego morza", na które "w końcu
wolno wypłynąć naszym statkom" i "śmiać się" z tego, jak ten "Bóg" chrześcijan
"rozrywany" jest "w człowieku":
"Ten stary Bóg nie żyje już więcej: ten jest gruntownie martwy" i dlatego Nietzsche wzywa
wszystkich ludzi, by nigdy nie stawali "przed Bogiem", bo "ten Bóg umarł" i On właśnie,
według niego, "był waszym największym niebezpieczeństwem". Tak oto, po usunięciu Boga
z wielu serc ludzkich, "dopiero teraz wyższy człowiek staje się […] panem!" Stąd nie
zaskakuje wyznanie Nietzschego: "Chcemy, ażeby" tylko "ten nadczłowiek (Übermensch)
żył" i zajął już więcej nieutracalne miejsce Boga Starego i Nowego Testamentu, którego
"przezwyciężenie" Nietzsche rozumie jako "ostateczne" i czyniące nawet "dowód
przeciwko istnieniu Boga" z racji rozprzestrzeniających się w Europie ateizmu i niewiary
"zbędnym".
Prostym "założeniem" jego jest, że nie istnieje "żaden Bóg" ani "w dziejach, ani w
przyrodzie, ani poza przyrodą - lecz my to, co było czczone jako Bóg, odczuwamy nie jako
'Boskie', lecz jako godne zmiłowania, jako absurdalne, jako zawstydzające, nie tylko jako
błąd, lecz jako zbrodnię na życiu… My zaprzeczamy Bogu jako Bogu", ponieważ jest
"zakłamanym światem". Na przykład św. Paweł Apostoł miał sobie rzekomo "wynaleźć
Boga", który według Nietzschego jest też "nieuleczalnym" "zakłamaniem". A nawet wtedy,
gdyby ten Bóg chrześcijan i jego egzystencja "zostały udowodnione", to "jeszcze mniej
wierzylibyśmy w niego".
Morderstwo na "Bogu" największym "czynem" człowieka
Nietzsche wkłada w usta "szaleńczego człowieka" słowa, których historia po prostu nie zna:
"Bóg pozostaje martwy! A myśmy go zabili! Jak pocieszymy siebie mordercy wszystkich
morderców. Najświętsze i Najmocniejsze, co świat dotychczas posiadał, wykrwawiło się
pod naszymi nożami […]. Nigdy nie zaistniał tak wielki czyn", poprzez który "kościoły"
stały się już tylko "kryptami i nagrobkami Boga" i wyśpiewują "Requiem aeternam deo". To
jest najważniejsza przyczyna nihilizmu tego tragicznego myśliciela, że w jego osobowej
duszy dochodzi do tak radykalnego odrzucenia Boga aż po próbę całkowitego unicestwienia
Absolutu, co jest jednak z faktu wieczności, a tym samym niezniszczalności Pana
wszechrzeczy wykluczone, ale może stanowić wciąż aktualną pokusę dla wielu ludzi
przeżywających kryzys wiary, a nawet występujących w ostentacyjnych atakach przeciwko
Bogu i Jego Kościołowi dzisiaj, o czym świadczą prześladowania chrześcijan na globalną
skalę.
Dla "bezbożnego" Nietzschego "Bóg" jest "kłamstwem"
Skoro "Bóg" Objawiony nie istnieje, to Jego "Prawda" jest "błędem, ślepotą, kłamstwem".
Nietzsche wyznaje: "My współcześnie poznający, my bezbożni i antymetafizycy" nie
podzielamy "wiary chrześcijan, która była również wiarą Platona, że Bóg jest Prawdą, że
Prawda jest Boską", ponieważ ona jak sam "Bóg ukazuje się od dawna jako kłamstwo".
Dlatego trzeba "prawdę" jako "zakłamany świat" "znieść", ponieważ nikt z "myślących nie
potrzebuje już więcej hipotezy o jednym Bogu" jako Prawdzie, będąc w swojej naturze
wymyśloną przez "kapłanów". Twierdzą oni, że "istnieje jeden Bóg, który żąda od nas
dobra". On jest "Stróżem i Świadkiem każdej postawy, każdego momentu, każdej myśli,
który miłuje nas, we wszelkim nieszczęściu chce naszego najlepszego" dobra, ale "takie
prawdy nie istnieją" i okazują się jako "błędy", poprzez które "człowiek wykrwawia się".
Nietzsche przyznaje rację radykalnemu relatywiście Schopenhauerowi, który twierdzi, że
"jeszcze nigdy religia jako dogmat albo jako obraz nie zawierała pośrednio lub
bezpośrednio prawdy". Dlatego Nietzsche traktuje "chrześcijańskie pojęcie Boga" w sensie
Prawdy wiecznej jako jedno z "najbardziej skorumpowanych pojęć Boga, które zostały
osiągnięte na ziemi", ponieważ z "zasadą prawdy […] sprzeczne jest nasze doświadczenie w
każdym momencie. My nie możemy właśnie w ogóle myśleć, o ile coś jest…". Skoro każda
próba "uczczenia prawdy jest już następstwem iluzji" i odrzucone jest przykazanie: "Nie
mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu", to "sens dla prawdy" "musi się
legitymizować przez inną formę", np. poprzez całkowicie zsubiektywizowaną "wolę
władzy". Wprawdzie Nietzsche raz po raz bierze to "słowo" o prawdzie "w usta", ale
dodaje, że "pogardza tym dumnym słowem" prawdy i odrzuca je: "nie, my nie potrzebujemy
jej, my także bez prawdy dotrzemy do władzy i do zwycięstwa".
Pietro Cavallini, Ukrzyżowanie, ok. 1308 r.
Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 2)
Sobota, 25 lipca 2015
Dla Nietzschego "nową bajką" jest prawda o Bogu Objawionym jako "Miłości", co jest
konsekwencją odejścia od Boga jako Prawdy. Jest on świadomy tego procesu odrzucenia
"dogmatów", czego skutkiem jako "wiary pobocznej" jest wyakcentowanie "miłości",
względnie "miłości bliźniego". Dla naszego "rozumu", który według niego nie ma żadnego
dostępu do poznania "celów Boga", postawienie przed nim wyzwania o "Miłości Boskiej"
jest czymś "pełnym sprzeczności" i "paradoksem". Dlatego Nietzsche "wyrzuca z pojęcia
Boga najwyższe Dobro", ponieważ "ono jest niegodne Boga" ze względu na "istnienie
grzechu tylko w Bogu". Tak oto "Bóg Miłości" chrześcijańskiej okazuje się według
Nietzschego "Bogiem najwyższej krótkowzroczności, diabelskości i niemocy" i dlatego
"wszelka 'Prawda', wszelka 'Dobroć', wszelka 'Świętość', wszelka 'Boskość' w
chrześcijańskim stylu" "rujnują ludzkość" i stanowią dla niej "wielkie niebezpieczeństwo"
"zagłady".
Nietzsche wyznaje: "Im bardziej odchodziło się od dogmatów, tym bardziej poszukiwało się
równocześnie usprawiedliwienia tego odejścia w kulcie miłości człowieka". Skoro Bóg nie
istnieje, to człowiek "nazywa jego uczucie miłości Bogiem", i to uczucie do "bliźniego",
który jest "przemieniany w Boga". Jeżeli "założyłoby się", że "Bóg" "jest nie tylko Bogiem
Miłości, lecz także Bogiem Świętości i Bezgrzeszności", to jakie "deliria" posiadaliby
wtedy "asceci" chrześcijańscy, twierdząc m.in., że "On (Bóg) stwarza" dla "grzechu i
grzeszników, i wiecznych potępień straszliwe miejsce wiecznej męki i wiecznego
wzdychania, i wiecznej tęsknoty". Realne istnienie piekła jako tragicznej przestrzeni
odosobnienia od Boga i zarazem skutku upadku aniołów, którzy na wieki pogardzili
miłością do Boga, innych aniołów, siebie samych i ludzi, jest zatem dla Nietzschego
wymysłem zdeformowanej i chorej psychiki człowieka.
"Bóg, który jest wszystkowiedzący i wszechmocny", nie daje możliwości poznania prawdy,
skoro On dla Nietzschego w ogóle realnie nie istnieje, lecz jest produktem chorej
umysłowości człowieka, który swoją niemoc życia usiłuje transcendować fałszywą myślą o
Bogu wszechmocnym.
Nie "Bóg", lecz człowiek "creator spiritus"
Nietzsche nawiązuje do Platona i jego "Boskiej dialektyki", w której "jesteśmy
mieszkańcami intelligibilnego świata Dobra" i jako tacy "pochodzący od Dobra" i
jednocześnie zobowiązani względem tegoż "Dobra", które Platon rzeczywiście utożsamia z
Bogiem. W tej tradycji Nietzsche nadmienia o Kartezjuszu, który "ma pojęcie Boga" jako
"Dobrego", będącego "Stworzycielem rzeczy". Natomiast w myśli Nietzschego zanika
Prawda o Bogu jako Dobrym Stworzycielu, ponieważ on pojmuje "Boga" jako "dziadka
grzechu", a nie jako absolutnie Świętego Kreatora, który "wszystkie rzeczy stworzył
dobrymi, tylko nie grzech". Akceptacja "Boga" jako Stworzyciela byłaby dla niego "formułą
dla wszelkiego zaprzeczenia 'doczesności' dla wszelkiego kłamstwa o 'zaświatowości'",
czyli o wieczności, co byłoby w sumie "sprzecznością życia", wyprowadzaną przez tzw.
wierzących po prostu z samego "zera", co czyni wyłącznie skorumpowana i "dekadencka"
postawa i kultura ludzka.
"Stary Bóg" popełnił według Nietzschego największy "błąd", stwarzając z "nudy"
"człowieka" jako "rywala", stającego się poprzez "naukę równym Bogu". Warto nadmienić
już tutaj, że Nietzsche mniema, iż "pierwszym błędnym chwytem" tegoż "Boga" "Biblii"
jest stworzenie "człowieka" jako mężczyzny, ale jeszcze większym było stworzenie
"kobiety", będącej "w jej istocie żmiją", poprzez którą "przychodzi wszelkie nieszczęście na
świat" - także "nauka". Co wtedy pomyślał ten "stary Bóg"? Z głębi swojego "strachu
piekielnego" postanowił rozprawić się z "nauką" i "wypędził człowieka z raju", aby ten "nie
myślał". Co więcej, tenże "Bóg" wymyślił "kapłana w sobie", który "wynajduje nędzę,
śmierć, zagrożenie życia ciąży, każdy rodzaj biedy, sędziwość, trudy, przede wszystkim
chorobę - same środki w walce przeciwko nauce".
Wprawdzie "nędza nie pozwala człowiekowi myśleć", ale pomimo tego "dzieło poznania
wznosi się w górę, szturmując niebo i wyciszając bogów". Czego wtedy dokonał ten "stary
Bóg"? Postanowił wymyślić "wojnę", która "dzieli narody, On sprawia, że ludzie
unicestwiają się wzajemnie", co jest także "wojną" i "wielkim zakłóceniem nauki!
Niewiarygodne!". Dlatego też konieczna jest według Nietzschego "emancypacja od
kapłana", który za radą swojego "Boga" "zawsze potrzebuje wojny". A skoro jego wpływ
nie jest wystarczający, to "ten stary Bóg podejmuje ostatnią decyzję: 'człowiek stał się
naukowy - nic nie pomoże, musi się go utopić'".
Nietzsche przyznaje rację Lutrowi, gdy ten stawia tezę o tym, iż "sam Bóg nie może istnieć
bez mądrych ludzi", czyli Pan Bóg w swoim Bycie jest według nich "uwarunkowany".
Stojąc na resztkach gruntu tej protestanckiej wiary, określa on "Boga" Objawionego
"iluzoryczną przyczyną" kosmosu i dlatego przy pytaniu o genezę człowieka daje
następującą odpowiedź: "Człowiek" - "my nie wyprowadzamy już więcej człowieka od
'ducha', od 'Bóstwa', postawiliśmy go poniżej zwierząt. On jest dla nas ważny jako
najmocniejsze zwierzę, ponieważ jest on najbardziej podstępny: jednym skutkiem tego jest
jego duchowość". Jaki jest w tej myśli nihilistycznej los prawdy o Bogu Odkupicielu?
Odrzucić Jezusa Chrystusa jako Boskiego "Zbawiciela"
Nietzsche nie ukrywa, iż "wraz ze stopniowym zanikiem dogmatów", np. o stworzeniu
świata przez Boga Starego i Nowego Testamentu, utracie ulegała w wielu ludziach
"absolutna ważność wiecznego zbawienia osobowego", czyli dogmat o zbawieniu upadłego
stworzenia z wyjątkiem duchów piekielnych. Z jednej strony "śmierć Jezusa jest faktem",
ale z drugiej strony "Jezus Chrystus był możliwy tylko w krajobrazie żydowskim". "Błędem
Chrystusa" jako "założyciela chrześcijaństwa" było m.in. to, że "ludzie na niczym tak
bardzo nie ucierpieli jak na ich grzechach - to był Jego błąd", ponieważ według Nietzschego
to Żydzi są "wynalazcami grzechu", "ale chrześcijanie zrozumieli to, ażeby później
ustanowić ich Mi- strzowi to prawo i uświęcić Jego błąd jako 'prawdę'". "Grzech jest więc
żydowskim uczuciem i żydowskim wynalazkiem", a chrześcijaństwo, które kontynuuje tę
"moralność", zamierza "'użydowić' cały świat".
Należy odrzucić według niego "Boga biednych ludzi, Boga grzeszników, Boga chorych par
excellence", czyli odrzucić Boga jako "Zbawiciela" i "Odkupiciela", który przez absolutnie
bezinteresowny dar z siebie w Męce, Śmierci Krzyżowej i chwalebnym Zmartwychwstaniu
i Wniebowstąpieniu otworzył na nowo bramy Królestwa Niebieskiego dla wszystkich
wyznawców Boga chrześcijańskiego i wszystkich ludzi dobrej woli, o ile nie mieli
możliwości poznania Chrystusa jako prawdziwego Mesjasza wszelkiego stworzenia.
Nietzsche ubolewa, że "Chrystus na Krzyżu" pozostaje wciąż - nawet przez "nauki
przyrodnicze" - nieprzezwyciężonym "najwyższym symbolem" chrześcijaństwa.
"Ukrzyżowany jako Niewinny" jest dla Nietzschego "formułą jego osądzenia" i "Drogą do
świętego bytu", ale "człowiek chrześcijański neguje jeszcze najszczęśliwszy los na ziemi:
on jest słaby, biedny, wystarczająco wydziedziczony, ażeby cierpieć w każdej formie życia.
Bóg na Krzyżu jest klątwą (potępieniem) dla życia, wskazaniem palcem, ażeby być przez
niego zbawionym". "Ukrzyżowany" ze swoim bezpodstawnym "ruchem chrześcijańskim"
"zwraca się do wydziedziczonych zewsząd" i "wstawia się za partią idiotów", kompletnie
zde- zorientowanych i chorych.
"Dobry Bóg, jak również diabeł: obydwaj są poronionymi płodami dekadencji"
Dla Nietzschego ani nie istnieje Osobowy Bóg w Trójcy Świętej Jedyny, ani osobowe istoty
anielskie, ani upadłe duchy byłych aniołów na czele z szatanem, ani też naturalnie ludzie
jako osoby. Zdumiewające, ale w pismach Fryderyka Nietzschego pojawiają się też
realistyczne refleksje, jak np. ta, w której on, ogarnięty głębokim bezsensem swojej
niewiary i walki z Bogiem prawdziwym, pyta też: "Co uczynił duch niemiecki z
chrześcijaństwa? - I że ja zatrzymałem się przy protestantyzmie […]! Czy jest jeszcze"
możliwą "do pomyślenia duchowo bardziej otępiała, leniwa, rozczłonkowana forma wiary
chrześcijanina aniżeli ta przeciętnego protestanta niemieckiego?".
Co więcej, Nietzsche demaskuje przy tym nieprawdziwość kilkuwiekowego mitu o daleko
idącej korupcji w Kościele średniowiecza, twierdząc, iż "w czasie […] kiedy tutaj
powstawała reformacja, Kościół w Niemczech był najmniej skorumpowany". Godnymi
podkreślenia są te przebłyski szczerości i obiektywizmu Nietzschego - także w kwestii jego
zwrotu "przeciwko chrześcijaństwu", iż nie posiada on "racji" rozumowych i duchowych w
ogóle, lecz "teraz decyduje nasz smak przeciwko chrześcijaństwu" katolickiemu. Jak
funkcjonuje ten chyba najważniejszy osobisty problem wiary w Boga Nietzschego, warto
uze- wnętrznić na przykładzie rozumienia wolnej woli każdego człowieka - nawet po
grzechu pierworodnym tylko osłabionej w swoim dążeniu do dobra jako dobra, a zatem
także w relacji do transcendentnego Boga jako Boga, którą Marcin Luter całkowicie
zanegował, postulując istnienie już tylko istotowo "zniewolonej woli" i całej natury
ludzkiej.
"Wola do dobra" "najniebezpieczniejszą ideologią"
"Być może nie istniała dotychczas żadna niebezpieczniejsza ideologia […] jak wola do
dobra". Ona właśnie sprawia, że "chrześcijanin […] rozumie naturę jako złą, człowieka za
skorumpowanego, dobro bytu jako łaskę (to znaczy za niemożliwe dla człowieka)", co jest
rzeczywiście typowe dla protestanckiego chrześcijaństwa, dla którego faktycznie "dobro i
zło" są "ideologią", ponieważ "wolność" należy rozumieć "jako pozytywną władzę, jako
wolę do władzy".
Co więcej, Nietzsche wysoko ceni "znaczenie filozofii niemieckiej (Hegel)", że "wymyśliła
panteizm, w którym zło (moralne), błąd i cierpienie nie są odczuwane jako argumenty
przeciwko Boskości", lecz stanowią jej "część". Nietzsche nazywa tę idealistyczną filozofię
Hegla "genialną inicjatywą", w której "diabeł jest pierwszym synem boga" Heglowskiego. A
zatem "zło", "śmierć" i cały "świat" są "synami bożymi" poprzednika ideologicznego
Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, a zatem także dialektyki socjalizmu rasistowskiego
Adolfa Hitlera i Trzeciej Rzeszy Niemieckiej.
"Wprawdzie człowiek wierzy, że jego zły stan jest następstwem […] jego grzechu" i że
tylko "Bóg może to uczynić", czyli "wybawić" go ze zła. Ale ten "instynkt" zbawienia jest
w gruncie rzeczy "niszczycielem", "niebezpiecznym bezsensem, systemem zawstydzania",
który jest zakłamywany przez "kapłana" katolickiego, głoszącego, iż prawda o zbawieniu
przez Boga Objawionego jest "święta, nietykalna", by "żyć w Jego służbie", ponieważ tylko
sam Pan Bóg może być "sprawcą tej sztuki uzdrawiania: tylko jako Objawienie zbawienie
jest pojmowalne jako akt łaski, niezasłużony dar, który jest uczyniony dla stworzenia". Dla
Nietzschego "te 'stany zbawienia' w chrześcijaninie są po prostu zmianami jednego i tego
samego stanu chorobowego", a wszystko inne, czyli np. wyjaśnienia nauki katolickiego
chrześcijaństwa, jest "religijnym obłędem".
Ostatnia Wieczerza, Leonardo da Vinci, 1495-1498
Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 3)
Sobota, 1 sierpnia 2015
Co ten tragiczny myśliciel powiada na temat Kościoła, jeżeli o Jezusie mówi jako o "tym
świętym antychryście", a o historii Jego życia na ziemi jako wcielonego Syna Bożego jako
o "świętej bajce", ponieważ to sam "Jezus zakwestionował przepaść między Bogiem i
człowiekiem", on jako "jeden Syn Boga" "żył tą jednością Boga i człowieka jako jego
'dobrą Nowiną'", czego w żadnym przypadku "nie" należy traktować jako Jego "specjalnego
prawa", lecz jako "produkt zemsty" chrześcijan analogicznie do Żydów, którzy "z zemsty na
ich nieprzyjaciołach" wymyślili "jednego Boga". Stąd "chrześcijanin jest" dla Nietzschego
"tylko Żydem 'wolniejszego' wyznania".
"Założyciel chrześcijaństwa" "hańbą" ludzkości
"Prawdziwą hańbę" Nietzsche usiłuje włożyć na święte Bosko-człowiecze ramiona Jezusa z
Nazaretu jako "Założyciela chrześcijaństwa", który według niego, "sfabrykował dzieje
zbawienia, osobowego Boga, osobowego Zbawiciela, osobową nieśmiertelność". W miejsce
"teraz i zawsze, tutaj i wszędzie", czyli w miejsce świata w jego czaso-przestrzeni Fryderyk
Nietzsche ośmielił się wprowadzić "legendę zbawienia" człowieka do życia
pozaświatowego i wiecznego.
Ale to wszystko znalazło swój koniec według Nietzschego "wraz ze śmiercią na Krzyżu"
Jezusa jako "Boga". Z jednej strony w usta "szaleńczego człowieka" (Nietzsche był leczony
psychiatrycznie przez wiele lat) wkłada on słowa: "Zabiliśmy go - wy i ja! My wszyscy
jesteśmy jego mordercami!", ale z drugiej strony pyta tenże "obłąkany" "morderca", nie
znajdując żadnej pozytywnej odpowiedzi: "Czy nie błądzimy jakby w nieskończonej
nicości? […] Jak pocieszymy się, mordercy wszystkich morderców? […] kto obmyje z nas
krew? Jakimi wodami moglibyśmy się obmyć? Które uroczystości pojednania, które święte
gry będziemy musieli wymyśleć? […] Czyż nie musimy sami stać się bogami?".
Tak, Nietzsche ma rację, gdy nolens volens występuje przeciwko fałszywym bogom m.in.
Lutra, Kanta, Straussa, Hegla, Schellinga, Darwina, Marksa, Engelsa, Schopenhauera i
Milla, ale błądzi radykalnie, gdy ogłasza fałszywy wyrok śmierci nad wiecznie żyjącym
Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, czyli nad Objawionym Bogiem Ojcem w wiekuistym
Synu-Słowie Boga Ojca oraz Duchem Świętym. Za "absurdalną odpowiedź" Nietzsche
uznaje słowa, iż to sam "Bóg dał swojego Syna jako Ofiarę dla przebaczenia grzechów",
ponieważ według niego "sam Jezus skasował pojęcie 'winy'". Podobnie stało się z innymi
prawdami chrześcijańskimi, że to Chrystus je wszystkie jak np. "naukę o sądzie, o
ponownym przyjściu, naukę o śmierci jako śmierci-ofierze, naukę o zmartwychwstaniu
wykasował, z którą powiązane jest pojęcie 'błogosławieństwa'". Dlatego konsekwentnie św.
Pawłowi, którego pogardliwie nazywa "Geniuszem w nienawiści", zarzuca
rozpowszechnianie wielu "kłamstw", m.in. tego "o 'zmartwychwstałym' Jezusie".
Ewangelia Jezusa "trucizną"
Nauka Ewangelii Jezusa nazwana jest przez Nietzschego "trucizną", a w "całym Nowym
Testamencie występuje po prostu jedyna figura, Piłat, którą musi się czcić", ponieważ Piłat
wprawdzie tylko "jednym słowem ubogaca Nowy Testament, które ma wartość - które jest
jego krytyką, samym jego (Nowego Testamentu) unicestwieniem: 'Co to jest prawda!'".
Przypominanie prawdy o powołaniu człowieka do wieczności "Królestwa Niebieskiego" w
jego nieśmiertelności ducha i duszy oraz po Dniu Ostatecznym także w uwielbionym ciele
klasyfikowane jest przez Nietzschego totalnie negatywnie: "Wielkie kłamstwo o osobowej
nieśmiertelności niszczy każdy rozum" i dlatego "każdemu Piotrowi i Pawłowi przyznana
'nieśmiertelność' jest najgorszym zamachem na szlachetną ludzkość" oraz "najbardziej
godną pogardy […], bezwstydną nauką".
"Obłąkany człowiek": "Kościoły" uczynić "nagrobkami Boga"
Wspomniany "człowiek" Nietzschego, który stał się w sposób świadomy i wolny
"mordercą" Boga, za następny najważniejszy cel uznaje "wdarcie się do różnych
Kościołów", aby "zaintonować Wieczny odpoczynek Bogu", a same Kościoły zredukować
do cmentarnych pomników Boga. Słowa te wypowiada ten "obłąkany człowiek" po
prowokacji przeciwko Bogu na rynku, aby po wypowiedziach jego rzekomego
poszukiwania Boga: "Szukam Boga! Szukam Boga!", doprowadzić u "wielu" tam stojących,
którzy "nie wierzyli w Boga", do "wielkiego ośmieszenia" i dalszego wyszydzania Pana
wszechrzeczy, których poglądy Nietzsche podziela, twierdząc, że "nie istnieją żadne
wieczne fakty, tak jak nie istnieją żadne absolutne prawdy", a "więc wszystko stało się".
Dlatego też sam Kościół powinien ograniczyć się wyłącznie do akceptacji Nietzscheańskiej
proklamacji "śmierci Boga".
"Eutanazja chrześcijaństwa": "Bóg chrześcijańsko-moralny jest nie do utrzymania", stąd
konieczność "ateizmu", ponieważ "chrześcijaństwo było próbą […] zanegowania świata",
co było tożsame z "zamachem obłędu", czyli "szaleńczym samowywyższeniem się
człowieka w stosunku do świata".
Dlatego też ostatecznie tylko "nihilizm" jawi się Nietzschemu jako "konsekwencja
dotychczasowej interpretacji wartości egzystencji" w ogóle. "Nic nie byłoby
pożyteczniejszym i bardziej" godnym "wspierania jak konsekwentny nihilizm czynu",
twierdzi Nietzsche, który najpierw musi się rozprawić z "połowicznością religii jak tej
chrześcijańskiej, wyraźniej, Kościoła, który zamiast dodawać odwagi do śmierci i do
samozagłady, chroni wszystko niedorozwinięte, chore i przedłuża swoje własne istnienie".
"Nie można wystarczająco potępić chrześcijaństwa, ponieważ ono pozbawiło wartości taki
oczyszczający wielki ruch nihilizmu […] przez myśl nieśmiertelnej osoby prywatnej", co
jest tym samym: "przez nadzieję zmartwychwstania: krótko, zawsze przez
powstrzymywanie przed czynem nihilizmu, samobójstwem".
Dlatego też "kapłan, duszpasterz" są "formami egzystencji do odrzucenia", ponieważ oni
m.in. ochraniają za wszelką cenę każdego przed niebezpieczeństwem śmierci duchowej
bądź fizycznej poprzez wymyślanie "ideałów": "'niewinność': tak nazywają oni idealny stan
ogłupienia; 'błogosławieństwo': idealny stan lenistwa; 'miłość': idealny stan zwierzęcia
stadnego, które nie chce mieć żadnego nieprzyjaciela. Tym samym wyniesiono wszystko, co
człowieka poniża i deprawuje, do ideału".
Jezus jako "prymitywny Cudotwórca"
Prawdziwość "wiary" nie zostaje udowodniona przez "cuda" ani "przez Pismo", co dla
Kościoła katolickiego jest fundamentalnie ważne dla stwierdzenia prawdziwości wiary, lecz
dla Nietzschego o protestanckim pochodzeniu religijnym "jedynie praktyka protestancka
prowadzi do Boga, ona jest właśnie 'Bogiem'!". Dlatego Nietzsche nie potrzebuje Boga
Objawienia?
"Ewangelia" Jezusa nie zajmuje się już więcej "judaizmem pojęć: 'grzech', 'przebaczenie
grzechu', 'wiara', 'zbawienie przez wiarę' - ta cała żydowska nauka Kościoła była w 'Dobrej
Nowinie' zakwestionowana". Skoro człowiek pojęty jest w protestantyzmie jako "część"
Boga chrześcijańskiego, to nie potrzebuje ani cudów, ani sakramentów "prymitywnego
Cudotwórcy" z Nazaretu, bo np. sakrament "Ostatniej Wieczerzy", który stoi zapisany w
"Księgach-Historiach" nie odbywa się już poprzez partycypację Kościoła pielgrzymującego
w wiecznym Królestwie Boga, lecz wyłącznie w królestwie ziemskim "wyższego człowieka
- Pana!", który "zmartwychwtsał", od kiedy "Bóg" chrześcijański "leży w grobie".
"Uwieczniony Piotr" "prymitywnym bezsensem"
Nietzsche mniema, iż "Jezus", który buduje swój Kościół na Piotrze i kolegium apostołów
oraz ich pomocnikach, czyli na "kapłanach", "zwalcza" "hierarchię wewnątrz wspólnoty",
czyli przekreśla tym samym apostolski charakter swojego dzieła. To świadczyłoby o
sprzeczności w Jezusie i dlatego nie jest prawdą. Ma on jednak rację w tym sensie, że
"zamach na kapłanów i teologów […]" jest także zamachem "na Kościół", ale niestety w
myśli Nietzschego "słusznym". Być może jedyną zasługą "uczniów" Jezusa jest fakt
"przetłumaczenia" jego "całkiem w symbolach i nieuchwytności rozpływający się byt",
ażeby w ogóle móc "trochę zrozumieć" według Nietzschego całkowicie mętnego nauczania
Mistrza z Nazaretu. Skąd taka niejasność nauki Chrystusowej?
"Kościół" jako "suma" "chorego barbarzyństwa"
"Nasza epoka" pragnie uczynić "bezsens wiarygodnym, że na początku chrześcijaństwa stoi
grubiański Twórca cudów i bajka o Zbawicielu". Wewnętrzna wymowa tych "dziejów"
tylko człowieka Jezusa, czyli "wszystko duchowe i symboliczne jest późniejszym
rozwojem" gmin chrześcijańskich, jak twierdzili m.in. Strauss, Hegel i inni krytycy
historyczni Pisma Świętego. W miarę upływu czasu i osiągania coraz to bardziej
"niedojrzałych mas" ludzkich "potrzebnym" było według Nietzschego, aby "wulgaryzować i
uprymitywniać chrześcijaństwo", które "połknęło nauki i ryty wszelkich podziemnych
kultów imperium rzymskiego", czyli "bezsens wszelkiego rodzaju chorego rozumu".
Nietzsche twierdzi, iż ten proces jest nawet "konieczny" ze względu na "chorą, niską i
wulgarną" strukturę samej "wiary" chrześcijańskiej.
Dlatego też "Kościół" pojęty jest według niego jako "śmiertelnie nieprzyjacielska forma
względem każdej prawości, każdej wielkości duszy, każdej karności ducha, każdej
wspaniałomyślnej i dobrotliwej ludzkości". Nietzsche zwraca się przeciwko "wszystkim
pojęciom Kościoła", które traktuje jako "najgorsze faryzejstwo" i stąd jego radykalny atak
oraz odrzucenie całej społeczności Bosko-ludzkiej "Kościoła" Chrystusowego jako
"chorego barbarzyństwa".
Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 4)
Sobota, 8 sierpnia 2015
Czym Nietzsche, prezentujący siebie nie tylko jako "okazyjnego adwokata diabła", lecz co
więcej, "nieprzyjaciela Boga", zastąpi tak radykalną negację Boga chrześcijańskiego i Jego
Kościoła św. o sakramentalnej strukturze jako Ciała Mistycznego wcielonego Syna Bożego
Jezusa Chrystusa, jeżeli nazywa on Kościół "katolickim domem obłąkanych", który ad
"'maiorem dei honorem' kanonizował tylko wariatów i największych kłamców", a całe
"chrześcijaństwo" z największą pogardą dyskredytuje jako "dotychczas największe
nieszczęście ludzkości"? Dlatego, według niego, "nie do przecenienia są tutaj
prześladowania chrześcijan", ponieważ "chrześcijaństwo jest formą rozpadu starego
świata", pogrążonego "w najgłębszej niemocy".
Jakżeż są te słowa Nietzschego o prześladowaniu uczniów Chrystusa i dzisiaj aktualne,
kiedy dokonuje się być może największe prześladowanie chrześcijan w całych
dotychczasowych dziejach świata! Czyżby świat islamski potrafił rozegrać tę sprzeczność
pośród samych chrześcijan wprawdzie z taką wręcz bestialską brutalnością, ale na swoją
korzyść? Czyżby najważniejszym słowem dramatycznej myśli Nietzschego był "nihilizm"?
Ubóstwienie "nihilizmu" zamiast Boskiego "chrześcijaństwa"?
Nietzsche pyta sam siebie: "Nihilizm stoi przed drzwiami: Skąd przychodzi do nas ten
najbardziej przerażający ze wszystkich gości, który odrzuca "Boga" jako "Prawdę", promuje
"zwątpienie w moralność", tzn. w "wartość, sens, życzeniowość" oraz w "ludowe ideały:
mądrego" czy "świętego"? Głównej przyczyny nihilizmu upatruje on w wymyśleniu
"imaginacyjnych przyczyn", takich jak np. "Boga" "chrześcijaństwa" oraz Kościoła jako
wspólnoty Bosko-ludzkiej, które jako "świat fikcyjny" "fałszują, pozbawiają wartości i
negują rzeczywistość" jak choćby realność "narodu". Stąd należy przede wszystkim poddać
"krytyce pojęcie Boga chrześcijańskiego", którego poprzedza "Bóg Izraela", ażeby "naród,
który jeszcze wierzy w siebie, miał swojego boga". Po co? Po to, aby móc wyrazić
wdzięczność. Ale powstaje pytanie: komu?
Skoro Nietzsche interpretuje całą treść "religii" jako "formę wdzięczności" "swojemu
bogu", tzn. dokładniej, "sobie samemu", względnie "swojemu narodowi", to religijność
oznacza wtedy, iż "jest się dla siebie samego wdzięcznym: do tego potrzebuje się boga. Taki
bóg musi móc być pożytecznym i szkodzić, musi móc być przyjacielem i wrogiem podziwia się go w dobrym i złym. Przeciwna naturze kastracja boga do boga tylko dobrego
leży tutaj poza wszelką życzeniowością. Potrzebuje się boga złego tak jak dobrego",
twierdzi Nietzsche, który bez wątpienia z tymi poglądami stoi u samych źródeł ideologii
Trzeciej Rzeszy Niemieckiej w postaci socjalizmu usiłującego ubóstwić "rasę nordycką"
jako "boga" (Alfred Rosenberg).
Czyż w tym samym ciągu ideologizacji myśli katolickiej nie stoją, niestety, dzisiaj poglądy
niektórych współczesnych myślicieli niemieckich z katolickiego Kościoła nad Renem,
którzy na synodzie biskupów w Rzymie domagają się "Komunii św." i innych sakramentów
św. dla "rozwiedzionych i żyjących w innych związkach osób"? Czyżby chodziło przy tym
o innego "boga", i to "narodowego", który jest "inny" aniżeli ten Objawiony w Jezusie
Chrystusie jako absolutnie uniwersalnym Mesjaszu i interpretowany obiektywnie przez
doctrina sacra Magisterium Kościoła św. zbudowanego na św. Piotrze, a przecież nawet dla
świadomości przeciętnego katolika na całym okręgu ziemskim taki fałszywy "bóg" nie
istnieje?
Powracając do Fryderyka Nietzschego, czy on sam nie ma żadnych obaw w tym
rozpaczliwym marszu ku nihilizmowi?
"Wieczna nicość" "najbardziej paraliżującą myślą"
Jeżeli "trwanie" życia człowieka i realnego świata traktowane jest niekiedy według
Nietzschego jako "komedia bez końca", to pomimo wszystko rozumienie "egzystencji"
ludzkiej jako bytu "bez celu" i "nadaremnie" stanowi "jedną z najokropniejszych form"
istnienia. Z tego rodzi się "najbardziej ekstremalna forma nihilizmu: nicość ('bezsensowne')
wiecznie!". Czy Nietzsche wyciąga z tego konstruktywny wniosek? Czy pragnie
przezwyciężyć w jakiejkolwiek formie tę radykalnie negatywną perspektywę
nihilistycznego "paraliżu" wskutek obiektywnej straty najwyższych dóbr jak: Boga i
nieśmiertelności oraz każdego typu doskonałości duszy i ducha oraz osoby i ciała
ludzkiego?
"Ewangelią przyszłości" "nihilizm"!
Wprost przeciwnie, Nietzsche określa siebie jako "pierwszego doskonałego nihilistę
Europy, który ten nihilizm już sam w sobie przeżył do końca, który ma go za sobą, pod
sobą, poza sobą" oraz który jako jedyny może nosić tytuł "ewangelii przyszłości". Jej istotę
stanowi "wola do władzy", tzn. "próba przewartościowania wszystkich wartości", co niejako
"ten doskonały nihilizm" prześcignie, ale to właśnie nihilizm jest jej "logicznym i
psychologicznym warunkiem".
Ta nowa "ewangelia", a nowa dlatego, że tamta stara "Ewangelia" Jezusa z Nazaretu "jest
niczym więcej jak typową nauką socjalistów", może się zrodzić "tylko na nim (nihilizmie) i
z niego" i dlatego jest on "konieczny". To nie jest żadna forma kryzysu, jak chcieliby tego
np. chrześcijanie katoliccy, lecz wprost przeciwnie "nihilizm jest do końca pomyślaną
logiką naszych wszystkich wielkich wartości i ideałów". Stąd najpierw należy "przeżyć
nihilizm, ażeby dotrzeć tam, czym była wartość tych 'wartości'… Kiedyś są nam potrzebne
nowe wartości…". Jak je osiągnąć? Między innymi poprzez pojęcie "państwa" jako
"zorganizowanej niemoralności" i odpowiednio niemoralnej "policji, prawa karnego,
stanów, handlu, rodziny", a także poprzez postawę "woli do władzy, do wojny, do
zagarnięcia, do zemsty". Należy "odłożyć cnoty posłuszeństwa, obowiązku, miłości
ojczyzny" i "zachować dumę, surowość, moc, nienawiść", które "sprzeciwiają" się etyce
chrześcijańskiej, ale są "konieczne" do przygotowania się w "dwóch następnych wiekach",
tzn. XX i XXI, na "nadejście nihilizmu" jako jedynie prawdziwej "ewangelii przyszłości"
dla "naszej całej kultury europejskiej", stwierdza z żelazną konsekwencją Fryderyk
Nietzsche - nihilista par excellence.
"Nihilizm fundamentalny"
Potęgowanie się nihilistycznego charakteru myśli Nietzschego polega na tym, że człowiek z
jednej strony nie pozostaje po prostu przy "negacji, przy nie", lecz co więcej, z drugiej
strony "pojmuje te dotychczas zanegowane strony egzystencji nie tylko jako konieczne, lecz
jako godne życzenia: i nie tylko jako godne życzenia w aspekcie dotychczas afirmowanych
stron […], lecz ze względu na nie same, jako mocniejsze, owocniejsze, prawdziwsze strony
istnienia, w których się jaśniej wyraża jego wola". Ten typ nihilizmu przyznaje zasadzie zła
jako zła - ono jest tutaj ontologizowane, a nie zrozumiane jako negacja rzeczywistości priorytet bytowy, poznawczy i moralny przed zasadą dobra, by wypowiedzieć swoje
"dionizyjskie 'tak' względem świata, jakim on jest, bez redukcji, wyjątków i wyborów".
Nihilizm moralny "najwyższą kulturą"
W "całkiem konkretnej interpretacji" rzeczywistości, tj. w "chrześcijańsko-moralnej, tkwi
nihilizm", mniema Nietzsche oraz dodaje, że "kto pozwala utracić Boga, ten" - najpierw "tym surowiej trzyma się wiary w moralność". O jaką moralność chodzi? Otóż według
niego "człowiek […] potrzebował wcześniej Boga", aby otrzymać "usprawiedliwienie zła",
ale obecnie likwiduje on "wojnę przeciwko złu", ponieważ nie poszukuje już więcej
wybawienia z jakiegoś "zła". Jego moralność nihilistyczna "inspiruje", względnie
"fascynuje go nieładem świata bez Boga, światem przypadku, w którym to, co okropne,
niejasne, gorszące, należy do istoty" jego.
Co więcej, Nietzsche wyznaje: "Cała moralno-religijna interpretacja jest tylko formą
poddania się złu" moralnemu, czyli osobowo patrząc, szatanowi. Ten nihilistyczny trend
etyczny nazwany jest tutaj "symptomem najwyższej kultury".
Ideologia "nadczłowieka" jako wcielenie "szatana"
"Nie człowiek" jako człowiek "leży mi na sercu", lecz wyłącznie "nadczłowiek" - "ten jest
moim pierwszym i jedynym". Nietzschemu nie chodzi o człowieka jako "bliźniego,
najbiedniejszego, najbardziej cierpiącego, najlepszego". Dlaczego? Ponieważ według
Nietzschego "ci mali ludzie: ci są największym niebezpieczeństwem nadczłowieka". Ten
tragiczny myśliciel dopowiada: "O, moi bracia, co ja mogę miłować w człowieku, to jest, że
jest on przejściem i unicestwieniem" i tylko wtedy, gdy "wy wyżsi ludzie pogardzacie, to
czyni moją nadzieję". Dlaczego?
"Człowiek jest zły" - "tak mówili mi na pocieszenie najmądrzejsi", ponieważ "zło jest
najlepszą mocą człowieka" i dlatego "nauczam", "że to, co najbardziej złe, jest potrzebne
człowiekowi do tego, co najlepsze". "'Ja' zniewala i zabija. […] Ono chce jego boga urodzić
i całą ludzkość oglądać u jego stóp". To jest Nietzscheański postulat konieczności szatana.
Natomiast "błędem dziedzicznym filozofów" jest rozumienie "'człowieka' jako aeterna
veritas", czyli jako "pozostającego tym samym we wszelkim strumieniu" zmian, nie
przyznając, że "człowiek stał się, że także władza poznawcza stała się" i wszystko, co jest,
jest procesem w czasie i przestrzeni świata. Także "wszystkie nasze organy poznania i
zmysły są rozwijane ze względu na warunki utrzymania i rozwoju", ale tylko wewnątrz tego
świata.
"Nihilizm czynu" a "chrześcijański dyletantyzm Lutra"
Nietzsche bardzo trafnie zauważa w postawie "Lutra" i "reformatorów" "najbrutalniejsze
[…] instynkty, które istnieją", polegające na interpretacji "każdorazowego czynu" jako
"grzechu" oraz pochodzącego "od diabła", co ogranicza życie ludzkie do "bezczynności"
poprzez "absolutne odwrócenie się od siebie samego, zanurzenie się w przeciwieństwo,
tylko jako iluzja ('wiara') ich egzystencja była do wytrzymania", natomiast "czyny" nie
posiadają w protestantyzmie żadnej relewancji przed Bogiem. Sprzeczne byłoby to z zasadą
Lutra "sola fides" - "jedynie wiara".
W swoim nihilistycznym projekcie Nietzsche twierdzi, że "nic nie byłoby pożyteczniejsze i
bardziej do wspierania jak konsekwentny nihilizm czynu", który ujawnia się niekiedy w
osłabionej formie "pesymizmu" i pewnych "fenomenów chrześcijaństwa": "Jesteśmy
dojrzali, aby nie być; dla nas rozumnym jest, aby nie być". Ale to dotyczy tylko "natury
selektywnej", a nie wszystkich. Jak zatem przekonać wszystkich z "naukową
sumiennością", pyta Nietzsche, aby przeszli na stronę "surowszej formy zaraźliwego
nihilizmu", który "naucza i praktykuje wolną śmierć (a nie słabsze wegetowanie przed
siebie ze względu na fałszywą postegzystencję)" w nieprawdziwym dla niego wiecznym i
doskonałym Królestwie Bożym jako życiu wiecznym z Bogiem i mieszkańcami Nieba? Dla
Nietzschego najważniejsze jest w tym typie nihilistycznej myśli, aby uczyć się "zabijania w
pełni żądzy", ponieważ do "życia" jako życia przynależy "zabijanie".
Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 5)
Niedziela, 16 sierpnia 2015
Nihilistyczne religie razem wzięte" tworzą "usystematyzowane historie chorób pod
religijno-moralną nomenklaturą", które należy zdemaskować dzięki nihilizmowi jako
nihilizmowi. Jak to jest możliwe?
Skoro Nietzsche definiuje "wiarę" jako czysto subiektywistyczny akt ludzki, czyli jako
wewnętrzne życzenie, a nie jako obiektywną łaskę Boga prawdziwego, wlaną w ludzki
rozum w celu poszerzenia jego poznania Prawdy w ogóle, to konsekwentnie "wiara jest"
wyłącznie "uznaniem czegoś za prawdziwe". A wtedy dochodzi on do "ekstremalnej formy
nihilizmu" jako "wiedzy: że każda wiara, każde uznanie czegoś za prawdziwe jest fałszywe,
ponieważ nie istnieje żaden prawdziwy świat", a tylko "perspektywistyczny pozór, którego
pochodzenie leży w nas" ze względu na to, iż "my wciąż potrzebujemy węższego,
skróconego, uproszczonego świata".
Nietzsche zdaje sobie sprawę z tego, jak niebezpieczne jest to balansowanie człowieka na
linie nihilizmu, czyli równoczesnego uznania "konieczności kłamstwa", ale "bez
unicestwienia" samego siebie i tego nawet "ciasnego świata", czego sam doświadcza jako
"szoku", jak pisze w 1876 roku, gdy zrozumiał, "dokąd chciał dążyć Wagner", będący
według jego przyjaciela Nietzschego "być może niemieckim nieszczęściem", i jak on sam
zagubił całkowicie cel życia, czując się "zmęczonym, zużytym, spożytkowanym". I wtedy
pomimo przyjęcia zasad nihilizmu Nietzsche dąży mocą jego "instynktu" do
"usprawiedliwienia życia" - nawet w tym, co jest "najokropniejsze, najbardziej zawikłane i
zakłamane", co Nietzsche wyraża pod pojęciem "dionizyjskie".
"Chrześcijaństwo" jako "religia nihilistyczna" dopuszczone jest przejściowo przez
Nietzschego z racji na "bardzo dziwne!" trwanie tej religii w niektórych "narodach". Ale o
jakie chrześcijaństwo chodzi? Nietzsche odpowiada, stojąc na gruncie nihilizmu:
"Chrześcijańską jest doskonała obojętność względem dogmatów, kultu, kapłanów, teologii.
[…] Ono nie potrzebuje ani nauki o osobowym Bogu, ani o grzechu, ani o nieśmiertelności,
ani o zbawieniu, ani o wierze". To nihilistyczne chrześcijaństwo "nie potrzebuje żadnej
metafizyki, a jeszcze mniej ascetyzmu, jeszcze mniej chrześcijańskiej 'nauki o przyrodzie'",
ponieważ "nasza epoka jest w pewnym sensie dojrzała" do uznania "chrześcijańskości"
nihilistycznej "bez absurdalnych dogmatów".
Chrześcijaństwo "nihilistyczne" demaskuje "cud transsubstancjacji", czyli Eucharystii św.
jako "braterstwo przez wspólne spożywanie pokarmu i napoju według hebrajsko-arabskiego
zwyczaju", a w ogóle według Nietzschego "Jezus z Nazaretu zwalczył […] sakrament" i
cały "porządek kościelny", co oznacza także "nową interpretację 'Chrystusa na Krzyżu'. Ta
śmierć nie była w sobie właśnie rzeczą główną… ona była tylko jednym więcej znakiem,
jak należy się zachować względem przełożonych i ustaw tego świata - nie bronić się… W
tym tkwił ten wzór".
"Nihilizm radykalny" jako "wojna z […] chrześcijaństwem"
Jest on według Nietzschego "przekonaniem absolutnej nietrwałości egzystencji, jeżeli
rozchodzi się o wartości najwyższe, które uznaje się". Promuje się "wiedzę, w której uznaje
się, że nie mamy najmniejszego prawa zastosować pozaświatowości". Nihilizm ten neguje
w gruncie rzeczy cały kosmos, żądając negacji "rzeczy w sobie", ponieważ ich afirmacja
byłaby akceptacją Boga chrześcijańskiego i "konkretnej moralności" chrześcijańskiej. Dla
Nietzschego "ta cała nauka o tym, w co powinno się wierzyć, ta cała 'prawda' chrześcijańska
jest zarozumiałym zakłamaniem", które należy całkowicie odrzucić. Tak jak "nie istnieje
żadna prawda, że nie istnieje żadna właściwość rzeczy, że nie istnieje żadna 'rzecz w sobie'",
czyli żadna istota rzeczywistości, tak właśnie dochodzi do "samego nihilizmu, i to
najbardziej ekstremalnego". To "poznanie jest następstwem wyolbrzymionej
'prawdziwościowości': tym samym następstwem wiary w moralność", ponieważ
chrześcijańskie "moralne sądy wartościujące są posądzeniami, zaprzeczeniami", a cała ich
"moralność jest odwróceniem się od woli do egzystencji…". Dlatego Nietzsche "rozważa
chrześcijaństwo jako najcięższe w negatywne skutki kłamstwo zgorszenia, które dotychczas
istniało jako wielkie nieświęte kłamstwo", względem którego "zmusza" on wszystkich "do
wojny", skoro "Kościół jest barbaryzowaniem chrześcijaństwa". Zupełnie zdumiewające
jest inne twierdzenie Nietzschego o tym, że "wojna przeciwko złu […] o wiele gruntowniej
zatruwa aniżeli jakakolwiek nieprzyjaźń od osoby do osoby", nawet jeżeli dotyczy to wojny
przeciwko "diabłu i złym duchom". Taka "wojna" "kończy się najbardziej umęczoną i
niespokojną konstytucją (stanem rzeczy)" człowieka walczącego ze złem.
"Nihilizm" "ideałów"
Jeżeli według Nietzschego "oddziela się ideał od tego, co rzeczywiste, to odrzuca się to
rzeczywiste, zubaża się je, zaprzecza się jemu. 'Piękno ze względu na piękno', 'prawda ze
względu na prawdę', 'dobro ze względu na dobro' - to są trzy formy złego spojrzenia na
rzeczywiste". Podobnie dzieje się z "antagonizmami": "'piękny i brzydki', 'prawdziwy i
fałszywy', 'dobry i zły'" będącymi "jakimiś stałymi i trwałymi kompleksami, które ich
przeciwnicy rozdzielają od siebie" ze względu na akceptację "Boga", traktowanego przez
nich "równocześnie jako Objawienie wyższego świata".
Przykładem takiej postawy jest św. "Franciszek z Asyżu" uznany przez Nietzschego za
"neurotycznego, epileptycznego wizjonera jak Jezus". Dlatego "Wojna" jest w takich
poglądach jakby zaprogramowana jako "środek rozdziału, który wzmacnia izolację…" i
którą musi się według niego podjąć, ponieważ "ten rodzaj ideału jak 'Bóg' pozostaje
zawieszonym nad ludzkością!", którą trzeba z tej największej niewoli wyzwolić. Przecież
"ta cała 'nauka o cudach', włączywszy zmartwychwstanie, jest konsekwencją
samouwielbienia gminy, która to, co przypisywała sobie samej, przypisywała w wyższym
stopniu jej Mistrzowi". Tym bardziej należy przezwyciężyć "chrześcijańską […]
donkichoterię heroizmu…" jako wyraz "mocy zgorszenia ideału chrześcijańskiego, któremu
uległa m.in. "święta Teresa" z Avila, w przeciwnym razie "Ewangelia" Jezusa "zapowiada
sąd wielu przeszkodom szczęścia, błędom, powikłaniom, dziełom diabła - wszystko typowe
dla nauki socjalistów", mniema Nietzsche.
"Nihilizm filozoficzny"
Dla Nietzschego "'myślenie', jak stosują je teoretycy poznania, w ogóle nie występuje: to
jest całkowicie swawolna fikcja". Dlaczego? "'Duch', trochę, co myśli: możliwie w ogóle
'duch absolutny, czysty, pur' - ta koncepcja jest wyprowadzonym następstwem fałszywej
samoobserwacji, która wierzy w 'myślenie': tutaj jest po pierwsze akt wyimaginowany,
który w ogóle nie występuje, 'myślenie', a po drugie wyimaginowany jest substrat-podmiot,
w którym każdy akt myślenia ma swoją rację i nic innego: to znaczy, że zarówno czyn, jak i
sprawca są wymyśleni".
Nietzsche zakłada a priori, dokładniej powiedziawszy, przejmuje od Lutra, względem
którego wyznaje jego "najbardziej wewnętrzną zależność od ducha Lutra", tezę o tym, że
"świat […] jest istotnie fałszywy" i dlatego też "prawdziwościowość" jest na tym świecie
"tendencją sprzeczną z naturą", a jeśli chodzi o sferę poznania, to właściwe jest tylko
przyjęcie coraz to "wyższej potencji fałszywości", bowiem "prawda jest rodzajem błędu", a
więc "nie istnieje żadna prawda". Temu poglądowi powinien służyć "filozof", aby coraz
głębiej poznać tę "fałszywość" rzeczywistości i ją naturalnie głosić. Jeżeli jednak chciałby
się on zobowiązać względem "prawdy i bytu", to należałoby je najpierw "zaprojektować"
wszystko jako "świat bytu jak 'Bóg' według jego obrazu", co jest po prostu absurdem.
Analogicznie Nietzsche pojmuje "chcenie", czyli "wolną wolę" jako "czystą fikcję".
Tak zwany filozof "chce" "odrestaurować" "starą cnotę", "nowych autorytetów", "idealnego
państwa po tym, jak pojęcie 'państwa' przeżyło się". Dlaczego klasyczne cele filozofii są
przez Nietzschego wykluczone? Z racji innego pojęcia "rozumu", będącego ex definitione
według Nietzschego wyłącznie "stanem relacji różnych namiętności i pożądań", czyli rozum
jest zredukowany do bycia zmysłowością człowieka, a nie transcendentną władzą
poznawczą względem zmysłów. Stąd protestuje on przeciwko "poniżeniu namiętności" i
żądz w człowieku oraz promuje "'nihilizm'" jako "przenikające uczucie - 'nicości'", a na
przykładzie negacji "cudu", sklasyfikowanego jako "zabobon", przywołuje negatywny
stosunek "judaizmu i najstarszego chrześcijaństwa" "względem cudu" jako fundamentu jego
stanowiska intelektualnego, czyli "relatywnej racjonalności". Miejsce Prawdy jako
najważniejszego przedmiotu rozumu ludzkiego i jego aktywności np. naukowej zajmuje
relatywizm, tzn. teza o tym, że "żadna prawda nie istnieje", co jest wyznaniem "wiary
nihilistów". Dlatego Nietzsche uznaje "'nihilizm' jako ideał najwyższej mocy ducha", w
którym to "nihilizmie" "filozof odpoczywa sobie inaczej i z innymi" jako "mężczyzna
wojownik poznania tkwiący nieprzerwanie w walce z samymi brzydkimi prawdami",
ponieważ "prawda jest brzydka", czyli jest w istocie "fałszem" i "kłamstwem", które "musi
być adorowane - a nie prawda", bo "kłamstwo […] jest boskie". Interesujący jest jednak
fakt, że Nietzsche reformację nazywa "wielkim kłamstwem w historii, jakoby zepsucie
Kościoła było przyczyną reformacji! Tylko samookłamywanie się ze strony agitatorów tam były mocne żądania, których brutalność bardzo potrzebowała religijnej zasłony".
"Nihilizm" wszelkiej celowości antyautorytaryzm
Samo pytanie "po co?" niepokoi nihilizm Nietzschego i powiada, że człowiek "wychodzi
przy tym z przyzwyczajenia, wskutek którego cel jest postawiony, dany, żądany z zewnątrz"
przez "jakiś ponadludzki autorytet", czyli w przypadku chrześcijan przez Boga
Objawionego. Z racji zapomnienia lub odrzucenia przez wielu tej "wiary" w Absolut
Osobowy usiłowano pomimo to na gruncie "starego przyzwyczajenia" uznać "inny
autorytet", który "mógłby mówić wiążąco i nakazywać cele i zadania" człowiekowi, i tak
np. narzucono albo "sumienie" jako "środek zastępczy za osobowy autorytet", Boski
wprawdzie, "uwolnione od teologii, ale tym bardziej imperatywne moralnie", albo
"autorytet rozumu", albo "historię z immanentnym duchem". Dokonywano takich zabiegów
tylko po to, aby uniknąć "ryzyka dania sobie samemu celu" i "przesunąć odpowiedzialność"
na kogoś lub coś innego, co jest równoznaczne z "akceptacją fatalizmu".
Obecnie "mówi się" w duchu nihilistycznym, że "1. określony cel nie jest wcale potrzebny,
2. jest w ogóle niemożliwy do przewidzenia" i dlatego Nietzsche postuluje "absolutny brak
zaufania względem organizacyjnej mocy woli dla całości" rzeczywistości, co "oznacza
nihilizm", że wskutek tego, iż "najwyższe wartości zatracają się", to stąd "brakuje celu.
Brakuje odpowiedzi na pytanie 'Po co?'". Nihilizm nie dopuszcza jakiegokolwiek "zadania
w takim życiu: - niczego nie chce", jest "formą 'bóstw epikurejskich'; brakuje wszelkiej racji
i stawiania celów". Jedynym, co "pozostaje" jako "cel", jest "wola do żądzy (namiętności) i nic więcej! […] wszystko inne (rodzaj życia i opuszczenia życia) jest tylko środkiem do
celu…", tzn. "nihilizm" jest "normalnym stanem", którego "maximum" "aktywności"
stanowi "potężna moc zniszczenia", natomiast "pasywny nihilizm" jest, mówiąc językiem
nihilistów-postmodernistów, "zmęczony" czy "wyczerpany" w procesie "dekonstrukcji"
całej rzeczywistości oraz w negacji transcendentnego Boga. Rozpaczliwe wołanie
Nietzschego o "nowe po co?" dla "człowieka, który staje się" nie tylko "mniejszym", lecz w
ogóle zanika, nie wystarczy… bo wtedy mamy do czynienia faktycznie z "okresem
katastrofy" nihilizmu, która "ludzi przesiewa".
Gody w Kanie Gerard David ok. 1500 r.
Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 6)
Sobota, 22 sierpnia 2015
Jak zatem na gruncie totalnego nihilizmu Nietzsche konkretyzuje swoją koncepcję
człowieka, o którym już trochę była mowa, małżeństwa i rodziny?
"Osoba" ludzka "sprzeczna z naturą"
Chociaż od czasu do czasu pojawia się w jego pismach pojęcie "osoby", to należy właściwie
zrozumieć jej nihilistyczny sens. Skoro człowiek nie jest, według Nietzschego, "substancją",
lecz tylko "relatywnie izolowanym faktem" w sensie przypadłości, to jest ona "stratą" i "nie
ma żadnego sensu" w sobie samej, stwierdza on. Najprecyzyjniejszym pojęciem dla "osoby"
człowieka jest według niego "pojęcie wynaturzenia", które zostało uprzyczynowione
najpierw przez "żydowskie kapłaństwo", a następnie przez "kapłaństwo" "Jezusa z
Nazaretu" jako "Syna Boga". Potrzebowali oni, według Nietzschego, "teologicznej
transfiguracji" "kapłańskiego rodzaju człowieka" Jezusa w "Boga" Jezusa, aby "móc
uwierzyć w siebie" jako osoby, ale to jest podwójne "zafałszowywanie dziejów ludzkości" i
dlatego "Nowy Testament" jest "księgą-zgorszeniem". Czym jest zatem małżeństwo, jeżeli
persona humana nie istnieje, a Słowo Boga "gorszy" ludzi?
Małżeństwo - "umową", a nie sakramentem
W pojęciu małżeństwa nie chodzi, według Nietzschego, ani o "miłość", ani o "pieniądze",
ani o "instytucję", lecz o "pozwolenie społeczne, które jest udzielane dwóm osobom do
wzajemnego zaspokajania płciowego pod warunkami, które rozumieją się same przez się,
które mają na oku zainteresowanie społeczeństwa". Stąd takie pojęcie "bazuje na wierze w
’dobre społeczeństwo’, w rycerskie jakości główne, w zobowiązanie". Podkreśla on, że "nie
powinno się dla tego nadużywać słowa miłości!". Dlaczego? Ponieważ dla "dwojga
miłujących się […] to zaspokojenie płciowe nie jest właśnie niczym istotnym, a właściwie
tylko symbolem" dla "jednej części w małżeństwie bezwarunkowego poddaństwa, dla
drugiej symbolem wyrażenia zgody na nie, czyli znakiem przejmowania posiadania
drugiego jako rzeczy". Chociaż Nietzsche zapewnia w innym miejscu, iż "dobre
małżeństwo opiera się na talencie do przyjaźni", ale jak może do niej dojść, skoro "kobiety"
nazywa on sprzecznie "najbardziej umiłowanymi i najbardziej absurdalnymi stworzeniami"
i jak "idziesz do kobiety, to nie zapomnij bicza!", ponieważ kobieta jest "żmiją", natomiast
"mężczyzna" "bezowocnym zwierzęciem", który "powinien zostać wychowany do wojny, a
kobieta dla wypoczynku wojownika: wszystko inne jest głupotą".
"Każde małżeństwo" pojęte jest podobnie jak u Marcina Lutra jako "sprawa gminy", a nie
Kościoła, ponieważ jest tylko "umową", a nie sakramentem. Nietzsche kpi sobie z
mężczyzny, który "biegnie z kobietką do Kościoła" i "składa przysięgę" małżeńską
sakramentalną "przed kapłanem, zamiast się wstydzić" takiej "wielkiej pomyłki!" Czy
zatem małżonkowie mogą decydować istotnie o swoim życiu i życiu ich dzieci?
"Małżeństwa na próbę"
Według Nietzschego, "małżeństwo" powinno być "na próbę, zalegalizowane (na lata, na
miesiące)", ale nie zgodnie z treścią przysięgi małżeńskiej w Kościele katolickim, "że cię
nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny
i wszyscy Święci". W usta "rzetelnych" mężczyzn i kobiet Nietzsche wkłada następujący
tekst: "Dajcie nam próbę i małe małżeństwo, ażebyśmy dostrzegli, czy nadajemy się do
małżeństwa wielkiego! To jest wielka rzecz być zawsze we dwoje!". Oczywiście nie
zamierza on wyprowadzać ich z błędu tkwiącego w pojęciu "małżeństwo na próbę", czyli z
faktu całkowitego uprzedmiotowienia drugiego, bowiem "wypróbowywać" można tylko
przedmioty, a nie osoby! To potwierdza zwrot Nietzschego o jego "miłości do
nadczłowieka" będącego instrumentem, a nie osobą ludzką.
"Społeczeństwo", a nie Bóg - "wielkim mandatariuszem życia"
"Społeczeństwo jest wielkim mandatariuszem życia" i dlatego przed nim i przez niego
rozstrzyga się "życie", a nie przez świadomą i wolną decyzję samych małżonków w ich
współpracy z Bożą łaską: społeczeństwo "powinno takiemu (życiu) przeszkodzić" jak
"życie błędne", czyli chore, natomiast w "licznych przypadkach społeczeństwo powinno
sprzyjać płodzeniu" nowych ludzi. Ono trzyma w gotowości, "bez względu na pochodzenie,
pozycję i ducha najsurowsze reguły przymusu, pozbawienia wolności, w pewnych
okolicznościach kastracji". Dla Nietzschego "zakaz biblijny: ’nie zabijaj!’" stanowi
"naiwność w porównaniu do powagi zakazu życia dla dekadenckich" ludzi: ’nie płódźcie!’".
Nie ma miłości bez Boga
Nietzsche szczerze przyznaje, iż dla "miłości musi istnieć Bóg" jako "Osoba". Taki właśnie
"Bóg, który jest […] cały miłością", "nie byłby zdolny do najmniejszej egoistycznej
postawy" - czy człowiek może sobie "życzyć", by być jak tamten "Bóg" "miłością,
wszystkim dla innych, nic nie czynić dla siebie"? Ale to jest, według Nietzschego,
"niemożliwe". Stąd także "miłość do bliźniego" czy "miłość nieprzyjaciół" są
"bezsensowne", ponieważ "miłość" jest tylko "formą zmysłowości". "Chrześcijańska nauka
o bezinteresowności i miłości" jako "ofiarowania siebie samego" drugiemu - nie tylko w
małżeństwie - służy, według Nietzschego, "wzmacnianiu egoizmu" i jest "przeciwną
zasadzie selekcji" "wszystkich cierpiących […] zdegenerowanych", zamiast "przekazywać"
ich śmierci. "Chrześcijaństwo" jest "potęgą konserwującą" dla "słabych", "solidarnością ze
słabymi, przeszkodą selekcji", "altruizmem", "pseudo-humanitaryzmem", który "nikogo nie
poświęca…". Takie "usposobienie" należy nazwać według Nietzschego "ekstremalną
niemoralnością", "zbrodnią na życiu". Nietzsche forsuje antymiłość do drugiego człowieka
jako "szlachetną miłość człowieka", która "żąda ofiary dla dobra gatunku", bo tylko
"gatunek", czyli to, co ogólne, trwa dalej: "Ratuje się swoje życie osobiste od śmierci, kiedy
żyje się życiem ogólnym". Chrześcijańska "miłość do jednego jest barbarzyństwem,
ponieważ ona jest praktykowana na niekorzyść wszystkich pozostałych. Także miłość do
Boga".
Promocja grzechu cudzołóstwa
Nietzsche, wychodząc od sprzeczności w ludziach, dochodzi do artykulacji
niepojednywalnej sprzeczności pomiędzy nimi: "Wielu mianowicie obiecane jest
małżeństwo […] wielu, którzy są sobie obcy jak mężczyzna i kobieta: - kto pojął to
całkowicie, jak obcy są sobie mężczyzna i kobieta!". Czy może Nietzsche podejmuje jakąś
próbę ich przezwyciężenia? Wprost przeciwnie: "Mało ’godnym życzenia’" jest dla niego
"zbliżenie się i pojednanie płci. Rozwijać to, co typowe dalej", czyli "przepaść" pomiędzy
mężczyzną i kobietą musi się "stale głębiej rozrywać", ponieważ ich natury są sprzeczne w
sobie, tak jak zresztą cała rzeczywistość. Nietzsche przyznaje jednak: "Jeżeli odpada
wyobrażenie Boga, to odpada także uczucie ’grzechu’ jako wykroczenia przeciwko Boskim
przykazaniom, jako plamy na poświęconym Bogu stworzeniu". Stąd w jego myśli
ateistycznego nihilizmu taka promocja grzechu "cudzołóstwa" zamiast propozycji
współpracy z łaską w celu wydoskonalenia osłabionego grzechem bytu mężczyzny i
kobiety.
Utylitaryzm małżeństwa
Nietzsche mniema, iż człowiek przed zawarciem małżeństwa powinien postawić sobie
pytanie: "Czy wierzysz, że będziesz się dobrze zabawiał z tą kobietą aż do późnego wieku?
Wszystko inne w małżeństwie jest przejściowe, ale najczęstszy czas współżycia przynależy
do rozmowy". Nietzsche dodaje, iż "mężczyzna jest dla kobiety środkiem" m.in. "przeciwko
prostytucji", której on przecież nie zakazuje. Natomiast "kobieta" jest dla "prawego
mężczyzny: niebezpieczeństwem i grą. Dlatego chce on kobiety jako najniebezpieczniejszej
zabawki", podsumowuje Nietzsche.
Dla niego "małżeństwo jest dla dwudziestolatków potrzebnym instytutem, dla
trzydziestolatków użytecznym, ale niepotrzebnym instytutem: dla życia późniejszego staje
się ono szkodliwe i wspiera duchowy niedorozwój mężczyzny", ponieważ "miłuje się na
końcu jego żądzę, a nie to, co pożądane", czyli nie pożądanego człowieka jako człowieka,
co uniemożliwia sama żądza jako żądza ze względu na jej uprzedmiatawiającą naturę.
"Konkubinat" przed "małżeństwem"!
Takie małżeństwo, które pragnie zrealizować swoje cele wyższe i niższe, "używa
zmysłowości tylko jako rzadkiego okazyjnego środka ze względu na wyższy cel, zamiast
być "zatroskanym" i zasięgać naturalnej pomocy" w zinstytucjonalizowanym
"konkubinacie". Dlatego, według Nietzschego, który upomina "szlachetne […] kobiety" w
kwestii pamiętania o "zmysłowości" w małżeństwie, należy uwzględnić to, iż "z racji
zdrowia mężczyzny żona powinna służyć także do wyłącznego zaspokojenia potrzeby
płciowej" męża, zaś "osiągnięcie potomstwa staje się przypadkowe". Skoro tak, to żona,
która posiada w małżeństwie wiele zadań, "nie może być również konkubiną", ponieważ
wtedy "wymagałoby się od niej zbyt wiele". Nietzsche ubolewa wprost, że "także
konkubinat został skorumpowany: przez małżeństwo". Też z tej racji "w przyszłości" dla
Nietzschego konkubinat powinien być zrehabilitowany i stać się relacją fundamentalną i
priorytetową pomiędzy mężczyzną i kobietą, a małżeństwo relacją drugorzędną.
Rodzina bez dzieci
Tylko dla "tamtych szlachetnych, wolno usposobionych kobiet" "małżeństwo pomyślane
jest w jego wyższym rozumieniu jako przyjaźń dusz dwojga ludzi różnej płci" oraz "zawarte
w celu spłodzenia i wychowania nowej generacji", ale do celowości małżeństwa jako
małżeństwa w sensie nihilizmu ten cel nie jest tak zdefiniowany, po prostu "dziecko" nie
jest "celem" istnienia małżonków. Wprawdzie Nietzsche nominalnie mówi także o
"dziecku" jako "celu", ale to pojęcie "cel" oznacza w jego języku również bycie "środkiem",
a nie celem samym w sobie.
Owszem, dla ideologii Nietzschego potrzebne są "dzieci" także po to, aby stały się
"prawodawcami przyszłości, panami ziemi", i dlatego należy zatroszczyć się "o
małżeństwa", które są w tej myśli w pełni zinstrumentalizowane, aby stały się ogniwamiśrodkami w powstawaniu "nadczłowieka". Czy taka nihilistyczna wizja rodziny może mieć
nadzieję na trwanie?
"Rozpad rodziny" jako istotnie przynależny do "dziejów nowoczesnego spustoszenia"
świata jest jedną za najważniejszych tez tragicznej myśli Fryderyka Nietzschego, który
ubolewa, że "wciąż pozwala się Kościołowi na wdarcie się we wszystkie istotne elementy i
główne punkty pojedynczego życia" człowieka i dlatego też "wciąż mamy […] ’małżeństwo
chrześcijańskie’", zamiast takiej sytuacji międzyludzkiej, w której moglibyśmy ogłosić
koniec małżeństwa i rodziny: "Jeżeli ja byłbym bogiem i to bogiem dobrej woli, to
małżeństwa ludzi uczyniłyby mnie bardziej niecierpliwym aniżeli wszystko inne", ponieważ
dalsze istnienie małżeństw i rodzin sprawi, że "na przyszłość nic nie będzie z ludzkości,
jednostkowi ludzie zanikają, przypadek małżeństw czyni niemożliwym wszelki rozum
wielkiego gangu ludzkości - zakończmy z byciem gorliwymi widzami i głupcami tej
pokazowej gry bez celu!".
Opłakiwanie Chrystusa - Fra Angelico 1436-1441
Niemiecki Darwin (cz. 1)
Sobota, 29 sierpnia 2015
Dlaczego Ernst Haeckel, który jako pierwszy w historii myśli ludzkiej postawił tezę o
"pochodzeniu człowieka od małpy", nazywany słusznie także "niemieckim Darwinem", jest
w swoich ewolucjonistycznych sformułowaniach w pewnym sensie ważniejszy od Charlesa
Darwina, twórcy tzw. teorii ewolucji jako materialistycznej próby interpretacji powstania i
istnienia świata?
Prawdą jest to z jednej racji, a mianowicie, Haeckel wyciągnął z hipotezy Darwina o
ewolucyjnym materializmie, bazującym na zasadach makromutacji i selekcji materii niepotwierdzonych nawet przez jeden jedyny "eksperyment", którego ważność dowodowa
dla prawdziwości tez nauk szczegółowych: biologii, chemii i fizyki, znana jest dobrze także
Haecklowi - wszystkie najważniejsze filozoficzno-teologiczne konsekwencje, z których
najistotniejszymi są: odrzucenie Boga Objawienia chrześcijańskiego jako "mitu",
zredukowanie człowieka do "zwierzęcia" poprzez określenie jego "rzeczywistego
pokrewieństwa" z "naturalnym systemem zwierząt" oraz sklasyfikowanie "od dzieciństwa
głęboko zakorzenionych" poglądów o "stworzeniu człowieka" i "zbawieniu" przez Boga
chrześcijańskiego jako "zabobonów". Skutkiem tego jest zdefiniowanie relacji małżeńskorodzinnych na gruncie "podstawowej zasady filogenetycznej" Haeckla jako
"najważniejszego, ogólnego prawa rozwoju organicznego", co oznacza, iż każda bytowość
ludzka jest powtórzeniem dziejów powstania i istnienia świata roślinno-zwierzęcego z
materii, wywodzącego się z jakiejś "hipotetycznie" przyjętej "prakomórki" będącej źródłem
dla "najprostszego wielokomórkowego stanu" jako "gminy" względnie "stada komórek".
Skoro Haeckel za Darwinem i innymi materialistami ogranicza horyzont istnienia i poznania
do "materii" i jej właściwości, to jak pojmuje on Objawienie?
"Objawienie" Boga chrześcijańskiego - "zabobonem"
Teza Haeckla jest jasna: "Te rzekome ’Objawienia’, na których wspierają się te mity", tzn.
prawdy wiary głoszone przez Kościół katolicki, są "niepojednywalne z najpewniejszymi
wynikami naszego nowoczesnego poznania przyrody". Zwolennicy "Objawienia" w Jezusie
Chrystusie wyjaśniają sprawy przekraczające rozumienie naszego ducha ludzkiego na
"nadprzyrodzonej drodze Objawienia". Z niego "wyprowadzają ważność dogmatów lub
sentencje wiary", których celem jest uporządkowanie życia człowieka - także w sensie
"nauki moralnej" na fundamencie "Boskich praw". Tak pojęte "Boskie inspiracje tworzą
podstawę rozlicznych mitów i legend", a w gruncie rzeczy są one według Haeckla
wyłącznie "pochodzenia ludzkiego", ponieważ wszystko, co Boskie, jest "wymysłem
ludzkim", a "’dziecięca wiara’ w te nierozumne Objawienia jest zabobonem nie do
utrzymania".
W przeciwieństwie do tego Haeckel opowiada się za "prawdziwym objawieniem, tj.
prawdziwym źródłem rozumowego poznania, które znajduje się w przyrodzie". Jest to
postulat ewolucjonistyczny, ale także przyjęty przez tego ewolucjonistę a priori, tzn. bez
dostarczenia jakiegokolwiek dowodu na prawdziwość swojej tezy. Jedynym bytem, który
istnieje, jest przyroda i dlatego Haeckel uznaje ją za "jedyny i wyłączny", "bogaty skarb
prawdziwej wiedzy", zaczerpniętej przez rozum ludzki z doświadczenia i poznania
przyrody. Ten materialista ewolucjonistyczny podkreśla, iż "każdy rozumny człowiek z
normalnym mózgiem i normalnymi zmysłami czerpie […] z przyrody to prawdziwe
objawienie i uwalnia się tym samym od zabobonu, który narzuciły mu Objawienia religii".
Zapytajmy zatem w kontekście totalnej kontestacji Objawienia nadprzyrodzonego w sensie
chrześcijaństwa katolickiego w inspirowanej "teorią ewolucji" Darwina myśli Haeckla, co
dzieje się w tym systemie materializmu z myślą o "Bogu"?
"Jeden Bóg" i zarazem "Trójosobowy" według Haeckla "mitem"
Ten ewolucjonista jest świadom, że "ludzkość od tysiącleci traktuje Boga jako ostateczną i
najwyższą przyczynę wszystkich zjawisk" oraz jako "przyczynę skutkową" całego świata.
Zasadniczej krytyce Haeckel poddaje kilka pojęć Boga, a najradykalniej katolicką naukę o
Jednym i zarazem Trójosobowym Panu wszechrzeczy. W chrześcijaństwie ten "jeden Bóg"
istnieje w "Trzech Osobach": Ojca, Syna i Ducha Świętego. Zaczerpnięte jest to z
"Ewangelii", które m.in. według Davida Friedricha Straussa nie są autorstwa ewangelistów i
w dodatku według ateistycznego Haeckla "na tysiące sposobów ze sobą sprzeczne!" oraz
"pozostawiają nas o właściwych relacjach pomiędzy tymi Trzema Osobami całkowicie w
ciemności i nie dają na pytanie o ich pełną tajemniczości jedność żadnej jakoś
zadowalającej odpowiedzi". Co więcej, jakie "zamieszanie" "musi z konieczności gotować
naszym dzieciom" ta "niejasna i mistyczna nauka o Trójcy Świętej na ich pierwszej lekcji
szkolnej", gdy na lekcji religii muszą się uczyć: "trzy razy jeden jest jeden! - a zaraz potem
na drugiej lekcji", czyli na matematyce: "trzy razy jeden jest trzy! Sam przypominam sobie
bardzo dobrze", wyznaje Haeckel, "wątpliwości, które ta ewidentna sprzeczność wzbudziła
we mnie już na pierwszej lekcji".
Co ciekawe, Haeckel wspiera swoją krytykę katolickiego chrześcijaństwa, przywołując
antytrynitarną postawę Mahometa, który według niego słusznie odrzucił "dogmat o Trójcy
Świętej" jako "sprzeczne w sobie zdanie wiary" o istnieniu Jednego i zarazem
Trójosobowego Boga i to sprzeczne według niego "z zasadami naszego rozumu", jak też
pozbawione "jakiejkolwiek wartości". Czy w takim razie prawda o Bogu jako Stworzycielu
kosmosu może zostać ocalona?
"Wszechmocny Stwórca Nieba i Ziemi" - "mitem"
Według "wyznania wiary narodów chrześcijańskich" "Bóg Ojciec jest ’wszechmocnym
Stwórcą Nieba i Ziemi’", co jest dla niego sprzecznym z "naukową kosmogonią, astronomią
i geologią" i dlatego "niemożliwym do utrzymania mitem". Stąd Haeckel pochwala
wszystkich na czele z Darwinem, którzy pracowali nad "udowodnieniem naturalnej
przyczynowości dla zjawisk przyrody i wyparciem wiary w cuda", na czym się też i
zakończyło, ponieważ żaden eksperyment nie potwierdził zasadności materializmu i
ewolucjonizmu Darwina, co oznacza w paradygmacie nauk przyrodniczych,
obowiązującym także na tym etapie ich rozwoju w nauce współczesnej, falsyfikację "teorii
ewolucji", czyli określenie jej jako w swojej istocie fałszywej. Jak jednak ten ewolucjonizm
usiłuje wyjaśnić powstawanie gatunków istot żywych?
"Prapłodzenie się" materii wprowadzone jest w myśli Haeckla w miejsce wiecznie
świadomego i wiecznie wolnego aktu stworzenia Boga "Stwórcy". "Z cudu ’stworzenia’
możemy całkowicie zrezygnować wtedy", gdy zaproponujemy "naturalne dzieje
stworzenia" albo samostwarzanie się "matczynej ziemi" w akcie "prapłodzenia się"
"pierwszych Moner" jako prapoczątków "prakomórki" Haeckla, z której rzekomo w długich
przestrzeniach czasowych miały się rozwinąć różnorodne gatunki roślin, zwierząt i ludzi. A
więc "teoria ewolucji" tego typu Darwinowsko-Haecklowskiego jest świadomym i wolnym
aktem detronizacji Boskiego Kreatora wszechświata oraz próbą wprowadzenia w Jego
miejsce materii ze wszystkimi jej postaciami, której przypisano absolutne właściwości,
obiektywnie zarezerwowane przecież wyłącznie dla Osobowego Boga Objawienia Starego i
Nowego Testamentu jako prawdziwego Absolutu. Kim jest dla tego nurtu ateistycznego
materializmu Syn Boga Ojca?
Chrystus - "fantastyczny mit"
Mówienie o "Chrystusie" jako "jednorodzonym Synu" Boga Ojca przynależy także do
poziomu "wyobrażenia Boga w postaci człowieka", czyli jest produktem fantazji ludzkiej.
Według Haeckla, "uczłowieczenie Boga, wyobrażenie, że ’najwyższa Istota’ odczuwa, myśli
i postępuje podobnie do człowieka (jeżeli nawet w najdostojniejszej formie), odgrywa jako
antropomorfizujący monoteizm najwyższą rolę w dziejach kultury". Chrześcijaństwo z jego
wiarą w Syna Bożego jako prawdziwego Człowieka zaczerpnęło, według niego, "dużą część
jego mitologii bezpośrednio ze starszego judaizmu", tzn. "Chrystus stoi na ramionach
Mojżesza", tak jak "Nowy Testament opiera się" na "bazie Starego Testamentu". Dlatego też
dla Haeckla "ten mit o poczęciu i narodzinach Jezusa Chrystusa jest czystym wymysłem i
stoi na tym samym poziomie irracjonalnej wiary w cuda" co "inne mity innych religii".
Wprawdzie częściowo słuszne jest, według niego, stwierdzenie, iż "Biblia jest […] ’Księgą
wszystkich książek’", ale w gruncie rzeczy jej prawdziwość została "wstrząśniętą w jej
najgłębszych fundamentach" poprzez "historyczną" "krytykę współczesną" Davida
Friedricha Straussa. Dlaczego? Ponieważ chrześcijaństwo tylko "teoretycznie" zachowało
wiarę w "jednego Boga", ale praktycznie uległo "najróżniejszym formom politeizmu",
czego przykładem jest "sama nauka o Trójcy Świętej". Przecież "Trzy Osoby, które
odróżniane są jako: Ojciec, Syn i Duch Święty […] są i pozostają również trzema różnymi
indywiduami" i to jako "antropomorficzne osoby!", czyli jako wyłącznie ludzkie postaci.
Takim był "sam Chrystus, ten szlachetny, całkiem wypełniony miłością ludzi Prorok i
fantasta", który "stał poniżej poziomu klasycznego kształcenia kulturowego; On znał tylko
tradycję żydowską; On sam nie pozostawił po sobie żadnego wersetu". Jezus "nie miał
żadnego pojęcia […] o wysokim stanie poznania świata". Skoro dla Haeckla Jezus z
Nazaretu nie jest Bogiem, lecz tylko człowiekiem, to dlatego według niego Chrystus nie
posiada absolutnej wiedzy i mądrości, która charakteryzuje rozum Boski w interpretacji
katolickiej.
Analogicznie antropomorfistycznie Haeckel interpretuje wydarzenia zbawcze: Męki,
Śmierci i Zmartwychwstania Pańskiego: Jezus "wycierpiał tę pełną bólu śmierć podobnie
jak tysiące innych męczenników za jego przekonanie prawdy, jego wiary i jego nauki", ale
nie za "wybawienie ze wszystkich grzechów, ze śmierci i władzy diabła" upadłej ludzkości i
całego wszechświata. Stąd jego "zstąpienie do piekieł, zmartwychwstanie i
wniebowstąpienie" jest dla Haeckla "fantastycznym mitem" "barbarzyńskich ludów",
podobnie jako "wyobrażenie o ’sądzie ostatecznym’, gdzie ’Chrystus siedzi po prawicy
Ojca’". Obietnice "życia wiecznego" są dla Haeckla z racji braku akceptacji dogmatu o
"nieśmiertelności duszy" "pustymi" i wręcz wprowadzającymi ludzi myślących w błąd, o
czym świadczy fakt, iż Haeckel przyznaje rację Mahometowi, że "on nie mógł się
zdecydować, aby w Chrystusie dojrzeć coś innego jak jednego proroka, równego
Mojżeszowi", że nie uznał w Jezusie z Nazaretu prawdziwego Boga.
Zdjęcie: Lodovico Carracci -1608-1610
Niemiecki Darwin (cz. 2)
Sobota, 5 września 2015
Haeckel jest świadom, że w wierze katolickiej "Duch Święty jest trzecią Osobą" Boską, ale
dla niego jawi się On zupełnie takim samym "mitem" jak Bóg Ojciec czy Syn Boży. Duch
Święty jest, według niego, "Istotą mistyczną, nad której niepojętą relacją do ’Syna’ i do
Ojca miliony teologów chrześcijańskich od 1900 lat nadaremnie rozbijały sobie głowę". W
przeciwieństwie do tego procesu "nasza ’monistyczna idea boga’, która harmonizuje jedynie
z oczyszczonym poznaniem przyrody współczesności (zob. "teoria ewolucji"), poznaje
’boskiego ducha we wszystkich rzeczach’".
Ta monistyczna ideologia nie uznaje w swoim "bogu" "żadnej istoty osobowej", lecz w
przypadku chrześcijańskiej prawdy o Osobie Ducha Świętego dostrzega jedynie wskazówkę
do wyobrażenia sobie Boskiego Ducha Boga Ojca i Boga Syna jako "ducha przyrody", czyli
jako "nieskończoną sumę wszystkich mocy przyrody". Czyżby ideologia jego
ewolucjonizmu, poza całkowitym odrzuceniem Boga Objawionego w Chrystusie, nie
posiadała żadnego własnego wyobrażenia boga?
"Przyroda" - "nową" "boginią prawdy" ewolucji
W 1914 roku Haeckel składa "wyznanie swojej wiary" monistycznej, w której "przez
sześćdziesiąt lat badał świat i człowieka", ale stale - "w sensie Goethego" - "szukał boga w
przyrodzie" i doszedł do wniosku, iż "czysta prawda jest do znalezienia tylko w świątyni
poznania przyrody". Stąd istnieje, według Haeckla, konieczność zastąpienia "światopoglądu
chrześcijańskiego", opartego na "rzekomych Objawieniach" "religii żydowskochrześcijańskiej", przez "monistyczną filozofię", w której "bogini tej prawdy zamieszkuje w
świątyni przyrody", a nie w "otępiałych halach klasztorów, w ciasnych więzieniach szkół
kościelnych ani nie w pachnących kadzidłami Kościołach chrześcijańskich".
Haeckel zastrzega się, że to rozumienie "boga" jako "prawdy" nie ma nic wspólnego z
"wiarą w nadprzyrodzone ’cuda’ i obłędnym tworem ’życia wiecznego’", lecz z "cennymi
darami, którymi obdarowała nas bogini prawdy", oraz "wspaniałymi owocami" "poznania"
świata przyrody i "nieoszacowanym zyskiem jasnego, jednolitego światopoglądu"
ewolucjonistycznego, którego "koniecznością" jest, aby "bóg nie był naprzeciw świata
materialnego postawiony jako zewnętrzna Istota, lecz należy Jego jako ’boską siłę’ lub
’poruszającego ducha’ włożyć do wnętrza samego kosmosu".
Co dzieje się z klasycznym i chrześcijańskim pojęciem Dobra?
"Przyroda" - jedynym "boskim ideałem wiecznego dobra"
Analogicznie do zastąpienia "Boga" przez "przyrodę", a "prawdy" przez "nauki
przyrodnicze" ma się sprawa "dobra", które ta materialistyczna "religia monistyczna"
przywłaszcza sobie po prostu z dziedzictwa chrześcijańskiej moralności, odrzucając
naturalnie Urząd Nauczycielski Kościoła Chrystusowego i poniżając go jako "watykańską
karykaturę tamtej czystej nauki, która kulturę europejską, dla jej nieskończonych strat,
opanowała przez dwanaście wieków". Otóż tamte ideały moralności katolickiej, jak miłość
Boga i bliźniego oraz inne, stają się teraz "przykazaniami humanitarnej miłości i
cierpliwości, współcierpienia i pomocy", ale z pewną istotną różnicą, że "tamta
chrześcijańska nauka o cnotach" "odrzuciła egoizm", któremu "nasza monistyczna etyka"
ewolucjonistyczna, wyznaje Haeckel, "przypisuje równą wartość", co oznacza, iż "miłość" i
"nienawiść" mają tę samą wartość etyczną, co jest faktycznie typowe dla materializmu
ewolucjonistycznego, w którym "walka na śmierć i życie" wszystkich istot stanowi
najważniejszą zasadę ontologicznego rozwoju.
"Przyroda" - jedynym "pięknem"
"W największym przeciwieństwie do chrześcijaństwa występuje nasz monizm na obszarze
piękna". Człowiek chrześcijański, zamiast podziwiać "wszelakie piękno" "przyrody",
zwrócił się zasadniczo ku "Bogu" Objawionemu i zatopił się w "adoracji" Jego Boskości,
"pogardzając przyrodą i odwracając się od jej wszystkich nieskończonych inspiracji".
Dodatkowo, podejmując praktyki ascetyki chrześcijańskiej, tenże chrześcijański człowiek
postępował wbrew "przyrodzie" i dlatego chrześcijańskie rozumienie piękna czy "sztuki
chrześcijańskiej" Haeckel klasyfikuje jako "contradictio in adiecto". Stąd ewolucjonistyczne
pojęcie "piękna" musi zostać oderwane od chrześcijańskiego pojęcia Boga i człowieka,
Kościoła i świata, prawdy i dobra. "Nasz monizm naucza", że "jesteśmy śmiertelnymi
dziećmi ziemi" i jako takie mamy "szczęście" tylko w "doczesności", stąd powinniśmy
czerpać obficie i bez żadnych ograniczeń jak z "niewyczerpalnej pełni piękna" naszej
"planety" oraz "poznawać cudowne układy jego mocy przyrodniczej" w ewolucjonistycznie
oraz immanentystycznie (wyłącznie wewnątrzkosmicznie) pojętym "wiecznie wielkim
’powstawaniu i ginięciu’".
"Przyroda" - "’trójcą’ monizmu" XIX wieku
W nowo urządzonym zarówno przez nauki humanistyczne, jak też nauki przyrodnicze XIXwiecznym "pałacu rozumu" "nasz nowo zdobyty światopogląd" pozwala nam na "pobożne
oddawanie czci prawdziwej ’trójcy’ dziewiętnastego stulecia, trójcy prawdy, dobra i piękna"
przyrody. Tylko przed tymi "trzema przepięknymi boginiami zginamy nasze kolana w
adoracji uwielbienia […] prawdy, dobra i piękna" świata. Zaś z ich "naturalnego
zjednoczenia i wzajemnego uzupełnienia osiągamy nasze czyste pojęcie boga", czyli ten
"trójjedyny ideał boga", tzn. tę "prawdziwą w sensie przyrody trójcę monizmu", której
zbliżające się dwudzieste stulecie będzie budować jego ołtarze!".
Ażeby jednak móc skonkretyzować ten nowy "kult tych boskich ideałów" rewolucji
ewolucjonistycznej, najpierw należy według Haeckla radykalnie rozprawić się z
"panującymi formami religijnymi chrześcijaństwa", a w szczególności z chrześcijaństwem
katolickim jako dla tej ideologii w świetle jej samośwadomości najniebezpieczniejszym.
Następnie chodzi o "zastąpienie" go przez "nasz światopogląd" materialistyczny, którego
"monistyczne badania naukowe przyrody" powinny stać się "poznaniem prawdy,
monistyczna etyka jako wychowanie do dobra, monistyczna estetyka jako troska o piękno to są te trzy główne obszary naszego monizmu". Poprzez ich zjednoczenie w powiązanym z
nim "wykształceniem" "zdobywamy tamten prawdziwy związek religii i nauki".
Na jakiej drodze Haeckel chce dokonać swojej rewolucji?
Ewolucjonistyczna "reformacja" jako "rewolucja"
Ze względu na olbrzymie zasługi chrześcijaństwa katolickiego od wielu wieków, "pomimo
wszystkich błędów i braków", Kościół "zrósł się z naszym życiem kulturowym" i z tej racji
głównej "przy uzasadnieniu naszej religii monistycznej musimy się możliwie podłączyć pod
istniejące instytucje", aby w powolnym procesie, a nie z pomocą "rewolucji siłowej",
przeprowadzić w tychże instytucjach kościelnych "rozumową reformację naszego
religijnego życia duchowego", stwierdza dosłownie Ernst Haeckel, zapewne nie
przewidując, że Kościół zbudowany na św. Piotrze będzie trwał aż do początku XXI wieku i
nie pozwoli rozsadzić się także jego pewnej odmianie ducha "reformacji" niejako od
wewnątrz chrześcijaństwa.
Haeckel przyznaje szczerze, iż "badania naukowe" powinny iść w następującym kierunku:
"nadać naszym trzem ideałom rozumu postać przepięknych bogiń": "bogini prawdy, piękna,
cnoty". Chodzi przy tym o taką "postać" ideologiczną, ażeby "nasz monizm" w tak
precyzyjny sposób "stosunek" tych "bogiń" "dopasował" do "adekwatnych wartości
chrześcijańskich", aby te pierwsze mogły te drugie bez reszty "zastąpić" w publicznej
debacie, a nawet w sposobach wewnętrznej argumentacji ściśle chrześcijańskiej.
Kim, względnie czym, jest dla tego nurtu ideologicznego Osoba Maryi - Niepokalanej
Matki Boga Człowieka?
Matka Najświętsza Maryja jako "czwarte Bóstwo"
Maryja, przedstawiana przez chrześcijan jako "Dziewica", względnie jako "Niepokalana
Matka Chrystusa odgrywa wielką rolę". Niektórzy uprawiają taki "kult Madonny", że ma się
wrażenie, jakby to był jakiś "kobiecy monoteizm" obok "monoteizmu męskiego" tych trzech
wspomnianych "Osób" "Trójcy Świętej", wręcz "wypieranych" przez Maryję jako "Królową
Nieba". Ernst Haeckel pochwala Mahometa, który "uwielbianie Niepokalanej Dziewicy
Maryi jako ’Matki Boga’" traktował jako "zarozumiałą służbę bóstwom". Skoro sam Pan
Bóg zatraca w myśleniu Haeckla swoje realne istnienie, to cóż mówić o Matce Jezusa
Chrystusa.
"Aniołowie" i "święci" - produktami "fantazji wierzących chrześcijan"
Dla ewolucjonizmu "aniołowie" i "’święci’ wszelkiego rodzaju" nie mają żadnej realnej
egzystencji, lecz są wymysłem "fantazji" szeroko pojętego chrześcijaństwa, które w całości
stoi w sprzeczności z rzeczywistością przyrody i dlatego tworzy iluzoryczną "społeczność
’świętych’", dołączając ich do grona "rządu niebiańskiego".
Podobnie negatywny los podzielają w tym obiektywnie ateistycznym materializmie Haeckla
"muzykalni aniołowie", którzy rzekomo w "’życiu wiecznym’ troszczą się o przyjemności
koncertowe" i których tam "nie brakuje". Ale skoro sami "aniołowie" są chimerami, to i
"życie wieczne" jest takiego samego typu, po prostu nie istnieje.
Niemiecki Darwin (cz. 3)
Sobota, 12 września 2015
Z jednej strony Haeckel przyznaje, że Kościół katolicki jako "chrześcijaństwo łacińskie",
zwane też "papiestwem", jest "jedną z najwspanialszych" instytucji, "’historyczno-światową
wielkością’ pierwszej klasy" i pomimo "szturmów czasu raduje się jeszcze dzisiaj
największym wpływem" na dzieje wielu ludzi globu i wielkiej części świata.
"Kościół rzymskokatolicki" założycielem, a nie "niszczycielem" uniwersytetu
Z drugiej jednak strony Haeckel twierdzi - wbrew historycznym faktom i ich obiektywnej
interpretacji - że "Kościół" jest jednym z "najdziwniejszych zjawisk", ponieważ w czasie
"średniowiecza światowa władza papiestwa odznacza się ciemnym charakterem; oznacza
ona śmierć wszelkiego wolnego życia duchowego, wstecznictwo wszelkiej prawdziwej
nauki, rozpad wszelkiej czystej moralności", co było równoznaczne z "barbarzyństwem".
Wprawdzie Haeckel nadmienia niektóre zasługi średniowiecza i kultury katolickiej, jak:
"poezja i sztuka artystyczna, scholastyczna uczoność i filozofia patrystyczna", ale pomimo
to, według niego, Kościół nie wykorzystał tego do "podniesienia, lecz do prześladowania
ducha wolnych badań naukowych". Czyżby Haeckel nie pamiętał o podstawowych
prawdach z historii nauki, że to właśnie Kościół katolicki jest autorem instytucji
uniwersytetu i największym mecenasem nauki wieków średnich, a jego przedstawiciele, jak
św. Józef Kalasanty z Hiszpanii, ale działający w Rzymie, opracował do dzisiaj
funkcjonujący system kształcenia dzieci i młodzieży na całym cywilizowanym globie
ziemskim?
Kościół Chrystusowy stróżem wolności człowieka i wolności nauki
Czyżby Haeckel nie pamiętał, że to katolicka "nauka święta" opracowała dogmat wiary
katolickiej o wolności człowieka w jego duchowości, czyli o wolności w sobie, wolności
względem Boga i innych osób, a ostatecznie o wolności względem otaczającego go świata?
Inne, także bezpodstawne zarzuty, Haeckel kieruje pod adresem Kościoła Chrystusowego, iż
zmuszał on ludzi "wyłącznie do przygotowania się na ’życie wieczne w zaświatach’, do
pogardzania przyrodą, odwrócenia się od jej studiów" i dopiero "reformacja" Marcina Lutra,
według niego, "przyniosła zmianę na lepsze na początku XVI wieku". Ta ostatnia właśnie,
w sprzeczności z nauką Kościoła rzymskokatolickiego, określiła całkowitą korupcję świata
po grzechu pierworodnym, czyli kosmos potraktowała jako "natura corrupta". To
skutkowało negacją zarówno wolności woli ludzkiej, jak i negacją rozumu, który też został,
według Lutra, całkowicie zdeformowany, oraz negacją ciała ludzkiego jako istotnie
zbrakowanego. Nikt przed Lutrem tak zasadniczo negatywnie nie pojmował świata.
Osiągnięcia naukowe z astronomii Mikołaja Kopernika najbardziej negatywnie
skrytykowali Luter i Melanchton, czego świadom jest Haeckel, wspominając, iż Luter
"odrzucił wielki czyn ducha Kopernika jako głupotę". To nikt inny jak Luter i jego
reformacja odrzucili naukowość nauk i doprowadzili tym samym do wielkiego kryzysu
naukowości jako takiej, z którym zmagają się także nasze pokolenia naukowców.
Kościół katolicki obrońcą rozumu i wiary
Także następne zarzuty Haeckla pod adresem Kościoła są sprzeczne z prawdą, iż Kościół
"postawił wiarę ponad rozumem i żądał ślepego poddaństwa tego ostatniego (rozumu) pod
pierwszą (wiarę)", co faktycznie uczynił dopiero Luter z reformacją. Kościół katolicki
zawsze nauczał, iż "łaska zakłada naturę", czyli zawsze cenił rozum jako wielki dar
poznawczy ludzkiego ducha, otrzymany od Boga Stwórcy, w którym - jak uczy św. Tomasz
z Akwinu - "zamieszkuje wiara", w niczym nieograniczająca naszego rozumu, a tym
bardziej go nie eliminująca, jak twierdzi Luter, lecz wprost przeciwnie, rozszerzająca jego
horyzonty poznawcze aż do nieskończonych.
"Papieże rzymscy największymi szarlatanami"
Według wywodzącego się z protestantyzmu luterańskiego Haeckla, "papieże" okazują się
wcieleniami "złego ducha", i to "największymi, jakich kiedykolwiek wydała religia!". Czyż
nie jest to dosłownie język wysoko cenionego przez tego ewolucjonistę Marcina Lutra,
który też papieży nazwał "największymi antychrystami" w historii świata?
Haeckel czyni ten zarzut papieżowi m.in. z racji "nowych kanonizacji, które powiększają
liczbę antropomorficznych trabantów Nieba". Ta "dziwna społeczność rajska" otrzymała,
według Haeckla, na Soborze Watykańskim I poprzez ogłoszenie dogmatu o nieomylności
papieża jeszcze jedną "świętość" o "randze bóstwa", tzn. papieża jako "zastępcy Chrystusa".
Jeżeli dojdzie do tego przyjęta przez naukę papieży teza o istnieniu "’osobowego diabła’ i
’złych aniołów’", to "papizm" dostarcza nam dzisiaj tak "wielobarwny obraz
najliczniejszego politeizmu, że hellenistyczny Olimp okazuje się naprzeciwko tego jako
mały i zbrakowany". Nie ma się co dziwić, dodaje Haeckel, że "reformacja, która uwolniła
zniewolony rozum z tyranii papizmu, prześladowana jest przez tę jako najprymitywniejsza
herezja".
Sakrament "spowiedzi" "najbardziej godnym przekleństwa"
Także "celibat, spowiedź osobista i rachunek sumienia" przynależą, według Haeckla, do
"najbardziej szkodliwych i godnych przekleństwa instytucji papieskiego absolutyzmu",
służących, według Haeckla, papieżowi do ucisku człowieka, zamiast zrozumieć, jak
wielkim darem Bożym jest ten sakrament na drodze prawdziwego wyzwolenia człowieka,
jego ducha i ciała ludzkiego z wszelkich więzów, z których on sam się wyzwolić nie potrafi,
ponieważ tylko Pan Bóg odpuszcza grzechy - i temu ostatecznie służy spowiedź w sensie
katolickim.
"Uwolnić szkołę z niewoli Kościoła" katolickiego jako "niebezpieczniejszego aniżeli
[…] wszystkie pozostałe religie"
Ażeby móc utorować drogę wolności "ateistycznym badaczom przyrody" oraz ich
antychrześcijańskiemu myśleniu, należy "wtargnąć w XX stuleciu ze światłem oświecenia
nauk przyrodniczych do ogólnego nauczania szkolnego", co jest realnie możliwe, ale pod
jednym warunkiem: "uwolnienia szkoły z niewoli Kościoła". To z kolei zmusza do
uwolnienia "współczesnego państwa" ze "związków z rządem Kościoła", ażeby "nie
dogmaty konfesyjnej wiary, lecz jasne poznanie rozumnego myślenia zostało podniesione
do podstawy prawdziwego kształcenia". Wskutek tego "panujący zabobon" chrześcijański
"ustąpi miejsca rozumnej wiedzy o przyrodzie", a tym samym "monistycznemu przekonaniu
o jedności boga i świata".
"Naukę i rozum" należy bronić, według Haeckla, przed "Kościołem katolickim" i jego
"ostrymi atakami" na nie, nauczając prawdy o "jedynie zbawiającej" wspólnocie Kościoła,
ponieważ "Kościół rzymsko-katolicki" z racji bycia "potężną organizacją" jest
"niebezpieczniejszy aniżeli […] wszystkie inne religie".
"’Religijna’ wiara jest stale wiarą w cuda i stoi jako taka z naturalną wiarą rozumu w
niepojednywalnej sprzeczności", ponieważ jest "zabobonem"
Haeckel pisze, że "wiara chrześcijańska w stworzenie, Trójjedyność Boga, w Niepokalane
Poczęcie, w zbawienie, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Chrystusa itd. jest czystym
wymysłem i nie może być zjednoczona z rozumnym poznaniem przyrody". Skąd
ewolucjonista Haeckel czerpie dowody na zasadność swojego myślenia?
Haeckel nie ukrywa, iż "przekonuje nas bezpartyjna ’Krytyka czystego rozumu’"
Immanuela Kanta, oceniająca radykalnie negatywnie "wszystkie […] formy wiary, będące
"nieprawdziwymi i nierozumnymi", które pojęte są tam jako "produkty wymyślonej fantazji
i bezkrytycznej tradycji". Dlatego też "rozumna nauka musi je wszystkie razem wzięte i
osobno jako wytwory zabobonu odrzucić". "Wiara" nadprzyrodzona jest też "sprzeczna" z
"prawami przyrody". Dzieci poddane formacji religijnej są odseparowywane "od poznania
prawdy i przekazywane zabobonowi". Stąd Haeckel postuluje, aby "każdy przyjaciel
człowieka" opowiedział się za "rozdziałem szkoły i Kościoła" i "wspierał wszelkimi
środkami szkołę bezwyznaniową jako najwartościowszą instytucję nowoczesnego państwa
rozumu".
"Nauczanie szkolne" ograniczone wyłącznie do "doczesności"
W związku z tym, że ludzkie życie rozpoczyna się wraz z "zapłodnieniem matczynej
komórki jajowej", a kończy definitywną "śmiercią", to "stosownie do tego nasza
monistyczna etyka ma jedynie zadanie takiego ukształtowania tego życia ziemskiego tak
dobrze, pięknie, szczęśliwie, jak to jest możliwe; nasze wychowanie nie może mieć żadnego
innego zadania jak wychowywać naszą młodzież dobrze, począwszy od najwcześniejszego
dzieciństwa, ale wyłącznie dla tej ’doczesności’" pojętej przez Haeckla jako
materialistyczna "przyroda". Czyżby Haeckel nie miał żadnego innego pojęcia "kościoła"
dla współczesnego człowieka?
"Przyroda" jako "kościół" "nowoczesnego człowieka" - przejąć świątynie
rzymskokatolickie
Konsekwentną odpowiedzią Haeckla na pytanie o "kościół" dla człowieka dzisiaj jest
wskazanie na to, iż "nowoczesny człowiek", bazujący na "nauce i sztuce" i "przyrodzie"
jako "religii", "nie potrzebuje żadnego szczególnego kościoła, żadnej ciasnej i ograniczonej
przestrzeni". Dlaczego? Ponieważ gdziekolwiek tylko ten "nowoczesny człowiek" nie
spojrzy na "wolną przyrodę" jako "universum" czy na tylko jedną z jej "części", to
wprawdzie doświadcza w niej "twardej walki o byt", ale obok tego także tego, co
"prawdziwe, piękne i dobre", czyli tenże "nowoczesny człowiek" "znajduje wszędzie we
wspaniałej przyrodzie swój ’kościół’".
Owszem, nie ulega wątpliwości, że Kościół rzymskokatolicki ma piękne świątynie, ale tak
jak "w szesnastym stuleciu papizm musiał odstąpić rozliczne kościoły reformacji, tak też
będzie w dwudziestym stuleciu, gdy ich wielka część przejdzie na rzecz ’wolnych gmin’
monistycznych" "nowoczesnego" "kościoła" "religii monistycznej" Haeckla i jego
ateistycznych zwolenników antykościoła.
Zdjęcie: Raffaello
Niemiecki Darwin (cz. 4)
Sobota, 19 września 2015
Od odpowiedzi na pytanie, kim jest człowiek, zależy rozumienie jego podstawowych relacji
względem drugiego człowieka w małżeństwie, rodzinie i każdej społeczności. Kim, a może
dokładniej, czym jest człowiek według ewolucjonisty Haeckla?
"Człowiek" - "najwyższym i najszlachetniejszym produktem" "przyrody"
"Człowiek jest przecież tylko wyżej rozwiniętym zwierzęciem kręgowym i wszystkie strony
życia ludzkiego znajdują swoje paralele albo prawidłowiej ich niższe stadia rozwoju
ukształtowane wcześniej w królestwie zwierząt", które ostatecznie dalej "sprowadzają się do
chemicznych i fizykalnych procesów, a więc do przyczyn mechanicznych" jako
"prawdziwej przyczynowości" życia ludzkiego. Haeckel odrzuca świadomie "wszelkie
mistyczne i nadprzyrodzone moce" chrześcijańskiego "Boga Osobowego jako Stwórcy
świata" i klasyfikuje prawdę o stworzeniu świata przez Boga jako "ślepą wiarę w dogmat
nadprzyrodzonego stworzenia", którego negatywnym skutkiem jest m.in. "fałszywy dogmat
o stałości i niezależnym stworzeniu pojedynczych rodzajów".
Teza Haeckla z 1866 roku jest prosta i chodzi w niej o "powstanie rodzaju ludzkiego […] z
królestwa zwierząt" i dlatego człowiek, według niego, nie jest żadnym homo sapiens
Boskiego pochodzenia, lecz "małpą-człowiekiem" i jako taki musi on "podczas swego
indywidualnego rozwoju" w stanie embrionalnym "przechodzić" "filogenetyczną" historię
jego "roślinnych" i "zwierzęcych przodków", którzy też "przez wiele milionów lat
przechodzili ich […] transformację" od materii nieożywionej do ożywionej. Tak oto doszło,
według Haeckla, do "zniszczenia" "chrześcijańskiego obrazu człowieka" przez
"modernistyczną biologię".
Człowiek - "zwierzęciem", a nie "osobą"
Wprawdzie Haeckel używa językowo pojęcia "osoba" w opisie człowieka, ale za tym
pojęciem nie kryje się adekwatne znaczenie, sens czy treść, które są typowe dla
metafizycznego i chrześcijańskiego rozumienia człowieka jako osoby.
Otóż, według Haeckla, "egzystencja każdej pojedynczej osoby ludzkiej, podobnie jak tamta
każdego innego, płciowo spłodzonego zwierzęcia kręgowego, rozpoczyna się w momencie
zapłodnienia, w tym momencie, w którym komórka jajowa matki łączy się z komórką
spermy ojca. Obydwie komórki płciowe, przyciągające się wzajemnie przez chemiczną
działalność zmysłów (’erotyczny chemotropizm’), stapiają się potem do tworzenia nowej
okrągłej komórki (cytula)", z której poprzez rekapitulację całej filogenezy dochodzi w łonie
matki do "antropogenezy" jako powtórzenia pierwotnego "pochodzenia człowieka od
małpy", co ma rzekomo artykułować "fundamentalna zasada biogenetyczna" Haeckla,
oparta na "niekwestionowalnych, pewnych faktach".
Już samo chemiczno-biologiczne określenie aktu zapłodnienia uzewnętrznia jego
materialistyczną koncepcję człowieka jako zwierzęcia. Zresztą ten ewolucjonista podkreśla
nieustannie, iż jakiekolwiek wyższe "dążenie do celu", względnie jakaś transcendentna
"finalność", charakterystyczna dla osób np. ludzkich, nie wchodzi tutaj w rachubę. A
przecież dowód z celowości w klasycznej filozofii jest zarówno dowodem na istnienie
Boga, jak i na istnienie osób ludzkich. Warto jeszcze podkreślić, że Haeckel powołuje się
wprawdzie na "embriologiczne pokrewieństwo" człowieka i zwierzęcia, ale sam jako
uczony nigdy nie widział embrionu ludzkiego, ponieważ badał tylko embriony psów, ale
wnioski wypowiadał o rozwoju embrionalnym człowieka, co już w oczach jego
współczesnych przekreśliło rzetelność jego "naukowości".
Ewolucjonistyczny "człowiek" bez "duszy" i "ducha"
Haeckel nie ukrywa, że pytanie o "duszę człowieka" należy do "najbardziej
kontrowersyjnych problemów nauki", ale on sam rozstrzyga tę kwestię negatywnie, tzn.
odmawia radykalnie człowiekowi istnienia "duszy" i "ducha" jako "niezależnej od ciała
’istoty’". Haeckel zachowuje samo pojęcie "duszy" ludzkiej, ale definiuje ją jako "sumę
czynności mózgu", czyli jako "funkcję" mózgu. W takim układzie rzeczy "dusza" Haeckla
jest po prostu częścią ludzkiego ciała, podobnie jak ma to miejsce u innych "ssaków". Dla
niego nie istnieje żaden rozum jako władza poznawcza odrębna od mózgu, ani nie istnieje
"żadna ’wolna wola’", a tym samym nie istnieje "żadna osobowa nieśmiertelność duszy".
Skoro "mózg" przyjęty jest przez Haeckla a apriori jako "rzeczywisty organ życia
duchowego" człowieka w sensie ewolucjonistycznym, to faktycznie wraz ze "zniszczeniem"
"mózgu" następuje zniszczenie wszystkich "czynności duchowych", czyli śmierć człowieka,
chociaż pewne czynności wegetatywno-sensytywne mogą jeszcze pomimo tego
funkcjonować. Wydaje się, że dzisiejsi zwolennicy poglądu śmierci mózgu ludzkiego jako
właściwej śmierci człowieka opierają się na tym postulacie Ernsta Haeckla.
Zmysłowość jako najdoskonalsze źródło poznania ludzkiego
To ewolucjonistyczne pojęcie "duchowości" będzie jeszcze bardziej zrozumiałe w świetle
rozumienia sfery poznawczej w człowieku. Według Haeckla, "człowiek nie okazuje się w
związku z ukształtowaniem jego zmysłów w żadnym wypadku" niczym innym "jak
najdoskonalszym i najwyżej rozwiniętym zwierzęciem kręgowym".
Skoro osoba ludzka jest przez niego zredukowana do zwierzęcia, to najdoskonalszą sferą
poznania ewolucjonistycznie pojętego człowieka jest "działalność zmysłowa" "wszelkiego
poznania prawdy" oraz "organy myślenia", ale pojęte przez Haeckla jako wyłącznie "system
nerwowy" człowieka. W tym sensualistycznym "duchu" stwierdza on: "W pełni prawdy
powiada Albrecht Rau: ’Wszelka nauka jest ostatecznie poznaniem zmysłowym’", ponieważ
"duch" czy "dusza" jest zawsze pojęta jako "duch" i "dusza" przyrody, czyli jako
zmysłowość i wegetatywność świata przyrody. Tak pojęta "duchowość" ludzka jest tylko
"częścią" otaczającego ją świata zwierząt i roślin oraz materii nieożywionej, których
człowiek nie jest w stanie transcendować poznawczo: "Nasza dusza ludzka jest tylko
niesamowicie drobną cząstką tej wszystkoogarniającej ’duszy świata’, podobnie jak nasze
ludzkie ciało tworzy tylko indywidualną cząstkę większego zorganizowanego świata
cielesnego". "Dusza", "rozum", "świadomość" są "wyłącznie funkcjami mózgu", a same w
sobie są "masą nerwów", czyli "częściami" zmysłowości przyrody. Jak zatem należy
traktować chorych ludzi?
Ewolucjonistyczna "zasada selekcji" i konieczność eugeniki
Przypomnijmy, że "zasada selekcji" Darwina jest zasadą uśmiercania gatunku niższego, aby
poprzez śmierć jako śmierć wyprowadzić doskonalszy i "wyższy" gatunek. Haeckel, czcząc
Darwina m.in. za postulat "zasady selekcji", krytykuje zasadniczo chorych i
niepełnosprawnych - w szczególności "chorych rodziców", którzy "przekazują" "następnym
generacjom" "nieuleczalne zło […] dziedziczne" w postaci obciążonych ich własnymi
chorobami dzieci. W swoim piśmie "Die Lebenswunder" stwierdza: "[…] także zabicie
nowonarodzonych niepełnosprawnych dzieci, jak praktykowali je np. Spartanie w celu
selekcji najzdolniejszych, nie może z racji rozumowych podpadać pod pojęcie
’morderstwa’, jak dzieje się to w naszych współczesnych księgach prawa. O wiele bardziej
musimy je (dzieciobójstwo) uznać za celową i pożyteczną regułę zarówno dla
uczestniczących (czyli samych chorych dzieci), jak i dla społeczeństwa".
Haeckel opowiada się też przeciwko, z pozycji jego ewolucjonistycznego utylitaryzmu,
względnie darwinizmu społecznego, "setkom tysięcy nieuleczalnie chorych, dosłownie
chorych umysłowo, trędowatych, chorych na raka itd.", którzy, według niego, "są sztucznie
podtrzymywani przy życiu i których męki są starannie przedłużane, bez jakiegokolwiek
pożytku dla nich samych albo dla całości" (Die Lebenswunder, 1904) ich społeczności. Te
tezy Ernsta Haeckla stały się podstawą dla ideologii rasy i praktyk eugenicznych w Trzeciej
Rzeszy Niemieckiej zarówno w odniesieniu do innych narodów, jak i własnego
niemieckiego, co zaświadczają tacy historycy jak np.: William H. Tucker, Rolf Winau,
Helmut Zander, ale już za życia Haeckla pisał o tym - za zgodą Haeckla - w artykule "Ernst
Haeckel i eugenika" jego uczeń Wilhelm Schallmayer.
Eutanazja jako inny skutek śmiercionośnej ewolucji
W przeciwieństwie do "niepełnosprawnych", których powinno się uśmiercać bez ich zgody,
innym ciężko chorym powinno się, według Haeckla, stworzyć możliwość dobrowolnego
odejścia od życia, czyli eutanazję. W swoim piśmie "Ewigkeit" ("Wieczność") postuluje on
jako jeden z pierwszych Niemców, aby "nieuleczalnie chorzy psychicznie, cierpiący na raka
albo trąd, którzy sami życzą sobie ich zbawienia", mogli zażyć "małą porcję morfiny albo
cyjanku potasu", co "uwolniłoby nie tylko te same godne pożałowania stworzenia, lecz
także ich najbliższych od wieloletniego ciężaru bezwartościowej i pełnej męki egzystencji".
Pamiętamy, że w praktykach zagłady milionów osób z różnych narodów Trzecia Rzesza
Niemiecka zastosowała te metody w swoich niemieckich obozach śmierci. Jakaż szkoda, że
wiele niemieckich i żydowskich mediów na globie już o tej prawdzie historycznej nie
pamięta, przerzucając w swojej zaprogramowanej ignorancji oraz w zwalczaniu w
większości jeszcze katolickiej Rzeczypospolitej winę na Polskę i jej "obozy zagłady", z
których żaden nie należał do Polski. Nawet taki ewidentny fakt jak istnienie obozu w
Oświęcimiu oraz w Oświęcimiu-Brzezince na terenie wcielonym do Trzeciej Rzeszy
Niemieckiej uchodzi uwadze niektórym przedstawicielom wspomnianych narodów:
Niemców i Żydów. Wprawdzie nie zaskakuje amnezja niektórych Niemców, ale z
pewnością u niektórych Żydów, którzy właśnie w okupowanej przez nazistowskie Niemcy
Polsce znaleźli najwięcej "Sprawiedliwych wśród Narodów Świata", i to pomimo że
wyłącznie na terenach naszej Ojczyzny czekała ich najwyższa kara śmierci za ratowanie
Żydów.
Ideologia totalnej śmierci człowieka
"Nieśmiertelność", "osobowość" duszy jest "całkowicie nie do utrzymania", bo to nie jest
według tego ewolucjonisty żaden "dogmat o wrodzonej i wszystkim rozumnym ludziom
przypadającej" duszy. Haeckel argumentuje dalej: "Nasza monistyczna antropologia
przekonała nas pewnie", że "egzystencja osobista każdego człowieka - z ciałem i duszą równie pewnie kończy się wraz ze śmiercią", jak ona "zapoczątkowała" swoje istnienie wraz
z "powstaniem pierwotnej komórki", z której powstały wszystkie istoty żywe.
Niemiecki Darwin (cz. 5)
Sobota, 26 września 2015
Skoro ewolucjonista Haeckel wyprowadza - za Darwinem - bytowość człowieka
bezpośrednio z rozwijającej się ewolucyjnie materii świata zwierzęcego, tzn. z "ssaków", to
"wszystkie jego morfologiczne, fizjologiczne i psychologiczne właściwości" (III, s. 467)
powstały według niego z jego roślinno-zwierzęcych przodków.
Stada zwierzęce - "źródłem" ludzkich małżeństw i rodzin
"Nie miłujący Ojciec" Bóg, stwarzając człowieka jako mężczyznę i jako kobietę, określił
dla swoich "stworzeń" rozumnych i wolnych "wszystkie relacje" małżeńskie, rodzinne i
społeczne w ogóle zgodnie z Jego "celem" oraz dla tego, co "najlepsze" dla nich, lecz te
"instynkty społeczne" ludzi "powstały przez dopasowanie się do ich", czyli zwierzęcych,
zwyczajów życia i przez przekazanie dziedzictwa na wszystkich członków danej klasy". A
zatem to nie Osobowy Stwórca Boski jest "źródłem, z którego powstały ’zwyczaje’ ludzi"
do tworzenia związków małżeńsko-rodzinnych, lecz "długa drabina postępującego rozwoju"
"starszych" i "wyższych" bytowo gatunków zwierzęcych. "Najmniej rozwinięte rasy ludzi
(dzicy)" powstały według Haeckla z "człowieka-małpy", zaś z niego dopiero powoli rodziła
się "wyższa obyczajowość moralna barbarzyńców, a później powstały jeszcze doskonalsze
obyczaje narodów kulturowych", ale pozostających pod względem ich natury zwierzętami.
Małżeństwo - żadnym sakramentem, lecz tylko "przypadkową" umową czasową
Dla Haeckla, który w miejsce Trójcy Świętej w interpretacji katolickiej wprowadził trzy
właściwości przyrody jako ewolucjonistyczną "trójcę substancji": "1. materię, 2. energię, 3.
psychom" oraz przyjął a priori, iż "praracją wszelkiego bytu, wszelkiego stawania się i
przemijania" jest właśnie przyroda jako według niego "wszechbóg, pantheos, ten "bóg
uniwersalny" jest wieczny i nieprzemijający, nieskończony w przestrzeni i czasie; on nie jest
osobowy i świadomy; on rządzi światem przez jego "wieczne, żelazne, wielkie prawa".
Dlatego "kosmos jako całość jest posłuszny temu nieświadomemu prawu przyrody" i stąd
nic, co dzieje się np. między ludźmi, jak choćby akt zawarcia małżeństwa czy jego rozpadu,
nie dokonuje się na gruncie racjonalności i wolności kobiety i mężczyzny, lecz "wszystko
dzieje się z absolutną koniecznością według mechanicznego ’prawa przyczynowości’",
pojętej oczywiście według niego materialistycznie. Co ciekawe, kontradyktoryjne myślenie
Haeckla artykułuje jego tezę fatalistyczną o tym, iż "przy tym" procesie przyrody jako
wyrazu "absolutnej konieczności" "największą rolę odgrywa ślepy przypadek". Ten ostatni
wyraża brak jakiegokolwiek związku pomiędzy "wieloma wydarzeniami", co nie
przeszkadza Haecklowi mniemać, że "pomimo tego każdy pojedynczy" byt "jest zawsze
koniecznym następstwem przyczyn skutkowych". Jakie skutki praktyczne w jego osobistym
życiu małżeńsko-rodzinnym miał ten zwrot Haeckla w kierunku "ateistycznego pojęcia
substancji"?
"Antypapież" Haeckel i jego protestanckie małżeństwa
W 1862 roku Haeckel ożenił się ze swoją protestancką kuzynką Anną Sethe, ale po jej
śmierci w 1864 roku zawarł w 1867 roku drugie małżeństwo także z protestantką Agnes
Huschke, córką profesora Emila Huschke - anatoma, zoologa i embriologa. Z tego w świetle
systematycznych analiz "trudnego" małżeństwa narodziło się troje dzieci: Walter, Elisabeth i
chora psychicznie Emma, której pomimo swoich poglądów o konieczności stosowania
eugeniki w stosunku do takich chorych, nie uśmiercił. W 1910 roku, po tym jak środowiska
masońskie wybrały go za jego "zasługi" za zwalczanie religii chrześcijańskiej katolickiej w
Rzymie na "antypapieża", Haeckel wystąpił ze zboru protestanckiego, a ty samym zerwał
ślub-umowę zawartą po protestancku. Czyżby był to jedynie zwykły przypadek?
"Miłość matki, życie rodzinne…"
Wskutek negacji duszy i ducha osobowego w człowieku Haeckel zapodmiatawia życie
małżeńskie i rodzinne wyłącznie w sferze zmysłowości i to w dodatku kierowanej
wyłącznie zasadami biologii, chemii i fizyki, ponieważ innych zasad jego
ewolucjonistyczne pojęcie świata nie zna. Skoro nie ma w człowieku osoby, to nie ma także
i ducha, a zatem nie istnieją w nim żadne zasady duchowe, jak np. intelektualno-moralne.
Dlatego też całość życia małżeńsko-rodzinnego sprowadza się do przeżyć zmysłowowegetatywnych, i to pojętych nie np. "instynktowo", jak czyniła to klasyczna zoologia w
stosunku do świata zwierząt, lecz czysto "mechanicznie" i zarazem na gruncie
nieobliczalnego oraz dosłownie "ślepego przypadku" jako faktycznie ewolucjonistycznego
mitu Haeckla. O prawdziwej miłości pomiędzy małżonkami oraz rodzicami a dziećmi nie
może być tutaj mowy, ponieważ nie ma w tym myśleniu wolnej woli, a pozostają tylko
zwierzęce "naturalne popędy" "egoizmu" i "altruizmu" będące "rówouprawnionymi", aby
"zachować społeczeństwo", co jest typowe dla teorii ewolucji Darwina postulującej
konieczność istnienia "nienawiści" jako motoru i treści unicestwiającej niższe gatunki
"zasady selekcji" jako ten - według Haeckla - "właściwy darwinizm". Poprzez tę negatywną
siłę "selekcja" jako uśmiercanie staje się paradoksalnie zasadą "wyższego rozwoju".
Praktycznie oznacza to unicestwienie małżeństwa, aby na jego rozpadzie zbudować jeszcze
"wyżej rozwinięty" związek mężczyzny i kobiety, czyli "związek rozwiedzionych…". Ta
antykatolicka świadomość zyskuje dzisiaj coraz bardziej prawo obywatelstwa, niestety
także pośród części hierarchii kościelnej i części Ludu Bożego, będących m.in. pod
wpływem tej ateistycznej i antychrześcijańskiej "teorii ewolucji", co dalece pogłębia kryzys
życia i kultury małżeńsko-rodzinnej pośród znacznej części rodziny ludzkiej na okręgu
ziemskim.
"Wiara" katolicka - "niszczycielką" "szczęścia rodzin"!
"Wiara" chrześcijańska i w szczególności "katolicka" "zniszczyła […] szczęście rodzin i
pojedynczych osób" m.in. poprzez "wojny religijne", "inkwizycję" czy "różnice w wierze".
"Najgorszym skutkiem" dla Haeckla jest "konfesyjne nauczanie religii" w szkole, co według
niego niszczy "rodziny" i "państwa", a nade wszystko "sprzeczne jest" jako "zabobon" z
"rozumem dzieci". Czyżby Haeckel faktycznie tak wysoko cenił rozum? Czyżby
rzeczywiście miał on rację z jego negacją całej treści wiary katolickiej z pozycji "osiągnięć"
ówczesnych nauk przyrodniczych? Czy ten ewolucjonista miał adekwatne argumenty za
swoją antyboską i antykatolicką postawą ludzką i naukową?
Haeckel świadomie fałszował wyniki swoich badań nad człowiekiem i przyrodą
Tuż po ukazaniu się pierwszego wydania jego pisma "Naturalna historia stworzenia" w
1874 roku, w którym usiłuje "udowodnić" tezę o pochodzeniu człowieka od małpy, a tym
samym całkowicie odrzucić prawdę wiary katolickiej o stworzeniu człowieka przez Boga
Kreatora, profesor anatomii z Bazylei Wilhelm His pisał, czy tablice zawarte w tym piśmie
Haeckla na str. 242 z embrionami człowieka, małpy i psa oraz na str. 248 z embrionami psa,
koguta i żółwia nie są de facto "każdorazowo trzema zdjęciami tej samej laski drewnianej,
ale przedstawionej pod trzema różnymi tytułami!". Haeckel dopiero po 34 latach, czyli w
1908 roku na łamach "Berliner Volkszeitung" "przyznał się", że "część moich licznych
obrazów embrionów jest sfałszowana" ze względu na "niepełny" i "niewystarczający
materiał obserwacyjny", który miał do dyspozycji i dlatego Haeckel "konstruował"
ideologiczne treści na potrzeby jego ewolucyjnej "hipotezy". On nigdy nie widział nawet
jednego embrionu człowieka, a w swoich publikacjach zamieszczał jego obrazy i je
materialistycznie interpretował.
Embriolog Erich Blechschmidt i przezwyciężenie ideologii ewolucjonizmu Haeckla
Profesor medycyny Blechschmidt należy do najsłynniejszych embriologów naszej epoki,
którzy mieli odwagę i determinację, by rzetelnie zbadać bytowość człowieka w stanie jego
embrionalnego rozwoju, mając po II wojnie światowej realne techniczne, a nade wszystko
naukowe możliwości do intensywnych badań człowieka w okresie jego życia w łonie matki.
Sam wyznaje: "Jako studentom przedstawiano nam biogenetyczną zasadę fundamentalną
Ernsta Haeckla, który poszukuje rozwoju organizmu" człowieka z "filogenezy, tj. z dziejów"
przyrody. "Wprawdzie rozpoznałem jego nieadekwatność jako historyczną interpretację do
wyjaśnienia biologicznych związków przyczynowych", ale "nie miałem wątpliwości co do
stwierdzanych przez Haeckla opisów oględzin stanu rzeczy. Wskutek przez wiele lat
zgromadzonej dokumentacji", dotyczącej realnych oględzin embrionów ludzkich, które z
różnych racji losowych były dostarczane do jego Uniwersyteckiego Instytutu Anatomii,
najpierw na Uniwersytecie w Getyndze, a następnie we Freiburgu i Br., "okazało się ku
naszemu zadziwieniu, że te przez Haeckla postulowane oględziny i tym samym ich
interpretacja były fałszywe". Profesor Blechschmidt dodaje: "Dzisiaj jest udowodnione, że
wyobrażenia Haeckla były fałszywe i że wszystkie doświadczenia, uratowania czegoś z
nich, musiały się nie powieźć. Jego wyobrażenia nie mają ważności także i w innym sensie
albo tylko w zasadzie, albo tylko dla pojedynczych przypadków. Ta biogenetyczna zasada
fundamentalna nie ma żadnej wartości", podsumowuje Blechschmidt, który prowadził
badania naukowe nad ponad 200 tysiącami embrionów ludzkich.
"Człowiek jest człowiekiem od początku" (E. Blechschmidt)
Dzięki "nowoczesnym sposobom badań naukowych" w medycynie oraz adekwatnym
metodom pracy naukowej i zobowiązanej względem prawdy interepretacji w naukach
medycznych powiodła się z jednej strony falsyfikacja najważniejszej tezy Haeckla o
"naukowo niemożliwym do utrzymania myśleniu rekapitulacyjnym", czyli o powtarzaniu
przez każdego człowieka w łonie matki trzydziestu stadiów rozwoju roślinno-zwierzęcego,
ale co jest jeszcze ważniejsze, to teza Blechschmidta o "człowieku od początku", czyli od
momentu poczęcia w sercu matki zwyciężyła. Nowoczesna genetyka uczy nas dzisiaj, że
łańcuch chromosomów w organizmie ludzkim w całej historii rozwoju osoby ludzkiej od jej
poczęcia "nie zmienia się, lecz zawsze pozostaje typowo ludzkim". Z tych i jeszcze wielu
innych racji prof. Blechschmidt, w miejsce sfalsyfikowanego ewolucjonizmu Darwina i
Haeckla, zaproponował prawdę o "zasadzie zachowania indywidualności" w każdym
stadium rozwoju embrionalnego człowieka oraz na każdym etapie ludzkiego bytowania na
Ziemi: "Indywidualność ludzkiej istoty żywej pozostaje zachowaną począwszy od
zapłodnienia, podczas całego trwania rozwoju aż do śmierci, a zmienia się tylko"
zewnętrzny "obraz ukazywania się" człowieka jako osoby. Wykluczone zatem z
medycznego punktu widzenia jest mówienie o "stawaniu się człowieka". Wprost
przeciwnie, "byt człowieka nie jest żadnym fenomenem, który rezultuje z ontogenezy, lecz
rzeczywistością, która jest warunkiem ontogenezy", ponieważ "człowiek nie staje się
człowiekiem, lecz jest człowiekiem od poczęcia", podsumowuje wielce zasłużony nie tylko
dla współczesnych nauk medycznych prof. Erich Blechschmidt, lecz także dla uratowania
chrześcijańskiego obrazu człowieka jako niepowtarzalnej osoby ludzkiej, a tym samym dla
uratowania chrześcijańskiego obrazu małżeństwa i rodziny we współczesnej nauce i, daj
Boże, w nauczaniu Magisterium Kościoła na zbliżającym się synodzie biskupów
poświęconym sprawie małżeństwa i rodziny oraz w szeroko pojętej świadomości
chrześcijan katolickich i wszystkich ludzi dobrej woli.
Słowa podziękowania
Redakcji "Naszego Dziennika" pragnę wyrazić bardzo serdeczną wdzięczność nie tylko za
solidną merytoryczną współpracę, lecz także za niecodzienną odwagę cywilną do
wielomiesięcznego publikowania treści wieloaspektowo trudnych. Wszystkim Czytelnikom
składam wyrazy chrześcijańskiej wdzięczności za ducha wspólnoty myślenia
chrześcijańskiego wokół Bożej nauki o katolickim rozumieniu małżeństwa i rodziny.
Ks. prof. Tadeusz Guz, kierownik Katedry Filozofii Prawa KUL
Źródła
1. Jezus Chrystus jako sprzeczność według Marcina Lutra http://www.naszdziennik.pl/mysl/127587,jezus-chrystus-jako-sprzecznosc-wedlugmarcina-lutra.html
2. Negacja unii hipostatycznej w osobie Jezusa Chrystusa... http://www.naszdziennik.pl/mysl/128683,negacja-unii-hipostatycznej-w-osobiejezusa-chrystusa-w-protestantyzmie-marcina-lutra.html
3. Bóg Ojciec jako nienawidzący... tyran według Marcina Lutra http://www.naszdziennik.pl/mysl/129727,bog-ojciec-jako-nienawidzacy-tyranwedlug-marcina-lutra.html
4. Sprzeczność w Naturze Boskiej Jezusa Chrystusa według Marcina Lutra http://www.naszdziennik.pl/mysl/130629,sprzecznosc-w-naturze-boskiej-jezusachrystusa-wedlug-marcina-lutra.html
5. Łaska i grzech według Marcina Lutra http://www.naszdziennik.pl/mysl/131571,laska-i-grzech-wedlug-marcina-lutra.html
6. Antykatolickie tezy o małżeństwie Lutra http://www.naszdziennik.pl/mysl/133495,antykatolickie-tezy-o-malzenstwielutra.html
7. Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (Cz. 1) http://www.naszdziennik.pl/mysl/134049,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-marksaengelsa-i-lenina-cz-1.html
8. Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (Cz. 2) http://www.naszdziennik.pl/mysl/134465,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-marksaengelsa-i-lenina-2.html
9. Małżeństwo i rodzina według Marksa, Engelsa i Lenina (Cz. 3) http://www.naszdziennik.pl/mysl/135009,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-marksaengelsa-i-lenina-cz-3.html
10. Marsz nowej lewicy - http://naszdziennik.pl/mysl/135411,marsz-nowej-lewicy.html
11. O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (cz. 1) http://www.naszdziennik.pl/mysl/135825,o-heglowskiej-koncepcji-malzenstwa-irodziny-1.html
12. O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (cz. 2) http://naszdziennik.pl/mysl/136247,o-heglowskiej-koncepcji-malzenstwa-i-rodziny2.html
13. O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (cz. 3) -
http://naszdziennik.pl/mysl/136681,o-heglowskiej-koncepcji-malzenstwa-i-rodziny3.html
14. O heglowskiej koncepcji małżeństwa i rodziny (cz. 4) http://naszdziennik.pl/mysl/137081,o-heglowskiej-koncepcji-malzenstwa-i-rodziny2.html
15. Totemy Freuda (cz. 1) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/137487,totemy-freuda-cz1.html
16. Totemy Freuda (cz. 2) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/137877,totemy-freuda-cz2.html
17. Totemy Freuda (cz. 3) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/138287,totemy-freuda-cz3.html
18. Totemy Freuda (cz. 4) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/138685,totemy-freuda-cz4.html
19. Małżeństwo i rodzina według Kanta (cz. 1) http://www.naszdziennik.pl/mysl/139057,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-kanta-1.html
20. Małżeństwo i rodzina według Kanta (cz. 2) http://www.naszdziennik.pl/mysl/139479,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-kanta-2.html
21. Małżeństwo i rodzina według Kanta (cz. 3) http://www.naszdziennik.pl/mysl/139855,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-kanta-3.html
22. Małżeństwo i rodzina według Kanta (cz. 4) http://www.naszdziennik.pl/mysl/140239,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-kanta-4.html
23. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 1) http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/140627,malzenstwo-i-rodzina-wedlugnietzschego-1.html
24. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 2) http://www.naszdziennik.pl/mysl/140987,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-nietzschego2.html
25. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 3) http://www.naszdziennik.pl/mysl/141349,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-nietzschego3.html
26. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 4) http://www.naszdziennik.pl/mysl/141775,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-nietzschego4.html
27. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 5) -
http://www.naszdziennik.pl/mysl/142195,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-nietzschego5.html
28. Małżeństwo i rodzina według Nietzschego (cz. 6) http://www.naszdziennik.pl/mysl/142479,malzenstwo-i-rodzina-wedlug-nietzschego6.html
29. Niemiecki Darwin (cz. 1) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/142831,niemieckidarwin-1.html
30. Niemiecki Darwin (cz. 2) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/143221,niemieckidarwin-2.html
31. Niemiecki Darwin (cz. 3) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/143613,niemieckidarwin-3.html
32. Niemiecki Darwin (cz. 4) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/143981,niemieckidarwin-4.html
33. Niemiecki Darwin (cz. 5) - http://www.naszdziennik.pl/mysl/144341,niemieckidarwin-5.html
Wszystkie grafiki pochodzą z oryginalnych tekstów zamieszczonych w „Naszym
Dzienniku”.
Download