Jak narodził się spektakl i o czym będzie opowiadał ? Wracam do Szekspira, którego kiedyś bardzo często wystawiałem. Potem na kilka lat odszedłem od niego, ale nadal uważam go za jednego z najmądrzejszych ludzi teatru. Mądry, olśniewający w swojej znajomości natury ludzkiej, ale bardzo wymagający i paradoksalnie, bardzo skrywający sensy. Nie mówię tu nawet o tym, co z Szekspira przez stulecia zrobił teatr, który pozbawił wystawiane w nieskończoność teksty drapieżności i dzikości. Szekspir sam napisał swoje dramaty jak wielkie łamigłówki, z którymi trzeba się zmagać, walczyć bez końca, aby dotrzeć do sensów, zejść z pokładu anegdot i świetnie skonstruowanych opowieści. Punktem wyjścia “Opowieści afrykańskich według Szekspira” są trzy dramaty: “Król Lear”, “Otello” i “Kupiec wenecki”. Ich bohaterowie to wielcy szekspirowscy herosi, którzy przeżywają swój zmierzch. Dlatego myślę o tym przedsięwzięciu jak o zmierzchu szekspirowskich bogów, którego jesteśmy świadkami w naszej wszystko umiejącej już nazwać I sklasyfikować epoce. To są ludzie, którzy wymykają się jednoznacznym opisom, żyjący swoje egzystencjalnie niebezpieczne przygody. Odtrąceni i wykluczeni na margines społeczeństwa, tak w epoce Szekspira jak i, co powinno niepokoić, w naszej epoce płynnej ponowoczesności. Nadal nie daliśmy sobie rady z najistotniejszymi tematami ludzkości. Nadal Żyd, Czarny i Stary budzą nawet w najbardziej cywilizowanych społecznościach niechęć, nienawiść, obawy i lęk. To są wielkie figury wykluczenia, od których możemy podążać dalej w rejony dzisiejszych zdarzeń, w których ksenofobia odgrywa często rolę napędu ludzkich działań. Najprostsze relacje człowiek-człowiek miotają się między skrajnymi emocjami: pożerającej antropofagii i wymiotującej antropoemii. W małej skali dzieje się to między dwojgiem bliskich sobie lub obcych ludzi, a na wielką skalę dotyczy całych narodów. Przeczytałem Szekspira przez Johna Maxwella Coetzeego. Ten południowoafrykański pisarz, który zresztą wyemigrował ze swej biało-czarnej ojczyzny do Australii, widzi chyba najostrzej człowieka w całym jego rozpadzie. W powieści “Lato”, z której korzystałem przy tworzeniu adaptacji, młody dziennikarz czy też naukowiec zbiera materiały do biografii nieżyjącego już Coetzeego. Spotyka się z kilkoma osobami, które miały jakieś znaczenie dla tego bardzo mizantropicznego pisarza. Z prowadzonych wywiadów wyłania się bardzo depresyjny portret mężczyzny, który przez całe życie nie był w stanie skorzystać z jedynego możliwego dla człowieka ratunku, czyli miłości. Portretując mężczyznę zbliżam się do kobiet, tych z powieści Coetzeego, ale także tych szekspirowskich, którym głosu udzielił Wajdi Mouawad, pisząc na moją prośbę monologi Desdemony i Kordelii. Koncentruje się Pan w tym spektaklu na trzech bohaterach szekspirowskich (Lear, Otello, Schylock), czy może Pan wyjaśnić, co każdy z nich reprezentuje, co ich łączy/dzieli ? Ci trzej bohaterowie stanowią dla mnie różne odsłony czy możliwości tego samego, jednego losu. Nie widzę ich jak trzech różnych ekscentryków, (wszystko jedno czy z wyboru czy z przymusu), ale raczej jak trzy zapaści, które przytrafiają się każdemu. Ich doświadczenia są jakimiś dziwnymi skandalami, które rozsadzają nasze doświadczenie egzystencji, zaburzają jej codzienny, normatywny przebieg. Pokazują, jak łatwo wypaść z płytkich, czy napowierzchniowych struktur normalności. A jeśli tam zajrzymy, to nie ma co zbierać. Wpadamy w jakiś lej, tunel, z którego nie ma wyjścia ani odwrotu. Z tego powodu świetnie rozumiem odmowę wobec życia i świata, którą znakomicie pokazuje von Trier w “Melancholii”. To koniec świata, który następuje w głowie niezdolnej do dalszego życia w normach i układach. Wielka eksplozja głowy. Bohaterom “Opowieści afrykańskich…” też eksplodują głowy, ale najpierw eksploduje ich życie, z którym próbują się zmagać. Nie chciał Pan jedynie zaadaptować Szekspira, ale skonfrontować go z tekstami Coetzeego (i innymi afrykańskimi autorami). W jakim celu i w jaki sposób ? Powodów jest wiele. Po pierwsze, świat, tak jak go widzę, stracił swoją jednorodność, jednolitość czy jednowątkowość, którą narzuca każdy, nawet najbardziej wielowątkowy tekst napisany dla teatru. Nie chcę już mówić o swoich doświadczeniach monolitycznym językiem narzuconym przez najwybitniejszego nawet autora. Szukam własnego sensu i obrazu świata. Łącząc różne materie tekstowe odrzucam to, co konwencjonalne, a zarazem nadaje każdemu z pierwotnych tekstów nowe znaczenia, nowe sensy. Ta metoda, nazwana przez Jana Kotta pocieraniem tekstu przez tekst, otwiera nie tylko literaturę na nowe znaczenia, ale także głowę na rzadkie, a tak pożądane iluminacje. W Pana teatrze zderzane są często teksty klasyczne ze współczesnymi. Jakie są powody tych działań ? Lubię w swoich spektaklach doprowadzać do zderzeń czołowych, ryzykownych wielkich konfrontacji. Pierwszym poziomem, na którym mogą się one zdarzyć, jest tekst. Słowo uruchamia aktorów do największych kolizji emocjonalnych. Dlatego chętnie korzystam z różnych języków, które obrazują przecież różne sposoby myślenia. Doprowadzam je do skrajności i podważam innym tekstem, inną wizją świata. Szczególnie zależało mi na tym w „(A)polonii”, żeby ten spektakl wyniósł widzów w jakiś dziwny kosmos, w którym nigdy przedtem nie byli, w którym mogą się zdarzyć rzeczy gdzie indziej niemożliwe, a może nawet w ogóle niemożliwe, i, co więcej, możemy być ich świadkami. W „Opowieściach afrykańskich…” dzieje się podobnie. Pana sztuki są pełne efektów wizualnych. Pana poczucie estetyki jest bardzo szczególne. Właśnie taki powinien być « spectacle vivant »? Nie zajmuję się teoriami « spectacle vivant ». Sam rzadko chodzę do teatru, bo teatr jako taki, czyli pewna konwencja czy nawyk towarzyski, wydaje mi się strasznie nudny. Nie wiem więc zupełnie, jaki powinien być teatr. W moich spektaklach buduję zawsze jakiś świat przyklejony do reszty kosmosu, w którym rządzi prosta zasada: to, co estetyczne, staje się w nim etyczne. Może dlatego jest tam tak nieludzko pięknie? Materiały promocyjne Théâtre de la Place