Prof. dr hab. Małgorzata Grzegorzewska Uniwersytet Warszawski Wydział Neofilologii Instytut Anglistyki Recenzja rozprawy doktorskiej mgr Katarzyny Burzyńskiej pt. The Early Modern (Re-) Discovery of the „Overhuman” Potential: Marlowe and Shakespeare’s Over-reachers in the Light of Nietzsche’s Philosophy, napisanej pod kierunkiem prof. dr hab. Jacka Fabiszaka. Praca składa się ze Wstępu, pięciu rozdziałów głównych oraz konkluzji. Jest bardzo dobrze i przejrzyście zorganizowana, tezy szczegółowe zostały jasno sformułowane. Rozdziały analityczne (2-5) poprzedzono rzetelnym naświetleniem stanu badań, uwzględniając najnowsze interpretacje omawianych kolejno sztuk: Tamerlaine the Great, The Jew of Malta, Julius Caesar, Macbeth oraz King Lear. To dowód na poważne podejście do obowiązków badacza, a szczególnie na umiejętność słuchania argumentów, szacunku dla partnera dialogu i jednocześnie kształtowania własnych sądów. Dysertacja jest bardzo obszerna, krótka też nie będzie moja na nią odpowiedź, lecz pragnęłam z należytą powagą potraktować trud Autorki. W niniejszej recenzji dominować będzie jednakże ton polemiczny (ufam, że nie mentorski). A to dlatego, że z wieloma stwierdzeniami Autorki trudno mi się zgodzić. Śpieszę wyjaśnić, że choć od recenzenta oczekuje się oceny pracy, sformułowane poniżej zastrzeżenia nie mają na celu zdyskredytowania wysiłku mgr Katarzyny Burzyńskiej. Po prostu, pozwoliłam sobie wyrazić je, aby sprowokować Autorkę do powtórnej refleksji i, jeśli taka będzie również jej wola, debaty nad jej wizją Szekspirowskiego czy Marlowiańskiego bohatera. Uprzedzam jednocześnie, że większość wątpliwości dotyczyć będzie dwóch pierwszych rozdziałów, w nich bowiem Autorka formułuje i wykłada założenia metodologiczne dysertacji. Rozdział Pierwszy zawiera uzasadnienie zastosowania wpisania interpretacji dzieł literackich w kontekst filozoficzny. Choć zdarza się, że takie „wycieczki” nie wynikają z prawdziwej erudycji, lecz służą maskowaniu dość dyletanckich rozważań, nie jest tak w wypadku mgr Burzyńskiej. Należy przeto docenić ambitny zamiar Autorki pracy. Pokrewieństwa pomiędzy filozofią i poezją wskazują sami filozofowie: swego czasu Stanley 1 Cavell, cytowany zresztą przez mgr Burzyńską, w ostatnich czasach znakomity interpretator myśli fenomenologicznej i filozofii Jeana-Luca Mariona Kevin Hart. Na polskim gruncie udaną próbę filozoficznej interpretacji materii Szekspirowskiej podjął ostatnio prof. Piotr Nowak w zbiorze esejów Ręka księcia, odkrywając nowe aspekty związków filozofii politycznej Szekspira z myślą Machiavellego. Z drugiej strony, poeci i literaturoznawcy są jednak ostrożni w konstruowaniu takich analogii. Wspomniany już Kevin Hart swą analizę poezji Eliota poprzedza zastrzeżeniem sformułowanym ponad pół wieku temu przez autora Czterech kwartetów w okresie paryskim, iż pojęcie „la philosophie d’un poète”, można rozumieć na dwa sposoby. Po pierwsze jako: „Une ‘philosophie’ qu’il a empruntée ou qu’il a cherchée à construire lui-même dans le langage de la philosophie”, a po drugie jako: „Une ‘philosophie’ qui ne peut s’exprimer que dans le langage de la poésie.” Odpowiedzi na pytanie na ile Szekspir był Nietzscheanistą avant la lettre w drugim znaczeniu zdefiniowanym przez Eliota wydaje się poszukiwać mgr Katarzyna Burzyńska. Autorka pracy ma świadomość, że bardziej oczywiste tło do rozważań o sztukach elżbietańskiego dramaturga stanowią filozofowie, którzy identyfikowali się lub byli identyfikowani z myślą chrześcijańską (na przykład chrześcijański egzystencjalista Soeren Kierkegaard). Przyjmując perspektywę znakomitego propagatora myśli Nietzscheańskiej w świecie anglojęzycznym, tłumacza i komentatora dzieł Nietschego, Waltera Kaufmanna, autorka woli jednak widzieć w sztukach Stradtfordczyka raczej ekstatyczną apoteozę „świata bez Boga” (cyt. z Kaufmanna przytoczony w pracy na str. 72: „His [Shakespeare’s] work … celebrates the riches of the world without God”). Upostaciowaniem takiej hedonistycznej postawy jest niewątpliwie Szekspirowski Falstaff, lecz już samo jego imię wydaje się ostrzegać widza przed nadmiernym zaufaniem zarówno tej postaci, jak i reprezentowanej przez niego postawie życiowej. Nie rozumiem zatem, na czym miałaby polegać nieobecność czy ukrywanie Boga w dramatach Szekspira (nawet jeśli weźmiemy pod uwagę agnostycyzm Hamleta)? Jego sztuki są wielowymiarowe, a niewątpliwie wybrzmiewająca w nich nuta pochwały życia nie kłoci się w żaden sposób z chrześcijaństwem (nawet wczesny kalwinizm, który niestrudzenie propagowali Sidney, Spenser czy Greville niewiele miał wspólnego z ponurą karykaturą chrześcijańskiej pobożności w jaką wyznanie to przeistoczyło się po drugiej stronie oceanu). Wbrew Kaufmannowi ośmielam się twierdzić, że wprawdzie nie każdy piewca miłości musi w końcu okazać się chrześcijaninem, lecz nie wolno zapominać i o tym, że to Święty Paweł jest autorem Hymnu o miłości, a inspirowani Pieśnią nad Pieśniami mistycy chrześcijańscy wcale nie byli ponurymi biczownikami. Teza, iż Szekspir bliższy jest Goethemu niż Lutrowi, Akwinancie, czy Ewangeliom mogła się zrodzić u kogoś 2 pozostającego pod wpływem Nietzschego, lecz nie jest ona bynajmniej oczywista. Każdego zaś młodego badacza, który dziś przystępuje do polemiki z myślą chrześcijańską zachęcałabym najpierw do uważnej lektury Wprowadzenia w chrześcijaństwo autorstwa Josepha Ratzingera (tu wyjątkowo pozwoliłam sobie na mentorski ton). Wśród współczesnych teologów nie brak zwolenników odczytywania dzieł Nietzschego w kluczu metafizycznym, transcendentnym, w głębokiej warstwie spójnym z myślą chrześcijańską. Jednym z najbardziej znanych jest laureat zeszłorocznej nagrody Templetona (teologicznego Nobla) czeski teolog ks. Thomas Halik. Przede wszystkim zaś ubolewam, że w bibliografii pracy pani Burzyńskiej zabrakło Nietzscheańskich rozważań Tadeusza Sławka czy znakomitych Esejów o myśli Fryderyka Nietzschego niedawno zmarłego Profesora Krzysztofa Michalskiego (Płomień wieczności). Z bogatej i wielowątkowej filozofii Nietzschego Autorka wybiera głównie pojęcie „nadczłowieka”. Mogłaby więc z pożytkiem odnieść się do eseju Michalskiego, w którym – w moim odczuciu bardzo przekonująco – przeciwstawia on ideał „ostatniego człowieka” (który w gruncie rzeczy jest uosobieniem wydartego transcendencji absolutu i symbolem skończoności, poprzez pragnienie „skończonego”, doskonałego człowieczeństwa niepogodzonego z chorobą, ze śmiercią, ale też z miłością i z tajemnicą). Tymczasem, dowodzi Michalski, mówiąc o „nadczłowieku” Nietzsche nie buduje wizji świetlanej przyszłości, nie ucieka w utopię, której władcą miałaby być „jasnowłosa bestia”, czyli jakaś wyższa forma ewolucji, produkt eksperymentów eugenicznych, „idealizację człowieka poprzez usunięcie jednych cech, a pielęgnowanie innych”. Według Michalskiego to nie Darwin, lecz – paradoksalnie Jezus – trzyma klucz do zrozumienia lekcji Zaratustry o sensie życia. „Do życia jako kipiącego kielicha, do życia jako uczłowieczonej boskości, do ludzkiego życia naznaczonego wysiłkiem wyjścia poza wszystko, co ludzkie, na którym leży słoneczny blask tego, co nieludzkie – do tej nieusuwalnej strony ludzkiego życia odnosi się w języku Nietzschego termin nadczłowiek”. Metaforycznymi obrazami tego nadmiaru życia i sensu są: błyskawica i złoto, „kolor zachodzącego w morzu słońca”. „Bez tego … złotego blasku: bez „nadczłowieka”, bez „boskości” – ludzkie życie nie da się zrozumieć”, pisze Michalski. Polski filozof łączy dalej opowieść o Zaratustrze z ewangeliczną historią o słowach, czynach i śmierci Jezusa. Pomostem między obiema narracjami okazują się słowa Jezusa z Ewangelii świętego Łukasza o Królestwie, które nie przychodzi tak, żeby można było to dostrzec, lecz „jest w nas”. Konkluzja Michalskiego powinna zainteresować Autorkę recenzowanej pracy. Pisze on: 3 Królestwo Boże … (argumentuje Nietzsche) … jest wpisane w życie ludzi … „jak olśniewająca błyskawica, co świeci od jednego krańca podniebia aż po drugi”. Misja Jezusa polega właśnie na tym, żeby otworzyć nam oczy na tę błyskawicę: „słowo ‘syn’ napisze Nietzsche w Antychryście – wyraża nasze wejście w uczucie rozjaśnienia wszystkiego, co jest…” . [W pojęciu „nadczłowieka”] nie zawiera się zatem projekt selekcji jakichś cech (dobrych) i eliminacji innych (złych) … Nie chodzi o naprawę życia. Chodzi o możliwość porzucenia wszystkiego, o serce otwarte na coś, co w każdej chwili nadchodzi i czego w żadnej chwili jeszcze nie ma. … Królestwo Boże, które wieścił Jezus, jest (w takiej interpretacji) stroną ludzkiego życia, podobnie jak nadczłowiek; to … „kuszący błysk złota na brzuchu węża życie”. To z obawy przed owym królestwem, przed jego nad-ludzkim promieniowaniem i mocą, ludzie powiesili Jezusa na krzyżu. Michalski dopełnia więc swoje refleksje retorycznym pytaniem, czy „perspektywa porzucenia wszystkiego, co mi drogie”, może się obejść „bez trwogi i drżenia”? W ten sposób nawiązuje do Kierkegaarda. (Ze swojej strony dodałabym tylko, iż według mnie w jednym, lecz jakże zasadniczym szczególe, myśl Nietzschego odbiega od manifestu „rycerza wiary” Johannesa de Silentio sformułowanego w Bojaźni i drżeniu. Otóż bohater Kierkegaarda porzuca wszystko nie przestając jednak kochać po ludzku, w skończoności.) Michalski nie zawłaszcza Nietzscheanizmu dla chrześcijaństwa, raczej próbuje zrozumieć misję Jezusa w duchu Nietzscheańskim. Jednak w świetle takiej interpretacji myśl Nietzschego nie jest wcale bez-Bożna: wręcz przeciwnie, jawi się jako na wskroś nad-ludzka/ nie-ludzka, nieokiełznana, niepogodzona ze skończonością, upojona Boskim szałem, gruntownie przekształcająca człowieka na obraz i podobieństwo Boga. Podobnym tropem w odczytaniu chrześcijaństwa i Nietzscheanizmu jako myśli „niespokojnej” i niezadomowionej, a skłóconej z tą układną, moralizującą podąża Profesor Tadeusz Sławek w książce Nicowanie świata. Jestem przekonana, że dialog z inspirującymi esejami Michalskiego i tezami Sławka byłby cennym uzupełnieniem studiów przeprowadzonych przez mgr Burzyńską. Z uznaniem należy przyjąć natomiast podrozdział jej pracy ukazujący w syntetycznym skrócie niemiecką i francuską recepcję filozofii Nietzschego (głównie Heiddegger, Jaspers, Derrida). Autorka ma świadomość, że myślenie w żywiole filozofii Nietzschego nie oznacza budowania systemu, lecz jest pełną poplątanych ścieżek i nieoczekiwanych zwrotów przygodą. To cieszy! 4 W Rozdziale Drugim autorka przywołuje nakreślony piórem Jacoba Burkchardta obraz Renesansu jako epoki wielkich indywidualności, wyemancypowanych spod krępującej rozwój intelektualny władzy Kościoła, który traci wpływy po śmierci Boga ogłoszonej przez wczesno-nowożytnych sceptyków zainspirowanych nowoodkrytym traktatem Lukrecjusza. Ta perspektywa – zakwestionowana zresztą przez wielu krytyków kulturowego materializmu, którzy chcieli człowieka Renesansu widzieć jako wytwór procesów dziejowych, raczej niż twórcę historii, autora dziejów i samego siebie – zostaje przedstawiona w nowej Nitzscheańskiej szacie. Autorka, zamiast powoływać się na neoplatoński rodowód Renesansowych śmiałych umysłów władców, zdobywców i artystów, dążących do podboju Nowego Świata i pragnących w swych dziełach dorównać Bogu-Stwórcy nazywa bohaterów swej narracji „nadludźmi”. Obawiam się jednak, że jest to zmiana czysto terminologiczna, a odwołanie do niemieckiej myśli filozoficznej XIX wieku niewiele wnosi do zrozumienia dogłębnie opisanego zjawiska renesansowej hubris: pragnienia Boskiej wszechwładzy, wszechmocy, nieśmiertelności i połączonych z tymi snami o potędze aktami transgresji (jak dobrze wiemy, pod koniec XV wieku świat ujęty w ramy średniowiecznych mappaemundi „eksploduje” pod wpływem prących wciąż dalej: plus ultra odkrywców i kolonizatorów). Bohaterami takich faustycznych narracji bywali zarówno możnowładcy i książęta, jak i poeci: od Borgiów i Karola V począwszy, na Krzysztofie Marlowie kończąc. Przywołane przez Autorkę przykłady Renesansowych transgresji są albo banalne i oczywiste (podrozdział poświęcony postaci Henryka VIII zawiera podręcznikowe informacje dotyczące historii angielskiej Reformacji), albo zawierają przekłamania wynikające z nadmiernych uproszczeń. Na ile bowiem można nazwać męczenników sprawy protestanckiej czy katolickiej nadludźmi szukającymi własnej chwały i spełnienia ziemskich ambicji, jak czytamy w sekcji 2.1.1.2? Wprawdzie każda historia heroicznego świadectwa wiary rodzi wątpliwości co do motywów męczennika, co znakomicie przedstawił w dramacie poświęconym Tomaszowi Beckettowi Eliot, lecz obraz kreślony ręką dramaturga nie jest bynajmniej jednoznaczny, a oskarżenie zawarte w przemowie Czwartego Kusiciela można zasadnie kwestionować. (Nota bene, w kontekście pracy poświęconej filozoficznemu odczytaniu dzieł Marlowa i Szekspira przypomina mi się znakomita scena z filmu Marty Meszaros Siódmy pokój, poświęconego Edycie Stein, w której Martin Heidegger zadaje przyszłej świętej tak samo podstępne pytanie, jak Czwarty Kusicie Eliota: Czy nie robisz tego po to, by być lepsza od innych?) Na drugim biegunie Autorka ustawia postaci Renesansowych wolnomyślicieli, nie pytając jednak o skomplikowaną genezę i socjologiczne uwarunkowania tych rzekomo 5 powszechnych ateistycznych poglądów i deklaracji; nie wspomina nawet, iż na miano „bezbożnika” lub „obrazoburcy” można było zapracować głosząc pochwałę innego wyznania. W szczególności pani mgr Burzyńska daje dowód fascynacji jedną z ostatnich książek Stevena Greenblatta (za którą na krytyka spłynął deszcz prestiżowych nagród, w tym Nagroda Pulitzera), The Swerve. Tu sprawa jest trudna. Nie można wprawdzie kwestionować pozycji Autora, dzięki której cieszy się on pełnym zaufaniem wielu badaczy. Często też jednak głosi tezy kontrowersyjne. I dlatego pozwolę sobie w trochę bardziej zdecydowanym tonie wskazać na pułapki, które kryją się w „złoconych pigułkach” Greenblatta. Z jednej strony łatwo dać się uwieść historii Renesansowego bibliofila, Poggio Barccioniego, odkrywcy liczącej pięćset lat kopii poematu Lukrecjusza De rerum naturae, na którą natknął się on w zbiorach niemieckiego opactwa. Z drugiej strony, książka Greenblatta pełna jest niestety błędów i przeinaczeń. Wskazują je mediewiści, oburzeni karykaturalnym przedstawieniem przez Greenblatta spuścizny średniowiecza. Pisząc z właściwą sobie dezynwolturą i nonszalancją, amerykański krytyk kreśli obraz świata, w którym ludzie Renesansu, niczym bohaterowie filozoficznej powiastki Platona, wychodzą z pogrążonych w mrokach ignorancji średniowiecznych lochów. Wyzwoleni dzięki światłu antycznej poezji, otrząsają się z krępującego ich wolność lęku przed śmiercią, piekłem i demonami, a w miejsce jałowych teologicznych debat odkrywają piękno ciała i uroki doczesności. Od tej pory mogą nie tylko swobodnie dociekać sekretów natury, porzuciwszy zabobonny strach przed zawistnie strzegącym swych tajemnic chrześcijańskim Bogiem, lecz także poszukiwać przyjemności i unikać cierpienia, i zadowalać się niewyczerpanym bogactwem zawartym w śmiertelnej egzystencji, miast podążać za ułudą szczęścia wiecznego. Wydaje się, że zignorowanie bogactwa myśli średniowiecznej w książce Greenblatta służy nie tylko wyostrzeniu atrakcyjnej z punktu widzenia publicysty tezy, lecz także wzmacnia ideologicznie umotywowaną wielką narrację oświeceniową. I choć Stephen Greenblatt dysponuje znakomitym warsztatem, pozwalającym tej czytankowej wersji historii Wieków Średnich, odziedziczonej po anachronicznym oświeceniowym scjentyzmie, nadać powabny kształt, który uwiedzie rzesze czytelników równie liczne jak Kod Leonarda da Vinci, to początkującej badaczce minionych epok wypadało raczej sięgnąć do źródeł (ad fontes!) i ich wiarygodnych opracowań, niż podążać utartą ścieżką, która po prostu prowadzi na manowce. (Na początek, gorąco polecam autorce dysertacji lekturę klasycznych studiów Gilsona!). Na długo przed opublikowaniem książki Greenblatta, Michael Reeve wskazywał w The Cambridge Companion to Lucretius na ewidentny wpływ Lukrecjusza na włoskich poetów od IX do XI wieku, a także na padewskich humanistów wieku XIV i w końcu na 6 twórczość Petrarki i Boccaccia. Zresztą o tym, ile myśl scholastyczna i kultura późnego średniowiecza zawdzięczała myśli greckiej świadczyć może nawet omawiana zwykle na pierwszym roku studiów anglistycznych synteza modelu platońskiego i arystotelesowskiego zawarta w przemowie Tezeusza z Opowieści rycerza Geoffrey’a Chaucera. Sprzeciw niżej podpisanej budzi zwłaszcza zdawałoby się marginalna uwaga, z której wynika, że zsekularyzowany obraz świata, ukształtowany pod wpływem poematu Lukrecjusza, można odnaleźć w poezji Spensera i Donne’a (str. 106). To ewidentne nadużycie interpretacyjne, którego nie usprawiedliwia zauroczenie iście uwodzicielską retoryką Greenblatta. Kolejny fragment pracy pani mgr Burzyńskiej poświęcony jest obrazoburczym tezom Piotra Pomponazziego, zawartym w traktacie O nieśmiertelności duszy. Tu znów jednak rodzą się poważne wątpliwości. Otóż podobnie jak pozostający pod wpływem Pomponazziego dominikański uczony Tomasz de Vio zwany Kajetanusem, autor tego znanego dzieła dowodzi jedynie, że nieśmiertelności jednostkowej duszy nie sposób udowodnić na gruncie samej filozofii, w szczególności na gruncie myśli arystotelesowskiej. W istocie traktat Pomponazziego wpisywał się w debatę nad przydatnością i skutecznością arystotelizmu, raczej niż miał na celu polemikę religijną. Choć teologia średniowieczna, zwłaszcza św. Tomasz z Akwinu, chętnie odwoływała się do kategorii filozoficznych, głównie arystotelesowskich (choćby do przybliżenia wiernym zasady transsubstancjacji), to w wielu punktach konieczne okazywało się rozdzielenie płaszczyzn. Problem ten jest zresztą znany i współczesnym badaczom, którzy dostrzegają np. pułapki przenoszenia wiedzy z zakresu paleoantropologii na rozważania teologiczne o Grzechu Pierworodnym. Faktem jest, że proponowana przez Pomponazziego wykładnia budziła gwałtowny sprzeciw, a nawet zgorszenie wielu współczesnych (przed zarzutami herezji i zdrady tomizmu bronić się musiał także Kajetan). Nie brakowało i takich, którzy dzieło Mantuańczyka potępiali, nawet go nie przeczytawszy. Nie sposób jednak całkowicie zignorować zakończenia kwestionowanego traktatu, w którym autor wydaje się zadowala się jedynie stwierdzeniem niedowodliwości istnienia nieśmiertelnej duszy (w czym zresztą uprzedzili go Ockham i Duns Szkot), pozostawiając ostateczne rozstrzygnięcie w sferze prawdy objawionej i dogmatu religijnego. Taką zresztą linię interpretacji tego dzieła przyjął francuski prekursor myśli Oświeceniowej Pierre Bayle (patrz: Philosophers of the Renaissance pod red. Paula Richarda Bluma. Szerszego kontekstu dla zrozumienia tez Pomponazziego dostarcza również lektura wielokrotnie wznawianego znakomitego studium prof. Stefana Świeżawskiego Między wiekami a czasami nowymi). 7 Opis świata wczesnonowożytnego dopełniają udane sekcje poświęcone myśli Montaigne’a i Machiavellego. Dalsze części pracy mają charakter analityczny. Przedstawione w nich interpretacje, choć być może czasem budzące wątpliwości, oparte są na wnikliwej lekturze omawianych tekstów, stanowiąc dobry przykład uważnego a zarazem odważnego odczytania dobrze znanych dramatów. Bohaterem Rozdziału Trzeciego jest Krzysztof Marlowe. Wybór wydawał się oczywisty: postaci jego dramatów są często kojarzone z dążeniem do transgresji, negowania granic i przekraczania norm moralnych. Mgr Burzyńska nie zdecydowała się na omówienie najbardziej chyba znanego przykładu, czyli tragicznej historii Doktora Fausta, trawionego nienasyconym głodem władzy, wiedzy, a przede wszystkim nieśmiertelności. Uważnie przygląda się natomiast auto-kreacjom Tamerlana i Barabasza. W analizie postępowania tego pierwszego snuje między innymi ciekawe uwagi na temat konieczności przyjęcia i właściwego przeżywania cierpienia jako szkoły siły i panowania. W proponowanej przez nią interpretacji Żyda Maltańskiego zwraca natomiast uwagę na aktywność Barabasza, który jako jedyny ze swego narodu odrzuca bierność i decyduje się odpowiedzieć swoim prześladowcom złem na zło, krzywdą na krzywdę. Analiza a następnie porównanie sztuk Marlowe’a z tragedią Szekspira prowadzi do ciekawych wniosków dotyczących świadomości etycznej bohaterów, znacznie pogłębionej w tekstach Stratfordczyka. W Rozdziale Czwartym Autorka przechodzi do omówienia sztuk Williama Szekspira. Analizę Juliusza Cezara zasadnie rozpoczyna od zwrócenia uwagi na scenę anarchicznego święta plebejuszy, którzy celebrują tryumf Cezara. Jest to klucz do zrozumienia politycznego przesłania sztuki: monarsza władza Cezara opiera się na poparciu plebsu, podczas gdy przeciwnicy Cezara reprezentują interesy republiki, która nie jest wszak tożsama ze współczesną demokracją (rządami większości, a państwo to res publica, wspólne dobro), lecz oznacza utrwalanie wpływów uprzywilejowanej grupy patrycjuszy. W realiach elżbietańskiej Anglii widzowie byli zaś świadkami sporu pomiędzy aspirującą do władzy absolutnej królową, którą kocha „lud”, a broniącą feudalnych prerogatyw arystokracją. Do tego dochodzą niepokoje związane z kwestią sukcesji. I to właśnie w tym momencie, a nie po dojściu do władzy Jakuba I, którego wizerunek jako monarchy dążącego do centralizacji władzy Autorka opiera najwyraźniej na nieco przestarzałych źródłach, Anglia istotnie staje na 8 progu absolutyzmu. Stąd tak ważne są polityczne aluzje Szekspira, włączając rzeczywiste lub domniemane synostwo Brutusa, o którym również mowa w recenzowanej dysertacji. Przedstawiona interpretacja rzuca interesujące światło na motywy i działania przystępującego do spisku Brutusa. W kolejnej sekcji, poświęconej Makbetowi dochodzimy wreszcie do słynnej wymiany zdań o fundamentalnym znaczeniu dla pracy poświęconej Nietzscheańskiemu spojrzeniu na Szekspira. Strofując ociągającego się męża, Lady Makbet zachęca go do zbrodni, on odpowiada: „zrobię wszystko, co może człowiek. Kto waży się na więcej nie jest człowiekiem”. Trudno doprawdy sądzić, by wkładając te słowa w usta bohatera Szekspir nieświadomie wyprzedzał myśl Nietzschego. Warto na początek zastanowić się nad uderzającą paralelą pomiędzy tą wypowiedzią, a zarzutem, jaki stawia Izabeli uwodziciel Angelo: otóż upadły anioł mówi niedoszłej zakonnicy, że chcąc być więcej niż kobietą, staje się ona nikim (przewrotna gra słów w języku ang. none/nun). W żadnej z cytowanych scen nie odnajduję jednak apoteozy transgresji w sensie Nietzscheańskim. Słowa Makbeta świadczą raczej o lęku przed utratą ludzkiej godności. A świat zwierzęcy w tragedii Szekspira jest pełen mroku, który w niczym nie przypomina rozdartej Boską błyskawicą i oświetlonej złotą poświatą ciemnej, bo dla rozumu nieprzeniknionej strony Życia. Interesująco natomiast rysują się rozważania na temat woli Makbeta i jego stosunku wobec konieczności, choć tu znów warto byłoby odwołać się przede wszystkim do teologii kalwińskiej i doktryny predestynacji. Uwagę moją zwrócił także passus odnoszący się do nieobecności w tragedii Makbeta zamknięcia, poprzez zdławienie słowa „Amen”, co oznacza złamanie pieczęci czasu (w ten sposób morderca otwiera Księgę Apokalipsy). W tym sensie tragedia Szekspira staje się sztuką osadzoną poza czasem, w wiecznie trwającej, nigdy nieprzemijającej chwili, na co zresztą zwracano często uwagę. Trzecim bohaterem swej opowieści Autorka czyni nikczemnika Edmunda z tragedii Króla Leara. Niewątpliwie zbrodnicza transgresja bękarta dobrze pokazuje rozpad feudalnego porządku, w którym prawo natury (czy prawo naturalne) wydawało się tożsame z prawem Boskim. „Naturalny” syn Kenta, a więc potomek z nieprawego łoża rozpoczyna bowiem starania o zdobycie pozycji od nadania nowego znaczenia słowu „natura”. Zgodnie z jego wolą, naturalnymi mają odtąd jawić się czyny wcześniej traktowane jako wynaturzenia: zjadanie słabszych przez silniejszych, wydziedziczanie rodziców przez dzieci, rozpasanie seksualne. Autorka zdaje się przyjmować narzuconą przez postać dramatu perspektywę, kiedy formułuje podstawowe założenia swojej analizy: „As I will be arguing, King Lear, along with other early modern texts, obsessively demonizes bastardy as a social threat. Moreover, it 9 problematizes an independent trinity that always echoes female sexuality: the threat of bastardy, the threat of adultery, the threat of female sexuality”. Czegoś tu jednak nie rozumiem. Tekst, o którym napisano w tym samym passusie, że demonizuje jakieś zjawisko (a zatem kreśli jego nieprawdziwą, karykaturalną, opartą na nieuzasadnionych uprzedzeniach wizję) nie może chyba jednocześnie zawierać sproblematyzowanej, czyli pogłębionej analizy tegoż zjawiska, a tym bardziej „problematyzować” jego domniemanego pokrewieństwa z innymi zjawiskami? Ostatni, Piąty Rozdział zwraca naszą uwagę na postaci silnych (choć niekoniecznie mężnych, czyli dzielnych) kobiet w omawianych wcześniej sztukach. Widoczne są tu wpływy krytyki feministycznej, która naświetla uprzywilejowaną pozycję mężczyzn w Anglii wczesno nowożytnej, a samodzielnym, dążącym do władzy kobiety przypisuje niezgodną z ich powołaniem ambicję. Choć rozdział ten przynosi cenne uzupełnienie perspektywy, wydaje się, że mimo wysiłków Autorki teoria feministyczna niepotrzebnie bierze w nim górę nad perspektywą filozoficzną. Praca jest napisana poprawną angielszczyzną (wyjąwszy powtarzający się często błąd w użyciu „testify to” na końcu zdania) i starannie zredagowana (pomijam nieliczne – nieuniknione – literówki, lecz z recenzenckiego obowiązku muszę odnotować wyjątkowo rażący błąd w nazwisku księcia poetów angielskich Sir Philipa Sidney’a na str. 102). Jestem sceptycznie nastawiona wobec przyjętej przez Autorkę konwencji pisania kluczowych słów w tytułach książek i dramatów małą literą, lecz miała ona prawo przyjąć taką regułę. Bibliografia zyskałaby na wyodrębnieniu tekstów podstawowych. Mimo wszystkich zawartych w niniejszej recenzji uwag polemicznych (czym byłaby humanistyka bez ożywczej polemiki?), uznaję, że przedstawiona do oceny praca spełnia warunki stawiane rozprawom doktorskim i z pełnym przekonaniem wnoszę o dopuszczenie mgr Katarzyny Burzyńskiej do dalszych etapów przewodu doktorskiego. Czersk, 2 września 2014 10