Islam i multikulturalizm – symbioza paradoksalna

advertisement
Islam i multikulturalizm – symbioza
paradoksalna
Zaczniemy od krótkiego opisu genezy multikulturalizmu autorstwa Lewisa Loffina, która
pochodzi z jego artykułu na temat szkodliwych efektów tej idei, zatytułowanego
„Nazistowskie korzenie multikulturalizmu”.
Loffin pisze: „Multikulturalizm (lewicowo-sekularny
system poglądów) wywodzi się od dwóch nazistów – Martina Heideggera i Paula de Mana. Narodowy
Socjalizm jest również lewicowym systemem poglądów. Ich filozofia stała się podstawą dekonstrukcji
(postmodernistyczna filozofia interpretacji tekstu – przyp. tłum.) – irracjonalnego systemu poglądów,
odrzucającego fakty na korzyść uczuć. Francuski filozof Jacques Derrida (1930 – 2004) wprowadził
owo pojęcie pod wpływem dorobku Heideggera”.
Mark Steyn, niepohamowany krytyk i przeciwnik islamu oraz orędownik Zachodu, podczas panelu
dyskusyjnego wyraził spostrzeżenie: „Nie możesz być ‘multikulturowy’ w Arabii Saudyjskiej.” Mógł
dodać: ani w Iranie, Syrii, Egipcie, Libii, Pakistanie, Indonezji, Malezji, Somalii, Sudanie, Maroku,
Algierii, Gazie, na Zachodnim Brzegu oraz w Turcji.
Co miał na myśli? To, że islam jest od początku do końca polityczno-teologiczną, totalitarną
ideologią, która nakazuje uniwersalne podporządkowanie się i jednolitość we wszystkim, w co
ingeruje – od diety i osobistych relacji, aż po poglądy polityczne.
Powoli świadomość tego zagrożenia zaczyna docierać do głów ustawodawców i niektórych polityków.
Niemiecka kanclerz Angela Merkel wystąpiła z szeregu w ub. roku i zadeklarowała, że
multkulturalizm jest porażką. Nicolas Sarkozy i David Cameron wkrótce potem oświadczyli: „Ja też
tak uważam”.
Jednakże islam nie jest dzieckiem multikulturalizmu. Poprzedza Heideggera i multikulturalizm o całe
14 wieków. Jest to potwór aprobowany i sankcjonowany przez multikulturalizm. Koszmarny fenomen
przywołany na powrót do egzystencji i do naszego codziennego życia z komnaty historycznych
horrorów.
Bez „uwarunkowania” umysłów ludzi do bezkrytycznej akceptacji multikulturalizmu w szerokiej
kulturze – w szkołach, w biznesie, w sztuce, w języku, w reklamie – islam nigdy nie miałby szansy
stać się takim poważnym przeciwnikiem, jakim jest dzisiaj.
Multikulturalizm jest prekursorem politycznej poprawności w wypowiedziach, legislacji i działaniach.
Polityczna poprawność to Orwellowskie dobromyślenie. A w zwyczajnym języku złomyślenie, jeżeli
nie wprost myślozbrodnia.
Janet Levy zauważyła w swoim przekonującym artykule na temat stałego postępu zachodniego
poddawania się statusowi dhimmi, że fenomen autocenzury rozpoczął się nie po atakach z 11
września, lecz jako konsekwencja agresywnej i burzliwej reakcji na publikację duńskich karykatur
Mahometa w 2005 roku.
Ta afera wprowadziła nowy standard zachowania, który od tej pory ma tragiczny wpływ na wolność
wypowiedzi, jeżeli chodzi o cokolwiek związanego z muzułmanami. Następstwem afery okazało się
ustanowienie muzułmanów jako wyjątkowo chronionej grupy, efektywnie osłanianej przed
jakąkolwiek krytyką i satyrą. Godnym uwagi jest fakt, iż ów nowy standard odzwierciedla islamską
doktrynę szariatu, która nadaje muzułmanom wyższy status polityczno-prawny, zaś pozostałym
poddańczy status dhimmi. Dziś Zachód zbyt łatwo i nawykowo oddaje wolność wypowiedzi unikając
nawet najmniejszego cienia krytyki wobec muzułmanów, nakładając w ten sposób na siebie status
dhimmi i dając siłę nienawidzącym go wrogom.
Dyskutowałbym z Janet Levy tylko odnośnie wypowiedzi, że początkowa faza dhimmi zaczęła się
wraz z Georgem Bushem oznajmiającym, że islam to „religia pokoju”, „uprowadzona” przez
ekstremistów.
Mimo, że wolność słowa była już w mizernym stanie przed 11 września, zorganizowana i brutalna
reakcja na duńskie karykatury praktycznie zagwarantowała jej upadek. Od tej pory egzystuje ona w
swego rodzaju post-traumatycznym osłupieniu i zaprzeczeniu. Niekrytykowanie muzułmanów i
islamu służy niczym czosnek i krucyfiks na odstraszenie widma brutalnych ataków ze strony
islamistów. Jest to w pewnym sensie tworzenie odruchów Pawłowa. Jeżeli muzułmanin popełni
okropne przestępstwo, pierwszą rzeczą, którą robią współcześni dziennikarze, krytycy i
ustawodawcy jest – zamiast identyfikowania przestępcy i motywu zbrodni – wskazanie palcem w inną
stronę i unikanie rozpoznania sytuacji.
Major Nidal Hassan z pewnością wypił szklankę kwaśnego soku pomarańczowego w ów poranek,
kiedy otworzył ogień do amerykańskich żołnierzy w Fort Hood. Muzułmanka, która wysadziła się w
autobusie pełnym izraelskich dzieci, z pewnością miała po prostu kiepski dzień. Zwyczajne
małżeńskie nieporozumienie pomiędzy „umiarkowanym” muzułmaninem Muzzammilem Hassmanem
(założycielem telewizji Bridges TV – przyp. edyt.) i jego żoną Aasiyą niewytłumaczalnie zaowocowało
tym, że odciął jej głowę. Oczywiście, czołowe media zgodzą się, że wszystkie owe przypadki
przemocy były okropne. Ale nie miały żadnego związku z islamem. A jeżeli miały, to co za to obchodzi
zachodnich ignorantów? To byłoby przecież narzucanie muzułmanom naszych wzorców moralnych.
W odniesieniu do islamu, multikulturalizm nadaje swego rodzaju zasadę podobną „Najwyższej
Dyrektywie” z serialu Star Trek. „Nie krytykuj, nie patrz spode łba, ani nie wyśmiewaj islamu lub
muzułmanów, nieważne jak prymitywnie i brutalnie mieliby się prezentować. Nie myśl nawet o
wtrącaniu się do religijnych praktyk i badaniu systemu prawnego przypominającego działanie mafii”.
Łatwiej byłoby zrozumieć zjawisko odejścia Zachodu od niegdyś przezeń hołubionej wolności
wypowiedzi – w tym przypadku, swobody krytyki, satyry, a nawet potępienia islamu i „milczącej
większości” muzułmanów tu oraz za granicą, którzy swoim milczeniem wspierają terroryzm i dżihad
– gdyby rozumieć owo zjawisko jako konsekwencję szerszej i bardziej korozyjnej filozofii:
multikulturalizmu.
Multikulturalizm wytworzył modne, acz zdradzieckie pojęcia, takie jak „różnorodność kulturowa” i
„relatywizm kulturowy”, które łączą się we wprawiający w konsternację kalejdoskop banalności,
gdzie wspaniałość i wyjątkowość zrównywana jest z miernością i podłością. „Uświęć mierność”, jak
rzekł jeden z najzłośliwszych czarnych charakterów Ayn Rand, „a świątynie zostaną zburzone”.
Multikulturalizm stwierdza, że meksykański taniec czapek lub peruwiańskie folklorystyczne rytmy są
równie urzekające, co symfonia Beethovena, lub opera Salieriego. Lub że cokolwiek autorstwa The
Grateful Dead jest równie ważne, co którykolwiek z koncertów fortepianowych Rachmaninowa.
Zniechęca się do porównywania i mierzenia wartości, oraz określa się je mianem „elitarnych” lub
„osądzających”.
„Relatywizm kulturowy” wykorzystuje subiektywizm lub bezład poglądów. Multikulturalizm jest
schronieniem dla tych, którzy nie chcą, aby ich wartości były kwestionowane i oceniane. Mówi on, że
nie musisz aspirować, żeby osiągnąć tak wiele jak tylko potrafisz, ani nawet szukać najlepszego w
czymkolwiek; bycie najlepszym jest tylko opcją. Piętno mierności jest nie fair, raniące i nieczułe, oraz
powinno zostać zniesione.
Można by nawet argumentować, iż islam zawdzięcza swoje postępy na Zachodzie interpretacji
multikulturalizmu oraz zastosowaniu szczególnego wersu z Biblii, Mateusza 7:1: „Nie osądzajcie, a
nie będziecie osądzeni”.
Generalnie, oraz jako konsekwencja, multikulturalizm zezwala na wzbogacenie ścieku, jakim jest
kultura nowoczesna, poprzez mentalne ekskrementy współczesnych „artystów” i pisarzy.
Multikulturalizm jest wielką poziomicą wartości oraz sposobem na ich pomiar i określenie. Jest to
świadome zaprzeczenie wartościom, twierdzenie, że żadna kultura nie jest lepsza od innej, oraz że
żadna wartość nie może być lepsza od innej. Przy stale postępującej korozji obecnych wartości na
Zachodzie, odkąd filozofia ta została wprowadzona kilka dekad temu, multikulturalizm musi logicznie
przyjąć wartość najmniejszego wspólnego mianownika wszystkich kultur. W tym przypadku, jest to
islam.
To nieuchronny koniec wielokulturowości. Jej zwolennicy, skonfrontowani z zagrożeniem ze strony
islamu – ideologii pozbawionej krytyki – muszą ustąpić i zamilknąć. To, czego bronili, co reklamowali
w imię „tolerancji” i „wolności religijnej”, co uważali za sojusznika, okazało się potworem.
Wielokulturowość zachowuje się niczym waran z wyspy Komodo, który gryzie swoją ofiarę, po czym
pozwala jej odejść i czeka aż ulegnie ona jego trującej ślinie i zdechnie. Następnie obwąchuje on
gnijące ciało, żeby się nim pożywić. Islam wykorzystuje metodę warana z wyspy Komodo już od
dekad.
Islam nie jest “wielokulturowy”. Jest totalitarny i nie zezwala na żadne konkurowanie, czy też
niezgodę. Kiedy dojdzie do globalnego kalifatu, pierwszymi ludźmi z Zachodu, którzy zostaną ścięci,
poddani cenzurze lub niewolnictwu, będą zwolennicy wielokulturowości. Potem domniemani
„reformatorzy” islamu. Następnie reszta z nas.
To po prostu logiczne, że tego typu systematyczna negacja skumuluje się na najniższym wspólnym
mianowniku, islamie, który sam w sobie jest systemem niszczącym wartości. Jest to nihilistyczny,
wszystkowiedzący system, będącym lustrzanym odbiciem natury wielokulturowości. Oczywiście,
islam twierdzi, że jest lepszy od wszelkich innych kultur i wiar, ponieważ nie wymaga żadnego
myślenia, żadnych wartości poza tymi, które już zostały stworzone, niezmienne i obowiązkowe.
Wszystko, co islam oferuje jednostce, to „radość” bezinteresowności i bezpieczeństwa wynikającego
z posłuszeństwa. Żadna z tych rzeczy nie wymaga od jednostki nawet w najmniejszym stopniu oceny
i niezależności intelektualnej. Oferuje on spokój śmierci za życia.
Jak zauważył Daniel Greenfield na swoim blogu Sultan Knish, islamiści, a nawet zwykli muzułmanie,
są świadomi niższości własnej ideologii – i poprzez implikację, na własne życzenie, samych siebie –
oraz z wrodzonej impotencji islamu w niszczeniu lepszych od tej ideologii kulturalnie i moralnie
systemów bez usankcjonowania siebie jako ofiary.
Dyskutując w tekście “The Towers of Barbarism” na temat zdumiewających kosztownych i zbędnych
gadżetów, które Saudyjczycy i inni pozostający w średniowieczu mieszkańcy Zatoki budują za
petrodolary, Greenfield pisze:
„Jest to kombinacja kompleksu niższości i nienawiści do niemuzułmanów, ta sama kombinacja, która
spowodowała, że lewica i niektórzy ze skrajnej prawicy nakłaniają nas do tego, byśmy czuli się
zawstydzeni z powodu tego jak musimy traktować muzułmanów, skoro oni się tak czują.
Tworzy on kluczowy związek między muzułmańską świadomością własnej niższości, a ich
przymusem udowadniania wyższości poprzez nihilistyczną politykę: „Podczas gdy zachodnie
drapacze chmur były naturalnym produktem poszerzających się granic ekonomicznych i
technologicznych, muzułmańskie wieżowce są desperackimi próbami kupienia sobie wyższości. Jest
to produkt wynikający z tej samej potrzeby bycia lepszym od innowierców, jak wprowadzony przez
islamskie prawo zakaz budowania synagog i kościołów wyższych niż meczety. Teraz, kiedy
muzułmańscy przywódcy mają pieniądze, są zdeterminowani do wznoszenia budynków wyższych niż
Empire State Builiding, Sears Tower, czy też World Trade Center, który zniszczyli”.
Ale siła pochodzi nie z samego islamu, lecz z filozofii, która sankcjonuje jego egzystencję poprzez
zachęcanie ludzi do zaprzeczania jego nihilistycznej naturze w imię tolerancji, różnorodności i
nieoceniania.
Aby skonkretyzować ten korozyjny proces, warto przypomnieć sobie wytrwały sprzeciw ekologów i
im podobnych wobec energetyki jądrowej i odwiertów na morzu w poszukiwaniu ropy. Ostatecznie
wyobrażają oni sobie (w celu „ratowania planety”) preferowany stan cywilizacji w formie dzikusa
pocierającego dwa patyki, aby wykrzesać ogień. To jest ich niejawny cel, zredukowanie człowieka do
zależności od kaprysów natury. Islam analogicznie redukuje człowieka do zależności od kaprysów
niepotwierdzonego i szczerze psychopatycznego bóstwa. Żąda, aby cała ludzkość podporządkowała
się tej wizji, tak żeby żadna jednostka nie była lepsza od jakiejkolwiek innej (bo dzięki temu mogłaby
się postawić poza islamską kontrolą).
W tym okropnym scenariuszu, tylko muzułmanie byliby równi wobec siebie nawzajem, w egalitarnym
sensie. Wszyscy ci, którzy nie poddaliby się, musieliby zostać wyeliminowani lub popaść w niewolę.
Nic nie może się wznieść ponad ideologiczne minarety islamu – ani umysły, ani idee – ponieważ
cokolwiek powyżej lub poza, mogłoby być zagrożeniem, hańbą i odrzuceniem islamu. Pod żelaznym
obcasem totalitaryzmu, dzisiejsza symbioza pomiędzy wielokulturowością i islamem zginęłaby.
Twierdzenie, że gorsze jest lepsze dzięki temu, że jest gorsze, jest bezczelnym założeniem
podzielanym przez świecki egalitaryzm i islam. Egalitaryzm jest po prostu inną manifestacją
wielokulturowości.
Dlatego też, kiedy widzi się muzułmanów demonstrujących przeciwko duńskim karykaturom lub
niefortunnej wypowiedzi niewiernego, nawołujących do zemsty i śmierci, jest się świadkiem
chlubienia się przegranych swoją niepotwierdzoną, ale udowodnioną niższością. Jest to dotkliwie
odczuwany stan istnienia, który nie może być wyznany. Może zostać jedynie wyrażony poprzez
ohydną wściekłość udającą stan bycia ofiarą. Są to istoty wyzwolone przez wielokulturowość,
„oswobodzone” z rozsądku, niezależności, dumy, samooceny, wolnej woli. Z zachodniej cywilizacji.
Muzułmanie nie są jedynymi kolektywistami, którzy zostali “wyzwoleni” od odpowiedzialności
indywidualnej i niezbywalnych wymogów rozumu. Ale są najbardziej niebezpieczni ze względu na
bycie biernymi lub aktywnymi wehikułami totalitarnej ideologii, która będzie niszczyć poprzez
wykorzystywanie wywołanego przez wielokulturowców zepsucia, lub też kontynuując nagą przemoc,
której przyczyny zwolennicy wielokulturowości nie chcieliby badać, ponieważ byłoby to „osądzające”.
(jk-pj)
Edward Cline
Tłum. MM na podstawie http://www.familysecuritymatters.org
Download