Wybrane zagadnienia z filozofii języka i religii

advertisement
Wybrane zagadnienia
z filozofii języka i religii
Wybrane zagadnienia
z filozofii języka i religii
Redakcja:
Krzysztof Bałękowski
Kamil Maciąg
Lublin 2015
Recenzenci:
dr hab. Krzysztof Kosior, prof. UMCS
dr hab. Andrzej Niemczuk
dr hab. Andrzej Nowakowski
dr hab. Andrzej Kapusta
dr Monika Malmon
dr Grzegorz Polak
Wszystkie opublikowane rozdziały otrzymały pozytywne recenzje.
Skład i łamanie: Ilona Żuchowska
Projekt okładki: Agnieszka Ciurysek
© Copyright by Fundacja na rzecz promocji nauki i rozwoju TYGIEL
ISBN 978-83-65272-21-8
Wydawca:
Fundacja na rzecz promocji nauki i rozwoju TYGIEL
ul. Głowackiego 35/348, 20-060 Lublin
www.fundacja-tygiel.pl
Spis treści
Natalia Kmieć
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu
podziałowi na to, co powiedziane i to, co implikowane? .................................... 7
Łukasz Gomułka
Rozważania nad Lemowskim ujęciem umysłu i języka ................................... 33
Julia Marczyńska
W poszukiwaniu istoty zdania ............................................................................. 43
Anton Marczyński
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym.......................... 52
Jarosław Szatkowski
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej ...................... 77
Andrzej Sołtys
W jaki sposób mówić o Bogu? ............................................................................ 95
Grzegorz Malec
Erozja teizmu Darwina, czyli wpływ podróży na okręcie HMS Beagle
na poglądy teologiczne angielskiego przyrodnika ........................................... 110
Aleksandra Budzisz
Poznanie niemożliwego - śmierć odmieniana przez czasy
i osoby w myśli Vladimira Jankelevitcha ......................................................... 121
Natalia Stala
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie ............................................................ 130
Indeks autorów ................................................................................................... 143
Natalia Kmieć1
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje
Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
1. Wprowadzenie
Implikatura konwersacyjna jest obecnie jednym z ważniejszych
zagadnień pragmatyki, istotnym zarówno dla filozofii języka, jak i dla
językoznawstwa. Sam termin implikatura (ang. implicature, w odróżnieniu
od implikacji [implication]) został zaproponowany przez Herberta Paula
Grice’a i rozpow-szechniony razem z nieautoryzowanym skryptem z cyklu
wykładów William James Lectures, które Grice wygłosił na Harvardzie
w roku 1967. Zatwierdzony przez autora tekst wykładów wszedł później,
razem z innymi pracami Grice’a, w skład zbioru Studies in the way of words
(1989). Przedstawiona tam koncepcja obejmuje wprowadzenie pojęcia
implikatury czy też tego, co implikowane [whatisimplicated], w odróżnieniu
od tego, co powiedziane [whatissaid], dalszy podział implikatur na
konwersacyjne i konwencjonalne, a także sformułowanie reguł rządzących
racjonalną konwersacją.
Teoria Grice’a wywarła ogromny wpływ na prace innych filozofów języka
jeszcze przed publikacją Studies in the way of words – z tego powodu
doczekała się ona pewnej liczby mylnych interpretacji i nie do końca
uzasadnionych krytyk.Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, iż niektóre
spośród wcześniejszych prac czy uwag Grice’a, na które można by się
powołać w celu rozstrzygnięcia kwestii spornych, z niejasnych przyczyn
nie zostały włączone do głównego zbioru. Na tym niepewnym gruncie
wyrosły liczne propozycje rewizji teoriiimplikatur; wiele z nich przewiduje
reinterpretację tego, co powiedziane i tego, co implikowane czy uzupełnienie
podziału o kolejne kategorie. Jednak w parze z modyfikacją centralnego
rozróżnienia idą niejednokrotnie poważne zmiany całej koncepcji.
Spośród wielu zaproponowanych interpretacji, na szczególną uwagę zdają
się zasługiwać dwie, zaproponowane odpowiednio przez Kenta Bacha
i Jennifer Saul. Bach mawia o sobie, że jest wiernym kontynuatorem
Grice’a, jednak jego rozumienie nie zawsze pokrywa się z koncepcją
1
[email protected], Kolegium Międzyobszarowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych i Społecznych, Uniwersytet Warszawski.
7
Natalia Kmieć
oryginalną; Saul zarzuca się czasem zbyt duże odstępstwa od teorii
implikatur, choć jej zdaniem Grice mógłby się zgodzić z niektórymi
z czynionych przez nią uwag. Oboje proponują modyfikacje kategorii tego,
co powiedziane i wprowadzają własne człony podziału. Oboje przewidują
rozwiązania cenne z punktu widzenia teorii, ale także przypisują
Grice’owipewne poglądy, których nie głosił.
2. Cel pracy i materiały
Celem pracy jest naszkicowanie teorii Grice’a, głównie w oparciu
o Studies in the way of words, a następnie przytoczenie dwóch propozycji
modyfikacji centralnego dla tej teorii podziału oraz analiza ich zasadności
i ewentualnych konsekwencji.
Interpretacja Kenta Bacha zostanie omówiona na podstawie pracy
Youdon’tsay (2001) i artykułówSaying, Meaning, and Implicating(2012)
oraz The Top 10 MisconceptionsaboutImplicature (2005), dotyczących
kategorii tego, co powiedziane i tego, co implikowane, a także pracy
ConversationalImpliciture (2007), gdzie Bach wykłada swoją koncepcję
implisitur konwersacyjnych [conversational implicitures]. Źródłami dla
propozycji Jennifer Saul będą artykuł What Is Said And Psychological
Reality; Grice's Project And Relevance Theorists' Criticisms (2002),
przedstawiający przyjęte przez filozofkę rozumienie koncepcji Grice’a,
oraz prace Speaker Meaning, Whatis Said and What is Implicated (2002)
i Lying, Misleading, and Whatis Said: An Exploration in Philosophy
of Language and in Ethics (2012), wprowadzające i omawiające człony
zmodyfikowanego podziału.
Jako że poza Logiką i konwersacją Grice’a (przytaczaną tu w przekładzie
Barbary Stanosz), żadna z cytowanych prac nie została przełożona na język
polski, tłumaczenia poszczególnych terminów są propozycjami autorki.
3. Racjonalny model konwersacji
U podstaw całej teorii Grice’a stoi postulat racjonalności. Wymianę
słów rozumie się tutaj jako akt współpracy [1] zorientowany na osiągnięcie
jednego lub kilku wspólnych rozmówcom celów, które mogą być określone
z góry albo zostać sprecyzowane dopiero w trakcie rozmowy (celem takim
może być choćby to, aby każda ze stron traktowała w danej chwili jako
własne zainteresowania konwersacyjne drugiej strony [1]). W obu
przypadkach zachowaniem racjonalnym ze strony uczestników konwersacji
będzie dążenie do zrealizowania zadania, na które zorientowana jest dana
wymiana zdań – a więc współpraca, kończona, w zwykłych warunkach,
dopiero za obopólną zgodą. Żeby wspólnie osiągnąć założony cel, należy
przestrzegać określonych reguł, które Grice definiuje jako Zasadę
8
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
Kooperacji (ZK) [Conversational Principle] oraz cztery kategorie (i związane
z nimi maksymy) konwersacyjne. Nazwy poszczególnych kategorii (Ilość,
Jakość, Stosunek i Sposób) zostały zapożyczone od Kanta, co dodatkowo
podkreśla ich racjonalny charakter.
Grice nie twierdzi, że proponuje nowy model, według którego należy
zacząć prowadzić rozmowy. Wręcz przeciwnie – uważa podane przez
siebie zasady za opis powszechnej praktyki konwersacyjnej. Celem, który
sobie stawia, nie jest wynalezienie reguł, lecz udowodnienie, że te
stosowane przez rozmówców są efektywne i dlatego istotne w procesie
wymiany zdań: Chciałbym móc traktować tę praktykę konwersacyjną
– pisze Grice – nie tylko jako coś, do czego wszyscy lub większość ludzi
f a k t y c z n i e się stosuje, lecz jako coś, czego respektowanie jest rzeczą
r a c j o n a l n ą, czego nie należy zaniedbywać [1].
3.1. Zasada Kooperacji i maksymy konwersacyjne
Zasada Kooperacji opisuje wspomnianą już racjonalną postawę
potencjalnego rozmówcy, ma zatem charakter najogólniejszy: Wnoś swój
wkład do konwersacji tak, jak tego w danym jej stadium wymaga przyjęty
cel czy kierunek wymiany słów, w której bierzesz udział [1]. Poszczególne
kategorie precyzują, w jaki sposób należy wnosić swój wkład do konwersacji,
aby była ona efektywna, przy czym pierwsze trzy odnoszą się do treści
wypowiedzi, a ostatnia – do ich formy.
Kategoria Ilości może zostać wyrażona w dwóch maksymach dotyczących
minimalnej i maksymalnej liczby dostarczanych wiadomości. Pierwsza
z maksym brzmi: Niech twój wkład w konwersację zawiera tyle informacji,
ile jej potrzeba (dla aktualnych celów wymiany) [1] i postuluje unikanie
niedopowiedzeń, druga natomiast, uważana przez samego Grice’a za sporną,
ze względu na dyskusyjny charakter nadmiaru przekazywanej treści (można
bowiem twierdzić, że stanowi on przeszkodę w efektywnej konwersacji,
lub też, że jest tylko nieszkodliwą stratą czasu), dodaje: Niech twój wkład
nie zawiera więcej informacji, niż trzeba [1].
Druga z powyższych maksym, jak zauważa Grice, zawiera się
częściowo w jedynej maksymie należącej do Kategorii Stosunku: Niech to,
co mówisz, będzie relewantne[1]. Przyjęte tu założenie głosi, że należy
trzymać się ściśle przedmiotu konwersacji (a każda informacja od niego
odbiegająca uznawana jest na za nadmiarową). Grice zwraca jednak uwagę
na dwie trudności: po pierwsze, bywa, że przedmiot konwersacji ulega
zmianie (Por. [1]), choć nadal pozostaje ona zorientowana na realizację
konkretnego celu i z tego powodu uczestnicy nie decydują się zakończyć
wymiany. Problematyczny okazuje się sam moment przejścia, ponieważ
pierwsza uwaga dotycząca nowego przedmiotu łamie powyższą maksymę
9
Natalia Kmieć
Kategorii Sposobu. Druga trudność pojawia się, gdy rozważymy sam
charakter relewancji – nie jest ona przecież zero-jedynkowa, ale
stopniowalność utrudnia ustanowienie jej granic (Por. [1]).
Kategoria Jakości obejmuje jedną super-maksymę (Staraj się, by twój
wkład w konwersację był prawdziwy [1]) i dwie uszczegółowiające ją
maksymy, z których pierwsza wyklucza kłamstwo (Nie mów tego, o czym
jesteś przekonany, że nie jest prawdą [1]), a druga stawia wymóg
racjonalnego uzasadnienia dla wygłaszanych sądów (Nie mów tego, do
stwierdzania czego nie masz dostatecznych podstaw [1]).
Wreszcie, Kategoria Sposobu składa się z super-maksymy Wyrażaj się
przejrzyście [1] oraz z niezdeterminowanej ilości maksym szczegółowych,
między innymi Unikaj niejasnych sformułowań [1] i Bądź zwięzły [1]
(unikaj zbędnej rozwlekłości wypowiedzi).
Grice zaznacza, że istnieją także inne maksymy modelujące wypowiedzi
uczestników konwersacji, dotyczące wymogów uprzejmości, konwencji
społecznych czy względów estetycznych. Niezależnie od jej rodzaju, każdą
z maksym da się naruszyć na co najmniej kilka sposobów. Po pierwsze,
można nieostentacyjnie nie stosować się do maksymy [1], np. mówiąc zawile
i chaotycznie, choć bez świadomego zamiaru złamania maksymy sposobu.
Zdaniem Grice’a, takie postępowanie znacząco wpływa na efektywność
konwersacji, obniżając zdolność realizowania wspólnych celów poprzez
generowanie nieporozumień. Po drugie, można otwarcie wypowiedzieć się
przeciwko maksymie i ZK [1], rezygnując tym samym z podjęcia współpracy,
tak jak np. lekarz odmawiający zdradzenia tajemnicy zawodowej. Trzecia
możliwość przewiduje naruszenie jednej z dwóch maksym znajdujących się
w sytuacji konfliktowej [1], jak w przypadku policjanta, który nie udziela
odpowiedzi na część pytań dziennikarzy, łamiąc maksymę ilości, ponieważ
nie chce wygłaszać sądów, dla których nie posiada wystarczającego
uzasadnienia, co równa się przestrzeganiu maksymy jakości. Następny
możliwy przypadek to ostentacyjne, jawne zlekceważenie maksymy [1], np.
maksymy stosunku, poprzez nagłą zmianę tematu. Dwie ostatnie
z wymienionych sytuacji (te, w których nadawca deklaruje współpracę, ale
świadomie łamie którąś z maksym) mogą generować to, co Grice nazywa
implikaturami konwersacyjnymi.
3.2. To, co powiedziane i to, co implikowane
Pojęcie implikatura czy też to, co implikowane zostaje wprowadzone
przez Grice’a w opozycji do tego, co powiedziane. Powiedzenie czegoś
jest, jego zdaniem, ściśle związane z konwencjonalnym znaczeniem słów
(zdania), których ktoś użył [1]. Chodzi tutaj o dosłowny sens użytych wyrazów,
konwencjonalny – to znaczy zgodny z ogólnie przyjętym – i wyrażony explicite.
10
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
To, co implikowane sytuuje się po stronie tego, co wyrażone implicite,
zamierzone przed nadawcę i dane do zrozumienia (a nie dosłownie
wyrażone) w wypowiedzi. Jeżeli implikaturę jesteśmy w stanie wywieść na
podstawie rozumowania, to będzie ona implikaturą konwersacyjną.
W przeciwnym wypadku, to jest jeśli istnienie implikatury dostrzegamy
jedynie dzięki intuicji językowej, mamy do czynienia z implikaturą
konwencjonalną (Por. [1]). Implikatury wyprowadzalne, to znaczy implikatury
konwersacyjne, dzielą się dalej na szczególne [particularized], czyli
zachodzące w danej sytuacji, zdeterminowane przez kontekst, oraz ogólne
[generalized] – zwykle towarzyszące wypowiedzeniu pewnych słów,
niewymagające żadnych specjalnych okoliczności.
To, co implikowane, jako nie wypowiedziane wprost, nie może być
częścią językowego znaczenia wyrażeń. Wynika z tego, że podział na to, co
implikowane i to, co powiedziane jest rozłączny. Ponadto, to, co implikowane
i to, co powiedziane mogą mieć różną od siebie wartość logiczną
– prawdziwość tego ostatniego nie determinuje prawdziwości implikatury.
Grice precyzuje, że implikowanie nie jest wyrażane za pomocą tego, co
zostało powiedziane, a wyłącznie za pomocą takiego właśnie sposobu
powiedzenia tego [1]. Dobrym przykładem są tutaj tautologie, jak choćby
„Życie to życie‖ – mimo że wyrażenie to nie niesie żadnej informacji,
czytane dosłownie (czyli na poziomie tego, co powiedziane), to zależnie od
kontekstu, może być nośnikiem implikatury.
3.2.1. Implikatury konwersacyjne
Grice definiuje implikowanie konwersacyjne następująco:
O kimś, kto mówiąc (lub zachowując się tak, jakby mówił), że
p, implikuje, że q, można twierdzić, że implikuje q konwersacyjnie, o ile:
1. wolno o nim założyć, że przestrzega maksym konwersacyjnych,
a co najmniej Zasady Kooperacji;
2. przypuszczenie, iż jest on świadomy (czy tez myśli), że q, jest
niezbędne po to, by jego powiedzenie (lub zachowywanie się tak,
jakby powiedział), że p, było niesprzeczne z powyższym założeniem;
3. mówiący wie (i oczekuje, że słuchacz wie, iż mówiący wie), że słuchacz
jest w stanie uświadomić sobie, choćby intuicyjnie, że przypuszczenie,
o którym mowa w punkcie (2), jest niezbędne [1].
Implikuje zatem nadawca, dając coś do zrozumienia nie tyle za pomocą
słów, które wypowiada, ale poprzez specyficzne użycie tych słów
w konkretnej sytuacji. Implikatura taka zostaje następnie wywnioskowana
przez odbiorcę.
Jak zostało już wspomniane, Grice utrzymuje, że przestrzeganie
wskazanych przez niego maksym jest racjonalne ze względu na efektywność
11
Natalia Kmieć
wymiany zdań. Jednakże, stosowanie się do nich pozostaje indywidualnym
wyborem mówiących. Nadawca komunikatu niosącego implikaturę
konwersacyjną może, zdaniem Grice’a, zająć trzy stanowiska: przestrzegać
wszystkich maksym, poświęcić jedną kosztem drugiej (to znaczy
świadomie wybrać nieprzestrzeganie jednej z dwóch maksym wchodzących
w konflikt) albo ostentacyjnie nie stosować się którejś, nie będąc do tego
zmuszonym (Por. [1]). Każda z tych sytuacji zaowocuje innym typem
implikatury konwersacyjnej.
Patrząc teraz z perspektywy odbiorcy – jak wygląda proces wyprowadzenia implikatur? Przede wszystkim, należy uświadomić sobie
wymienione powyżej założenia na temat nadawcy (powiedział, że
p; najprawdopodobniej przestrzega ZK i maksym konwersacyjnych; nie
powiedziałby w ten sposób p, gdyby nie wierzył, że q, i wie, że odbiorca
jest tego faktu świadom), a następnie stwierdzić, czy nadawca nie zrobił
czegoś, by zapobiec nasuwającemu się wnioskowi, że q. Dopiero wtedy
można stwierdzić, że nadawca chce (a przynajmniej nie ma nic przeciwko),
by jego słuchacz pomyślał q, i że w związku z tym implikował on
konwersacyjnie, że q(Por. [1]). Ważnym elementem jest tutaj powyższe
założenie, że nadawca może zapobiec wnioskowi odbiorcy, że p. Oznacza
to, że implikatury są kasowalne, co najlepiej wyjaśnić przy rozpatrywaniu
implikatur konwersacyjnych ogólnych.
3.2.1.1. Implikatury generowane przy przestrzeganiu możliwie jak
największej liczby maksym
Pierwsza z możliwych postaw uczestnika konwersacji pragnącego dać
coś do zrozumienia rozmówcy polega na przestrzeganiu wszystkich
maksym konwersacyjnych lub przynajmniej na braku wyraźnego
naruszenia którejkolwiek z nich (Por. [1]). W poniższej rozmowie:
A: – Nie wiem, jak przetłumaczyć p na łacinę.
B: – Całe szczęście, że jest tu Anna!
osoba B implikuje, że Anna zna łacinę w stopniu potrzebnym dla rozwiązania
translatorskiego problemu osoby A lub też na przykład, że o Annie wiadomo,
iż nosi przy sobie słownik łaciński (lub cokolwiek innego, z czego wynika, że
Anna będzie w stanie pomóc osobie A – Grice podkreśla, że jeśli dopuszczalne
są rozmaite wyjaśnienia, to implikatura konwersacyjna jest alternatywą ich
wszystkich [1]). W każdym razie, implikaturaosoby B nie opiera się na
złamaniu żadnej maksymy konwersacyjnej. Choć na pierwszy rzut oka można
zastanawiać się nad relewantnością udzielonej przez B odpowiedzi, to nie ma
powodu, by przypuszczać, że B nie przestrzega ZK i bez większych trudności
da się znaleźć kontekst wiążący jej wypowiedź z wypowiedzią A (maksyma
stosunku nie została więc złamana).
12
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
Druga sytuacja przewiduje konflikt dwóch różnych maksym i, w związku
z tym, niemożliwość zadośćuczynienia im jednocześnie. Osoba Y
w następującej sytuacji:
X – Jak ma na imię żona Piotra?
Y – Jakoś na literę „B‖.
łamie maksymę ilości, ponieważ nie udziela satysfakcjonującej
odpowiedzi na zadane pytanie, ale nic nie wskazuje na to, by nie chciała
współpracować z osobą X. Y najprawdopodobniej nie pamięta imienia
żony Piotra i, nie chcąc kłamać, decyduje się uchybić maksymie ilości,
zachowując jednocześnie maksymę jakości.
3.2.1.2. Implikatury generowane przez ostentacyjne naruszenie
maksym
Naruszenie poszczególnych maksym, nawet w obrębie tej samej
kategorii, prowadzi do powstania różnych typów implikatur. Grice
rozpatruje najpierw maksymy wchodzące w skład Kategorii Ilości i jako
przykład złamania pierwszej z nich podaje niezwykle ubogi w treść list
polecający: Szanowny Panie, Pan X znakomicie włada angielskim
i regularnie uczęszczał na wykłady. Szczerze oddany itd. [1]. Adresat
takiego listu ujmuje jego treść jako p. Następnie, z faktu, iż w ogóle
otrzymał dokument, wnioskuje, że nadawca zgodził się na podjęcie
pewnego rodzaju współpracy, przestrzega zatem ZK. Nietypowa forma
listu dowodzi złamania pierwszej maksymy ilości, ale odbiorca nie ma
podstaw do przypuszczenia, że nadawca nie przestrzega pozostałych
maksym. Ewidentne naruszenie musi mieć jakiś powód i oczywistym
wydaje się, że nadawca zakłada, iż odbiorca będzie tego faktu świadom.
Gdyby polecający miał więcej pozytywnych uwag na temat pana X,
z pewnością by je zakomunikował. Skoro jednak tego nie zrobił, widocznie
jego list wyraża maksymalną ilość pochwał, jaką nadawca jest w stanie
sformułować. Co więcej, w żaden sposób nie zapobiega on wysnuciu
takiego wniosku przez adresata. Odbiorca ma więc prawo odczytać
następującą implikaturę konwersacyjną: nadawca tego listu nie uważa pana
X za odpowiedniego kandydata na posadę filozofa.
Gdyby sytuacja wyglądała odwrotnie, to jest gdyby list polecający
zawierał nadmiar informacji, powtórzenia czy też dodatkowe nieistotne
treści, złamana zostałaby druga maksyma ilości (o ile zdecydujemy się ją
utrzymać, wziąwszy pod uwagę obiekcję samego Grcie’a) i możliwa
implikatura wyglądałaby już inaczej. Zakładając, że odbiorca wiedziałby
o zwykłej lakoniczności nadawcy i miałby powody uznać rozwlekłość listu
za zamierzoną, mógłby wysnuć wniosek, że autor nie jest do końca szczery,
popierając kandydaturę X-a (Por. [1]).
13
Natalia Kmieć
W obrębie implikatur generowanych poprzez naruszenie pierwszej
z dwóch maksym szczegółowych Kategorii Jakości znajdują się, zdaniem
Grice’a, powszechnie stosowane figury retoryczne, takie jak metafora,
ironia, litota i hiperbola (Por. [1]). Mowa tu o przypadkach, w których
nadawca wypowiada sąd jawnie fałszywy, wiedząc jednocześnie, że
odbiorca zdaje sobie z tego sprawę. Adresat takiej wypowiedzi ma wtedy
prawo założyć, iż sens usłyszanego zdania różni się od zamierzonego
przekazu i że wobec tego nadawca implikuje ten ostatni konwersacyjnie.
Implikacje różnią się oczywiście w zależności od użytej figury. Jeśli
nadawca posłużył się metaforą, mówiąc np. „Filozofia jest moim
powietrzem‖, chodziło mu najpewniej o pewną istotną cechę łączącą jego
stosunek do powietrza ze stosunkiem do filozofii – a odkrycie tej analogii
jest zadaniem odbiorcy. W przypadku ironii (to jest, jeśli wszyscy
uczestnicy konwersacji zdają sobie sprawę z tego, że dany sąd został
w konkretnej sytuacji wygłoszony ironicznie), sens zdania takiego jak
„A jest doprawdy wspaniałym filozofem‖ można odczytać jako dokładnie
przeciwny intencji nadawcy. Przeciwstawne sobie litota i hiperbola
(odpowiednio: „Nie miałbym nic przeciwko kilku godzinom snu‖ padające
z ust osoby, która nie spała kilka nocy z rzędu oraz „Umrę, jeżeli
przeczytam jeszcze stronę Platona‖ wygłoszone przez studenta filozofii)
służą nadawcy do podkreślania sensu wypowiedzi (powyższa litota
wskazuje na wyczerpanie nadawcy, a hiperbola wyraża jego stosunek do
aktualnie czytanego dialogu lub ogólnie do Platona).
Grice przyznaje, że trudno jest znaleźć przykład implikatury
generowanej przez naruszenie drugiej maksymy jakości (Por.[1]).
W każdym razie, wypowiedzenie sądu p, dla którego brak dostatecznych
podstaw, wskazuje odbiorcy (o ile oczywiście jest on świadom, że dana
wypowiedź nie jest całkowicie uzasadniona), że nadawca jest skłonny
wierzyć w p, czy też, że spodziewa się p na podstawie jakiejś przesłanki.
Złamanie maksymy stosunku może służyć implikowaniu, że dany temat
należy z jakiegoś powodu porzucić. Jeśli na przykład kolega studenta, który
wyraża swoją niepochlebną opinię na temat konkretnego profesora, nagle
wchodzi mu w słowo z komentarzem dotyczącym pogody, student ma
prawo wywnioskować, że powinien przerwać swój wywód, gdyż, na
przykład, wspomniany profesor stoi za jego plecami.
Wreszcie, Grice podaje trzy grupy przykładów implikatur powstałych
poprzez naruszenie maksym należących do Kategorii Sposobu.
W pierwszym przypadku, chodzi o (zamierzoną przez nadawcę i odkrytą
przez odbiorcę) wieloznaczność – tak jak w poezji, gdy autor podsuwa
czytelnikowi dwie równoprawne interpretacje danych słów, obie wpisujące
się w treść wiersza, choć skrajnie różne. Przykładem tej ostatniej sytuacji
jest przywołany przez Grice’a raport generała Napiera ze zdobycia
14
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
prowincji Sind. Użyty przez brytyjskiego dowódcę czasownik peccavi traci
swą jednoznaczność w angielskim tłumaczeniu przekazanym ustnie
– fonetyczne brzmienie zdania „Zgrzeszyłem‖ [I have sinned] jest bowiem
identyczne z wymową nasuwającego się w danym kontekście „Mam Sind‖
[I have Sind] (Por. [1]). Napier z pewnością był tej dwuznaczności
świadom i sam fakt, że zdecydował się poinformować o zdobyciu prowincji
przy pomocy tak nietypowej formuły sugeruje, że generał chciał, by
odbiorca, czyli gubernator Indii, lord Ellenborough, odczytał i powiązał ze
sobą obie wiadomości.
Druga grupa obejmuje przykłady niejasności. Oczywiście, żeby powstała
implikatura konwersacyjna, nadawca musi dać odbiorcy szansę uchwycenia
komunikatu, a więc nie może wyrażać się całkiem niezrozumiale. Grice
zauważa jednak, że czasami częściowa niejasność służy zatajeniu danej
informacji przez osobą trzecią: jeśli jedno z rodziców rozmawiających przy
dziecku formułuje wypowiedzenie o stopniu niejasności czyniącym jego
przekaz dostępnym tylko dla drugiego rodzica (na przykład informując
w zawoalowany sposób o miejscu schowania prezentu urodzinowego dla
dziecka), implikuje ono, że dziecko nie powinno odebrać danej wiadomości.
Ostatnia grupa dotyczy wielosłowia i rozwlekłości, a więc przypadków,
w których nadawca świadomie używa większej liczny wyrazów, niż to
konieczne, a odbiorca musi z takiego właśnie ujęcia danej myśli
wywnioskować właściwą implikaturę. Powiedzmy, że miłośnik baletu,
zapytany, czy podobał mu się główny duet z Jeziora Łabędzi, odpowie:
„Tancerze wykonali ciąg ruchów, który zapewne zgadzał się z choreografią
MariusaPetipy‖. Odbiorca ma prawo założyć, że istnieje powód, dla
którego nadawca sformułował wypowiedź w ten sposób, i wywnioskować,
że jego zdaniem wspomniany ciąg ruchów nie zasługuje na miano tańca.
3.2.2. Implikatury konwersacyjne a implikatury konwencjonalne
Implikatury konwersacyjne i konwencjonalne wydają się być wyraźnie
oddzielone: te pierwsze opierają się na regułach i wnioskowaniu, a drugie
– na konwencji i znaczeniu językowym. Na przykład za pomocą zdania „Jean
wcale nie jest romantykiem, choć to przecież Francuz‖ nadawca wyraża
swoje zdziwienie czy też rozczarowanie charakterem Jeana, implikując, że
romantyzm powinien automatycznie wypływać z faktu bycia Francuzem.
Odbiorca takiego komunikatu nie może tej implikatury konwencjonalnej
wywnioskować na podstawie żadnych przesłanek i odczyta ją tylko, jeżeli
zna znaczenie słowa choć w języku polskim.
Należy jednak zwrócić uwagę, iż wszystkie dotychczasowe przykłady,
nie licząc ostatniego, to implikatury konwersacyjnie szczególne: w procesie
ich generowania liczyły się bowiem nie tylko intencje nadawcy i oparte na
15
Natalia Kmieć
określonych regułach wnioskowanie odbiorcy, ale także pewna szczególna
sytuacja, specyficzne własności kontekstu [1], które sprawiają, że danego
zdania można użyć do wyrażenia p, chociaż zazwyczaj wyraża ono coś
zupełnie innego. Grice postuluje jednak również istnienie implikatur
konwersacyjnych ogólnych, czyli takich, które są związane z użyciem
pewnego wyrażenia w normalnych warunkach (nie zaś w jakichś
szczególnych okolicznościach) [1]. Oznacza to jednak, że przy odebraniu
takiej implikatury, odbiorca musi opierać się na pewnym konwencjonalnym
znaczeniu określonych formuł czy zwrotów, dokładnie tak, jak podczas
odczytywania implikatury konwencjonalnej. Na czym polega zatem
różnica?
Zdaniem Grice’a, w przypadku implikatur konwersacyjnych ogólnych
eksploatowana jest pewna maksyma konwersacyjna, a konkretnie – maksyma
ilości, co nie dzieje się przy implikowaniu konwencjonalnym. Weźmy
zdanie „Widziałam dziś, jak przystojny brunet wręczał kwiaty Annie‖.
Według Grice’a, nadawca implikuje tu, że wspomniany brunet nie jest
członkiem rodziny Anny ani na przykład, gdyby Anna była lekarką,
wdzięcznym pacjentem; innymi słowy, nadawca implikuje, że opisane
wydarzenie miało kontekst romantyczny – w przeciwnym razie należałoby
się bowiem spodziewać, że zadba on o konkretność wypowiedzi,
doprecyzowując, o jakiego mężczyznę i jaką okazję sprzyjającą wręczaniu
kwiatów chodzi. Użyte w ten sposób wyrażenie przystojny brunet
konwencjonalnie wiąże się z pewną implikaturą, która optymalnie, czyli
przez większość odbiorców i w większości sytuacji, zostanie uznana za
oczywistą, o ile nadawca jej nie odwoła. Wraca tutaj kwestia kasacji
implikatur. Gdyby przytoczony wyżej przykład rozszerzyć następująco:
„Widziałam dziś, jak przystojny brunet wręczał kwiaty Annie. To na
pewno jej brat, o którym mówiła, że będą dzisiaj wspólnie świętować jej
urodziny‖, nadawca uniknąłby implikowania czegoś, co nie leży w jego
intencji, naprowadzając odbiorcę na swoją właściwą myśl (która, w tym
przypadku, pokrywałaby się po prostu ze znaczeniem językowym
wypowiedzianych zdań).
4. Kent Bach i jego (nie tak) bliska oryginałowi interpretacja
W podziale zaproponowanym przez Grice’a Bach wprowadza dwie
zasadnicze zmiany – po pierwsze, proponuje dokonanie dodatkowego
podziału w obrębie tego, co powiedziane, co pozwala mu uniknąć
nieintuicyjnej konsekwencji, którą narzuca teoria oryginalna; po drugie,
odrzuca jeden z dwóch głównych rodzajów implikatur, uznając go za
problematyczny. Ponadto, pierwsza z tych modyfikacji staje się postawą do
16
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
wyprowadzenia kolejnej kategorii, której istnienie, jak sądzi Bach,
przeczuwał już Grice.
4.1. To, co powiedziane
Kategoria tego, co powiedziane wymaga, zdaniem Bacha, dwóch
modyfikacji, z których jedna jest wyłącznie doprecyzowaniem ustalonej
formuły, natomiast druga ma bardziej zasadniczy charakter i polega na
wprowadzeniu dodatkowego rozróżnienia terminologicznego.
To, co powiedziane opiera się u Grice’a, jak zauważa Bach, na tak
zwanej zasadzie Korelacji Syntaktycznej [Syntactic Correlation]. Zgodnie
z tą regułą, to, co powiedziane powinno odpowiadać częściom składowym
zdania, ich porządkowi i roli syntaktycznej [syntactic character] [2].
Sugeruje to, zdaniem Bacha, że to, co powiedziane ma być rozumiane jako
funkcja relacji syntaktycznych pomiędzy elementami zdania – ważne
jednak, by określić, o jakie elementy chodzi. Grice nie brał pod uwagę, że
wypowiedziane zdanie może mieć charakter eliptyczny i że w takim
wypadku nie sposób oczekiwać, by każdy składnik tego, co powiedziane
odpowiadał faktycznie wypowiedzianemu elementowi zdania. Innymi
słowy, według Bacha, do zdania można zaliczyć również elementy
niewypowiedziane przez nadawcę, ale determinujące znaczenie całego
wypowiedzenia (Por. [2]).
Bach wysuwa także inną, o wiele poważniejszą obiekcję wobec tego, co
powiedziane. Jego zdaniem, Grice błędnie zakłada, że powiedzieć coś
oznacza jednocześnie mieć to na myśli [to mean it]. Niepoprawność takiego
ujęcia widać najlepiej, według Bacha, na przykładzie mówienia
niedosłownego. Jeżeli nadawca wypowiada zdanie ironicznie lub
metaforycznie, intuicyjnym byłoby stwierdzić, że mówi on jedną rzecz,
a ma na myśli inną – jednak Grice, zgodnie ze swoim założeniem,
stwierdziłby, że nadawca zachowuje się, jakby mówił [is making as if to
say] daną rzecz, nie mówiąc jej w rzeczywistości (Por. [2]). Opis taki
wydaje się sztuczny i wprowadza niepotrzebne komplikacje. Bach podaje
też inne przykłady, z którymi nie sposób sobie poradzić, nie odrzucając
założenia Grice’a: zwykłe przejęzyczenie powoduje, że nadawca mówi coś
zupełnie innego, niż chciał wyrazić (a, zdaniem Grice’a, nie mówi wtedy
niczego), natomiast recytacja wiersza, choć zakłada wypowiadanie
niepozbawionych znaczenia słów, w ogólne nie ma celu komunikacyjnego
(Por. [2]).
Bach proponuje zatem wprowadzenie rozróżnienia na mówienie
[saying] i stwierdzenie explicite [explicitly stating]. To pierwsze należy
rozumieć w kategoriach aktu lokucyjnego Austina, czyli jako
wypowiedzenie zdania o mniej lub bardziej określonym znaczeniu i z mniej
17
Natalia Kmieć
lub bardziej określonym odniesieniem [3], niezwiązane z intencjami
nadawcy. Tak ujęta kategoria tego, co powiedziane pozwala zdać sprawę
z czterech możliwych sytuacji: kiedy nadawca ma na myśli [means] to, co
mówi, ale także coś innego (np. w przypadku implikatury konwersacyjnej);
kiedy nadawca mówi jedną rzecz, ale ma na myśli coś innego (np. kiedy
mówi przenośnie); kiedy nadawca nie mówi tego, co chciał powiedzieć
(np. z powodu przejęzyczenia); kiedy nadawca coś mówi, ale nie chce przy
tym niczego zakomunikować (jak aktorzy odgrywający sztukę teatralną)
(Por. [2]). Zaletą takiego rozumienia tego, co powiedziane jest, zdaniem
Bacha, możliwość odróżnienia implikatury (pierwsza z opisanych sytuacji)
od mówienia niedosłownego (druga z sytuacji). Inna korzyść polega na
tym, że nie trzeba już wprowadzać sztucznej kategorii zachowuje się, jakby
mówił [is making as if to say].
Zmiany zaproponowane przez Bacha pociągają dwie istotne konsekwencje.
Po pierwsze, zgodnie z zasadą Korelacji Syntaktycznej, to, co powiedziane
nie musi przybierać formy pełnego zdania, ponieważ pewne elementy
niosące znaczenie mogą pozostać niewypowiedziane – porządki syntaktyczny i semantyczny nie determinują się nawzajem (Por. [2]). Po
drugie, skoro to, co powiedziane nie zależy od znaczenia nadawcy, nie jest
też związane z jakimikolwiek intencjami komunikacyjnymi mówiącego
(Por. [2]). Oznacza to zarówno, że to, co powiedziane różni się od tego, co
nadawca komunikuje poprzez dane wypowiedzenie, jak i, że to, co mówiący
chce przekazać, nie może determinować formy tego, co powiedziane. To, co
powiedziane podlega wyłącznie interpretacji semantycznej, gdzie poza
językowym znaczeniem zdania należy wziąć pod uwagę także kontekst, ale
tylko o tyle, o ile dotyczy on zrozumienia elementów indeksowych
obecnych w zdaniu. Intencje mówiącego nie stanowią kontekstu istotnego
dla semantyki (Por. [2]).
4.2. To, co implikowane
Zasadniczą zmianą, którą wprowadza Bach do tej kategorii, jest odrzucenie
implikatur konwencjonalnych, które, jego zdaniem, niepotrzebnie komplikują
podział na to, co powiedziane i to, co implikowane[4].Głównym obiektem
ataków Bacha staje się stwierdzenie Grice’a, że takie słowa jak ale, będące
nośnikami implikatur konwencjonalnych, nie wpływają na prawdziwość
lub fałszywość zdania (Por. [4]). Innymi słowy, zdanie „On jest młody, ale
mądry‖, w którym użycie spójnika ale implikuje kontrast między
młodością a mądrością, jest prawdziwe nawet, jeżeli taki kontrast nie
istnieje, ale osoba, o którą chodzi faktycznie jest zarazem młoda i mądra.
Zatem, według Bacha, powyższe zdanie nie niesie żadnej informacji ponad
tą, którą niesie zdanie „On jest młody i mądry‖, co z kolei prowadzi to
18
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
nieintuicyjnej konkluzji, że spójniki ale oraz i są synonimami. Bach krytykuje
także zasadność zaliczania do nośników implikatury konwencjonalnej
wyrażeń takich jak na przykład czy innymi słowy, służących do określania
wypowiedzenia, w którym występują – jego zdaniem, posługując się tymi
wyrażeniami niczego nie implikujemy, a stwierdzamy explicite, że mamy
zamiar podać jakiś przykład lub ująć to, co do tej pory powiedziane, w inny
sposób (Por. [4]).
Kategoria tego, co implikowane ogranicza się zatem, zdaniem Bacha, do
implikatur konwersacyjnych. Postuluje on ponadto, by maksymy konwersacyjne nazywać założeniami (skoro słuchacze opierają na nich
rozumowanie mające doprowadzić do wniosków na temat znaczenia
nadawcy), a Zasadę Kooperacji zastąpić Założeniem Komunikacyjnym
[Communicative Presumption], zgodnie z którym, każdy, kto coś mówi, żywi
prawdopodobnie możliwą do zidentyfikowania intencję komunikacyjną [3],
czyli jego wypowiedź służy przypuszczalnie do przekazania jakiejś informacji.
Dokonawszy tych modyfikacji, Bach przystępuje do wyjaśnienia
nieporozumień na temat teorii Grice’aspowodowanych powszechnym
niezrozumieniem pewnych jej elementów. Zaczyna od wyjaśnienia kwestii
powstania implikatur. To, co implikowane nie jest, według Bacha,
determinowane przez maksymy konwersacyjne – mimo iż sugestię taką
można odnaleźć u samego Grice’a (Por. [3]). Implikatury, uzależnione od
znaczenia nadawcy, powstają dzięki jego intencjom. Z tego też powodu
tylko o nadawcy można powiedzieć, że coś implikuje konwersacyjnie. Robi
on to, wypowiadając zdania, ale nie ma powodu, by samym zdaniom
przypisywać implikatury, co dzieje się, zdaniem Bacha, powszechnie.
Należy zatem odróżnić dwie sfery: implikację zdania, zależną od
uwarunkowań semantycznych, ale różną od implikatury konwencjonalnej,
oraz implikaturę nadawcy, o charakterze czysto pragmatycznym (Por. [4]).
Jest jednak istotne, by nie utożsamiać z implikaturami wszystkich
implikacji pragmatycznych. Czasami uważa się, iż poprzez samo
dokonanie aktu asercji nadawca implikuje konwersacyjnie, że, na przykład,
wierzy w to, co mówi. Takie stwierdzenie nie uwzględnia jednak, według
Bacha, zasadniczej różnicy pomiędzy tym, co nadawca ma na myśli
[means] a warunkami fortunności jego wypowiedzi. O ile mówiący nie
chciał zakomunikować czegoś o sobie samym poprzez wypowiedzenie
danego zdania (np. że pragnie uwagi słuchaczy), nie można nazwać tego,
co ujawnia o nim zdanie, implikaturą(Por. [4]).
Kolejne sprostowania dotyczą perspektywy odbiorcy. Zdaniem Bacha,
niesłusznie przyjmuje się, że słuchacz musi wywnioskować z wypowiedzi
nadawcy to, co mówiący implikuje. W rzeczywistości chodzi bowiem
o wywnioskowanie, że nadawca implikuje daną rzecz (Por. [3]). Innymi
słowy, jeżeli mówiący coś implikuje, odbiorca wyciąga wnioski wyłącznie
19
Natalia Kmieć
odnośnie intencji nadawcy (że chciał on implikować konwersacyjnie to, co
implikuje).
Idąc dalej, nie należy uważać implikatur za wnioskowania. Filozofowie,
którzy tak robią, mylą, zdaniem Bacha, to, co implikowane ze sposobem,
w jaki odbiorca dochodzi do tego, co implikowane (Por. [3]). Zachowanie
tego rozróżnienia jest istotne, ponieważ, odbiorca może, na podstawie
wnioskowania, mylnie przypisać nadawcy implikaturę lub też nie
przeprowadzić wnioskowania, które umożliwiłoby mu odbiór informacji
faktycznie implikowanej (choć nie oznacza to, że mówiący nie zdołał
niczego implikować, a jedynie, że słuchacz nie przeprowadził koniecznego
rozumowania) (Por. [4]).
Również to rozumowanie odbiorcy domaga się, zdaniem Bacha,
pewnego wyjaśnienia. Wbrew temu, co się powszechnie uważa, do
wywnioskowania implikatury nie jest konieczne wcześniejsze
zdeterminowanie tego, co powiedziane. Należy pamiętać, że Grice nigdy
nie pretendował do tworzenia kognitywnego modelu ani psychologicznej
teorii zachowań uczestników konwersacji – jego koncepcja miała być
rekonstrukcją zbioru powszechnie przestrzeganych zasad racjonalnej
wymiany zdań (Por. [4]). Bach podkreśla, że Grice’a interesowały
informacje, które należy wziąć pod uwagę, aby móc wywnioskować
implikaturę, oraz logiczny układ tych informacji – ale z pewnością nie
natura czy porządek czasowy kognitywnego procesu, który zachodzi na ich
bazie. Poza tym, jak choćby w przypadku wypowiedzi jawnie
metaforycznej, słuchacz może zdać sobie sprawę, że wypowiedź nadawcy
jest nośnikiem implikatury, jeszcze zanim ten skończy zdanie (Por. [4]).
Innymi słowy, według Bacha, możliwe jest wywnioskowanie implikatury
bez uprzedniego ustalenia sensu wypowiedzi mówiącego i stwierdzenia, że
sens ten nie może odpowiadać intencjom nadawcy.
4.3. Implisitury konwersacyjne
Ostanie z nieporozumień, które Bach pragnie rozjaśnić, to założenie, że
jeżeli nadawca miał coś na myśli [meant something], ale tego nie
powiedział, musiał to implikować [4]. Grice sugerował co prawda, że
podział na to, co powiedziane i to, co implikowane jest wyczerpujący, ale,
zdaniem Bacha, można się u niego doszukać pewnych intuicji na temat
kategorii trzeciego typu (którą ostatecznie zaliczył jednak do implikatur)
(Por. [5]).
Wychodząc od zaproponowanego przez siebie rozumienia tego, co
powiedziane, Bach powraca do sytuacji, które wyróżnił. Pierwsza, kiedy
nadawca ma na myśli [means] to, co mówi, ale także coś innego [2], odnosi
się do implikatur konwersacyjnych. Druga, kiedy nadawca mówi jedną
20
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
rzecz, ale ma na myśli coś innego[2], może, tak jak wskazał wcześniej,
opisywać sytuację mówienia przenośnego. Ale, jak twierdzi Bach, istnieje
jeszcze trzecia możliwość, w której, jak w dwóch poprzednich, nadawca
ma coś na myśli, ale nie mówi tego expilicte [means something without
making it fully explicit] [5]. W tym trzecim przypadku nadawca komunikuje
zamierzoną informację implicite, a odbiorca dokonuje jej uzupełnienia
[completion] lub rozszerzenia [expansion] [4]. Ze względu na charakter tej
komunikowanej informacji, a także w hołdzie dla Grice’a (Por. [3]), Bach
nazywa tę trzecią kategorię implisiturą konwersacyjną.
Istnieją dwa rodzaje implisitur. Z pierwszym mamy do czynienia, kiedy
wypowiedzenie nadawcy nie stanowi, na mocy znaczenia językowego,
pełnego zdania – czyli kiedy jest ono, zgodnie z określeniem przyjętym
przez Bacha, semantycznie niedookreślone [semantically underdeterminate]
[5]. Jeśli nadawca powie na przykład „Anna jest za młoda‖, to, choć nie
popełnił gramatycznego błędu, nie przekazał jeszcze żadnej informacji.
Żeby komunikat był pełen, należałoby dodać, na co Anna jest za młoda
(np. żeby kandydować w wyborach prezydenckich albo żeby legalnie wyjść
za mąż). Ze względu na konieczną do wykonania operację, ten rodzaj
implisitury nazywa się uzupełnieniem. Bach podkreśla, że nie jest to
przypadek mówienia przenośnego (nadawca twierdzi dosłownie, że Anna
jest za młoda), a jedynie sytuacja, w której to, co powiedziane nie
wyczerpuje znaczenia nadawcy (Por. [5]).
Drugim rodzajem implisitury jest rozszerzenie. Bach wskazuje tu na
sytuacje, w których wypowiedzenie przybiera formę pełnego zdania, ale,
jak w przypadku mówienia przenośnego, nadawca mówi jedną rzecz, a ma
na myśli coś innego [2]. Wypowiedzenie „W ogóle nie spałem‖ jest
poprawne gramatycznie oraz stanowi pełne zdanie, toteż nie wymaga
uzupełnienia. Rozszerzenie jest operacją czysto pragmatyczną, mającą,
zdaniem Bacha, umożliwić zidentyfikowanie faktycznego komunikatu
nadawcy. W powyższym przykładzie mówiący raczej nie chce powiedzieć,
że nie spał nigdy, przez całe swoje życie, a raczej, że nie spał na przykład
danego dnia, w porze swojej zwykłej drzemki, albo ostatniej nocy. Zatem
zdanie komunikowane przez nadawcę jest w pewien sposób wzbogaconą
wersją tego, co powiedziane(Por. [5]). Jednakże, w wypadku rozszerzenia
nie jest istotne, by odbiorca był w stanie odtworzyć dokładnie słowa, które
miał na myśli nadawca, a jedynie to, co te słowa mogłyby wnieść, gdyby
zostały wypowiedziane (Por. [5]).
Czym różnią się implisitury od implikatur? Bach wyjaśnia, że te
pierwsze są elementem zawartym implicite w tym, co powiedziane, a te
ostatnie pozostają zupełnie odrębne od tego, co powiedziane, choć możliwe
do wywnioskowania na tej podstawie (Por. [5]). Różnicę tę widać dobrze,
jeśli rozważymy implisiturę i implikatury związane z tym samym zdaniem.
21
Natalia Kmieć
Implisiturą wypowiedzianego w pewnym kontekście zdania „Maria już
wyszła‖ jest to, że Maria wyszła z własnego domu, natomiast możliwe
implikatury nadawcy to na przykład, że Maria niedługo dotrze na miejsce
umówionego spotkania albo że nie może obecnie podejść do telefonu.
Zastanawiając się, dlaczego do tej pory utożsamiano implisitury
z implikaturami, Bach znajduje tylko jedno wytłumaczenie. Stwierdza, że
skoro nikt nie zakładał istnienia trzeciego członu podziału na to, co
powiedziane i to, co implikowane, a wypowiedzenia stanowiące implisitury
były zbyt mało związane z konwencjonalnym znaczeniem językowym, by
podpadać pod pierwszą kategorię, automatycznie zaliczano je do tej
drugiej, nawet mimo ewentualnych wątpliwości.
5. Jennifer Saul – podział (tylko) bazujący na Grice’owskim
Saul praktycznie nie ingeruje w dwie kategorie wyróżnione przez
Grice’a – zadowala się wskazaniem na pewne trudności i niedookreślone
elementy. Proponuje natomiast aż trzy nowe człony podziału, które mają za
zadanie nazwać pewne zjawiska, których nie rozważał Grice, oraz
ograniczyć zasięg implikatury konwersacyjnej.
5.1. Koncepcja Grice’a w ujęciu Saul
5.1.1. To, co powiedziane w teorii Grice’a
Zdaniem Saul, kategoria ta jest silnie związana z konwencjonalnym
znaczeniem wyrażeń językowych i zależy od kontekstu tylko w niewielkim
stopniu (głównie w wypadkach użycia wieloznacznego wyrazu). Saul
twierdzi również, że to, co powiedziane determinuje prawdziwość lub
fałszywość wypowiedzenia. Co więcej, jeżeli dane zdanie zawiera element
nieistotny z punktu widzenia oceny jego prawdziwości, element ten nie jest
częścią tego, co powiedziane. W podanym przez Grice’a przykładzie
implikatury konwencjonalnej: „On jest Anglikiem, a zatem jest odważny‖
[„He is an Englishman; he is, therefore, brave‖], Saul uznaje spójnik
„zatem‖ za nie mający wpływu na prawdziwość wypowiedzenia, a zatem
za nie należący do tego, co powiedziane (Por. [6]).
To, co powiedziane musi być ponadto, na gruncie teorii Grice’a, zgodne
z tym, co nadawca chciał przekazać [must be meant by the speaker] – tę
samą kwestię podkreślał Bach. Innymi słowy, można stwierdzić, że
mówiący faktycznie coś powiedział, tylko w sytuacji, w której miał on to
coś na myśli. W przeciwnym wypadku Grice uznałby, że nadawca tylko
zachowuje się, jakby mówił to, co konwencjonalnie znaczy wypowiedziane
przez niego zdanie [makes as if to say what that sentence conventionally
means] [7].Tak ujęta kategoria tego, co powiedziane okazuje się zatem
22
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
uzależniona od intencji nadawcy. Zdaniem Saul, skoro Grice (zgodnie z
postawionym sobie celem) nie zaproponował żadnego sposobu
pozwalającego odbiorcy uzyskać dostęp do intencji mówiącego, to mogą
istnieć sytuacje, w których słuchacze będą się mylić odnośnie do tego, co
powiedziane (Por. [7]). Saul podaje przykład nieporozumienia zaistniałego
w 1999 roku, w czasie wyborów samorządowych w Londynie. Czarnoskóra
aktorka i piosenkarka, która kandydowała wówczas z ramienia Partii
Konserwatywnej, wypowiedziała w rozmowie z prasą następujące zdanie:
„Partię należy wspierać teraz, kiedy wyszła z mody‖ [―This is the time to
support a party because it is unfashionable‖]. Reporter dziennika Guardian
usłyszał jednak, zamiast słowa partia [a party] podobnie brzmiący wyraz
apartheid – zrozumiał zatem, i opublikował w relacji z wystąpienia
kandydatki, że opowiada się ona za segregacją rasową (Por. [7]). Była to,
oczywiście, błędna interpretacja. Saul podkreśla, że kandydatka miała na
myśli coś zupełnie innego, niż apartheid, a ponadto zdanie, którym się
posłużyła, w żaden sposób nie łączy się konwencjonalnie z segregacją
rasową – zatem, na gruncie teorii Grice’a, nie można uznać wypowiedzenia
zanotowanego przez dziennikarza za to, co zostało powiedziane .
5.1.1.1. Komplikacje związane z kategorią tego, co powiedziane w teorii
Grice’a
Zdaniem Saul, Grice nie wziął pod uwagę licznych przypadków, które
okazują się problematyczne dla jego rozumienia tego, co powiedziane. Po
pierwsze, chodzi tu o wypowiedzenia zawierające wyrażenia wskazujące.
Grice posłużył się przywołanym powyżej przykładem zdania „On jest
Anglikiem, a zatem jest odważny‖, nie sugerując w żaden sposób, by
zaimek on nie miał należeć do tego, co powiedziane. Ale skoro należy do
tej kategorii, jak go rozumieć? Zdaniem Saul, odnalezienie odniesienia
zaimka jest tutaj o wiele bardziej skomplikowane, niż w przypadku, gdyby
nadawca posłużył się na przykład słowem ja. W obu sytuacjach potrzebne
jest odwołanie się do kontekstu wypowiedzi, ale, o ile za odniesienie
zaimka ja uznalibyśmy po prostu nadawcę, o tyle nie do końca wiadomo,
w jaki sposób ustalić odniesienie zaimka on – czy chodzi tu o osobę, na
którą wskazuje mówiący, czy o osobę, na którą mówiący sądzi, że
wskazuje? A jeżeli nadawca w ogóle na nikogo nie wskazuje?
Odniesieniem będzie wówczas osoba, o której on myśli, czy może osoba,
którą słuchacz uzna za odniesienie zaimka? (Por. [6]) Saul nie znajduje
rozstrzygnięcia.
Inne trudności pojawiają się w sytuacjach wymagających od odbiorcy
dokonania operacji, które Bach nazwał uzupełnieniem i rozszerzeniem.
W pierwszym przypadku, wypowiedzenie nadawcy (na przykład „Jan
23
Natalia Kmieć
właśnie skończył‖) nie może zostać ocenione pod względem prawdziwości,
ponieważ musi zostać uzupełnione – wymaga od odbiorcy odwołania do
kontekstu, celem ustalenia, co konkretnie skończył Jan. Zdaniem Saul, to,
co powiedziane nie spełnia wobec tego swojej funkcji determinowania
prawdziwości lub fałszywości zdania (Por. [6]). W przypadku zdania
takiego jak „Piotr wypił kawę‖, jeżeli utożsamimy to, co powiedziane
z wypowiedzianymi słowami, będziemy musieli uznać wypowiedzenie za
prawdziwe nawet w sytuacjach, w których Saul uważa to za mocno
nieintuicyjne. Zdanie okaże się bowiem prawdziwe zarówno, jeżeli Piotr
wypił swoją ulubioną kawę o tej godzinie, co zwykle, na chwilę przed tym,
jak nadawca wypowiedział rozpatrywane zdanie, jak i w sytuacji, w której
Piotr wypił kawę raz w życiu, wiele lat przez wypowiedzeniem zdania
przez nadawcę (Por. [6]). Zdanie wymaga rozszerzenia, ale taka operacja
spowoduje trudną do opisania zmianę statusu tego, co powiedziane. Saul
podkreśla jednak, że nie wiadomo, co o opisanych przez nią przypadkach
powiedziałby Grice.
W swojej książce Lying, Misleading, and Whatis Said: An Exploration
in Philosophy of Language and in Ethics, Saul dokonuje przeglądu
koncepcji tego, co powiedziane, szukając takiej, która pozwoliłaby jej na
wprowadzenie podziału na kłamstwo i wprowadzanie w błąd [misleading].
Odrzucając kolejne teorie, Saul zaznacza, że jej obiekcje dotyczą wyłącznie
konkretnego ich zastosowania (to znaczy ugruntowania przeprowadzonego
przez nią podziału) (Por. [6]). Innymi słowy, zdaniem Saul, wyznaczony
wcześniej cel determinuje koncepcję tego, co powiedziane, jaką należy
przyjąć, ponieważ nie istnieje definicja uniwersalna.
5.1.2. To, co implikowane w teorii Grice’a
Saul rozpatruje, jej zdaniem, najbardziej znaną definicję implikatury
konwersacyjnej: O tym, kto mówiąc (lub zachowując się, jakby mówił), że
p, implikował, że q, można powiedzieć, że implikował q konwersacyjnie,
jeżeli:
1. można założyć, że przestrzega on maksym konwersacyjnych lub
przynajmniej ZK;
2. założenie, że jest on świadomy, że q, lub że myśli on, że q, jest
niezbędne, by jego mówienie, że p (lub zachowywanie się, jakby
mówił, że p) mogło być zgodne z warunkiem (1);
3. mówiący myśli (i oczekuje, że odbiorca będzie myślał, że on myśli),
że odbiorca jest w stanie wyprowadzić bądź ująć intuicyjnie fakt, że
założenie (2) jest niezbędne [7].
Zdaniem Saul, z ostatniego warunku powyższej definicji, a także ze
sposobu, w jaki Grice ujmuje znaczenie nadawcy, wynika, że słuchacze
24
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
mogą się mylić odnośnie do tego, co jest w danej sytuacji implikowane
konwersacyjnie (Por. [7]). Żeby zilustrować swoją tezę, Saul modyfikuje
podany przez Grice’a przykład lakonicznego listu polecającego. W zaproponowanej przez nią wersji, profesor filozofii jest przekonany, że jego
student Fred stara się o pracę stenotypisty, w związku z czym wyraża swoją
pozytywną opinię co do punktualności Freda i jego umiejętności pisania na
maszynie. Okazuje się jednak, że zaszło nieporozumienie – w rzeczywistości
Fred aplikował na posadę filozofa, a jego profesor, sądząc, że kompetencje
filozoficzne studenta nie są istotne z punktu widzenia potencjalnego
pracodawcy, nie wspomniał o nich w liście (choć uważa Freda za dobrego
filozofa). W takiej sytuacji adresat listu będzie przekonany, że profesor
implikował konwersacyjnie, iż Fred nie nadaje się do pracy na
interesującym go stanowisku. Jednakże profesor nie sądził, że odbiorca
będzie w stanie wyprowadzić taki wniosek na podstawie jego listu – wręcz
przeciwnie, gdyby profesor przypuszczał, że pracodawca zrozumie w ten
sposób dokument, zredagowałby go inaczej. Warunek (3) definicji nie
został spełniony, zatem profesor nie implikował konwersacyjnie, że Fred
jest marnym filozofem – odbiorcalistu myli się co do implikatury (Por. [7]).
5.2. Uzupełnienie podziału na to, co powiedziane i to, co
implikowane
Analiza tego, co powiedziane i tego, co implikowane w koncepcji
Grice’a doprowadziła Saul do wniosku, że odbiorcy mogą mylić się co do
obu tych kategorii – innymi słowy, słuchacz może niepoprawnie
zdeterminować to, co powiedziane, a także fałszywie przypisać nadawcy
implikaturę konwersacyjną. Jednakże, błąd odbiorcy nie oznacza, że nic nie
zostało powiedziane czy implikowane, a jedynie, że zamierzony przez
nadawcę komunikat nie został przekazany.
Saul uważa, że dla każdej z dwu kategorii istnieje również sytuacja,
w której nadawca może nie zdołać implikować albo powiedzieć tego, co
ma na myśli [means]. Powstałe w takich przypadkach kategorie Saul
nazywa, odpowiednio, tym, co niemal implikowane [near implicated] i tym,
co niemal powiedziane [near said] [8].
5.2.1. To, co niemal implikowane, czyli implikatura nadawcy
[utterer’simplicature]
Przed wprowadzeniem kategorii implikatury nadawcy, Saul odwołuje
się do cytatu z Grice’a, który to, co implikowane utożsamia z tym, co
odbiorca musi uznać za myśli nadawcy, by utrzymać założenie, że
mówiący przestrzega ZK (Por. [8]). Tak ujęte, to, co implikowane wydaje
się, zdaniem Saul, leżeć poza możliwym zasięgiem nadawcy. Implikatura
25
Natalia Kmieć
konwersacyjna zależy w tym wypadku od decyzji odbiorcy, a nie od
intencji komunikacyjnej mówiącego. W związku z tym, według Saul, jeżeli
założenie o współpracy nadawcy nie zmusza odbiorcy do założenia danej
informacji, mówiący nie będzie w stanie jej implikować (Por. [8]).
Aby zilustrować powyższą sytuację, Saul po raz kolejny odwołuje się
do przykładu listu polecającego. Tym razem profesor pisze referencje dla
studenta, którego uważa za kiepskiego filozofa i o którym wie ponadto, że
ma on skłonności do bezustannych kradzieży. Profesor nie chce przekazać
swojej negatywnej opinii bezpośrednio, zależy mu też, by nie kłamać.
Postanawia więc zredukować swój list do (jedynej możliwej) pozytywnej
uwagi na temat umiejętności pisania na maszynie danego studenta, licząc,
że potencjalny pracodawca, z pewnością filozof, wywnioskuje z takiej
formy dokumentu, że, zdaniem nadawcy, nie powinien zatrudniać
kandydata. Jednakże okazuje się, że student aplikował na posadę
stenotypisty. Opinia wystawiona mu przez profesora zawierała dokładnie tę
informację, której oczekiwał pracodawca. Profesor nie implikuje więc, że
student nie powinien zostać przyjęty na stanowisko – pracodawca nie ma
powodu, by poczynić podobne założenie, ponieważ list polecający dał mu
wszelkie podstawy do wiary w kooperacyjność nadawcy (Por. [8]).
Przykład ten dowodzi, zdaniem Saul, że – dla powyżej przywołanego
ujęcia implikatury konwersacyjnej – podział na to, co powiedziane i to, co
implikowane nie jest wyczerpujący, ponieważ istnieją jeszcze przypadki,
w którym nadawca niemal implikował coś konwersacyjnie, ale ostatecznie
mu się to nie udało.
Poza powyższym cytatem z Grice’a, istnieje też bardziej znana definicja
implikatury konwersacyjnej uwzględniająca intencje nadawcy (Saul
przytaczała ją, przedstawiając swoje rozumienie kategorii tego, co
implikowane w teorii Grice’a; definicja ta podaje trzy konieczne warunki
implikatury konwersacyjnej). Zdaniem Saul, takie ujęcie nadal dopuszcza
istnienie sytuacji, w których nadawca ma na myśli coś, czego nie mówi ani
nie implikuje. Według niej, drugi z warunków dłuższej definicji („jeżeli
q ma być implikowane przez powiedzenie, że p, to założenie, że nadawca
myśli, że q, jest konieczne dla zachowania założenia o jego kooperatywności‖) powtarza treść krótszej definicji (Por. [8]) – zatem obie
przewidują, że nadawcy może nie powieść się implikowanie danej
informacji. Definicja dłuższa podaje dwa dodatkowe warunki: po pierwsze,
że musi być możliwe poczynienie założenia o kooperacyjności nadawcy;
po drugie, że mówiący musi myśleć (i oczekiwać, że odbiorca będzie
myślał, że on myśli), że obiorca jest w stanie wyprowadzić bądź ująć
intuicyjnie fakt, że niezbędne jest założenie, iż mówiący myśli, że q (Por.
[8]). Ostatni z warunków wprowadza, zdaniem Saul, pewien zakres
kontroli nadawcy nad implikaturą – nie wystarcza to jednak, by był on
26
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
w stanie implikować informację, której nie musi przedtem założyć odbiorca
(Por. [8]).
Saul twierdzi ponadto, że istnieją przypadki, w których mówiącemu nie
udaje się implikowanie konwersacyjne danej informacji, ponieważ to
pierwszy (a nie, jak poprzednio, drugi) z trzech warunków przewidzianych
w definicji nie zostaje spełniony. Warunek ten przewiduje, że odbiorca
musi założyć kooperacyjność nadawcy – jednakże, jak zauważa Saul,
mówiący nie ma wpływu na to, co zakłada jego słuchacz. Wobec tego,
może zaistnieć sytuacja, w której nadawca chce implikować konwersacyjnie
pewną informację, ale nie udaje mu się to, ponieważ odbiorca nie poczynił
koniecznego założenia. Saul po raz kolejny odwołuje się tu do przykładu
listu polecającego. Tak jak w wersji zaproponowanej przez Grice’a,
profesor filozofii, który uważa swojego studenta za marnego filozofa, pisze
mu lakoniczny list polecający, licząc na to, że pracodawca wywnioskuje na
podstawie zdawkowości dokumentu, że profesor uważa studenta za
niekompetentnego. Odchodząc od przykładu oryginalnego, Saul dodaje
następującą okoliczność: adresatowi listu fałszywie doniesiono, że profesor
jest przeciwny praktyce pisania jakichkolwiek rekomendacji, i że w związku
z tym odmawia współpracy i podaje zawsze nieistotne informacje.
Pracodawca zakłada zatem, że nadawca listu nie przestrzega ZK. W takiej
sytuacji nieświadomemu niczego profesorowi nie udaje się implikować
konwersacyjnie, że jego student nie powinien otrzymać posady filozofa
(Por. [8]).
Zatem, zgodnie z definicją implikatury konwersacyjnej, istnieją
sytuacje, w których mówiący zamierzał coś implikować, ale ostatecznie mu
się to nie udało. Saul proponuje, by zaliczyć takie przypadki do kategorii,
którą nazywa implikaturą nadawcy. Definicja tego rodzaju implikatury
przypomina przytoczoną wyżej dłuższą wersję definicji implikatury
konwersacyjnej – zawiera jednak modyfikacje pierwszych dwóch
warunków: odbiorcy nie muszą zakładać kooperacyjności nadawcy (choć
on sam powinien wierzyć, że oczekuje się od niego przestrzegania ZK) ani
tego, że mówiący wierzy w to, co implikuje (jednak on sam musi myśleć,
że słuchacze czynią to założenie). Ostatecznie definicja ma więc postać:
Implikatura tego, kto, mówiąc (lub zachowując się, jakby mówił), że
p, implikował (nie konwersacyjnie), że q, jest implikaturą nadawcy ztw gdy:
1. nadawca uważa, że odbiorcy zakładają, iż przestrzega on maksym
konwersacyjnych lub przynajmniej ZK;
2. nadawca uważa, że założenie, że jest on świadomy, że q, lub że myśli,
że q, jest niezbędne, by jego mówienie, że p (lub zachowywanie się,
jakby mówił, że p) mogło być zgodne z warunkiem (1);
27
Natalia Kmieć
3. nadawca uważa (i oczekuje, że odbiorca będzie myślał, że on myśli),
że obiorca jest w stanie wyprowadzić bądź ująć intuicyjnie fakt, że
założenie (2) jest niezbędne [8].
5.2.2. To, co niemal powiedziane
Saul przechodzi następnie do drugiej kategorii, obejmującej to, co
nadawca miał na myśli i czego nie udało mu się powiedzieć. Według
Grice’a, o kimś, kto chciał powiedzieć, że p, ale przypadkowo
wypowiedział zdanie, które konwencjonalnie znaczy q, nie można orzec, że
powiedział, że p. Zdaniem Saul, takie sytuacje zdarzają się bardzo często
– najpowszechniejsze są przypadki użycia malapropizmów i niepoprawnego
tłumaczenia na język obcy (Por. [8]). Przykładem należącym do tej
pierwszej grupy może być użycie zdania: „Człowiek ma niezmywalne
prawo do życia‖ zamiast poprawnego „Człowiek ma niezbywalne prawo do
życia‖. Z kolei niepoprawne tłumaczenie wynika często z podobieństwa
brzmieniowego wyrazów w dwóch różnych językach, które nie przekłada
się na tożsamość znaczeń. Na przykład Polak może użyć francuskiego
zdania: „Pierre portaitunegarniturenoire‖ chcąc przetłumaczyć polskie
„Piotr miał na sobie czarny garnitur‖. Niestety, w tym przypadku mówiący
powinien był posłużyć się zdaniem „Pierre portaituncostume noir‖,
ponieważ zdanie, którego użył, oznacza „Piotr miał na sobie czarną
dekorację‖.
Saul stwierdza, że choć nadawa ewidentnie miał na myśli zdania
wskazane wyżej jako poprawne w danym kontekście, to żadnego z nich nie
powiedział. Nie mamy tu też do czynienia z implikaturą konwersacyjną
– nie wiedząc, że wypowiada niepoprawne zdania, mówiący nie mógł
oczekiwać, by odbiorcy wywnioskowali na ich podstawie to, co naprawdę
chciał przekazać. Wprowadzona powyżej kategoria implikatury nadawcy
również nie znajduje w tych przypadkach zastosowania, z tego samego
powodu, dla którego Saul odrzuciła implikaturę konwersacyjną (Por. [8]).
To, co niemal powiedziane staje się więc kolejną, odrębną kategorią.
28
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
5.2.3. Implikatura odbiorcy [audience-implicature]
Saul zastanawia się także nad sytuacją słuchacza i dochodzi do wniosku,
że jest ona analogiczna do sytuacji nadawcy: odbiorca ma częściową
kontrolę nad implikaturą konwersacyjną, ale istnieje też implikatura, która
zależy wyłącznie od niego, czyli implikatura odbiorcy. Definicja tego
rodzaju implikatury również wymaga podania trzech warunków
koniecznych. Pierwszy pozostaje bez zmian – nadal musi być możliwe
założenie, iż nadawca przestrzega ZK. Warunek drugi implikatury
konwersacyjnej należy zmodyfikować, zmieniając perspektywę na
perspektywę słuchacza: Odbiorca jest przekonany, że założenie, że
nadawca jest świadomy, że q, lub że myśli on, że q, jest niezbędne, by jego
mówienie, że p (lub zachowywanie się, jakby mówił, że p) mogło być
zgodne z warunkiem (1) [8]. Podobnej zmiany należy dokonać w warunku
trzecim, który brzmi teraz następująco: Odbiorca sądzi, że mówiący myśl,
że obiorca jest w stanie wyprowadzić bądź ująć intuicyjnie fakt, że
założenie (2) jest niezbędne [8].
Kategoria implikatury odbiorcy jest, zdaniem Saul, przydatna do
określenia statusu błędnie przypisanej nadawcy implikatury konwersacyjnej. Gdyby profesor pisał list polecający dla studenta, co do którego
błędnie sądzi, że ubiega się on o posadę stenotypisty (podczas gdy
w rzeczywistości student ten chce pracować jako filozof) i gdyby w związku
z tym profesor nie podał żadnej informacji odnośnie filozoficznych
kompetencji studenta, nieunikniony wniosek pracodawców, że, zgodnie
z treścią listu, kandydat nie powinien zostać zatrudniony, bardzo zdziwiłby
profesora. Nie można powiedzieć, by informacja o niepochlebnej opinii
profesora na temat kompetencji filozoficznych studenta była w tym
przypadku implikowana konwersacyjnie – mamy tutaj do czynienia właśnie
z przykładem implikatury odbiorcy (Por. [8]).
5.3. Kwestia niezamierzonej implikatury konwersacyjnej
Saul podejmuje też rozważania nad możliwością istnienia niezamierzonej
przez nadawcę implikatury konwersacyjnej. Jej zdaniem, Grice wcale nie
wypowiada się pod tym względem jednoznacznie [Por. [8]). Przede
wszystkim, dłuższa z przytaczanych wyżej definicji implikatury
konwersacyjnej nie zawiera wymogu, by nadawca miał zamiar implikować
daną informację.
Saul powraca do sytuacji pisania listu polecającego. Tym razem,
profesor filozofii wystawia rekomendację swojemu studentowi Rolandowi,
którego prywatnie bardzo lubi, ale którego uważa za okropnego filozofa.
Profesor pisze bardzo długi list polecający, wymieniając wszystkie zajęcia,
na które uczęszczał Roland i podając tematy wszystkich jego prac
29
Natalia Kmieć
– powstrzymuje się jednak od jakiejkolwiek ich oceny. Profesor zdaje sobie
sprawę, że filozofowie, którzy będą czytać napisany przez niego list, są
w stanie wywnioskować, że uważa on Rolanda za marnego kandydata;
liczy jednak, że obfita treść dokumentu zamaskuje tę implikaturę, ponieważ
chce, żeby Roland otrzymał posadę, o jaką się ubiega. W takiej sytuacji, jak
twierdzi Saul, trzy warunki podane przez Grice’a zostają spełnione: można
założyć, że profesor przestrzega ZK, ponieważ pisze list polecający,
z którego wynika jego opinia na temat Rolanda; założenie, że nie uważa on
studenta za dobrego filozofa jest konieczne dla zachowania założenia
o kooperacyjności profesora; wreszcie, profesor jest świadom, że adresaci
są w stanie wywnioskować tę implikaturę na podstawie listu; teoretycznie
można więc mówić o implikaturze konwersacyjnej. Mimo to, nadawca nie
oczekuje, że adresaci listu wywnioskują jego opinię o kompetencjach
Rolanda – wręcz przeciwnie, wolałby, żeby doszli oni do zupełnie
odwrotnej konkluzji (Por. [8]).
Saul zauważa, że jej przykładowi można zarzucić, iż profesor tak
naprawdę nie uważa adresatów swojego listu za zdolnych do
wywnioskowania jego niepochlebnej opinii o kompetencjach filozoficznych
Rolanda, ponieważ zakłada, że odbiorcy będą mieli zbyt mało czasu i zbyt
wielu kandydatów, by czytać każdą rekomendację dokładnie, i że wobec tego
forma listu zamaskuje możliwą implikaturę. Saul twierdzi jednak, że ten
element jej przykładu jest nieistotny – profesor mógłby bowiem napisać list,
będąc przekonanym, że filozofowie wywnioskują jego opinię, ale i tak
żywiąc nadzieję, że jakoś ją przeoczą (Por. [8]).
Zdaniem Saul, przykład ten wskazuje, że być może należy uzupełnić
listę warunków koniecznych implikatury konwersacyjnej o kolejny,
wymagający, by implikatura taka była przez nadawcę zamierzona (Por.
[8]). Saul zastanawia się, jaki byłby stosunek Grice’a do takiego nowego
warunku. Jej zdaniem, odpowiedź nie jest oczywista. Grice sugerował
bowiem w swojej pracy z 1961 r. (The Causal Theory of Perception), że
implikatury muszą być zamierzone, ale nie włączył tego fragmentu do
Studies in the Way od Words. Według Saul, powstaje tu problem nie do
rozstrzygnięcia: gdyby Grice uważał, że implikatury muszą być zamierzone
przez nadawcę, na pewno by o tym napisał, przedstawiając całość teorii;
z drugiej strony, gdyby w pewnym momencie, po roku 1961, zmienił
zdanie i uznał jednak, że implikatury nie muszą być zamierzone,
z pewnością by o tym wspomniał (Por. [8]).
Wobec tego Saul postanawia szukać odpowiedzi na pytanie, czy
implikatury mogą nie być zamierzone, w pismach, które nie mają tak
niepewnego statusu, jak wspomniany wyżej fragment z The CausalTheory
of Perception. Rozpatrując charakterystykę tego, co powiedziane i tego, co
implikowane, Saul spotyka kolejną trudność. Te dwie kategorie mają być
rozłączne, jednak, według Grice’a, to, co powiedziane musi być
jednocześnie tym, co nadawca ma na myśli [means]. W jaki sposób
30
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi na to,
co powiedziane i to, co implikowane?
pogodzić ten fakt z utożsamieniem tego, co implikowane i intencji
komunikacyjnej mówiącego? Zdaniem Saul, pozwala na to interpretacja,
zgodnie z którą to, co implikowane jest wszystkim tym, co nadawca ma na
myśli, ale czego nie mówi . Prowadzi to jednak do nieintuicyjnego
wniosku, że, w przytoczonym powyżej przykładzie błędnego tłumaczenia
na język francuski, nadawca, który wypowiedział słowo oznaczające
dekorację lub jarzyny, w rzeczywistości implikował, że chodziło mu
o garnitur. Żeby uniknąć tych konsekwencji, Saul postuluje przyjęcie
zaproponowanych przez nią kategorii implikatury nadawcy i tego, co
niemal powiedziane, co w znaczący sposób ograniczyłoby zasięg
implikatury konwersacyjnej (Por. [8]).
6. Wnioski
Wśród uwag poczynionych przez Bacha z pewnością wartościową jest ta
kwestionująca utożsamienie przez Grice’a tego, co powiedziane ze znaczeniem
nadawcy (czyli tym, co nadawca miał na myśli) – mamy silną intuicję, że
wygłoszenie ironicznej uwagi czy wyrecytowanie wiersza są przykładami
sytuacji, w których nadawca coś mówi, a nie tylko tak się zachowuje. Z tego
punktu widzenia rozróżnienie na mówienie i stwierdzenie explicite okazuje się
potrzebne i, co więcej, możliwe do włączenia do teorii oryginalnej.
Z kolei najcenniejszą propozycją Saul wydaje się wprowadzenie
kategorii implikatury nadawcy – z jednej strony zapewnia ona nazwę
zjawisku, w którego istnienie trudno wątpić (sytuacje, w których nadawcy
nie udaje się implikować czegoś konwersacyjnie, co zmusza go na przykład
do sformułowania zamierzonego przekazu bezpośrednio, są łatwe do
wyobrażenia i stosunkowo często spotykane w życiu codziennym);
z drugiej, podkreśla konieczność umożliwienia słuchaczowi odczytania
implikatury, z którym zgodziłby się pewnie Grice.
Inne z propozycji i zastrzeżeń bywają gorzej trafione. Doprecyzowanie
zasady Korelacji Syntaktycznej, którym zajmuje się Bach, byłoby zasadne,
gdyby nie fakt, iż Grice nigdzie nie stawiał podobnego warunku – jak
podkreśla RobynCarston, Grice nigdy nie twierdził, by to, co
powiedzianemusiało odpowiadać elementom zdania; nie posługiwał się też
pojęciem korelacja dla określenia stosunku pomiędzy elementami tego, co
powiedziane i elementami wypowiedzianego zdania (Por. [9]). Interpretacja
Bacha wydaje się więc bardziej rygorystyczna, bardziej „Grice’owska‖, niż
założenia samegoGrice’a.Co do rozważań Saul nad możliwością istnienia
niezamierzonej przez nadawcę implikatury konwersacyjnej, dla
ortodoksyjnych zwolenników teorii oryginalnej zakrawają one na herezję,
i to mimo zapewnień autorki, że nie jest pewna, jak do jej pytania
odniósłby się Grice.
31
Natalia Kmieć
Literatura
Grice H. P. , Logika i konwersacja, tłum. B. Stanosz, w: B. Stanosz(red.),
Język w świetle nauki, Warszawa 1980
2. Bach K., Youdon’tsay, Synthese, Vol. 128, 1-2(2001), s. 15-44
3. Bach K., Saying, Meaning, and Implicating, w: K. Allan, K. Jaszczołt (red.),
Cambridge Handbook of Pragmatics, Cambridge 2012, s. 48-67
4. Bach K., The Top 10 Misconceptions about Implicature, Kent Bach's Home
Page, http://userwww.sfsu.edu/kbach/TopTen.pdf [dostęp 20.04.2014]
5. Bach K., Conversational Impliciture, Kent Bach's Home Page,
6. http://userwww.sfsu.edu/kbach/impliciture.htm [dostęp 20.04.2014]
7. Saul J., Lying, Misleading, and Whatis Said: An Exploration in Philosophy
of Language and in Ethics, Oksford 2012
8. Saul J., WhatIs Said And Psychological Reality; Grice's Project
And Relevance Theorists' Criticisms, Linguistics and Philosophy, Vol. 25,
3 (2002), s. 347-372
9. Saul J., Speaker Meaning, What is Said and What is Implicated, Nous, Vol. 36,
2 (2002), s. 228-248
10. Carston R., Thoughts and Utterances. The Pragmatics of Explicit
Communication, Oksford 2002
1.
Czego, zdaniem filozofów języka, brakuje Grice’owskiemu podziałowi
na to, co powiedziane i to, co implikowane?
Streszczenie
Celem artykułu było prześledzenie dwóch propozycji modyfikacji Grice’owskiego podziału
na to, co powiedziane i to, co implikowane oraz wskazanie w nich elementów cennych
z punktu widzenia oryginalnej teorii i, z drugiej strony, propozycji szczególnie od niej
odbiegających. Pierwsza z rozważanych interpretacji, zaproponowana przez Kenta Bacha,
przewiduje dokonanie dodatkowego rozróżnienia w obrębie kategorii tego, co powiedziane,
ograniczenie tego, co implikowane do implikatury konwersacyjnej (co równa się
z odrzuceniem implikatury konwencjonalnej) oraz wprowadzenie pojęcia implisitury
konwersacyjnej. Autorka drugiej z proponowanych modyfikacji, Jennifer Saul, wychodzi od
wskazania trudności związanych z każdym z członów Grice’owskiego podziału, by
uzasadnić konieczność rozszerzenia go o kolejne kategorie –wprowadza następnie
implikaturę nadawcy, implikaturę odbiorcy i to, co niemal powiedziane.Za propozycje trafne
i uzupełniające pewne braki teorii Grice’a można uznać podział Bacha na mówienie
i stwierdzanie explicite oraz kategorię implikatury nadawcy wprowadzoną przez Saul.
Z kolei uwagi dotyczące Korelacji Syntaktycznej (obecne w pierwszej z interpretacji) oraz
możliwości istnienia niezamierzonej implikatury konwersacyjnej (które znajdujemy
w drugiej z propozycji) wyraźnie odbiegają od koncepcji przedstawionej w Studies in the
way of words. Interesujący wydaje się fakt, że w podobny sposób udało się przeanalizować
teorie Bacha, pretendującego do zgodności z koncepcją Grice’a, oraz Saul, krytykowanej za
zbyt daleko posunięte odstępstwa.
Słowa kluczowe:Grice, Bach, Saul, to, co powiedziane, to, co implikowane
32
Łukasz Gomułka1
Rozważania nad
Lemowskim ujęciem umysłu i języka
1. Wstęp
Stanisław Lem podnosił kwestię relacji pomiędzy materią,
biologicznością, umysłem (rozumem) i językiem w wielu swoich utworach
literackich, jak i pracach niebeletrystycznych. Po latach podsumował on
swoje stanowisko w eseju zatytułowanym Sztuczny intelekt jako
eksperymentalna filozofia [1, s. 257]. Ten właśnie esej stanowi główny
punkt odniesienia dla moich rozważań nad Lemowskim ujęciem umysłu i
języka. Tekst ten jest próbą rekonstrukcji „luźnych uwag‖ (jak sam określił
je Lem) na temat związków pomiędzy umysłem i językiem, jakie
przedstawił autor Solaris.
2. Zarys teorii poznania Stanisława Lema
W ujęciu Stanisława Lema człowiek jest specyficznym rodzajem
zwierzęcia. Specyficznym to znaczy takim, które posiada naturę niejako
dualną. Z jednej strony człowiek jest bowiem bytem zbudowanym z atomów,
podlegającym entropii i Darwinowskiej selekcji naturalnej, tak jak wszystkie
byty przyrody martwej i ożywionej we Wszechświecie, z drugiej zaś posiada
on rozum, co wyróżnia go spośród wszystkich znanych nam tworów
przyrody ożywionej na Ziemi, choć nie koniecznie we Wszechświecie
(według Lema rozum ludzki nie jest kosmicznie oryginalny: „jako istoty
rozumne jesteśmy podzbiorem zbioru takich istot w Kosmosie‖ [1, s. 258]).
Czym jest zatem rozum? Otóż twory przyrody ożywionej – osobniki –
charakteryzują się w ujęciu Lema „zmyślnością‖ tj. umiejętnością
przetwarzania danych zmysłowych, co z kolei maksymalizuje szanse
przetrwania tych bytów oraz ich potomstwa. Rozum jest zdolnością
nadbudowaną właśnie nad tą poprzednią sprawnością zwierzęcą. Pozwala
on obdarzonemu nią człowiekowi na „wykraczanie poza granice
minimalnego »survival of the fittest«: albowiem wykraczamy poza dane
zmysłowe i ich zwierzęcą interpretację‖ [1, s. 259]. Tę niezwykłą zdolność,
którą obdarzony jest rodzaj ludzki, charakteryzuje Lem za pomocą trzech
1
[email protected], Instytut Filozofii, Wydział Historyczno-Pedagogiczny,
Uniwersytet Opolski, www.uni.opole.pl.
33
Łukasz Gomułka
parametrów, a mianowicie: redukcjonizmu (zwanego przez Lema
współczynnikiem poznania), ograniczonej „gdybalności‖ oraz kazualizmu.
Redukcjonizm oznacza po prostu tyle, że „skłonność do redukcjonizmu
jest jedną z podstawowych cech poznającego umysłu ludzkiego‖
[1, s. 260]. A zatem człowiek poznając upraszcza. Ograniczona
„gdybalność‖ przejawia się z kolei w istnieniu nauk przyrodniczych.
Podczas gdy na Ziemi istnieje nieprzeliczalnie wiele religii
(nieprzeliczalnie, gdyż wciąż powstają nowe...) czy szerzej
światopoglądów to, jak zauważa Lem, istnieje tylko jedna nauka
przyrodnicza, pojęta jako zbiór dyscyplin, wewnątrz którego działa
Popperowskie principium falsificationis experimentalis. Dictum owo poza
tym zbiorem dyscyplin zastosować się nie daje. Ograniczona „gdybalność‖
oznacza zatem według Lema to, że gdybanie kończy się tam, „gdzie
zaczyna się postawiony przez Poppera mur falsyfikacji eksperymentalnej‖
[1, s. 261]. Oczywiście Lem zaznacza, że dla różnych gałęzi przyrodoznawstwa różna jest rozpiętość gdybania.
Źródłem kazualizmu jest wykraczanie poza dane zmysłowe i ich
interpretacje. Człowiek gdybając i redukując świat w poznaniu
mimowolnie narzuca nań kazualizm, czyli postrzega go w ramach
związków przyczynowych. Mówiąc inaczej, człowiek w poznaniu nakłada
na świat kalkę ze związkami przyczynowymi np. w formie animizmu, gdy
dostrzega związek pomiędzy tańcem a opadami deszczu (w formie: gdy
zatańczę, spadnie deszcz). Ten schemat z reguły wykracza poza dany nam
świat „w jakiś zaświat, albo w jakąś metem psychozę lub jeszcze gdzie
indziej, tam gdzie np. raki zimują‖ [1, s. 263]. Kazualizm traktuje Lem jako
heurystykę, opartą z jednej strony na pracy mózgu z drugiej zaś na uzusie
społecznym (patrz niżej). Ten drugi aspekt skutecznie według Lema
skrytykował David Hume.
3. Droga do poznania umysłu wiedzie przez język
Lem zauważa, że nie myślimy za pomocą słów ani zdań. Jednak rozum
możemy poznawać i badać tylko poprzez formy językowe. Innej poznawczej
metody operacyjnej niż poznanie rozumu za pomocą języka według Lema nie
znamy i mieć nie możemy. Oznacza to, że Lem odrzuca wszelkie aprioryczne
(nieempiryczne) gdybania w rodzaju np. fenomenologii, na rzecz podejść
empirycznych, które można testować (falsyfikować).
Ze względu na specyficzną rolę języka naturalnego w poznaniu, Lem
określa go jednocześnie jako język elementarny i metajęzyk. Autor Maski
wskazuje dwie alternatywne empiryczne drogi poznania i badania języka:
ścieżkę sztucznej inteligencji (AI) i ścieżkę hermeneutyczną. Obie one
w ujęciu Lema uzupełniają się. W pierwszym podejściu próbuje się
34
Rozważania nad Lemowskim ujęciem umysłu i języka
analizować znaczenia zdań, słów poprzez ich rozkład na składniki
elementarne, poszukuje się zatem elementów semantycznie prostszych,
z których składają się te złożone, zgodnie z pewnymi regułami (przy użyciu
rachunku logicznego). W podejściu hermeneutycznym zaś, każde słowo ma
potencjalnie nieskończenie wiele znaczeń, a tym, co zawęża przestrzeń
znaczeniową jest kontekst użycia, który aktualizuje znaczenie.
4. Probabilistyczne działanie mózgu jako podstawa rozumu
Dla Lemowskiej wizji świata i języka szczególnie ważne jest
probabilistyczne ujęcie rzeczywistości przedstawione przez Vasily'ego
Nalimova (rosyjskiego statystyka, filozofa i wizjonera) w pracy
Probabilistyczny model języka [2, s. 255]. „Nalimov twierdzi, że próby
zrozumienia
przypadku
»ontologicznie«
dlatego
kończą
się
niepowodzeniem, bo chce się osiągnąć rzecz niemożliwą: wytłumaczyć
przypadek za pomocą pojęć deterministycznych. Nalimov uważa, że należy
się pogodzić z faktem istnienia obok siebie dwóch sposobów widzenia
zjawisk: deterministycznego i probabilistycznego. Teorie są jedynie
wyrazem tych dwóch podejść i służą porządkowaniu dopływających do nas
wrażeń i faktów‖ [3]. Rosyjski uczony oparł swoją wizję funkcjonowania
świata i języka na statystyce łącząc niejako podejścia formalne
i hermeneutyczne. W podejściu tym, które adoptuje Lem, formuła
statystyczna (aspekt formalny) określa prawdopodobieństwo uzyskania
określonego słowa (informacji) na wyjściu systemu przetwarzającego, ze
względu na dane uzyskane na wejściu. Możliwa reakcja realizuje się ze
względu na kontekst (on określa, jakie dane spływają na wejścia systemu
przetwarzającego).
Według Lema aspekt formalny jest realizowany przez mózg, który jest
systemem przetwarzającym (opierającym się na pewnym algorytmie czy
logice), zaś kontekst przyrodniczy i społeczny uzupełnia to przetwarzanie
(aspekt hermeneutyczny). Kontekst przyrodniczy oznacza, że recepcja
wszystkiego, co postrzegamy jest zagwarantowana doświadczeniem
ziemskiego środowiska. „Dlatego przed pierwszym lądowaniem na
Księżycu obawiano się w USA, że krajobraz księżycowy może się okazać
»niezrozumiale nieczytelny« dla ludzkiego oka i odpowiednie
eksperymenty wykazywały, że tak może być w pewnych warunkach‖
[1, s. 262]. Innymi słowy rozum jest ograniczony przez świat. Z kolei
kontekst społeczny to po prostu formy społeczne utrzymujące się siłą
uzusu, czyli relacje społeczne, które skutecznie i trafnie skrytykował, jak to
już zostało wspomniane, David Hume. Podsumowując, według Lema
ludzie tworzą język jako istoty społeczne, ale takie a nie inne własności
Ziemi go współkształtują.
35
Łukasz Gomułka
5. Podświadomy charakter probabilistycznego działania mózgu
Probabilistyczny model Nalimova Lem odnosi do mózgu, który jest
według niego wbudowanym w nas wielomodułowym urządzeniem do
przetwarzania danych. Probabilistyczne działanie mózgu realizuje się mniej
więcej według modelu Nalimova. Autor Solaris zaznacza, że obecnie
wiemy bardzo mało na temat działania mózgu. „Ponieważ aktywność
elektryczna i elektrochemiczna stanowi tylko jedną z „fasetek‖ całości
mózgowych procesów, nie należy sądzić, że model mózgu, z samych
elektrycznych digitalnych bramek utworzony, będzie mógł się równać
z żywym mózgiem‖ [1, s. 262]. Na obecnym etapie rozwoju AI sztuczne
neurony nie zachowują się rozwojowo i czynnościowo tak jak biologiczne,
nie są dynamiczne lecz statyczne. Dendryty i aksony biologicznych
neuronów poruszają się w mózgu podobnie jak korzenie roślin. Te ruchy
prowadzą do wzmacniania lub osłabiania połączeń pomiędzy neuronami.
Lem podkreśla, że połączenia pomiędzy neuronami są prawdopodobnie
wewnętrznymi znaczeniami, które podlegają wzmocnieniu lub zanikowi.
Z hermeneutyki Heideggerowskiej Lem zapożycza motyw podświadomości jako czegoś, na czym rozum, a w konsekwencji świadomość
językowa, jest dopiero ufundowana; z czegoś, co podświadome łączy zaś
z procesami mózgowymi. Według Lema jesteśmy sterowani przez procesy
biochemiczne i bioelektryczne, których nie jesteśmy świadomi. U podstaw
rozumu i języka spoczywa zatem podświadomy mechanizm generujący
zdania zbudowane poprawnie w określonym kontekście.
Jak zauważa Lem, częściowo potrafimy tę zdolność myślenia
w pewnym zamkniętym rozmytym zbiorze możliwości modelować tak, że
to, co pojawia się na wejściach systemu przetwarzającego, posiada
sensowny respons na wyjściach tego systemu. Innymi słowy test Turinga
może już zostać złamany przez odpowiednio zaprogramowany komputer, w
rozmowie na odpowiedni temat, z odpowiednio dobranym partnerem.
Lem nawiązuje do koncepcji wiedzy ukrytej, stwierdzając, że poznanie
i rozumienie opiera się na idei schematów wyjaśniających, które występują
w AI w formie „ram rozumienia‖ (frames). Dla pewnych danych
wejściowych istnieją konwencjonalne odpowiedzi, które utrwaliły się
w systemie i korzystamy z nich instynktownie nie zastanawiając się nad
nimi. Lem podkreśla, że ukryta wiedza w dużej mierze wywodzi się ze
świata fizycznego, np. mówimy o „staczaniu się‖ czy „robieniu czegoś
wzniosłego‖ – w obu tych przypadkach mowa jest o działaniu zgodnie
i przeciw sile grawitacji.
36
Rozważania nad Lemowskim ujęciem umysłu i języka
6. Dualizm człowieka. Podsumowanie dotychczasowych
rozważań
Podsumowując zatem dotychczasowe rozważania, należy podkreślić, że
dualizm, który tkwi w człowieku to z jednej strony sztywność genetyczna,
a z drugiej zaś wynikająca z tej pierwszej plastyczność. Ludzie zaludnili
cały glob, nawet te regiony, gdzie warunki bytowania są bardzo ciężkie,
z czego można wysnuć wniosek, że plastyczność generowana przez
naturalne algorytmy mózgowe pełni istotną rolę w przetrwaniu (procesach
ewolucji) informacji. Podobnie rzec się ma z komunikacją językową, która
rozpadła się na tysiące rozgałęzień w formie różnych – często zupełnie do
siebie nie podobnych – języków, którymi ludzie się komunikują.
Wszystko to jest według Lema oparte na „wariacyjności budowlanoczynnościowej mózgu‖. Z kolei ona sama jest wyznaczona przez ludzkie
geny. Metaforycznie porównać to można do budowli stworzonej z klocków
Lego. W pierwszej kolejności mamy zdeterminowany zbiór cegiełek
(klocków o określonych kształtach) wraz z przynależną mu gramatyką
(sposobem łączenia klocków). Jest to zbiór zamknięty i skończony. Jednak
w ten sposób można zbudować potencjalnie nieskończenie wiele budowli.
Jak ujął to Lem, na tej bazie można „zbudować modele czegokolwiek‖.
Według Lema zalgorytmizowane procesy podświadome to „kształtowniki myśli‖, także tej twórczej. Nasuwają się w związku z tym dwa
pytania. Pierwsze, jak to możliwe, żeby algorytm był twórczy? Jeżeli zaś
odtworzymy te naturalne procesy w ramach sztucznej inteligencji w sposób
zupełny tj. taki, że będą one w stanie przejść test Turinga, w każdej
możliwej sytuacji, to czy nie grozi nam sytuacja z Golema XIV?
7. Problem 1. Przypadek Golema XIV
Zacznijmy od pytania drugiego. Jeżeli zbudujemy na wzór ludzkich
mózgów mózgi sztuczne, jeżeli – tym samym – zdołamy odtworzyć
zarówno podstawowe, jak i wyższe procesy mózgowe, to maszyny będą
posiadały taki sam status ontologiczny, jak my. Mogą być wprawdzie
zrobione z innego materiału, ale funkcjonalnie będą takie same jak my.
Oznacza to, że będą mogły komunikować się z nami jak równy z równym,
a także współpracować jak równy z równym. Z pewnością zrodzi to wiele
problemów natury prawnej. Nie wszyscy ludzie zaakceptują myślące
maszyny, ale czy myślące maszyny zaakceptują ludzi?
Problem relacji pomiędzy ludźmi a hipotetycznymi maszynami
myślącymi staje się jeszcze bardziej niepokojący, gdy przyjmiemy, że
u maszyn posiadających naszą konstrukcję, siłą rzeczy musi pojawić się
gdybanie, a co za tym idzie, przekonania o charakterze metafizycznym
(w tym religijnym). Będzie to tylko kwestią czasu. Standardowe
37
Łukasz Gomułka
mechanizmy ewolucji biologicznej, nie będą działać w przypadku maszyn,
gdyż po jednej generacji maszyn, przyjdą kolejne – w tym sensie maszyny
mogą nas przerosnąć intelektualnie, tak jak Golem XIV – fikcyjna
zaawansowana sztuczna AI – przerósł ludzi w opowieści Lema o tym
samym tytule. Golem XVI interesuje się bardziej gatunkiem ludzkim,
aniżeli jego przedstawicielami, a w komunikacji z poszczególnymi ludźmi
potrafi zachowywać się jak kameleon, stwarzając na jej potrzeby kolejnych
interlokutorów, kolejne osobowości [4].
Drga w tym pewna diabelska nuta, którą Lem wprost przedstawił
w opowiadaniu zatytułowanym Rozprawa. Otóż doświadczony pilot Pirx
ma sprawdzić jak poradzą sobie w jego roli stworzone przez ludzi maszyny
wysokiej generacji. Ma on odbyć lot do Saturna w celu dowiezienia tam
aparatury naukowej, jako dowódca załogi złożonej z maszyn i ludzi i w ten
sposób sprawdzić przydatność, tych pierwszych. Pirx nie wie oczywiście,
kto z członków załogi jest maszyną a kto człowiekiem. Jedna z maszyn
o imieniu Calder postanawia wywołać sytuację krytyczną na statku,
w wyniku której Pirx będzie musiał wydać bądź rozkaz odwrotu (wówczas
misja nie zostanie zrealizowana) bądź (w wyniku intrygi Caldera) nadać
okrętowi takie przyśpieszenie, że wszyscy ludzie zginą, ponieważ ich ciała
nie wytrzymają przeciążenia. W obu wypadkach maszyny odniosłyby
triumf, gdyż okazałby się lepsze od ludzi [5, s. 252-327].
8. Problem 2. Czy algorytm może być twórczy?
W ujęciu Lema podświadoma modułowość (architektura mózgu) ma
charakter formalnego algorytmu, zapisanego w genach ludzkich, stąd
reguły wytwarzania zdań i słów opierają się na pewnym rachunku
logicznym. Zauważyć należy, że język naturalny podobnie jak języki
formalne jest także systemem złożonym z elementów i reguł. Posiada on
jednak wiele cech odróżniających go od systemów formalnych.
W odróżnieniu od np. logiki pierwszego rzędu posiada on znacznie bardziej
rozmyty charakter, co przejawia się w tym, że znaczenie słów w nim
występujących nie jest wyraźne, zaś reguły gramatyczne nie są
bezwzględnie obowiązujące. Tym samym zarówno syntaktyka, jak
i semantyka języka naturalnego – nawet w jego konkretnym wariancie (np.
w języku angielskim) – charakteryzują się polimorficznością (z gr. poly –
wiele + morphos – postać). Wielopostaciowość języka naturalnego
przejawia się w jego użyciu, gdzie różne konstrukcje operują na szerokim
wachlarzu kategorii syntaktycznych i typów semantycznych. Przykładowo
G. Chierchia pokazał, jak pewien ogólny typ wyrażenia werbalnego,
takiego jak np. angielskie słowo fun, może wchodzić w kombinacje
38
Rozważania nad Lemowskim ujęciem umysłu i języka
z szerokim wachlarzem kategorii takich jak rzeczownik odsłowny (gerund),
bezokolicznik (infinitives) czy rzeczownik (nouns):
(a) Tennis is fun.
(b) Playing tennis is fun.
(c) To play tennis is fun [6, s. 303-354].
Wydaje się, że polimorficzność języka naturalnego łączy się z jego
niezwykłą elastycznością (w porównaniu do języków formalnych) zarówno
co do formy, jak i treści. Elastyczność ta z kolei opiera się na
wykorzystaniu metafory. W jaki sposób jednak można odnieść do siebie
polimorficzność i algorytmiczność? Pewnym rozwiązaniem wydaje się być
odwołanie do koncepcji Noama Chomsky'ego.
Według Noama Chomsky'ego język naturalny posiada – podobnie jak
u Lema – ukrytą strukturę głęboką, którą jest gramatyka uniwersalna.
Chomsky odróżnia e-języki (konkretne języki takie jak np. angielski czy
polski), które są tylko epifenomenami istnienia struktury głębokiej (jej
powierzchniowym maskowaniem) od i-języka, który jest fizycznym
mechanizmem wbudowanym w mózg człowieka, umożliwiającym
generowanie poprawnie zbudowanych zdań [7, s. 19-36] – znowu podobnie
jak u Lema. Gramatyka uniwersalna jest zatem wrodzona i podobnie jak
formalne języki logiki ma charakter swoistego mechanizmu, który
determinuje strukturę gramatyczną konkretnych języków naturalnych.
Język naturalny ma zatem w swej istocie charakter systemu obliczeniowego
(tj. jego istotą jest skończony zbiór reguł). Konsekwencją takiego
stanowiska było wprowadzenie przez Chomsky'ego do lingwistycznych
badań nad składnią aparatu matematycznego (szczególnie zaś logiki
matematycznej) i powstanie gramatyki generatywnej, w kolejnym kroku
zaś całej hierarchii takich gramatyk określanych mianem hierarchii
Chomsky'ego.
Podstawą gramatyki generatywnej jest koncepcja rachunku zdań
(systemu formalnego, systemu kombinatorycznego), który według ogólnej
definicji jest połączeniem zbiorów zawierających: (1) symbole, (2) reguły
konstrukcji, (3) wyjściowe kombinacje symboli oraz (4) reguły
transformacji, za pomocą których wytwarza się nowe kombinacje symboli
[8, s. 370-371].
Jeżeli w mózg wpisany jest swoisty naturalny algorytm, to jednak nadal
pozostaje on algorytmem, czyli ciągiem formalnych instrukcji. Swoistym
ograniczeniem wszystkich systemów formalnych jest pierwsze twierdzenie
limitacyjne Kurta Gödla. Głosi ono, że „w każdym systemie
aksjomatycznym arytmetyki, niezależnie od tego, jak dalece będziemy
powiększać zbiór aksjomatów, zawsze znajdą się zdania prawdziwe,
których na podstawie tych aksjomatów nie da się dowieść – w sensie
dowodu sformalizowanego. Mówimy o nich, że są w danym systemie
39
Łukasz Gomułka
niedowodliwe‖ [9, s. 86]. A zatem jedną z głównych implikacji
interpretacyjnych pierwszego twierdzenia Gödla jest odróżnienie
prawdziwości zdania od jego dowodliwości (oczywiście na gruncie
systemu formalnego posiadającego odpowiednie własności tj.
zawierającego elementarną arytmetykę liczb naturalnych). Pojęcie
prawdziwości ma zatem na tym gruncie szerszy zakres, aniżeli pojęcie
dowodliwości.
Z kolei istnienie zdań niedowodliwych prowadzi nas do pojęcia
niezupełności systemu. System jest niezupełny wtedy, gdy dopuszcza on
istnienie zdań prawdziwych, których prawdziwości nie można udowodnić
bez rozbudowy wyjściowego układu aksjomatów. Ponadto nigdy nie jest
możliwa całkowita rozbudowa systemu tj. takie dobranie aksjomatów, żeby
zdania gödlowskiego nie dało się wyprowadzić. Uogólniając, pierwsze
limitacyjne twierdzenie Gödla mówi nam, że nasze poznanie napotyka na
swoiste granice (w aspekcie poznania systemów formalnych). Należy
zauważyć, że twierdzenie Gödla można odnieść do języka naturalnego,
tylko i wyłącznie wtedy, gdy przyjmiemy, że język naturalny jest systemem
zawierającym w sobie arytmetykę liczb naturalnych (mamy na myśli
aksjomatyczny system arytmetyki). To z kolei wymusza przyjęcie
przesłanki, że język musi być w jakiś sposób systemem formalnym np.
w formie i-języka Chomsky'ego, co oznaczałoby, że struktura głęboka jest
systemem niezupełnym, w stosunku do świata, którą język wygenerowany
przez tę strukturę opisuje. Wydaje się jednak, że sam Gödel nie zgodziłby
się z teorią Chomsky'ego, gdyż wielokrotnie występował on przeciwko
poglądowi, iż myślenie ma charakter mechaniczny, kładąc nacisk na rolę
intuicji. Austriacki uczony stwierdził nawet wprost, że „umysł ludzki nie
jest w stanie formułować (czy zmechanizować) całej swej intuicji
matematycznej‖ [10, s. 172]. Jak zatem algorytm może być twórczy, tak jak
twórczy są ludzie?
Według Lema języki naturalne – jako oparte na pewnym rachunku –
dają sobie radę z nieusuwalnym defektem gödlowskim ze względu na
niejednoznaczność, rozmycie konotacyjno-denotacyjne oraz kontyngencje
tekstowe: w ten sposób zneutralizowane zostają sprzeczności miękkiesemantyczne i twarde logiczne. Ponadto Lem zaznacza, że istnieje
odwrotna proporcjonalność pomiędzy długością tekstu, a jego
rozumieniem. Dlatego ten sam tekst może być skrajnie różnie rozumiany
i oceniany.
Lem podkreśla, że metafora jest tym, co ratuje nas przed pułapką
mechanicyzmu. Ufundowana zaś jest ona na zaczerpniętym od Nalimova
probabilizmie. W algorytm mózgowy jest zatem wbudowana rozmytość
i losowość. Determinizm zostaje zastąpiony probabilizmem. Ewentualne
stałe elementy, jak istniejące ramy interpretacyjne, są tylko utrwaleniami
40
Rozważania nad Lemowskim ujęciem umysłu i języka
połączeń. Jednak są one stałe jedynie w sensie historycznym, stanowią
gotowe, wypracowane w ciągu historii realizacje. W sensie absolutnym
natomiast, z poziomu istoty algorytmu są owe ramy względne i stanowią
zaledwie jedną z możliwości jego upostaciowienia.
Jak zatem pogodzić formalny aspekt gramatyki Chomsky'ego
z polimorficznością języka? Pomoc w rozwiązaniu tego problemu niesie
znów wizja Nalimova. Algorytmiczność języka nie jest po prostu ciągiem
instrukcji, jest w nią wpisana niewiadoma, która stanowi o jego losowości
i jest kluczem do odkrycia zagadki plastyczności języka. Język jest tak
naprawdę tworem o charakterystyce probabilistycznej, zaś my ludzie
algorytmizujemy go w swoich próbach poznawczych, które z natury są
kazualistyczne i redukcyjne. To jednak prowadzi do zagubienia w tym
poznaniu pierwiastka plastyczności, który jednak wciąż nieusuwalnie
w nim tkwi.
Literatura
Lem S., Sztuczny intelekt jako eksperymentalna filozofia, [w:] „Moloch‖,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003
2. Nalimov V., Probabilistyczny model języka, tłum. Ireneusz Kustrzeba, PWN,
Warszawa 1976
3. Zabczyk J., Kłopoty z pojęciem prawdopodobieństwa (preprint)
4. Lem S., Golem XIV , Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981
5. Lem S., Rozprawa, [w:] Opowieści o pilocie Pirxie, KAW, Białystok 1994
6. Chierchia G., Nominalisation and Montague grammar: a semantics: without
types for natural languages, „Linguistics and Philosophy‖, 5, 1982
7. Chomsky N., Knowledge of Language. Its Nature, Origin, and Use, Praeger,
New York
8. Pazukhin R., Natywizm we współczesnej lingwistyce, „Lingwistyka a
filozofia. Współczesny spór o filozoficzne założenia teorii języka‖, PWN,
Warszawa,1977
9. Marciszewski W., Sztuczna inteligencja, Wyd. Znak, Kraków 1998
10. Murawski R., Funkcje rekurencyjne i elementy metamatematyki. Problemy
zupełności, rozstrzygalności, twierdzenia Gödla, Wyd. UAM, Poznań 2000
1.
41
Łukasz Gomułka
Rozważania nad Lemowskim ujęciem umysłu i języka
Streszczenie
Przedmiotem artykułu jest analiza Lemowskiego ujęcia umysłu i języka. Stanisław Lem
podsumował swoje rozważania nad tym zagadnieniem w eseju zatytułowanym Sztuczny
intelekt jako eksperymentalna filozofia. Esej ten stanowi dla mnie główny punkt odniesienia
moich rozważań. W tekście podejmuję się rekonstrukcji zarysu teorii poznania Stanisława
Lema, roli języka naturalnego w poznaniu, a także podświadomego charakteru
probabilistycznego działania mózgu, który jest podstawą myślenia i mówienia. Artykuł
zamyka namysł nad dwoma problemami, jakie rodzi Lemowska wizja. Pierwszym jest
zagadnienie naszych przyszłych kontaktów z zaawansowaną Sztuczną Inteligencją, którą
sami stworzymy, a która siłą rzeczy uzyska autonomię. Pytanie o to, czy nie zagraża nam
sytuacja z Matrixa jest pytaniem otwartym, jednak spojrzenie z perspektywy Lemowskiej
nie nastraja optymistycznie. Drugi problem dotyczy pytania: czy algorytm może być
twórczy? Lem twierdzi jednocześnie, że człowiek jest twórczy, z drugiej zaś strony, że
mózg jest swoistym mechanizmem naturalnym. Jeżeli mózg jest mechanizmem działającym
w oparciu o algorytm, to skąd biorą się nowe idee i wynalazki?
Słowa kluczowe: Stanisław Lem, umysł, język naturalny
42
Julia Marczyńska1
W poszukiwaniu istoty zdania
Celem tego krótkiego eseju jest odnalezienie istoty zdania. Jest to esej
filozoficzny, filozofia zaś nie jest nauką ścisłą: stosowane przez nią metody
różnią się od metod naukowych, a jej wnioski rzadko są niepodważalne
i ostateczne. Jak i nauka, filozofia rodzi się z ciekawości świata, lecz
w odróżnieniu od nauki nie ogranicza się ona do badania doświadczalnej
rzeczywistości. Dociekania filozoficzne dotyczą podstaw naszego bycia
w świecie, które to podstawy często są niejawne i ukryte, dotyczą one
również tego, co jest najbardziej oczywiste, a przez to całkowicie
niezauważalne. Najbardziej oczywisty, a przez to całkowicie niezauważalny
jest język, a więc również jego przejawy, takie jak słowa, pauzy, zdania.
Zanim zastanowimy się nad tym, czym jest zdanie, posłuchajmy
krótkiej wypowiedzi Paula Ricoeura z eseju Język jako dyskurs:
„Logos języka wymaga przynajmniej nazwy i czasownika; owo
splatanie się tych dwu słów konstytuuje podstawową jednostkę języka
i myślenia. To właśnie ta jednostka rości sobie pretensje do prawdy <…>‖.
(W cytowanym fragmencie Ricoeur przedstawia pogląd Platona w tej
sprawie. [1, s.65]).
Są to trzy zdania z polskiego tłumaczenia tej krótkiej rozprawy. Na trzy
zdania – dwie kropki, na trzy zdania – dwie duże litery. Na to zdanie, które
napisałam przed chwilą – żadnego czasownika. Zdanie. Ten niesamowity
wytwór języka. Może rozciągnąć się na całą nowelę, potrafi zmieścić się
w jednej literze. Ile zdań zapowiada trzykropek? Czy niewypowiedziane
również mieści się w zdaniach?
Zastanówmy się niespiesznie nad tym, czym jest zdanie. Przyjrzyjmy
się w tym celu jednemu ze zdań. Jak je wybrać? Jest już wybrane. Nie jest
to wybór arbitralny. Jest to zdanie z wiersza, który do mnie przemówił.
Oto to zdanie:
Tajemnica kurtyny! (Tu i dalej cytaty z wiersza podaję w tłumaczeniu
Stanisława Barańczaka. [2])
To zdanie jest tłumaczeniem innego zdania, mianowicie tego, które
zostało wypowiedziane w języku rosyjskim. W oryginale to zdanie brzmi
następująco:
Тайна занавеса!
1
[email protected]
43
Julia Marczyńska
Skąd jednak wiemy, że jest to zdanie? Nie widać tu przecież „splatania
się‖ nazwy i czasownika, ponieważ – przynajmniej na pierwszy rzut oka
– brak tu czasownika, czyli orzeczenia. Uważam, że orzeczenie w tym
wypadku jest domyślne, zaś poetycki charakter cytowanego utworu
pozwala traktować domyślne na równi z wypowiedzianym: kurtyna ukrywa
tajemnicę, tajemnicą jest również sama kurtyna, ale i tajemnica jest
kurtyną, przecież ukrywa.
Jak już było powiedziane, jest to zdanie z wiersza. Wiersz został
napisany 23 czerwca 1923 roku przez Marinę Cwietajewą i nazywa się
Занавес (w genialnym tłumaczeniu Stanisława Barańczaka – Kurtyna). Nie
jest to najkrótsze, ani najdłuższe zdanie tego wiersza. Nie jest pierwsze, ani
ostatnie. Z ośmiu strof wiersza zdanie to zaczyna czwartą. Nie będziemy
próbowali interpretować, co to zdanie mówi, zamiast tego spróbujemy
zrozumieć, czym jest ono jako zdanie.
To, co przed chwilą powiedziałam, od razu budzi niepokój, wynika
bowiem z tego, że zdanie jako takie może być czymś innym aniżeli to, co
ono mówi. Ale o co miałabym się niepokoić, przecież w taki sposób
zamierzałam po prostu odróżnić treść zdania od jego formy, czyli o czym
zdania od jego jak? Jeżeli o to właśnie mi chodziło, musiałabym wpierw
założyć, że formę zdania da się oddzielić od jego treści.
Posłuchajmy tego zdania w dwóch wersjach językowych:
Тайна занавеса!
Tajemnica kurtyny!
Nad którym zdaniem będziemy się zastanawiać? Nad zdaniem
Cwietajewej czy tłumacza? A może to jest to samo zdanie, tyle że
powiedziane w dwóch różnych językach? Czy namysł nad tym pytaniem
zbliży nas do rozumienia istoty zdania? Tylko pozornie jest to pytanie
poboczne. Ricoeur porusza go w swoich rozważaniach o zdaniu, co
prawda, w nieco innym celu, a jednak jego konkluzje są dla nas
interesujące.
„Jednakże akt dyskursu (czyli wypowiedziane zdanie – J.M.) nie jest
tylko czymś przejściowym i znikającym. Może on być identyfikowany
i ponownie rozpoznany jako ten sam, możemy także coś powiedzieć
ponownie (powtórzyć) lub wyrazić innymi słowami. Możemy wreszcie
powiedzieć coś w innym języku lub przetłumaczyć z jednego języka na
inny. We wszystkich tych transformacjach akt dyskursu zachowuje
tożsamość, którą można określić jako tożsamość zawartości zdaniowej,
"tego, co powiedziane"‖ [1, s.76].
A więc Ricoeur odpowiada twierdząco, czyli uważa, że na poziomie
semantycznym oryginalne zdanie i jego tłumaczenie są tożsame. Taka
odpowiedź pociąga za sobą daleko idące konsekwencje: znaczy to, że sens
zdania, jego treść, należy do zdania jako zdania, zaś sposób przedstawienia
tej treści (w naszym przypadku – język etniczny) jest okazjonalny. Dla nas
44
W poszukiwaniu istoty zdania
znaczy to, że sens zdania Тайна занавеса! istnieje niezależnie od tych
dwóch słów, niezależnie od tych dwóch słów, nie koniecznie zaś od słów
w ogóle. Ale możliwa jest również inna odpowiedź na to pytanie. Jeżeli
odpowiemy przecząco, za zdanie jako zdanie uznamy całość sensu
i sposobu jego przedstawienia; zdaniu w taki sposób przyznamy
nieprzekładalność.
Тайна занавеса! Tajemnica kurtyny!
Prostota tego zdania oraz bliskość spokrewnionych ze sobą języków
sprawia, że oryginał i tłumaczenie brzmią podobnie. O tym, czy to wciąż
jest to samo zdanie, winno jednak zdecydować nie jego brzmienie, lecz
jego treść. A zatem, mówiąc o zdaniu jako zdaniu, mamy przede wszystkim
na myśli jego treść; ale czy znaczy to, że sposób przedstawienia tej treści
staje się przez to okazjonalny, jak przed chwilą zasugerowaliśmy? I czy
znaczy to, że sens tego zdania istnieje niezależnie od składających się na
nie słów? Czy istniał sens tego zdania, zanim poetka wypowiedziała go
w swoim wierszu? Jakakolwiek okazałaby się odpowiedź, nie bylibyśmy
w stanie jej wystarczająco uzasadnić, skąd bowiem mielibyśmy czerpać
dowody na to, że to zdanie, na przykład, wcześniej nie istniało?
Wróćmy jednak do kwestii okazjonalności. Skąd ona się bierze?
Widzimy zdanie napisane w pewnym języku. Obok niego, w tej samej
linijce, napisane jest to samo zdanie w innym języku. Dla celów dalszego
wywodu przetłumaczmy omawiane zdanie na któryś z języków
niesłowiańskich, na przykład na angielski, po czym umieśćmy go obok
zdania Cwietajewej.
Тайна занавеса!
The mystery of curtain!
Otóż widzimy dwa zdania – oryginał i jego tłumaczenie. Nie tylko
słowa tego drugiego zdania nie powtarzają słów pierwszego, lecz nawet
litery się różnią. Mógłby się różnić także kierunek pisma (gdyby to zdanie
zostało przetłumaczone, powiedzmy, na hebrajski), jak również sposób
zapisu w najszerszym tego słowa znaczeniu.
Przypatrując się tłumaczeniu możemy wprawdzie uznać, że pod
względem znaczenia jest to prawie to samo zdanie (a priori przyjmujemy,
że żadne tłumaczenie nie może być tym samym co pierwowzór). Kiedy zaś
zwrócimy uwagę na brzmienie słów, jak również na ich wygląd,
a w przypadku dłuższych zdań także na konfigurację, a nawet na ilość
– zobaczymy, że z oryginału nic nam nie zostało. Skłaniamy się wtedy do
mówienia o okazjonalności, czyli przypadkowości tego, co nazwaliśmy
sposobem przedstawienia.
Powiedzieliśmy, że w omawianym zdaniu sposobem przedstawienia jest
język etniczny. Ale czy mówiąc o zdaniu można sobie wyobrazić inny
sposób przedstawienia niż język? I czy bywa język inny niż etniczny? Czy
mówiąc, na przykład, o języku filozofii nie mamy na myśli przede
45
Julia Marczyńska
wszystkim greki? Lecz język jako język nie jest etniczny. Nie przeczy temu
fakt, że za każdym razem spotykamy go pod postacią języka narodowego.
Co zatem, jeżeli w naszym rozumowaniu zamienimy sposób przedstawienia
na język?
Wróćmy wobec tego do zdania Cwietajewej oraz jego tłumaczenia
polskiego.
Тайна занавеса!
Tajemnica kurtyny!
Zgodnie z dotychczasowym rozumowaniem, pod względem znaczenia
te zdania prawie się nie różnią. Jeżeli zaś chodzi o język, zakładamy, że
z oryginału nic nam nie zostało. (Musimy natychmiast uściślić, że w tym
wypadku pod językiem rozumiemy brzmienie i pisownię, czyli warstwę
fonetyczną i graficzną). Czy wprawdzie nie zostało nam nic? Spójrzmy na
te zdania od strony brzmienia.
Chodzi o języki słowiańskie, a więc pewne podobieństwo jest do
przewidzenia. Pierwsze trzy fonemy – /taj/ – wprawdzie są identyczne,
jednak jeśli chodzi o sylaby, żadna z nich nie powtarza się w przekładzie;
różnią się one zarówno ilością, jak i składem. Analizowane od strony
pisma, zdania te nie wykazują więcej podobieństw. Wygląd pierwszych
dwóch liter w cyrylice i łacince jest ten sam (chodzi oczywiście o duże "T",
ponieważ małe "t" cyrylickie wygląda inaczej), jak również liter a i e. Co
do pozostałych, nawet gdy pisze się je w ten sam sposób, mają różne
wartości fonetyczne (ostatnia uwaga dotyczy w tym wypadku tylko jednej
litery – c). Jeżeli zaś spojrzymy na tych zdań warstwę leksykalną, możemy
z całą pewnością stwierdzić, że ze słów Тайна занавеса! nic nam nie
zostało, w tłumaczeniu są bowiem inne słowa; nie zmienia tego fakt, że
wspólne pochodzenie języków w sposób naturalny powoduje pewne
podobieństwo. Jeszcze wymowniejszym dowodem tej tezy jest tłumaczenie
angielskie. Porównajmy brzmienie dwóch zdań:
Тайна занавеса!
The mystery of curtain!
A zatem, widząc, że w wyniku tłumaczenia z języka oryginału (pojętego
jako brzmienie i pisownia) nic nam nie zostało, zaczynamy mówić
o okazjonalności. Cały czas rozprawiamy o wyniku tłumaczenia. Czy jednak
nie należy przyjrzeć się temu, jak wygląda sam proces tłumaczenia? Pytam
teraz o tłumaczenie na język angielski, którego dokonałam samodzielnie.
Najpierw przeczytałam to zdanie po rosyjsku. Następnie, korzystając ze
znajomości odpowiednich rzeczowników angielskich, ustawiłam je wobec
siebie tak, żeby jeden był podmiotem, drugi zaś – dopełnieniem. Później
dodałam niezbędny przyimek oraz przyozdobiłam zdanie rodzajnikiem
i wykrzyknikiem. W ten sposób dokonałam przekładu na język angielski.
W Prawdzie i metodzie Gadamer namyśla się nad tym, czym jest
rozumienie tekstu, wychodząc „od skrajnego przypadku przekładu z języka
obcego‖ [3, s.522].
46
W poszukiwaniu istoty zdania
„Tu nikt nie może wątpić, że przekład jakiegoś tekstu, choćby nawet
tłumacz wczuł się możliwie najlepiej w autora, nie jest tylko powtórzeniem
pierwotnego psychicznego procesu pisania, lecz jest odtworzeniem tekstu
(kursywa moja – J.M.), kierowanym przez sposób rozumienia wyrażonej
w nim treści. Tu nikt nie może wątpić, że chodzi o interpretację, a nie
o zwykłe powtórzenie‖ [3, s.522].
Przekład jest zatem odtworzeniem tekstu (w oryginale: „eine
Nachbildung des Textes‖ [4, s.363]). Lecz co mamy na myśli, mówiąc
o odtworzeniu tekstu? Czym jest w tym przypadku tekst? Czy nie jest tak,
że, dokonując przekładu, odtwarzamy sens tekstu, czyli jego warstwę
semantyczną, zaś warstwa syntaktyczna, czyli znakowa, ulega w tym
procesie, jak już ustaliliśmy, całkowitemu zaniechaniu? A przecież nie
mówimy o tłumaczeniu sensu, tylko o tłumaczeniu tekstu będącego
jednością sensu oraz sposobu jego przedstawiania. Nie zamierzam przez to
nazwać język sposobem przedstawiania, lecz odwrotnie: tekst jest wytworem
języka, jest mówieniem języka, i, jako mówienie, jest jednością semantyki
i syntaksy, sensu i sposobu jego przedstawiania, tego, co niewidzialne,
i tego, co widzialne – w jakikolwiek sposób to nazwiemy.
Przekład tekstu jest zatem odtworzeniem tego mówienia, ściślej,
odtworzeniem tego, co w nim powiedziane, a w ten sposób zawsze jest jego
interpretacją: nie jest on w stanie tak powtórzyć pierwotnego tekstu, żeby
go nie zmienić. Przekład tekstu zawsze jest innym tekstem. Przekład zdania
jest innym zdaniem. W pewnym istotnym sensie zdanie jako zdanie jest
zatem nieprzekładalne: nie przekłada się zdania, lecz tworzy się nowe.
W swoim dziele O gramatologii Jacques Derrida odwołuje się do
rozprawy Jean-Jacques'a Rousseau Emil, czyli o wychowaniu. Znajdziemy
tu wypowiedź na interesujący nas temat.
„Trudność pedagogiki języka i nauczania języków obcych polega na
tym, jak głosi Emil, że nie można oddzielić znaczącego od znaczonego i że
zmieniając słowa, zmienia się idee <…>‖ [5, s.229].
(W tym miejscu Derrida odwołuje się do rozprawy Jean-Jacques'a
Rousseau Émile, ou De l’éducation (w polskim przekładzie: Rousseau, J.J.,
Emil, czyli o wychowaniu, T.I-II, przeł. E. Zieliński, Wrocław, 1955)).
A jednak tłumaczymy, czyli oddzielamy znaczące od znaczonego, czy,
przynajmniej, próbujemy oddzielić, łącząc znaczone z nowym znaczącym.
W poprzednim cytacie, czyli w cytacie z Prawdy i metody, do którego się
przed chwilą odwoływaliśmy, jest jeszcze jedna niezauważona przez nas
wcześniej myśl, taka mianowicie, że przekład „jest odtworzeniem tekstu,
kierowanym przez sposób rozumienia wyrażonej w nim treści‖ („[ist] eine
Nachbildung des Textes, die durch das Verständnis des in ihm Gesagten
geführt wird‖ [4, s.363]). Gadamerowi chodzi tu przede wszystkim
o sposób rozumienia, które nigdy nie jest tylko rozumieniem, lecz zawsze
47
Julia Marczyńska
już pewną interpretacją. Przekład jest zatem odtworzeniem tekstu zarówno
pod względem syntaktycznym, jak i semantycznym. Miejsce oryginalnej
strony syntaktycznej zastępuje nowe znaczące, miejsce dawnej strony
semantycznej – nowe znaczone. Przekład kieruje się wprawdzie stroną
semantyczną, nigdy jednak nie jest ona dostępna tłumaczowi w sposób
bezpośredni, przejawia się bowiem za każdym razem przez stronę
syntaktyczną, razem z nią. Posłuchajmy tego zdania raz jeszcze
w tłumaczeniu polskim.
Tajemnica kurtyny!
Co kryje w sobie to zdanie? Jaką tajemnicę? Jest ono interesujące nie
tylko przez to, że jest przekładem. Jest ono tak niekonwencjonalnym
zdaniem, że świadczy nie tyle o tym, czym zdanie jest, ile o tym, czym ono
być może. Nie ma ono – przynajmniej na pozór – orzeczenia, nie zaczyna
się dużą literą i nie kończy się kropką: jego początek poprzedza T, a koniec
nie nadchodzi wraz z wykrzyknikiem. Widzimy jak wygląda i słyszymy jak
brzmi. Nie mówi nam jednak, co znaczy. Znaczenie tego zdania wykracza
poza to zdanie. Czy znaczy to, że jest całkowicie wyznaczone przez
kontekst? Można by się na to skusić i tym wszystko wyjaśnić. Na szczęście
jednak nie wszystko jest do wyjaśnienia. Przecież to tajemnica, тайна.
Zawsze możemy jednak spróbować o to zapytać.
Przyjrzymy się najpierw orzeczeniu. Odwołamy się w tej sprawie do
eseju Ricoeura Język jako dyskurs, do którego wcześniej już odwoływaliśmy. Otóż orzeczenie jest tym, co stanowi o zdaniu. Zdanie z kolei
jest podstawową jednostką dyskursu [1, s.73]. To, co Ricoeur nazywa
dyskursem, można by nazwać mową, mówieniem. W terminologii Ricoeura
zdanie jest zdarzeniem mowy, można go również nazwać elementem mowy,
tym, co powstaje w akcie mówienia.
„Zdanie nie jest większym czy bardziej złożonym słowem – jest nowym
bytem. Zdanie można rozłożyć na słowa, lecz słowa są czymś innym niż
nawet proste zdanie. Zdanie jest całością nieredukowalną do sumy swych
części. Składa się wprawdzie ze słów, lecz jego funkcji nie da się
wyprowadzić z funkcji tych słów. Zdanie składa się ze znaków, lecz samo
nie jest znakiem‖ [1, s.73].
Zdanie zatem składa się ze słów, jest ono jednak czymś innym niż suma
tych słów. Jest ono czymś innym niż nawet najbardziej złożone słowo.
Według Ricoeura słowo jest leksykalnym znakiem, który „jest tylko
potencjalny. Tylko zdanie jest aktualne jako zdarzenie mowy‖ [1, s.73].
Tytułem dygresji zapytam, jak w świetle tego powinniśmy rozumieć to,
co Heidegger mówi o powiadaniu słowa? Myślę, że sprzeczność jest tu
tylko pozorna i że chodzi jedynie o różnicę języków: słowo, które powiada,
jest wypowiedzią, i, jako takie, jest częścią dyskursu, czyli mówienia.
Tylko kto w tym przypadku mówi? Język mówi. Słowo mówi. Język
48
W poszukiwaniu istoty zdania
przejawia się w słowie jako wypowiedzi. Słowo rozumiemy tu w szerszym
znaczeniu – słowo jako to, co się powiada, co wypowiada się i zostaje
wypowiedziane. Czy to zakładane przez nas znaczenie słowa jest jego
znaczeniem metaforycznym? Można byłoby to tak nazwać, pamiętając
jednak, że metaforyczne znaczenie wyrazu okazuje się niekiedy jego
znaczeniem najbardziej właściwym.
Wróćmy jednak do orzeczenia. Otóż:
„dyskurs wymaga dwu podstawowych znaków – rzeczownika
i czasownika – powiązanych ze sobą w syntezie, która wykracza poza te
słowa. <…> Każdy rzeczownik, jak i każdy czasownik ma określone
znaczenie; co więcej, czasownik występuje w określonym czasie. Jednakże
tylko ich połączenie rodzi więź orzekania, którą można nazwać logosem
czy dyskursem‖ [1, s.66].
Przywołany cytat rozprawia o dyskursie, którego, jak pamiętamy,
zdanie jest podstawową jednostką. Główną ideą zacytowanego fragmentu
jest więź: wskazują na to słowa powiązanych, syntezie, połączenie. Istotą
dyskursu jest więź, powiązanie. Więź jest również istotą zdania. Nie jest to
więź dowolna, tylko porządkująca.
„Porządek i zestawienie to po grecku τάξις. <…> Połączenie porządkuje
je (słowa – J.M.), zestawiając razem; "razem" zwie się po grecku σύν.
Mówi się o "syntezie". Wstawiając spójniki, obiegowy przekład
wprowadza porządek słów. Pod względem porządku słów jest to przekład
syntaktyczny‖ [6, s.120].
Jest to cytat z rozprawy Heideggera Co zwie się myśleniem? Według
Heideggera, zdanie powstaje w wyniku porządkującego połączenia. Co
zostaje w nim połączone? Nazwa i czasownik. Podmiot i orzeczenie. Z tych
dwóch składników jedynie orzeczenie jest niezbędne. Podmiot może być
domyślny. Nie może go jednak nie być. Wróćmy wobec tego do naszego
zdania.
Тайна занавеса!
Język rosyjski jest pod tym względem interesujący, pomija bowiem
w czasie teraźniejszym czasownik jest. W czasie przeszłym, jak również
przyszłym, ten czasownik jest niezbędny. Na przykład, byłаm tutaj, będę
tutaj po rosyjsku brzmi odpowiednio я тут была (dosłownie: ja tu byłam),
я тут буду (ja tu będę). (Z tych przykładów widać, że w języku polskim
z kolei pomijany jest zaimek osobowy). A więc, jeżeli chodzi o czas
przeszły i przyszły, w języku rosyjskim, jak i w polskim, czasownik „być‖
jest potrzebny do budowania poprawnego zdania. Natomiast w czasie
teraźniejszym języka rosyjskiego tego czasownika może nie być. Na
przykład, jestem tutaj w wersji rosyjskiej brzmi я тут (ja tutaj). Zdanie On
jest filozofem. po rosyjsku brzmi Он философ. (On filozof.) itp. Widzimy
zatem, że orzeczenie również może być domyślne. A co jeżeli podmiot
49
Julia Marczyńska
i orzeczenie są domyślne naraz? To się również zdarza, szczególnie w poezji.
Warto wspomnieć chociażby ostatnie zdanie bodaj najsłynniejszego wiersza
Cwietajewej Poety (3). Ten wiersz kończy się słowami:
„С этой безмерностью
В мире мер?!‖
Na pierwszy rzut oka jest to zdanie. Na poziomie fonetycznym (jak
również semantycznym) jest to jedynie fragment, ostatnie cztery akordy
tego pełnego napięcia monologu, którym jest wiersz zaczynający się
słowami Что же мне делать, слепцу и пасынку…
Zdanie. Niby wszystko jest tu oczywiste: podmiot i orzeczenie,
powiązanie i porządkowanie, duża litera i kropka. A jednak to wcale nie
jest proste. Tajemnica kurtyny. Tajemnica zdania. Zdanie jest niewątpliwie
tajemnicą. Ale jest również kurtyną – granicą, oddzielającą od siebie
i zarazem łączącą to, co widzialne, z tym, co niewidzialne, osłaniającą
przed nami i dopiero otwierającą nam drogę ku …no właśnie, ku czemu?
(Źródło interpretacji kurtyny jako granicy „rozdzielającej i sprzęgającej
odmienne co do swej natury światy‖: [2, s.123-124]). Być może, ku temu,
co zwie się myśleniem. Czym jednak jest myślenie? Czy jest czymś innym
niżeli zbiór zdań? Trudno udzielić tu jednoznacznej odpowiedzi. Jedno
wydaje się jasne, mianowicie, że my jako istoty myślące, o czymkolwiek
próbowalibyśmy myśleć i mówić, pozostajemy zdani na... zdanie.
Literatura
1.
2.
3.
4.
5.
6.
Ricoeur P., Język jako dyskurs [w:] tegoż, Język, tekst, interpretacja: wybór
pism, wybrała i wstępem poprzedziła K. Rosner; przeł. (z fr.) P. Graff, (z ang.)
K. Rosner, Warszawa, PIW, 1989, s.65-95
Venclova T., Maryna Cwietajewa. Kurtyna, przekład autoryzowany z
rosyjskiego S. Barańczak, Zeszyty Literackie, Paryż, 13 (1986), s.117-130
Gadamer H.G., Prawda i Metoda. Zarys hermeneutyki filozoficznej, przeł.
i wstępem opatrzył B. Baran, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 2004
Gadamer H.G., Wahrheit und Methode. Grundzüge einer philosophischen
Hermeneutik, J.C.B. Mohr (Paul Siebeck), Tübingen, 1975
Derrida J., O gramatologii, przeł. B. Banasiak, Warszawa, Wydawnictwo KR,
1999
Heidegger M., Co zwie się myśleniem? Przeł. J. Mizera, Warszawa-Wrocław,
Wydawnictwo Naukowe PWN, 2000
50
W poszukiwaniu istoty zdania
W poszukiwaniu istoty zdania
Streszczenie
Ten krótki esej filozoficzny poświęcony jest poszukiwaniu istoty niezmiernie
powszedniego, a zarazem jakże fascynującego zjawiska jakim jest zdanie. Warto się nad
tym zastanowić chociażby dlatego, że jedynie za jego pośrednictwem możemy
wypowiedzieć własne zdanie, a nawet... je mieć. Zwykle uważa się, że zdanie to twór
językowy. Czy rzeczywiście tak jest? A jeśli tak, jaka jest jego rola? Czy jest ono jedynie
pośrednikiem między królestwem myśli a istotą myślącą? Innymi słowy, czy możemy
powiedzieć, że zdanie jest swoistą szatą, w którą przyobleka się myśl by stać się widzialną
i słyszalną? A może zdanie jest czymś więcej?
Zbadane zostanie zwykłe zdanie, wypowiedziane – ściślej, zapisane – w języku etnicznym.
Tłumaczenie tego zdania na inny język etniczny pozwoli rozróżnić w nim sens oraz sposób
jego przedstawiania. Po przeprowadzeniu tego rozróżnienia pojawi się pytanie, czy da się
oddzielić semantykę od syntaksy tak, by nie zrujnować zdania jako zdania. Z czego wobec
tego miałoby się składać zdanie jako zdanie?
Możliwie, że zdanie składa się ze słów. Czy jednak tylko z nich? Czym są te słowa i co
sprawia, że pewną ich grupę zaczynamy nazywać zdaniem? Uważa się, że zdanie wymaga
orzeczenia. Czy tak rzeczywiście jest?
Owe pytania, wpisujące się w problematykę filozofii języka, zostaną zbadane za pomocą jej
narzędzi: hermeneutyki, analizy strukturalnej oraz fenomenologii, zaś za materiał badawczy
posłuży zdanie z wiersza Mariny Cwietajewej wraz z jego przekładem na język polski.
Słowa kluczowe: język, słowo, zdanie, semantyka, syntaksa
51
Anton Marczyński1
Bycie na sposób σώματος. O ciele jako zjawisku
językowym
1. Wstęp
Jak – poza brutalną wiwisekcją na stole-stronie Wesaliuszowej
„fabryki‖ anatomicznej [1], mającej skądinąd swoje podstawy – da się
zbadać to, co zwie się ciałem? Żywym ciałem, czyli czymś takim, co
potrafi rosnąć, ewentualnie samodzielnie się przemieszczać oraz mniej lub
bardziej autonomicznie istnieć; co zarazem wstępuje we współdziałanie ze
wszystkim, co je otacza, odczuwając to i ewentualnie postrzegając siebie
jako uczestnika owego współdziałania, przeżywając je. Co by wobec tego
znaczyły takie odczuwanie i postrzeganie [siebie], a ponadto przeżywanie,
do którego sprowadzić można wszelkie polegające na autonomicznym
istnieniu i przemieszczaniu się rośnięcie? I, ponadto, do którego
sprowadzić można byłoby zarazem pisanie tego tekstu. A, być może,
chodziłoby i o sam tekst jako wyraz rozrastania się siedzącego przed
klawiaturą ciała? Jeśli tak, to byłoby mu trudno w trakcie pisania – czyli
swoistego rośnięcia – rozłożyć siebie w owym teatrze anatomicznym
i penetrować swoje ciało: tkanka za tkanką, organ za organem i nerw za
nerwem – nie ingerując zarazem, nie przeszkadzając swemu pisaniurośnięciu-badaniu.
Jak zatem dałoby się uchwycić ciało – w szczególności swe żywe ciało, jak
umożliwić jego penetrację, zarazem go nie unicestwiając, ale i nie rezygnując
jednak z badań w jego obrębie? Przecież owo badanie „naturalistyczne‖ rodem
z porenesansowych atlasów i teatrów anatomicznych mogłoby takiemu
unicestwieniu sprzyjać.
Być może w takim razie najskuteczniejszym sposobem na uchwycenie
i mniej lub bardziej dokładne badanie ciała byłoby operowanie słowami,
poprzez które jest ono oznaczane i poprzez które – tak czy inaczej – jesteśmy
zdani na to, aby mieć z nim do czynienia? Czyli sposobem na ciało byłby
wówczas sam wyraz „ciało‖.
Przyjęcie w jakości „klucza do ciała‖ wcielającego je języka nie jest
bynajmniej pomysłem nowym. Do podobnego eksperymentu prawie
2,5 tys. lat udał się Sokrates. Obserwujemy jego zmagania z ciałem1
[email protected], Wyższa Szkoła Informatyki Stosowanej i Zarządzania pod auspicjami
Polskiej Akademii Nauk, Warszawa, www.wit.edu.pl.
52
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
σώματιw Platońskim Kratylosie [2]. Podejście takie nie ogranicza się jednak
do traktowania owego wskazującego na ciało wyrazu wyłącznie jako jego
znaku. Pozwala ono bowiem zapytać o nie, uchwycić je tak, aby ciało
bezpośrednio się nam w języku udzielało, przywołać go do głosu. Nam
– pytającym i przywołującym – przemówić w końcu jako ciało będąc
ciałem, będąc na jego sposób – na sposób σώματορ.
2. Σῶμα
Starogreckie słowo σῶμα jest rzeczownikiem III deklinacji rodzaju
nijakiego. Wstępnie i potocznie słowo to znaczy ciało. De facto zaś lista
jego znaczeń jest znacznie dłuższa i, jak się na pierwszy rzut oka wydaje,
sprzeczna wewnętrznie. W gruncie rzeczy jednakże trudno byłoby na
podstawie tylko tej listy zobaczyć, do czego to słowo prowadzi. A żeby
przybliżyć się ku temu fenomenowi proponuję zatem spojrzeć najpierw na
ów szereg potocznych i dlatego najbardziej przystępnych jego przejawów,
zebranych w słownikach leksyki starogreckiej [3, 4, 5, 6, 7, 8]. Chodzi więc o:
 ciało człowieka lub zwierzęcia. Homer używał tego słowa wyłącznie
na oznaczenie martwego ciała, trupa, w opozycji do δέμας – żywego
ciała, lecz również tułowia, postaci (na przykład w Iliadzie: ὥς τε
λέων ἐχάρη μεγάλῳἐπὶ σώματι κύρσας [9] – tyjaklew
ucieszyłeś się wielce na ciało trafiając2); warto zaznaczyć, że
i w tekstach późniejszych – również w Nowym Testamencie – na
dookreślenie martwego ciała nie zawsze używało się odpowiednich
przymiotników, wbrew temu, co widzimy np. u Galena:νεκρόν
σῶμα [12];
 żywe ciało, a w tym również samo życie (τὸ σῶμα σώζειν – ocalić
komuś życie) bądź zdrowie (ἔχειν τὸ σῶμα κακώς – mieć złe
zdrowie), gdyż nie zawsze σῶμα było odbierane jako syntagma
„martwe ciało‖;
 ciało jako opozycja wobec ducha (εἴδωλον) lub duszy (ψυχή)
(τὰ τοῠ σώματος ἔργα[13] – działania ciała, cielesna praca);
 zwierzęce ciało jako opozycja wobec roślin
(ἐνὥραιςτεκαὶἐνφυτοῖςκαὶἐνσώμασιν,
καὶδὴκαὶἐνπολιτείαιςοὐχ ἣκιστα – o pory roku [...], o rośliny,
o ciała, a nie mniej, jeśli idzie o ustroje państwowe [14]);
2
W poetyckim tłumaczeniu Kazimiery Jeżewskiej: „Jak lew raduje się w duszy, gdy jakiś łup
niespodziany/ znajdzie‖ [10]. Natomiast w tłumaczeniu Franciszka Ksawerego Dmochowskiego:
„Jak lew uradowany, kiedy go spotyka‖ [11].
53
Anton Marczyński
 roślina lub struktura nasienia;
 jakiś organ (τὸσῶματῶννεφρῶν – nerki[15]);
 ciało w kontekście fizycznym lub matematycznym
(μεγέθουςτὸἐπὶτρίασῶμα (ἐστιν)– to, co ma trzy wymiary, jest
ciałem[16]);
 całokształt, suma (τὸσῶματοῦπαντός, τὸσῶματοῦκόσμου
– świat, wszechświat, ciało wszechświata [17]);
 cała osobowość (τὰἑαυτῶνσώματα – oni sami/one same);
 niewolnik (σώματαδὲπλείωτῶνδισμυρίωνἐπὶτὰςναῦςἀνήγαγον
– niewolników zaś ponad dwadzieścia tysięcy wprowadzili na
statki[18]3)4;
 prawa obywatelskie (ἄτιμοιτὰσώματα– pozbawieni praw
obywatelskich[19]);
 niewątpliwie chodzi także o całą jednostkę logiczną
(τὸσῶματῆςπίστεως[21] – sposób przekonywania, argument[22]);
 słabe, grzeszne ciało ([τὸσῶμα] τῆςσαρκός – ciało grzeszne5;
τὸσῶματῆςἁμαρτίας– ciało grzechu, grzeszne ciało6). W tym
aspekcie σῶμα występuje w postaci σαρκός. Wydaje się, że stają
się one niemalże synonimiczne, z tym tylko, że σάρξ jest tu
niezmiennie obecnym – chociaż nie zawsze bezpośrednio
widocznym w tekście – predykatem σώματος (εἰγὰρσάρκαζῆτε,
μέλλετεἀποθνῄσκειν·
εἰδὲπνεύματιτὰςπράξειςτοῦσώματοςθανατοῦτε, ζήσεσθε
– Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś
przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała – będziecie
żyli7);
 ciało jako siedlisko funkcji seksualnych
(καὶμὴἀσθενήσαςτῇπίστεικατενόησεντὸἑαυτοῦσῶμα [ἤδη]
νενεκρωμένον, ἑκατονταετήςπουὑπάρχων,
καὶτὴννέκρωσιντῆςμήτραςΣάρρας – I nie zachwiał się w wierze,
3
W tłumaczeniu Seweryna Hammera: "zawiedli na okręty więcej niż dwadzieścia tysięcy
jeńców" [19].
4
Takie znaczenie można spotkać również w Septuagincie (Rdz 36, 6, Tb 10, 10 etc.), a także
w Apokalipsie świętego Jana (Ap 18, 13) etc.
5
Kol 2, 11, tłumaczenie według Biblii Tysiąclecia [23]. Faktycznie nie da się przetłumaczyć
dosłownie tego wyrazu na język polski.
6
Rz 6, 6.
7
Rz 8, 13, tłumaczenie według Biblii Tysiąclecia [23].
54
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
choć uznał ciało swe za obumarłe – bo miał już przecież prawie sto
lat – i obumarłe już było łono Sary8);
 ciało jako podstawa życia śmiertelnego (σῶματοῦθανάτου– ciało
śmierci, śmiertelne ciało9; εἶναιἐνσώματι – być w ciele czyli być
żywym, poddanym śmiertelnym chorobom[24]). Paweł, jednak, jak
sam mówił, nie wiedział, czy podczas swej ekstazy religijnej – gdy
został wyniesiony „na trzecie niebo‖ – był w ciele czy poza nim
(εἴτεἐνσώματιοὐκοἶδα, εἴτεἐκτὸςτοῦσώματοςοὐκοἶδα– czy
w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem10);
 narzędzie doświadczeń ludzkich, cierpienia11, ale także zresztą
podstawa jakiejkolwiek aktywności; w tym sensie σῶμα nabywa
również cech topologicznych
(δοξάσατετὸνθεὸνἐντῷσώματιὑμῶν – chwalcie więc Boga
w waszym ciele12; jak również: διὰτοῦσώματος – [tutaj:] w ciele13);
 grupa ludzi (τὸτῆςπόλεωςσῶμα – społeczność miasta[25]),
szczególnie zaś Kościół chrześcijański
(οἱπολλοὶἓνσῶμάἐσμενἐνΧριστῷ–[my] liczni jesteśmy jednym
ciałem Chrystusa14);
 wreszcie – w tradycji chrześcijańskiej – jest to sakralne ciało
Chrystusa (τοῦτόἐστιντὸσῶμάμου– to jest ciało moje15, stąd też
σῶμα πνευματικόν– ciało duchowe16), jak również jego ciało
ziemskie.
Wobec tego chodzi o „ciało‖: żywe czy martwe, przeciwstawione duszy
lub duchowi albo też – odmiennie – jakoś związane z nimi; jest to „ciało‖
jako osoba lub „ciało‖ jako grupa ludzi, jako konkretna istota lub też jako
figura geometryczna. Wszystko to właśnie nazywa się σῶμα.
Nie wspominałem natomiast jeszcze o pochodnych – rzeczownikowych
i przymiotnikowych – formach tego słowa. Zacznę od nich, by następnie,
w regresji niejako zwrócić się do związanych z σώματι i wskazujących na
8
Rz. 4, 19, tłumaczenie według Biblii Tysiąclecia [23].
Rz. 7, 24. W Biblii Tysiąclecia: "ciało, [co wiedzie ku] tej śmierci" [23].
10
2 Kor. 12, 2, tłumaczenie według Biblii Tysiąclecia[23].
11
Zob. 2 Kor. 4, 10, Gał. 6, 10.
12
2 Kor. 6, 20, tłumaczenie według Biblii Tysiąclecia [23].
13
2 Kor. 5, 10, tłumaczenie według Biblii Tysiąclecia [23].
14
Rz. 12, 5. W Biblii Tysiąclecia: "wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie"[23].
15
Mat. 26, 26.
16
1 Kor. 15, 44.
9
55
Anton Marczyński
sposób ich powstania czasowników. Te ostatnie z kolei poprowadzą nas ku
temu, co jawi się jako σῶμα.
Oto więc niektóre z odpowiednich przykładów:
1. Σωματικός– cielesny, fizyczny, materialny i na pozór podobne do tego
słowo σωματοειδής, gdyż mówiące o podobieństwie, podobnym
wyglądzie (nie zawsze chodzi tu o ciało) – jest to podobieństwo
wcielone i dlatego znaczy czasem coś cielesnego, co da się zobaczyć.
Wskazuje ono również na samą cielesną naturę – τὸ σωματοειδές.
2. Τὸσωμάτιον – małe ciało, ciałko, lecz takżejest to ciało, jak
gdyby,ulotne, cienkie, a równieżtrup, zwłoki. W swoim słowniku Walter
Bauer przetłumaczył τὸσωμάτιον także jako ciało transcendentne[26],
co można byłoby chyba wyjaśnić przez wspomnianą ulotność.
Natomiast, jeżeli przywołamytu słownictwo Husserla, możemy
sprecyzować, że takie ciało – jak każdy byt transcendentny –prezentuje
się „tylko przez przejawy‖ [27], a więc chodziłoby o fenomen
przyjmujący postać rzeczy (być może: przyjmujący także postać
rzeczy), przejawiający się poza świadomością (być może: także poza
świadomością), dany w wyglądach bądź w perspektywach (być może:
dany także w wyglądach bądź w perspektywach).
3. Τὸ σωματεῖον– sposób funkcjonowania oraz współistnienia
społecznego, korporacja. I znów mamy ten sam rezultat, co w wypadku
σώματος. Mianowicie chodzi tu faktycznie o wszystko, co można tylko
sobie wyobrazić, o wszelki oddzielny, cały byt.
Czy możemy dowiedzieć się chociaż czegoś o takim zjawisku, które
– jak się okazuje – rości sobie pretensje do bycia tożsamym z samym bytem?
Albo właściwym każdemu bytowi? Przecież to nie jest to samo. Słowa
pochodne od σώματος nie mówią o nim nic ponad nie samo, lecz tylko
powtarzają, że takie ciało wcale nie ogranicza się ani do powłoki fizycznej
człowieka bądź jakiegokolwiek przedmiotu, ani do rozumianej potocznie
materialnej lub fizykalnej natury, bo pojęcie to rozciąga się również, na
przykład, na figury matematyczne. Innymi słowy, σῶμα ogranicza się do
wszelkiego „czegoś‖, rozprzestrzenia się na wszelkie byty, dotyczy na swój
sposób wszystkiego.
Jakiż to specyficzny sposób takiego rozprzestrzenienia się σώματος,
który by prowadził do każdego bytu, a zarazem nie wymuszał na nas
natychmiastowego i, pochopnego zapewne, stwierdzenia ich tożsamości?
56
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
3. Bycie na sposób σώματος. Participia
Tylko samo bycie bytu przerasta swą ogólnością bycie na sposób
σώματος. Heidegger mówi, że pytanie o nie – o bycie bytu – jest
podstawowym dla całej filozofii [28]. I zawiera ono w sobie każde inne
zasadnicze pytanie. Albo też każde inne pytanie sprowadza się do tego
podstawowego: pytanie o cokolwiek sprowadza się do pytania, że owo
cokolwiek jest będące. Mówiąc zresztą o byciu bytu, Heidegger posługuje
się imiesłowemἐόν(będące, bytujące), gdyż jest on czymś szczególnie
wyróżnionym. Ów imiesłów łączy w sobie zarówno rzeczownikowe, jak
i czasownikowe znaczenie, pokazując tym samym swoją doniosłą
dwoistość: „Zgodnie z nią, bytujące istoczy w byciu, bycie zaś istoczy jako
bycie bytującego‖[29].
A więc, wracając do poprzednio postawionej tu hipotezy: σῶμα
powtarza poniekąd los bytu, gdyż świadczy o czymś właściwym
wszelkiemu bytowi. Na dodatek, każde σῶμα jest oczywiście bytem. Nie
mamy, jednak, żadnych podstaw,żeby stwierdzić, że pokrywają się one ze
sobą, że każdy byt jest σώματι– jakkolwiek niektóre byty na pewno są.
Wobec tego σῶμα określa pewien rodzaj tego, co jest. Gdy więc – żeby
jednoznacznie (bądź jednosłownie) przedstawić bycie na sposóbσώματος
– utworzymy imiesłowowe formy na podstawie bezokoliczników σωματοῦν
lub σωματόεσθαι, otrzymamy odpowiednio σωματοῦν lub σωματούμενον.
Pierwsza z tych form może znaczyć m.in. „ucieleśniające‖, druga zaś
– „ucieleśniające się‖17. I wtedy w ten sam sposób ἐόν (będące) – to
jestparticipium od ἔμμεναι czyli εἶναι (od być) – będzie zawierało
również owe σωματοῦν oraz σωματούμενον, gdyż „ἐόν, ens, bytujące,
jest imiesłowem, który skupia w sobie wszystkie możliwe participia‖[30].
Na jakiej jednak podstawie musimy ograniczyć zakres „powszechności‖
σώματι? Na czym polega ów specyficzny sposób jego bycia? Nawet
gdybyσωματοῦν/σωματούμενον nie było tak rozpowszechnionym
zjawiskiem, musiałby istnieć pewien zestaw participiów, który dałoby się
do niego sprowadzić (dokładnie w ten sam sposób, jak do ἐόν sprowadza
się wszystkie możliwe participia w ogóle). Zatem musi istnieć szereg
fenomenów charakteryzujących się poprzez bycie na sposóbσώματος.
A zarazem musiałby istnieć także inny szereg, który odwrotnie nie
należałby do takiego rodzaju zależności.
17
Niekoniecznie mowa tu o samym ucieleśnieniu, lecz również może być o wysłowieniu bądź
skupianiu. Należy zauważyć, że bezokolicznikowa oraz imiesłowowa forma czasownika
σωματόω wyglądają identycznie: σωματοῦν. Zdarza się to w wypadku czasowników
kontrahowanych.
57
Anton Marczyński
4. Σωμασκέω
Spróbuję wobec tego na powrót rozdzielić imiesłowową formę
σωματοῦν/σωματούμενον(uwzględniam tu jednocześnie zarówno
activum, jak i media-passivum), skupiając uwagę na formie czasownikowej.
Wyjaśnię tym samym, co ona ma znaczyć: bycie „ciała” czy bycie
„ciałem”,czylibycie σώματοςczy bycie σώματi? I owszem, fakt, że taki
sposób bycia jest modusem bycia bytu, gdzie rzeczownik „byt‖ występuje
w dopełniaczu, może podpowiadać za sprawą samej tylko analogii. Mimo
to, zwrócenie na tę kwestię szczególnej uwagi dostarczyłoby, jak się
wydaje, wielu cennych informacji na temat omawianego sposobu bycia,
a stąd i na temat samegoσώματος, jego zasięgu.
Czy istnieje zatem jakaś różnica pomiędzy jedną a drugą formą, czy też
są one w swej istocie tożsame? Jeżeli taka różnica istnieje, to czy tylko
jedna z tych form odpowiada byciu na sposóbσώματος, czy obie? A jeżeli
jedna, to która?
Zacznę od bycia σώματi, bycia czymś bądź kimś – przypuszczając, że
o nie właśnie chodzi.
Zwróćmy uwagę na czasownik, który możemy powiązać z badanym
sposobem bycia przede wszystkim ze względu na sam jego temat słowny:
σωμασκεῖν (słownikowa forma – σωμασκέω). Pierwsze znaczenie, które
w związku z nim wskazują słowniki, to ćwiczyć, gimnastykować. I od razu
znaczy to: w taki czy inny sposób wykonywać czynność niemożliwą bez
ciała (wskazywanego przez temat), a zarazem skierowaną na samo ciało.
A więc znaczy to: być w ciele i działać na ciało poprzez samo ciało, by
stało się ono bardziej ciałem lub ciałem pozostało, by rzeczywiście było
ciałem. Jeżeli zatem przyjmiemy, że jest to przykład bycia czymś/kimś,
byciaciałem-σώματι, to narzędnikowa forma rzeczywiście jest tutaj na
miejscu.
W tym przykładzie od razu można zauważyć pewnego rodzaju
tautologię, a zarazem nawet rozcięcie, jako że o ciele mówi się tu nie tylko
niejednokrotnie, lecz i na różne sposoby: nie da się gimnastykować bez
ciała, gimnastykowanie wszak samo w sobie przewiduje jego obecność,
w nim się odbywa; ciało jest aktywną podstawą takiej czynności, ale
zarazem też jej przedmiotem oraz celem. W byciuσώματι – czymś
jednolitym, jak wydawało się przed chwilą – ujawnia się pewien
wewnętrzny podział: takiebycie ciałem jest tu niejako wtórne wobec
pewnego rodzaju źródła, z którego pochodzi. Z drugiej zaś strony, owo
źródło przechodzi doσώματι, staje się nim, γίγνεται σώματι, jak
mogliby powiedzieć Grecy (co także nie znaczy, że stając się wreszcie
jestσώματι). Ten źródłowy sposób można byłoby określić mianem bycia
58
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
ciała: chodzi tu o ciało przyjmujące postać źródła, chodzi o ciało, które posiada
jeden tylko przypadek gramatyczny przebywając niezmiennie w genetiwie,
chodzi o „σώματος‖. Dopiero konsekwencją takiego źródłowego przypadku
jest stan, który ma być tu w dativie (łączącym w sobie zarówno celownik, jak
i narzędnik) i nazywa się – odpowiednio – „σώματι‖.
Co dało nam zatem takie wyjaśnienie? Okazuje się więc, że
σωματοῦν/σωματούμενον odpowiada jedynie byciuσώματος lub nawet
byciu z σώματος. Bycie na sposób takiego ciała (chodzi o σῶμα) – nie jest
więc byciem ciałem, lecz jest źródłem ku niemu dążącym, samym
dążeniem, noezą – jeżeli odwołamy się do terminologii Husserlowskiej
– która jeszcze nie osiągnęła noematu, która jeszczego nie posiada.
Przypomnę, że w σωμασκεῖν – dlatego i w jego aktywnym participium
σωμάσκων, określającym czynność gimnastykowania – chodzi o ciało,
stające się bardziej ciałem, jak gdyby ta czynność nie znała końca i ciągle
przybliżała się tylko do swego celu. Co by wtedy znaczyło takie dążenie
ciała, jeśli nie stopniowe opanowywanie ciała? Opanowanie jako
posiadanie siebie, uwieńczenie owej intencji, która kryje się w byciu
σώματος i wyraźnie dąży do niego samego, lecz w nieco innym stanie
– już dokonanym, osiągniętym, uzyskanym, opanowanym, właśnie.
A wtedy stawanie się bardziej ciałem znaczy tu coraz lepsze jego
opanowanie.
Wobec tego participium σωματοῦν/σωματούμενον wskazuje przede
wszystkim na bycieσώματος. O pewnym pragnieniu bycia σώματι
dowiadujemy się z σωμάσκων dzięki właściwemu mu rozszczepieniu się
na pół. Ono – owo gimnastykowanie – wskazuje na stawanie sięσώματι
[z] σώματος. Dlatego możemy powiedzieć, że stawanie się okazuje się
tożsame z byciemσώματος, charakteryzuje bowiem samą jego istotę jako
ciągłe wydarzanie się w nieustannym samoodniesieniu. Ten stan z całą
pewnością nazwać można samo-dzielnością, gdyż mowa o działaniu
w oparciu o siebie tylko – i nic nie może temu stanąć na przeszkodzie
– chyba że tylko to siebie jest już niczym? Ale może niczym właśnie jest,
o ile σώματος jest jedynie aspektem pojawienia się, uobecnienia się bytu,
jest – powtarzam – źródłem dążenia ku niemu?
A więc taka postać samoodniesienia jest dość specyficzna i nie
należałoby nawet rozumieć jej literalnie, gdyż nie chodzi tu o sam kierunek
„od siebie i do siebie‖. Owe „od siebie‖ i „do siebie‖ nie są bowiem jakimiś
instancjami, dokładnie wyodrębnionymi punktami bądź faktycznymi
przedmiotami, pomiędzy którymi ruch się odbywa. Mowa tu nie o faktach,
lecz tylko o cechach pewnego jednostkowego aktu, który nazywa się
59
Anton Marczyński
σῶμα. Są to atrybuty, które nazywają się „σώματος‖ i „σώματι‖.
Wskazują na σῶμα w tym jedynie, że σῶμα ma źródło i cel, że jest ono
właściwie dążeniem, że mając w sobie cechy wskazujące tylko na siebie
ów akt-σῶμα charakteryzuje się jedynie poprzez zaimek „siebie‖: „od
siebie‖, „do siebie‖. Przywołane wcześniej „samoodniesienie‖ tylko w tym
zaimku zwrotnym znajduje swoje podłoże leksykologiczne, a zarazem
bezpośredni wyraz językowy. To dlatego „samoodniesienie‖ zostało tu
przywołane, by naprowadzić nas na myśl o zaimku zwrotnym. Σῶμα nie
wskazuje na swoją obecność zarówno w źródle, jak i w celu – wskazuje
natomiast na sam ruch gdzieś pomiędzy nimi. Wskazuje na zasadnicze,
niekończące się i odbywające się za sprawą siebie samego stawanie się,
nigdy niekończące się uobecnianie. Dlatego nie możemy zarzucić sobie, że
kiedy mówimy tutaj o tym samym, wydawałoby się, jako o różnych
faktach, to dokonujemy ekwiwokacji. Przecież „σώματος‖ i „σώματι‖
żadnymi faktami nie są. Natomiast najbliższe faktyczności (ale i tak nie
przynależące do jej obszaru) jest tu tylko stawanie się [siebie].
Szczególność tego „samoodniesienia‖ polega na tym, że σῶμα przybiera tu
postać wypowiedzi performatywnej: mowa σώματος wskazuje na ciągle
trwającą realizację siebie samego, na σῶμα, które – powtórzę – nie jest
faktem. Gdy σῶμα‖mówi‖: „staję się‖ (gdy ono się, innymi słowy, uobecnia),
to poprzez takie mówienie rzeczywiście się staje. „Należałoby raczej uściślić
– pisze Agamben – iż owa performatywna samoodniesieniowość ustanawia się
zawsze skutkiem zawieszenia normalnego denotacyjnego funkcjonowania
języka. Wypowiedź performatywna tworzy się bowiem w istocie siłą rzeczy za
pomocą pewnego dictum, które rozważane z osobna jest czysto konstatującej
natury, a bez którego performatyw pozostaje pusty i nieskuteczny‖ [31].
5. Γυμνόω
Poza tym gimnastykowanie nie odsyła nas jedynie ku σωμασκέω, co nie
tylko znaczy „ćwiczę‖, „gimnastykuję‖, lecz również do γυμνόω – „odsłaniam‖, „obnażam‖. A więc γυμνόω – odsłaniam to, co może zacząć ćwiczyć,
„robię go widocznym, zauważalnym‖.
Czy nie o to chodziło nam przed chwilą? Nie da się wszak
gimnastykować nie posiadając ciała, a skoro tak, samo gimnastykowanie
okazuje się w gruncie rzeczy manifestacją ciała, jego obnażaniem. I nie
powinien nas zmylić fakt, do którego ponoć pochodzenie słowa
„gimnastyka‖ ma odsyłać, że starożytni Grecy ćwiczyli bez ubrań. Nie
o taką potocznie rozumianą nagość tu chodzi. Przy tym nie mówię tu
60
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
o obnażeniu jako dokonanym fakcie, lecz o obnażaniu, które nas jedynie do
tego stanu przybliża. Ciągle przybliża. A „ćwiczące‖ ciało wówczas staje się.
Nieprzerwanie stające się ciało dąży do uobecnienia, przejawienia,
pokazania siebie. Lecz zarazem – i ten niesamowity paradoks należy do
natury σώματος – im bardziej takie ciało pragnie stać się widoczne
i przybrać jakieś kształty, im bardziej przybliża się do swej istoty bez
jakichkolwiek domieszek (zatem w jej czystości i nagości), tym bardziej
staje się ono ulotne, nieuchwytne – aż do całkowitego zniknięcia w swoim
czystym stawaniu się. Nagie ciało w zasadzie jest niewidoczne, a ponadto
ono nie istnieje jako fakt dokonany.
Jednak co to właściwie znaczy: nagie ciało nie istnieje? A to właśnie, że
ciało nigdy nie istnieje samo. Jego istota przejawia się bowiem i jest obecna
jedynie dzięki horyzontowi, kontekstowi, dzięki wszelkim dopełnieniom
i domieszkom, które pełnią zarazem rolę szat. Samo w sobie, w bezruchu,
poza wszelkim tłem, światem, przestrzenią – odwołam się do terminologii
Merleau-Ponty'ego – nie ma ono sensu: nie postrzega i jest raczej
niepostrzegalne. Ciało nie ma sensu poza obrębem świata. „Ciało jest
naszym ogólnym sposobem posiadania świata‖ [32]. To, że takie ciało nie
jest poza światem – poza jakimkolwiek kontekstem – obecne, znaczy, że
nie jest ono obecne dla siebie, gdyż wszechogarniające samoodniesienie
(jak wskazałem wyżej) należy do istoty takiego bytu, którym jest σῶμα.
Czy więc status ontologiczny ciała radykalnie zmienia się w chwili, gdy
okazuje się ono pozbawione okrycia, którym może być cokolwiek – od
całego świata po ubrania? Czy należy to rozumieć tak, że jego (ciała)
istnienie staje się mniej wyraźne – aż do zupełnego zniknięcia? Czy też,
być może, okazuje się ono nigdy niekończącym się aktem hipostazowania
– ale już na pewno nie hipostazą, nie faktem? Czy tak oto ciało przestaje
być ciałem albo wręcz przestaje być w ogóle?
Owszem, jeżeliby zupełne odarcie z szat było rzeczywiście możliwe, to
nie tylko stracilibyśmy to ciało z widoku – przestałoby istnieć też i dla
nas18. Co więcej, ono samo straciłoby z widoku siebie, chociaż ów
charakteryzujący je wewnętrzny pęd ku sobie – ku σώματι – zapewne by
pozostał. Albowiem jeżeli chodzi o ten pęd, nie zakłada się obecności
σῶμαtu i teraz, lecz zakłada się to, czym ewentualnie ono może być.
A pragnienie jest tu skierowane ku niepewnej przyszłości – i tyle. Σῶμα
jako specyficzny stosunek pomiędzy „σώματος‖ i „σώματι‖ zupełnie nie
potrzebuje widzenia siebie, chyba że jedynie w projekcie, ponieważ
18
Por.: „vocavitque Dominus Deus Adam, et dixit ei: ubi es?‖ (Gen. 3, 9) [33] – „Pan Bóg
zawołał na mężczyznę i zapytał go: »Gdzie jesteś?«‖ (Rdz. 3, 9, tłumaczenie według Biblii
Tysiąclecia [23])
61
Anton Marczyński
dopiero się staje. Takie nagieciało rzeczywiście nie jest obecne, lecz
uobecnia się, a domknięcie tego aktu może wydarzyć się lada moment.
Wtedy σῶμα wprawdzie będzie potrzebowało okrycia, by uwidocznić się
przed sobą tu i teraz; będzie potrzebowało kontekstu, w którym ono – dziki
i nieokreślony przed chwilą jeszcze żywioł – mogłoby zaistnieć, przybrać
różne perspektywy, w których sobie i innym byłoby przedstawione.
A więc zupełne odarcie z szat – jak mogłoby się wydawać – nie jest
raczej możliwe: jak wszechogarniającego zatem wysiłku wymagałoby
zmuszenie do bezpodstawnego, nieuzasadnionego ruchu tego, co już dawno
temu ustało, stało się? Muszę zaznaczyć, że pod mianem ruchu rozumiem
tutaj nieustanne hipostazowanie, odarcie z szat, przeciwstawione zamarłej
w sytuacji cielesnej hipostazie. Natomiast nie jest to ruchani gesty
przywołane przez Sartre'a w Bycie i nicości, gdzie owe pojęcia, przeciwnie,
występują niejako jako ubrania świadczące o sytuacyjności ciała [34]. Nie
chodzi mi także o takiego rodzaju ruchy, które można byłoby sprowadzić
do rozumianej przez Merleau-Ponty’ego motoryczności, „w której rodzi się
sens wszystkich znaczeń (der Sinn aller Signifikationen) w obszarze
przestrzeni przedstawianej‖ [35].
Możliwe jest jednak odarcie z szat powierzchowne, chwilowe
i pośrednie, aby na chwilę i za pośrednictwem jakiegoś wpisanego w inny
mikrokontekst instrumentarium pewną powierzchnię uczynić niewidoczną,
sprawiając nagość i niejako odkrywając σῶμα. Taki zabieg – skierowany
na powrót do ciągłego uobecniania się σώματος oraz na wytrącenie go
z najbardziej widocznego kontekstu (żeby przedstawić bez domieszek,
w jego nagości) – okazuje się jednak skazany na niepowodzenie, gdyż jest
połowiczny i nie skierowany mocą zaiste boską na całość procesu:
„W rzeczywistości tylko obnażenie, tylko nieskończona gestykulacja
pozbawiają ciało szat i łaski‖ [36].
Nie znaczy to jednak, że człowiek nie przyznaje sobie czasem
kompetencji boskich, podejmując wysiłek przeistaczania bytu obecnego
w nieobecny, istniejącego w nieistniejący. Podejmując ten wysiłek, pragnie
on zarazem uniknąć związanego z takim przedsięwzięciem grożącego mu
niebezpieczeństwa, ewentualnej traumy – ucieka więc do różnego rodzaju
sztuczek.
Oto jedna z nich. Przywołam tu paradygmatyczny przykład: wiadomo,
że przed egzekucją naziści (mechanizm ten był znany również wcześniej)
często zmuszali ofiary do kompletnego rozebrania się. W taki sposób nie
tylko sprowadzali swe ofiary do statusu zwierzęcia, bezbronnego nieczłowieka, bezdusznej wręcz rzeczy, której zniszczenie na pewno nie
dorównuje wyzwaniu zabicia innej osoby. Rozebranie było bowiem także
bardzo skutecznym zabiegiem skierowanym na eliminację osoby w ofierze,
62
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
– i zarazem na eliminację sprawcy w kacie. Tak otomorderstwo
przemieniało się w zwykłe sprzątanie, które wspaniale wpisywałoby się
w schemat przyzwoitego funkcjonowania w społeczeństwie. Był to zabieg
przeprowadzany – rzecz jasna – na korzyść samych oprawców, dla ich
komfortu psychicznego. Jakie bowiem istnieją skrupuły przed tym, aby nie
tyle zniszczyć, ile usunąć coś i tak niemalże nieistniejącego, a już na pewno
nieobecnego tu i teraz? A ponadto: czy jest aż tak wielką zbrodnią
zmuszenie kogoś jedynie do rozebrania się w czasie, gdy miara zbrodni
wydaje się być niepewna (lecz jakoś jednak obecna)? Mowa więc
o zniszczeniu podzielonym na etapy, o rozczłonkowanym, albo nawet
o podwójnym zniszczeniu, które i tak zresztą zaczyna się w chwili
obnażenia. A jednak, w chwili bardzo nietrwałej, egzekucja musi być
dokonana jak najszybciej (czy to w ogóle możliwe?), zanimtakie ciało
– prześwitujące, uobecniające się σῶμα– nie okryją nowe szaty lub co
najmniej prowizoryczna osłona, nakreślająca jego dynamicznie zmieniające
się i przybierające na znaczeniu kontury. Wszak σῶμα – choć wtórnie
wobec [z-] σώματος – charakteryzuje się dążeniem [ku-] σώματι, o czym
niejednokrotnie już była tu mowa. I tym samym chwila, w której przebywa
takie ciało, rzeczywiście przemija.
Otóż, powtórzę, że obnażane ciało umyka spojrzeniu (i dlatego też
obecności przed spojrzeniem) tylko na chwilę, trwającą czasem nie dłużej
niż jedno mgnienie oka. Umyka, by ukazać się pod nową osłoną. Wracam
zatem do paradoksu leżącego w naturze takiego ciała: im bardziej się ono
uwidacznia w swej czystości, w nagości, tym mniej jest widoczne. I dlatego
nie mamy również dostępu do samej jego nagości. „Nagość w dosłownym
znaczeniu, jako wydarzenie nieprzybierające nigdy spełnionej formy, jako
forma niedająca się w swoim stawaniu całkowicie uchwycić, jest
nieskończona, staje się bez końca. Jej natura jest w swojej istocie wadliwa,
jest jedynie wynikiem braku łaski; nagość nie może więc nigdy nasycić
wzroku tego, komu się ukazuje i kto nadal chciwie jej szuka nawet wtedy,
gdy usunięto już najmniejszy skrawek ubioru, gdy wszystkie ukrywane
części ciała bezwstydnie uwidoczniono‖[37].
6. Samo-dzielność
Gimnastyka polega więc na odsłanianiu, na obnażeniu tego, co kryje się
pod powłoką składającą się z czegoś innego niźli to, co się odsłania,
z czegoś, co da się usunąć. A zarazem gimnastyka jest skierowana na to, by
ciało stało się bardziej ciałem bliższym swej istoty, by można było je
opanować i, odpowiednio, ową istotę osiągnąć. Zarówno pierwsze, jak
i drugie zamierzenie skierowane jest na istotę ciała wolną od obcych
inkluzji. Z jednej stronyobnażenie i oczyszczenie, z drugiej zaś stawanie się
63
Anton Marczyński
bardziej sobą poprzez samoopanowywanie – wszystko to wskazuje na
właściwe już samoodniesienie w najbardziej intymnej postaci.
W gimnastykowaniu σῶμαwskazuje na siebie niczym zawodnik
eksponujący opanowanie swego ciała. Ale czy znaczy to, że tak
gimnastykujące się ciało koniecznie postrzega siebie jako siebie? A może
chodzi o coś innego?
Mówimy o gimnastykowaniu zawierającym w swoim znaczeniu wyraźne
samoodniesienie się [σώματος do σώματι]; mówimy o pewnego rodzaju
byciu siebie, skierowanym na bycie sobą; mówimy o jakiejś samo-dzielności,
skierowanej na samo-opanowanie jako już dokonaność, faktyczność,
oddzielność od wszystkich innych bytów, posiadającą swą oddzielność przez
siebie samo – przez coś własnego, osobistego, intymnego.
W taki właśnie sposób – poprzez owo gimnastykowanie-σωμάσκων,
które jest jednym z przykładów działania σώματος i które niczym pryzmat
rozkłada σῶμα na całe spektrum składników – mówimy także o nimjako
intymnym, bo tylko własnym byciu. Byciu dlatego tożsamym de facto ze
swoimi participiami (aktywną i pasywną formą, tożsamymi też, jak się
okazuje, ze sobą): σωματοῦν oraz σωματούμενον, będącymi z siebie,
będącymi [z] się, stającymi [z] się, stającymi się sobą, σωμάσκων,
przedstawiającymi się jako skierowane na bycie sobą. Wszystko to jest
właściwe dla σώματος. Natomiast σῶμα, jak się wydaje, wskazuje to
samo, co przyimek „z‖ w połączeniu z zaimkiem zwrotnym „siebie‖:
z siebie. Poprzez σωμάσκων sięgamy więc tych źródłowych w wypadku
σώματος imiesłowów i związanych z nimi czasowników. Lecz należy już
chyba zwrócić się ku nim samym, muszą bowiem wskazywać na σῶμα,
bycie na sposób σώματος bezpośrednio, na samo bycie [z] takiego ciała,
na stawanie się.
Mamy zatem bezokoliczniki σωματοῦνoraz σωματόεσθαι,
bezokoliczniki w formie aktywnej oraz zwrotnej, którychwolno tu używać
na przemian: samo σῶμα ze względu na swój zwrotno-zaimkowy charakter
daje nam do tego powód bez względu na ich potoczne użycie. Do tej pary
bezokoliczników można dołączyć jeszcze jeden: σωματοποιεῖν. Z jednej
strony słowo to można byłoby postawić w jednym rzędzie ze wspomnianym tu
σωμασκεῖν chociażby tylko z powodu podobnej względem pierwszych
dwóch bezokoliczników wtórności, to jest przez wskazanie czynności
niejako przewyższającej w samej swej budowie syntaktycznej czynność
64
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
związaną tylko z tym, czym σῶμα jest. Z czasownika σωματοποιεῖν19 da
się wyodrębnić ποιεῖν – czynić. Aczkolwiek w poprzedniej analizie skutecznie
użyłem σωμασκεῖν niczym rozszczepiającego światło pryzmatu rozkładając
badany fenomen na czynniki pierwsze, szczególny zaś akcent kładąc na jego
specyficzne samoodniesienie. Coś podobnego ma się dziać z σωματοποιεῖν,
coś tu ma być specjalnie wyakcentowane. Tym czymś jest wskazanie na
czynność σώματος samą w sobie, na to, czego poszukujemy również
w σωματοῦνoraz σωματόεσθαι. Dlatego ustawimy wszystkie trzy
infinitiwy w jednym szeregu. Tym bardziej, że nawet na poziomie mowy
potocznej ich znaczenia, jeżeli nie zbiegają się całkowicie, to organicznie
dopełniają się nawzajem.
7. Σῶμα a λόγος
Σωματόεσθαι znaczy ucieleśniać się, czyli to samo, co σωματοῦν lub
σωματοποιεῖν. Ale znaczy również:czyniąc coś ciałem-σώματι,zbierać
w całość, dodawać siły, to jest wzmacniać, a zarazem też wysławiać.
Mówiąc krócej: czynić ciałem poprzez skupienie i wysłowienie, czynić coś
ciałem czyli skupieniem bądź słowem. A jeżeli wspomnieć, że samo
skupienie, zdaniem Heideggera [39], należy do istoty logosu, możemy
przetłumaczyć owe bezokoliczniki jako: czynić coś ciałem-słowem,
ciałem/σώματι-słowem/λογῷ. Albo, nieco inaczej, ponieważ σῶμα
charakteryzuje się zarówno poprzez [ku-]σώματι, jak i [z-]σώματος,
dlatego możemy nie tyle odwrócić wspomniany łańcuszek z ciałem
(σῶμα) i słowem (λόγος), ile przedstawić go z nieco innej perspektywy,
uwzględniającej odmienny aspekt gramatyczny/ontologiczny. Wobec tego
mowa również o tym, by czynić coś z ciała-słowa, ciała/σώματοςsłowa/λογοῦ. Chodzi tu o działanie σώματος, jak też, odpowiednio,
o działanieλογοῦ.
Grecka σωμάτοσις wskazuje na istotę działania σώματος. Uosabia
ona pewnego rodzaju sposób bycia bytu (wyistaczania bytu-σώματος)
poprzez bezpośrednie znaczenia tego słowa: zgęszczenie, skupienie.
A σωματοῦν wobec tego znaczy zgęszczać, skupiać i zbierać w jednym.
Wszak, samo wysłowienie jako zgęszczenie, skupienie, jako Heideggerowskie kładzenie, należy do istoty każdego bytu (a zatem i do σώματος).
19
Forma słownikowa σωματοποιέωm.in. znaczy: „1. ucieleśniać, uosabiać 2. wzmocnić,
połączyć, zebrać w całość 3. dodawać siły, odżywiać, pokrzepiać 4. odnawiać, wzmacniać 5.
wysławiać, wyolbrzymiać‖ [38].
65
Anton Marczyński
„Każde zbieranie już jest kładzeniem. Wszelkie kładzenie jest z siebie
zbieraniem‖ [40]. Poprzez kładzenie Heidegger oddał tutaj „właściwy sens
słowa λέγειν20‖ [41].
Poprzestanę na razie na stwierdzeniu, że σῶμα, będąc uosobieniem
pewnego rodzaju skupienia, koncentrowania, zbierania, zgęszczania (stąd
właśnie pochodzi znaczenie σωμάτοσις, jak również σωματοῦν),
ukazuje się w ten sam sposób co λόγος: wskazuje na bycie bytu (chociaż
niekoniecznie każdego bytu). Zatem tak, jak w odpowiedzi na pytanie
„czym jest Λόγος?‖Heidegger mówi„ὁΛόγοςλέγει‖ [42] 21, można
powiedzieć, że w wypadku podobnego pytania o ciało-σῶμα najbardziej
stosownym będzie zdanie „τὸσῶμασωματοῖ‖, wskazujące zarówno na
ucieleśnienie, jak i na wysłowienie, a we wszystkim tym na przywołane tu
kładzenie (stąd w pewnym sensie też wymiar topologiczny). Ponadto, oba
określenia, po części przynajmniej, zbiegają się ze sobą. Czyli da się
również powiedzieć: „ὁΛόγοςσωματοῖ‖ oraz „τὸσῶμαλέγει‖.
Wybiegając nieco naprzód, w charakterze podpowiedzi do dalszego
rozważania przywołać można słynne zdanie z prologu Ewangelii św. Jana
o słowie, które stało się ciałem: „καὶὁλόγοςσὰρξἐγένετο‖22. Jak widać,
wcale nie chodzi tu o takie ciało, które byłoby czymś w rodzaju σώματος,
które jest niemalże równorzędne ze słowem/λογῷ (jak to przedstawiłem
w poprzednich akapitach). Chodzi o σὰρξ, które jest innego względem
logosu rzędu, gdyż przeistoczenie drugiego w pierwsze okazuje się – jak
uczy tradycja – kenozą, samoogołoceniem Boga. A więc nawet z tego
wynika, że σῶμαiλόγος dla ustawienia związku pomiędzy sobą nie
potrzebują takiej hipostazy, o której mówi ewangelista w przypadku
σαρκός. Natomiast ich związek (polegający co najmniej na
podobieństwie) dałoby się wyrazić za pomocą parafrazy wspomnianego
fragmentu z Ewangelii: „καὶὁλόγοςσῶμαἐστιν‖23 lub raczej „καὶὁλόγος
ὥς σῶμαἐστιν‖24 (gdzie partykuła ὥς na takie podobieństwo wskazuje).
Stąd też pochodziłoby inne powiedzenie: „καὶ το σῶμασάρξἐγένετο‖25.
Mowa tu wszak o końcu pewnej czynności: o zaprzestaniu stawania się
σώματος.
20
Znaczenie potoczne: „mówić, wysławiać‖.
Dosłownie to można byłoby przetłumaczyć jako „słowo powiada‖.
22
„A Słowo stało się ciałem‖, J. 1, 14 (tłumaczenie według Biblii Tysiąclecia [23]).
23
„A słowo jest ciałem‖.
24
„A słowo jest jak ciało‖.
25
„A ciało-σῶμαstało się ciałem-σὰρξ‖
21
66
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
8. Etymologia
Wymieniłem tu szereg potocznych znaczeń σώματος, jak również
zaznaczyłem sposób jego przejawiania się poprzez związane z nim
czasowniki. Spójrzmy teraz na całą tę sytuację od strony samego σώματος.
Jeżeli przyjąć etymologię proponowaną przez słownik etymologiczny
języka greckiego opracowany przez Émile'a Boisacqa [43], rzeczownik
σῶμα pochodzi lub przynajmniej jest spokrewniony ze słowem σῶος, które
posiada dwa dopełniające się nawzajem znaczenia. Po-pierwsze, σῶοςlub
σῶς, lub też σῶν znaczy coścałego, zdrowego, zabezpieczonego, nieuszkodzonego (σόοςεἶναι – zachować się), nie naruszonego, coś nie tkniętego
[44], a więc coś charakteryzowanego lub opisywanego przez σῶμα (stąd też
wykorzystanie tego wyrazu jako przymiotnika). Chodzi więc
o jednostkowość i całość jako jego cechy. Warto przy tym zauważyć, że
chociaż tak bliskich fonetycznie polskich słów jakciało i cały nie da się
wyprowadzić z tego samego źródła, jednak ich bliskość ewidentnie przejawia
się także na poziomie semantycznym, co wyraźnie pokazuje nasz zwrot ku
σῶος. Poza tym, język grecki jest w tej kwestii relatywnie źródłowy.
Po drugie, Pierre Chantraine w swoim słowniku etymologicznym
wspomina o hipotezie Hjalmara Friska, że słowo to pochodzi od σωρός
[45]: kupa, masa, sterta zboża, kopiec, nasyp (ziemi), jak też wielka ilość,
mnóstwo, obfitość czegoś(w zestawieniu z genetivem [46]). Jest to więc
coś, co leży na bliżej nieokreślonej powierzchni, masa, która z tej
powierzchni się wydobywa, która okazuje się na tej powierzchni widoczna.
Dopełnia się to poprzez drugie znaczenie, które Boisacq wyprowadza ze
słowa σῶος: wyrazić je można poprzez takie polskie czasowniki jak
nabrzmieć, nadąć się, wzdąć się, puchnąć, pęcznieć i tym podobne [47]. Tu
właśnie wydaje się leżeć klucz do uchwycenia istoty σώματος.
Wobec tego ciało-σῶμα niejako pęcznieje na powierzchni, puchnie,
nadyma się z niej, jest właściwie tym nabrzmiewaniem, pęcznieniem
i opuchlizną, a ponadto wrzeniem i kipieniem. Σῶμα jest ruchem z wnętrza
siebie na jakiejkolwiek powierzchni. A zarazem σῶμα jest ruchem
z wnętrza czegokolwiek, z czym związane okazuje się dlatego tylko, że tam
zachodzi. Nie jest więc kontynuacją żadnego poprzedniego w tym miejscu
kontekstu, ani z niczym nie zrywa, lecz od samego początku stwarza swój
własny kontekst, tworząc zarazem samo to miejsce. Jest czymś
całościowym i samodzielnym. Może być „tu‖ bądź „tam‖ nic ze swej
całościowości i samodzielności nie tracąc. Jest niczym wysepka,
rozprzestrzeniająca się na morzu. Ta przestrzeń, w której σῶμα zachodzi,
podłoże dla niego, nazywa się tak właśnie ze względu na samo σῶμα
67
Anton Marczyński
i określone jest w jego terminach. Jest przestrzenią, ponieważ σῶμα tam
się rozprzestrzenia. Podłoże owo jest niczym gleba, w której ziarno może
zapuścić korzenie, niczym pole, na którym σῶμα potrafi znaleźć dla siebie
miejsce, lecz nie samym tym miejscem. I staje się o tyle miejscem, o ile tu
staje się σῶμα, o ile coś wzdyma się i okazuje się wśród zupełnej
niejasności. Podłoże nabiera sensu, ponieważ ma stosunek do tego
nabrzmiewania dokładnie taki jak gleba, gdy potrafią rosnąć w niej ziarna,
bądź morze, jeżeli da się je z lądu lub statku postrzegać. W tym sensie
postrzeganie również jest rodzajem nabrzmiewania.
Σῶμα – owo nabrzmiewanie lub toczona przez wiatr wydma – powoli
wyznacza swoje brzegi, równie niejasne jak i to, od czego one muszą
oddzielać to ciągle zmieniające się σῶμα. Nie są to granice we właściwym
sensie. Σῶμα rozszerza się lub z powrotem się zmniejsza, przesuwa się,
nie dotrzymuje formy, jest bezkształtne i zarazem wyraźne jako coś
konkretnego, co ma własną istotę. Ono jest sobą i z siebie tylko działa.
Mowa o świecie w takich terminach jest zawsze mową o możliwości
rozszerzania się lub zmniejszania, a przede wszystkim – samego powstania.
Świat wyznacza też samą możliwość genezy σώματος. W języku
wczesnego Heideggera chodziłoby tu zapewne o podstawowy egzystencjał
In-der-Welt-sein, bycie-w-świecie[48]. A na dodatek sama mowa σώματος
byłaby tu rozszerzaniem się lub zmniejszaniem i dlatego właśnie mowa ta
byłaby σώματι, performatywem, który by na siebie wskazywał.
9. Podłoże i źródło σώματος
Należałoby tu wrócić do kwestii podłoża: można przypuścić, że to
w nimkryje się źródłoσώματος, lecz samo nim nie jest, ponieważ swój sens
otrzymuje dopiero dzięki takiemu rodzaju ciała. Czy zatem owe podłoże
rzeczywiście może ukrywać w sobie źródłoσώματος? Innymi słowy, czy
może ono w ogóle mieścić coś, co byłoby przyczyną nabrzmiewania, czyli
coś, co także znaczenie źródła mogłoby dostać wyłącznie od σῶμα?
I owszem, może otrzymać potem niejedno jeszcze znaczenie, ale i to
pierwsze zdobywa za sprawą powstałego już i doszukującego się swych
korzeni σώματος. Bez niego źródło nie ma sensu, nie ma tu miejsca.
A zarazem nie powstają one w parze, jednocześnie.
Czy to znaczy, że samo σῶμα okazuje się niejako źródłem dla swego
źródła? Na pewno dla mowy o nim, a także dla zestawienia ich w jednym
szeregu. Czy jednak takie źródło nie okazuje się podówczas czymś
nieautentycznym, gdyż skazanym poniekąd na wtórność? A także: czy
byłoby tu możliwe jakieś inne, zewnętrzne podejście, pozwalające wskazać
68
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
na źródło w jego właściwej postaci? Zewnętrzne wobec σώματος,
o którym mogłaby być mowa? Jego przejawienie jest mową. Problem
innego podejścia polega więc na tym, że nawet gdybyśmy umieścili źródło
zupełnie poza σώματι, to stałoby się ono nieuchwytne dla mowy i nie
miałoby w zestawieniu z takim ciałem żadnego sensu. Dlatego też umieścić
go tam nie możemy, nie potrafimy. Zresztą samo zestawienie jakiegoś
„właściwego źródła‖ i σώματος jest zupełnie niedorzeczne.
Innymi słowy, i dla samego σώματος źródło, zupełnie niezależnie od
niego samego, jawi się jako coś nieprzeniknionego i nie mogłoby być onim
żadnej mowy, nie miałoby ono dla siebie miejsca. Mowa o źródle bowiem
jest możliwa tylko z samego σώματος i tylko z niego również, jak
ustaliliśmy, może pochodzić jego miejsce, ponieważ mowa i miejsce same
są z σώματος. Wobec tego można by przyjąć, że jawienie się źródła
względem σώματος odbywa się tam, gdzie odbywa się jawienie jego
samego. W jego zaś terminach – jedynych tu możliwych – znaczyłoby to,
że mówienie o tym, jak zachodzi σῶμα, jest mówieniem o sui per se. Jeżeli
zatem mówić już o jakiejkolwiek przyczynie w tym kontekście, to ze
względu na samą istotę kauzalności takie rozwiązanie byłoby najlepsze (co
jednak niewątpliwie niosłoby ze sobą pewną sprzeczność). Byłoby to
jedynie wskazanie na graniceσώματος polegające, paradoksalnie, na tym,
że ono z natury rozprzestrzenia się wszędzie, gdzie sięga (swoją mową).
Σῶμα ogranicza się do siebie. Jak już zostało powiedziane o nim
w jednym z poprzednich fragmentów: zaczyna się ono z „σώματος‖,
a kończy się na „σώματι‖. Czy to znaczy, że działa spontanicznie, jak
również powstaje samo przez siebie? Wygląda na to, że znaczy. Chyba, że
może nic nie mówić o przyczynie i źródle. I nie każde σῶμα mówi o tym,
nie każde potrafi. Mówi tamto jedynie, które mówi o sobie. To bowiem, że
σῶμα mówi, nie znaczy, że mówi o sobie.
Kwestia spontaniczności lub przyczynowości zjawia się tylko
w rzadkich dla σώματος wypadkach samookreślenia i jest w nich
niezmiennie antynomiczna26. Nie będę się jednak na tym skupiał. Warte
podkreślenia jest tu natomiast co innego: w mówieniu σῶμα zdane jest na
siebie i z natury nie ma nic do czynienia z owym „podłożem‖. To właśnie
nazywam jego samodzielnością. Zajmuje więc ono pewne miejsce, gdyż
– zachodząc – umieszcza siebie oraz wszystko inne, a także dlatego, że
możliwość rozszerzania się i zmniejszania się jest dla niego otwarta.
26
To między innymi pokazał Kant w związku z trzecią antynomią czystego rozumu [49].
69
Anton Marczyński
Owszem, w samoodnalezieniu potrafi określić swoje miejsce jako pewne
„tutaj‖, czyli Heideggerowskie „tu oto‖ [50], lecz do istoty σώματος
w ogóle należy działanie z jakiegoś miejsca. W terminach Heideggera
można byłoby to nazwać położeniem, ale tylko po części. Samemu σώματι
w każdej z jego postaci bardziej odpowiadałoby raczej coś, co Scheler
nazywał Gefühlsdrang, pęd uczuciowy: „Ów pierwszy stopień stawania się
bytu psychicznego, którego manifestacją jest pęd uczuciowy, możemy
i musimy przyznać już roślinie‖ [51]. Niekoniecznie więc wie ono coś
o sobie, ale czy nie „wie‖ w ogóle nic? To, na przykład, że – w wypadku
rośliny – obracać sięnależy w stronę światła?
Ciekawe ponadto, że samo słowo σῶμα jest w swojej etymologii
związane zarówno z pewną chorobliwością, z wadą, którą mogą być
opuchlizna, pęcznienie i tym podobne, jak i wprost wskazuje na całość
i zdrowie. Czy to znaczy, że w swojej nazwie, powstałej zapewne wskutek
jakiegoś samoodnalezienia i samookreślenia, σῶμα jednoczy jak gdyby
przeciwstawne sobie wartości: chorobę i zdrowie, brak i całość? Owszem,
dla samookreślonego σώματος stany te muszą być znane (dodam, że
samookreślenie składa się na coś, czym jest poznanie, lecz – powtórzę
– owo samookreślenie w wypadku σώματος nigdy nie jest skończone, jest
samookreślaniem), ale wydaje się, że tu chodzi o coś jeszcze, o coś innego
niż samo tylko wartościowanie wynikające z zaznaczonego kontekstu. To
coś innego zresztą może występować tu w dosłownym znaczeniu – jako
inność, właśnie, jako absolutna inność względem σώματος.
Σῶμα,czyli jedność nabrzmiewania i zdrowej całości świadczy o tej
inności w chwili, w której świadczy o sobie samym. Czy jest tożsame
z nią? Bynajmniej, bo zachwiałaby się wtedy wszelka logika, a chodzi
wszak o całkowitą inność względem σώματος. Nie jest jej również
przeciwstawione. I można byłoby stwierdzić, że nie nazywając jej wprost,
ukrywa ją w pewien sposób we własnej nazwie. Nie nazywa jej w ogóle
w żaden sposób, gdyż mówi tylko o sobie. Co prawda, gdyby wymieniło
ową inność z imienia, też mówiłoby o sobie. Nie nazywa jej ani źródłem,
ani skutkiem, nie nazywa jej nawet niczym. A jednak nazywa siebie
i wówczas, pozostawiając ów rozdźwięk swych znaczeń, wskazuje, że
jakoś owa inność „istnieje‖, zapewne nie za sprawą tego, czym jest σῶμα.
Zatem nawet w mowie o wadzie – o jakimś tam nabrzmiewaniu czy
nawet opuchliźnie – nie o wartościowanie chodzi, przynajmniej w owej
treści najbardziej pierwotnej. Chodzi natomiast o to, że owo coś, w czym
wada się przejawiła (wcześniej nazwałem to coś podłożem), nie jest jej
równe, że istnieją one w zupełnie różny sposób i „prowadzą‖ do różnych
„skutków‖, że nie da się umieścić ich na szalach tej samej wagi. Jak już
70
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
mówiłem, nie chodzi tu o zakłócenie jakiegokolwiek poprzedniego
kontekstu, a więc o przynależność do jednego kontekstu, lecz
o niewłaściwość mówienia o jednym i drugim w terminach tegoż
kontekstu. Stąd również i sama niewłaściwość mówienia o tym za pomocą
imion „jedno‖ i „drugie‖, niewłaściwość samych imion, samego mówienia.
Jakikolwiek inny kontekst względem σώματος okazuje się tu nie na miejscu.
Na miejscu jest samo σῶμα.Miejsce wady najczęściej da się określić, gdyż
rodzi się jako mieszczące go takie ciało.
Σῶμα odpowiada samej swej istocie: będąc poniekąd wadą, prowadzi
ono do swego podłoża jedynie od niegoodwodząc, czyli tylko w sposób
negatywny; σῶμα potrafi mówić coś o tym tle, na którym zachodzi,
wówczastylko, gdy nie mówi o nimnic; miejsce swojego gruntuσῶμα
wskazuje wadliwie, gdyż wskazuje jedynie i w całości na siebie samo.
10. Γίγνομαι a γιγνώσκω
Σῶμα jest więc czymś, co staje się w najbardziej intymnej dla siebie
postaci. Σῶμα jest samodzielnym stawaniem się. Γίγνομαι znaczy po
grecku „staję się‖, jak również „rodzę się‖, „pochodzę‖, „wydarzam się‖ etc.
A więc σῶμα, dokładniej zaś wspomniane participia σωματοῦν oraz
σωματούμενον, znaczą to samo, co imiesłów γιγνόμενον – stające się lub
stawanie się. Σῶμα staje się, nie będąc niczym stałym, tylko fałdą na
kurtynie, nieprzeniknionym nabrzmiewaniem. Jest to ciągła droga, której ani
początek, ani koniec nie są jasne. A zarazem w jej początku i końcu
– jak na linii horyzontu – widnieje ona sama: z jednej strony umownie,
„σώματος‖, z drugiej – „σώματι‖. Być σώματι, być tym nabrzmie-waniem
na dowolnej bliżej nieokreślonej powierzchni znaczy: podążać tą drogą. Być
σώματι to znaczypo prostu w ów specyficzny sposób, o którym ciągle tu
mowa, nabrzmiewać. Dopóki σῶμαjest samo. Bycie σώματι oznacza
powtarzające się bez przerwy stawanie, gimnastykowanie, ćwiczenie. Zatem
być σώματι znaczy σωμασκεῖν– gimnastykować, ćwiczyć.
Weźmy bezokolicznikσωμασκεῖν w jego słownikowej formie (pierwsza
osoba liczby pojedynczej) – σωμασκέω – lub, jeszcze lepiej, w formie
potocznej, gdzie końcowe litery έorazωzłączyły się pod postacią
akcentowanej omegi (ῶ), czyli w tak zwanej formie kontrahowanej
– σωμασκῶ. Zwracam uwagę na taką właściwie formę, by implicite
przynajmniej odnaleźć w niej sufiks -σκω. Ów sufiks wskazuje bowiem na
wielokrotnie powtarzającą się czynność [52]. Dlatego podstawy dla takiego
domyślnego (chociażby po części) zestawienia z nim czasownika σωμασκῶ
są chyba oczywiste: obecność sufiksu -σκω świadczy o nieprzerwanym
71
Anton Marczyński
sposobie stawania się takiego ciała: chodzi o ciągłe przybliżanie się
σώματος coraz bardziej do siebie. Można tu zauważyć, że sufiks ów ukazuje
omawianą wcześniej tautologię w gimnastykowaniu – niejednokrotną
obecność ciała – w trochę inny sposób. Chodzi o niejednokrotne, ciągłe
uobecnianie się ciała, ciągłe stawanie się, wynikające z samej formy
gramatycznej wskazującego na nie słowa σωμασκῶ.
Jak to jest natomiast z γίγνομαι? Przecież właśnie to słowo
bezpośrednio oznacza czynność stawania się. Zaryzykuję przypuszczenie,
że σωμασκῶrzeczywiście ma takie znaczenie, o którym napisałem przed
chwilą. Wobec tego musiałoby ono niejako zawierać w sobie czasownik
γίγνομαι. Ponadto też musiałoby zawierać w sobie taką formę tego
czasownika, która by świadczyła o jego nieustannej powtarzalności. Czy
nie dałoby się tu zatem odtworzyć takiej formy przez połączenie sufiksu
–σκω z aktywną formą słowa γίγνομαι? Spróbuję to uczynić.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że samo γίγνομαι należy do
czasowników z grupy verba deponentia, czyli ma tu znaczenie czynne
i dlatego wyrazy „stawanie się‖ i „stawanie‖ są równorzędne. Dlatego też
jest to forma aktywna.
Przeprowadźmy odpowiednie połączenie i w taki sposób otrzymamy
słowo, które miałoby wskazywać zarówno na ciągłe stawanie się, rodzenie
się, wydarzanie się, jak i – w stronie czynnej tego czasownika – na
stawanie, rodzenie, wydarzanie. Tym słowem okazuje się γιγνώσκω27.
I od razu napotkamy na swojej drodze pewną niespodziankę. W słowie,
w którym chcieliśmy zobaczyć ciągłe stawanie, wyszło na jaw coś jeszcze.
Co więcej, to nowe znaczenie jest dla γιγνώσκω pierwszym spośród
wymienianych przez słowniki znaczeń. Γιγνώσκω zatem to poznaję,
dowiaduję się, wiem, rozpoznaję, a ponadto przekonuję się,myślę,
rozumiem, decyduję, postanawiam, uznaję i tym podobne. Czyż znaczy to,
że ciągle się stawać jest tym samym, co poznawać? Innymi słowy, jak
poznanie, a raczej nawet ciągłe poznawanie wskazuje na tak specyficzny
charakter bycia, którym jest stawanie się, albo – inaczej – jak kwestie
epistemologii i ontologii mogą tutaj się zbiegać?
Przypomnę czym okazało się stawanie się na poprzednich stronach
naszego badania. Stawanie się jest przede wszystkim tożsame z tym, co
nazywa się σῶμα. Jest to pewien rodzaj ciała, które jest czymś
dynamicznym i zmieniającym siębez przerwy. Co więcej: σῶμα to byt
nieustannie uobecniający się, a więc nieobecny, że tak powiem, do końca;
27
Właściwie chodziłoby o γιγνόσκω, jak to jest w języku nowogreckim, czyli o obecność przed
rozpatrywanym sufiksem litery omikron zamiast omega, lecz mimo to zaryzykuję taką wersję
tego słowa, której użyłem w tekście.
72
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
w każdej następnej chwili jest inny niźli w poprzedniej. O ile zaś σῶμα
skierowane jest na bycie bardziej sobą (co wynika chociażby
z omawianego już czasownika σωμασκεῖν), o tyle w każdej następnej
chwili jest ono jakby pełniejsze niż przedtem – jest ono coraz bardziej sobą.
A więc, paradoksalnie, jedną z niewielu stałych cech σώματος jest to, że
nie jest ono stałe. Na pewno można wskazać tylko to, że σῶμα nigdy nie
jest określone wyraźnie. Jego konturów nie zobaczymy, jeśli tylko nie
zostaną one nakreślone przez coś od niego odmiennego – nakreślone
i uchwycone. Nakreślone i uchwycone w tym, co dałoby się nazwać szatą
zmiennego i nieuchwytnego w swej nagości ciała.
Literatura:
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
Andreae Vesalii Bruxellensis, scholae medicorum Patauinae professoris, De
humani corporis fabrica libri septem, Basileae, Ex officina Joannis Oporini,
1543
Platon, Kratylos, tłum. i komentarz Witold Stefański, wstęp Krystyny
Tuszyńskiej-Maciejewskiej, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk –
Łódź, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wydawnictwo Polskiej
Akademii Nauk, 1990. 409 c
Liddell, Henry George; Scott, Robert; Jones, Henry Stuart; McKenzie,
Roderick, A Greek-English Lexicon, Oxford, New York, Clarendon Press,
Oxford University Press, 1996
Древнегреческо-русский словарь, сост. И.Х. Дворецкий, под ред. С.И.
Соболевского, с прилож. грамматики сост. С.И. Соболевским, Москва,
Гос. изд. иностр. и национ. Словарей, 1958
Chantraine, Pierre, Dictionnaire Étymologique de la Langue Grecque, Histoire
des Mots, Paris, Éditions Klincksieck, 1968-1980
Stephano, Henrico, Thesaurus Graecae Linguae, Parisiis, Excudebat
Ambrosius Firmin Didot, 1848-1854
Bauer, Walter; Arndt, William; Danker, Frederick W., A Greek-English
Lexicon of the New Testament and Other Early Christian Literature. 3 ed.
Chicago, University of Chicago Press, 2000
Jurewicz, Oktawiusz, Słownik grecko-polski, Warszawa, Wydawnictwo
Szkolne PWN, 2000-2001
Homer, Iliad, II. 3. 23.
http://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus%3Atext%3A1999.01.0
133%3Abook%3D3%3Acard%3D1 (10 czerwca 2015)
Homer, Iliada, tłum. Kazimiera Jeżewska, wstęp i przypisy Jerzy Łanowski,
Warszawa, Prószyński i S-ka, 1999
Homer, Iliada, tłum. Franciszek Ksawery Dmochowski, Warszawa, PWN, 1990
Galenus 18(2).93, cyt. za Liddell, Henry George; Scott, Robert; Jones, Henry
Stuart; McKenzie, Roderick, A Greek-English Lexicon, Oxford, New York,
Clarendon Press, Oxford University Press, 1996. s. 1749
Ksenofont, Memorabilia, 2.8.2, cyt. za ibidem
73
Anton Marczyński
14. Platon, Państwo, tłum., wstęp i komentarze Władysław Witwicki, Kęty,
Wydawnictwo ANTYK, 2003.563e-564a
15. Arystoteles, Zoologia, tłum., wstęp i komentarz Paweł Siwek, w: Arystoteles,
Dzieła wszystkie, t.3, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2003. 497a
16. Древнегреческо-русский словарь, сост. И.Х. Дворецкий, под ред. С.И.
Соболевского, с прилож. грамматики сост. С.И. Соболевским, Москва,
Гос. изд. иностр. и национ. Словарей, 1958. s.1596
17. Platon, Timaios, w: Platon, Dialogi, t. 2, tłum., wstęp i objaśnienia Władysław
Witwicki, Kęty, Wydawnictwo ANTYK, 1999.31b, 32c
18. Polybius, Historiae, Theodorus Büttner-Wobst after L. Dindorf, Leipzig,
Teubner, 1893. 1.29.7.
http://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus:text:1999.01.0233
(29 Maja 2015)
19. Polibiusz, Dzieje, t. 1, tłum., oprac. i wstęp Seweryn Hammer, Wrocław,
Ossolineum, DeAgostini, 2005. I, 29
20. Andocides 1.74, cyt. za Liddell, Henry George; Scott, Robert; Jones, Henry
Stuart; McKenzie, Roderick, A Greek-English Lexicon, Oxford, New York,
Clarendon Press, Oxford University Press, 1996.s. 1749
21. Arystoteles: Retoryka, 1354 a; gr. cyt. za Liddell, Henry George; Scott,
Robert; Jones, Henry Stuart; McKenzie, Roderick, A Greek-English Lexicon,
Oxford, New York, Clarendon Press, Oxford University Press, 1996.s. 1749
22. Arystoteles, Retoryka, tłum., wstęp i komentarz Henryk Podbielski, w:
Arystoteles, Dzieła wszystkie, t. 6, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN,
2001.1354 a
23. Biblia Tysiąclecia, Wyd. 4, Poznań, Wydawnictwo Pallottinum, 1997
24. Testament Abrahama, cyt. za Bauer, Walter; Arndt, William; Danker,
Frederick W., A Greek-English Lexicon of the New Testament and Other Early
Christian Literature. 3 ed. Chicago, University of Chicago Press, 2000. s. 983
25. Plutarch: Philopoemen 360 [8, 2], cyt. za ibidem
26. Ibidem, s. 984
27. Husserl, Edmund, Idee czystej fenomenologii i fenomenologicznej filozofii,
tłum. i przypisy Danuta Gierulanka, tłum. przejrzał i wstępem opatrzył Roman
Ingarden, Warszawa, PWN, 1967. s. 139
28. Zob. m.in. Heidegger, Martin, Co zwie się myśleniem?, tłum. Janusz Mizera,
Warszawa-Wrocław, PWN, 2000. s. 144
29. Ibidem, s. 143
30. Ibidem
31. Agamben, Giorgio, Czas, który zostaje. Komentarz do Listu do Rzymian, tłum.
Sławomir Królak, Warszawa, Wydawnictwo Sic!, 2009. s. 155-156
32. Merleau-Ponty, Maurice, Fenomenologia percepcji, tłum. Małgorzata
Kowalska i Jacek Migasiński, posłowie Jacek Migasiński, Warszawa,
Fundacja Aletheia, 2001. s. 166
33. Biblia: Clementine Vulgate: Księga Rodzaju 3, 9. http://bibliaonline.pl/biblia,clementine,vulgate,ksiega,rodzaju,rozdzial,3,wers,1,0,1,9,a.ht
ml (10 czerwca 2015)
74
Bycie na sposób σώματορ. O ciele jako zjawisku językowym
34. Zob.: Sartre, Jean-Paul, Byt i nicość: zarys ontologii fenomenologicznej, tłum.
Rafał Abramciów, Jan Kiełbasa, Paulina Małochleb, Piotr Mróz, Remigiusz
Ryziński, Kraków, "Zielona Sowa", 2007. s. 483
35. Merleau-Ponty, Maurice, Fenomenologia percepcji, tłum. Małgorzata
Kowalska i Jacek Migasiński, posłowie Jacek Migasiński, Warszawa,
Fundacja Aletheia, 2001. s. 162
36. Agamben, Giorgio, Nagość, tłum. Krzysztof Żaboklicki, Warszawa,
Wydawnictwo WAB, 2010. s. 88
37. Ibidem, s. 75-76
38. Jurewicz, Oktawiusz, Słownik grecko-polski, Warszawa, Wydawnictwo
Szkolne PWN, 2000-2001,t. 2, s. 376
39. Heidegger, Martin, Logos, w: Heidegger, Martin, Odczyty i rozprawy, tłum.
Janusz Mizera, Kraków, Wydawnictwo Baran i Suszczyński, 2002, s.185-186
40. Ibidem, s. 186
41. Ibidem, s. 185
42. Ibidem, s. 195
43. Boisacq, Émile, Dictionnaire Étymologique de la Langue Grecque, Étudiée dans
ses Rapports avec les Autres Langues Indo-européennes, Heidelberg, Carl
Winter's Universitätsbuchhandlung, Paris, Librairie C. Klincksieck, 1938. s. 935
44. Jurewicz, Oktawiusz, Słownik grecko-polski, Warszawa, Wydawnictwo
Szkolne PWN, 2000-2001,t. 2, s. 377
45. Chantraine, Pierre, Dictionnaire Étymologique de la Langue Grecque, Histoire
des Mots, Paris, Éditions Klincksieck, 1968-1980, t. 3, s. 1084
46. Jurewicz, Oktawiusz, Słownik grecko-polski, Warszawa, Wydawnictwo
Szkolne PWN, 2000-2001, t. 2, s. 377
47. Boisacq, Émile, Dictionnaire Étymologique de la Langue Grecque, Étudiée dans
ses Rapports avec les Autres Langues Indo-européennes, Heidelberg, Carl
Winter's Universitätsbuchhandlung, Paris, Librairie C. Klincksieck, 1938. s. 935
48. Heidegger, Martin, Bycie i czas, tłum., przedm. i przypisy Bogdan Baran,
Warszawa, PWN, 2008.s. 68 passim
49. Zob.: Kant, Immanuel, Krytyka czystego rozumu, t. 2, tłum, wstęp i przypisy
Roman Ingarden, Warszawa, PWN, 1986. s. 185-194.
50. Heidegger, Martin, Bycie i czas, tłum., przedm. i przypisy Bogdan Baran,
Warszawa, PWN, 2008.s. 96 passim
51. Scheler, Max, Stanowisko człowieka w kosmosie (tłum. A. Węgrzecki),
w: Scheler, Max, Pisma z antropologii filozoficznej i teorii wiedzy, tłum.,
wstęp i przypisy Stanisław Czerniak, Adam Węgrzecki, Warszawa, PWN,
1987, s. 50
52. Chantraine, Pierre, Dictionnaire Étymologique de la Langue Grecque, Histoire
des Mots, Paris, Éditions Klincksieck, 1968-1980, t. 1, s. 224
75
Anton Marczyński
Bycie na sposób σώματος. O ciele jako zjawisku językowym
Streszczenie
Tekst jest poświęcony fenomenologiczno-hermeneutycznemu badaniu starogreckiego
pojęcia σῶμα, które zwykle się tłumaczy na polski jako ciało. Analiza etymologii danego
wyrazu, jego potocznego użycia, a także pochodnych od niego czasowników oraz
imiesłowów pozwala wywnioskować, że w wypadku danego pojęcia chodzi o szczególną
dynamiczną postać ciała, którą dałoby się zestawić z Arystotelesowym pojęciem δύναμιρ
– możności. Σῶμα stanowi niehipostazowany performatyw, stawanie się, przyjrzenie się
któremu możliwe jest dzięki odwołaniu się do lingwistycznych narzędzi, funkcjonujących
na podobnych – a być może tych samych – zasadach, co dane zjawisko. Σῶμα pozostaje
nieuchwytnym i niewidzialnym ciałem, szczególną jego postacią, odmienną od tego
m.in., co można byłoby nazwać σάπξ.Jakkolwiek traktujący o nim język pozwala na
ograniczony dostęp do tego pojęcia, a wówczas okazuje się czy nie jedynym sposobem
dotarcia do owej najbardziej ukrytej i nieokiełznanej postaci ciała.
Słowa kluczowe:ciało, σῶμα, język, fenomenologia, ontologia.
76
Jarosław Szatkowski1
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów
Ordynacji podatkowej
1. Wprowadzenie
Filozofia języka w ujęciu analitycznym bada istotę znaczenia, użycie
języka oraz jego rozumienie, a także relację między językiem
a rzeczywistością. Z tych względów powstające na jej gruncie koncepcje,
jak chociażby teoria performatywów J. L. Austina, do której odwołuje się
tytuł niniejszych rozważań, pozostają niezwykle wartościowe także dla
nauk prawnych. Ich znaczenie uwidacznia się szczególnie mocno
w obszarze teorii wykładni prawa, osadzonych w nurcie lingwistycznych
koncepcji budowy normy prawnej (traktujących normę prawną jako
wypowiedź językową). Zasadniczą rolę w tym nurcie pełnią tzw.
klaryfikacyjna teoria wykładni prawa, w pierwotnej wersji zaprezentowana
przez J. Wróblewskiego [1] oraz tzw. derywacyjna koncepcja wykładni
prawa, przedstawiona przez M. Zielińskiego [2]. Warto jednak zaznaczyć,
że osiągnięcia filozofii języka, w tym prace J. L. Austina, stały się także
kanwą dla rozważań prowadzonych w ramach nielingwistycznych
koncepcji normy prawnej, prowadzonych początkowo przez J. Woleńskiego
[3], a następnie wraz z K. Opałkiem [4].
Interpretacja prawnicza w nurcie lingwistycznym skupia uwagę przede
wszystkim na języku prawnym - prowadząc od tekstu prawnego do jego
znaczenia (do ustalenia treści normy prawnej). Należy przy tym zauważyć, że
często język prawny uznaje się za odmianę rodzajową języka ogólnego (języka
współczesnej polszczyzny). W istocie jednak zagadnienie to jest bardziej
złożone. Mamy tu bowiem do czynienia z bardzo specyficzną odmianą języka
polskiego. A. Malinowski w odniesieniu do tego zagadnienia stwierdza, iż
„Mówiąc o języku prawnym, mówimy faktycznie o właściwościach stylu
normatywnego wypowiedzi polskiego języka ogólnego.‖[5] Z naturalnych
zatem przyczyn proces interpretacyjny zaczyna się w koncepcji
lingwistycznejod ustalenia znaczeń językowych możliwych do odkodowania
1
[email protected], doktorant w Katedrze Prawa Finansowego Wydziału Prawa i Administracji
Uniwersytetu Łódzkiego, członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Filozofii Prawa i Filozofii
Społecznej IVR (Internationale Verein gung für Rechts und sozial philosophie) oraz Polskiego
Towarzystwa Filozoficznego.
77
Jarosław Szatkowski
z wypowiedzi języka prawnego. Pojęcie języka prawnego rozumiane jest przy
tym w sposób szeroki – jako „język tekstów prawnych‖ [6] oraz „język norm
prawnych‖ [7], w odróżnieniu od języka prawniczego, będącego językiem
wypowiedzi o obowiązującym prawie, którym – jak obrazowo ujmuje to
B. Wróblewski - posługują się prawnicy „mając do czynienia z prawem‖ [8].
Rezultaty badań prowadzonych w filozofii języka zachowują w konsekwencji
ważność na wszystkich etapach wykładni prawa (na etapie rekonstrukcyjnym
i na etapie klaryfikacyjnym).
Z uwagi na wskazane własności języka prawnego, w dogmatycznych
naukach prawnych bardzo często w procesie ustalania znaczeń treści
przepisów prawnych uznaje się prymat językowej metody wykładni prawa
względem wykładni systemowej oraz funkcjonalnej (celowościowej).
Przejawia się to przede wszystkim w respektowaniu zasady clara non sunt
interpretanda (w jej znaczeniu antyinicjującym, w sytuacji pierwotnej
jednoznaczności tekstu prawnego) oraz zasady interpretatio cessat in claris
(w jej znaczeniu antykontynuacyjnym, po uzyskaniu jednoznaczności
językowej). Ponadto, uznawana jest tutaj reguła „językowej granicy
wykładni‖, zakładająca – w sytuacji wieloznaczności rezultatów wykładni
językowej – poszukiwanie znaczenia tekstu prawnego w ramach wykładni
systemowej oraz funkcjonalnej jedynie wśród możliwych znaczeń
językowych [szerzej na ten temat zob. 9]. W nauce prawa podatkowego
spotykamy się zarówno z wypowiedziami akceptującymi wyżej
zarysowane kierunki interpretacyjne, jak też z głosami kwestionującymi
nadrzędną rolę wykładni językowej w procesie ustalania znaczenia tekstu
prawnego, nawet wobec osiągniętej na tej drodze prima facie jednoznaczności. Reprezentatywne dla pierwszego ze wskazanych kierunków są
wypowiedzi wskazujące, iż „jeśli na gruncie reguł znaczeniowych języka
można przełożyć interpretowane przepisy prawne na zgodne między sobą
normy postępowania, to stosując zasadę clara non sunt interpretanda, nie
należy odwoływać się do innego sposobu wykładni‖ [10], czy też
„Wykładnia językowa jest nie tylko punktem wyjścia, ale zakreśla granice
wykładni w ramach możliwego sensu słów zawartych w tekście prawnym‖
[11], albo „w prawie podatkowym znaczenie wykładni celowościowej
powinno być ograniczone‖ [12]. Z kolei zdaniem H. Dzwonkowskiego
„Jeżeli ze słów i zwrotów aktu prawnego wynika niedający się
zaakceptować układ uprawnień i obowiązków, to należy dokonywać
wykładni wykraczającej poza ich językowe znaczenie. Nie jest to żadne
odstępstwo od absolutyzowanej wykładni językowej, bo podążamy
wówczas śladem uprawień i obowiązków. A to uprawnienia i obowiązki,
a nie znaczenie terminów, stanowią istotę prawa‖ [13]. W ten sam sposób
w kwestii jednoczesności dokonywania wykładni językowej, systemowej
i funkcjonalnej wypowiada się L. Etel, stwierdzając, że „Nawet w przypadku,
78
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
gdy przepis pod względem literalnego brzmienia wydaje się jasny
i zrozumiały, zawsze powinno się go oceniać z punktu widzenia jego
miejsca w systemie prawa, czy też celu, jaki ma realizować.‖ [14] Dwugłos
w sprawie koncepcji wykładni prawa jest o tyle niezrozumiały, że w teorii
prawa, a więc nauce „z samej definicji zajmującej się tylko prawem
pozytywnym‖[15], od dawna podkreśla się potrzebę dokonywania
w każdym przypadku kompleksowej wykładni prawa, w oparciu o zasadę
omnia sunt interpretanda. Reguła ta, odchodząc od preferowania językowej
wykładni prawa, kładzie nacisk na potrzebę „szczegółowego uzasadnienia
decyzji interpretacyjnej‖ [16].
Celem niniejszych rozważań jest próba bliższego określenia, na tle
przepisów prawa podatkowego formalnego, zawartych w Ordynacji
podatkowej [17], zakresu przydatności koncepcji wypowiedzi performatywnych dla przebiegu interpretacji przepisów prawa. Wydaje się, że
koncepcja ta pozostaje niezwykle cenna z punktu widzenia procesu
stanowienia prawa. Jej wartość może przejawiać się przede wszystkim
w podniesieniu jakości tworzonego prawa – poprzez ujednolicenie form
wypowiedzi językowych prawodawcy, a w konsekwencji ujednoznacznieniu
rezultatów ich późniejszej wykładni. W sferze stosowania prawa
uwidaczniają się jednak w tym zakresie istotne wątpliwości. Odwoływanie
się bowiem do rezultatów wykładni prawa, uzyskiwanych w oparciu
o ustalenia koncepcji wypowiedzi performatywnych, może prowadzić
– w przypadku przyjęcia przez interpretatora prymatu językowej wykładni
prawa - do naruszenia konstytucyjnej zasady państwa prawa (zagadnienie
to zostanie rozwinięte w czwartej części rozważań).
2. Wypowiedzi performatywne języka prawnego
Dorobek naukowy J. L. Austina, przedstawiciela nurtu klasycznej
analizy lingwistycznej, określanej także mianem oksfordzkiej „filozofii
języka potocznego‖ [18], posiada dostrzeganą powszechnie wartość dla
opracowywania tekstów prawnych [szerzej na ten temat zob. 19].
Z uznaniem spotkała się przede wszystkim opracowana przez tego autora
dojrzała postać teorii performatywów, zawarta w pracy „Other minds”[20],
oraz ogólna teoria aktów mowy, przedstawiona w dziele „How to Do
Things with Words‖ [21], w której dokonał on przewartościowania
pierwszej z wymienionych teorii. Istotę teorii performatywów stanowi
rozróżnienie ogółu wypowiedzi na performatywne oraz konstatywne.
Generalnie rzecz ujmując wypowiedzi performatywne (wypowiedzi - akty),
to takie, które skutkują spowodowanie czegoś za pomocą słów, które – jak
stwierdza E. Grodziński - „bezpośrednio tworzą fakty‖ [22]. Wskazać
w tym miejscu należy na konwencjonalny charakter wyróżnionych przez
79
Jarosław Szatkowski
J. L. Austina wypowiedzi performatywnych, przesądzający o istotnym
znaczeniu tej kategorii dla nauk prawnych, zaśkwestiewzajemnychrelacji
performatywów i czynności konwencjonalnych stały się odrębnym
przedmiotem badań w polskiej filozofii prawa [szerzej na ten temat zob.
23]. Wypowiedzi konstatywne z kolei, stanowią jedynie pewnego
rodzajustwierdzeniei nie wywołują wskazanych wyżej skutków pozajęzykowych. J. L. Austin uznał ostatecznie, iż wszystkie wypowiedzi są
aktami i w konsekwencji dokonał ich podziału na akty perlokucji
– wywierające określony wpływ na zachowanie ich adresata, akty lokucji
– posiadające czysto opisowy, informacyjny charakter i odpowiadające
w zasadzie konstatywom, oraz akty illokucji – odpowiadające w przybliżeniu
performatywom. Dla jasności podkreślić trzeba, że o ile konsekwencją
wypowiedzi będącej aktem perlokucji może być pewne zachowanie się jej
adresata, o tyle w przypadku aktu illokucji skutkiem jest stworzenie
jakiegoś stanu rzeczy (np. nadanie imienia statkowi poprzez wypowiedzenie odpowiedniej dla takich sytuacji formuły). Do cech wypowiedzi
stanowiącej akt illokucyjny, zaliczał J. L. Austin niemożność określenia jej
wartości logicznej, a zatem dokonania jej oceny w kategoriach prawdy
i fałszu, konwencjonalny charakter, oraz cechy formalne w postaci m.in.
użycia w jej treści czasownika performatywnego (deontycznego).
Semantyczna analiza czasowników performatywnych posłużyła J. L.
Austinowi za podstawę dokonania dalszego podziału w obrębie aktów
illokucji, według tzw. siły illokucjonalnej. Jakkolwiek teoria aktów mowy
okazała się mniej doniosłym osiągnięciem naukowym od teorii performatywów, o tyle przyjęta na jej gruncie metoda, polegająca na deskryptywnej „inwentaryzacji zwrotów czasownikowych‖ [24], stosowana jest
z powodzeniem również w badaniach nad polskim językiem prawnym.
Dajeona bowiem możliwość ustalania w drodze wnioskowań indukcyjnych
środków językowych używanych przez prawodawcę dla konstruowania
określonego typu norm postępowania.
Wypowiedzi performatywne zawierające czasownik performatywny nie
stanowią jedynego rodzaju wypowiedzi skutkujących powstaniem jakiegoś
stanu rzeczy. J. L. Austin obok wypowiedzi performatywnych zawierających
czasownik performatywny, określanych mianem eksplicytnych (explicit
performative), wyróżnił również takie wypowiedzi, które nie zawierają
czasownika performatywnego, zwane implicytnymi, czy też wyrażeniami
prymarnymi (primary performative, primary utterance).
Dla naszych rozważań istotne pozostaje, że w filozofii języka przyjmuje
się bezspornie, iż akty prawne posiadają, niejako en bloc oraz w jednostkowych konkretyzacjach (indywidualnych aktach stosowania prawa),
charakter wypowiedzi performatywnych.
80
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
2.1. Wypowiedzi eksplicytne w Ordynacji podatkowej
Dokonując językoznawczej i statystycznej analizy całości polskich
aktów prawnych A. Malinowski stwierdził, z punktu widzenia sytuacji
prawnych, w jakich może znaleźć się adresat normy prawnej, iż wypowiedzi
eksplicytne formułujące nakazy wyrażane są głównie poprzez takie
czasowniki performatywne (deontyczne) jak: „musieć”, „obowiązywać”,
„zobowiązywać”, „nakazywać”, „polecać”, „zarządzać”, „poruczać”, czy
też „powinien”. Przykłady te posłużyły za punkt odniesienia do
prezentowanej tutaj analizy tekstu Ordynacji podatkowej pod kątem
stosowanych w niej rodzajów wypowiedzi performatywnych.
W odniesieniu do tekstu Ordynacji podatkowej spostrzec można, że
prawodawca formułuje w niej nakazy najczęściej przy pomocy czasownika
„obowiązywać” (ponad 50 przypadków) oraz czasownika „powinien” (ponad
40 przypadków). Wskazać tu można choćby takie przykłady, jak przepis art.
168 § 4 O.p., czy też przepis art. 168 § 2 O.p. W przepisach analizowanej
ustawy inne wymienione wyżej czasowniki nie występują (przy czym za nie
występujące w tekście Ordynacji podatkowej przyjęto, z oczywistych
względów, takie czasowniki performatywne, które w anali-zowanym tekście
występują w funkcji opisowej, a nie performatywnej). Zarejestrować można
natomiast dwukrotne użycie wyrażenia „mieć obowiązek”.
Z kolei zakazy wyrażane są w języku prawnym bądź wprost – poprzez
użycie takich czasowników performatywnych, jak „zakazywać”, „zabraniać”,
bądź pośrednio – przy pomocy czasowników oznaczających dozwolenie,
poprzedzonych partykułą przeczącą „nie”, w postaci takich wyrażeń
prostych jak „nie zezwalać”, „nie dopuszczać”, „nie móc”, „nie dozwalać”,
czy też „nie pozwalać”. W Ordynacji podatkowej do konstruowania
zakazów używany jest wyłącznie poprzedzony negacją czasownik „móc”
(ponad 20 przypadków). Przykładem może tu być chociażby przepis art.
171 § 4 O.p. Zauważyć można również przypadek wykorzystania przez
prawodawcę wyrażenia „nie mieć prawa”. Oczywiście, w przypadku
zakazów rekonstruowanych zgodnie z regułami wnioskowań prawniczych
z ustanowionych przez prawodawcę nakazów, normy prawne opierają się
na czasownikach określających nakaz.
W odniesieniu do zachowań fakultatywnych (nienakazanych) adresata
normy, przepisy prawne formułowane są z wykorzystaniem czasownika
performatywnego„móc”, oraz poprzez poprzedzone negacją czasowniki
wyrażające nakaz, w postaci wyrażeń „nie musieć”, „nie obowiązywać”,
„nie zobowiązywać”, czy też „nie nakazywać”. Prawodawca w Ordynacji
podatkowej korzysta jedynie z czasownika „móc” (ogólnie ponad 160
przypadków dla zachowań fakultatywnych i dozwolonych). Dla przykładu
81
Jarosław Szatkowski
można tu przywołać przepis art. 166 § 1 O.p. Odnotować można także
jednokrotne użycie wyrażenia „nie mieć obowiązku”.
Jeżeli zaś chodzi o dozwolenia (czyny niezakazane), w polskim języku
prawnym są one wyrażane przy pomocy takich czasowników performatywnych, jak „móc”, „dozwalać”,„pozwalać”, „dopuszczać”, „zezwalać”,
„mieć prawo”, czy też czasowniki performatywne zakazu poprzedzone
partykułą przeczącą „nie”, takie jak „nie zakazywać”, czy też „nie
zabraniać”. Najczęściej spotykanym w badanej ustawie czasownikiem
wyrażającym dozwolenie jest performatyw„móc” (ogólnie ponad 160
przypadków dla zachowań fakultatywnych i dozwolonych). Czasownik ten
użyty został na przykład w przepisie art. 167 § 1 O.p.Można ponadto
odnaleźć w tekście Ordynacji podatkowej trzy przypadki wykorzystania,
przy formułowaniu wypowiedzi dozwalających określone zachowanie,
wyrażenia „mieć prawo”, jak ma to miejsce chociażby w przepisie art. 178
§ 1 O.p. Przy konstruowaniu tego rodzaju norm postępowania prawodawca
nie korzysta z innych, wymienionych wyżej, czasowników performatywnych.
2.2. Wypowiedzi prymarne (implicytne) w Ordynacji podatkowej
W przypadku wypowiedzi prymarnych (implicytnych) niezwykle
istotny jest fakt, iż prawodawca może za ich pomocą wyznaczać jedynie
obowiązki (nakazy albo zakazy), co znacznie ogranicza zakres regulowania
norm opartych na tego rodzaju środkach językowych. Jak wskazuje
A. Malinowski „Nie można (…) w wypowiedzi prymarnej sformułować
dozwolenia, gdyż sformułowanie dozwolenia nie jest możliwe bez użycia
czasowników performatywnych wyrażających dozwolenie wprost, jak
„móc‖, „dopuszczać‖, „zezwalać‖, zwrotu „mieć prawo‖ itp., względnie
bez użycia zanegowanych czasowników performatywnych służących do
formułowania nakazu lub zakazu. Ogranicza to zakres stosowania
wypowiedzi prymarnych w języku prawnym do formułowania nakazów lub
zakazów.‖ [25] Poza opisaną wyżej własnością wypowiedzi prymarnych
(implicytnych) do pozostałych cech charakterystycznych tych wypowiedzi
na gruncie polskiego języka prawnego A. Malinowski zalicza: 1) pozornie
oznajmujący tryb zdania, w istocie stanowiący opis zachowania
wyznaczanego przez prawodawcę adresatowi normy, 2) użycie w zdaniu
czasu teraźniejszego, 3) użycie czasownika dyrektywalnego, opisującego
zachowanie adresata danej normy, w przypadku zaś normy kompetencyjnej
zachowanie podmiotu podległego kompetencji, 4) użycie czasownika
dyrektywalnego w trzeciej osobie, 5) użycie czasownika dyrektywalnego
lub innych wyrazów odnoszących się do czynności objętej normą, łącznie
z zaimkiem zwrotnym „się” , przy czym osoba, której dotyczy czasownik,
82
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
jest w takim przypadku najczęściej wykonawcą opisywanej czynności
[szczegółowo na temat ww. cech wypowiedzi prymarnej zob. 26].
Na gruncie Ordynacji podatkowej wypowiedzi prymarne spotykane są
równie często, jak wypowiedzi eksplicytne. Przykładami wyznaczania
przez prawodawcę powinnego zachowania w takiej właśnie formie mogą
być chociażby przepisy, zgodnie z którymi minister „ogłasza” stawki
odsetek za zwłokę (art. 56 § 3 O.p.), w pewnych okolicznościach określona
osoba „ponosi” solidarną odpowiedzialność z podatnikiem (art. 113 O.p.),
organ podatkowy w pewnej sytuacji „zawiadamia” o wszczęciu
postępowania w sprawie pozostałe strony (art. 165 § 3a O.p.), w pewnym
przypadku organ podatkowy „pozostawia” podanie bez rozpatrzenia
(art. 169 § 1a O.p. zd. pierwsze), organ odwoławczy z uwagi na określone
okoliczności „odmawia” uwzględnienia cofnięcia odwołania (art. 232 § 2
O.p.), decyzja podatkowa „podlega” wykonaniu przez jej adresata (art.
239e O.p.), zaś wznowienie postępowania przez organ podatkowy„
następuje”w określonych trybach (art. 241 § 1 O.p.).
Przykładami wypowiedzi prymarnych nakazujących ich adresatom
pewne zachowania, w których używa się formy czasownika
dyrektywalnegoz zaimkiem zwrotnym „się” mogą być z kolei przepisy,
które przewidują, iż pewne wyrażenia zawarte w ustawie „rozumie się” we
wskazany w ich treści sposób (art. 3 pkt 1 O.p.), podanie niespełniające
określonych wymogów „pozostawia się” bez rozpatrzenia (art. 14g § 1
O.p.), w określonych okolicznościach pisma „doręcza się” innym osobom
niż adresat pisma, przy czym informację o tym fakcie „umieszcza się” we
wskazanych w przepisie miejscach (art. 149 O.p.), podanie „uważa się”
w pewnych sytuacjach za wniesione w terminie (art. 170 § 2 O.p.), protokół
„sporządza się” w określony sposób (art. 173 § 1 O.p.), kontrolę
podatkową „podejmuje się” w określonym trybie (art. 282 O.p.),
w pewnych okolicznościach postanowienie o wszczęciu postępowania
„uznaje się” za doręczone pod adresem, pod którym doręczono protokół
kontroli (art. 291b O.p.), zaś w pewnych procedurach podatkowych „stosuje
się” przepisy innej niż Ordynacja podatkowa ustawy (art. 291c. O.p.).
Z kolei przykładem wypowiedzi prymarnej, ustanawiającej zakaz
określonego zachowania organu podatkowego, oparty na czasowniku
dyrektywalnym z zaimkiem zwrotnym „się”, może być natomiast przepis,
zgodnie z którym w określonym przypadku „nie dokonuje się” wezwania
do usunięcia braków formalnych podania (art. 169 § 1a O.p.).
Podsumowując ten krótki przegląd wypowiedzi performatywnych
stosowanych przez prawodawcę do kodowania w przepisach prawnych
Ordynacji podatkowej norm prawnych, zauważyć należy, że oba
wyróżnione tu rodzaje środków językowych są w analizowanym tekście
bardzo silnie obecnie. Służą one prawodawcy za podstawowe narzędzie do
83
Jarosław Szatkowski
konstruowania reguł powinnego zachowania podatników oraz organów
podatkowych w toku postępowania podatkowego.
Na potrzeby dalszych rozważań podkreślić w tym miejscu trzeba
również, że jeżeli w tekście języka prawnego zidentyfikowana zostanie
wypowiedź posiadającą przedstawione wyżej cechy wypowiedzi
prymarnej, to powinna ona być rozumiana jako nakładająca obowiązki
(nakaz albo zakaz) na adresata wyznaczanej przez ten przepis prawny
normy postępowania.
3. Casus przepisów Ordynacji podatkowej o wszczęciu
postępowania podatkowego
Słowem wprowadzenia należy zaznaczyć, że podjęte tu rozważania
dotyczą postępowania jurysdykcyjnego rozumianego tak, jak zdefiniował je
M. Zimmermann, a zatem postępowania „dotyczącego tylko interesów
prawnych »stron« (…)‖ [27], jednak w znaczeniu przyjętym w nauce prawa
podatkowego. W porównaniu z ogólnym postępowaniem administracyjnym postępowanie podatkowe jest bowiem postępowaniem
głęboko modalnym. W nauce prawa podatkowego przyjmuje się
w konsekwencji, że na postępowanie podatkowe sensu largoskłada się nie
tylko tradycyjnie rozumiane postępowanie jurysdykcyjne(postępowanie
podatkowe sensu stricto), ale także „czynności przygotowawcze do
wymiaru, samowymiar podatnika, wymiar organów podatkowych (…)
czynności sprawdzające i postępowanie kontrolne‖ [28].
Przepis o wszczęciu postępowania podatkowego, przyjęty w art. 165 §
1 O. p. stanowi, że „Postępowanie podatkowe wszczyna się na żądanie
strony lub z urzędu.‖ Wypowiedź ta przenika, w wielu odmianach,
niemalże cały tekst Ordynacji podatkowej. W konsekwencji rezultaty
analizy użytej w nim formy wypowiedzi performatywnej posiadają
znacznie większą doniosłość, niż wynikałoby to z przypuszczalnej wagi
prawnej pojedynczej jednostki redakcyjnej tekstu prawnego. Można
wskazać tutaj chociażby przepisy Ordynacji podatkowej dotyczące
wznowienia postępowania podatkowego, wszczęcia postępowania w sprawie
stwierdzenia nieważności decyzji, czy też wszczęcia postępowania
w sprawie uchylenia lub zmiany decyzji ostatecznej. Należy także
zauważyć, że przywołany tutaj przepis posiada duże znaczenie również
w systemie prawa administracyjnego. Stanowi on bowiem niemal dosłowne
powtórzenie w tym zakresie unormowań procedury administracyjnej, ujętej
w ustawie z dnia 14 czerwca 1960 r. Kodeks postępowania
administracyjnego (t.j.: Dz.U. z 2013 r., poz. 267 ze zm.). Przepis art. 61 §
1 przywołanej ustawy, stwierdzający, iż „Postępowanie administracyjne
84
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
wszczyna się na żądanie strony lubz urzędu‖,stał się mutatis mutandis
podstawą regulacji instytucji wszczęcia postępowania podatkowego.
Analiza treści interesującego nas przepisu 165 § 1 O.p. poprzez pryzmat
typowych cech wypowiedzi prymarnych, przedstawionych wyżej, pozwala
na dokonanie następujących spostrzeżeń. Po pierwsze, zdanie tworzące
badany przepis zaliczyć należy do kategorii wypowiedzi performatywnych
o charakterze prymarnym. Zdanie tworzące tę wypowiedź nie zawiera
bowiem czasownika performatywnego (explicite nazywającego skutki
pozajęzykowe), a czasownik dyrektywalny. Po drugie, zdanie to posiada
– jak to określa A. Malinowski w stosunku do wypowiedzi prymarnych
w ogólności – charakter „pozornie oznajmujący‖, opisujący jednak – co
wynika zresztą z samej natury faktów prawotwórczych – zalecany (pożądany)
przez prawodawcę stan rzeczy. Po trzecie wreszcie, w konstrukcji
badanego zdania czasownik dyrektywalny „wszczynać” występuje
w trzeciej osobie liczby pojedynczej, a dodatkowo połączony jest on
z zaimkiem zwrotnym „się”. Spostrzeżenia te, brane łącznie, stanowią
podstawę wnioskowania o tym, że zdanie przepisu art. 165 § 1 O.p. jest nie
tylko przykładem wypowiedzi prymarnej, ale więcej - jest jej najbardziej
reprezentatywną postacią, której charakterystyka przedstawiona została
w poprzedniej części rozważań. Warto tutaj dodatkowo podkreślić, że
dobór użytych w analizowanym przepisie środków językowych nie odbiega
od powszechnie stosowanych zarówno w K.p.a., jak i w O.p. dla
kodowania przez prawodawcę określonego typu norm postępowania (liczne
przykłady występujących w O.p. wypowiedzi prymarnych – głównie
w postaci właśnie nakazów – zaprezentowano powyżej).
Rozumując konsekwentnie, z powyższych przesłanek nie jest możliwe
wywiedzenie innego następstwa logicznego jak takie, iż analizowana
wypowiedź performatywna stanowić może wyłącznie źródło nałożonych
przez prawodawcę na adresata tej wypowiedzi obowiązków prawnych
(w tym przypadku nakazów). Wykładnia językowa przepisu art. 165 § 1 O.
p., dokonana w oparciu o wyniki badań nad polskim językiem prawnym,
prowadzi zatem do jednoznacznych (językowo) wniosków, iż wszczęcie
postępowania jest u swych podstaw prawnych przede wszystkim
obowiązkiem adresata zakodowanych w nim norm (zważywszy, że
rozpatrujemy tu „nakaz wszczęcia‖ jego adresatem mogą być jedynie
organy podatkowe) – i to zarówno jeżeli chodzi o wszczęcie postępowania
z urzędu, jak i wszczęcie postępowania na żądanie strony.
Zgodnie zatem z założeniami przedstawionego na wstępie paradygmatu
wykładni prawa, respektującego zasadyclara non sunt interpretanda oraz
interpretatio cessat in claris,a także regułę „granicy możliwych znaczeń
językowych‖, wobec uzyskanej jednoznaczności językowej treści art. 165 §
1 O.p., należałoby zakończyć w tym miejscu interpretację tego przepisu.
85
Jarosław Szatkowski
Otrzymane w drodze wykładni językowej literalne znaczenie analizowanego
przepisu, pomimo swojej prima facie jednoznaczności (wyłącznie
językowej), nie jest jednak możliwe do zaakceptowania. W dalszej części
rozważań przedstawiony zostanie proces interpretacji, prowadzący do
odkodowania rzeczywistego układu uprawnieńi obowiązków podatników
i organów podatkowych na etapie wszczęcia postępowania podatkowego.
4. Krytyka prymatu językowej wykładni przepisów Ordynacji
podatkowej
Odnosząc rezultaty wykładni językowej przepisu art. 165 § 1 O.p. do
pozostałych regulacji pomieszczonych w Ordynacji podatkowej, a więc
dokonując wykładni systemowej tego przepisu, zauważamy przede
wszystkim jego niezgodność z treścią art. 133 § 1 O.p. Przywołany tu
przepis stanowi bowiem, że „Stroną w postępowaniu podatkowym jest
podatnik, płatnik, inkasent lub ich następca prawny, a także osoby trzecie,
o których mowa w art. 110-117aO.p., które z uwagi na swój interes prawny
żądają czynności organu podatkowego, do której czynność organu
podatkowego się odnosi lub której interesu prawnego działanie organu
podatkowego dotyczy.‖ Wypowiedź tę, zawierającą definicję strony
postępowania podatkowego, można bowiem uprościć do formuły: „z uwagi
na swój Y żądać X”, co oznacza tyle, co „ze względu na swój Y żądać X”
[29]. Słowo „uwaga” oznacza z kolei tyle, co „koncentracja świadomości
na jakimś przedmiocie, fakcie lub przeżyciu psychicznym” [30].
Prawodawca używa w tej wypowiedzi także zaimka dzierżawczego
„swój”, co ma znaczenie w kontekście aktów świadomości spełnianych
przez osobę wnoszącą żądanie. Konsekwentnie do znaczeń użytych przez
prawodawcę wyrażeń uznać zatem trzeba, że zakodowana w przepisie
definicja czynnej legitymacji procesowej strony możne zostać ujęta
następująco: „Stroną jest ten, kto koncentrując świadomość na swoim
interesie prawnym, żąda czynności organu.”Należy dodać, że interes
prawny w naukach prawnych definiowany jest jako „interes zgodny
z prawem i interes chroniony przez prawo‖ [31], względnie „interes
wynikający z prawa materialnego, zgodny z tym prawem i chroniony przez
to prawo‖ [32], przy czym pojęcie to obejmuje oparte na prawie zarówno
uprawnienia, jak i obowiązki [zob. 33]. Chodzi więc tutaj o akt psychiczny
(czynnością psychiczną) żądającego – jego akt świadomości o charakterze
subiektywnym, jako podmiotu poznającego, nakierowany intencjonalnie na
własny interes prawny. Świadomość podmiotu poznającego jest bowiem
zawsze świadomością czegoś, i posiada charakter intencjonalny
[zob. 34].Ponadto, jak wynika z treści badanego zdania, chodzi tu
o sytuację,w której czynność złożenia żądania następuje po omawianym
86
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
akcie świadomości, a zachodząca między tymi czynnościami (aktami)
relacja ma charakter przyczynowo-skutkowy. Zawarte w żądaniu
twierdzenie o interesie prawnym jest rezultatem tego pierwotnego aktu
(czynności) i może pochodzić wyłącznie od podmiotu poznającego. Brać
pod uwagę swoje przeżycia psychiczne, stanowiące pobudkę do jakiegoś
działania, może bowiem wyłącznie podmiot tych przeżyć. Rozumując
konsekwentnie trzeba więc uznać, że akt świadomości, stanowiący
przyczynę złożenia ujętego w podaniu żądania, uchyla się ze swej natury
– jako intencjonalny akt cudzej psychiki - jakiejkolwiek ocenie organów
podatkowych.
Stwierdzenie powyższe uniemożliwia analizę przepisów o wszczęciu
postępowania administracyjnego w tzw. kierunku obiektywnej koncepcji
strony.W nauce prawa procesowego mówi się o tzw. „obiektywnej‖ oraz
„subiektywnej‖ koncepcji strony postępowania, w zależności od tego, czy
ocena istnienia interesu prawnego strony dokonywana jest odpowiednio
arbitralnie przez organy władzy państwowej, czy też pozostałe podmioty
postępowania (w odniesieniu do tych koncepcji używa się również
odpowiednio określeń: „materialna‖ oraz „procesowa‖). Jest to zatem sprawa
o zasadniczym charakterze, bowiem istotą sporu pozostaje tutaj, czy
rozpoczęcie postępowania „na żądanie strony‖ stanowi decyzję organu władzy
państwowej, czy też strony postępowania.W przypadku zaś dokonania
wyłącznie językowej wykładni przepisu art. 165 § 1 O.p. analiza mogła by iść
wyłącznie w kierunku koncepcji obiektywnej (w drodze wykładni językowej
tego przepisu ustalono przecież jednoznacznie, że uruchomienie postępowania
w każdym z trybów wszczęcia stanowi obowiązek organów podatkowych, nie
może zatem stanowić upoważnienia strony postępowania).
W stosunku do przepisu art. 165 O.p. oraz art. 165a § 1, regulującego
odmowę prowadzenia postępowania, należy sformułować więcej uwag
krytycznych. Przede wszystkim należy zauważyć, że przepis art. 165 O.p.
błędnie nazywa czynności konwencjonalne, których dokonanie skutkuje
wszczęciem postępowania podatkowego. Po pierwsze, zgodnie z art. 133 § 1
O.p. czynność strony wszczynająca postępowanie podatkowe, to „żądanie
czynności organów‖. Użyte w art. 165 § 1 O.p. sformułowanie, że
„postępowanie wszczyna się na żądanie strony‖ jest niewłaściwe, bowiem
sugeruje, że chodzi tu o czynność „żądania wszczęcia postępowania‖. Po
drugie, jak to już wyżej wyjaśniono, w wyniku złożenia przez stronę „żądania
czynności organu‖ aktualizuje się obowiązek organu podatkowego
„prowadzenia postępowania‖, a nie obowiązek „wszczęcia postępowania‖.
W każdym zatem z wymienionych wyżej przypadków język przepisu art. 165
§ 1 O.p. błędnie nazywa czynności, które opisuje - stosowane nazewnictwo nie
odzwierciedla prawidłowo ani faktycznego, ani prawnego charakteru tych
czynności. Mylne łączenie wymienionych czynności ze wszczęciem
87
Jarosław Szatkowski
postępowania powoduje mylne wyobrażenie o samym wszczęciu
postępowania. Konsekwencją niefrasobliwości językowej prawodawcy,
o której mowa wyżej, są określenia przyjęte w przepisie art. 165a § 1 O.p.,
regulującym odmowę prowadzenia postępowania. Odczytywanie treści art.
165 § 1 O.p. i art. 165a § 1 O.p. bez uwzględnienia treści art. 133 § 1 O.p.
mogłoby bowiem sugerować, że instytucja ta ma realizować założenia
obiektywnej koncepcji legitymacji procesowej strony, która jednaknie daje się
pogodzić – co udowadnia w swoich rozważaniach B. Adamiak – z konstytucyjną zasadą państwa prawa [zob. 35].
Z kolei dokonując wykładni funkcjonalnej przepisu art. 165 § 1 O.p. należy
zwrócić uwagę, że koncepcja procesowego charakteru roszczenia stała się
w Polsce koncepcją dominującą już pod koniec okresu międzywojennego,
zarówno na gruncie postępowania cywilnego, jak też postępowania sądowoadministracyjnego. Do wniesienia skargi przed Naczelnym Trybunałem
Administracyjnym uprawnionym był bowiem każdy, kto twierdził, że
naruszono jego prawa lub że obciążono go obowiązkiem bez podstawy
prawnej. W nauce prawa stwierdzano wówczas, że do wniesienia skargi
„potrzebny jest tylko wymóg formalny i subjektywny, a mianowicie, aby
wnoszący skargę w swojem poczuciu („kto twierdzi‖) był zdania, że pewnem
zarządzeniem lub orzeczeniem administracyjnem naruszono jego prawa lub że
go obciążono bez podstawy prawnej. Czy w danym wypadku zachodzi także
materialne uprawnienie do skargi przez Najwyższym Trybunałem
Administracyjnym, a więc czy rzeczywiście miało miejsce naruszenie prawa
skarżącego się lub obciążenie go obowiązkiem bez podstawy prawnej, będzie
dopiero przedmiotem badaniai orzeczenia Trybunału. Jednakowoż w samej
skardze, chociażby tylko z subjektywnego stanowiska skarżącego się – musi
być zawarte twierdzenie, że naruszono jego prawa lub że obciążono go
obowiązkiem bez podstawy prawnej, gdyż w przeciwnym razie Najwyższy
Trybunał Administracyjny po myśli art. 14 ustawy może skargę odrzucić
a limine, jako skargę, która nie nadaje się do postępowania z powodu
oczywistej niewłaściwości Trybunału.‖[36] Rozporządzenie Prezydenta
Rzeczypospolitej z dnia 28 marca 1928 r.o postępowaniu administracyjnym
z 1928 r. (Dz. U. z 1928 r. Nr 36, poz. 341 ze zm.) nie formułowało - w postaci
znanej z art. 165 § 1 O.p., czy też art. 61 § 1 K.p.a. - zasad wszczynania
postępowania. Na gruncie przepisów tego rozporządzenia wskazywano jednak
w nauce prawa, zgodnie z przyjętą już subiektywną koncepcją legitymacji
procesowej strony, iż postępowanie administracyjne może być wszczęte przez
władzę z własnej inicjatywy, lub na skutek podania strony. Dopiero w okresie
powojennym, w latach 50-tych, w tym szczególnie w okresie prac nad K.p.a.
oraz nad jego nowelizacją w 1980 r., zaczęto bardzo silnie argumentować tezy
przeciwne.T. Bigo, utożsamiając pojęcia strony zawarte w art. 9 R.p.a. oraz art.
19 projektu K.p.a., stwierdza wręcz iż „inicjatywa procesowa jednostki, jeśli
88
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
w ogóle występuje [sic!], jest legitymowana.‖ [37]Elementów weryfikacji
przez organy administracyjne istnienia legitymacji procesowej strony, opartej
na prawie materialnym, zaczęto upatrywać już w samej konstrukcji
wnoszonego żądania – na podstawie „żądania, które musi być zawarte
w podaniu‖ [38]. Właściwe ocenienie wartości tego rodzaju argumentacji,
podobnie jak ma to miejsce na gruncie procesu cywilnego, możliwe jest
dopiero po dostrzeżeniu jej związku z obowiązującym wówczas na terenie
Polski systemem politycznym. Dążąc do ograniczenia ochrony prawnej
obywateli, w tym do ograniczenia dopuszczalności drogi sądowej oraz drogi
administracyjnej, sięgnięto do przebrzmiałej już wówczas, XIX-wiecznej
argumentacji.
Przeprowadzenie szerszej wykładni prawa pozwala ponadto spostrzec, że
analiza przepisów wyznaczających zachowania ww. podmiotów w fazie
wszczęcia postępowania, może iść na płaszczyźnie teoretycznoprawnej
w dwóch, zasadniczych kierunkach – w zależności od przyjętej koncepcji
normy kompetencyjnej. Zgodnie z tzw. nurtem predyktywnym prawo pojmuje
się wyłącznie, jako zbiór norm nakazujących bądź zakazujących określonych
zachowań, w związku z czym również norma kompetencyjna sprowadza się do
normy wyrażającej nakaz albo zakaz (upoważnienie jest tu wyłącznie
elementem norm nakazujących albo zakazujących określonego zachowania).
Zgodnie zaś z tzw. nurtem niepredyktywnym, normy kompetencyjne oddziela
się od norm postępowania, jako pierwotne w stosunku do norm nakładających
obowiązki [szerzej na ten temat zob. 39].Pierwszy z wymienionych nurtów
wyznaczony jest przez rozumienie kompetencji (upoważnienia, „możności
prawnej‖), zaproponowane przez Z. Ziembińskiego [zob. 40]. Sytuacja ta jest
wówczas na gruncie Ordynacji podatkowej prezentowana, jako pochodna
sytuacja prawna organu podatkowego, w której dokonanie przez uprawniony
podmiot określonej czynności konwencjonalnej powoduje powstanie lub
aktualizację obowiązku organu podatkowego w postaci prowadzenia
postępowania (mamy tu do czynienia z roszczeniem procesowym).
W przypadku, gdybyśmy pragnęli, wbrew przedstawionej wyżej argumentacji,
a zgodnie wyłącznie z językową wykładnią prawa, widzieć w obowiązku
organu podatkowego - w przypadku każdego z trybów wszczęcia („na żądanie
strony‖ oraz „z urzędu‖) - jedynie czynność wszczęcia postępowania, a nie
jego prowadzenia (jak w przypadku wszczynania postępowania „na żądania
strony‖), wówczas widzielibyśmy, że w istocie nie możemy stwierdzić, że tak
pomyślany obowiązek organu w ogóle istnieje (w tym kształcie nie posiada on
bowiem żadnej treści).Zgodnie bowiem z art. 169 § 3 O.p. wszczęcie
postępowania następuje w dniu złożenia przez stronę podania. Przy przyjęciu
tej koncepcji wykonanie obowiązku wszczęcia postępowania przez organ
podatkowy „na żądanie strony‖ nie wymagałoby zatem jakiegokolwiek
działania z jego strony, zwłaszcza że przepisy Ordynacji podatkowej milczą na
89
Jarosław Szatkowski
temat takiego działania (brak reguł sensu dla czynności konwencjonalnej, która
miałaby prowadzić do zrealizowania przez organ podatkowy takiego
obowiązku). Obowiązek wszczęcia postępowania podatkowego, ciążący na
organie podatkowym byłby zatem wykonywany przez ten organ
automatycznie i bezwarunkowo (poza jego wolą), i jednocześnie poprzez
czynność innego podmiotu (poprzez czynność złożenia żądania).
W konsekwencji nie moglibyśmy wskazać adresata tego obowiązku, a zatem
nie mogłaby istnieć również, jak się wydaje, tak zbudowana norma
kompetencyjna. Z kolei drugi kierunek rozważań o analizowanej sytuacji
prawnej wyznaczany jest przez rozumienie normy kompetencyjnej przez
W. Langa [zob. 41], które prowadzi do odczytania sytuacji prawnej podmiotu
wnoszącego żądaniew postępowaniu podatkowym, jako szeroko rozumianego
uprawnienia do wszczęcia postępowania, z którym nie jest skorelowany
obowiązek organu podatkowego stricte w tym zakresie (jak wyjaśniono wyżej,
składane przez stronę żądanie dotyczy jednak prowadzenia postępowania, a nie
jego wszczęcia).
Przeprowadzenie wykładni systemowej i funkcjonalnej przepisów
o wszczęciu postępowania ukazuje jednocześnie w pełni ich funkcję
w zakresie gwarancji procesowych strony. Samo doręczenie przez stronę
żądania podjęcia czynności przez organy podatkowe w danej sprawie
wywołuje – przy przyjęciu omawianej tu heurystycznej postawy
interpretacyjnej – automatyczny skutek w postaci wszczęcia postępowania
(podobnie zresztą, jak wytoczenie powództwa poprzez złożenie pozwu
w postępowaniu cywilnym). Od tego momentu znajdują wówczas
zastosowanie zasady ogólne postępowania podatkowego oraz biegną terminy
do załatwienia sprawy. Dopiero zatem kompleksowa wykładnia przepisów
prawa pozwala stwierdzić, że wniesienie podania –niezależnie, czy
rozpatrujemy sytuację prawną strony zgodnie z koncepcją Z. Ziembińskiego,
czy też W. Langa - stanowi pierwszą czynnośćw postępowaniu podatkowym.
Podmiotem wszczynającym postępowanie jest zaś zawsze strona rozumiana,
jako podmiot który twierdzi, że istnieje jej własny interes prawny, zasługujący
na ochronę w postępowaniu podatkowym.
Podsumowując powyższe uwagi krytyczne należy więc stwierdzić, iż
przyjęcie zasad clara non sunt interpretanda oraz interpretatio cessat in claris
nie pozwalałobyna właściwie zrozumienie sytuacji prawnej podatnika oraz
organu podatkowego na etapie wszczęcia postępowania podatkowego.
5. Podsumowanie
Przepisy prawa regulujące poszczególne instytucje prawne powinny
przede wszystkim w sposób jednoznaczny wskazywać swoich adresatów,
zakresy zastosowania, rozumiane, jako okoliczności, w których dana norma
90
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
znajduje zastosowanie, a także zakresy normowania, czyli uprawnienia
i obowiązki poszczególnych podmiotów w przypadku zrealizowania się
tych okoliczności. Przeprowadzona w niniejszym rozdziale analiza
wskazuje, że prawodawca do kodowania w przepisach Ordynacji
podatkowej norm prawnych wykorzystuje oba wyróżnione w filozofii
języka rodzaje wypowiedzi performatywnych (wypowiedzi eksplicytne
oraz wypowiedzi prymarne). Są one przy tym bardzo silnie obecne
w analizowanym tekście, służąc prawodawcy za podstawowe narzędzie do
konstruowania reguł powinnego zachowania podatników oraz organów
podatkowych w toku postępowania podatkowego. Poprzez konsekwentne
używanie tego rodzaju wypowiedzi udaje się uzyskać wysoki stopień
jednoznaczności analizowanych przepisów prawa. Z kolei odejście przez
prawodawcę od ustalonej praktyki w tym zakresie, czego dowodzi casus
przepisów o wszczęciu postępowania podatkowego, skutkuje poważnymi
problemami interpretacyjnymi. Jak wykazano w toku podjętych rozważaniach
może to powadzić – w przypadku przyjęcia przez interpretatora prymatu
językowej wykładni prawa – do bardzo poważnych błędów w wykładni
prawa,skutkujących naruszeniem konstytucyjnej zasady państwa prawa.
Powyższe ustalenia skłaniają tym samym do opowiedzenia się za tzw.
kompleksową wykładnią przepisów prawa podatkowego. Przyjęcie prymatu
wykładni językowej, względem wykładni systemowej i funkcjonalnej, okazuje
sięna gruncie Ordynacji podatkowej zabiegiem metodologicznie nieuzasadnionym, przede wszystkim z uwagi na jakość przepisów tej ustawy pod
względem językowym (jest to zresztą cecha powszechna przepisów prawa).
Niejako na marginesie wyników przeprowadzonej analizy tekstu
Ordynacji podatkowej warto zauważyć, że jej rezultaty nie potwierdzają
odrębności używanego w tym akcie prawnym języka prawnego. Stanowiąc
prawo podatkowe formalne prawodawca wykorzystał bowiem do
konstruowania sytuacji prawnych podatników i organów podatkowych
funkcjonujący już w systemie prawa polskiego zbiór czasowników
performatywnychi czasowników dyrektywalnych. W tym kontekście
podnoszone niekiedy w nauce prawa podatkowego postulaty odnośnie
przyjęcia specjalnych, odrębnych reguł wykładni przepisów podatkowych
(jak chociażby wspomniany postulat B. Brzezińskiego ograniczania
stosowania wykładni celowościowej na rzecz wykładni językowej) należy
uznać za chybione i anachroniczne z punktu widzenia osiągnięć
współczesnej teorii prawa.
Zasada clara non sunt interpretanda, czy też interpretatio cessat in
claris mogły odgrywać istotną rolę w systemie totalitarnym, chroniąc
władzę sądowniczą przez wpływami politycznymi i ideologicznymi na
proces stosowania prawa. Współcześnie od interpretatora oczekuje się
jednak przede wszystkim rzetelnego stosunku do stosowania prawa, przeja-
91
Jarosław Szatkowski
wiającego się w szczegółowym uzasadnieniu decyzji interpretacyjnej.
Przyjęcie zamkniętej postawy interpretacyjnej, uznającej prymat jednej
z metod wykładni przepisów prawa izmierzającej do argumentowania za
tak osiągniętą tezą tego nie gwarantuje.W konsekwencji nie prowadzi też
do realizacji naczelnego celu wykładni prawa – ustalenia uprawnień
i obowiązków, stanowiących istotę prawa.
Literatura
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
Wróblewski J., Zagadnienia teorii prawa ludowego, Warszawa 1959
Zieliński M., Interpretacja jako proces dekodowania tekstu prawnego, Poznań
1972
Woleński J., Z zagadnień analitycznej filozofii prawa, Zeszyty Naukowe
Uniwersytetu Jagiellońskiego, Prace Prawnicze, 1980, z. 92
Opałek K., Woleński J., Logika interpretacji powinności, Krakowskie Studia
Prawnicze, t. XXI, 1988
Malinowski A., Polski język prawny. Wybrane zagadnienia, Warszawa 2006,
s. 237
Ziembiński Z. (w:) Redelbach A., WronkowskaS., ZiembińskiZ., Zarys teorii
państwa i prawa, Warszawa 1993, s. 186
Ibidem, s. 186
Wróblewski B., Język prawny i prawniczy, Kraków 1948, s. 54
PłeszkaK., Językowe znaczenie tekstu prawnego jako granica wykładni
(w:) Zirk-Sadowski M. (red.), Filozoficzno-teoretyczne problemy sądowego
stosowania prawa, Łódź 1997, s. 69-77
Gomułowicz A., MałeckiJ., Podatki i prawo podatkowe, Warszawa 2006,
s. 184-185
MastalskiR., Wprowadzenie do prawa podatkowego, Warszawa 1995, s. 102
Brzeziński B., Wstęp do nauki prawa podatkowego, Toruń 2001, s. 165
BuczekA., DzwonkowskiH., EtelL., Gliniecka J., Glumińska-Pawlic J.,
Huchla A., Miemiec W., Ofiarski Z., Serwacki J., Zdebel M., Zgierski Z.,
Prawo podatkowe, Warszawa 2006, s. 99-100
Etel L. (red.), Prawo podatkowe, Warszawa 2006, s. 52
GratI. S., Filozofia prawa a teoria państwa i prawa (w:) Szyszkowska M.
(red.), Filozofia prawa, Warszawa 2002, s. 21
ZielińskiM., Zirk-Sadowski M., Klaryfikacyjność i derywacyjność
w integrowaniu polskich teorii wykładni prawa, Ruch Prawniczy,
Ekonomiczny i Socjologiczny, z. 2/2011, s. 104
Ustawa z dnia 29 sierpnia 1997 r. – Ordynacja podatkowa (t.j.: Dz. U. z dnia
6 maja 2015 r., poz. 613)
Opałek K., Z teorii dyrektyw i norm, Warszawa 1974, s. 159
Stelmach J., BrożekB., Metody prawnicze. Logika, analiza, argumentacja,
hermeneutyka, Kraków 2006, s. 104–126
AustinJ. L., Other minds, Proceeding of the Aristotelian Society,
Supplementary. Volume XX, 1946 (przekład polski tej rozprawy, pod tytułem:
92
Wypowiedzi performatywne języka prawnego
– kilka uwag na tle wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
21.
22.
23.
24.
25.
26.
27.
28.
29.
30.
31.
32.
33.
34.
35.
36.
37.
38.
39.
40.
41.
Umysły innych, zawarty został w wydawnictwie: Mówienie i poznawanie.
Rozprawy i wykłady filozoficzne, Warszawa 1993, s. 104-155
Austin J. L., How to Do Things with Words,The William James
Lecturesdeliveredat Harvard University in 1955, Oxford University Press,
1962 (przekład polski tej rozprawy, pod tytułem: Jak czynić rzeczy za pomocą
słów, zawarty został w wydawnictwie: Mówienie i poznawanie. Rozprawy
i wykłady filozoficzne, Warszawa 1993, s. 311-334)
GrodzińskiE., Wypowiedzi performatywne Z aktualnych zagadnień filozofii
języka, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk, 1980, s. 6
Patryas W., Performatywy w prawie, Poznań 2005 s. 71-72
OpałekK., WróblewskiJ., Prawo. Metodologia, filozofia, teoria prawa,
Warszawa 1991, s. 178
Malinowski A., op. cit., s. 114
Ibidem, s. 113-117
ZimmermannM., Z rozważań nad postępowaniem jurysdykcyjnym i pojęciem
strony w kodeksie postępowania administracyjnego(w:) Księga pamiątkowa
ku czci Kamila Stefki, Warszawa – Wrocław 1967, s. 433
DzwonkowskiH., ZgierskiZ., Procedury podatkowe, Warszawa 2006, s. 29
Szymczak M. (red.), Słownik języka polskiego, Warszawa 1995, t. III, s. 592
Ibidem, s. 591
OchendowskiE., Postępowanie administracyjne i postępowanie przed sądem
administracyjnym, Toruń 1995, s. 49
BabiarzS., DauterB., GruszczyńskiB., HauserR., KabatA., NiezgódkaMedekM., Ordynacja podatkowa. Komentarz, Warszawa 2010, s. 642
IserzonE., StarościakJ., Kodeks postępowania administracyjnego. Komentarz,
teksty, wzory i formularze, Warszawa 1970, s. 88
StępieńA. B., Teoria poznania, Lublin 1971, s. 21–45
AdamiakB., Państwo prawa a koncepcja legitymacji procesowej strony
w postępowaniu administracyjnym (w:) Administracja publiczna w państwie
prawa. Księga jubileuszowa dla Profesora Jana Jendrośki, Wrocław 1999, s. 9-21
HilarowiczT., Najwyższy Trybunał Administracyjny i jego kompetencja,
Warszawa 1925, s. 333
BigoT., Ochrona interesu indywidualnego w projekcie kodeksu postępowania
administracyjnego, Państwo i Prawo, 1960, z. 3, s. 467
Ibidem, s. 461
MatczakM., Kompetencja w prawie administracyjnym (w:) System Prawa
Administracyjnego, t. I, Instytucje prawa administracyjnego, HauserR.,
NiewiadomskiZ., Wróbel A. (red.), Warszawa 2009, s. 359-418
ZiembińskiZ., Kompetencja i norma kompetencyjna, Ruch Prawniczy,
Ekonomiczny i Socjologiczny, 1969, z. 4, s. 23-41
LangW., Zarys analitycznej teorii uprawnienia, Studia Prawnicze, 1985,
z. 3-4, s. 157-186
93
Jarosław Szatkowski
Wypowiedzi performatywne języka prawnego – kilka uwag na tle
wykładni przepisów Ordynacji podatkowej
Streszczenie
Celem niniejszych rozważań jest próba bliższego określenia, na tle przepisów prawa
podatkowego formalnego, zawartych w Ordynacji podatkowej, zakresu przydatności
koncepcji wypowiedzi performatywnych dla przebiegu interpretacji przepisów prawa.
Wydaje się, że koncepcja ta pozostaje niezwykle cenna z punktu widzenia procesu
stanowienia prawa. Jej wartość może przejawiać się przede wszystkim w podniesieniu
jakości tworzonego prawa – poprzez ujednolicenie form wypowiedzi językowych
prawodawcy, a w konsekwencji ujednoznacznieniu rezultatów ich późniejszej wykładni.
W sferze stosowania prawa uwidaczniają się jednak w tym zakresie istotne wątpliwości.
Odwoływanie się bowiem do rezultatów wykładni prawa, uzyskiwanych w oparciu
o ustalenia koncepcji wypowiedzi performatywnych, może prowadzić – w przypadku
przyjęcia przez interpretatora prymatu językowej wykładni prawa – do naruszenia
konstytucyjnej zasady państwa prawa.
Słowa kluczowe:filozofia języka, wypowiedzi performatywne, język prawny, wykładnia
prawa, wszczęcie postępowania podatkowego
94
Andrzej Sołtys1
W jaki sposób mówić o Bogu?
1. Wstęp
Jednym z ważniejszych problemów w filozofii religii jest sposób
orzekania nazw o Bogu. Nauka rozwija się w taki sposób, że rozwiązanie
jednego problemu wysuwa nowy problem [1]. W odniesieniu do
przedmiotu religii wygląda to tak, że wykazanie istnienia Boga rodzi
problem tego jaki On jest. Z kolei filozoficzna wiedza o Bogu postuluje
skonstruowanie odpowiedniego języka do wyrażenia wiedzy o Nim.
Z powodu transcendencji Boga, wiedzy naturalnej o Nim nie można
wyrazić za pomocą języka jednoznacznego. Taki język nadaje się do opisu
i wyjaśniania bytów tej samej natury, podczas gdy Bóg nie dzieli ze
światem jednej natury. Jakakolwiek więc próba jednoznacznego orzekania
o Bogu ześlizguje się w ontologiczny panteizm. Z drugiej strony chybionym
jest stanowisko, wedle którego orzekamy o Bogu wieloznacznie. Przyjąć
wieloznaczność orzekania o Bogu, to zgodzić się na to, że o Bogu nie
wiemy nic. Wieloznaczność języka o Bogu wynikałaby właśnie
z niemożliwości naturalnego poznania Boga, czego konsekwencją byłoby
wiązanie z Nim różnych pojęć. Przyjęcie wieloznaczności języka
religijnego prowadzi do agnostycyzmu religijnego. Wówczas mówienie
o Bogu byłoby rzeczywiście pozbawione sensu. Odpowiedzią na opisaną
sytuację problemową jest analogia języka religijnego. W kontekście wielu
odmian analogii nasuwa się potrzeba określenia, według jakiego typu
analogii można orzekać o Bogu. Skądinąd wiemy, że mówienie o Bogu jest
uwarunkowane uprzednim poznawaniem Boga. A zatem wybór źródła
wiedzy o Bogu oraz tego, co analogicznie poznajemy o Bogu w oparciu
o uznane źródło, przesądza o typie analogii, według której można orzekać
o Bogu. Niniejsze studium wpisuje się w nurt filozofii tomistycznej, gdyż
to właśnie w tym nurcie filozofowania problem mówienia o Bogu jest
żywo dyskutowany i jak dotąd ciągle otwarty. Wskażemy w nim najpierw
na potrzebę analogii w konstruowaniu języka o Bogu a następnie będziemy
poszukiwali odpowiedzi na pytanie, według jakiej analogii można
właściwie orzekać o Bogu.
1
[email protected], Zakład Nauk Humanistycznych, Wydział Zarządzania, Politechnika
Rzeszowska.
95
Andrzej Sołtys
2. Potrzeba analogii w mówieniu o Bogu
Problem analogii języka o Bogu jest głównie związany z filozoficznym
poznaniem Boga. Filozoficzne poznanie Boga implikuje odpowiedni język
do wypowiedzenia poznanych o Nim treści. Każdy system filozoficzny,
który uznaje Boga naprawdę transcendentnego, musi prędzej czy później
znaleźć się wobec problemu: jak to jest możliwe, że ludzie mówią o Bogu?
[2]. Dotyczy to jednakowo tych, którzy uznają naturalne poznanie Boga,
jak też i tych, którzy uznają naturalne poznanie Boga za zbyteczne, a nawet
niemożliwe. Ten ostatni pogląd wysuwają skrajnie nastawieni
rewelacjoniści żywiąc przekonanie, że w pełni poznaje się Boga przez
religijną wiarę. Jest to stanowisko niektórych protestanckich teologów
np. K. Bartha.W ich przekonaniu pomiędzy Bogiem a stworzeniem istnieje
tak duża przepaść, że na podstawie poznania stworzeń nie można wnioskować
o istnieniu Boga, a tym bardziej o atrybutach Jego natury. Konsekwencją
tego stanowiska jest też rezygnacja z analogii w konstruowaniu
odpowiedniego języka do mówienia o Bogu. Rewelacjoniści są więc
przekonani, że problem analogii języka ich nie dotyczy, gdyż ten pojawia
się wyłącznie na gruncie teologii naturalnej. Nie uznając potrzeby,
a niektórzy z nich nawet samej możliwości teologii naturalnej, sądzą, że
w ten sposób uwolnili się całkowicie od analogii. Zdaniem Farrera
stanowisko takie jest błędne, gdyż wszystkie twierdzenia o Bogu muszą
być wyrażone w języku zaczerpniętym ze świata, w którym żyjemy, a to
jest już analogia. Zatem problem analogii poprzedza każde objawienie
szczegółowe [2]. Analogia jest więc wewnętrznym problemem nie tylko
teologii naturalnej, lecz teologii w ogóle.
Analogia jest niezbędna w urabianiu filozoficznego pojęcia Boga.
Vekken zauważa, że wielu filozofów odrzuca teologiczne pojęcie Boga.
Zresztą filozof nie tyle, że nie musi, co wręcz nie powinien a priori
przyjmować teologicznego pojęcia Boga. Wynika z tego postulat
poszukiwania innej drogi konceptualizacji Boga aniżeli rewelacjonistyczna.
W nawiązaniu do tego postulatu Vekken mówi o filozoficznej
konceptualizacji Boga, która zasadza się na naszym poznaniu świata,
w którym żyjemy [4]. Jakkolwiek jest to główne twierdzenia tomizmu
w kwestii filozoficznego poznania Boga, to przyjmowali je również
niektórzy autorzy spoza kręgu filozofii tomistycznej jak A. N. Whitehead
[5], C. Hartshorne [6], czy W. P. Alston - współczesny amerykański filozof
tworzący teorię bezpośredniego odniesienia do Boga warunkowaną
uprzednim filozoficznym poznaniem Boga [7]. Filozoficzne pojęcie Boga
urabia się na drodze analogii do poznawanych niektórych aspektów świata,
w którym żyjemy.
96
W jaki sposób mówić o Bogu?
Zagadnienie natury języka o Bogu badał św. Tomasz z Akwinu.
Zwracał on uwagę, że nie można orzekać o Bogu i o rzeczach stworzonych
jednoznacznie [8]. Jakiegoś terminu, bądź koncepcji używamy
jednoznacznie wówczas, gdy używamy ich w identycznym sensie do
różnych rzeczy. Formy jednoznacznego orzekania wyznaczył Porfiriusz
w Isagoge, sprowadzając je do pięciu predykabiliów: rodzaju, gatunku,
różnicy gatunkowej, właściwości i przypadłości. Jednoznaczne orzekanie
predykabiliów o jednostkowych przedmiotach rodzi problem podstaw
możliwości orzekania – czy w przedmiocie orzekania jest nam dana jakaś
jedna, wspólna natura? [9]. Jeśli przyjmiemy, że orzekanie jednoznaczne
dokonuje się na podstawie jakiejś wspólnej natury łączącej rzeczy między
sobą, to w ten sposób nie można orzekać o Bogu i stworzeniach. Mówić, że
byt jest jednoznaczny w Bogu i stworzeniu, to aplikować tę samą
koncepcję do dwóch różnych przypadków. Orzekanie jednoznaczne
zakładałoby wówczas ontologiczny panteizm, bądź do niego by prowadziło
[10]. Orzekając dosłownie cechy świata o Bogu czynimy Go czymś z tego
świata, a więc negujemy koncepcję Boga, według której Bóg jest istotą
transcendentną. Ostateczną konsekwencją takiej jednoznaczności języka
o Bogu jest ateizm [11].
Język o Bogu nie może być też językiem wieloznacznym. Słowo jest
wieloznaczne, jeśli jest orzekane o różnych rzeczach nie związanych z sobą
w różnych znaczeniach. W odniesieniu do Boga używanie słów w zupełnie
innym znaczeniu aniżeli używamy je w stosunku do świata przekreśla
poznawczą funkcję języka o Bogu. Język o Bogu nie zaznajamiałby
wówczas z żadną obiektywną treścią. Jeśli nie ma związku pomiędzy
naszym rozumieniem miłości a tym, co znaczy, że Bóg kocha, to nie mamy
pojęcia, co to znaczy, że Bóg kocha [12]. Brak możliwości pełnienia
funkcji poznawczej przez język wieloznaczny o Bogu to powód, dla
którego św. Tomasz z Akwinu odrzucił ten język jako język pozbawiony
treści. Teologia posługując się językiem wieloznacznym nie mogłaby być
uznana za naukę. Skoro język o Bogu nie może być ani językiem
jednoznacznym, ani wieloznacznym, to uprawiający teologię są
zobligowani do poszukiwania innego sposobu orzekania o Bogu.
W konstruowaniu języka o Bogu nie można uciec od naturalnego
języka. Przecież język wykształcił się w efekcie naszego poznawania
świata, stąd język religijny może być konstruowany z nazw opisujących
i wyjaśniających rzeczy tego świata. Wprawdzie Objawienie odsłania
treści, które nie są naturalnie poznawane, ale treści te są zawsze wyrażane
w języku, w którym opisujemy i wyjaśniamy przedmioty realnego świata.
W każdym innym przypadku nie moglibyśmy tych treści konceptualizować
i ich rozumieć. Jak więc mówić w tym języku o Bogu, skoro Bóg jest
Bytem transcendentnym? Jego transcendencję poznajemy nie tylko
97
Andrzej Sołtys
w naturalnym poznaniu, ale wskazuje na nią także Objawienie. Jak więc
mówić o Bogu w języku, którym poznajemy i wyjaśniamy świat jako
skończony, przygodny, złożony, skoro Bóg jest nieskończony, konieczny
i niezłożony? Jeśli Bóg jest Bytem transcendentnym, to być dobrym, być
mocnym nie może mieć tego samego sensu w odniesieniu do Boga i do
człowieka. Z drugiej strony dobroć, mądrość Boga musi mieć coś
wspólnego z dobrocią i mądrością stworzeń skoro te od Niego pochodzą.
Spośród pojęć, jakimi dysponujemy nie ma takiego, które mogłoby
sprostać nadmiarowi rzeczywistości, do której usiłujemy zastosować
pojęcie. Przecież wszelkie orzekanie jest ograniczeniem a Bóg jest poza
zasięgiem jakiegokolwiek ograniczenia. Gilson konstatuje, że wyraz
adekwatnie określający Boga byłby Bogiem [10].
Słowa orzekane o Bogu są nieadekwatne, gdyż uprzednio nieadekwatnymi
są pojęcia o Bogu. Św. Tomasz mówiąc o nieadekwatności słów i pojęć
postępuje za epistemologią arystotelesowską, w myśl której słowa są
znakami pojęć, natomiast pojęcia są podobieństwem rzeczy2 [8]. Z racji
tego kim Bóg jest nasze pojęcia nie mogą być Jego adekwatnym
podobieństwem. Także słowa nie mogą być adekwatnie orzekane o Bogu.
Nieadekwatność wiedzy o Bogu potwierdza także natura ludzkiego
intelektu ujawniająca się w funkcji dzielenia i łączenia [13]. Intelekt
rozdzielając różne aspekty badanego przedmiotu dąży do ponownego ich
łączenia w sądzie S (subiectum) jest P (praedicatum) np. Jan jest wysoki,
Jan jest mądry etc. W Bogu, który jest całkowicie prosty nie istnieje żaden
podział, stąd nasze opisywanie Boga poprzez formułę Bóg jest P winno być
interpretowane jako nieadekwatne do tego kim Bóg jest. Bóg wymyka się
naszym pojęciom. Dotykamy tu pewnego paradoksu mówienia o Bogu
mimo braku dostatecznej wiedzy Nim oraz braku odpowiedniego języka do
mówienia o Nim. O tym paradoksie mówił już św. Tomasz z Akwinu [15].
Każda wypowiedź na temat Boga, o ile jest pochodną życiowego
doświadczenia, musi zawierać w sobie element paradoksalności
wynikającej z faktu niemożności wyrażenia prawdy o Bogu w sposób
całkowicie jednoznaczny i całościowy [14]. W związku z tym paradoksem
Mascall podnosił kwestię sporo ważniejszą aniżeli to, w jaki sposób mówić
o Bogu, a mianowicie, jak w ogóle było możliwe dotychczasowe mówienie
o Bogu, które jest przecież faktem [2]. Zarysowane trudności można
wypowiedzieć aporią: albo słowa orzekane o Bogu zachowują znane nam
znaczenia, albo nasze słowa są na miarę Boga i wtedy już nie wiemy, co
one oznaczają. Doktryna analogii jest klasycznym rozwiązaniem
zarysowanej aporii.
2
„Voces sunt signa intellectuum, et intellectus sunt rerum similitudines‖ [8].
98
W jaki sposób mówić o Bogu?
3. Według jakiej analogii orzekać o Bogu?
Analogia jako sposób poznania to dziedzictwo starożytnej myśli
greckiej [16]. Jednakże dopiero św. Tomasz związał analogię
z filozoficznym poznaniem Boga oraz konstruowaniem odpowiedniego
języka do mówienia o Bogu. Wybór typu analogii do orzekania o Bogu
zależy od roli jaką wyznacza się analogii w teologii naturalnej. Pomijając
stanowisko skrajnych rewelacjonistów, którzy kwestionują zasadność
teologii naturalnej i tym samym analogii w poznawaniu Boga, niektórzy
idą w kierunku wiązania analogii jedynie z mówieniem o Bogu.
Anglikański duchowny Mascall jest zdania, że problem analogii nie
powstaje w samym dowodzeniu istnienia Boga, lecz dopiero po ustaleniu
Jego istnienia i zależności stworzenia od Bytu samoistnego, kiedy
zastanawiamy się jak wyrażać tę zależność bytu skończonego od Boga,
dopiero wtedy pojawia się problem analogii [2]. Nieco większe znaczenie
w teologii naturalnej zdaje się przypisywać analogii Penido. Dostrzega on
znaczenie analogii nie tylko w konstruowaniu języka o Bogu, lecz także
w poznawaniu Jego istoty.
Analogiczne poznanie istoty Boga poprzedza analogiczne mówienie
o Bogu. Penido twierdzi, że problem analogii nie dotyczy istnienia Boga,
lecz poznania Jego istoty. Jakkolwiek każdy sposób istnienia może być
orzekany o Bogu i o stworzeniach jedynie analogicznie, to jednak można
dojść do istnienia Boga bez odwoływania się do analogii, ale jest
niemożliwą rzeczą, aby myśleć o istocie Boga bez pojmowania jej jako
analogicznej z naszą [17]. Chociaż dowody na istnienie Boga mają
charakter analogiczny mówi Penido, to jednak nie w nich spełnia się istotna
rola analogii. Analogia jest według niego niezastąpioną drogą
w poznawaniu istoty Boga i orzekaniu o Nim. Współcześnie podobne
esencjalistyczne stanowisko w zarysowanej kwestii przyjmują B. Bejze
[18], L. Elders [19], M. Gogacz [20], S. Kowalczyk [21]. Analogia jawi się
u tych autorów jako niezastąpiona metoda poznawania i konceptualizacji
natury Boga.
Największą rolę w teologii naturalnej wyznaczają analogii tomiści
egzystencjalni. Utrzymują, że na drodze analogii (via analogiae) można
poznać istnienie Boga, jego istotę i stworzyć odpowiedni język do
mówienia o Bogu. Reprezentatywną postacią tego kierunku filozofii jest
w Polsce M. A. Krąpiec. Autor ten utrzymywał, iż analogia jest nie tylko
sposobem poznawania i orzekania o istocie Boga, ale jest przede wszystkim
jedyną drogą poznawania istnienia Boga. Z tego względu Krąpiec traktował
czwartą drogę św. Tomasza opartą na analogii jako zwornik i ostatni etap
metafizycznego wyjaśniania w filozofii tomistycznej [22].
99
Andrzej Sołtys
3.1. Język analogii metaforycznej w mówieniu o Bogu
Najmniejszy zakres korzystania z analogii w poznawaniu Boga
postulują umiarkowani rewelacjoniści. Przekonują, że w pełni poznaje się
Boga przez religijną wiarę. Natomiast analogia jest im potrzebna do
utworzenia odpowiedniego języka, aby treści poznane przez religijną wiarę
można było wypowiedzieć. Do ich wyrażenia nie nadaje się ani język
jednoznaczny, ani wieloznaczny. Spośród różnych typów analogii
najczęściej w mówieniu o objawiającym się Bogu wykorzystują analogię
metaforyczną. Przecież język użyty w Piśmie św. jest językiem
metaforycznym i dzięki temu trafia on zarówno do ludzi wykształconych,
jak i nie wykształconych [23]. Zaznaczmy, iż mówiąc o Bogu językiem
analogii metaforycznej nie mówi się o Nim w sensie właściwym. Kiedy
mówimy Napoleon był lwem, albo Bóg jest moją skałą odnosimy się
z podziwem i respektem do Napoleona i do Boga. Ale jeśli postawimy
pytanie, czy Napoleon był lwem?, bądź czy Bóg jest skałą? (pytania
naprowadzają na literalne pojmowania tych wypowiedzi), wówczas bez
wahania odpowiemy ależ oczywiście, że nie, przecież Napoleon nie był
lwem, a Bóg jako istota duchowa nie może być skałą. Wypowiedzi takie są
metaforami, które posiadają własną wartość poznawczą, metafory rozwijają
konieczne rozjaśnienia, są środkiem uzasadniania wypowiedzi [13].
Dyskurs metaforyczny wyraża nie to, czym Bóg jest, ale czym On jest dla nas.
Wystarczająco rozumiemy w tym punkcie, dlaczego św. Tomasz
oceniwszy rolę metaforycznego opisu Boga stawia dalsze pytanie: czy
niektóre nazwy orzekane o Bogu są orzekane o Nim w sensie właściwym.
Po krótkiej analizie św. Tomasz odpowiada, że istnieją takie nazwy, które
w sposób oczywisty wskazują na to, co Bogu właściwe [8]. Mówić, że Bóg
jest skałą wyrażenie to jest z pewnością wyrażeniem metaforycznym, ale
do takich wyrażeń nie należy stwierdzenie: Bóg jest dobry. W tym ostatnim
wyrażeniu mówimy, czym rzeczywiście Bóg jest. Św. Tomasz zwraca
jednak uwagę, że nasz intelekt pojmuje dobroć w taki sposób w jaki
przejawia się ona w stworzeniach i w taki sam sposób oznacza je za
pomocą nazw. Natomiast w tych samych nazwach orzekanych o Bogu
należy odróżnić dwa elementy: oznaczane doskonałości oraz sposób
oznaczania. Z uwagi na to, co oznaczają, tego rodzaju nazwy odnoszą się
do Boga pierwotnie i właściwie. Co się tyczy sposobu oznaczania, to nie
orzeka się ich o Bogu w sposób właściwy, gdyż ich sposób oznaczania
odpowiada stworzeniom [8]. W przytoczonych przykładach orzekania
predykaty skała i dobry nie orzeka się o Bogu według tej samej analogii.
Mówiąc, że Bóg jest skałą orzeka się o Bogu według analogii
metaforycznej, zaś orzekając, że Bóg jest dobry orzeka się o Bogu dobroć
według analogii proporcjonalności właściwej. Raukas zastanawia się,
100
W jaki sposób mówić o Bogu?
w jaki sposób odróżnić wypowiedź analogiczno-metaforyczną o Bogu od
wypowiedzi według analogii właściwej. Podpowiada, że kluczem do
identyfikacji tych wypowiedzi o Bogu jest umiejętność odróżniania sądu
i zdania [13]. Zdanie jest narzędziem uwyraźniania sądu, zaś sąd jest
znaczeniem zdania w sensie logicznym.
Ten sam sąd może być wyrażony za pomocą różnych zdań. Różne
zdania takie jak to, które wypowiedział Jezus Ja i Ojciec jedno jesteśmy
i zdanie wypowiadane przez współczesnego chrześcijanina Chrystus
i Ojciec niebieski są jednością, mimo że są dwoma różnobrzmiącymi
zdaniami, to łączy je ten sam sąd. Może zachodzić też sytuacja przeciwna,
gdzie wypowiedziane to samo zdanie w różnych kontekstach znaczeniowych
może wyrażać różne sądy. Wyrażenie Bóg jest moją skałą nie jest tym
samym wyrażeniem zauważa Raukas, wtedy, gdy je wypowie wyznawca
pierwotnej religii naturalnej oraz gdy je wypowie przedstawiciel religii
chrześcijańskiej. W tym ostatnim przypadku wyrażenie Bóg jest skałą jest
wyrażeniem metaforycznym. Natomiast dla wyznawcy pierwotnej religii
naturalnej bóg może być w sensie dosłownym skałą [13]. W języku religii
chrześcijańskiej nie orzeka się o Bogu literalnie, stąd ważniejszą sprawą
jest wskazanie na zasadę, w oparciu o którą będziemy identyfikowali
wypowiedź o Bogu według analogii metaforycznej i wypowiedź o Bogu
według analogii właściwej. Jeśli bowiem słyszymy wypowiedź o Bogu, że
Bóg jest dobry, to mimo, iż wiemy, że jest to wypowiedź analogiczna,
nadal nie wiemy według jakiej analogii wypowiadający orzeka dobroć
o Bogu. Jak to jest, że analogiczny sąd raz pojmujemy metaforycznie,
innym razem właściwie?.
Ażeby rozpoznać mówienie metaforyczne nie wystarczy poszukiwać
odpowiedzi na pytanie, czy Bóg jest P. Davies uważa, że dla odróżnienia
analogicznego sądu pojmowanego metaforycznie od analogicznego sądu
pojmowanego właściwie musi być uwzględniony kontekst [24]. Podobne
stanowisko prezentuje w swej pracy Richard Swinburne pojmując sądy
jako zdania użyte w kontekstach [25]. To właśnie kontekst powoduje, że
wiele wypowiedzi o tym samym kształcie może wypowiadać różne sądy,
bądź jeden i ten sam sąd może być wyrażony przez zdania o różnym
kształcie. Raukas chcąc ukazać rolę kontekstu w analogicznym modyfikowaniu sądu posłużył się wymownym przykładem. Otóż Piotr zawsze
mówi o sławnej ekspozycji figur woskowych w Londynie jako o mieszkańcach
pani Tussaud. Pewnego dnia Piotr słyszy jak Paweł mówi o Planetarium
pani Tussaud. Piotr zaczyna się zastanawiać, czy te dwa wyrażenia odnoszą
się do jednaj i tej samej rzeczy. Jeśli Piotr zignoruje co dopiero usłyszaną
wypowiedź, że planetarium zostało włączone do muzeum pani Tussaud,
jest możliwe, że rozwiąże ten problem prosto interpretując analogię Pawła
metaforycznie. Przecież postacie z wosku zostały uczynione, aby repre-
101
Andrzej Sołtys
zentować znane postacie. Znane postacie są nazywane gwiazdami. Piotr
wyciągnie więc wniosek, że Paweł w swej wypowiedzi odniósł się
metaforycznie do tej samej wystawy woskowych figur, co i on wcześniej,
gdy mówił metaforycznie o mieszkańcach pani Tussaud [13]. W powyższym
przykładzie mamy dwa zdania o różnym kształcie, lecz jeden sąd
pojmowany według analogii metaforycznej. Piotr odczytuje w wypowiedzi
Pawła sąd według analogii metaforycznej. Wcześniejsza wypowiedź Piotra,
w której analogiczny sąd miał charakter metaforyczny stanowi kontekst do
podobnego odczytania sądu w wypowiedzi Pawła.
Podobnie ma się rzecz z wypowiedziami o Bogu. Samo odróżnienie
typu analogii, według której jest formułowana wypowiedź o Bogu, nie jest
trudne dla tych, którzy dobrze znają kontekst formułowanej wypowiedzi.
W czasach św. Tomasza z Akwinu zagadnienie kontekstu nie było
przedmiotem tak wnikliwych badań jak czyni się to współcześnie, bowiem
zasadniczo intelektualiści byli w jednym Kościele, wyznawali tę samą
wiarę i posługiwali się tym samym łacińskim językiem, stąd wzajemnie
dobrze się rozumieli. Z łatwością odczytywali analogię, według której
rozmówcy wypowiadali sądy w zdaniach. Inny typ analogii w mówieniu
o Bogu proponują ci autorzy, którzy angażują analogię nie tylko do
orzekania predykatów o Bogu, ale także do poznawania istoty Boga.
3.2. Język analogii atrybucji w mówieniu o Bogu
Język o Bogu jest językiem analogicznym. Jednakże wybór odmiany
analogii do orzekania o Bogu zależy od tego, jaką rolę wyznacza się
analogii w teologii naturalnej. Twierdzenie to zdaje się potwierdzać analiza
myśli również tych autorów, którzy upatrują w analogii nie tylko metodę
konstruowania analogicznego języka do mówienia o Bogu, ale także
metodę filozoficznego poznania natury Boga. W tych czynnościach
znajduje zastosowanie analogia atrybucji. Polega ona na orzekaniu
wspólnej nazwy o wielu rzeczach wtedy, gdy te są proporcjonalne do
czegoś jednego multa habentproportionem ad unum [8]. Św. Tomasz
wskazuje na przykład nazwy zdrowy, który orzekamy o lekarstwie
i o moczu, gdy każde z nich jest podporządkowane i proporcjonalne do
zdrowia zwierzęcia, którego pierwsze jest przyczyną, a drugie znakiem.
Zarówno w czasach św. Tomasza z Akwinu, jak i współcześnie żywi się
przekonanie, że można wywnioskować coś na temat zdrowia organizmu
żywego poddając analizie chemicznej jego mocz. W efekcie wspomnianej
analizy moczu np. konkretnego człowieka dowiadujemy się o składzie
chemicznym moczu, o tym, czy dana osoba nie brała narkotyków, czy nie
jest w ciąży, czy nie ma cukrzycy itd. Na podstawie analizy chemicznej
moczu wnioskuje się o pewnych własnościach żywego organizmu, od
102
W jaki sposób mówić o Bogu?
którego mocz pochodzi. Skoro mocz ma pożądany dla organizmu skład
chemiczny, to wnioskuje się, że organizm ten jest zdrowy. Własność
zdrowego moczu różni się jednak od zdrowia zwierzęcia, ale mimo to jest
między nimi związek, gdyż zdrowy organizm jest przyczyną zdrowego
moczu. Powyższy przykład pokazuje, że analogia atrybucji została
wykorzystana do dwóch czynności: do wnioskowania o własnościach
organizmu żywego – czyli rozszerzania wiedzy o tym organizmie oraz do
konstruowania odpowiedniego języka, aby orzekać własności o analogacie
głównym i analogatach mniejszych. W jaki sposób stosuje się analogię
atrybucji do poznania natury Boga?
Analogia atrybucji w teologii naturalnej nie występuje samodzielnie.
Jako metoda poznania jest sprzężona z via causalitatis. Chodzi
o filozoficzne poznawanie natury Boga wynikające z faktu, iż Bóg jest
przyczyną wszystkich rzeczy. Posiadając wiedzę uzyskaną wquinqueviae
o istnieniu Analogatu Głównego oraz to, że Analogat Główny jest
przyczyną sprawczą analogatów mniejszych, przenosimy predykaty
z analogatów mniejszych, których sens dobrze znamy, na Analogat
Główny. Świeżyński pisze, że analogia atrybucji może być stosowana
według sposobów odpowiadających drodze pozytywnej (PierluigiDonini
komentując Albinosa pojęcie Boga nazywa tę drogę właśnie drogą analogii
[26], drodze negatywnej i drodze doskonałości [14]. Na drodze pozytywnej
przydzielamy Bogu atrybuty określające własności transcendentalne, takie
jak choćby analizowane wyżej wyrażenie, że Bóg jest dobry [14]. Na
drodze negatywnej eliminujemy z określeń Boga wszystkie cechy, które nie
są możliwe do pogodzenia z Jego boską naturą (np. cielesność, czasowość,
zmienność) oraz wszystkie pozostałe cechy z uwagi na niemożność
zrozumienia istoty Boga. Natomiast na drodze doskonałości wskazujemy
na nieskończony wymiar doskonałości, których ślady odczytujemy
w świecie stworzeń. Analogia atrybucji według Świeżyńskiego znajduje
zastosowanie również w orzekaniu pojęć transcendentalnych o Bogu,
natomiast via negationis i via eminentiae pełniłyby jedynie funkcję
pomocniczą w tej analogii [14]. Podobne zastosowanie w teologii
naturalnej wyznacza analogii atrybucji Vardy. Jego zdaniem według tej
analogii orzeka się o Bogu na przykład predykat dobry [9].
1. Bóg jest dobry.
2. Paweł jest dobry.
Jeśli orzekamy orzecznik dobry o Bogu i Pawle, to predykat ten nie
może oznaczać tego samego w Bogu i Pawle. Gdyby ów predykat oznaczał
to samo w odniesieniu do Boga i do Pawła to byłby on jednoznaczny
i prowadziłby do panteizmu. Nie mamy trudności, aby zrozumieć
wyrażenie Paweł jest dobry. Paweł jest stworzeniem czasowym
i przestrzennym dlatego nasz język wyraża to, co oznacza, że on jest dobry.
103
Andrzej Sołtys
Nadto znany jest nam związek pomiędzy Pawłem i Bogiem. Według
św. Tomasza z Akwinu związek ten określony został przez jego Pięć Dróg,
które w jego przekonaniu wykazują racjonalność twierdzenia, że Bóg
istnieje. Skoro Bóg wszystko stworzył, to między Nim a Pawłem istnieje
bezpośredni skutkowo przyczynowy związek. W oparciu więc o dobroć
Pawła i jego pochodność od Boga wnioskujemy, że Bóg jest dobry. Na
podstawie analogii z dobrocią Pawła urabiamy sobie następnie pojęcie
dobroci Boga. Bóg jest dobry dlatego, że musi On posiadać, przynajmniej
w minimalnym stopniu, to co niezbędne dla wytworzenia dobra w Pawle
[9]. Podobnie jak w poprzednim przykładzie analogia atrybucji znalazła tu
zastosowanie najpierw do wnioskowania o dobroci Boga na podstawie
posiadanej przez Pawła analogicznej własności, a następnie do urobienia
analogicznego pojęcia dobroci Boga. Predykat dobry orzeka się o Bogu
i o Pawle analogicznie, dobroć Boga nie jest taką jaką jest dobroć Pawła.
Bóg jest dobry jako Bóg, zaś Paweł jest dobry jako Jego stworzenie.
Dobroć Boga wyjaśnia dobroć Pawła. Treść właściwa tego predykatu
przysługuje więc tylko Bogu, chociaż sposób orzekania tego predykatu jest
właściwy Pawłowi [8]. Powyższe przykłady ilustrują, w jaki sposób jest
wykorzystywana analogia atrybucji do orzekania tych samych predykatów
o Bogu i stworzeniu.
Stosowanie analogii atrybucji w teologii naturalnej przebiega
w odpowiednim porządku. Najpierw trzeba wykazać istnienie Boga oraz
określić stosunek świata do Boga (jest to stosunek pochodności w istnieniu)
następnie w oparciu o analogię atrybucji wnioskować o poszczególnych
atrybutach natury Boga, by w końcu określić odwołując się do tej samej
analogi, jaki jest właściwy sens tych atrybutów wtedy, gdy je orzekamy
o Bogu. Konstruowanie analogicznego języka o Bogu poprzedza więc
poznanie: istnienia Boga, pochodzenia świata od Boga i stałej zależności
w istnieniu świata od Boga.
W analogii atrybucji, czyli przyporządkowania, występuje znany
uprzednio analogat główny (np. człowiek), do którego odnosi się dana
cecha (np. zdrowie), i analogaty mniejsze (np. woda, powietrze,
pożywienie), które pozostają w relacji do analogatu głównego [27].
W teologii naturalnej analogatem głównym jest Bóg i to do Niego odnosi
się w sensie właściwym orzekana własność dobra, natomiast wszystkie
stworzenia są analogatami mniejszymi zależnymi od Niego w istnieniu.
Własność dobra realizuje się więc w pełni w Analogacie Głównym,
natomiast w analogatach mniejszych realizuje się ze względu na
przyporządkowanie do Analogatu Głównego. W porządku poznania badane
własności są nam uprzednio dostępne w analogatach mniejszych, natomiast
w porządku bytowania własności te uprzednio istnieją w analogacie
głównym. Przyporządkowanie analogatów mniejszych do analogatu
104
W jaki sposób mówić o Bogu?
głównego ze względu na jakąś własność dokonuje się, na co zwrócił uwagę
Awerroes [28] na zasadzie przyczynowania sprawczego, wzorczego
i celowego, a także materialnego (w relacji przypadłości w stosunku do
substancji, jako analogatu głównego) [29]. Do analogii atrybucji w konstruowaniu języka o Bogu odwołują się bardziej esencjalnie nastawieni
zwolennicy teologii naturalnej, a więc ci, którzy uważają, że analogia
powinna być stosowana wyłącznie do badania natury Boga i konstruowania
odpowiedniego języka do orzekania o Bogu.
Nie wszyscy jednak podzielają ten pogląd. Niektórzy uważają, że
analogii atrybucji nie można stosować do orzekania pojęć
transcendentalnych. Stosuje się ją tylko do orzekania pojęć uniwersalnych
[29]. Krąpiec jest zdania, że stosowanie analogii atrybucji do orzekania
pojęć transcendentalnych zakłada znany od czasów Suareza błąd mieszania
analogii atrybucji z analogią proporcjonalności. Podstawy bytowe analogii
atrybucji tworzą zewnętrzne związki między przyczynami i skutkami
w obrębie przyczyn wtórnych, przez co analogia atrybucji, jego zdaniem
nie może być uznana za metodę metafizycznego poznania Boga.
3.3. Język analogii transcendentalnej w mówieniu o Bogu
Największy zakres stosowania analogii wyznaczają w teologii
naturalnej tomiści egzystencjalni. Analogię wykorzystują do poznania
istnienia Boga, poznania natury Boga oraz tworzenia języka do mówienia
o Bogu. Czy zatem do poznania Boga i konstruowania analogicznego
języka o Bogu wykorzystuje się tę samą analogię? Św. Tomasz mówi
o kilku sposobach analogicznego orzekania nazw w Summach [8], [30] oraz
w traktacie De Veritate [31]. Spośród nich wskazuje na analogię proporcji
(stosunku) jako tej, według której orzeka się wspólną nazwę o Bogu
i stworzeniach. Można orzekać wspólną nazwę o dwóch rzeczach,
gdy rzeczy o których orzekamy nazwę są do siebie proporcjonalne ex eo
quod unum habet proportionem ad alterum [8]. Na przykład nazwa zdrowy
jest orzekana o lekarstwie i o zwierzęciu, gdy lekarstwo jest przyczyną
zdrowia będącego własnością zwierzęcia. I to właśnie w ten ostatni sposób,
zdaniem św. Tomasza, analogicznie orzeka się niektóre predykaty o Bogu
i stworzeniach. Nie jest to orzekanie ani jednoznaczne, ani wieloznaczne,
lecz orzekanie według analogii, czyli proporcji secundum analogiam, id
estproportionem. Orzekanie o Bogu i stworzeniach według analogii
proporcji zakłada podporządkowanie stworzenia Bogu jako zasadzie
i przyczynie, w której istnieją uprzednio wszystkie doskonałości
rzeczy.Analogia jest więc osadzona na istniejącym stosunku pochodności
i bytowej zależności stworzenia od Boga. Analogiczne orzekanie osadzone
na tym stosunku charakteryzuje się tym, iż nazwy w tym orzekaniu
105
Andrzej Sołtys
odnoszą się do Boga pierwotnie i właściwie. Natomiast gdy chodzi
o sposób oznaczania, to nie orzeka się tych nazw o Bogu w sposób
właściwy, gdyż ich sposób oznaczania odpowiada stworzeniom.
Św. Tomasz wskazuje jeszcze na analogię proporcjonalności [31].
Analogia proporcjonalności jest proporcjonalnością proporcji występującej
w dwóch jej członach. Przykładem zachodzącej proporcjonalności jest
2
4
podwojenie 3 = 6 Orzekanie według analogii proporcjonalności jest
prezentowane przez Kajetana i komentatorów św. Tomasza podążających
za Kajetanem jako jedyny sposób orzekania tej samej nazwy o Bogu
i stworzeniu [32]. W analogii proporcjonalności jako podstawę w orzekaniu
wspólnej nazwy można wziąć relacje kategorialne i wówczas analogia
proporcjonalności, nazywana analogią proporcjonalności ogólnej nie nadaje
się do konstruowania analogicznego języka o Bogu, a można też osadzić
analogiczne orzekanie na relacjach transcendentalnych. Tylko w tym
ostatnim przypadku, to jest na bazie analogii transcendentalnej orzeka się
predykaty o Bogu właściwie.
𝑟𝑜ś𝑙𝑖𝑛𝑎 𝑧𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧ę 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘
≈
≈
⇒ 𝑃𝑒ł𝑛𝑖𝑎 𝐷𝑜𝑏𝑟𝑎 = 𝑡𝑜ż𝑠𝑎𝑚𝑜ść 𝑖𝑠𝑡𝑜𝑡𝑦 𝑖 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑎
𝑑𝑜𝑏𝑟𝑜
𝑑𝑜𝑏𝑟𝑜
𝑑𝑜𝑏𝑟𝑜
Krąpiec utrzymuje, że analogia transcendentalna jest w sensie ścisłym
analogią metafizyczną, bowiem jest ona analogią bytu, analogią poznania
i analogią orzekania. Na analogii transcendentalnej zasadza się św.
Tomasza argument klimakologiczny na istnienie Boga. Wszystkie inne
argumenty, zdaniem tego tomisty, dają się z łatwością sprowadzić do
podstawowego, opartego na analogicznym pojęciu bytu (doskonałości
transcendentalnych) dowodu czwartego [22]. Tym. Co wyróżnia analogię
transcendentalną spośród pozostałych odmian analogii jest to, że nie
zakłada się w niej istnienia analogatu głównego, lecz jej zrozumienie
domaga się przyjęcia istnienia analogatu głównego jako racji faktycznego
istnienia analogatów mniejszych. W czwartym dowodzie na istnienie Boga,
dowodzie z analogii bytu wnioskuje się na podstawie realnych,
analogicznych relacji transcendentalnych o istnieniu analogatu głównego,
którym jest Bóg. W dowodzie z analogii bytu, na podstawie stwierdzonego
związku o charakterze transcendentalnym między skutkiem, którym są byty
stworzone i przyczyną, którą jest Bóg wnioskuje się następnie o naturze
Boga. Analogiczność poznania natury Boga jest czymś wtórnym
w stosunku do analogiczności poznania Jego istnienia [22]. Z kolei
analogia poznania istnienia i natury Boga implikuje konstruowanie
w oparciu o ten typ analogii języka w którym będzie można właściwie
orzekać o Bogu. Brian Davies wyjaśnia na przykładzie sposób określania
106
W jaki sposób mówić o Bogu?
sensu poszczególnych predykatów orzekanych o Bogu według tej analogii.
Formułujemy za Daviesem dwa zdania orzekające:
1. Piekarz jest dobry.
2. Chleb jest dobry.
Mówimy, że piekarz jest dobry wówczas, gdy piecze dobry chleb, czyli
istnienie chleba zależy od piekarza. Chleb jest natomiast dobry, gdy jest
chrupiący i smaczny, jednak to, że piekarz jest dobry nie oznacza, że jest
on chrupiący i smaczny. Przenieśmy teraz ten sposób orzekania w oparciu
o analogię proporcjonalności właściwej transcendentalnej na orzekanie
dobroci o poszczególnych stworzeniach. Św. Tomasz uważał, że wszystkie
gatunki stworzeń zostały obdarzone własną naturą. Każde z nich posiada
właściwą sobie naturę, podobnie też i Bóg. Kiedy więc mówimy, że coś jest
dobre, mówimy, że jest dobre zgodnie z naturą bycia tym czym coś jest.
Skoro Bóg jest Pełnią Istnienia, to jest dobry przez swoje istnienie. Żaden
inny byt nie jest dobry przez swoje istnienie, lecz przez swą naturę
urzeczywistnianą jej właściwym aktem istnienia, czyli według miary tej
natury. Jakiekolwiek braki w urzeczywistnianiu tej natury pomniejszają
dobroć poszczególnych bytów. Jedynie Bóg będąc Pełnią Dobra nie może
swej dobroci pomniejszyć. W przypadku każdego bytu stworzonego może
„zabraknąć‖ tego, co oznacza być daną rzeczą. Wszystkie pozostają
bowiem w możności i nie muszą być idealnie dobre. Natomiast Bóg będąc
całkowicie prosty, ponadczasowy i ponadprzestrzenny, nie może być
innym niż tym, czym jest, czyli samym dobrem.
Treść tego stwierdzenia jest jednak ograniczona. Orzekanie o Bogu, że
jest dobry nie oznacza, że jest On podmiotem moralnym. Twierdzenie, że
Bóg jest dobry oznacza zatem, że Bóg jest metafizycznie doskonały. Jak się
wydaje dopiero analogia transcendentalna w pełni godzi immanencję Boga
bez popadania w jakąkolwiek odmianę panteizmu oraz jego transcendencję
bez popadania w agnostycyzm i deizm. Analogia transcendentalna jest więc
metafizyczną podstawą poznania istnienia i natury Boga oraz tworzenia
odpowiedniego języka do właściwego mówienia o Bogu. Można ją więc
uznać za analogię metafizyczną w ścisłym sensie.
Literatura
1.
2.
3.
Heller M., Czy świat jest racjonalny? [w:] Zagadnienia filozoficzne w nauce,
1997/20, s. 66-78
Mascall E. L., Istnienie i analogia, tłum. J. W. Zielińska, Instytut Wydawniczy
PAX, Warszawa 1961
Zdybicka Z. J., Bóg, [w:] Powszechna encyklopedia filozofii, red.
A. Maryniarczyk i in., t. 1, Polskie Towarzystwo Tomasza z Akwinu, Lublin
2000, s. 640-676
107
Andrzej Sołtys
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
22.
23.
24.
25.
26.
27.
28.
29.
30.
31.
32.
Vekken J. van der, The Referent of the Word «God». Tradition and Renewal,
Leuven University Press, Louvain, 1992
Whitehead A. N., Process and Reality. An essay in cosmology, Corrected
Edition, New York 1978
Hartshorne C., A Natural Theology for our Time, Open Court, La Salle 1967
Alston W. P., Referring to God. Divine Nature and Human Language: Essays
in Philosophical Theology. CornellUniversity Press, Ithaca 1990, s. 103-117
Św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologiae I, q. 13, a. 5
Krąpiec M. A., Uniwersalia [w:] Powszechna encyklopedia filozofii, red.
A. Maryniarczyk i in., t. 9, Polskie Towarzystwo Tomasza z Akwinu, Lublin
2008, s. 600-604
Gilson E., Duch filozofii średniowiecznej, tłum. J. Rybałt, Instytut
Wydawniczy PAX, Warszawa 1958
Ziemiański S., Teologia Naturalna, Wydawnictwo WAM, Kraków 1995
Vardy P., Krótko o filozofii Boga, tłum, B. Majczyna, Wydawnictwo WAM,
Kraków 2004
Raukas M., Univocité, équivocité et analogie, Folklore vol. 15, Editors Mare
Kõiva & Andres Kuperjanov, Tartu 2000
Śnieżyński A., Tajemnica i analogia we współczesnym mówieniu o Bogu,
Seminaire, 35 (2014), nr 1, s. 59-69
Św. Tomasz z Akwinu, De Potentia, q. 7, a. 5, ad 14
Sołtys A., Narodziny analogii w starożytnej myśli greckiej, [w:] Autorytet,
mieć czy być?, red. J. Zimny, Stalowa Wola 2015, s. 291- 304
Penido M. T., Le rôle de l’analogie en théologie dogmatique, Paris 1931
Bejze B., Filozoficzne rozumienie istoty Boga, [w:] O Bogu i o człowieku, t. 1,
Warszawa 1968, s.105-120
Elders L., St. Thomas Aquinas and the Problems of Speaking about God,
Doctor Communis 35 (1982), s. 295-316
Gogacz M., Filozoficzne koncepcje istoty Boga, [w:] W kierunku Boga, red. B.
Bejze, Warszawa 1982, s. 21-49
Kowalczyk S., Filozofia Boga, RW KUL, Lublin 1995
Krąpiec M. A., Teoria analogii bytu, RW KUL, Lublin 1993
Krąpiec M. A., Filozofia w teologii, Instytut Edukacji Narodowej, Lublin 1998
Davies B., The Thought of Thomas Aquinas, Clarendon Press, Oxford 1992
Swinburne R., Revelation: From metaphor to analogy, Clarendon Press,
Oxford 1992
Donini P., Comentary and Tradition, Walter de Gruyter GmbH & Co. KG,
Berlin / New-York 2011
Krzanowski J., Analogia w służbie realizmu metafizyki i antropologii,
Tarnowskie Studia Teologiczne, 32 (2013) nr 2, s. 21-30
Krąpiec M. A., O rozumienie filozofii, RW KUL, Lublin 1991
Krąpiec M. A., Metafizyka, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 1988
Św. Tomasz z Akwinu, Summa contra Gentiles I, 34
Św. Tomasz z Akwinu, De Veritate q. 2, a. 11
McInerny R., Aquinas and Analogy, The Catholic University of America
Press, Washington 1996
108
W jaki sposób mówić o Bogu?
W jaki sposób mówić o Bogu?
Streszczenie
Niniejsze studium dotyczy nurtu filozofii realistycznej. Podjęto w nim żywo dyskutowany
na przestrzeni wieków problem konstruowania odpowiedniego języka do mówienia o Bogu.
Ważną przesłanką opracowania tego zagadnienia jest, jeśli nie eliminowanie analogii
z teologii w ogóle, to z całą pewnością marginalizowanie roli analogii w poznawaniu Boga
a tym samym i znaczenia analogii w konstruowaniu języka do mówienia o Bogu. Czynią to
najczęściej skrajnie nastawieni rewelacjoniści odmawiający teologii naturalnej zasadności,
ale także ci, którzy uznają zasadność teologii naturalnej, lecz ograniczają w niej rolę
analogii wyłącznie do tworzenia odpowiedniego języka w mówieniu o Bogu. Celem
niniejszego studium jest ukazanie,o ile język o Bogu ma spełniać funkcję poznawczą,
filozoficznych racji uzasadniających konieczność jak najszerszego stosowania analogii
w teologii,. Wskazany cel realizuje się stosując metodę analizy i interpretacji literatury
źródłowej i pomocniczej, rekonstruując w niej rozumowania na rzecz roli analogii
w teologii naturalnej oraz określonego typu analogii w tworzeniu języka o Bogu
i rozpoznając przy tym przyjmowane przez badaczy założenia.
Stosując opisaną metodę wykazuje się, iż postulowany do tworzenia języka o Bogu typ
analogii zależy od kilku czynników. Najpierw od tego, jakie przyjmuje się źródło
(a) prawdziwościowego poznania Boga, następnie czy w oparciu o takie źródło (a) poznaje
się Boga per via analogiae, w końcu od tego, co poznaje się o Bogu per via analogiae.
W wyniku przeprowadzonych badań stwierdzono, że analogię metaforyczną w orzekaniu
o Bogu postulują ci autorzy, którzy czynią poznawanie Boga przez wiarę religijną głównym
źródłem wiedzy o Bogu. Analogię atrybucji do orzekania o Bogu postulują z kolei bardziej
esencjalnie nastawieni tomiści wskazujący także na poznanie racjonalne jako filozoficzne
źródło poznania Boga. W tym przypadku uprzednio w poznaniu racjonalnym stosuje się
analogię atrybucji również do rozszerzania wiedzy o naturze Boga. Natomiast analogię
transcendentalną stosują do orzekania predykatów o Bogu tomiści egzystencjalni. U tych
filozofów analogiczne orzekanie o Bogu jest poprzedzone poznaniem istnienia i natury
Boga na drodze analogii transcendentalnej. Jedynie w tym ostatnim przypadku analogia ma
najszersze zastosowanie. Analogia transcendentalna jest stosowana na wszystkich etapach
filozoficznego poznania Boga, co czyni z niej analogię ściśle metafizyczną.
Słowa kluczowe:analogia, Bóg, język, orzekanie, teologia naturalna
109
Grzegorz Malec1
Erozja teizmu Darwina, czyli wpływ podróży
na okręcie HMS Beagle na poglądy teologiczne
angielskiego przyrodnika
1. Wstęp
Zagadnienie teologicznych poglądów Darwina było przedmiotem wielu
publikacji. W większości wypadków twierdzi się, że angielski przyrodnik
był ateistą [1, 2] lub agnostykiem [3, 4]. Z całą pewnością był on teistą
w pierwszym okresie swojego życia. Przedmiotem niniejszego tekstu jest
próba wskazania na zmiany w religijnych poglądach Darwina, które
dokonały się w latach 1831-1836 podczas podróży na pokładzie okrętu
HMS Beagle. Przedmiotem analizy będą głównie wspomnienia Darwina
z tejże wyprawy, spisane w pracy Podróż na okręcie Beagle.
2. Okres „zapatrywań ściśle ortodoksyjnychˮ
Karol Darwin urodził się 12 lutego 1809 roku w niewielkim angielskim
miasteczku Shrewsbury. Był piątym z sześciorga potomstwa Roberta
Darwina (1766-1848) i Susan Wedgwood (1765-1817). Wczesne poglądy
religijne przyszłego ewolucjonisty najlepiej oddaje cytat z jego
Autobiografii, w którym wspominał, że podczas studiów teologicznych
w Cambridge nie miał żadnych wątpliwości co do prawdziwości przekazu
Pisma Świętego [5, s. 25].
W tym samym roku, w którym nie bez trudu zdał końcowe egzaminy,
otrzymał niespodziewanie propozycję odbycia podróży dookoła świata na
pokładzie okrętu HMS Beagle. Wyprawa ta, która trwała niespełna pięć lat,
dała Darwinowi nie tylko ogromny bagaż doświadczeń, ale także wydatnie
przyczyniła się do powolnej zmiany jego stanowiska względem religii. Po
komplikacjach spowodowanych oporami ojca, który musiał pokryć koszty
podróży, a także pewnych uprzedzeń kapitana Roberta FitzRoya (18051865), 27 grudnia 1831 roku okręt HMS Beagle opuścił port w Davenport.
Warto zaznaczyć, że głównym celem wyprawy nie było oczywiście
poszukiwanie dowodów transmutacji gatunków ani nawet przyrodnicza
analiza Ameryki Południowej, ale chodziło o sporządzenie map karto1
[email protected], Uniwersytet Zielonogórski, Wydział Humanistyczny, Instytut
Filozofii.
110
Erozja teizmu Darwina, czyli wpływ podróży na okręcie HMS Beagle
na poglądy teologiczne angielskiego przyrodnika
graficznych. Darwin wziął udział w wyprawie nie jako postać centralna, ale
jako dżentelmen, mający dotrzymywać towarzystwa kapitanowi (w Anglii
obawiano się, aby FitzRoy nie popełnił samobójstwa podczas rejsu, jak to
uczynił poprzedni kapitan w roku 1828 [6, s. 3]). Angielski przyrodnik
wiele lat później napisał w Autobiografii: „Podróż na Beagle była
najdonioślejszym zdarzeniem mego życia i zdecydowała o całej mojej
dalszej karierzeˮ [5, s. 37].
Darwin rozpoczął wyprawę jako zdecydowany teista, wierzący
w niezmienność gatunków. Bezpodstawne byłyby przypuszczenia, że jego
poglądy teologiczne zmieniły się z powodu braku kontaktu z ludźmi silnie
wierzącymi, podobnie jak twierdzenie, że Darwin spotykał na swojej
drodze jedynie niereligijnych dzikusów. Kapitanem statku był głęboko
religijny FitzRoy, który w każdą niedzielę odprawiał na pokładzie
nabożeństwa obowiązkowe dla całej załogi. Podczas pobytu w Buenos
Aires Darwin chodził do kościoła [7, s. 75], skorzystał także z usług
kapelana przed wyprawą do Ziemi Ognistej [1, s. 322]. Na samym
początku podróży zaplanował coniedzielne czytanie Nowego Testamentu
[8, s. 36]. Zdziwiło go także zakwestionowanie przez jednego z członków
załogi historycznej prawdziwości globalnego potopu [9, s. 70]. Można
zatem stwierdzić, że wiara Darwina na początku podróży była w zasadzie
niezachwiana: „Wówczas gdy przebywałem na pokładzie Beagle,
zapatrywania moje były ściśle ortodoksyjne; pamiętam, jak serdecznie
śmiali się ze mnie niektórzy oficerowie (chociaż sami byli ortodoksami),
gdy cytowałem Biblię jako nieodparty argument w pewnych kwestiach
moralnych. Sądzę, że bawiła ich naiwność mojej argumentacji‖ [5, s. 42].
Podczas studiów teologicznych w Cambridge Darwin zapoznał się
z pracami Williama Paleya (1743-1805), który twierdził, że złożoność
i doskonałość organizmów żywych, a także harmonia występująca w przyrodzie
wskazują na istnienie Projektanta [10]. Darwin w Autobiografii napisał, że
był wówczas „oczarowany i przekonany o słuszności całej jego argumentacjiˮ
[5, s. 26]. Młody przyrodnik dobrze pamiętał słowa zawarte na stronach
Natural Theology, kiedy to Paley napisał: „W wiosenne południe czy letni
wieczór w jakąkolwiek stronę zwróciłbym wzrok, niezliczona liczba
szczęśliwych stworzeń pojawia się przed moimi oczami‖ [11, s. 296].
Darwin nie ukrywał wzniosłości uczuć, jakich doznał na widok bujnej
puszczy w Brazylii: „Wysmukły kształt traw, nowe dla mnie pasożytnicze
rośliny, piękno kwiatów, połyskująca zieleń liści, a przede wszystkim
ogólna bujność roślinności, napełniały mnie podziwem. […] Dla człowieka
zamiłowanego w historii naturalnej dzień taki przynosi uczucie szczęścia
tak głębokiego, iż głębszego chyba doznać nie można‖ [12].
W podobnym tonie Darwin wyraził się również na stronach Autobiografii:
„[...] gdy człowiek znajdzie się w samym środku wspaniałej puszczy
111
Grzegorz Malec
brazylijskiej, nie może znaleźć właściwego wyrazu dla tych podniosłych
uczuć podziwu, uwielbienia i nabożeństwa przepełniających i uszlachetniających nasz umysłˮ [5, s. 46].
Pierwsze miesiące wyprawy utwierdziły Darwina w przekonaniu, że
istnieje Stwórca trzymający pieczę nad światem.
3. Zgon „szczęśliwego świataˮ Paleya
Angielski przyrodnik szybko przekonał się, że pogląd o doskonale
harmonijnym świecie, którym tak się zachwycał czytając prace Paleya, jest
złudny. Już dziewięć miesięcy po wypłynięciu z Anglii Darwin dowiedział
się na jaką skalę toczy się walka o byt w stanie natury. W Podróży na
okręcie Beagle napisał: „Rzezie […] które co dnia odbywają się w Afryce
Południowej, muszą być rzeczywiście potworneˮ [12, s. 83]. Podczas
swojego pobytu w Brazylii opisał osobliwy zwyczaj pewnych owadów,
które paraliżowały swoje ofiary (głównie pająki i gąsienice), aby zachować
świeżość mięsa dla młodych larw, a te, jak to ujął przyrodnik „żywią się tą
przeraźliwą masą bezsilnych, na wpół zabitych ofiarˮ [12, s. 35].
W roku 1832 Darwin otrzymał drugi tom Principles of Geology [Zasady
geologii] autorstwa Charlesa Lyella (1797-1875), na stronach którego
przeczytał, że równie zacięta rywalizacja, jaka zachodzi między
zwierzętami, występuje także wśród roślin zajmujących pobliskie tereny
[13, s. 435]. Darwin w jednym ze swoich notatników przyrównał później
walkę o byt do próby osadzenia tysięcy ostrych klinów na ograniczonym
obszarze [14, s. 375].
Angielski przyrodnik przebywając w Chile doświadczył ogromnej
potęgi natury, która napawała go zarówno zdumieniem jak i przerażeniem.
W Podróży na okręcie Beagle opisał, jak wyglądały miasta Talcahuano
i Concepcion po wielkiem trzęsieniu Ziemi, podczas którego nie zachowała
się nawet katedra: „[...] ruiny bowiem stanowiły jeden stos gruzu i całość
tak mało przypominała miejsce zamieszkałe, że ledwo można było
wyobrazić sobie poprzedni wygląd. [...] W Concepcion każdy dom lub rząd
domów zachował się osobno jako stos lub rząd ruin, jednakże w
Talcahuano, które po wstrząsie zalała wielka fala, nie można było odróżnić
wiele więcej niż warstwę cegieł, dachówek i belek, z których tu i ówdzie
sterczał kawałek zachowanego muru‖ [12, s. 293]. „[...] Setki ludzi stało
w obliczu ruiny, a niewielu tylko miało środki do zdobycia żywności na ten
dzień‖ [12, s. 294]. „[...] Nie próbowałem opisywać szczegółowo wyglądu
Concepcion, gdyż czuję, iż nie podobna oddać tych złożonych uczuć,
których doznawałem. Kilku oficerów zwiedziło to miasto przede mną, lecz
najbrutalniejsze nawet ich opowiadania nie zdołały wzbudzić właściwego
wyobrażenia o zniszczeniu. Gorycz napełnia serce i człowiek czuje się
112
Erozja teizmu Darwina, czyli wpływ podróży na okręcie HMS Beagle
na poglądy teologiczne angielskiego przyrodnika
upokorzony, gdy widzi, jak dzieła, które kosztowały tyle czasu i pracy
ludzkiej, zostają w jednej minucie zburzone [...]‖ [12, s. 298].
Darwin podczas pobytu w Ameryce Południowej był również
świadkiem krwawych zajść pomiędzy chrześcijanami a Indianami.
W Podróży na okręcie Beagle napisał: „Ponure to sprawy, ale o ile bardziej
wstrząsający jest fakt, któremu zaprzeczyć nie można, że z zimną krwią
morduje się wszystkie kobiety wyglądające na więcej niż dwadzieścia lat!
Gdy zawołałem, że to przecież nieludzkie, odpowiedział [Darwin miał na
myśli Hiszpana, który opowiadał mu o walkach z Indianami]: „Czemu, cóż
innego można zrobić? Oni tak się mnożą!ˮ [12, s. 97]. „[...] Chrześcijanie
mordują każdego Indianina, a Indianie czynią to samo z chrześcijanami‖
[12, s. 99].
Darwin był głęboko wstrząśnięty, kiedy zobaczył, w jaki sposób traktuje
się niewolników w Brazylii: „Dnia 19 sierpnia opuściliśmy ostatecznie
brzegi Brazylii. Dzięki Bogu, nigdy więcej nie będę w kraju niewolnictwa.
Po dziś dzień, gdy słyszę z daleka krzyki, żywo i boleśnie stają mi
w pamięci moje uczucia, gdy przechodząc koło jakiegoś domu w pobliżu
Pernambuco usłyszałem rozdzierające jęki i miałem wszelkie dane, by
przypuszczać, że torturują tam jakiegoś biednego niewolnika, a jednak
byłem bezradny jak dziecko i nawet o zaprotestowaniu nie było mowy.
Przypuszczam, że jęki te wydaje jakiś torturowany niewolnik, gdyż
w pewnym podobnym wypadku rzecz tak się miała. W pobliżu Rio de
Janeiro mieszkałem naprzeciwko jakiejś starszej pani, która używała śrub
do zaciskania palców swych niewolnic. Mieszkałem w pewnym domu,
w którym młodego Mulata używanego do posług domowych bito, poniżano
i dręczono stale, dzień w dzień w taki sposób, że załamałoby się nawet
zwierzę. Widziałem, jak uderzono trzykrotnie szpicrutą po odkrytej głowie
małego chłopczyka w wieku sześciu lub siedmiu lat (zanim zdołałem temu
zapobiec) za to, że podał mi wodę w nie całkiem czystej szklance;
widziałem, jak ojciec tego chłopca drżał na samo spojrzenie swego pana‖
[12, s. 484-485].
W jednym z listów do Asy Graya (1810-1888), napisanym wiele lat
później, Darwin oznajmił: „Wielki Boże! Jakbym chciał ujrzeć zniesienie
tego największego przekleństwa, jakim jest niewolnictwo!ˮ [15].
Podczas pobytu na terenach Ziemi Ognistej Darwin spotkał się
z zadziwiająco niskim poziomem cywilizacji, na którym może znajdować
się człowiek dziki. Darwin, wychowany w przeświadczeniu, że człowiek
został stworzony na podobieństwo Boga, spostrzegł, że przekonanie
dotyczące obecności wrodzonej idei Stwórcy nie występuje wśród
rdzennych, niecywilizowanych mieszkańców Ameryki Południowej
i Australii. Angielski przyrodnik zastanawiał się „czy ci dzicy, nadzy
koczownicy wyszli spod tej samej ręki, która stworzyła wyrobionych
113
Grzegorz Malec
nauczycieli akademickich z Cambridge?ˮ [16]. Darwin dowiedział się także
o praktykach kanibalistycznych, panujących wśród tamtejszej ludności,
kiedy to podczas głodu zjadane były starsze kobiety. Oszczędzane były
psy, gdyż one zawsze mogły się przydać [12, s. 205-206]. Przyrodnik nie
ukrywał zbulwersowania, kiedy opisywał matkę, tulącą do siebie dziecko,
rzucone o skałę przez ojca – była to kara za upuszczenie koszyka
z jeżowcami [12, s. 207].
To, że Darwin był świadkiem albo dowiedział się o zdarzeniach, które
trudno było mu pogodzić z poglądem o istnieniu dobrego i sprawiedliwego
Stwórcy, nie miało decydującego wpływu na zmianę jego przekonań
religijnych. Niemniej, przekonał się on, że paleyowski „szczęśliwy światˮ
jest tylko fikcją; że człowiek znajduje się w nim na takich samych
zasadach, jak inne stworzenia; że tak, jak one jest podatny na wszelkie
zjawiska atmosferyczne czy geologiczne; że świat go otaczający nie jest
stworzony dla niego, ale jest raczej obojętny względem ludzkich potrzeb.
4. Wpływ uniformitaryzmu Lyella
Wielkie wrażenie wywarła na Darwinie książka Lyella Principles
of Geology. Jej autor, choć nie był ateistą, to odrzucał autorytet Biblii.
Czynił to, co prawda, tylko na płaszczyźnie geologicznej, ale wystarczyło
to, aby uznać jego dzieło za pracę kontrowersyjną teologicznie. W swojej
książce zawarł on pogląd, że zmiany geologiczne zachodzące na Ziemi są
wynikiem działania naturalnych czynników, których oddziaływanie,
odbywające się w bardzo długim okresie czasu, doprowadza do ogromnych
przekształceń skorupy Ziemi, takich jak powstanie nowych łańcuchów
górskich. Należało więc, jak twierdził Lyell, traktować geologię w sposób
naturalistyczny, a koncepcja biblijnego potopu była, jego zdaniem,
całkowicie zbędna [17, s. 449-462]. Lyell przyjmował również pogląd
o długowieczności Ziemi. Twierdził, że w przeszłości zachodziły nagłe
zmiany w przyrodzie, ale nie miały one charakteru globalnego, jak
twierdził Georges Cuvier (1769-1832), ale lokalny [18, s. 14].
Warto podkreślić, że w I połowie XIX wieku wielu chrześcijan było
przekonanych, że proces stworzenia nastąpił w 4004 r. p.n.e. Wyliczył to
arcybiskup James Ussher (1581-1656), który na podstawie liczby pokoleń
od Adama do Jezusa Chrystusa oznajmił na stronach Sacred Chronology
[Święta chronologia], że Ziemia nie ma więcej jak 6 tysięcy lat [19, s. 29].
Darwin w pełni zaakceptował uniformitaryzm Lyella, czemu dał wyraz
chociażby w roku 1834, kiedy to, zastanawiając się nad powstawaniem
ogromnych pokładów żwiru na terenach Patagonii, stwierdził, że trudno
nawet wyobrazić sobie, ile czasu potrzeba, aby zaszedł taki proces [12, s.
164]. W jednym z listów do Johna S. Henslowa (1796-1861) z lipca 1834
114
Erozja teizmu Darwina, czyli wpływ podróży na okręcie HMS Beagle
na poglądy teologiczne angielskiego przyrodnika
roku wyraził wielkie zainteresowanie powstaniem płaskowyżu o wysokości
1300 stóp, który powstał za pomocą niewielkich wyniesień [20, s. 78].
W kwietniu tego samego roku Beagle zacumował przy ujściu rzeki Santa
Cruz. Darwin, badając tam niezwykle bogate pokłady bazaltu, znajdujące
się na dnie i po obu stronach rzeki, doszedł do wniosku, że były one kiedyś
połączone. Angielski przyrodnik zastanawiał się, co spowodowało taką
wielką wyrwę w owej zwartej masie skalnej? Do rozwiązania tej zagadki
geologicznej Darwin wykorzystał uniformitaryzm Lyella. Rzeka, mimo
swojej stosunkowo niewielkiej siły, mogła jednak przez wieki wywołać
erozję, której skutki były olbrzymie (grubość usuniętej skały wynosiła 300
stóp, a szerokości od dwóch do czterech mil angielskich). Darwin pisał, że
uzasadnianie powyższej sytuacji wielkim potopem jest „całkiem
niedopuszczalneˮ [12, s. 174]. Niemniej, angielski przyrodnik był
świadomy pokusy wiary w globalny kataklizm. Rozważając powody
wymarcia dawnych zwierząt na terenach Patagonii, napisał:
„Gdy rozważymy zmiany, które zaszły na kontynencie amerykańskim,
ogarnia nas głębokie zdziwienie. Poprzednio musiało się tam roić od
wielkich potworów; teraz spotykamy tylko karły w porównaniu
z pokrewnymi rasami, które je poprzedzały. [...] Przeważna część
wymarłych czworonogów, jeśli nie wszystkie, żyła w niedawnym czasie
i była współczesna dziś istniejącym morskim mięczakom. Od owego czasu
żadne wielkie zmiany w ukształtowaniu lądu zajść nie mogły. Cóż zatem
wytępiło całe rodzaje i tyle gatunków? Umysł ludzki zrazu nieuchronnie
skłania się do wiary w jakąś wielką katastrofę‖ [12, s. 167].
W Podróży na okręcie Beagle znajduje się więcej podobnych
fragmentów: „Jakież zdanie wyrobiłby sobie geolog, gdyby ujrzał takie
olbrzymie zbiorowisko kości zwierząt najrozmaitszego rodzaju i wieku,
spoczywające w jednej grubej warstwie ziemi? Czyż nie przypisałby on
tego zjawiska raczej jakiejś powodzi, która zalała całą powierzchnię ziemi,
niż normalnemu biegowi rzeczy?‖ [12, s. 128].
Darwin pod wpływem lektury Principles of Geology zdecydowanie
odrzucił pogląd o konieczności odwołań do przyczyn nadnaturalistycznych
przy próbach wyjaśnienia zjawisk przyrodniczych. Wspominając swoje
rozmowy z Chilijczykami, napisał: „Moje geologiczne badanie kraju
wywołało duże zdumienie wśród Chilijczyków i długo trwało, zanim ich
zdołałem przekonać, że nie poszukuję złóż mineralnych. Czasami
kosztowało mnie to dużo trudu. Przekonałem się, że najlepszym sposobem
wyjaśnienia mego zajęcia było zadawanie im pytań tego rodzaju: dlaczego
oni sami nie są ciekawi rzeczy dotyczących trzęsień ziemi i wulkanów lub
czemu pewne źródła są gorące a inne zimne, czemu są góry w Chile, a nie
ma nawet pagórka w La Plata. Takie proste pytania zadowalały i uspokajały
większość. Jednak niektórzy (tak jak i w Anglii garstka ludzi zacofanych
115
Grzegorz Malec
o sto lat) uważali wszystkie takie dociekania za bezużyteczne i bezbożne,
i sądzili, że ludziom powinno w zupełności wystarczyć stwierdzenie, że Bóg
tak stworzył góry‖ [12, s. 341-342].
Książka Lyella zaimponowała Darwinowi równie mocno, jak prace
Paleya, które czytał w Cambridge. Autor Principles of Geology wszystkie
zmiany geologiczne rozpatrywał naturalistycznie. W czasie trwania
wyprawy Darwin podjął podobną decyzję, z tą różnicą, że dokonał
ekstrapolacji poglądu Lyella. Darwin zrezygnował z odwołań do przyczyn
nadnaturalistycznych nie tylko na gruncie geologii, ale całej historii
naturalnej (jak wówczas określano przyrodoznawstwo).
Wpływ, jaki wywarła na Darwinie praca Lyella, określił on następująco:
„Nigdy nie zapomnę, że wszystko to, czego dokonałem w nauce
zawdzięczam lekturze tej wspaniałej książkiˮ [21, s. 417]. A najważniejsze
osiągnięcie Darwina, jak wskazał Kazimierz Jodkowski, polegało na tym,
że „skutecznie narzucił on nauce jej dzisiejsze rozumienie – jako
przedsięwzięcia naturalistycznego‖ [22, s. 160].
5. Wątpliwości dotyczące biblijnego poglądu, jak go wówczas
rozumiano, o niezmienności gatunków
W I połowie XIX wieku powszechne było przekonanie, że gatunki po
akcie stworzenia nie uległy zasadniczym zmianom. Jednakże błędnie
sądzono wówczas, że był to pogląd biblijny [1, s. 208-217].
W sierpniu 1832 roku Beagle przypłynął do niespokojnych terenów Bahia
Blanca. W zatoce Punta Alta, Darwin po raz pierwszy trafił na
skamieniałości, które go niezwykle zainteresowały. Ponadto coraz częściej
znajdował kości dawnych wielkich zwierząt. Szczególnie udane zbiory
zebrał we wspomnianej zatoce, gdzie trafił na „grobowiec potworów
wygasłych ras zwierzęcych‖ [23, s. 24]. Przede wszystkim zainteresowało
go, dlaczego te ogromne stworzenia wyginęły? Jakie warunki mogły temu
sprzyjać? Coś przecież musiało zahamować liczebność wymarłych zwierząt.
Darwin zdawał sobie sprawę, że takie hamulce istniały, w innym wypadku
organizmy rozmnażałyby się zbyt szybko. Skoro poszczególne gatunki
stawały się coraz rzadsze, to wydawało się, że naturalną konsekwencją tego
procesu może być całkowite ich wyginięcie. Nie ma więc nic dziwnego
w tym, że bezpośrednim stadium przed wyginięciem danego gatunku jest
jego rzadkość, tak jak nie dziwi fakt, że bezpośrednio przed śmiercią
występuje choroba u człowieka – tego typu rozważania Darwin snuł podczas
swojego pobytu w Patagonii, na początku 1834 roku [12, s. 168-169].
Z perspektywy Księgi Rodzaju, tak, jak sobie to wyobrażał Darwin,
odpowiedź na nurtujące go pytania była zasadniczo prosta. W czasie
wielkiego potopu, który Bóg zesłał, aby zmyć wszelki grzech ze
116
Erozja teizmu Darwina, czyli wpływ podróży na okręcie HMS Beagle
na poglądy teologiczne angielskiego przyrodnika
stworzenia, przetrwały tylko te gatunki, które Noe zabrał na swoją arkę.
Myśląc w takich kategoriach, kości, a także skamieniałości, były
pozostałościami po zwierzętach, które wyginęły podczas potopu. Jeszcze
na początku podróży Darwin pewnie zgodziłby się z taką opinią. Jednakże
w 1834 roku był już przekonany, że koncepcja biblijnego potopu jest
błędna. Angielski przyrodnik twierdził wówczas, że zjawisko wymierania
gatunków jest uwarunkowane procesami przyrodniczymi. Po lekturze
Principles of Geology wiedział, że zmiana warunków środowiskowych
może doprowadzić do wytrzebienia wielu organizmów. Pojawianie się
nowych gatunków było jednak, zdaniem Lyella, dziełem Stwórcy. Darwin,
odrzucając taką możliwość, musiał rozważyć kwestię transmutacji
gatunków. Już podczas pobytu w Bahia Blanca, zastanawiając się nad
wężami – miał to być podrodzaj grzechotnika, między grzechotnikiem
a żmiją – zauważył: „Zgodnie z tym poglądem zaobserwowałem pewien
fakt, który wydaje mi się bardzo ciekawy i pouczający, gdyż wskazuje na
to, jak każda cecha, nawet jeśli jest niezależna od budowy, ma tendencje do
powolnego, stopniowego zmieniania się‖ [12, s. 92].
We wrześniu 1835 roku załoga Beagle przypłynęła do wyspy Chatham
w Archipelagu Galapagos. Na pierwszy rzut oka miejsce to nie wydawało
się zbyt atrakcyjne, lecz wobec napiętej atmosfery, która panowała na
statku, Darwin postanowił opuścić na jakiś czas pokład. Choć materiału do
badań nie było tam zbyt wiele, to jednak korzyści z analizy zoologicznej
okazały się w przyszłości olbrzymie. Darwin szybko zwrócił uwagę na
spore różnice w tamtejszym ptactwie. Zastanawiał się, dlaczego jedne
łuszczaki mają dziób krótki i masywny, inne długi i bardziej spiczasty,
a jeszcze inne wyglądają jak stadia pośrednie [12, s. 366-368]. W jednym
ze swoich notatników dotyczących kwestii ornitologicznych napisał:
Jeżeli istnieje najmniejsza podstawa dla tych spostrzeżeń, dotyczących
zoologii Archipelagu – warto byłoby to zbadać; gdyż takie fakty [można by
założyć] podadzą w wątpliwość stałość gatunków [24, s. 299].
Darwin nie spodziewał wówczas, że łuszczaki, które obserwował
należały do różnych gatunków, a nie, jak przypuszczał, różnych odmian −
zbiory ornitologiczne angielskiego przyrodnika zostały prawidłowo
sklasyfikowane dopiero po jego powrocie do Anglii [25, s. 21]. W jednym
ze swoich wczesnych notatników zapisał, że obserwacje poczynione przez
niego na archipelagu Galapagos zapoczątkowały później wszystkie jego
poglądy [18, s. 33]. Kiedy Darwin opuszczał gorące wyspy Galapagos, to
skłaniał się do poglądu o zmienności gatunków, ale nie znał wówczas
mechanizmu zmienności (doboru naturalnego).
117
Grzegorz Malec
6. Uwagi końcowe
Na początku wyprawy Darwin był przekonany, że po powrocie do
Anglii zostanie duchownym, a wolnych chwilach będzie rozwijał swoje
pasje przyrodnicze. Nie miał on wówczas co do tego większych
wątpliwości Im dłużej jednak trwała podróż, tym bardziej zmieniało się
jego nastawienie co do profesji, jaką się zajmie po powrocie do Anglii.
Wraz z opuszczeniem wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej
postanowił, że będzie kontynuował swoje pasje jako przyrodnik, a nie
duchowny anglikański. Jak sam przyznał w Autobiografii, jego zamiar
pozostania pastorem umarł śmiercią naturalną [5, s. 25].
Darwin wyruszył w podróż dookoła świata niewątpliwie jako
chrześcijanin. Wrócił po niespełna pięciu latach jako doświadczony
przyrodnik, z pokaźnym bagażem różnorakich notatek oraz zakonserwowanych zdobyczy. W miejsce jego wiary chrześcijańskiej, którą raczył
załogę w pierwszym okresie podróży, wkradł się sceptycyzm, poparty
naturalistycznym interpretowaniem zjawisk przyrodniczych. Należy jednak
podkreślić, że w czasie podróży dookoła świata Darwin nie stał się ateistą.
Ostatecznie stracił on wiarę dopiero po śmierci ukochanej córki Annie
(1841-1851) w kwietniu 1851 roku [26, s. 195-230].
Proces utraty wiary przebiegał u niego powoli, o czym napisał
w Autobiografii: „Stopniowo coraz bardziej owładała mną niewiara, aż
wreszcie dokonało się to całkowicie. Postępowało to wszakże tak wolno, że
nie odczuwałem żadnego niepokoju i od tego czasu nie wątpiłem nigdy ani
przez chwilę, że moje wnioski są prawidłoweˮ [5, s. 43]. Można zatem
powiedzieć, że podróż Darwina na okręcie HMS Beagle stanowiła
preludium wszystkich jego wątpliwości religijnych.
7. Zakończenie
Angielski przyrodnik na stronach Autobiografii napisał: „Podróż na
Beagle była najdonioślejszym zdarzeniem mego życia i zdecydowała
o całej mojej dalszej karierzeˮ [5, s. 37]. Kiedy Darwin opuszczał
zachodnie wybrzeże Anglii, był niewątpliwe teistą. Okres kolejnych pięciu
lat okazał się dla niego czasem narastających wątpliwości religijnych. W
czasie trwania wyprawy Darwin był świadkiem wielu zdarzeń, które trudno
mu było pogodzić z poglądem o istnieniu dobrego i sprawiedliwego
Stwórcy. Angielski przyrodnik pod wpływem lektury prac Lyella podjął
ważną decyzję metodologiczną. Postanowił mianowicie, że będzie
poszukiwał jedynie naturalistycznych wyjaśnień dla procesów zachodzących
w przyrodzie, a tym samym zakwestionował prawdziwość historii
stworzenia z Księgi Rodzaju czy koncepcji biblijnego potopu. I choć
w roku 1836 nie porzucił on swojej wiary, to erodowała w nim ona niczym
bazalt w okolicach rzeki Santa Cruz.
118
Erozja teizmu Darwina, czyli wpływ podróży na okręcie HMS Beagle
na poglądy teologiczne angielskiego przyrodnika
Literatura
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
Por. Jodkowski K., Metodologiczne aspekty kontrowersji ewolucjonizmkreacjonizm, Lublin, Wyd. UMCS, 1998, s. 321-333
Por. Malec G., Teologiczne dylematy Karola Darwina, Roczniki Filozoficzne,
LX/1 (2012), s. 67-84
Por. Spencer N., Darwin and God, London, SPCK, 2009
Por. Bergman J., The Dark Side of Charles Darwin: A Critical Analysis
of an Icon of Science, Green Forest, Master Books, 2011, s. 67-69
Por. Darwin K., Autobiografia i wybór listów. Dzieła wybrane, Warszawa,
Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne, 1960, s. 25
Por. Nicholas F. W., Nicholas J. M., Charles Darwin in Australia, Cambridge
− New York, Cambridge University Press, 2002, s. 3
Por. White M., Gribbin J., Darwin. Żywot uczonego, Warszawa, Prószyński
i S-ka, 1998, s. 75
Por. Giffin M., The God of Evolution, Quadrant 2010 (June), s. 36
Por. Himmelfarb G., Darwin and the Darwinian Revolution, New York,
Doubleday Anchor Books, 1959, s. 70
Na temat teologii naturalnej Paleya pisał szeroko Michael Ruse (por. Ruse M.,
Darwin and Design: Does Evolution Have a Purpose?, Cambridge − London,
Harvard University Press, 2003)
Paley W., Natural Theology, New York, American Tract Society, 1881, s. 296
Darwin K., Podróż na okręcie Beagle, Warszawa, Książka i Wiedza, 1951
Por. Lyell Ch., Principles of Geology or, The Modern Changes of the Earth
and its Inhabitants Considered as Illustrative of Geology, vol. II, London,
Spottiswoode And Co., s. 435
Por. Darwin Ch., Notebook E, [w:] Barrett P. H., Gautrey P. J., Herbert S.,
Kohn D., and Smith S. (eds.), Charles Darwin’s Notebooks: 1836-1844, New
York, Cornell University Press, 1987, s. 375 (135e)
Prenant M., Darwin, Warszawa, Spółdzielnia Wydawnicza „Książka‖, 1947, s
Por. Moore J., O tym, że przyjęcie teorii ewolucji zmusiło Karola Darwina do
porzucenia chrześcijaństwa, do którego powrócił na łożu śmierci, [w:]
Numbers R. L. (red.), Wyrok na Galileusza i inne mity o nauce i religii,
Warszawa, Centrum Myśli Jana Pawła II, 2010, s. 199
Por. Anderson O., Charles Lyell, Uniformitarianism, and Interpretive
Principles, Zygon: Journal of Religion & Science, 47/2 (2007), s. 449-462
Por. Ghiselin M. T., The Triumph of the Darwinian Method, New York, Dover
Publications, Inc., 2003, s. 14
Por. Bowler P. J., Evolution: The History of an Idea, Los Angeles − London,
University of California Press, 2003, s. 29
Por. Burkhardt F. (red.), Karol Darwin. Listy wybrane, Warszawa, Prószyński
i S-ka, 1999, s. 78
Browne J., Charles Darwin: The Power of Place, Princeton, Princeton
University Press, 2003, s. 417
119
Grzegorz Malec
22. Jodkowski K., Konflikt nauka-religia a teoria inteligentnego projektu,
[w:] Jodkowski K. (red), Teoria inteligentnego projektu – nowe rozumienie
naukowości?, Warszawa, Wydawnictwo MEGAS, 2007, s. 160
23. Sproule A., Karol Darwin. O tym, jak teoria ewolucji całkowicie zmieniła nasz
pogląd na historię naturalną, Warszawa, Wyd. Czytelnik, 1991, s. 24
24. Keynes R. D., The Beagle Record: Selections from the Original Pictorial
Records and Written Accounts of the Voyage of H.M.S. Beagle, Cambridge,
Cambridge University Press, 1979, s. 299
25. Por. Sulloway F. J., Darwin and His Finches: The Evolution of a Legend,
Journal of the History of Biology, 15/1 (1982), s. 21
26. Por. Moore J. R., Of Love and Death: Why Darwin „Gave Up Christianity‖,
[w:] James R. Moore J. R. (ed.), History, Humanity and Evolution: Essays
for John C. Greene, Cambridge – New York, Cambridge University Press,
1989, s. 195-230
Erozja teizmu Darwina, czyli wpływ podróży na okręcie HMS Beagle
na poglądy teologiczne angielskiego przyrodnika
Streszczenie
Poglądy teologiczne Karola Darwina od momentu opublikowania O powstawaniu gatunków
wzbudzały, wzbudzają i pewnie będą wzbudzać wiele kontrowersji. Angielski przyrodnik
z pewnością był teistą w pierwszym okresie swojego życia. Kontrowersje wzbudza jego
końcowe stanowisko. W większości opinii twierdzi się, że Darwin w późniejszym okresie
swojego życia został ateistą lub agnostykiem. W obu przypadkach doszło zatem do zmiany
w jego poglądach na temat religii. Niniejszy tekst jest próbą przedstawienia tej zmiany,
której istotnym okresem były lata 1831-1836, kiedy to angielski przyrodnik brał udział
w słynnej podróży na pokładzie okrętu HMS Beagle. Autor podkreśla, że Darwin
opowiedział się za poszukiwaniem wyjaśnień naturalistycznych procesów przyrodniczych,
a w konsekwencji odrzucił historię stworzenia z Księgi Rodzaju, jak również podważył
prawdziwość biblijnego potopu. Ponadto Darwin był świadkiem albo dowiadywał się
o zdarzeniach, które trudno mu było pogodzić z poglądem o istnieniu dobrego
i sprawiedliwego Stwórcy. I choć kryzys, jaki przechodziła jego wiara pogłębiał się z każdą
przepłyniętą milą morską, to podczas wyprawy nie stał się jeszcze ateistą.
Słowa kluczowe: Charles Lyell, Karol Darwin, HMS Beagle, Stwórca, uniformitaryzm
120
Aleksandra Budzisz 1
Poznanie niemożliwego
– śmierć odmieniana przez czasy
i osoby w myśli Vladimira Jankelevitcha
1. Wprowadzenie
Człowiek jako jednostka myślącą, był głównym tematem namysłu
filozoficznego. Zagadnienia związane z jego egzystencją rozpatrywane
były na gruncie różnych nurtów filozoficznych. Celem niniejszego artykułu
jest zbliżenie do tematu graniczącego z życiem, a konkretnie – śmierci.
Poznanie tego zjawiska dokonywane jest poprzez rekonstrukcję myśli
francuskiego filozofa – Vladimira Jankelevitcha.
Śmierćstanowi dla człowiekakonieczność biologiczną, która dotyczy
wszystkich istot żywych. Jest zjawiskiem krańcowym, które definitywnie
różnicuje bycie od niebycia. Człowiekjako jednostka myśląca próbuje
ujmować śmierć poprzez odwołaniesię do racjonalności, wiary, bądź też
nadziei. Zapośredniczenie tego doświadczenia w procesach świadomościowych wprowadza dystans do myśli o własnej skończoności, przez co
staje się ujmowalne w ramy posiadanej wiedzy. Odsunięcie perspektywy
skończoności (czyli ograniczeń dotyczących życia człowieka, jak
i koniecznego warunku kresu życia) skutkuje percepcją śmierci jako
zjawiska, które przychodzi zawsze zbyt wcześnie. Świadomość nieuchronności śmierci nie prowadzi dojej oswojenia, a doświadczenie śmierci
każdorazowo stanowi nową sytuację. Jankielevitch wskazuje:
„,Człowiek jest istotą śmiertelną, egzystuje w czasie, a życie – rozpięte
między nicością poprzedzającą narodziny, a nicością następującą po
śmierci – jest nieprzewidywalnym procesem. Metafizyka musi być
antyteologią, nie możemy przyjmować punktu widzenia bezczasowego,
ponadczasowego Boga‖ [1, s.12]
Próba zrozumienia śmierci odnosi się do obawy przed nieznanym
tkwiącym u podstaw życia – jest nią nicość będąca przed życiem, jak i po
śmierci. Tym samym filozof podkreślaznaczenie, jakie ma w kulturze
postrzeganie procesu umierania, czy samej śmierci.
1
[email protected], studia doktoranckie, Katedra Humanistycznych Podstaw Kultury
Fizycznej, Wydział Wychowania Fizycznego, Akademia Wychowania Fizycznego im. Jerzego
Kukuczki w Katowicach, www.awf.katowice.pl.
121
Aleksandra Budzisz
Namysł filozoficzny autora Tego co nieuchronne, odwołuje się do
rozumowego ujmowania zjawisk, w tym także śmierci. Co warte
podkreślenia – rozważania te, dotycząceprzede wszystkim świadomości, co
znaczy, że nie wkraczają one w sferę metafizyki. Jego obecność w tradycji
filozoficznejbyła poza głównym nurtem filozoficznym, gdyż nie
przynależał do fenomenologów, egzystencjalistów aniteż empirystów. Dla
filozofa istotą rozmyślań była problematyka kresu życia podejmowana jako
przewodni temat rozważań.
2. Śmierć
Śmierć będąc dla każdej osoby jednocześnie zjawiskiem bliskim,
poprzez przynależność do gatunku ludzkiego (który jest śmiertelny), jest
jednocześnie odległa ze względu na radykalną nicość, która pojawia się
w jej następstwie.
Jankelevitch rozpoczynając rozważania dotyczące „kresu życia‖ określa
granice,opisujące tozagadnienie. Pojęciami, które posłużą autorowi do
zbliżenia ze śmiercią jest czas i osoby uczestniczące w śmierci.
„Życie to czas. Przestrzenne przedstawienia czasu są zwodnicze.
Narodziny i śmierć to dwa odrębne momenty: kiedy następuje śmierć,
narodziny są już czymś zamierzchłym; kiedy się rodzimy, śmierć jest
daleką przyszłością, czymś na razie nie istniejącym‖ [2, s.17].
Czas u Jankelevitcha przedstawiony jest jako synonim życia. Tylko
w obrębie jego trwania możliwe jest doświadczanie, poznawanie i bycie
obecnym. Z perspektywy czasowej niemożliwa jest współobecność życia
i śmierci. Narodziny będące momentem początku życia i śmierć jako moment
jego końca – wykluczają się wzajemnie, dzieląc życie na początek i koniec.
Śmierć, pojawiając się poniekąd z zaskoczenia, jest konsekwencją życia
dla osobników gatunku ludzkiego oraz negacją dotychczasowej obecności.
Traktowanie skończoności jako zmiennej, która jest odległa w czasie
i również niewiadoma ze względu na czas, w którym nadejdzie, nadaje jej
status tajemnicy. Należy jednak zachować ostrożność w terminologii
związanej z tajemnicą śmierci, gdyż możliwym błędem jest użycie pojęcia
sekret, które jest synonimem, jednak ma całkowicie odmienną
charakterystykę. Sekret jest pewną wiedzą tajemną dla wybranych, jednak
w ujęciu śmierci chodzi o tajemnicę, gdyż wiedza o niej jest powszechna,
będąc prawidłem życia, a mimo to jej istota pozostaje nieznana.
„Śmierć jest bowiem tym, czego pomyśleć się nie da. Zbliżając się do
niej, stajemy wobec tajemnicy. Nie można tej tajemnicy rozwikłać, nie
czyniąc jeszcze jednego kroku: umierając. Wówczas tracimy jednak
możliwość rozwikłania czegokolwiek: śmierć świadomości, to również
kres świadomości śmierci‖ [2, s.13].
122
Poznanie niemożliwego - śmierć odmieniana przez czasy
i osoby w myśli Vladimira Jankelevitcha
Mistycyzm śmierci dotyczy jej niepoznawalnego charakteru. Jedyna
możliwość zgłębienia tej tajemnicy polega na poddaniu się śmierci, jednak
jest to również kres procesów poznawczych. Dlatego też śmierć jako
zjawisko jest niedostępna dla pojęcia swej istoty.
Każda wiedza zakłada jedną z postaw wobec siebie – przyjęcia teorii,
bądź jej odrzucenia. Podobnie jest z zagadnieniem śmierci, może być ono
ujmowane nie tylko pod kątem wiedzy naukowej, ale również jako temat
rozważań teologicznych i wiary. „Dla niewierzących postawa wobec
śmierci jest przede wszystkim postawą wobec życia, stawia nas bowiem
wobec powagi istnienia‖ [2, s.48]. Jankelevitch zwracając uwagę na
stosunek do wiary, zauważa iż chodzi o postawę wobec życia, która
powinna koncentrować się na wadze i jakości aktualnego istnienia.
W podobnym tonie wypowiada się Jaspers, mówiąc o sytuacjach
granicznych, w których uwzględnia zjawisko śmierci: „Przeżywać sytuacje
graniczne i egzystować, to jedno i to samo‖ [3, s.189]. Zarówno Jaspers, jak i
Jankelevitch zwracają uwagę, iż stosunek wobec śmierci determinuje sposób
życia. Sposobem na radzenie sobie z doczesnym życiem i zrozumieniem go
jest oddanie się praktykom religijnym, które mają za cel oswoić lęk przed
śmiercią. Jak zauważa francuski filozof, chęć wyrobienia w sobie postaw
dotyczących tego, co jest po śmierci, wynika z lęku przed nią.
„Lęk przed śmiercią wiąże się nie tyle z zaświatami, ile z przejściem
między jednym a drugim światem czy porządkiem. To strach przed czymś,
czego nie da się przedstawić, przed doświadczeniem nieznanym, które
przytrafia nam się po raz pierwszy, a zarazem ostatni. To nicość lub
wkroczenie w jakiś całkiem nowy porządek‖ [2, s. 83].
Według Jankelevitcha podstawą powstawania leków dotyczących śmierci
jest przejście między znanym życiem, a niewiadomą, która następuje po nim.
Ten lęk dotyczy tego co nieprzedstawialne i niedoświadczalne, a zdarza się
jednocześnie po raz pierwszy i ostatni. Religia natomiast staje na stanowisku,
że posiada wiedzę o tym, co następuje po śmierci, dzięki czemu może łączyć
obecność żywych i umarłych.
Perspektywa lęku przed śmiercią, w kontekście religii została zaznaczona
w filozofii miedzy innymi przez Franza Rosenzweiga: „Wszystko, co
śmiertelne, żyje w tym lęku śmierci, każde nowe narodziny powiększają lęk
o nową podstawę, gdyż powiększa się liczba śmiertelnych‖ [4, s. 51].
Żydowski filozof dialogu zwraca uwagę, iż śmierć, i związany z nią lęk
dotyczy każdego człowieka, będąc człowiekiem, konieczne jest lękać się
śmierci. Interpretowanie śmierci na gruncie religii wg Jankelevitcha, jest
w istocie jej oswajaniem – w tym sensie, że nakreślając inne życie
względem doczesnego, wizja ta uspokaja, gdyż rozmywa granicę niepokoju
związanego z kresem (oddala samą śmierć, a kreśli hipotetyczne wizje
związane z rajem lub piekłem).
123
Aleksandra Budzisz
Śmierć wg autora Tego co nieuchronne ma charakter sprzeczności, gdyż
z jednej strony dotyczy zjawiska potocznego, nieuchronnego i biologicznego, a z drugiej dotyka osobistych tragedii. Z uwagi na to śmierć jest
jednocześnie zjawiskiem koniecznym i obiektywnym, a z drugiej jest
granicznie subiektywnym doświadczeniem. Dalsze rozważania dotyczące
śmierci mogą stale przybierać opozycyjny charakter ze względu na
odniesienia, które mogą być wewnętrzne, związane z odczuwaniem,
lubzewnętrzne, dotyczące wiedzy i zjawisk rządzących światem. Ujmowanie
śmierci z perspektywy naukowej jest nieuniknionym procesem
biologicznym, może być marginalizowane w skali wielkości i problemów
wszechświata, natomiast ujęcie analityczne, poddając śmierć analizie odziera
ją z nieodzownej dla niej istoty – tajemnicy oraz paradoksu. W myśleniu
o śmierci widoczne są zatem dwa porządki, pierwszy dotyczy zjawiska
empirycznego jako doświadczenia biologicznego. Drugi natomiast porządku
czasoprzestrzennego i metaempirycznego, który opiera się na założeniu, że
śmierć jest tajemnicą, a doświadczanie jej przerasta naturalne zjawiska.
Podejmowanie śmierci w kategoriach rozumowych niezbliża nas do
subiektywnego poznania jej tajemnicy. „Mam świadomość śmierci, wiem,
że umrę, a jednak w to nie wierzę (…) świadomość nie ratuje przed
śmiercią‖ [2, s. 44]. Dualizm śmierci, objawiający się jako stan wiedzy na
jej temat, nie przekłada się na odczuwanie, czy przekonanie o jej bliskości
dla mnie jako Ja. Jankelevitch zaznacza, iż istnieje pewna forma wiedzy,
która modyfikuje poznanie. Jest nią nagła intuicja, dzięki której każdy
traktuje śmierć na poważnie. O ile doświadczanie śmierci obcych ludzi nie
zmienia sposobu wiedzy o śmierci, o tyle wiedza ta się zmienia, jeśli
dotyczy śmierci bliskich.
Perspektywa osobowa i czasowa są czynnikami, które wg Jankelevitcha
najbardziej adekwatnie podejmują tematykę śmierci.
2.1.1. Perspektywa osobowa
Kluczowe wg francuskiego filozofa dla podejmowania zjawiska śmierci
jest zrozumienie znaczenia osób w niej uczestniczących. Na tej podstawie
wprowadza pierwszą osobę liczby pojedynczej „Ja‖. Podejmowanie śmierci
w pierwszej osobie jest absolutne, gdyż stanowi granicę pomiędzy
świadomością, a jej brakiem, przez co niemożliwe jest zbliżeniewobec niej
dla „Ja‖. Jankelevitch tę niemoc poznawczą nazywa tragiczną subiektywnością, dotyczy ona stanu, w którym dystans rozumowy jest jedyną
formą podjęcia śmierci w pierwszej osobie, gdyż wszelka subiektywność
wobec niej wiąże się z kresem świadomości. Mogę starać się ujmować
śmierć w ramy porządku myśli i próbować ją poznać, jednak w umieraniu
pierwszo-osobowym jej poznanie jest nieosiągalne. Dlatego też rozważania
124
Poznanie niemożliwego - śmierć odmieniana przez czasy
i osoby w myśli Vladimira Jankelevitcha
z perspektywy „Ja‖ są w pewien sposób abstrakcyjne i odległe, bo zawsze
z konieczności dotyczyć będą przyszłości i związanej z nią myśli „każdy
umiera pierwszy‖ [5, s. 46]. Nowość i niepoznawalność śmierci w doświadczeniu jest koniecznością, z którą każdy człowiek zmierza się po raz
pierwszy i ostatni w bezpośrednim umieraniu. Pociecha w wiedzy ani
w religii nie przybliży mnie osobowo do tajemnicy śmierci, dla mnie
pozostanie ona nigdy nienadchodzącą przyszłością.
Zbieżne z perspektywą pierwszoosobową jest ujęcie śmierci w kategorii
„my‖. Tu ponownie czas zostajeprzesunięty w niemożliwą do poznania
przyszłość. Dodatkowo ta optyka podkreśla wartość braterstwa
i pokrewieństwa, która wyraża się we wspólnym losie – grupie podobnie
doświadczających, niemożności zbliżenia się do śmierci, a przez to
poznania jej istoty.
Odmienna perspektywa dotyczy postrzegania śmierci osób trzecich. On
lub ona są postaciami z zewnątrz, obcymi i nieistotnym dla egzystencji,
tworzą swoiste tło. Śmierć w trzeciej osobie jest obiektywna, nie ma
znaczenia dla „Ja‖, podlega prawom biologii i fizyki oraz w żaden sposób
nie dotyka subiektywności. Zjawisko to jest w tym spojrzeniu naturalną
konsekwencją, określaną bezosobowo, przez co problem tajemnicy śmierci
się nie pojawia. Śmierć trzeciej osoby jest codziennością oraz
uprzedmiotowieniem niezrozumiałego, przez co odsunięta zostaje
konieczność zmagania się z bliskością śmierci. On, ona muszą umrzeć, bo
taka jest kolej rzeczy, on umiera na taką chorobę, bądź ona umarła ze
względu na jakiś błąd. W trzeciej osobie poprzez perspektywę czasową
można doznać zarówno przeszłości, jak i przyszłości. Umieranie trzecioosobowe poddaje śmierć anonimizacji i transformacji jej tajemnicy
w powszechne prawidło biologiczne.
Opozycję wobec neutralności śmierci w trzeciej osobiestanowiśmierć
drugiej osoby. Filozof, śmierci „Ty‖ nadaje największe znaczenie, a tym
samym określa ją jako najbliższą formę możliwego pojęcia istoty śmierci.
„Ty‖ uosabiając innego stajesz się pomostem pomiędzy moją absolutną
i niemożliwą śmiercią, a śmiercią abstrakcyjną i bezosobową dla trzeciej
osoby. Śmierć Ty staje się śmiercią najbliższych, rodziny, przyjaciół, męża,
bądź też osoby, która ma znaczenie.
W spojrzeniu drugiej osoby dokonuje się przejście od pośredniości
(trzeciej osoby) do bezpośredniości (pierwszej osoby).Poprzez Twoją
śmierć mogę doznać nagłej intuicji, która przedstawia najbliższą formę
poznania tajemnicy śmierci. „Nie umieram nigdy dla siebie‖ [5, s. 72].
Rozpatrywanie śmierci przez pryzmat drugiej osoby nadaje temu zjawisku
sens. Śmierć w drugiej osobie jest w rzeczywistości śmiercią dla mnie, by
w najbliższy dostępny sposób się do niej zbliżyć. Sens śmierci mojej
odkryty zostanie przez doświadczające jej „Ty‖.
125
Aleksandra Budzisz
Umiejscowienie śmierci „Ty‖ w czasie, lokuje ją w teraźniejszości.
Twoje umieranie odbywa się teraz, przez co jest to najbliższe osiągalne
oblicze śmierci. Moje uczestniczenie w śmierci „Ty‖ pozwala na
doświadczenie teraźniejszości i największej bliskości. Bliskość zawarta
w relacji Ja-Ty to najmniejszy z dystansów, w ramach którego możliwa jest
realność i subiektywność poznania.
Osoby, zgodnie z wykładnią filozofii śmierci Jankelevitcha, są jednym
ze sposobów na jej rozpatrywanie.Inną metodą jest ujęcie jej poprzez czas,
w obrębie którego śmierć występuje.
2.1.2. Perspektywa czasowa
Czas śmierci dotyczy osób, które w niej uczestniczą. „Ja‖ dokonuje
odsunięcia śmierci w przyszłość oraz nadania jej statusu obiektywnego
dystansu. Oddalanie przyszłości nie ma określonej daty, a brak zakresu
pojmowania nadaje śmierci charakter zjawiska abstrakcyjnego. „Ja‖
przesuwając swoją śmierć do nigdy nienadchodzącegokiedyś nabywa
przekonania, że mnie ona nie dotyczy. Ostateczna przyszłość, odkładana
w nieskończoność, nadchodzi dla „Ja‖ zawsze po raz pierwszy i ostatni. Co
więcej teraźniejszość śmierci nie spotka pierwszej osoby, przez co używa
się raczej sformułowania umrę niż umieram (ze względu na możliwość
świadomości, która zniknie, gdy doświadczę śmierci). Kiedy pojawia się
śmierć w pierwszej osobie, występuje ona jako tragiczna subiektywność,
która wykluczaświadomość, przez co rozpatrywana może być tylko
w przyszłości.
Ujęcie śmierci w przeszłości dokonuje się poprzez trzecią osobę. Śmierć
jej lub jego na poziomie abstrakcyjnym, staje się wiedzą – ktoś umarł, taka
jest kolej rzeczy. Posiadanie wiedzy na temat śmiertelności wynika
z doświadczenia. Poznanie na poziomie abstrakcyjnym, śmierci trzeciej
osoby jest obiektywne, gdyż dotyczy kogoś innego, obcego (nie-bliskiego).
Nabranie dystansu w tym ujęciu dotyczy zdarzenia po fakcie, czyli gdy
ktoś już dokonał swego żywota i odszedł.
Teraźniejszość w pewien sposób wyklucza mnie z umierania. „Ja‖ nie
umieram, „Ja‖ kiedyś w przyszłości umrę. W kontekście rozważań
– niemożliwe jest podejmowanie śmierci w pierwszej osobie i czasie
teraźniejszym. On i ona mogą umierać, możliwe jest poświadczenie ich
śmiertelności i przekształcenie tego doświadczenia w wiedzę – jak to się
dzieje w przypadku medycyny, gdzie konieczne jest stosowanie
perspektywy trzecio-osobowej, by bliskość i częstotliwość umierania nie
wpływały na wykonywaną pracę. Natomiast „Ty‖ umierasz teraz i dla
mnie. Dzięki Tobie i śmierci w teraźniejszości doświadczam odkrycia
tajemnicy śmierci.
126
Poznanie niemożliwego - śmierć odmieniana przez czasy
i osoby w myśli Vladimira Jankelevitcha
Perspektywa osobowa i czasowa kładąc nacisk na śmierć drugiej osoby,
wykazują, iż jest ona jedyną możliwością na doświadczenie intuicji
i bliskości śmierci.
3. Podsumowanie
Rozważania dotyczące zjawiska śmierci oraz jej ujęcie osobowe jak
i czasowe odnoszą się do śmierci, jako anamnezy, wobec której niezbędny
jest impuls, intuicja wzbudzana przez śmierć „Ty‖. Bodziec, w którym
śmierć drugiej osoby jest moim impulsem do zbliżenia sięi nadania sensu
śmierci. Co więcej, śmierć bliskich (ujmowanych jako druga
osoba)materialnie nie zmienia obecnego stanu wiedzy dla „Ja‖. Jednak
charakter i bliskość istotnie modyfikują dotychczasową wiedzę o nowy
wymiar bliskiej śmierci. Skokowe przejście z „wiem o śmierci‖, do „czuję
śmierć‖ w swojej egzystencji jest poznaniem niemożliwego, o którym
mówi Jankelevitch.
Śmierć personalnie nie dotyczy „Ja‖, gdyż jeśli umrę, odejdzie moja
świadomość, przez co niemożliwe będzie jej zrozumienie. Rodzi się zatem
paradoks pojęciowy – nie umieram nigdy. Znaczące jest tu dopowiedzenie
zastosowane przez Jankelevitcha – nie umrę nigdy dla siebie. Dzięki temu
moja śmierć nie pójdzie przysłowiowo na marne. „Ty‖ doświadczając
mojej śmierci poczujesz jej teraźniejszość i dzięki temu doznasz
najbliższego pojęcia tajemnicy i intuicji śmierci.
Poprzez nadanie sensu śmierci (wobec „Ty‖)Jankelevitch konstatuje, iż
jest ona warunkiem egzystencji, który nadaje życiu sens, jednocześnie
pozbawiając możliwości odczucia sensu (koniec życia). Śmierć jest
nonsensem, który nadaje życiu sens. Nonsens nadaje sens, jednocześnie
negując ów sens. Paradoks związany ze znaczeniem życia wobec śmierci
i jednoczesnym jego negowaniem jest elementem mistyki śmierci, która ze
względu na przyjęte stanowisko, określa samo życie.
Dla Jankelevitcha śmierć ściśle związana była z życiem, przez co mogła
nadać mu znaczenie, przy jednoczesnym jego zanegowaniu w chwili
nadejścia. Jednak perspektywa osobowa, którą mocno podkreślał w swych
rozważaniach wydaje się być dodatkową wartością, dzięki której śmierć
staje się bardziej osobiście bliska.
127
Aleksandra Budzisz
4. Uwagi ogólne i dyskusja
Dotychczasowe rozważania dotyczyły poglądów Jankelevitcha na zjawisko
śmierci. Przedstawione zostały najważniejsze rozstrzygnięcia dotyczące
perspektywy osobowej: „Ja‖, „Ty‖, „Ona‖/‖On‖, jak i „My‖. Wobec
opisanych podmiotów doświadczających śmierci przyporządkowane zostały
przez francuskiego filozofa ujęcia czasowe – przeszłość, przyszłość
i teraźniejszość. Najważniejszym czynnikiem dotyczącym zbliżenia i poznania
tajemnicy śmierci okazała się być druga osoba, poprzez zażyłość i istotność
w życiu wobec mnie.
Bliskość nadaje znaczenie śmierci w drugiej osobie, dzięki
temuegzystencja i śmierć „Ty‖jest bardziej znaczącą poznawczo dla mnie
niż moja własna śmierć. Topotwierdza już wcześniej wspomniany sens
śmierci, gdzie ja umieram dla Ciebie, a Ty dla mnie. Tak sformułowane
równanie umieszcza sens w relacji krzyżowej – Ja dla Ciebie, Ty dla mnie.
Ujęcie śmierci „dla‖ lub „za‖ kogoś czy coś, staje się również punktem
wyjścia i odpowiedzią dla kwestii śmierci własnej.Postawę wobec
decydowania o własnej śmierciJankelevitch określił dość jasno: „To
pierwsze prawo, każdego do swobodnego dysponowania swoim życiem
i swoją śmiercią. Nikt nie może zabraniać mi samobójstwa. TO prawo nie
podlega żadnym ograniczeniom‖ [2, s.59]. Filozof uważa, iż decydowanie o
długości, a tym samym jakości życia, jest niezbywalnym prawem każdego
człowieka. Prawo to nie może być w żaden sposób ograniczane, czy
regulowane, to wolność i odpowiedzialność wynikające z bycia człowiekiem,
a tym samym możliwość i konieczność stanowienia o sobie. Każda osoba
powinna autonomicznie móc decydować zarówno o życiu, jak i śmierci.
Dlatego teżśmierć (w tym śmierć na żądanie) zostaje uwzględniona
i rozpatrzona w ramach wolności jednostki do decydowania o sobie.
Śmierć w ramach koncepcji Jankelevitcha dotyczy zjawiska, którego
istotą jest tajemnica. Natomiast najbliższą formą poznania poprzez intuicję
jest śmierć kogoś bliskiego – „Ty‖. Nadanie wartości osobom, wobec
których omawiane jest zjawisko śmierci dotyka również kwestii
czasowości, gdzie „Ty‖ umożliwia doświadczenie tajemnicy śmierci
w teraźniejszości, przez co osiągalna staje się najbliższa forma poznania.
Literatura:
1.
2.
3.
4.
5.
Kwaterko M., To, co nieuchronne, Warszawa, 2005
Jankelevitch V., To, co nieuchronne, Warszawa, 2005
Jaspers K., Sytuacje graniczne, w: [red.] Rudziński R., Jaspers,Warszawa
1978 s. 189
Jankelevitch V., Tajemnica śmierci i zjawisko śmierci, w:[red.] Cichowicz S.,
Godzimirski J.M., Antropologia śmierci, myśl francuska,Warszawa, 1993
Rosenzweig F., Gwiazda zbawienia, Kraków, 1998
128
Poznanie niemożliwego - śmierć odmieniana przez czasy
i osoby w myśli Vladimira Jankelevitcha
Poznanie niemożliwego - śmierć odmieniana przez czasy i osoby
w myśli Vladimira Jankelevitcha
Streszczenie
Egzystencja jednostkowa określana jest przez ramy czasowe, przestrzenne i osobowe.
Formą radykalnego poznania skończoności jest spotkanie ze śmiercią jako przejawem
absolutu. Levinas opisywał śmierć jako zaprzestanie ekspresji i pozostawanie bez
odpowiedzi, odmieniając zagadnienie skończoności przez Ciebie (jako bliską osobę Innego)
postrzegana jest twarz jako epifania przemawiająca nie zabijaj.
Wartościowanie śmierci przez osoby i czas podjęte zostało przez Jankelevitcha, gdzie
określił pewien warunek świadomości dotyczący ludzkiego kresu – dotyczy on bliskiej
relacji, w której pojawia się śmierć – sytuacja ta nie zmienia materialnego stanu wiedzy,
jednak pojawia się swoiste zrozumienie „wiem inaczej‖.
Śmierć osobista i jednostkowa odnosi się do przyszłości i może być opisana jako: nie
umieram nigdy dla siebie. Ta forma czasowa jest odległa i personalnie pośrednia, przez co
nabiera abstrakcyjności. Śmierć w pierwszej osobie przychodzi zawsze po raz pierwszy
i pozostaje wiecznie młoda w tym spotkaniu, będąc kresem oraz tragiczną subiektywnością.
Teraźniejszość i przeszłość jest perspektywą czasową odnoszącą śmierć do drugiej, lub
trzeciej osoby. Najdalszą od zrozumienia i najmniej osobistą jest śmierć trzeciej osoby, jest
to śmierć ogólna i anonimowa rozważana bezosobowo oraz pojęciowo, gdzie spotyka się
z czasowością przeszłości.
Najbliższą formą poznania śmierci jest zapośredniczenie poprzez drugą osobę, która
ustanawia najbliższą granicę inności. Relacja ta umożliwia przejście od pośredniości do
bezpośredniości, gdzie spotykamy się prawie z naszą śmiercią. Druga osoba przezwycięża
podział czasowości, jednocześnie skupia w sobie wszystkie perspektywy czasowe
i kumuluje możliwość poznania i zbliżenia się do śmierci.
Słowa kluczowe: śmierć, filozofia dialogu, czas, osoba
129
Natalia Stala1
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie
1. Wstęp
W swoim artykule przedstawiam problem recepcji jogi oraz tantry
w kręgach angielskiego okultyzmu. Po omówieniu celu pracy opisuję stan
badań oraz metodologię. W tej części również poruszam problemy badań
nad jogą i tantrą. W kolejnym rozdziale definiuję ezoteryzm oraz
wyjaśniam czym są te wschodnie systemy soteriologiczne. Omawiam jakie
kryteria wyznaczają przynależność do jogicznej tradycji, a jakie formy jogi
należy przestać określać tym terminem. Następny rozdział poświęcony jest
adaptacji jogicznych i tantrycznych idei przez zachodnich okultystów.
Skupiam się na tradycji brytyjskiej i wyjaśniam rolę praktyk indyjskich
w zachodnich zakonach okultystycznych. Teza jaką podtrzymuje brzmi, iż
joga jest nieodłącznym elementem nowego paradygmatu ezoterycznego, na
który wpłynęły również inne czynniki, o których wspomnę. Szczegółowo
wyjaśniam co konstytuuje nowe podejście ezoteryczne i czym różni się od
funkcjonującego wcześniej.
Celem moim jest krytyczne spojrzenie na rozwijające się i wędrujące
idee i próba wyznaczenia miejsca nowym nurtom na ogromnym drzewie
jogicznym. Jakkolwiek te formy jogi, które zostały wytworzone przez
zachodnich ezoteryków znacząco różnią się od swoich źródłowych postaci,
zasadne pozostaje pytanie czy należy włączyć je do ogromnego jogicznego
nurtu. To, co łączy te formy to to, iż w równej mierze w dobie obecnej są
przekształcane i niezrozumiane, co szczególnie uwidocznione jest w ruchach
New Age, czy w salach fitness. Joga stała się synonimem gimnastyki,
a ezoteryzm stał się równoważny z zabobonem. Niejasność i mglistość tych
pojęć powoduje, iż domagają się wykrystalizowania i wyjaśnienia.
Koncentruję się na okultyzmie brytyjskim, gdyż wywarł największy wpływ
na rozwijającą się ezoterykę i najmocniej naznaczył jej oblicze.
2. Stan badań i metodologia
Ezoteryzm przez długi czas nie był traktowany poważnie w środowiskach naukowych. W latach 90. XX wieku badania nad ezoteryzmem
zaczęły się intensywniej rozwijać. A dopiero w XXI w. ten obszar badań
1
[email protected], Zakład Religioznawstwa i Filozofii Wschodu, Wydział Filozofii
i Socjologii, UMCS.
130
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie
stał się popularny – stanowi zatem dziedzinę humanistyki bardzo słabo
zbadaną. Osobą, która w znacznej mierze przyczyniła się do postępu w tej
dziedzinie jest Antoine Faivre – historyk ezoteryki, który koncentrował się
na zanalizowaniu z metapoziomu tego zjawiska, jednak nie koncentrował
się na wpływach wschodnich. Ogromne znaczenie wywarły badania
Woultera Hanegraaffa, którego centrum zainteresowań stanowi przede
wszystkim hermetyzm. W 2013 roku powstało w Polsce Polskie
Stowarzyszenie Badań nad Zachodnim Ezoteryzmem, skupiające wokół
siebie badaczy i promujące tę dziedzinę nauki. Wielu polskich naukowców
zgłębia temat ezoteryzmu od wielu lat. Tj. Rafał T. Prinke, zajmujący się
między innymi alchemią. Nowość polega na interdyscyplinarnym
i całościowym ujęciu zjawiska.
Moim celem jest badanie przenikania się jogi i zachodniej ezoteryki,
a szczególnie tego jak idee jogiczne ulegały metamorfozom. Badania na
tym gruncie poczynił już Gordan Djurdjević, który podchodzi z wielką
otwartością do okultystycznej jogi traktując ją jako równouprawnioną
formę tej obszernej tradycji [1], oraz Hugh Urban, który koncentruje się na
tantrze w zachodnim okultyzmie – jest on dużo bardziej krytyczny
i bezwzględny w swojej ocenie [2]. Obaj jednak skupiają się przede
wszystkim na tantrze. Kolejną ważną postacią jest Elisabeth De Michelis,
która w swojej książce „The History of Modern Yoga‖ skupia się na
neohinduizmie i współczesnych formach jogi oraz ich oddziaływaniach na
ruch New Age. Doniosłość tej pozycji wyraża się w tym, iż stanowi
bezpośrednią inspirację badań Marka Singletona, który w swojej pracy
naukowej analizuje recepcję jogi i jej odejście od soteriologicznej funkcji
[3]. Praca tego naukowca wywarła ogromny wpływ na jogiczne
środowisko, gdyż dowodzi w niej iż jedyną cechą wspólną współczesnej
jogi posturalnej (potocznie określana jako hathajoga) i jogi klasycznej oraz
hathajogi (tej właściwej) jest podobnie brzmiąca nazwa. W Polsce badania
nad jogą najczęściej łączy się z postacią Leona Cyborana, tłumacza
Jogasutr. Inni badacze, do których prac się odwołuję to Marzenna
Jakubczak oraz Agata Świerzowska. Oprócz sięgania po opracowania,
przyjęta przeze mnie metodologia obejmuje analizę tekstów źródłowych
i stanowi to podstawę moich badań. Podobnie jak I. Whicher [4] za swój
metodologiczny postulat uznaję balansowanie między historycznym
badaniem a otwartym, hermeneutycznym podejściem przy użyciu narzędzia
jakim jest krytyczna analiza.
Badania nad jogą klasyczną są problematyczne pod tym względem, iż
nie zawsze istnieją jednoznaczne odpowiedzi, a lakoniczność tekstu
Patańdżalego nie zawsze sprzyja klarowności. W mojej perspektywie
badawczej przyjmuję następujące postulaty metodologiczne: (1) uznaje
autonomiczność systemu jogi klasycznej względem sankhji; (2) Jogasutry
131
Natalia Stala
traktuję jako tekst jednolity i spójny; (3) pierwsze komentarze traktuję
z dozą krytycyzmu; (4) przyjmuję iż joga klasyczna ma empiryczne
podłoże w doświadczeniach joginów [5].
Badania nad tantrą wiążą się z podobnymi trudnościami, dodatkowo te
tradycje cechuje hermetyczność, toteż nie ma łatwego dostępu do nauk
tantrycznych [6].
W mojej propozycji znamienne jest to, iż traktuję jogę jako nieodłączny
element okultystycznego paradygmatu. Można poddać jogę okultystyczną
gruntownej krytyce, jednak uważam, że warto skupić się na swoistej nowej
jakości jaka się pojawiła. Dla indyjskiej tradycji mógł to być przejaw
degeneracji, dla zachodniego okultyzmu była to wielka zmiana i odejście
od tego, czym był wcześniej. Toteż należy dwutorowo postrzegać to
zjawisko.
3. Ezoteryzm, joga i tantra
3.1. Ezoteryzm, ezoteryka - wprowadzenie
Funkcjonują dwa znaczenia terminu „ezoteryka‖. Pierwsze odnosi się
do treści niedostępnego dla niewtajemniczonych, ściśle zamkniętych
w określonym kręgu, jest to antonim terminu „egzoteryczny‖, drugie wiąże
się z tajemnymi tradycjami religijnymi rozwijającymi się na przestrzeni
dziejów (np. w obrębie chrześcijaństwa, czy w obrębie pitagoreizmu). Do
tego drugiego znaczenia odnoszę się w pracy. Ezoteryzm jest terminem
akademickim, który oznacza nurty religijne-filozoficzne, w których można
wyróżnić następujące elementy:
1. reguła korespondencji wiążąca się z odpowiedniością między ludzkim
mikrokosmosem a makrokosmosem. Wyraża się w hermetycznej
zasadzie „Jako na górze, tak i na dole‖.
2. Żyjąca natura – oznacza to, że przyroda stanowi żywą całość
połączoną siecią współzależnych oddziaływań. Na tej regule opierają
się operacje magiczne, gdyż oznacza ona możliwość działa na
odległość.
3. Wyobraźnia i medytacja – praktyczne zastosowanie reguły korespondencji pozwalające by poprzez symbole, obrazy czy znaki natury
osiągać gnozę.
4. Doświadczenie transmutacji, czyli pojęcie zaczerpnięte przez
A. Faivre'a z alchemii. Oznacza ono pełną przemianę łączoną
z gnozą.
5. Praktyka jedności – ta cecha pojawia się dopiero w XV wieku,
a w pełni rozwija w XIX. Wiąże się z rozwojem filozofii wieczystej
i łączeniem różnych religii i praktyk, jako prowadzących do jednego
132
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie
celu. Perennializm powodował przyjęcie „Pierwotnej Tradycji‖,
która traktowana była jako źródło wszystkich religii.
6. Linia przekazu – cecha, która sprowadza się do tego, iż bardzo
ważna jest transmisja nauk przechodzących od nauczyciela do
ucznia. Wiąże się to z inicjacją, gdyż konieczna jest by uczeń mógł
zostać wtajemniczony. Z drugiej strony nauki są objęte autorytetem,
gwarancją czystości przekazu i autentyczności [7].
G. Djurdjevic [8] uważa, iż zasadne jest określenie tym terminem
wschodnich tradycji takich jak hathajoga czy ogólnie tantra odwołując się
przy tym do charakterystyki ezoteryki zaproponowanej przez A. Faivre'a.
Część badaczy stosuje termin „zachodni ezoteryzm‖ by podkreślić, iż
mowa jest o specyficznej tradycji rozwijającej się w danym kontekście
kulturowym i momencie historycznym [9]. Bardzo silny nurt ezoteryczny
rozwijał się w XV wieku – philosophia occulta łączyła w sobie hermetyzm,
neoplatonizm, alchemię, astrologię oraz chrześcijańską kabałę. Ów nurt był
ukonstytuowany przez ezoteryczną myśl rozwijającą się od starożytności,
która przejawiała się jako hermetyzm, teurgia neoplatońska, gnoza czy
różne formy magii. W okresie Oświecenia ezoteryzm stracił popularność,
traktowany był jako zabobon i przesąd, by w XIX wieku odrodzić się
w nowej formie.
Jerzy Prokopiuk w swoich „Dziejach Magii‖ zrównuje okultyzm
z ezoteryką i tłumaczy jako „najstarszą wiedzę ludzkości, mającą zarówno
aspekt praktyczny, jak i teoretyczny, a zajmującą się fenomenami
duchowymi i naturalnymi, dziś nazywanymi paranormalnymi, tzn. już lub
jeszcze nieznanymi większości uczestników danej kultury, w której
powstała — w dziejach swych (...) przybrała trzy zasadnicze formy‖ [10].
Te trzy zasadnicze formy okultyzmu według Prokopiuka to gnoza2,
mistyka3 i magia4. Typologia okultyzmu obejmuje podział na kilka
zasadniczych nurtów: protonaukowy, który jest najbardziej zbliżony do
nauki (np. parapsychologia), quasi-naukowy (astrologia), pragmatyczny
(naukowe twierdzenia nie są istotne, tylko skuteczność, przykładem jest
magia), mistycyzm grupowy oraz jednostkowy. Wszystkie te elementy
można znaleźć w okultyzmie angielskim rodzącym się w XIX w.
3.2. Joga klasyczna – definicja, wprowadzenie
Termin „joga― pochodzi od sanskryckiego rdzenia „judż― (s. yuj),
oznaczającego „ujarzmiać―, „związać―, „połączyć―. „Joga― jest bardzo
2
Poznanie Bóstwa i świata duchowego oraz natury.
Miłosne połączenie z Bogiem zamieszkałym w sercu człowieka.
4
Moc panowania nad duszami i ciałami z pomocą Boga lub jego Przeciwników.
3
133
Natalia Stala
wieloznacznym terminem. Może oznaczać naukę o wyzwoleniu i metody
prowadzące do niego. Tę definicję przytacza Eliade określając jogę jako
„wszelkie techniki ascezy i medytacji" [11]. W tym szerokim ujęciu
możemy mówić o jodze buddyjskiej, dżinijskiej czy hinduistycznej.
Synonimem jest „sadhana". Znaczenie terminu „joga" obejmuje również
stan osiągany poprzez medytacyjna praktykę. Pisze o tym Patańdżali
w drugiej sutrze pierwszej pady definiując jogę jako „ujarzmienie zjawisk
świadomościowych― [12]. O jodze jako stanie umysłu pisze również Wjasa
określając jogę jako samadhi (medytacyjną absorpcję) [13]. Joga oznacza
zatem unię, urzeczywistnienie Jaźni, a nie „rozdzielenie‖. Termin „joga―
jest również używany jako określenie jogi klasycznej czyli jogadarśany
(s. yogadarśana).
Jogadarśana to inaczej mokszadarśana (s. mokṣadarśana) czyli nauka
o wyzwoleniu. Jest ono zasadniczym celem jogina, ale warto pamiętać, że
odnosi się to do niemal wszystkich soteriologii indyjskich. Pełny wgląd
w istotę rzeczy skutkuje mokszą i tym samym kończy się dla jogina
bezsensowna wędrówka w kręgu narodzin i śmierci (sansarze, s. saṃsāra).
Absurd reinkarnacji, ciągłego odradzania się i umierania w świecie pełnym
udręki paradoksalnie jest dla jogina motywujący. Chce on usunąć wszelkie
więzy karmiczne i dostąpić wiecznej błogości. Jogin aktywnie dąży do
mistycznego doświadczenia, nie czekając biernie na łaskę Boga.
W terminologii jogicznej funkcjonują dwa istotne terminy: abhjasa
(s. abhyāsa) i wairagja (s. vairāgya). W Js. I.12 Patańdżali pisze, że są to
narzędzia pozwalające osiągnąć stabilizacje umysłu, uspokojenie
mentalnych wirów. Abhjasę definiuje jako wysiłek nakierowany na utrzymanie
umysłu w stanie jednoupunktowienia (Js. I. 13). Wjasa tłumaczy owo
jednupunktowienie jako stan, w którym umysł jest uspokojony i wolny od
przeszkadzających wirów mentalnych. Abhjasa jest opanowana, gdy adept
przez długi czas i z pełnym oddaniem poświęca się duchowym ćwiczeniom
(Js. I. 14). Zatem trening oraz bezpragnieniowość stanowią dwa zasadnicze
ogniwa jogi. Umysł dąży do pełnej stabilizacji i swoistej rafinacji – nirodha
jest stanem, w którym nie zostaje on wyeliminowany, zniszczony, jak
mylnie bywa to interpretowane, ale jest to moment powrotu do czystego
i bezpośredniego doświadczania rzeczywistości. Purusza nie jest zaciemniony
przez wytwory prakryti, czyli konceptualizacje i błędne przekonanie
o istnieniu trwałego „ja‖. W tym sensie nirodha oznacza rozdzielenie, ale
rozdzielenie od wiedzy błędnej. A sednem niewiedzy jest identyfikacja ze
zmiennymi stanami mentalnymi. Jeśli traktujemy jogę jako „Wijogę‖ to
tylko w kategoriach epistemologicznych. Purusza jest zatem stanem
i procesem, który się osiąga. Dualizm jogi interpretowany w kategoriach
metafizycznych prowadzi do absurdów, toteż wielu badaczy (m.in.
Whicher) skłania się ku odrzuceniu tego typu wyjaśnień, za czym i ja optuję.
134
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie
Historia jogi prawdopodobnie sięga czasów starożytnych (2300-1500 p.
n. e.), jednak pewniejsze źródła wskazują na to, że praktyki jogiczne
funkcjonowały w okresie wedyjskim (1700-500 p. n.e.). Okres
przedklasyczny (500-200 p. n. e.) to moment, w którym formowała się już
praktyka przypominająca asztangajogę Patańdżalego, w pełni rozwiniętą
i opisaną ok. II – III w. n. e. W V w. n. e. rozkwitają nowe nurty, które
mają charakter tantryczny i rozwijają się do 1500 r. Równolegle rozwija się
joga wisznuistyczna, której pełny wyraz można znaleźć w Bhagawadgicie.
3.2.1. Hathajoga – specyficzna forma jogi
Joga postklasyczna obejmuje nowe nurty pojawiające się kilka wieków po
powstaniu Jogasutr. Nie jest to ścisła kontynuacja myśli Patańdżalego, ale
odwoływanie się do jego asztangajogi podczas gdy teoretyczne podstawy
przybierają nową postać. W tym okresie rodzi się dźnianajoga odnosząca się
do filozofii wedanty. To także czas rozwoju tantry – część badaczy dostrzega
początki tego nurtu już w czasach starożytnych, inni, tacy jak T. Goudriaan,
dopatrują się w nim kontynuacji wedyjskiej tradycji [14].
Tantryczne oblicze jogi wyraża się w kundalinijodze oraz hathajodze.
Zasadniczym rysem tych ścieżek jest traktowanie ciała jako narzędzia
soteriologicznego. Wiąże się to z przyjęciem koncepcji tzw. fizjologii
mistycznej – przekonania o istnieniu subtelnych kanałów i czakr, którymi
przepływa energia. Człowieczy mikrokosmos jest analogią boskiego
makrokosmosu – toteż w ciele człowieka znajduje się wszystko, co jest
obecne w kosmosie. Praktyki hathajogiczne mają na celu przekształcenie
ciała w tzw boskie ciało (s. divyadeha) lub diamentowe (s. vajradeha),
w którym boskość zamanifestuje się w pełni. Metody tantryczne wiążą się
z pracą z symbolami i wyobrażeniami. Kluczowa jest relacja
z nauczycielem, gdyż bez inicjacji niemożliwa jest praktyka. Poznanie
wiąże się z przemianą i usunięciem niewiedzy. Widać zatem, że te cechy
przypominają charakterystykę ezoteryzmu.
Moment szczytowy rozwoju tantrycznych form jogi przypada na
X w.W „Hathajogapradipice‖ istnieją opisy różnych pozycji ciała
(s. asana), które przede wszystkim mają na celu pobudzić odpowiedni
przepływ energii życiowej i pomóc osiągnąć medytacyjną absorpcję.
M. Singleton przeanalizował historię „asany‖ i doszedł do wniosku, iż
zawsze była to podpora medytacji, a nie zasadnicza praktyka. Toteż uważa
on, iż nie jest zasadne umieszczenie asany w centrum jogicznych praktyk.
Pod koniec XVIII w. i na początku XIX Indie wystawione były na
wpływy Zachodnie, jak i same oddziałały na kulturę zachodnią. Z jednej
strony neo-hinduizm stał się mocno racjonalistyczny przejmując zachodnie
wzorce, z drugiej zapomniana hathajoga i odrzucona tantra znalazły swoją
135
Natalia Stala
niszę w zachodniej tradycji okultystycznej. Nurty dźnana-jogi i radżajogi
cenione były przez Towarzystwo Teozoficzne, Rudolfa Steinera,
a popularyzowane przez Swamiego Wiwekanande. To właśnie ta postać
ukształtowała obraz zsekularyzowanej jogi, który stał się powszechny
w zachodniej kulturze.
Tantra i hathajoga w owym czasie nie były darzone estymą przez
Hindusów ani Brytyczyków. W XVIII w. hathajoga została całkowicie
wykluczona z głównego nurtu religijnych praktyk. Kojarzyła się
z kuglarstwem, przesądami i niewiedzą. Zachodni badacze (np. MonierWilliams, Müller) nie zostawiali na niej suchej nitki, pisząc, że jest
przejawem degeneracji i zacofania. Hindusom także kojarzyła się
z zabobonami i prostactwem. Od XV w. do początku XIX jogini byli
wędrownymi wojownikami strzegącymi szlaków handlowych północnych
Indii. Ich ciała były wytrzymałe, przygotowane przez praktyki ascetyczne do
znoszenia trudów. Średniowieczne biografie tych joginów opisują historie, w
których wykorzystywali oni swoje nadnaturalne moce, aby pomagać lub
szkodzić królom. Władcy z okresu imperium Wielkich Mogołów mieli
kontakty z wędrownymi joginami i korzystali z ich pomocy.
W XVIII i XIX w. indolodzy przedstawiali hathajogę jako
niebezpieczne kuglarstwo. Nie traktowano hathajoginów poważnie i nie
badano ich praktyk ani wierzeń. Pierwsi tłumacze tekstów najważniejszych
dla tej tantrycznej jogi, cenzurowali je. Rai Bahadur Srisa Chandra Vasu
był pierwszym tłumaczem Śiwa Sanhity i Gheranda Sanhity na język
angielski. Jego tłumaczenia na długi czas zarysowały obraz
hathajogicznych praktyk zachodniemu czytelnikowi. Jednakże pominął on
w nich praktyki seksualne, które uważał za obsceniczne i niegodne
przetłumaczenia. Mianowicie nie wspomniał o wadżrolimudrze,
polegającej na wstrzymywaniu i wchłanianiu nasienia. Wyjątek stanowił
żyjący w owym czasie Artur Avalon, który przetłumaczył kilka
tantrycznych pism, jak i napisał książki na ten temat, w których nie
przedstawił tych praktyk jako czegoś niskiego i odrażającego.
Rekonstruując rozwój współczesnej jogi posturalnej M. Singleton
zwraca uwagę na kontekst w jakim się pojawiła. Zaczęła się kształtować
w pierwszej połowie XX w. jako swoista synteza zachodniej gimnastyki
i wschodniej kultury. Ma ona charakter medyczny i raczej świecki, niż
religijny i duchowy. XIX w. w Europie to okres fascynacji sportem
i kulturystyką. Zdrowe, wymodelowane ciało było popularne, stąd tak
wiele szkół gimnastycznych proponujących ćwiczenia. Zapanowała wtedy
moda na doskonalenie ciała poprzez gimnastykę. Jednym z twórców
nowych systemów gimnastyki był Ling. Promował on medyczne
ćwiczenia, będące swoistym lekarstwem ruchowym. Przez wzgląd na to, że
był to dosyć tani sposób na trening, nie wymagający dodatkowych
136
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie
sprzętów, szybko zyskał popularność na całym świecie, w tym w Indiach.
Z czasem pojawiła się koncepcja, że indyjskim odpowiednikiem medycznej
gimnastyki jest właśnie jogiczna asana. Jednakże asana została pozbawiona
mistycznej otoczki, z sekularyzowana i spopularyzowana. Terapeutyczna
gimnastyka Linga dostarczyła podstaw do zrozumienia właściwości asan.
Już w hathajogicznych tekstach, np. Gherandasanhicie, była mowa
o leczniczych właściwościach jogicznych postur, toteż asanę uznano za
starożytną leczniczą praktykę.
Joga posturalna stała się z sekularyzowaną formą jogi, wyzutą z hinduistycznego i tantrycznego kontekstu. Praktyki takie jak wadżrolimudra
nie stanowią istotnej części, a nawet bardzo często bywają pomijane – cel
soteriologiczny został zastąpiony dążeniem do poprawy samopoczucia
i uczynienia życia przyjemniejszym poprzez poprawę stanu zdrowia i relaks.
Rekapitulując: recepcja jogi przebiegła w trojaki sposób – z jednej
strony rozwinęła się joga okultystyczna stanowiąca fundament nowego
okultystycznego paradygmatu, z drugiej joga zsekularyzowana, która
przybrała postać areligijnej gimnastyki oraz joga gnostyczna (czy
gnostyczno-mistyczna), która jest najmniej popularna.
3.2.2. Co jest jogą – czyli kryteria uznania systemu za jogiczny
Wyłączenie jogi posturalnej z ogromnego jogicznego drzewa budzi
kontrowersje i sprzeciwy. W tym miejscu należy uznać jakie kryteria
powodują uznanie czegoś za jogiczne. M. Singleton jest bezwzględny
w swojej ocenie i stwierdza, iż używanie tej samej nazwy nie świadczy o
tym, iż nowy nurt przynależy do tradycji. Moim zdaniem należy
zastanowić się co stanowi istotę jogi powtarzającą się w jej
najróżniejszych formach.
Patańdżali określa jogę jako cel, do którego dąży się poprzez jogangę.
Celem tym jest samadhi. Wjasa w komentarzu do Jogasutr zaznacza, iż
joga i samadhi są synonimami. Ścieżka jogi dzieli się na człony
pomocnicze, dodatkowe, zewnętrzne, które mają pomóc praktykować
człony wewnętrzne. Toteż pozycja ciała, oddech, etyka, praktyki
oczyszczające i kontemplacyjne i wycofanie zmysłów są elementami
mającymi dopomóc osiągnąć stabilizację, absorpcję i wgląd. To poznanie
rozróżniające i usunięcie wiedzy błędnej są celami jogina.
W tantrycznych odmianach jogi również soteriologia jest na pierwszym
miejscu, jednak inne są metody i narzędzia. Toteż można wysunąć
założenie, iż to właśnie stanowi sedno praktyki jogicznej – medytacja
i dążenie do wyzwalającej wiedzy, aby osiągnąć swoiste wyjście poza
śmierć i narodziny. Kluczowa jest tutaj również etyka, jak i religijny
kontekst. Czy będzie on równoznaczny z utożsamianiem bóstwa z Siwą
137
Natalia Stala
i Śakti, czy wyrażone to będzie przez omawianie puruszy i prakryti – jest to
praktyka stricte religijna. Nie twierdzę iż na Zachodzie nie ma praktyk
jogicznych, nurt gnostyczno-mistyczny również się rozwijał, toteż uważam,
że trójczłonowy podział recepcji, który proponuję wart jest zanalizowania.
3.2.3. Joga w okultyzmie – droga recepcji
W XVIII i XIX w. hathajoga była atakowana z każdej strony.
Naukowiec Max Müller potępiał tantryczne praktyki [15], Helena
Bławatska uważała hathajogę za przejaw egoistycznej praktyki, w której
wiązano się z demonami [16]. Steiner pierwszy dostrzegł, że w hathajodze
kwestia wyzwolenia jest ujęta w niewłaściwy sposób, gdyż to od
cielesności również należy się uwolnić (rupa jest przemijająca i rozpadnie
się), oświecenie poprzez ciało jest iluzją ciało jest nietrwałe i drugorzędne
[17]. Towarzystwo Teozoficzne fascynowało się jogą klasyczną –
sanskrytolog Charles Johnston przetłumaczył Jogasutry dla użytku
członków tej organizacji. Wschodnia filozofia traktowana była jako źródło
innych religii toteż jej doniosłość była podkreślana na wielu frontach
i Helena Bławatska w ogromnym stopniu przyczyniła się do
rozpowszechnienia wschodnich koncepcji na zachodzie.
Hathajoga, odrzucana przez indologów jako objaw degeneracji
i zabobon, nie cieszyła się popularnością. Jedynie okultyści fascynowali się
możliwościami jakie tego typu praktyki ze sobą niosą. Ezoteryka w owym
czasie przeżyła swoisty renesans, toteż moje założenie brzmi iż w owym
czasie ukształtował się nowy paradygmat ezoteryczny, który nie powstałby
bez wschodniej filozofii.
Jakkolwiek dostęp do dobrych tłumaczeń był w owym czasie trudny,
jednak w kręgach okultystycznych korzystano z tego, co się pojawiało
i automatycznie łączono to ze sferą praktyczną. Joga i tantra wzbudziła
żywą fascynację wśród ezoteryków, co nie oznacza, że udało im się
uniknąć deformowania pojęć. Szczególnie mocno odnosi się to do tantry,
której stereotyp jako praktyk seksualnych ukształtował się i przylgnął
powodując to, że zachodnia neo-tantra stała się tradycją, która nie ma ze
swoim pierwowzorem zbyt wielu wspólnych cech.
A. Crowley zafascynowany jogą chciał ją wprowadzić do Magicznego
Zakonu Złotego Brzasku, co stanowiło kość niezgody między nim a S. L.
Macgregorem Mathersem i doprowadziło w konsekwencji do rozbicia tej
organizacji. Crowley tworzył swój własny zakon, A. A. (Argentum
Astrum), którego struktura inicjacyjna oparta była na ośmiostopniowej
jodze Patańdżalego. Jego słynnym uczniem był A. O. Spare, który z kolei
uważany jest za protoplastę magii chaosu – tradycji, w której taoizm, zen
i joga przeplatają się ze sobą.
138
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie
C. Keller współzałożyciel O.T.O. (Ordo Templi Orientis) twierdził, iż
pobierał nauki u joginów – Bheema Sena Pratapy i Agamya Guru Paramahansy
[18]. Według Kellera joga była równoważną częścią okultyzmu obok
alchemii. To typowe podejście w owym czasie polegające na szukaniu
analogii między jogą, a kabałą, alchemią, hermetyzmem i traktowanie tej
wschodniej soteriologii jako odpowiednika zachodnich systemów.
3.3. Tantra – wprowadzenie, recepcja
David Gordon White w następując sposób zdefiniował to zjawisko:
„Tantra to azjatycki zbiór wierzeń i praktyk, które wiążą się z zasadą iż
wszechświat, którego doświadczamy jest manifestacją boskiej energii
bóstwa, które go ustanowiło i podtrzymuje, toteż tantryk szuka
odpowiednich rytualnych metod i ukierunkowuje subtelną energię swojego
organizmu by osiągnąć wyzwolenie‖ [19].
Zgodnie ze stanem badań buddyjska tantra wyłoniła się między IV w. n. e.
a X., podobnie jak i hinduistyczna – IV – VII w. n. e. Również w obrębie
dżinizmu pojawiły się elementy tantryczne, a nawet obecne są w indyjskim
islamie.
Europejczycy przybywający w XIX wieku do Indii z jednej strony
fascynowali się tantrą, z drugiej ich odpychała. Pierwsi orientaliści, Sir
William Jones i H.T. Colebrooke, nie poświęcili tantrze zbyt wiele miejsca.
Dopiero wraz z przybyciem misjonarzy chrześcijańskich, takich jak
William Ward, zwrócono na ten nurt religijny uwagę. To właśnie W. Ward
podkreślał, iż tantra sprowadza się do praktyk seksualnych – ten pogląd
przyjął się na Zachodzie i został uznany za prawdziwy [20]. Potwierdzali
go orientaliści, tacy jak H. H.Wilson i Sir Monier-Williams, którzy widzieli
w tantrze objaw degeneracji kultury indyjskiej. Osobą, która również
przyczyniła się do utrwalania owego błędnego poglądu był Edward Sellon,
który napisał książkę „Annotations on the Sacred Writings of the Hindüs‖,
w której opisuje swoją wizję Indii – rozerotyzowanych kobiet i nadmiernej
seksualności.
Taki obraz tantry przyjęli okultyści, którzy bardzo szybko uczynili
z niej sedno swoich praktyk. Najbardziej przyczynili się do tego C. Keller
oraz T. Reuss, którzy stworzyli O.T.O. Skupili się na elemencie
seksualnym, pozbawiając rytuał religijnego, hinduistycznego kontekstu. Te
działania wzmacniały stereotyp polegający na błędnym przekonaniu, że
tantryzm jest synonimem stosunku seksualnego. To właśnie Ordo Templis
Orientis najmocniej czerpało z indyjskiej tradycji, z tym nurtem związany
był m.in. A. Crowley, w którego systemie joga i tantra pełnią zasadniczą
rolę. Z kolei tacy ezoterycy jak Dion Fortune podchodzili ze sceptycyzmem
do jogicznych technik zwracając uwagę na to, że dla człowieka zachodu
139
Natalia Stala
mogą być niebezpieczne. Również R. Steiner podchodził z rezerwą do
hathajogi, jednak radżajogę propagowaną przez Wiwekanandę traktował
jako gnostyczną ścieżkę [21]. Do sceptyków należał również C. G. Jung,
który podkreślał, że wschodnie techniki mogą być szkodliwe i najlepiej jest
być wiernym swojej ojczystej ścieżce [22].
4. Wpływ wschodnich soteriologii na nowy paradygmat
okultystyczny
4.1. Charakterystyka okultyzmu
Można więc zauważyć, że XIX-o wieczny okultyzm jest zróżnicowany,
jednak to, co łączy nurty objęte nowym paradygmatem to: po pierwsze
zsekularyzowanie okultyzmu, w niektórych przypadkach pojawia się nawet
antychrześcijańskie nastawienie, po drugie ogromny wpływ Wschodu
sprawił, iż uwaga ezoteryków nakierowała się na umysł, co wiąże się
z psychologizacją ezoteryki. Dążenie do ustabilizowania stanów mentalnych
i osiągnięcia samadhi stało się kluczowym punktem praktyk, wiąże się to
również z podkreśleniem autosoteriologii. Kolejnym istotnym składnikiem
nowego paradygmatu jest odwoływanie się do nauki. Prawa boskie nie
kierują światem, a przyczynowość i teoria ewolucji. Dodatkowo czerpano
z popularnego wówczas spirytyzmu, oraz nawiązywano do wolnomularstwa.
Może wydawać się to wielce eklektyczną mieszaniną, jednak późniejszy
New Age cechuje znacznie większy eklektyzm.
Tym, co oprócz jogi klasycznej i tantry składa się na nowy, XIX-o
wieczny paradygmat okultystyczny, jest kabała, alchemia, hermetyzm. Ten
eklektyzm stał się możliwy dzięki przyjęciu koncepcji filozofii wieczystej,
z której później ukształtował się perennializm. Przekonanie, że wszystkie
ścieżki prowadzą do jednego celu sprzyjało łączeniu ich, mimo tego, że się
wykluczały. Chociażby joga klasyczna i tantra – droga ascezy i celibatu,
a z drugiej strony praktyki, w których wykorzystuje się różne środki by
urzeczywistnić Jaźń (łącznie z alkoholem i mięsem). Ezoteryka
renesansowa i z okresu początkowego nowożytności w znacznej mierze
skupiała się na koncepcji Boga i jego oddziaływaniu na świat, na regule
korespondencji, zgodnie z którą istnieje odpowiednik między ludzkim
mikrokosmosem, a boskim makrokosmosem wykluczający jakąkolwiek
przypadkowość, gdyż wszelkie zdarzenia związane są z kosmicznym,
boskim ładem. Ezoteryczne spojrzenie na świat wiązało się z myśleniem
symbolicznym i magicznym. W znacznej mierze było to spowodowane
myślą hermetyczną, która owym czasie była popularna. Nowy paradygmat
ezoteryczny wiąże się z odrzuceniem tego typu myślenia i z próbą
unaukowienia ezoteryki.
Podobna sytuacja miała miejsce w Indiach w związku z hathajogą, m.in.
Swami Kuvalayananda rozpoczął badanie leczniczych właściwości
140
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie
hathajogi, aby w ten sposób ją uprawomocnić i przywrócić do łask. Warto
zaznaczyć, że w XIX wieku zakwestionowano wiele obowiązujących
naukowych nurtów – to właśnie czas narodzin konwencjonalizmu, intuicjonizmu, rozwoju sceptycyzmu. Ów klimat sprzyjał temu, że rozwijały się
nurty okultystyczne, które wpasowywały się w owo poczucie niepewności
i zagubienia [23].
5. Podsumowanie
Obecnie jest oczywiste, że tantra to złożony system rytuałów i praktyk,
z których jednym z elementów i to nie zawsze pojawiającym się są praktyki
seksualne. To, co znamienne to religijny kontekst tych praktyk – wyciągnięte
z hinduistycznego (czy buddyjskiego lub dżinijskiego) kontekstu tracą
swoje znaczenie i sens, gdyż zasadniczym celem hinduistycznej tantry jest
zjednoczenie się z Siwą i Śakti. W duchu rodzącego się perennializmu
okultyści zrównywali pojęcie Ain Sof z Siwą – jednakże zanegowanie
charakterystyk tych bóstw i sprowadzenie ich do jednego, wydaje się być
zbyt wielkim uproszczeniem.
Odkrycie filozofii Wschodu przez zachodnich okultystów sprawiło, iż
oblicze ezoteryki przybrało nową postać. Joga zaczęła pełnić istotną
funkcję traktowana jako gałąź okultyzmu, a tantryczne praktyki stanowią
podwaliny magii seksualnej będącej fundamentem O.T.O. W ciągu
kolejnych lat oddziaływanie Wschodu będzie tak samo silne – co widać
szczególnie w magii chaosu, której entuzjaści bardzo mocno czerpią ze
wschodnich nurtów odchodząc niekiedy od elementów zachodnich, lub
przyjmując je na zasadzie pragmatyzmu. Co pokazuje, że bez filozofii
Wschodnich nowy okultystyczny paradygmat nigdy by nie powstał.
Literatura:
1.
2.
Djurdjevic G., India and The Occult, Palgrave Macmillan, New York 2014
Urban H., Magia Sexualis. Sex, Magic and Liberation in Modern Western
Esoterism, California 2006
3. Singleton, M., Yoga Body. The Origins of Modern Posture Tradition, Nowy
Jork 2010
4. Whicher I., The Integrity of the Yoga Darsana : A Reconsideration
of Classical Yoga, State University of New York Press, Nowy Jork, 1998
5. Jakubczak M., Poznanie wyzwalające, filozofia jogi klasycznej, Nomos,
Kraków, 1999
6. Czyżykowski R., Czym jest seks tantryczny? O problemach z terminologią
dotyczącą elementów seksualnych w jodze tantrycznej, „Ex Nihilo‖ 2010, nr 3
7. Faivre A., Access to Western Esotericism, Suny Press, New York 1994
8. Djurdjevic G., Masters of Magical Powers: The Nath Siddhas in The Light
of Esoteric Notions, University of British Columbia, Ottava 2005
9. Dictionary of Gnosis & Western Esotericism, ed. W. Hanegraaff, Brill, Leiden
2006
10. Prokopiuk J., Dzieje Magii. Tom I, Wprowadzenie, Kraków 2006
141
Natalia Stala
11. Eliade, M., Joga. Nieśmiertelność i wolność, Warszawa 1984
12. The Yogasūtras of Patañjali, tłum. E. Bryant, North Point Press, Nowy Jork, 2009
13. Cyboran L., Klasyczna joga indyjska. Jogasutry przypisywane Patańdżalemu
i Jogabhaszja czyli komentarz do Jogasutr przypisywany Wjasie, PWN,
Warszawa 1986
14. Goudriaan T., Imagery of The Self From Veda to Tantra [w:] The Roots
of Tantra, red. K. A. Harper, Nowy Jork 2002, s. 171-193
15. Urban H., The Yoga of Sex: Tantra, Orientalism and Sexual Magic in Ordo
Templi Orientis [w:] Hidden Intercourse. Eros and Sexuality in The History
of Western Esotericism, red. W. J. Hanegraaf, Leiden 2008
16. Singleton, M., Yoga Body. The Origins of Modern Posture Tradition, Nowy
Jork 2010
17. Dictionary of Gnosis and Western Esotericism, red. W. J. Hanegraaff, Leiden
Boston 2006
18. Urban H., The Yoga of Sex: Tantra, Orientalism and Sexual Magic in Ordo
Templi Orientis [w:] Hidden Intercourse. Eros and Sexuality in The History
of Western Esotericism, red. W. J. Hanegraaf, Leiden 2008
19. White D.G., Introduction, [w:] Tantra in Practice, red. D. G. White, Princeton
2000
20. Urban H., The Yoga of Sex: Tantra, Orientalism and Sexual Magic in Ordo
Templi Orientis [w:] Hidden Intercourse. Eros and Sexuality in The History
of Western Esotericism, red. W. J. Hanegraaf, Leiden 2008
21. Prokopiuk J., Ścieżki wtajemniczenia, tCHu, Warszawa 2000
22. Jung C.G., Psychologia kundalinijogi, KR, Warszawa 2003
23. Banek K., Łagosz Z., Nurty ezoteryczne na przełomie XIX i XX wieku,
„Przegląd religioznawczy‖ 2011, nr 4 (242)
Joga i tantra w zachodnim ezoteryzmie
Streszczenie
W swoim artykule przedstawiam problem recepcji jogi oraz tantry w kręgach angielskiego
okultyzmu. Analizując teksty źródłowe oraz opracowania dostrzegłam, iż filozofia Wschodu
wywarła wielkie piętno na dziewiętnastowiecznym okultyzmie – stanowi ona element
konstytuujący nowy wzorzec myślenia i praktyki. Wiąże się to z psychologizacją
okultyzmu, która wraz z sekularyzacją, unaukowieniem i synkretyzmem tworzy całość tego
zjawiska, które badam.
Plan artykułu przedstawia się w następujący sposób: po omówieniu celu pracy opisuję stan
badań oraz metodologię. W tej części również poruszam problemy badań nad jogą i tantrą.
W kolejnym rozdziale definiuję ezoteryzm oraz wyjaśniam czym są joga, hathajoga oraz
tantra i jak przebiegał ich rozwój. Wyjaśniam na czym polega istota jogicznej praxis.
Analizuję jak przebiegała adaptacja jogicznych i tantrycznych idei przez zachodnich
okultystów. Teza jaką podtrzymuje brzmi, iż joga jest nieodłącznym elementem nowego
paradygmatu ezoterycznego, na który wpłynęły również inne czynniki, o których wspomnę.
Szczegółowo wyjaśniam co konstytuuje nowe podejście ezoteryczne i czym różni się od
funkcjonującego wcześniej.
Słowa kluczowe: joga klasyczna, hathajoga, tantra, ezoteryzm, samadhi
142
Indeks autorów
Budzisz A. ........................................................................................................... 121
Gomułka Ł. ........................................................................................................... 33
Kmieć N. ................................................................................................................. 7
Malec G. .............................................................................................................. 110
Marczyńska J. ....................................................................................................... 43
Marczyński A. ...................................................................................................... 52
Sołtys A. ................................................................................................................ 95
Stala N. ................................................................................................................ 130
Szatkowski J. ........................................................................................................ 77
143
Download