10.05.2007 Odkryto najmasywniejszą planetę pozasłoneczną Astronomowie z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics (CfA) ogłosili odkrycie najmasywniejszej planety pozasłonecznej, zaliczanej do kategorii planet tranzytowych. Orbita tych planet jest usytuowana w taki sposób, że ciała te krążąc wokół gwiazdy macierzystej, okresowo przesłaniają jej tarczę dla obserwatora na Ziemi. Odkrycie zostało opisane w czasopiśmie "Astrophysical Journal". Gazowa planeta-gigant została nazwana HAT-P-2b, gdyż odkryto ją za pomocą sieci małych, zautomatyzowanych teleskopów zwanych HATNet. Warto dodać, że projekt ten, zwany początkowo HAT, został zainicjowany w 2001 roku przez zmarłego niedawno polskiego astronoma Bohdana Paczyńskiego. W skład sieci wchodzi obecnie sześć teleskopów w obserwatoriach usytuowanych w Arizonie i na Hawajach. W odkryciu planety pomogły też obserwacje wykonane teleskopem Wise HAT znajdującym się w Izraelu. Planeta HAT-P-2b jest osiem razy masywniejsza od Jowisza i prawie w całości składa się z wodoru. Potężna grawitacja powoduje, że mimo tak dużej masy jej średnica wynosi tylko 1,18 średnicy największej planety Układu Słonecznego. "Wszystkie znane dotychczas planety tranzytowe to +bardzo gorące Jowisze+. Nowoodkryta planeta jest gorąca, ale inna niż Jowisz. Przede wszystkim jest znacznie gęstsza, do tego stopnia, że chociaż zbudowana jest głównie z wodoru, to dorównuje gęstością Ziemi" - powiedział Robert Notes, astronom z CfA. Cechy tego obiektu pozwalają nazwać tę planetę prawdziwym "dziwolągiem". Orbita HAT-P-2b jest niezwykle wydłużona (mimośród e = 0,5), co sprawia, że w peryastrium - punkcie orbity położonym najbliżej gwiazdy macierzystej - zbliża się do niej na odległość prawie 5 milionów km, a w apastrium (najdalszym punkcie orbity) oddala się aż na 15,5 milionów km. Gdyby Ziemia krążyła po podobnej orbicie w Układzie Słonecznym, to w peryhelium zbliżałaby się do orbity Merkurego, a w aphelium osiągałaby orbitę Marsa. Niezwykle ekscentryczna orbita planety jest dla naukowców bardzo intrygująca. Astronomowie nie znają innych planet tego typu o podobnej orbicie. Inne znane planety tranzytowe posiadają orbity zbliżone do kołowych. Możliwym wytłumaczeniem tej anomalii jest istnienie w tym układzie drugiego, zewnętrznego ciała niebieskiego, które deformuje orbitę HAT-P-2b. Takie ciało na razie nie zostało jednak odkryte. HAT-P-2b ma bardzo krótki okres orbitalny, wynoszący tylko 5 dni i 15 godzin. Planeta obiega gwiazdę typu F znajdującą się w odległości 440 lat świetlnych w gwiazdozbiorze Herkulesa. Gwiazda ta oznaczona symbolem HD 147506 ma jasność 8.7 magnitudo i dlatego można ją dostrzec już przez niewielkie teleskopy. Planety oczywiście nie da się zobaczyć. Według Dimitara Sasselowa, współautora odkrycia, planeta HAT-P-2b jest bardzo podobna do gwiazdy: "Obiekt ten jest blisko granicy pomiędzy gwiazdą i planetą. Gdyby jego masa wzrosła o 50 proc., to w niedługim (z kosmicznego punktu widzenia) czasie w jego wnętrzu zaczęłyby zachodzić reakcje termojądrowe". Płynne jądro Merkurego Drobne zmiany w ruchu wirowym Merkurego doprowadziły astronomów do wniosku, że jego jądro jest w stanie płynnym - informuje najnowszy numer czasopisma "Science". Każdy z nas wie, że jajko ugotowane, po wprawieniu w ruch obrotowy, kręci się zupełnie inaczej niż jajko surowe. Oczywiście, wpływ na to ma struktura wewnętrzna obracającego się obiektu, która w jajku ugotowanym jest stała, a w surowym - płynna. Taki sam mechanizm posłużył ostatnio naukowcom do zbadania, jak zbudowany jest wewnątrz Merkury. Grupa astronomów, kierowana przez Jean-Luc Margota z Cornell University, przez pięć lat badała ruch wirowy i obiegowy Merkurego, poszukując delikatnych zaburzeń w jego rotacji zwanych libracją podłużną. Rezultaty tych obserwacji zostały właśnie opublikowane w najnowszym numerze czasopisma "Science". Najciekawszy wynik to wielkość zaburzeń, które są aż o czynnik dwa za duże, aby wyjaśnić je za pomocą modelu ze stałym jądrem. Dzięki tym obserwacjom mamy więc solidny argument na to, że jądro Merkurego jest płynne. Jak dotychczas uważano, że Merkury ma krzemianowy płaszcz, który otacza żelazne jądro. Będąc tak małą planetą, krótko po swoim powstaniu, ochłodził się stosunkowo szybko i jego jądro powinno być zestalone. Dowody na jądro w stanie płynnym dają więc silne argumenty na to, że nie składa się ono tylko z żelaza ale zawiera także duże ilości lżejszych pierwiastków takich jak na przykład siarka. Płynne jądro wyjaśnia także w sposób naturalny istnienie pola magnetycznego Merkurego, którego natężenie wynosi około 1 proc. natężenia ziemskiego pola. Czerwony Kwadrat - klejnot w niebiańskiej kolekcji Zespół astronomów kierowany przez Petera Tuthilla z Uniwersytetu w Sydney odkrył wyjątkową mgławicę, która nie tylko będzie interesującym przedmiotem badań naukowych, ale jest też niezwykle pięknym obiektem. Wyniki badań zespołu Tuthilla zostały przedstawione w artykule zatytułowany "A symmetric bipolar nebula around MWC 922", który ukazał się w jednym z ostatnich wydań czasopisma "Science". Mgławica otaczająca gwiazdę MWC 992 została nazwana przez odkrywców Czerwonym Kwadratem, gdyż jest to niezwykle symetryczna struktura. Według Petera Tuthilla, który kierował zespołem astronomów, Czerwony Kwadrat to najbardziej symetryczny obiekt tego typu ze wszystkich dotychczas odkrytych. Przyjmując za oś symetrii przekątną mgławicy, otrzymujemy niemal idealną symetrię osiową. W badaniach mgławicy zastosowana została nowa, rewolucyjna technologia udoskonalająca teleskopy, która pozwala na uzyskanie bardzo dokładnych zdjęć nawet tak subtelnych struktur, jak mgławica Czerwony Kwadrat. - Takie odkrycia - obiektów zarówno pięknych, jak i interesujących z naukowego punktu widzenia nie zdarzają się w astronomii zbyt często - powiedział Peter Tuthill. - Wyłowienie takiego klejnotu spośród niezliczonych obiektów na niebie wymaga nie tylko najnowszych technologii, ale i szczęścia - dodał astronom. Astronomowie przypuszczają, że gwiazda MWC 922 otoczona przez mgławicę Czerwony Kwadrat, najprawdopodobniej wybuchnie w najbliższym czasie jako supernowa, co może być niezwykle ciekawym kosmicznym wydarzeniem. Naukowcy jednak już teraz przyznają, że "kwadratowa mgławica" to prawdziwe kosmiczne laboratorium, w którym można badać procesy fizyczne odpowiedzialne za powstawanie i ewolucję tajemniczych struktur, takich jak pierścienie wokół supernowej w Wielkim Obłoku Magellana. 11.05.2007 Dziwna gromada kulista z wieloma gwiazdami Do tej pory astronomowie byli przekonani, że gwiazdy w gromadach kulistych powstały mniej więcej jednocześnie w przypadku danej gromady. Jednak najnowsze obserwacje Teleskopu Hubble'a pokazują, że sytuacja może być nieco bardziej skomplikowana. Teleskop kosmiczny obserwował gromadę NGC 2808, a na uzyskanych zdjęciach widać dowody na trzykrotne fale narodzin gwiazd. "Nigdy nie wyobrażaliśmy sobie, że coś takiego może mieć miejsce. To całkowity szok", ekscytuje się Giampaolo Piotto z Uniwersytetu w Padwie, kierujący zespołem badającym gromadę. Gromady kuliste składają się z setek tysięcy gwiazd. Wchodzące w ich skład gwiazdy mogą liczyć sobie nawet po około 10 miliardów lat i należą do najstarszych obiektów w Galaktyce. Znanych jest mniej więcej 150 gromad kulistych w naszej Galaktyce. Nazwa "gromada kulista" pochodzi od kulistego kształtu, w który grupują się gwiazdy. Astronomowie użyli Teleskopu Hubble'a do zmierzenia jasności i barw gwiazd w gromadzie NGC 2808. Na podstawie tych pomiarów udało się im wyróżnić trzy generacje gwiazd, z których każda kolejna była nieco bardziej niebieska. Różnica ta sugeruje, że gwiazdy powstawały w otoczeniu, które miało nieco inny skład chemiczny. Ivan King z Uniwersytetu Waszyngtona w Seattle w Stanach Zjednoczonych wysuwa przykładowo hipotezę, iż coraz bardziej niebieski kolor może wskazywać na zwiększającą się ilość helu po każdym kolejnym pokoleniu gwiazd. Być może nietypowy skład gromady NGC 2808 wynika z jej masy. Jest ona dwu lub trzykrotnie większa niż masa przeciętnej gromady kulistej. Może zatem grawitacja gromady była na tyle duża, że przez długi czas zdołała ona utrzymać odpowiednio dużo gazu potrzebnego do formowania się kolejnych pokoleń gwiazd. Ale jest też inne wytłumaczenie. Możliwe, że NGC 2808 tylko udaje gromadę kulistą, a w rzeczywistości jest karłowatą galaktyką, z której większość materii została zabrana przez naszą Drogę Mleczną. Wyniki badań zespołu Giampaolo Piotto ukażą się w "Astrophysical Journal Letters". 12.05.2007 Pierwsza mapa planety pozasłonecznej Astronomom udało się stworzyć mapę planety pozasłonecznej. Co prawda nie zachwyca szczegółowością, ale to dopiero pierwsze tego typu badania. Mapa przedstawia rozkład temperatury, jaką ma atmosfera planety. Głównym autorem publikacji, która ukazała się w najnowszym "Nature", jest Heather Knutson, studentka Harvard University. - Czuliśmy się trochę tak, jak musiał się czuć Galileusz, gdy pierwszy raz patrzył na Jowisza przez okular swojego teleskopu - komentuje badania swojego zespołu. Naukowcy korzystali z Kosmicznego Teleskopu Spitzera, wykonując w podczerwieni obserwacje planety HD 189733b. W tym zakresie długości fali różnica jasności pomiędzy gwiazdą, a planetą jest najmniejsza. W ciągu 33 godzin obserwacji zgromadzono ćwierć miliona punktów obserwacyjnych. Nie obserwowano tarczy samej planety, teleskop nie ma takiej zdolności rozdzielczej, aby ją zobaczyć bezpośrednio. Zamiast tego mierzono zmiany jasności wynikające z rotacji planety. Mapa ujawnia obecność "gorącej plamy", która jest dwukrotnie większa od Wielkiej Czerwonej Plamy na Jowiszu i dużo gorętsza. Plama na Jowiszu jest tylko minimalnie cieplejsza od otoczenia, natomiast "gorąca plama" HD 189733b ma prawie 1000 stopni Celsjusza. Co ciekawe, ten najcieplejszy punkt w atmosferze planety wcale nie znajduje się najbliżej gwiazdy, a jest przesunięty o około 30 stopni. Naukowcy przypuszczają, że przesunięcie może być skutkiem wiatrów, które wieją w atmosferze. "Według modeli prędkość strumieni w atmosferze może osiągać nawet 10 tysięcy km/h", mówi David Charbonneau z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics, współautor pracy. Wiatry mogą być też odpowiedzialne za gorące noce na tej planecie. Różnica temperatur między stroną dzienną a nocną wynosi zaledwie około 250 stopni Celsjusza. Planeta HD 189733b jest nieco większa od Jowisza (1,15 masy Jowisza i 1,15 promienia Jowisza). Okrąża gwiazdę, odległą o 60 lat świetlnych od Ziemi, widoczną w gwiazdozbiorze Lisa. Gwiazda ma masę mniejszą niż Słońce, a jej wiek określono na co najmniej 600 milionów lat. Okres obiegu planety wokół gwiazdy to tylko 2,2 dnia. O istnieniu planety wiadomo od roku 2005. 13.05.2007 Galileo może być całości finansowany z budżetu UE Komisja Europejska skłonna jest sfinansować z budżetu UE koszt umieszczenia na orbicie 30 satelitów systemu nawigacji satelitarnej Galileo, by uniknąć dalszych opóźnień w realizacji projektu. Chodzi o dodatkowe ok. 2,4 mld euro. Komisarz ds. transportu Jacques Barrot ma przedstawić taką propozycję na przyszłotygodniowym spotkaniu komisarzy w Brukseli - zapowiedział jego rzecznik Michele Cercone. Ostateczna decyzja będzie zależała od krajów członkowskich. Ministrowie transportu mają o tym rozmawiać na spotkaniu w Luksemburgu 7 czerwca. - Z naszego punktu widzenia, scenariusz publicznego sfinansowania budowy całej infrastruktury systemu pozwoli na uniknięcie ewentualnych opóźnień - powiedział Cercone na konferencji prasowej. Powiedział, że koszt budowy systemu szacuje się na ok. 3 mld euro, a także, że sfinansowanie go ze środków publicznych - czyli budżetu UE - będzie koniec końców tańsze, niż udzielenie gwarancji kredytowych i pokrycie zobowiązań prywatnego konsorcjum w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Taki scenariusz oznaczałby, że przedsiębiorstwa prywatne biorą na siebie dopiero eksploatację systemu, który miałby zacząć działać w roku 2010-11, nie zaś część kosztów jego budowy. Dotychczasowy model współpracy przewidywał, że z budżetu UE finansowane będzie ok. jednej trzeciej kosztów, zaś reszta - z funduszy prywatnych. Komisja Europejska wielokrotnie ostrzegała przed opóźnieniami w realizacji projektu Galileo, obwiniając odpowiedzialne zań międzynarodowe konsorcjum przemysłowe, które zwleka z podpisaniem umów umożliwiających posunięcie prac do przodu i żąda wygórowanych gwarancji. Cercone powiedział, że reakcja konsorcjum na argumenty KE jest "niewystarczająca" - stąd nowy pomysł finansowania publicznego. Europejski System Nawigacji Satelitarnej Galileo ma być odpowiedzią na amerykański system GPS. Realizowany pod egidą Europejskiej Agencji Kosmicznej i Unii Europejskiej ma być niezależnym, zaawansowanym technologicznie systemem służącym do dokładnego ustalania parametrów badanych obiektów, ich współrzędnych i prędkości przemieszczania. W przeciwieństwie do GPS, który jest w całości zarządzany przez Ministerstwo Obrony USA i tylko udostępniany cywilom, Galileo ma być systemem cywilnym. Polski udział w projekcie Galileo jest marginalny - ogranicza się do współpracy dwóch instytucji naukowych: Centrum Badań Kosmicznych Polskiej Akademii Nauk oraz Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów. 14.05.2007 Niebo za oknem - zobaczyć Westę gołym okiem W drugiej połowie maja i w pierwszej połowie czerwca mamy okazję podziwiać gołym okiem planetoidę Westę - poinformował dr Arkadiusz Olech z Centrum Astronomicznego PAN w Warszawie. - Gdy zastanowimy się, które planety możemy zobaczyć gołym okiem, jednym tchem wymienimy Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza i Saturna. Okazuje się jednak, że nie tylko. W zasięgu nieuzbrojonego oka, nawet bez konieczności wyjeżdżania w jakieś wyjątkowo ciemne i odludne strony, są jeszcze Uran i planetoida Westa, których maksymalny blask sięga niespełna 5.5 wielkości gwiazdowej. Osoba obdarzona dobrym wzrokiem, w dobrych warunkach, jest w stanie zobaczyć gwiazdy nawet trzykrotnie od nich słabsze - mówi astronom. Dodaje, że Westa była czwartą z kolei odkrytą planetoidą. Po raz pierwszy dostrzegł ją niemiecki astronom Heinrich Wilhelm Olbers w marcu 1807 roku. Obecnie wiemy, że jest to ciało o średnicy około 530 kilometrów, poruszające się po prawie kołowej orbicie o promieniu 2.4 jednostki astronomicznej, której pełen obieg zajmuje 1325 dni. Przełom maja i czerwca to czas, kiedy Westa świeci najjaśniej od 1989 roku. Znajdziemy ją teraz w konstelacji Wężownika, przemykającą na sferze niebieskiej całkiem niedaleko od gromady kulistej M107. Najlepsze warunki do obserwacji panują około północy, kiedy Westę widać niespełna 25 stopni nad południowym horyzontem. Łatwym drogowskazem do niej jest jasny Jowisz, który świeci w tym samym rejonie nieba. Westa znajduje się niespełna dziesięć stopni nad nim. - Niestety, okolice maksymalnej jasności planetoidy pokryją się z pełnią Księżyca, która wystąpi 1 czerwca. Dlatego na obserwacje najlepiej wybrać się po najbliższym nowiu wypadającym 16 maja oraz później w drugim tygodniu czerwca. Choć planetoida jest widoczna gołym okiem, nawet najmniejsza lornetka pozwoli nam zlokalizować ją i dojrzeć w sposób znacznie skuteczniejszy podkreśla astronom. 16.05.2007 Marsjańska pustynia czy piekło jak na Wenus Dwie sondy Europejskiej Agencji Kosmicznej - Venus Express i Mars Express znajdujące się obecnie na orbitach planet sąsiadujących z Ziemią, mają za zadanie zbadać przebieg katastrofalnych zmian klimatycznych, jakie zeszły w przeszłości na Wenus i Marsie. Klimatolodzy mają nadzieję, że dokładne poznanie przyczyn zmian klimatycznych na najbliższych Ziemi planetach pozwoli skuteczniej przeciwdziałać globalnemu ociepleniu na naszej planecie. W Układzie Słonecznym Ziemia znajduje się pomiędzy dwoma światami, które w przeszłości dotknięte zostały katastroficznymi zmianami klimatycznymi. Warunki panujące na Wenus - planecie znajdującej się bliżej słońca niż Ziemia - można porównać do prawdziwie gorącego piekła, a z kolei powierzchnia Marsa to w przeważającej części sucha, jałowa pustynia. Naukowcy przypuszczają, że w przeszłości klimat obu ciał był dużo przyjaźniejszy. David Grinspoon, naukowiec z Denver Museum of Nature and Science zaangażowany w misję Venus Express powiedział: - Wszystko wskazuje na to, że w odległej przeszłości zarówno na Wenus jak i Marsie panowały warunki podobne ziemskich. Naukowcy liczę, że dokładne poznanie przebiegu zmian klimatycznych na obu planetach może pomóc stworzyć dokładniejszy model klimatu Ziemi. - Informacje o zmianach klimatycznych na tych planetach mają dla nas bardzo duże znaczenie - dodał astronom. Kluczowym elementem walki z zagrożeniem, jakim jest globalne ocieplenie jest stworzenie poprawnego modelu klimatu Ziemi. Taki model jest w rzeczywistości zbiorem skomplikowanych równań fizycznych dokładnie opisujących klimat naszej planety. Im dokładniej uda się opracować równania, tym większą możemy mieć pewność, że będziemy umieli przewidzieć zmiany, którym będzie podlegać ziemska atmosfera. - Za 50 lub 100 lat dowiemy się, czy obecnie przygotowany model klimatu Ziemi jest właściwy. Jeśli okaże się, że opracowując go popełniliśmy błędy, to może być już za późno by cokolwiek z tym zrobić - zaznaczył Grinspoon. Według naukowca należy dokładnie poznać dwa różne scenariusze, bo skorzystanie z "doświadczeń" Wenus i Marsa pozwoli nam wyprzedzić zmiany klimatu na Ziemi. Dzięki temu być może dowiemy się jak przeciwdziałać zmianom lub nauczymy się lepiej funkcjonować w czasie ich trwania. Złożona przede wszystkim z dwutlenku węgla atmosfera Wenus jest znacznie cieńsza od ziemskiej. Współczesne modele klimatyczne pozwalają dobrze odtworzyć rozkład temperatury w atmosferze naszej najbliższej kosmicznej sąsiadki. Celem naukowców pracujących w ramach misji Venus Express jest teraz poznanie drogi, jaką przebyła Wenus, a właściwie jej klimat - od czasów, kiedy panowały na niej warunki podobne do ziemskich do chwili obecnej. Zdaniem naukowców młode Słońce było o 30 proc. ciemniejsze niż teraz. Z biegiem czasu nasza gwiazda dzienna stawała się coraz jaśniejsza. Wzrost temperatury sprawił, ze znajdująca się na powierzchni Wenus woda zaczęła wyparowywać do atmosfery, co powodowało wzmacnianie efektu cieplarnianego, a powierzchnia planety nagrzewała się coraz bardziej. Następstwem tego było szybsze parowanie wody z powierzchni Wenus co w końcu doprowadziło do niekontrolowanego efektu cieplarnianego, określanego przez naukowców angielskim sformułowaniem "runaway greenhouse effect". Wskutek zanieczyszczenia atmosfery ziemskiej przez działalność człowieka naszą planetę może spotkać podobny los. Badając zmiany klimatyczne zachodzące w przeszłości na Wenus naukowcy starają się ustalić, kiedy podobna katastrofa klimatyczna może nastąpić na Ziemi. Nie jest to proste. Pomocą będzie wspomniana sonda Venus Express, która okrążając Wenus zbierze potrzebne naukowcom dane. Jednym z zadań sondy będzie ustalenie ilości i składu chemicznego gazu, który umknął z atmosfery planety w przestrzeń kosmiczną. Obserwowane też będzie ruch obłoków w wenusjańskiej atmosferze. Dzięki temu możliwe będzie ustalenie zależności ruchu tej atmosfery od stopnia pochłaniania światła słonecznego. Jak wiadomo energia słoneczna jest czynnikiem wpływającym na ruch atmosfery (nie tylko na Wenus). Dodatkowo Venus Express ma za zadanie określić ilość i lokalizację dwutlenku siarki w atmosferze Wenus. Dwutlenek siarki jest gazem cieplarnianym, który został "dostarczony" do atmosfery planety w czasie erupcji tamtejszych wulkanów. - Analiza wszystkich tych danych pozwoli ustalić, kiedy w odległej przeszłości z powierzchni Wenus zniknęła woda - powiedział Grinspoon. Pomoże to udoskonalić model klimatu Ziemi, bo chociaż obecnie obie planety bardzo się różnią, to jednak warunki w jakich powstały i w początkowej fazie kształtowały swoje środowisko (również klimat) były bardzo podobne. Bardzo ważne jest także zrozumienie przeszłości Marsa. Ma w tym pomóc sonda Mars Express. Mars jest mniejszy od Ziemi i obecnie właściwie nie posiada atmosfery. Stało się to po tym, jak na Czerwonej Planecie wygasły wulkany. Atmosfera planety rozproszyła się w przestrzeni kosmicznej i Mars stał się martwą pustynią. - Droga, jaką przebyli nasi kosmiczni sąsiedzi, była dla każdego z nich zupełnie inna, lecz którykolwiek scenariusz zostałby "zrealizowany" na Ziemi, skutki byłyby równie katastrofalne zaznaczył Grinspoon. "Musimy zrobić wszystko, by właściwie przewidzieć zmiany klimatyczne na naszej planecie" - dodał. 17.05.2007 Gwiazdy nowe błyskające w rentgenach Wybuchy w ciasnych układach podwójnych gwiazd, obserwowane w promieniach Rentgena, pozwoliły znaleźć nową grupę tych ciekawych obiektów - informuje Europejska Agencja Kosmiczna (ESA). Gwiazdy kataklizmiczne to szeroka klasa obiektów, które co pewien czas gwałtownie zmieniają swoją jasność. Zachowanie to jest związane z przepływem masy w ciasnym układzie podwójnym, składającym się ze zwykłej gwiazdy tracącej materię i gęstego białego karła, otoczonego dyskiem, z którego materia opada na jego powierzchnię. Jedną z klas gwiazd kataklizmicznych są klasyczne nowe, czyli układy, w których pojawia się wybuch zwiększający jasność o czynnik od 10 tysięcy do milionów razy. W tym przypadku jako przyczynę pojaśnienia podaje się termojądrowy zapłon materii zakumulowanej na powierzchni białego karła. Ostatnio właśnie takim gwiazdom przyglądał się intensywnie satelita rentgenowski ESA o nazwie XMM-Newton. Aby obserwować jak najwięcej nowych, instrument ten wycelowano w serce pobliskiej, dużej galaktyki spiralnej M31, zwanej też Wielką Mgławicą w Andromedzie. XMMNewton od lipca 2004 do lutego 2005 roku rejestrował błyski promieni Rentgena dochodzące z tego kierunku. W tym czasie w polu widzenia kamery satelity eksplodowały 34 nowe. Tylko u jedenastu z nich zarejestrowano wyraźne promieniowanie rentgenowskie. Badanie nowych w tej dziedzinie widma jest o tyle ważne, że w zasadzie pozwala ono dotrzeć do samej powierzchni białego karła. Promienie Rentgena pojawiają się jakiś czas po samej eksplozji, gdy wyrzucona w wybuchu materia staje się dla nich przezroczysta. Wtedy można spojrzeć w zasadzie bezpośrednio na dogasające na powierzchni białego karła ognisko reakcji termojądrowych, które spowodowały wybuch. Emisja ta kończy się w momencie zakończenia paliwa, czyli, w tym przypadku, materii ściągniętej uprzednio z towarzysza. Dokładne określenie czasów wybuchu w widzialnej części widma, a potem pojawienia i zniknięcia nowej w promieniach X, jest bardzo ważne do określenia podstawowych znaczników czasowych całego procesu i ma ogromne znaczenie dla astrofizyków zajmujących się modelowaniem takich wybuchów. Analiza tak długiego okresu obserwacji doprowadziła do jeszcze jednego odkrycia. Okazało się, że niektóre z nowych ponownie pojawiały się w promieniach Rentgena, mimo że nie towarzyszył temu żaden wyraźny wzrost jasności w dziedzinie optycznej, by potem znów, tym razem dość szybko, wygasnąć. Źródło tego procesu nie jest jeszcze znane. Gwiazda stara jak Wszechświat Astronomowie znaleźli gwiazdę, która jest niemal tak stara jak Wszechświat. Liczy sobie aż 13,2 miliardów lat. Wiek Słońca ocenia się na niecałe 5 miliardów lat. To jednak nawet nie połowa wieku Wszechświata. Według najnowszych ustaleń Wszechświat ma 13,7 miliardów lat - tyle ich upłynęło od Wielkiego Wybuchu. Jak szybko po tym wydarzeniu mogły powstać pierwsze gwiazdy i czy jakieś z nich przetrwały do tej pory? Astronomowie zbadali jedną z gwiazd naszej Galaktyki, oznaczoną HE 1523-0901. Do badań wykorzystano wielki teleskop VLT o średnicy 8,2 metra, poświęcając 7,5 godziny jego czasu obserwacyjnego na zbadanie gwiazdy. Ustalenie wieku gwiazdy nie jest sprawą prostą. Na podstawie uzyskanego widma trzeba bardzo dokładnie oszacować poziom radioaktywnych pierwiastków w gwieździe. Pierwiastki występują w przyrodzie w różnych odmianach zwanych izotopami. Jądra atomów składają się z protonów i neutronów. Atomy danego pierwiastka mają tę samą liczbę protonów, ale mogą mieć różną ilość neutronów. Niektóre izotopy są nietrwałe i ulegają samorzutnemu rozpadowi, zwykle w atomy innego pierwiastka. Takie nietrwałe izotopy nazywa się promieniotwórczymi. Izotopy można scharakteryzować długością czasu, w którym rozpadowi ulegnie połowa atomów. Znając dodatkowo początkowy stosunek zawartości izotopów radioaktywnych do stabilnych oraz mierząc aktualną jego wartość, można określić wiek obiektu. Stosowana w archeologii metoda datowania radiowęglowego opiera się na izotopie węgla 14C, który ma okres połowicznego rozpadu równy niecałe 6000 lat. W astronomii trzeba stosować izotopy bardziej trwałe. Na przykład izotopy uranu, które mają okres połowicznego rozpadu równy miliony, a nawet kilka miliardów lat. Jednak znalezienie gwiazdy, która pozwoli ocenić swój wiek w ten sposób, nie jest proste. "Bardzo niewiele gwiazd wykazuje w widmach pierwiastki promieniotwórcze. Badam bardzo rzadką podgrupę tych już i tak rzadkich gwiazd. Naprawdę szukam igły w stogu siana" - wyjaśnia Anna Frebel z McDonald Observatory w USA. W przypadku gwiazdy HE 1523-0901 po raz pierwszy udało się zbadać jednocześnie kilka takich wskaźników. Zmierzono m.in. stosunki występowania uranu i toru, uranu i irydu, toru i europu, toru i osmu. Na podstawie tego ustalono, że gwiazda ma 13,2 miliardów lat, jest zatem tylko 500 milionów lat młodsza niż Wszechświat. Oznacza to też, że nasza Galaktyka musiała uformować się niedługo po Wielkim Wybuchu. Wynik jest zgodny z wcześniejszymi określeniami wieku Drogi Mlecznej. W roku 2004 na podstawie wieku gromady kulistej NGC 6397 oszacowano wiek naszej Galaktyki na 13,6 +/- 0,8 mld lat. Główną autorką artykułu o badaniu wieku gwiazdy HE 1523-0901 jest Anna Frebel z McDonald Observatory w USA. Publikacja ukazała się 10 maja w "The Astrophysical Journal Letters". 18.05.2007 KE chce ratować projekt Galileo Komisja Europejska zaproponowała sfinansowanie ze środków publicznych dalszej budowy systemu nawigacji satelitarnej Galileo, by uniknąć kolejnych opóźnień w realizacji projektu. Chodzi o dodatkowe 10 mld euro - najpewniej z unijnej kasy. Komisja Europejska zaproponowała w środę sfinansowanie ze środków publicznych dalszej budowy systemu nawigacji satelitarnej Galileo, by uniknąć kolejnych opóźnień w realizacji projektu. Chodzi o dodatkowe 10 mld euro - najpewniej z unijnej kasy. - Europa potrzebuje systemu radionawigacji satelitarnej - przekonywał unijny komisarz ds. transportu Jacques Barrot na konferencji prasowej. - Galileo stanowi znaczący wkład w politykę Wspólnoty i jest wyrazem europejskich ambicji w zakresie przestrzeni kosmicznej, technologii i innowacji. Komisja robi wszystko, aby zagwarantować jego sukces. Przedstawiony przez niego plan zakłada sfinansowanie ze środków publicznych wszystkich kosztów umieszczenia na orbicie 30 satelitów systemu, co według dotychczasowych planów miało być w dwóch trzecich sfinansowane ze środków prywatnych. Według aktualnej propozycji, dopiero eksploatację systemu od 2012-13 roku wzięłoby na siebie prywatne konsorcjum. Szacowane środki publiczne sięgnęłyby 10 mld euro do roku 2030, w tym 3,4 mld euro do roku 2013, czyli w obecnej perspektywie budżetowej. Tymczasem w siedmioletnim budżecie na lata 2007-13 przewidziano na Galileo nieco ponad miliard euro. Pozostaje do rozstrzygnięcia, czy o brakujące 2,4 mld euro trzeba będzie zwiększyć unijny budżet, podwyższając odpowiednio składki krajów członkowskich, czy też poszczególne chętne kraje uzbierają odpowiednią kwotę poza budżetem UE - każdy na miarę swoich możliwości i ambicji. W pierwszym wariancie, za którym opowiada się KE, na samą Polskę przypada 60 mln euro do zapłacenia więcej. Ostateczna decyzja będzie zależała od krajów członkowskich. Ministrowie transportu mają o tym rozmawiać na spotkaniu w Luksemburgu 7 czerwca. Wśród dyskutowanych możliwości jest też wersja oszczędnościowa, która przewiduje sfinansowanie ze środków publicznych umieszczenia na orbicie zaledwie 18 satelitów. KE przekonuje, że scenariusz publicznego sfinansowania budowy całej infrastruktury systemu pozwoli na uniknięcie dalszych opóźnień, które na razie sięgają 5 lat. Według najbardziej optymistycznych założeń, system ruszy najwcześniej w 2013 roku. Komisja Europejska uważa też, że sfinansowanie Galileo ze środków publicznych będzie koniec końców tańsze, niż udzielenie gwarancji kredytowych i pokrycie zobowiązań prywatnego konsorcjum w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Galileo ma być odpowiedzią na amerykański system GPS. Realizowany pod egidą Europejskiej Agencji Kosmicznej i Unii Europejskiej, ma być niezależnym, zaawansowanym technologicznie systemem służącym do dokładnego ustalania parametrów badanych obiektów, ich współrzędnych i prędkości przemieszczania. W przeciwieństwie do GPS, który jest w całości zarządzany przez Ministerstwo Obrony USA i tylko udostępniany cywilom, Galileo ma być systemem cywilnym (udostępnianym wojsku albo policji np. do operacji ratunkowych). Ponadto ma być od GPS lepszy, umożliwiając lokalizację obiektów z dokładnością do metra (a nie kilkunastu metrów). "Jakość usług będzie zupełnie nadzwyczajna" zachwala Barrot. USA nie stoją jednak w miejscu - na lata 2013-2018 zapowiadają GPS nowej generacji. Chińczycy także chcą budować własny system nawigacji satelitarnej, a Rosjanie modernizują swój, który na razie ma charakter wyłącznie militarny. Europejczycy na razie będą mogli się pochwalić systemem EGNOS (Europejski Geostacjonarny System Nawigacji), który od 2008 roku ma umożliwiać lokalizację obiektów z dokładnością do pięciu metrów. W całości opiera się on jednak na technologii i usługach amerykańskiego GPS. Gwiazdy nowe błyskające w rentgenach Wybuchy w ciasnych układach podwójnych gwiazd, obserwowane w promieniach Rentgena, pozwoliły znaleźć nową grupę tych ciekawych obiektów - informuje Europejska Agencja Kosmiczna (ESA). Gwiazdy kataklizmiczne to szeroka klasa obiektów, które co pewien czas gwałtownie zmieniają swoją jasność. Zachowanie to jest związane z przepływem masy w ciasnym układzie podwójnym, składającym się ze zwykłej gwiazdy tracącej materię i gęstego białego karła, otoczonego dyskiem, z którego materia opada na jego powierzchnię. Jedną z klas gwiazd kataklizmicznych są klasyczne nowe, czyli układy, w których pojawia się wybuch zwiększający jasność o czynnik od 10 tysięcy do milionów razy. W tym przypadku jako przyczynę pojaśnienia podaje się termojądrowy zapłon materii zakumulowanej na powierzchni białego karła. Ostatnio właśnie takim gwiazdom przyglądał się intensywnie satelita rentgenowski ESA o nazwie XMM-Newton. Aby obserwować jak najwięcej nowych, instrument ten wycelowano w serce pobliskiej, dużej galaktyki spiralnej M31, zwanej też Wielką Mgławicą w Andromedzie. XMMNewton od lipca 2004 do lutego 2005 roku rejestrował błyski promieni Rentgena dochodzące z tego kierunku. W tym czasie w polu widzenia kamery satelity eksplodowały 34 nowe. Tylko u jedenastu z nich zarejestrowano wyraźne promieniowanie rentgenowskie. Badanie nowych w tej dziedzinie widma jest o tyle ważne, że w zasadzie pozwala ono dotrzeć do samej powierzchni białego karła. Promienie Rentgena pojawiają się jakiś czas po samej eksplozji, gdy wyrzucona w wybuchu materia staje się dla nich przezroczysta. Wtedy można spojrzeć w zasadzie bezpośrednio na dogasające na powierzchni białego karła ognisko reakcji termojądrowych, które spowodowały wybuch. Emisja ta kończy się w momencie zakończenia paliwa, czyli, w tym przypadku, materii ściągniętej uprzednio z towarzysza. Dokładne określenie czasów wybuchu w widzialnej części widma, a potem pojawienia i zniknięcia nowej w promieniach X, jest bardzo ważne do określenia podstawowych znaczników czasowych całego procesu i ma ogromne znaczenie dla astrofizyków zajmujących się modelowaniem takich wybuchów. Analiza tak długiego okresu obserwacji doprowadziła do jeszcze jednego odkrycia. Okazało się, że niektóre z nowych ponownie pojawiały się w promieniach Rentgena, mimo że nie towarzyszył temu żaden wyraźny wzrost jasności w dziedzinie optycznej, by potem znów, tym razem dość szybko, wygasnąć. Źródło tego procesu nie jest jeszcze znane. Lodowa planeta rozpalona do białości Astronomowie z Obserwatorium Genewskiego w Szwajcarii znaleźli dziwaczną planetę oddaloną o 33 lata świetlne od Ziemi. Jest ona wielkości Neptuna i w większości składa się z gorącego... lodu. Bliskość gwiazdy - czerwonego karła GJ 436 - rozgrzewa planetę do temperatury blisko 250 st. C. Jest ona jednak tak masywna, że panujące na niej ciśnienie zestaliło wodę pokrywającą jej powierzchnię. - Nie jest to zbyt gościnne miejsce - śmieje się Frederic Pont, jeden z astronomów, którzy odkryli ten nowy, niezwykły świat. Naukowcy znaleźli już ponad 200 planet poza Układem Słonecznym. Większość z nich to gazowe giganty takie jak Jowisz. Niecały miesiąc temu ta sama ekipa astronomów z Obserwatorium Genewskiego poinformowała o odkryciu planety niewiele większej od Ziemi, która znajduje się 20,5 roku świetlnego od nas. Ponieważ jest na niej na tyle ciepło, by woda utrzymała się w stanie ciekłym (a więc są warunki do rozwoju takiego życia, jakie znamy), znalezisko wywołało ogromne poruszenie. 19.05.2007 Nasza galaktyka zderzy się z inną Astronomowie już od dawna wiedzą, że galaktyka, w której żyjemy oraz galaktyka M31 w Andromedzie, zbliżają się do siebie i w odległej przyszłości się zderzą. Najnowsze symulacje wskazują, że na skutek kolizji Słońce może znaleźć się w bardzo odległych rejonach Drogi Mlecznej, a nawet przenieść się do Galaktyki w Andromedzie. Naszą galaktykę nazywamy Drogą Mleczną, albo po prostu Galaktyką, z dużą literą "G" na początku, w odróżnieniu od zwykłych "galaktyk". Galaktyka w Andromedzie też ma kilka nazw, na przykład Wielka Mgławica w Andromedzie czy oznaczenie M31 z katalogu opracowanego w XVIII wieku przez Charlesa Messiera. Obie galaktyki są duże, ale Andromeda jest większa od naszej. Obie są galaktykami spiralnymi i obie "rządzą" Lokalną Grupą Galaktyk, która zawiera około czterdziestu karłowatych galaktyk. Galaktyka w Andromedzie jest najdalszym obiektem widocznym gołym okiem na niebie. Znajduje się w odległości niecałych 3 milionów lat świetlnych od nas. Dwaj astronomowie z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics (Cambridge, Stany Zjednoczone) przeprowadzili symulacje komputerowe przyszłego zderzenia galaktyk, z których wynika, że Układ Słoneczny może zostać wyrzucony z dysku galaktycznego, daleko w zewnętrze obszary halo Galaktyki. Według obliczeń Thomasa Coxa i Aviego Loeba za 2 miliardy lat nastąpi pierwsze zbliżenie galaktyk. Wtedy Słońce nadal będzie wyglądać podobnie jak teraz. Potem galaktyki zbliżą się do siebie jeszcze kilkakrotnie, a oddziaływania grawitacyjne będą zaburzać orbity gwiazd. Podczas drugiego zbliżenia istnieje 2,7 proc. szansa, że Słońce zostanie grawitacyjnie związane z galaktyką M 31. Po 5 miliardach lat Droga Mleczna i Andromeda połączą się w jedną wielką galaktykę eliptyczną. Naukowcy określają ją w publikacji mianem "Milkomeda", z połączenia angielskiej nazwy Milky Way ze słowem Andromeda. Słońce z Układem Słonecznym będzie znajdować się 100 tysięcy lat świetlnych od centrum nowej galaktyki, czyli czterokrotnie dalej niż obecnie od centrum Drogi Mlecznej. Nasza dzienna gwiazda będzie już wtedy wiekową gwiazdą, przechodzącą w fazę czerwonego olbrzyma. Cox porównuje to do przeprowadzenia się na emeryturę na wieś, daleko od zgiełku wielkiego miasta. Przyszli mieszkańcy Ziemi będą obserwować zupełnie inny widok nocnego nieba niż mamy obecnie. Zniknie jasny pas Drogi Mlecznej, natomiast widoczne będzie wielkie skupisko miliardów gwiazd. Możliwe, że przyszli naukowcy dotrą do wyników obecnych badań przewidujących tę sytuację żartuje Loeb - To pierwsza publikacja w mojej karierze, która ma szanse być cytowaną po 5 miliardach lat. 20.05.2007 Teleskop Hubble'a znalazł pierścień ciemnej materii Za pomocą Teleskopu Hubble'a astronomowie znaleźli pierścień ciemnej materii, który powstał podczas zderzenia dwóch masywnych gromad galaktyk - informuje NASA. Naukowcy od dawna podejrzewają, że w kosmosie istnieje tajemnicza "ciemna materia". Nie widać jej bezpośrednio, gdyż nie świeci, ale jej obecność można wykryć poprzez oddziaływania grawitacyjne. Nie wiadomo też, z czego jest zbudowana. Uważa się, że to dzięki ciemnej materii cały czas możemy obserwować odległe gromady galaktyk. Gdyby oddziaływała tylko grawitacja samych galaktyk należących do danej gromady, powinny one już dawno rozproszyć się. Ciemna materia stanowi większość materii występującej we Wszechświecie. Zwyczajna materia, z której zbudowane są gwiazdy, planety i my sami, stanowi zaledwie kilka procent. Najnowsze obserwacje Teleskopu Hubble'a stanowią jeden z najpoważniejszych dowodów na istnienie ciemnej materii. Astronomowie obserwowali gromadę galaktyk ZwCl0024+1652 odległą od nas o 5 miliardów lat świetlnych. Odkryto w niej pierścień o średnicy 2,6 milionów lat świetlnych, złożony z ciemnej materii. "Po raz pierwszy udało się wykryć ciemną materię o unikalnej strukturze (kształcie), różnej od gazu i galaktyk w gromadzie" - tłumaczy M. James Jee z Johns Hopkins University w Baltimore w Stanach Zjednoczonych, członek zespołu odkrywców. Celem badań było wykonanie mapy rozmieszczenia ciemnej materii w gromadzie, obecności pierścienia się nie spodziewano. Początkowo naukowcy myśleli, że pierścień jest błędem wynikłym z obróbki danych. "Nie mogłem uwierzyć w moje wyniki. Ale im bardziej próbowałem usunąć pierścień, tym bardziej jego struktura stawała się widoczna. Ponad rok zajęło mi przekonanie samego siebie, że pierścień jest prawdziwy. Widziałem już wiele gromad, ale nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego", opowiada Jee. W ramach poszukiwania przyczyn uformowania się pierścienia, Jee znalazł wyniki wcześniejszych badań, opublikowanych w roku 2002 przez Olivera Czoske z Bonn University. Wskazują one, że kiedyś w gromadzie mogła nastąpić kolizja pomiędzy dwoma zgrupowaniami galaktyk. Podobny przypadek zderzenia dwóch gromad galaktyk zaobserwowano już wcześniej przy pomocy Teleskopu Hubble'a i rentgenowskiego obserwatorium Chandra. Jednak tam ciemna materia miała rozmieszczenie podobne do rozkładu galaktyk w gromadzie. W gromadzie ZwCl0024+1652 tworzy natomiast pierścień. 24.05.2007 Nowa technika "ważenia" czarnych dziur Dwóm zespołom naukowców z NASA Goddard Space Flight Center udało się pomyślnie zastosować nową technikę do wyznaczenia mas czarnych dziur. W badaniach wykorzystano między innymi kosmiczny teleskop Europejskiej Agencji Kosmicznej XMM- Newton. Naukowcy przedstawili wyniki swoich prac w dwóch artykułach zamieszonych w czasopiśmie "Astrophysical Journal". Pierwszy zespół - Nikolai Shaposhnikov i Lev Titarchuk - wykorzystał nową technikę do określenia masy dobrze już znanej czarnej dziury Cygnus X-1 znajdującej się w gwiazdozbiorze Łabędzia w odległości 10 000 lat świetlnych od Słońca. W skład systemu Cygnus X-1 oprócz czarnej dziury wchodzi również niebieski nadolbrzym. Nowatorską metodę ustalania mas czarnych dziur zaproponował już w 1998 roku jeden z autorów badań - Lev Titarchuk. Wyznaczona przy zastosowaniu nowej metody masa Cygnus X-1 wynosi 8,7 masy Słońca z marginesem błędu wynoszącym 0,8 masy Słońca. Poprzednio stosowane metody wskazywały na masę rzędu 10 mas Słońca. Wynik uzyskane przez naukowców z NASA Goddard Space Flight Center pozwalają więc uznać metodę Titarchuka za bardziej wiarygodną od znanych dotychczas. Co więcej, możliwości jej zastosowania są dużo szersze. Sam Titarchuk podkreśla: "Nasza metoda pozwoli na wyznaczenie masy czarnej dziury nawet wtedy, kiedy inne techniki zawiodą". Nową metodę - niezależnie od Shaposhnikowa i Titarchuka - wykorzystali także inni astronomowie - Tod Strohmayer, Richard Mushodsky wraz z czterema innymi naukowcami. Astronomie wykorzystali ją do analizy danych dostarczonych przez obserwatorium kosmiczne ESA XMMNewton. Wyniki pracy zespołu być może pozwolą na udowodnienie istnienia kontrowersyjnych obiektów IMBH (ang. Intermediate Mass Black Hole). IMBH to średniomasywne czarne dziury, które mają wypełniać lukę pomiędzy czarnymi dziurami o masach rzędu od kilku do kilkunastu mas Słońca (takimi jak np. Cygnus X-1), a monstrualnymi supermasywnymi czarnymi dziurami o masach milionów i więcej mas Słońca. Istnienie tych obiektów przez wielu naukowców podawane jest w wątpliwość z powodu wysoce niepewnego mechanizmu ich powstawania. Pierwszym kandydatem na IMBH jest odkryta w 2004 roku czarna dziura o symbolu GCIRS 13E, znajdująca się w odległości zaledwie trzech lat świetlnych od umiejscowionej w centrum naszej Galaktyki supermasywnej czarnej dziury Sagittarius A*. Masa tego obiektu wynosi ok. 1300 mas Słońca. Metoda Titarchuka wykorzystuje związek pomiędzy czarną dziurą, a okrążającym ją dyskiem akrecyjnym. Gaz tworzący dysk akrecyjny spływa po spirali do wnętrza czarnej dziury. Wraz ze wzrostem tempa akrecji spadający w kierunku czarnej dziury materiał gromadzi się w jej pobliżu w miejscu, który Titarchuk porównał do ulicznego korka. Naukowcy udowodnili, że odległość tego miejsca od czarnej dziury zależy bezpośrednio od jej masy. Im masywniejsza jest czarna dziura tym dalej owo zagęszczenie się znajduje i tym dłuższy jest jego okres orbitalny. Model opracowany przez Titarchuka wiąże gorący gaz znajdujący się we wspomnianych zagęszczeniach z obserwacjami zmian natężenia promieniowania rentgenowskiego. Tak zwane kwazi-periodyczne oscylacje (ang. Quasi-Periodic Oscillations - QPOs) to okresowe zmiany w jasności wysyłanego z obiektu światła, które obserwuje się w wielu systemach zawierających czarną dziurę. Z QPO związane są zmiany w widmie systemu występujące wtedy, gdy gaz nagrzewa się i ochładza w zależności od zmiennego tempa akrecji. Zależności te wykorzystano dla określenia tempa wytwarzania promieni X przez czarną dziurę w obserwacjach prowadzonych przez satelitę NASA Rossi X-ray Timing Explorer. Uzyskane wyniki dobrze zgadzają się z pomiarami wykonanymi z wykorzystaniem innych technik. Zespół Strohmayera określił masę zawierającego czarną dziurę źródła rentgenowskiego, znajdującego się w pobliskiej nieregularnej galaktyce NGC 5408 na około 2000 mas Słońca. Wartość ta sprawia, ze jest ono jednym z najlepszych kandydatów na IMBH. Naukowcy wykryli dla tego źródła dwie QPO, a ich częstotliwość oraz inne właściwości obiektu wskazują na to, że jednym ze składników systemu jest właśnie IMBH. Kosmiczne obserwatorium XMM-Newton zostało wysłane na orbitę w 1999 roku przez Europejską Agencję Kosmiczną. XMM-Newton to nazwa honorująca angielskiego fizyka i matematyka Izaaka Newtona, a XMM to skrót od X-ray Multi-Mirror. Satelita jest najlepszym detektorem źródeł promieniowania rentgenowskiego zbudowanym dotychczas. 26.05.2007 Torunianie znaleźli planetę wokół olbrzyma Międzynarodowy zespół astronomów kierowany przez torunian: dr. hab. Andrzeja Niedzielskiego i prof. Aleksandra Wolszczana przy współudziale dr. hab.Macieja Konackiego odkrył planetę mającą 4,6 masy Jowisza, krążącą wokół gwiazdy HD 17092. HD 17092 znajduje się w gwiazdozbiorze Perseusza, w odległości około 300 lat świetlnych od Ziemi i nie jest widoczna gołym okiem. To tzw. czerwony olbrzym i trzecia najmasywniejsza gwiazda z planetą. Jest 2,3 razy cięższa od Słońca, a jej średnica jest dziesięciokrotnie większa. Planeta otrzymała miano HD 17092 b. Została odkryta dzięki współpracy naukowców Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii i toruńskiego UMK, przy wykorzystaniu teleskopu Hobby-Eberly w Teksasie. - Interesują nas tylko planety przy bardzo dużych gwiazdach, a nasze odkrycie to dopiero dziesiąte tego typu ciało w układach pozasłonecznych - mówi Andrzej Niedzielski. - Gwiazdy z wiekiem zamieniają się w czerwone olbrzymy, to samo czeka Słońce, więc za jakiś miliard lat będziemy musieli poważnie zastanowić się co z tym zrobić. Planety przy gwiazdach tego typu odkrywane są rzadko, bo aktywność większego ciała utrudnia precyzyjne pomiary prędkości gwiazd będące podstawą takich badań. HD 17092 b krąży na orbicie nieco dalszej niż orbita Ziemi wokół Słońca, ale okres jej obiegu jest jedynie o kilka dni krótszy od ziemskiego roku. Dr hab. Andrzej Niedzielski jest pracownikiem Centrum Astronomii UMK, prof. Aleksander Wolszczan - Uniwersytetu Stanowego Pennsylwanii, a dr hab. Maciej Konacki - Centrum Astronomicznego Mikołaja Kopernika PAN w Toruniu. W skład zespołu wchodzą także m.in. Grzegorz Nowak i dr Gracjan Maciejewski (obaj CA UMK). 30.05.2007 Układ planetarny wokół nietypowej gwiazdy Nowy układ planetarny odkryto wokół gwiazdy ubogiej w pierwiastki ciężkie - donoszą strony internetowe University of Texas w Austin. Gwiazda HD 155358 jest trochę bardziej gorąca od naszego Słońca i trochę od niego masywniejsza. To co różni ją mocno od naszej dziennej gwiazdy, to zawartość metali, czyli w nomenklaturze astronomicznej, pierwiastków cięższych od helu. Zawiera ona ich bowiem tylko jedną piątą tego co Słońce. Co więcej, od 2001 roku HD 155358 jest pod ciągłą obserwacją spektrografu High Resolution Spectrograph umocowanego w ognisku 9.2-metrowego teleskopu Hobby- Eberly Telescope (HET) znajdującego się w McDonald Observatory w Texasie. Ostatnio astronomowie z University of Texas w Austin, kierowani przez Williama Cochrana, donieśli o odkryciu dwóch planet okrążających HD 155358. Pierwsza ma masę przynajmniej 0.9 masy Jowisza, obiega gwiazdę w 195 dni po orbicie o promieniu 0.6 jednostki astronomicznej. Druga krąży w odległości 1.2 jednostki astronomicznej, przez co pełen obieg zajmuje jej aż 530 dni. Jej masę szacuje się na co najmniej 0.5 masy Jowisza. Ponieważ orbity planet nie są kołowe, lecz eliptyczne, zespół astronomów zastanawiał się nad stabilnością takiego systemu. Aby to sprawdzić wykorzystano superkomputer "Lonestar", znajdujący się w University of Texas i za jego pomocą przeanalizowano ruch planet w układzie w ciągu następnych 100 milionów lat. Okazało się, że układ jest stabilny i pojawiają się w nim powtórzenia położeń z okresem około 3000 lat. Mamy więc do czynienia dopiero z drugim stabilnym układem planetarnym w tak ubogiej w metale gwieździe. Pierwszy był odkryty wokół gwiazdy HD 47536. Odkrycie to ma poważne konsekwencje dla modeli opisujących powstawanie planet. Obecnie konkurują ze sobą dwa takie modele. Oba na początku wyglądają podobnie z dyskiem rotującym wokół tworzącej się w centrum gwiazdy. Z czasem pył w dysku zaczyna się skupiać w pierwotnych zgęszczeniach, które stają się zalążkami pierwszych planet. W tym momencie modele zaczynają się od siebie różnić. Pierwszy z nich zakłada, że planety jowiszopodobne tworzą się w dwóch fazach. Po około milionie lat akumulacji materii zalążek protoplanetarny, ważący tyle co kilka Ziemi, ma już na tyle dużą masę, by grawitacyjnie ściągać na siebie otaczający go gaz. Robi to przez kolejne kilka milionów lat, po których jest już pełnoprawnym gazowym olbrzymem. Ten model zakłada, że dysk zawiera dostatecznie dużo pierwiastków ciężkich, aby uformować pierwotne i niegazowe jądro planety. Drugi model zakłada, że dysk protoplanetarny bardzo szybko po powstaniu staje się niestabilny i rozrywa się na wiele dużych zgęszczeń. Grawitacja każdego takiego zgęszczenia jest na tyle duża, że powoduje kolaps takiej minichmury, co może doprowadzić do powstania dużej planety nawet w czasie tylko kilkuset lat! Model ten mówi, że powstały w ten sposób gazowy olbrzym wcale nie musi mieć dużego jądra zbudowanego z cięższych pierwiastków. Mała zawartość metali w HD 155358 może więc sugerować, że planety w tym układzie powstały na skutek drugiego procesu. Warto jeszcze dodać, że teleskop HET jest położonym na półkuli północnej bliźniakiem teleskopu SALT z RPA, w którego powstaniu mieli udział polscy astronomowie. Błyski gamma aktywne dłużej niż sądziliśmy Wykorzystując satelitę Swift, udało się stwierdzić, że seria błysków X następująca po błysku gamma jest w zasadzie jego kontynuacją, a nie poświatą - informuje najnowszy numer czasopisma "Astrophysical Journal". Błysk gamma jest tak potężną eksplozją, że w ciągu jednej sekundy emituje ilość energii, jaką nasze Słońce wyświeca w 10 miliardów lat swojego życia! Tak ogromna energia wydziela się w tak krótkim czasie w momencie śmierci masywnej gwiazdy, a w zasadzie kolapsu jej jądra do czarnej dziury lub gwiazdy neutronowej. Według obecnej teorii, gaz z otoczki starej gwiazdy formuje dysk wokół zwartego, skolapsowanego jądra. Silne pole magnetyczne przenosi część tej materii do postaci dwóch potężnych dżetów, w których cząstki poruszają się prawie z prędkością światła. Gdy patrzymy na gwiazdę w linii pokrywającej się z takim dżetem, obserwujemy właśnie błysk gamma. Na początku swojej misji satelita Swift's X-ray Telescope (XRT) wykrył, że błyski gamma przechodzą później, po czasie od kilku minut do kilku godzin, w serię błysków w promieniach rentgena. To zjawisko sugerowało, choć nie dowodziło ostatecznie, że centralne silniki napędzające błyski gamma są aktywne znacznie dłużej niż myślano na początku. Analiza błysku gamma GRB 060714 przeprowadzona przez grupę astronomów kierowaną przez Hansa Krimma z Universities Space Research Association w Columbii, opublikowana w najnowszym numerze czasopisma "Astrophysical Journal", dowodzi już ostatecznie, że błyski promieni X są faktycznie manifestacją długiego żywota centralnego silnika błysku gamma. Analizowany błysk gamma pojawił się 14 lipca 2006 roku w konstelacji Wagi i został natychmiast rozpoznany przez Burst Alert Telescope (BAT) na pokładzie Swifta. Następnie, w okresie od 70 do 200 sekund po pojawieniu się, instrumenty sondy odnotowały pięć pojaśnień w promieniach Rentgena. Każe z tych pojaśnień charakteryzowało się bardzo szybkimi i gwałtownymi zmianami jasności, lecz całkowita energia emitowana malała z błysku na błysk. Ponadto malała też energia emitowanych fotonów. Taki obraz pasuje do ciągłego wyrzutu energii z centralnego silnika błysku, zasilanego sporadycznymi spadkami materii na świeżo utworzoną czarną dziurę. 31.05.2007 Rozszerzanie się Wszechświata przestanie być widoczne Za 3 biliony (3 tysiące miliardów) lat Wszechświat będą tworzyć rozproszone galaktyki, rozdzielone ogromnymi obszarami całkowitej pustki. Nic nie będzie wskazywało, że kiedyś było inaczej - informuje serwis "EurekAlert". Na początku XX wieku holenderski astronom Willem de Sitter zaproponował model nieruchomego Wszechświata. Jednak późniejsze obserwacje Edwina Hubble'a, badania promieniowania tła czy analiza zawartości pierwotnych pierwiastków dowiodły, że Wszechświat wciąż się rozszerza. Nowe badania Lawrence'a Kraussa z Case Western Reserve University oraz Roberta J. Scerrera z Vanderbilt University wskazują, że za kilka bilionów lat informacje, które obecnie pozwalają zrozumieć mechanizm rozszerzania się Wszechświata, przestaną być dostępne. Nasza lokalna grupa galaktyk znajdzie się bardzo, bardzo daleko od innych układów galaktyk. Jeśli będą wtedy jacyś astronomowie, nic nie pozwoli im się domyślić, że Wszechświat powstał podczas Big Bangu. Autorzy badań nie wykluczają, że jakieś ważne kosmiczne informacje z przeszłości także dla nas są niedostępne. Wszechświat pełen dziwnych planet Wczoraj na konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego w Honolulu zespół naukowców z Anglii, Australii i USA poinformował o znalezieniu prawdziwej "bonanzy" - aż 28 nowych planet Astronomowie mogą dziś śmiało puścić wodze fantazji, wyobrazić sobie jakikolwiek, najbardziej niezwykły nawet układ planetarny. Zupełnie jak autorzy powieści fantastycznych. Ale nad pisarzami mają istotną przewagę - jest duża szansa, że odkryją ten swój wymyślony świat w prawdziwym kosmosie. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat nastroje łowców planet zmieniały się jak w kalejdoskopie. Od wielkiego pesymizmu, płynącego stąd, że przez wiele lat nie udawało się dostrzec ani jednej planety, nawet przy najbliższych nam gwiazdach, aż po euforię ostatnich lat, kiedy były tygodnie, w których ogłaszano po kilka odkryć naraz. Dzisiaj liczba nowych światów poza Układem Słonecznym zbliża się już do 250, a ich różnorodność przyprawia o zawrót głowy. Nieziemski spektakl W starych czasach, kiedy znaliśmy tylko nasz system, siłą rzeczy do niego odnosiły się wszelkie teorie. Mądre rozprawy uzasadniały, dlaczego planety mniejsze i skaliste (Merkury, Wenus, Ziemia, Mars) krążą najbliżej gwiazdy, dalej gazowe giganty (Jowisz, Saturn), potem gazowo-wodne (Neptun i Uran), a na końcu lodowe plutony. Te rozważania całkowicie wzięły w łeb, kiedy w 1995 r. odkryto planetę wielką jak Jowisz, która krążyła dużo bliżej niż Merkury, niemal paląc się w ciepłym sąsiedztwie gwiazdy. Wkrótce znaleziono całą plejadę podobnych "gorących jowiszy", które tak szybko przemierzają swe krótkie i ciasne orbity, że rok trwa tam ledwie kilka ziemskich dni. Rekordzista obiega swoje słońce w 10 godzin! Nasze rodzime planety poruszają się po prawie kołowych orbitach. Doszukiwano się w tym jakiegoś planu. Konstruowano teorie, w których bardziej eliptyczne trajektorie byłyby przez naturę zabronione. Niepotrzebnie, bo jak dziś wiemy, jest to chyba zwykły przypadek. W innych układach globy preferują raczej orbity jajowato wydłużone. Wreszcie, układy wielu gwiazd z góry spisano na straty, nie wierząc, by były kolebkami planet. Bo - uczenie uzasadniano - nie będzie w nich stabilnych orbit. Wzajemny taniec kilku gwiazd miał uniemożliwiać narodziny planetarnych osesków albo wyrzucać je od razu w kosmos. I to okazało się nieprawdą. Dwa lata temu dr Maciej Konacki pracujący wtedy na kalifornijskiej uczelni Caltech znalazł planetę w układzie trzech gwiazd. Na jej niebie musi odbywać się nieziemski spektakl potrójnych wschodów i zachodów. Planetarne dziwaki Zresztą zdumiewały już pierwsze globy znalezione na początku lat 90. zeszłego stulecia przez prof. Aleksandra Wolszczana. Krążą one wokół pulsara - małej, ale niezwykle gęstej gwiazdy neutronowej, która jest pozostałością po eksplozji i rozerwaniu na strzępy bardzo masywnej gwiazdy. Jak planety mogły przeżyć taką katastrofę? A może zostały przechwycone dopiero potem przez pulsara? Tak właśnie prawdopodobnie zdarzyło się w gromadzie kulistej gwiazd M4 oddalonej o 7 tys. lat świetlnych od nas. Znajduje się tam pulsar, któremu towarzyszy stygnący biały karzeł (takim stanie się Słońce, kiedy wypali się za wiele miliardów lat). A wokół nich porusza się wielka planeta, dwa i pół razy masywniejsza od Jowisza. Już samo jej istnienie jest zagadką. M4 zawiera 100 tys. ciasno upakowanych gwiazd, które przeszkadzają sobie nawzajem, a to nie sprzyja skupianiu się materii i formowaniu globów. W dodatku są to bardzo stare gwiazdy liczące prawie 13 mld lat. W czasach ich narodzin w przestrzeni kosmicznej było niewiele pierwiastków cięższych od wodoru i helu. Brakowało więc materiału do formowania skalistych zalążków, z których potem wyrastają planety. Astronomowie sugerują więc, że odkryty w tamtych rejonach glob jest nie tylko najstarszym ze znanych, ale też powstał w całkiem inny sposób, bardziej przypominający narodziny gwiazd. Zamiast powoli rosnącego zalążka przypominającego śniegową kulę trzeba raczej wyobrazić sobie wielki obłok gazu, który nagle pod wpływem własnego ciężaru traci stabilność i zapada się w sobie, formując gazową kulę. Dopóki masa takiego obłoku nie przekroczy 13-15 mas Jowisza, to w środku nie będzie wystarczającej temperatury i ciśnienia, by rozpoczęły się reakcje jądrowej syntezy wodoru, które rozpalają wnętrza gwiazd. Może jednak dojść do chwilowego zapłonu deuteru (izotopu wodoru). Takie obiekty - już nie planety, ale jeszcze nie gwiazdy - zwane są brązowymi karłami. Wystarczy tylko trochę czasu Granica pomiędzy brązowym karłem a planetą jest jednak wciąż nieostra. Nie ma pewności, czy glob oznaczony jako XO-3b - 13 razy masywniejszy od Jowisza - jest "największą z planet", jak właśnie ogłosili w Honolulu amerykańscy astronomowie, czy też najmniejszym z brązowych karłów. Planety towarzyszą najbardziej licznym w kosmosie czerwonym karłom, wypalonym pulsarom oraz białym karłom, czerwonym olbrzymom i pomarańczowym gigantom (jak gwieździe HD 13189 o średnicy 83 razy większej od Słońca), a nawet mizernym brązowym karłom. Wykryto je zarówno w naszym bliskim sąsiedztwie, jak i na drugim krańcu Galaktyki, dziesiątki tysięcy lat świetlnych stąd (najdalszą znalazł zespół OGLE z Obserwatorium Uniwersytetu Warszawskiego). Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że powstają i radzą sobie w niemal każdych warunkach. Wystarczy tylko trochę czasu. Układ Słoneczny miał w zapasie miliardy lat, ale znaleziono już planety, które zdążyły się wykluć u boku młodziutkich gwiazd świecących ledwie od milionów lat. - Już teraz wiemy, że od 10 do 15 proc. gwiazd ma własne planety - mówi prof. Chris Tinney z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii (Australia). - A jest ich z pewnością dużo więcej, bo na razie umykają nam globy tak małe jak Ziemia.