Sny o potędze Niewyraźne głosy dochodzące z oddali, przed oczyma zamazany, kotłujący się obraz pełen smug i rozbłysków. Zdezorientowany chłopiec przetarł oczy. Ktoś krzyczał nad jego głową. Pewnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem rzucał rozkazy. U stóp podwyższenia w ogromnej sali krzątali się ludzie. Część siedząca przy ekranach pokazywała coś palcami. Pochylający się nad wykresami i planami gestykulowali żywiołowo, jeszcze inni przesuwali na olbrzymiej makiecie znaczniki i figury. Chłopiec czuł wokół olbrzymie napięcie, atmosferę strachu, ekscytacji, nerwów napiętych jak postronki i oczekiwania, oczekiwania na... Władczy głos znów rozległ się blisko. Tym razem jednak chłopiec był pewien, że nie dochodził on sponad jego głowy, ale z jego własnych ust. Spojrzał w bok. Ujrzał twarze z oczyma wpatrzonymi w niego – ze strachem, z szacunkiem, z uwielbieniem. Obraz zadrgał. Wszystko zamarło, a później nastała ciemność. Ciemność z dwoma jasnymi, zbliżającymi się powoli punktami. Oczy? Nie. To były gwiazdy... Obudził się. Pokój lśnił ciepłym blaskiem słońca, wlewającym się przez półprzeźroczyste kotary. Chłopiec odgarnął kołdrę i usiadł. W głowie wciąż szumiały dźwięki ze snu. Niezwykły widok dwóch gigantycznych gwiazd pozostawał pod powiekami, rozmywając się stopniowo w coraz bledsze plamy. – Już się zbudziłeś? – Uśmiechnięta twarz ojca ukazała się w uchylonych drzwiach. – Jeszcze wcześnie. Słońce dopiero co wstało. Chłopiec uśmiechnął się mimowolnie. – Wiesz, jak to jest, tato. Ojciec skinął głową, mimo że nie bardzo wiedział, co syn miał na myśli. – Chodź do kuchni. Zjemy śniadanie. Dziadek powinien zaraz się zjawić. Starannie uczesany malec pojawił się w kuchni, ubrany w mundurek kadeta. Ojciec, nucąc cicho, przygotowywał posiłek. – Siadaj, siadaj. – Wskazał na krzesło. – Coś ciekawego w akademii? – Egzamin ze wstępu do strategii za cztery dni. – I jak ci idzie nauka? Dobrze wypieczony, pachnący omlet pojawił się na blacie przed chłopcem. Po chwili dołączył do niego koszyk z pieczywem i kubek gorącej kawy. Ojciec toczył z synem wielomiesięczną batalię o picie kawy, lecz zmuszony był w końcu skapitulować. Jeśli już malec miał korzystać z używek, to lepsza była kofeina niż wszystkie te inne substancje, którymi często raczyli się niewiele starsi uczniowie wojskowej akademii. – Nauka? – Syn zmarszczył brwi, okulary zabawnie zsunęły mu się na czubek nosa. Ojciec uśmiechnął się. – Materiały ze strategii przyswoiłem sobie już ponad pół roku temu. – Ze wstępu do strategii? – Ze strategii, tato. Wstęp jest dla... – Dzieci? Po twarzy mężczyzny przebiegł cień. Jego oczy patrzyły przez chwilę z zimnym blaskiem. Syn udał, że nic nie widzi, sięgnął po kromkę i wbił widelec w stygnące śniadanie. – Nie udało mi się dostać prawdziwego. Będziemy musieli jeść syntetyki. – Nie szkodzi, tato. Mnie tam smakują takie, jakie są. W pokoju obok zaszurały pantofle. Starszy, zgarbiony człowiek pojawił się w wejściu. Resztki siwych włosów w absolutnym nieładzie spływały na usiane zmarszczkami skronie. Bystre niebieskie oczy patrzyły wesoło. – Czyż to nie mój wspaniały syn i nie mniej wspaniały wnuk? – Cześć, tato. – Cześć, dziadku. Starzec wparował do wnętrza z niebywałą, jak na jego wiek, energią. Stanął przed wnukiem, wyprężył się na tyle, na ile pozwalał schorowany kręgosłup, i zasalutował. – Panie admirale! Melduję się na posiłek. Malec roześmiał się szczerze. Ojciec popatrzył chłodno. – Nie jestem admirałem, dziadku. – O, przepraszam, panie generale! – Dziadku! – Pułkowniku? Chłopiec zwijał się ze śmiechu. – No nie wierzę, że nie zrobili cię choćby majorem. Panie majorze! – Jestem tylko kadetem. – Siadaj, tato. Pozwól małemu zjeść w spokoju. – Chłód głosu ojca chłopca był wyraźnie wyczuwalny. Jedli w milczeniu. Dziadek posyłał wnukowi porozumiewawcze mrugnięcia znad talerza. Chłopiec bezskutecznie starał się zachować powagę, lecz co chwila chichotał. Nagle spoważniał, przez moment wodził widelcem po talerzu, po czym zwrócił wzrok na dziadka. – Miałem dzisiaj bardzo dziwny sen – zaczął niepewnie. – W sumie to... od pewnego czasu miewam same takie sny. Dziadek i ojciec spoważnieli, spojrzeli po sobie. – Wiesz, wszyscy od czasu do czasu miewamy koszmary – tłumaczył ojciec, odkładając widelec. – To nie to. To nie są koszmary. To coś innego. Jakby... Jakby sny kogoś innego. Chłopiec opowiedział ojcu i dziadkowi sen, który miał tej nocy. Starał się przekazać jak najwięcej szczegółów. Gdy skończył, zapadło milczenie. Ojciec zamyślił się wyraźnie. Dziadek patrzył prosto w oczy chłopca. Widząc, że malec zaniepokoił się nie na żarty, przywołał na twarz uśmiech. – Wiesz co? Myślę, że każdy z nas czasem miewa takie sny. Dopóki nie są to koszmary, to musimy z nich wyciągnąć jak najwięcej wiedzy i nauki. Jak wiesz, mój drogi, należymy do rodu Intaki, ale poza tym jesteśmy... – Junior! Idź spakuj rzeczy. Odprowadzę cię do szkoły – przerwał niespodziewanie ojciec, rzucając dziadkowi piorunujące spojrzenie. – No idź, idź – ponaglił dziadek, śmiejąc się. – Nie możesz się spóźnić! Admirałowie nigdy się nie spóźniają! – Zasalutował krzywo, robiąc zabawną minę. Malec ze śmiechem zeskoczył z krzesła i pobiegł do swojego pokoju. – Przestań go karmić tymi bzdurami – szepnął ojciec. Twarz seniora stężała. – To nie są bzdury! – syknął, spoglądając w stronę pokoju dziecka. – To, że ty nie wierzysz, nie znaczy, że on ma nie wiedzieć! Ojciec zaczerpnął oddechu, szykując się do morderczej riposty, ale widok syna stojącego w drzwiach powstrzymał dalszą wymianę zdań. – Jestem gotowy – oznajmił chłopiec. Wyszli. Starzec fuknął gniewnie. Twarz, na której jeszcze przed chwilą gościł uśmiech, teraz zmieniła się w nieprzyjemną maskę. Usiadł ciężko. Czekał. – Jak możesz taić przed nim, kim naprawdę jest!? – wykrzyknął, podrywając się z niezwykłą, jak na jego wiek, zręcznością, gdy tylko ojciec pojawił się w drzwiach wejściowych. – Przestań, tato. – Mężczyzna z rezygnacją pokręcił głową. – Karmiłeś mnie tymi bzdurami całe dzieciństwo i co z tego wyszło? – Doskonale wiesz, że nie o to chodzi! – A o co? O co ci, do cholery, chodzi? Mężczyźni stanęli naprzeciw siebie, mierząc się spojrzeniami. Stalowy wzrok starca zwyciężył, syn spuścił głowę i westchnął ciężko. – Nie spierdziel mu życia, tato. On ma dopiero osiem lat. – Od dziecka wpajasz mu, że jesteśmy Gallente. Dobrze. Nie ingerowałem. Nie wtrącałem się również, gdy zbywałeś jego pytania o nasz ród. Ale nadszedł czas i ty również wyraźnie to widzisz. Nie jesteśmy tylko Gallente. Jesteśmy przede wszystkim z rodu Intaki, a ponad tym wszystkim jesteśmy Odrodzonymi! – Nie będę słuchał tych bzdur – przerwał ojciec chłopca. – Zamknij się! Siadaj i słuchaj! – Starzec podskoczył do niego i chwytając za ramię, usadził na taborecie. Ścisnął mocno. Serwo-motoryczny implant ręki niemalże zmiażdżył obojczyk. Mężczyzna zdziwiony otworzył oczy i wbił wzrok w rozwścieczoną twarz swego ojca. – Będziesz siedział, milczał i słuchał tego, co mam ci do powiedzenia. I tak już zwlekałem zbyt długo! Jesteśmy Intaki! Ty odrzuciłeś to dziedzictwo, co nie znaczy, że krew naszego rodu nie płynie w moich, twoich i jego żyłach. Twój syn nie wie nic o swoim rodzie! Nie wie, od kogo się wywodzi, po kim odziedziczył swoją inteligencję czy choćby jasne włosy. – Starzec opadł na taboret. Żywiołowa gestykulacja zmęczyła go wyraźnie. Chwilę łapał oddech, po czym rozpoczął na nowo: – To jeszcze mógłbym znieść. Ale to, co widzę, jest tak oczywiste, że nie mogę dłużej przyglądać się bezczynnie. Posłuchaj mnie. Ponad nasze pochodzenie, ponad Gallente, ponad Intaki jesteśmy Odrodzonymi. Wiem, że odrzucasz te wierzenia, wiem, co o nich myślisz. Ale twój syn jest żywym i dobitnym przykładem tego, że wszystko, o czym ci mówiłem, jest prawdą. Dusze Odrodzonych są połączone, tyle razy starałem się ci to wytłumaczyć, ale nigdy nie chciałeś mnie słuchać. Dusze i świadomości naszej rodziny, naszego rodu są połączone i świadomości tych, którzy odeszli, odradzają się w nowo narodzonych. Nie rozumiesz? Nic dziwnego! To nie to samo co technologia klonowania i przywracania zachowanej świadomości do klona! Tutaj chodzi o coś więcej. O wspomnienia, emocje, wiedzę, myśli. Dwie świadomości łączące się w jednym ciele w jedną, coraz doskonalszą świadomość. To właśnie dzieje się z twoim synem, a moim wnukiem. To powoduje, że śni nie swoje sny, że widzi wspomnienia... – Tato, ja nie wierzę... – Ty nie chcesz uwierzyć. Nie chcesz zobaczyć tego, co jest tak bardzo oczywiste. – Więc twierdzisz, że w małym odrodziła się świadomość... – Tak! Tak, dokładnie tak! I jestem gotowy oddać za to głowę! Jestem pewien, że w moim wnuku odrodził się umysł Anlissa. Tego samego Anlissa, który poprowadził flotę Gallente ku zwycięstwu w wojnie. Tego samego, dzięki któremu teraz cieszymy się wolnością, tego samego, który komenderował pierwszym w historii Tytanem! Ojciec wybałuszył oczy, spoglądając w płonącą rumieńcem twarz dziadka. – To niemoż... – Tak? Jak mogłeś być tak ślepy? Jego wyniki w nauce. Poziom inteligencji. Sukcesy w akademii. Widziałeś innego ośmiolatka, który radziłby sobie tak dobrze? Nie kiwaj głową. Oczywiście, że nie widziałeś, bo tacy nie rodzą się codziennie. – To jeszcze nie świadczy o tym, że... – Sny, które śni junior, to obrazy z ostatecznej bitwy w systemie Invictusa. Widzi je co prawda jeszcze niezbyt wyraźnie, ale z czasem... On widzi je oczyma Anlissa, to są jego wspomnienia. Melodia, którą tak często gwiżdże junior… – Tak, wiem... – Dokładnie! To był hymn naszej floty w tej wojnie. Skąd, do cholery, mały miałby go znać, co? – Myślałem, że wygrzebał gdzieś w systemie. – Wygrzebał. To ty wygrzeb się w końcu z tej swojej cholernej skorupy ignorancji. To cholerna odpowiedzialność wychowywać takiego człowieka! Ojciec oparł czoło na splecionych dłoniach. Oddychał spokojnie, lecz w jego umyśle szalała burza myśli. – Chcesz więcej dowodów? Czym bawi się junior? Nigdy nie zastanawiało cię, dlaczego wymarzył sobie tak archaiczną zabawkę jak figurki i makiety? Przy całej technologii holograficznej on woli przesuwać zwykłe figurki po makietach. I wiesz, kto tak robił? Dokładnie! Anliss, dowodząc Tytanem, kazał cały przebieg bitwy relacjonować i obrazować za pomocą figurek, znaczników i makiety systemu! On był prawdziwym strategiem. Wiedział, że na elektronice i technologii można polegać tylko do pewnego stopnia, i mimo że dowodził największą w historii Gallente flotą i że zasiadał w fotelu dowodzenia największego okrętu, jaki widziała nasza rasa, on wciąż wolał polegać na swoich metodach. Figurki i makiety... Zauważyłeś, jak junior je ustawia? Oczywiście, że nie zwróciłeś na to uwagi. Nigdy nie byłeś w wojsku! To są formacje wojskowe! Formacje z najbardziej zaawansowanych podręczników strategii, a wiele z tych układów i kluczy to formacje, które wprowadził dopiero sam Anliss! Czego więcej ci potrzeba, do cholery? – Nic nie wiem o... – W oczach młodszego mężczyzny lśniły łzy. – Nie kojarzę nic z wydarzeń, które opisujesz, nie znam tych jakichś formacji... tych makiet i tych... o Anlissie czytałem w dzieciństwie w jakiejś książce historycznej i nic nie pamiętam. Nie znam... nie znam własnego dziecka! Starzec westchnął, po czym podszedł do siedzącego mężczyzny i położył mu dłoń na ramieniu. – Ty jesteś moim synem. On jest twoim synem, a moim wnukiem. To, że akurat w nim odrodził się geniusz Anlissa, jest i błogosławieństwem, i przekleństwem. To olbrzymia odpowiedzialność, szczególnie teraz, gdy wszystkie znaki wskazują na to, że czeka nas kolejny konflikt, który może się przerodzić w następną wojnę. – Co mam robić? – Zaakceptuj to, kim jest twój syn. Zaakceptuj to, kim jesteśmy my, Odrodzeni. Nie jesteś sam. Jestem przy tobie ja. Jest przy tobie całe Zgromadzenie Odrodzonych, któremu trzeba będzie o wszystkim powiedzieć. W zasadzie trzeba będzie ich tylko upewnić, bo podejrzewali już to od dłuższego czasu. Oni nam pomogą. Przede wszystkim jednak trzeba powiedzieć juniorowi. Nie! Oczywiście, że nie wszystko. Tylko tyle, ile póki co musi wiedzieć. Ja się tym zajmę. – Opowiedz mi o Anlissie. Chcę wiedzieć, czyj umysł opanowuje mi dziecko... – Opanowuje? – sapnął gniewnie starzec. – Nie zrozumiałeś nic z tego, co mówiłem ci o Odrodzonych. Przez całe lata kładłem ci do głowy... – Nie chciałem słuchać. Wolałem… – Wolałeś zostać górnikiem. – Tak. – Oczywiście, że wolałeś! Posłuchasz więc teraz. Tym razem nie dla swojego dobra, tylko dla dobra juniora. Umysł Anlissa, który odrodził się wraz z narodzinami juniora, to nie jakiś tam zabobonny demon, który ma opanować mojego wnuka. Ich umysły wzrastają razem w symbiozie, przeplatają się, łączą, uzupełniają i wzbogacają. Teraz to niewyraźne urywki i sny, później gdy junior podrośnie i zrozumie, te umysły staną się jednością. Rozumiesz? Nie będziemy mieli kopii Anlissa, to będzie człowiek ze świadomością ich dwóch, z ich wspólną wiedzą i umiejętnościami. – Doskonale wiesz, że tego nie rozumiem. Chcę wiedzieć, czy mój syn będzie... będzie sobą. – Tak. Będzie kimś o wiele, wiele więcej, ale przede wszystkim pozostanie sobą. Symbioza i połączenie dwóch umysłów. To jest główna różnica między Odrodzonymi a cholernymi klonami. – Kim był ten Anliss? – Anliss Videro. Tak się nazywał. Był admirałem naczelnym sił Gallente podczas wielkiej wojny kilkadziesiąt lat temu. Genialny strateg. Dzięki niemu zdołaliśmy odeprzeć inwazję, a co więcej, urośliśmy w potęgę. Gdy wybuchła wojna, Anliss uczęszczał jeszcze do akademii. Wkrótce, gdy do armii wcielili wszystkich, którzy potrafili sterować choćby zwykłym promem, trafił na front. Walczył najpierw jako pilot fregaty. Stopniowo jego dowódcy odkrywali w nim talent. Piął się błyskawicznie po szczeblach kariery, zarówno dzięki swojemu geniuszowi, jak i smutnemu faktowi, że ponosiliśmy ogromne straty w ludziach i oficerowie wykruszali się w zastraszającym tempie. Wkrótce po serii błyskotliwych zwycięstw został mianowany głównodowodzącym naszej armii. Wojna nie szła dobrze. Ponosiliśmy straty, traciliśmy mnóstwo okrętów, stacji, całych systemów. Powstał więc plan. W absolutnej tajemnicy rozpoczęła się budowa. Całe nakłady szły na projekt, o którego istnieniu wiedziało pięć osób w całej Federacji. Fabryki produkowały części, o których przeznaczeniu nic nie wiedziały. Z tych cegiełek, z tego rozdziału pracy powstał pierwszy w historii okręt klasy Tytana. Pierwszy Tytan, którego nazwano Invictus. Dowodził nim nie kto inny jak sam Anliss. – Invictus? Przecież to nazwa systemu gwiezdnego... – Anliss misternie ułożył plan wojny w ten sposób, żeby wciągnąć wroga w jedną decydującą bitwę. I udało mu się. Floty spotkały się i starły w systemie, który wtedy nazywał się jeszcze KV Trzysta Piętnaście, a który później nazwano systemem Invictusa. To była bitwa na niewyobrażalną skalę. Zacięta jak żadna przed nią, bo zarówno my, jak i oni wiedzieliśmy, że przyniesie rozstrzygnięcie. W decydującym momencie Anliss na swoim okręcie wycofał się, objął dowództwo Invictusa i wkrótce przeciwnik poznał potęgę Tytana. To był gigantyczny okręt, wyposażony w najnowsze dostępne technologie, był niezwyciężony... Przynajmniej tak myśleliśmy. Szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na naszą stronę. Potworna siła ognia Tytana niszczyła wszystko. Wtedy oni wyciągnęli z rękawa swojego asa. Punkty skoków utworzyły się w całym systemie. Druga, jeszcze większa flotylla czekająca na sygnał wtargnęła na pole bitwy. Gallente znaleźli się w beznadziejnej sytuacji, tak powalająca była przewaga liczebna wroga. Rzucili na nas wszystko, co mieli. Anliss jednak ani myślał się poddawać. – Jakim cudem wygrał? – Wygrał? Nie wiem, czy można to nazwać... Chociaż tak. On wygrał. Zwyciężył ich. – Jak? – Bitwa trwała. Tytan bronił się zaciekle, ale hordy wrogów w końcu przebiły się przez osłony i zaczęły kąsać coraz boleśniej. Anliss wiedział, że dla niego odwrót jest niemożliwy. Zrobił więc coś, czego... Zakomenderował odwrót całej naszej floty, wszystkich statków oprócz swojego. Gdy zaczęliśmy uciekać, wróg rzucił się do ataku ze zdwojoną siłą. To była masakra... ale masakra kontrolowana przez Anlissa. Skierował Tytana ku centrum Układu Słonecznego, wprost na podwójną gwiazdę. Całą pozostałą w generatorach energię przeznaczył na utrzymywanie struktur okrętu i mimo szaleńczego ataku nieprzyjaciela wytrzymywał. Wytrzymał do momentu, aż ostatni z naszych okrętów skoczył. W systemie KV Trzysta Piętnaście pozostał jeden Tytan, otoczony zewsząd przez okręty wroga. Nikt wcześniej nie próbował takiej taktyki i nikomu nawet nie przyszło do głowy myśleć, co się stanie. On jednak wiedział. Myślę, że wiedział dokładnie, co robi. Wydał rozkaz. Tytan u kresu wytrzymałości ruszył ku koronie dwóch gwiazd. Spreparowane odczyty kazały wrogowi myśleć, że pozbawiony nawigacji okręt leci bez jakiejkolwiek kontroli. Kiedy zorientowali się, co zamierzał Anliss, było już za późno. Gdy Tytan znalazł się w odpowiedniej odległości, Anliss zainicjował system autodestrukcji, połączony z potężnym wyładowaniem najpotężniejszej broni Tytana. Gigantyczna eksplozja zdestabilizowała układ grawitacyjny podwójnej gwiazdy. W ciągu sekund dwa słońca zmieniły się w supernowe. Energia eksplozji zmiotła cały układ gwiezdny, grzebiąc Tytana i całą flotę nieprzyjaciela. To był koniec. Koniec Anlissa. Koniec Invictusa. Koniec wojny. Starzec usiadł. Twarz jego syna wyrażała absolutne zdumienie. Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu. – I Anliss odrodził się w... – Tak sądzę. Jestem tego niemal pewien. – Ale... – Po co? Po to, żeby znów dowodzić, po to, żeby znów wziąć udział w wojnie, która nieuchronnie się zbliża. Musisz się napić? Nic dziwnego. Nalej i mnie. – Co mu powiemy? – spytał ojciec, wychylając kieliszek. – Na razie tylko to, co musi wiedzieć. W sumie bardzo niewiele. Resztę, mój drogi, powiedzą mu własne sny. Sny o potędze...