Prezydencja Polska a Równouprawnienie i Przeciwdziałanie Dyskryminacji – perspektywa edukacji. Marta Siciarek. W tekście niniejszym przedstawię perspektywę na kwestię dyskryminacji w – szeroko pojmowanej – polskiej szkole. Odpowiem też na pytanie, czy w tej kwestii w czasie polskiej prezydencji dokonała się jakaś zmiana. Na początek odniosę się do moich doświadczeń w kontakcie ze szkołą, przedstawiając subiektywne opinie na ten temat. W drugiej części tekstu przytoczę diagnozy z wydanego właśnie przez Towarzystwo Edukacji Antydyskryminacyjnej raportu „Wielka nieobecna – o edukacji antydyskryminacyjnej w systemie edukacji formalnej w Polsce”, pod redakcją Marty Abramowicz. W części trzeciej powrócę do perspektywy subiektywnej, próbując odpowiedzieć na pytanie o źródła nieobecności edukacji antydyskryminacyjnej w szkołach, oraz konsekwencjach, jakie z tego braku płyną. Moje doświadczenia – moja perspektywa Na wstępie chcę podkreślić pewną trudność, z jaką muszę się zmierzyć, pisząc o obserwowanych, czy opowiedzianych mi przez osoby pracujące w szkole, historiach nierówności, dyskryminacji, czy wykluczenia, jakie się tam dokonują. Nie jest tajemnicą, że w szkole istnieją tematy tabu. „Praktykowanie” tych tabu oznacza, że kwestie nim objęte są przemilczane, nazywane nie wprost, obracane w żart. Jako osoba „z zewnątrz”, pracująca na obszarze antydyskryminacji, uczestniczę wolontaryjnie w projektach „różnorodnościowych” (żydowskich i genderowych) prowadzonych w jednym liceum. Uczestniczę w nich w oparciu o zasadę zaufania – osoba z zewnątrz nie musi być do nich zapraszana, a jest. Można powiedzieć, że szkoła (poprzez zaproszenie mnie przez jedną z nauczycielek, inicjatorkę projektów) „otwiera się” na osobę z zewnątrz, „dopuszcza” mnie do swojego życia, kultury, ale też – zapewne nieintencjonalnie – „tajemnic”. Tymi tajemnicami są dla mnie wspomniane historie nierówności i przejawy dyskryminacji. Mówienie o nich – zwłaszcza, jeśli szkoła, w której bywam, miałaby się w tych historiach „rozpoznać” – jest niemile widziane, postrzegane jako nadużycie zaufania. Według zasady „My panią zapraszamy w najlepszych intencjach, próbujemy robić coś na rzecz wielokulturowości czy równości płci, a pani nas ‘szkaluje’”. Nie odmawiam temu myśleniu racji. O istniejące przejawy dyskryminacji trudno oskarżać pojedynczą szkołę, jej kadrę, uczniów i uczennice. Zwłaszcza tę szkołę, która, najczęściej po godzinach, za darmo, pracą wolontariuszy/ek czy absolwentów/ek, trudnych tematów próbuje dotykać. Istnieje też drugi dylemat: „prawdy” na temat dyskryminacji w danej szkole 1. Inna będzie perspektywa nauczyciela/ki, inna – moja, osoby z zewnątrz. Nauczyciel/ka, nawet bardzo świadomy/a równościowo, ale osadzona w danym kontekście powie, że owszem, dzieją się rzeczy złe, ale dokonuje się zmiana świadomościowa, jest lepiej. Że wytykanie przejawów dyskryminacji „nie oddaje całości prawdy” na ten temat. Więcej – jeśli szkoła miałaby być opisana przez pryzmat aktów dyskryminacji (np. homofobii czy antysemityzmu), obraz ten będzie karykaturalny, nieprawdziwy, nieetyczny, będzie czynić zło. Można spytać, ile przejawów dyskryminacji dowodzi, że w szkole panuje dyskryminacja? W jakim stopniu dokonująca się powoli „zmiana na lepsze” równoważy akty przemocy ze względu na przesłankę typu płeć, pochodzenie etniczne, niepełnosprawność, orientacja seksualna czy wyznanie? Na takie pytanie odpowiedź uzyskać bardzo trudno. Tak czy inaczej, opinia – jaką znam – jest taka, że „krytykowanie szkoły” do zmiany nie prowadzi, jest krzywdzące. Że może kiedyś będzie można tak mówić, ale nie teraz. Jak widać, istnieje konflikt perspektyw, miejsc, z których się mówi. Z którego by nie mówić, będą emocje, a przekaz obarczony będzie błędem, kwestionowany. Próbę analizy mechanizmów tego konfliktu dokonuję w części trzeciej artykułu. Na ten moment chcę pokazać, jak bardzo temat dyskryminacji jest złożony, wieloznaczny (lub złożoność i wieloznaczność są mu w jakimś celu przypisywane 2), jak trudno jest go przełamywać. Co zatem mieści się w tym moim, subiektywnym, obrazie szkoły? Na przykład to, że nauczycielka „od projektów żydowskich” idzie korytarzem szkoły i słyszy, jak jeden uczeń mówi do drugiego: „Ty, umów się z panią na szabasową kolację”. Łapie ucznia za ręce i pyta, czy zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Ten milczy, a ona odchodzi. Mieści się także to, że opowiadając izraelskiej młodzieży o żydowskiej przeszłości miasta polscy uczniowie podkreślają, że dużo Żydów się asymilowało, przechodziło na katolicyzm, dokonywały się „intermarriages”. Że słowa o antysemityzmie Polaków padają z ust młodej Izraelki w dzień wolny, kiedy – jakże symbolicznie – „nie ma szkoły”. Że padają w omówieniu ćwiczenia, na które nie było czasu, gdy do szkoły przyjdą ochotnicy/czki – ci, którzy są w stanie (mają odwagę? je usłyszeć i przyjąć?). 1 2 Dyskusję na ten temat prowadziłam z włączającą mnie w działania szkoły nauczycielką. By nazwać problem tak złożonym, że nie sposób go rozwiązać. Dlatego podejmowanie działań, z tej perspektywy, „nie ma sensu”. I czy tak rzeczywiście jest? Co myślą polscy nauczyciele/ki, którzy biorą udział w takich spotkaniach? Co w ogóle myślą polscy nauczyciele/ki i uczniowie i uczennice? Jaka jest ich historyczna wiedza, jaka pamięć? Kto to wie? Jakim cudem mielibyśmy ją mieć „uwspólnioną”? Jak możemy stanąć w tej sali i mieć pewność, że jesteśmy gotowi słuchać tego, co usłyszymy, np. o antysemityzmie? Że podzielamy tę prawdę? Co jeszcze? Nauczycielka innym razem widzi, jak dwóch chłopaków przyciska innego (o którym wie, że jest gejem) do ziemi, i każą mu mówić, że ich kocha. Znów interweniuje. Chłopcy zeskakują z poszkodowanego i mówią „No już dobrze, dobrze”. Jej koleżanka ze szkoły toleruje feminizm, ale na lesbianizm nie ma zgody. Taka postawa, podzielana przez znaczną część grona nauczycielskiego (o tym w części drugiej) sprawia, że tożsamości nieheteroseksualnych uczniów i uczennic nie tylko nie są w szkole chronione, ale podlegają wymazywaniu i negacji. Przykłady można mnożyć. Można też np. powiedzieć, że jeśli wszystkie historie wydarzą się np. w jednym tygodniu lub miesiącu, to szkoła jest pełna tematów tabu i przejawów dyskryminacji, ale jeśli w ciągu roku – to już nie. Albo – że to odosobnione przypadki, zajścia, które – znów – nie dają całościowego obrazu sytuacji. Albo – że może w tej szkole tak jest, ale w innej niekoniecznie. Czyli może wcale w polskich szkołach tak nie jest, tylko w tej szkole tak jest. Jedno jest pewne: osoby z przygotowaniem antydyskryminacyjnym, 'wyczulone' na takie sytuacje, do szkół raczej nie są wpuszczane, nie są zatem do tych historii dopuszczane. Stąd – nie wyrywkowy – monitoring „życia społecznego” szkoły nie jest możliwy. Jednocześnie, ten obraz szkoły, który zbudowałam, jest dla mnie samej reprezentatywny, i jedonocześnie trudny do zaakceptowania. Spójrzmy teraz w raport z badań TEA dotyczący edukacji antydyskryminacyjnej w systemie edukacji formalnej w Polsce 3. Raport jest obszerny i bardzo ciekawy. Znajduje się w nim analiza systemu kształcenia nauczycieli, systemu kształcenia obowiązkowego dzieci i młodzieży, wnioski i rekomendacje oraz przewodnik po narzędziach edukacji antydyskryminacyjnej. Nie chcę streszczać raportu, zdecydowanie warto samodzielnie się z nim zapoznać. Zacytuję część wniosków/wypowiedzi, które wiele mówią o systemie edukacji, wizji świata, którą kreuje i wartościach, które promuje. Raport o edukacji antydyskryminacyjnej „Wielka nieobecna”. 3 Raport jest dostępny pod linkiem http://tea.org.pl/userfiles/file/Wielka_nieobecna_raport.pdf „Główne wnioski z badania wskazały, że kluczowe w tym zakresie rozporządzenia Ministerstwa Edukacji Narodowej w żaden sposób nie odnoszą się do pożądanych wśród nauczycieli/nauczycielek kompetencji związanych z edukacją antydyskryminacyjną. Realizacja tego zadania zależy wyłącznie od indywidualnego podejścia poszczególnych placówek kształcących i doskonalących kadrę pedagogiczną – mogą, ale nie muszą one zawrzeć te wątki w swoich programach nauczania.” „Ocena obecnego systemu nie jest jednoznaczna, z pewnością jednak wskazuje, że zagadnienie edukacji antydyskryminacyjnej nie jest ani kwestią kluczową, ani w żaden sposób uregulowaną. Jej ewentualna obecność w ofertach placówek kształcących i doskonalących kadrę pedagogiczną nie wynika ze spójnego programu działania lub strategii przyjętej na poziomie centralnym czy lokalnym.” „ Kwestia dyskryminacji osób nieheteroseksualnych była zresztą w opinii wszystkich rozmówców uważana za najtrudniejszą do zmiany, ponieważ jest to temat, którego najbardziej unika się w polskiej szkole.” „Większość respondentów sceptycznie odnosi się do sankcji prawnych, które piętnowałyby nauczycieli za nienależyte zachowanie się w sytuacji dyskryminacyjnej. Reprezentantka związku zawodowego określa to jako bezproduktywne dokumenty, od razu wywołujące mnóstwo kontrowersji i natychmiastową niechęć i odrzucenie. Przywołuje także fakt, że odwołanie do postaw tolerancji i szacunku znalazło wyraz w Ustawie o Oświacie, w Karcie Nauczyciela, w innych rozporządzeniach, w których prawodawca powołuje się na Powszechną Deklarację Praw Człowieka czy Kartę Praw Dziecka. Jeszcze bardziej dystansuje się od pomysłu wprowadzania procedur w tym obszarze urzędnik samorządowy: Nie wierzę w regulacje, standardy, które można byłoby tu przyjąć. Z mojego punktu widzenia, w wychowaniu procedury są rzeczą trudną do zaakceptowania.” „Zmiana byłaby realna, gdyby istniała wola, zrozumienie i pewna strategia, czyli polityka edukacyjna, która byłaby świadoma, że z przejawami dyskryminacji mamy do czynienia, umiała określić ich przyczyny, skąd to się bierze, a więc także określić środki, jakie należy wprowadzić i miała na to pieniądze” – w takich słowach receptę na poprawę sytuacji sformułowała przedstawicielka ZNP. W raporcie przeanalizowana została również pod kątem obecności treści antydyskryminacyjnych oferta Ośrodków Doskonalenia Nauczycieli. Oto jeden z wniosków: „Kategorie z klucza podstawowego, które nie pojawiły się w żadnej z badanych ofert, to: Afroamerykanin, Afrykanin, ateista, Azjata, biseksualizm, buddysta, Cygan, czarny (jako określenie osób pochodzenia np. afrykańskiego), gej, heteroseksualizm, Hindus, homofobia, homoseksualizm, kolor skóry, lesbijka, marginalizacja, mowa nienawiści, Mulat, Murzyn, muzułmanin, obcokrajowiec, obcy, pochodzenie narodowe (tylko raz pojawiło się sformułowanie „żydowskiego pochodzenia”), poniżanie, prześladowanie, stygmatyzacja, Świadek Jehowy, wiek (pojawia się tylko w pojęciu „w wieku szkolnym”), większość (w rozumieniu relacji między mniejszością a większością), zbrodnie z nienawiści. (…) Najczęściej występujące kategorie (słowa podstawowe i pochodne od nich rzeczowniki, przymiotniki itp.) to: niepełnosprawność (wliczono wszystkie sposoby nazywania różnych rodzajów niepełnosprawności) i prawa człowieka (w ofercie 16 ośrodków), przemoc (15), międzykulturowość (12), tolerancja (11). W połowie analizowanych ofert ośrodków doskonalenia nauczycieli wystąpiły takie kategorie jak: dyskryminacja, płeć i uprzedzenie (9). W mniej niż połowie: stereotyp, szacunek, tożsamość, wielokulturowość (8), migrant i żyd (wliczono też pochodzenia żydowskiego) (8), katolik, etniczność i równość (5), kobieta, podmiotowość i rasizm (4), godność ludzka, mężczyzna, różnorodność, wykluczenie (3), antysemityzm, choroba psychiczna, feminizm, mniejszość, molestowanie, narodowość, prawosławny, rasa, Rom, uchodźca (2), emancypacja, ksenofobia, orientacja seksualna, pochodzenie etniczne, przekonania, równe traktowanie, światopogląd, wyznanie (1). „W żadnym opisie zajęć, nawet jeśli były poświęcone kwestiom przeciwdziałania dyskryminacji, nie wymieniono wprost takich elementów warsztatów antydyskryminacyjnych jak: kwestie tożsamości człowieka, różnorodności społecznej i relacji tworzących się między mniejszością a większością, grupą „własną” i „obcą”.” „Pojęcie tożsamości w większości przypadków, jeśli w ogóle się pojawia, dotyczy tożsamości nauczycieli lub uczniów jako katolików (np.: „Bądźmy świadkami Miłości w parafii i w szkole – rekolekcje dla katechetów świeckich Archidiecezji Przemyskiej”. Pogłębienie tożsamości chrześcijańskiej nauczycieli; otwarcie się na Miłość, by dojść do „jedności życia” (Jan Paweł II) czy „spójności życia” (Benedykt XVI); wzrastanie do coraz odważniejszego dawania świadectwa miłości w posłudze katechetycznej i codziennym życiu; stworzenie sytuacji sprzyjającej modlitwie oraz refleksji nad własnym życiem) 48. „Nie ma także propozycji zajęć, które w sposób szczegółowy poruszałyby takie zagadnienia jak: mechanizmy i konsekwencje dyskryminacji, definicje związane z problematyką antydyskryminacyjną, także takich, które odnosiłyby się do pojęć takich jak: seksizm, rasizm, homofobia itd. Nie znajdujemy informacji na temat tego, czy przekazywana jest wiedza dotycząca przemocy motywowanej uprzedzeniami, przemocy wobec kobiet, mowy nienawiści i zbrodni z nienawiści / przestępstw motywowanych uprzedzeniami. Nie ma zajęć przygotowujących do reagowania w sytuacjach, kiedy jesteśmy świadkami dyskryminacji albo wtedy, gdy problem dyskryminacji pojawił się w naszej klasie, szkole. Nie musi to oznaczać, iż zagadnienia te nie są poruszane.” „Kategoria płci pojawia się niezwykle rzadko. Tylko w kilku przypadkach w ofercie znajdują się zajęcia pogłębiające wiedzę dotyczącą perspektywy społeczno-kulturowej tożsamości płci. Częściej kategoria płeć i jej pochodne (np. płciowość) pojawiają się w kontekście zgoła innym, a mianowicie dotyczącym zajęć przekazujących wiedzę na temat tego, jak zapobiegać przedwczesnej inicjacji seksualnej.” „Kilka propozycji doskonalenia może sugerować, że prowadzona jest antyrównościowa edukacja w zakresie ról płciowych, oparta na stereotypach i uprzedzeniach. Na przykład w Gorzowie Wielkopolskim można wziąć udział w zajęciach przygotowujących do prowadzenia lekcji wychowawczych „Zanim będzie za późno” – lekcje wychowawcze, które trzeba przeprowadzić (II edycja), w ramach których prezentowany jest scenariusz lekcji One z Wenus, a oni z Marsa – lekcja wychowawcza o różnicach płciowych, a także „Budowanie relacji w związkach a funkcjonowanie w roli nauczyciela i wychowawcy” (V edycja), w ramach których uczestnicy i uczestniczki zdobywają wiedzę nt. płciowych determinantów funkcjonowania w różnych rolach (str.51). „Nie istnieje też żaden standard przygotowania osób zajmujących się edukacją do edukacyjnych działań antydyskryminacyjnych. Jeśli już pojawiają się propozycje doskonalenia w zakresie przeciwdziałania dyskryminacji lub też na rzecz równości (prawa człowieka, wielo- i międzykulturowość, równość szans kobiet i mężczyzn itp.), to niestety większość zajęć trwa od kilku (dwóch) do kilkunastu godzin (np. 12). Często brak jest informacji o dopuszczalnej liczbie osób uczestniczących. Trudno zatem ocenić stopień pogłębiania danej problematyki lub to, czy forma doskonalenia ostatecznie może przynieść efekt w postaci podniesienia kompetencji (trudno przyjąć, że dwugodzinne spotkania tematyczne dla rad pedagogicznych mogą mieć takie oddziaływanie). W badanych ofertach pojawiła się propozycja doskonalenia, w dłuższej, kilkunastogodzinnej formie, jednak zakres tematyczny szkolenia jest tak szeroki, że nie sposób sobie wyobrazić zrealizowanie programu w formie innej niż wykładowa, co nie przekłada się na zdobycie umiejętności, o których mowa w opisie. (str. 77) Gdyby spróbować na podstawie oferty ośrodków doskonalenia nauczycieli opisać rzeczywistość, społeczeństwo, jego wartości i normy, historię, to powstałby obraz niezwykle płaskiego, jednorodnego (homogenicznego), wykluczającego, milczącego o różnorodności i równości świata. Świata, w którym wręcz czyni się wiele wysiłków dla zatarcia i rozmycia ludzkiej różnorodności, ukrycia mechanizmów wykluczenia, marginalizacji, dyskryminacji i przemocy, przemilczenia osiągnięć i historii ruchów emancypacyjnych i grup „mniejszościowych”. Świata, w którym wychowuje się ludzi przekonanych o tym, że bycie Innym, działanie na rzecz równości, krytyczne myślenie, odwaga cywilna, przeciwdziałanie dyskryminacji i przemocy nie są cenione w polskim społeczeństwie. Rozwijanie kompetencji nauczycieli i nauczycielek w oparciu o ofertę ośrodków doskonalenia nie pozwala na wypełnienie ewentualnych luk w wiedzy, przeciwdziałanie ignorancji i niewrażliwości, zdobycie umiejętności w odniesieniu do kwestii związanych z przeciwdziałaniem dyskryminacji. Nie daje szans na „równościową zmianę na poziomie osobistym i społecznym”. I jeszcze trochę o systemie kształcenia uczennic i uczniów w Polsce: (…) polski system edukacji formalnej w bardzo niewielkim stopniu rozwija u uczennic i uczniów kompetencje związane z edukacją antydyskryminacyjną. W podręcznikach pojawia się bardzo mało informacji na temat powstawania i mechanizmów działania dyskryminacji, młodzi ludzie nie są uczeni, w jaki sposób reagować na przemoc (w tym przemoc motywowaną uprzedzeniami) czy dyskryminację. Niewiele dowiadują się o osobach i grupach dyskryminowanych (są grupy nieistniejące w podręcznikach, jak osoby nieheteroseksualne czy osoby starsze), o ruchach prowadzących do emancypacji tych grup, a także o tym, w jaki sposób można reagować i wspierać ich członków/ członkinie w sytuacji dyskryminacji. (str. 295) „Tematyka mniejszości seksualnych, różnych orientacji psychoseksualnych czy dyskryminacji ze względu na orientację seksualną w żadnym z podręczników nie została wprost poruszona. Czytając podręczniki, trafiające do rąk gimnazjalistek i gimnazjalistów w Polsce, można odnieść wrażenie, że geje i lesbijki (czy osoby biseksualne) nie istnieją. Jest to szczególnie przykre ze względu na fakt, że podręczniki trafiają do młodzieży w okresie dojrzewania, czyli właśnie wtedy, kiedy młodzi ludzie odkrywają swoją orientację psychoseksualną, budują swoją tożsamość. I tych kilka procent polskich uczennic i uczniów, którzy są osobami homoseksualnymi, nie otrzymuje żadnego wsparcia czy sygnału, że geje i lesbijki żyją w społeczeństwie, że orientacja homoseksualna, chociaż występująca rzadziej niż heteroseksualna, jest normą. Można stwierdzić, że tego typu informacje młodzież powinna nabywać na innych przedmiotach, ale jak pokazują nasze badania, temat pojawia się tylko w niektórych podręcznikach do przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie i często jest traktowany w sposób stereotypowy.” „W polskich podręcznikach wciąż można dostrzec elementy ukrytego programu nauczania, czyli wszystkich treści, które są przekazywane – często nieświadomie – podczas nauki w szkole poza oficjalnym programem nauczania. Oprócz opisywanego wcześniej cytowania stereotypów, ilustrujących omawianie zjawiska stereotypizacji, warto także przyjrzeć się warstwie ilustracyjnej podręczników. Jeśli spojrzymy na nie przez pryzmat płci, mężczyźni częściej są przedstawiani jako postacie centralne, osoby pracujące (w rozdziałach poświęconych bezrobociu aktywnie poszukujące pracy), osoby podejmujące decyzje – ze względu na swoją rolę zawodową lub społeczną. W podręcznikach, przy omawianiu różnych tematów, pojawiają się zdjęcia mężczyzn (konkretnych postaci historycznych lub współczesnych, a także anonimowych) w garniturach lub mundurach (wojsko, policja), oraz zdjęcia kobiet w strojach nieformalnych, sugerujących pozostawanie w sferze prywatnej. Mężczyźni częściej pokazywani jako osoby z zainteresowaniami, aktywnie spędzające wolny czas, a także osoby „biorące sprawy w swoje ręce” – powtarzające się zdjęcia mężczyzn protestujących, przemawiających do dużych grup ludzi. Kobiety i dziewczęta ukazywane są w kontekście domowym (chociaż bardzo rzadko samodzielnie, częściej z całymi rodzinami), a także jako osoby pomagające innym (opiekunki, wolontariuszki).” (str. 224) „Warto zauważyć, że słowo emancypacja wystąpiło tylko w dwóch podręcznikach, zaś feminizm w żadnym.” „Najważniejsza obserwacja dotycząca przesłanki płeć jest związana z utrzymującymi się we wszystkich analizowanych podręcznikach stereotypami dotyczącymi kobiet i mężczyzn, ich predyspozycji, podejmowanych ról, sposobu zachowania – wszystkiego, co związane jest z konstruktem płci społeczno-kulturowej. Stereotypy te manifestują się zarówno w prezentowanych tekstach literackich, zdjęciach, rycinach czy obrazach, jak i w samych komentarzach czy poleceniach autorek i autorów podręczników. I tak, zgodnie ze stereotypowym postrzeganiem kobiet, są one prezentowane jako pełniące role opiekuńcze (W pociągu było extra, gdyby nie to, że w Łodzi do przedziału wsiadła kobieta z dzieckiem 188); pomocne i ofiarne w działaniach na rzecz innych ludzi (Pani Hania to kobieta o złotym sercu – każdego wysłucha, każdemu pomoże189), odpowiadające za zapewnienie wyżywienia rodzinie, bez względu na okoliczności (Po rozlokowaniu się na pryczy kobiety chciały coś gotować na trzonie kuchennym, jakieś jedzenie, nie było jednak z czego190), marzące o wykonywaniu ról matczynych (treść słowa matka zawiera w sobie dwie cechy, czyli bycie kobietą oraz urodzenie dziecka191), wyrozumiałe (Wówczas Maryla przymykała na to oko, była bowiem przekonana, że każdy mężczyzna musi od czasu do czasu dać upust swoim emocjom192), pracujące w domu i odpowiedzialne za sferę prywatną: Kobietom długie jesienne i zimowe wieczory wypełniała wspólna praca przy tkaniu, przędzeniu i darciu pierza. Aby umilić sobie czas, opowiadały zasłyszane historie, śpiewały i żartowały193. Z kolei, zgodnie ze stereotypami dotyczącymi mężczyzn, są oni przedstawiani jako odważni i podejmujący ryzyko (Starców, kobiety i dzieci zgromadzono na górce, a między wystającymi z wody domami uwijali się mężczyźni na łodziach, próbując ratować co się dało z dobytku194), odpowiadający za zapewnienie bezpieczeństwa kobietom i rodzinom (Zbrojni rycerze walczyli z równymi sobie, brzydzili się podstępem i przemocą, pełni odwagi i hartu bronili słabszych, otaczali opieką kobiety i osierocone dzieci195), kobieciarze (Przy kapuście z grzybami staruszka opowiedziała o zmarłym mężu [„Uganiał się za kobietami, ale człowiek się z nim nie nudził”]196), nie okazujący uczuć i słabości (Łzy wiadomo, rzecz wstydliwa, Nie męska)197).” Na tym zakończę cytowanie fragmentów z raportu. Relacje pomiędzy przedstawionymi w raporcie wnioskami, a sytuacjami, do jakich dochodzi w szkole, wydają się oczywiste. Przejdę teraz do – znów to podkreślę – subiektywnej (choć oczywiście podzielanej przez osoby, którym zagadnienie równości jest bliskie), i dość radykalnej odpowiedzi na pytanie o Źródła nieobecności edukacji antydyskryminacyjnej w szkołach. Zadajmy pytanie: czy to zaskakujące, że chłopcy upokarzają na korytarzu innego chłopca dlatego, że jest homoseksualny? Czy to przypadek, że zapraszają panią na szabasową kolację? Dla mnie odpowiedź jest prosta: to nie przypadek, gdyż nikt ich nie nauczył, że nie wolno. W podręcznikach, z których korzystają, nie tylko nie ma słowa homofobia, ale nie ma także słowa homoseksualizm. Gdy zatem na szkolnym korzytarzu widzą potem „homoseksualizm”, co innego mają zrobić, niż go zaatakować? Nauczyciele też nie mogli powiedzieć im, że homoseksualizm istnieje, bo nawet w podręcznikach służących ich „doskonaleniu”, ten termin (zjawisko?) nie występuje. Skąd młodzież ma wiedzieć, że to, co mówią, to wypowiedzi antysemickie? Przecież nikt im nie powiedział, że to zabronione, że szkoła przeciewdziała dyskryminacji, i że w razie wystąpienia, ma przygotowane konkretne procedury, które pociągną ich do odpowiedzialności... Ale które procedury? W polskiej szkole na istnienie osób homoseksualnych (i innych, jak Romowie), oraz przeciwdziałanie dyskryminacji wobec nich, nie ma procedur. Tak jak spotkania z Izraelczykami, czy dyskusja o wspólnej historii, to tematy zdefiniowane jako trudne, może nawet za trudne, związku z czym procedury nie chcą się same wymyślić. Zapytajmy na początek: kto definiuje, co jest trudne? Kto mówi, co jest ważne, na co jest czas, a co jest tabu, i na co nie ma miejsca? Kto ma prawo powiedzieć że coś (ktoś) nie istnieje? Kto uważa, że żydowska przeszłość miasta jest trudna? Dlaczego jest trudna i wyparta? A lesbijska tożsamość uczennicy drugiej klasy? Tak samo jak traktowane z pobłażaniem rekonstruowanie roli kobiet w historii miasta? Kto się śmieje z projektów, które mają przywracać pamięć – nie o bohaterach, ale bohaterkach? Jak wiadomo – choć nie jest to zagadnienie szeroko dyskutowane – definicji tych dokonuje większość. I to większości łatwo przychodzi się śmiać z różnych inicjatyw podejmowanych na rzecz przywracania lub uznawania godności i równości wszystkich osób, jakie zamieszkują ten kraj. Co to jest większość, czy raczej – kto to jest większość? W kontekście stosunków międzygrupowych będzie to dla mnie taka grupa ludzi, która uzurpuje sobie prawo decydowania o tym, kto do niej należy, a kto nie; ustalania tego, co jest normą (i jakie zachowanie jest normalne) a co nie; kto się w normie mieści, a kto nie. Większość nie posiada tej władzy sama z siebie, ilościowa przewaga to nie wszystko. Władzę wykluczania poza większość i normę, władzę etykietowania, dyskryminowania i stosowania przemocy uzyskuje ona systemowo. Według mnie tam, gdzie demokracja jest traktowana serio, system – państwo i podporządkowane mu instytucje (a taką jest szkoła) nie nadaje większości przywileju stosowania przemocy – symbolicznej lub rzeczywistej. Tam, gdzie z terminem demokracja system sobie nie radzi, pozostaje chaos i brak. Odpowiedzialność za przeszłość i teraźniejszość scedowana zostaje na rządy kibiców – patriotów. Tych, którzy w swym legitymizowanym przez system narcyzmie pragną, by wszyscy byli tacy, jak oni, i żyli, jak oni. Nie mogą przeżyć tego, że ludzie się różnią, i że kiedyś się różnili; nie pozwolą im na to! W związku z tym młody człowiek nie boi się proponować szabasowej kolacji z nauczycielką, ani napastować kolegów i koleżanek z wielu innych powodów, bo wie, że jest bezkarny! Jego/jej uprzedzenia (przypomnijmy, uprzedzenie to coś wymierzonego w tożsamość, taki element grupy/osoby, na który nie ma ona wpływu) mogą powstawać, rozwijać, i prezentować, w najlepsze. Dlaczego? Bo nie wie, że nie wolno. Nikt go nie nauczył, więc nie może wymagać, prawda? Prawie nikt z dorosłych nie protestuje, nie reaguje. Kto miałby? Przecież nauczyciele i nauczycielki też nie wiedzą. Dlaczego? Bo się od nich tego nie wymaga. Raport TEA jasno to pokazuje. Grono nauczycielskie nie musi rozumieć kategorii równości. Nie mówiąc już o jej internalizacji, pracy na własnych postawach, uwrażliwieniu, podejmowaniu interwencji antydyskryminacyjnych czy włączających. Często też się mówi, w szkole mówi, na te, trudne tematy, nie ma czasu. Jak to jest z tym czasem? Policzmy: uczniowie spędzają w szkole średnio 250 dni rocznie, co daje 750 dni gimnazjum i 750 dni liceum. Tysiąc pięćset dni! Jak to możliwe, że w tym ogromie na budowanie postaw antydyskryminacyjnych nie ma czasu? Czy problem można tu sprowadzić do kategorii czasu? Wydaje mi się, że adekwatniejsze byłoby nazwać brak czasu brakiem woli. Moją intuicję potwierdza cytowana przeze mnie w części drugiej przedstawicielka ZNP, mówiąc, że jeśli istniałaby wola i strategia edukacyjna, zmiana mogłaby być możliwa. Póki co woli tej ewidentnie brakuje. Inicjatywy nie odnoszące się do wartości większości (patriotyzm, martyrologia, szopka bożonarodzeniowa), a więc np. projekty dotyczące równości kobiet i mężczyzn, czy żydowskie/wielokulturowe (bo te dotyczące równości orientacji seksualnych nie mają do szkoły wstępu) przeprowadzane niemal zawsze pod okiem świadomej/szalonej nauczycielki to dla szkoły wbijanie kija w mrowisko – niewygodne, wywołujące stres i opór. Nasuwa się pytanie: skąd tyle emocji? I co mówi ten opór? Kto i czym czuje się zagrożony? Czy jest to kwestia konfrontacji z tematami przemilczanymi, wypieranymi? Być może podskórnie wiadomo, że ich wypieranie jest nie w porządku? Że ktoś cierpiał, że i teraz cierpi? Że istniała i istnieje nierówność, z której ktoś czerpał i czerpie korzyści, nawet jeśli są/ nie są one zupełnie świadome? Że większość definiuje się przez wykluczenie? A grupową spójność buduje usuwając poza swoje grono tych, którzy nie podzielają ich tożsamości? Że swoje bezpieczeństwo kupuje wyrzuceniem poza margines pewnych obszarów historii i teraźniejszości, prawdy o sobie kiedyś i dziś? Taka wizja większości z pewnością nie należy do najwygodniejszych. Kto miałby podjąć się wyjaśniania w szkole natury stosunków międzygrupowych, relacji władzy? Wskazywać, kto zyskuje, kto traci, kto jest w środku, kto na zewnątrz? Jest jeszcze trudniejsza prawda o relacjach większość – mniejszość, której „ruszenie” wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobne. Prawda – moja/nasza subiektywna prawda – jest taka, że większości nie zależy na niedyskryminowaniu. Dlaczego? Przecież różne ważne osoby mówią o dyskryminacji… Dlatego że, po pierwsze, to nie jest problem większości. Z racji przynależności do większości wynika, że nie jest się osobą dyskryminowaną ani wykluczaną, albo tej wiedzy się do siebie nie dopuszcza (jak dzieje się w przypadku części kobiet). Większość jest biała, jest prawdziwymi Polakami, jest katolikami, jest hetero, ma ślub… Jaka tu podstawa do dyskryminacji? Więc z tej perspektywy problem nie istnieje, bo nie dotyczy większości, a większość nie będzie się na siłę uwrażliwiała i wchodziła w buty mniejszości, żeby zobaczyć, co to znaczy dyskryminacja. Co więcej, większość rości sobie prawo przemawiania z obu miejsc – większości i mniejszości, bo skoro coś nie jest jej doświadczeniem, to nie jest niczyim doświadczeniem („w Polsce tak naprawdę nie ma rasizmu” – powiedział mi ostatnio biały Polak, wykładowca uniwersytecki). To, po części, odpowiedź na postawione przeze mnie w części pierwszej pytanie o konflikt perspektyw. Tym perspektywom naprawdę trudno się spotkać. Powiedziałam wyżej, że dyskryminacja nie jest problemem większości. To jedna strona medalu. Druga natomiast, zupełnie już przykra, jest taka, że problem dotyczy większości jak najbardziej. Można nawet powiedzieć, że to większość jest jego źródłem. Otóż obsadzona w pozycji władzy, większość (jako siła, np. parlamentarna) może dyskryminować, i chętnie to robi. Robiła kiedyś, robi teraz. Pozycja władzy – nikogo nie trzeba przekonywać – jest wygodna, czerpie się z niej różnorakie profity, od tożsamościowych, przez materialne, po emocjonalne... I jak tu podejść do tematu? Nauczyciele/ki, przemilczając różne tożsamości – własne i wśród młodzieży, nie chroniąc ich, przyzwalają na dyskryminację, bywają jej sprawcami/czyniami. Jest oczywiste, że, póki co, system edukacji nie wymaga od nich zmiany na tym obszarze. Obecnie emancypacja dziewczynek i chłopców ze sztywnych ról płciowych bazuje na przypadkowym zainteresowaniu jednej (najwyżej, na całą szkołę) nauczycielki tym tematem, jej indywidualnych, poza-programowych działaniach, dobrej woli, zaangażowaniu. To bardzo krucha podstawa, i nieprzewidywalna. Można by przypuszczać, że stworzenie jasnych procedur co do postaw i postępowania nauczycieli/ek w zakresie równości i przeciwdziałania dyskryminacji (i wsparcie ich w rozwijaniu tych postaw) oraz wprowadzenie regulaminów, do których mogliby się odnosić i wyciągać konsekwencje, byłoby doskonałym rozwiązaniem. Inaczej to widzi urzędnik samorządowy, którego cytowałam wyżej w części raportu TEA: „Nie wierzę w regulacje, standardy, które można byłoby tu przyjąć. Z mojego punktu widzenia, w wychowaniu procedury są rzeczą trudną do zaakceptowania”. Nasuwa się pytanie: kogo chroni ten pan? Czyje wartości reprezentuje? Dlaczego z jego punktu widzenia, w wychowaniu procedury są rzeczą trudną do zaakceptowania? I kolejne pytanie: jeśli ten pan jest w samym środku większości, reprezentuje jej wartości i postawy, jaka jest szansa na przekonanie go, że warto, więcej – że obowiązkiem jest gwarancja równości w szkole? I następny element łańcucha: co zrobić, żeby państwo, samorządy, poparły taką strategię/politykę, w opozycji do, często uprzedzonych, rodziców, i tzw. opinii społecznej? ... Podsumowując: odpowiadając na pytanie o powody nieobecności edukacji antydyskryminacyjnej w szkole, widzę je następująco: • Brak świadomości antydyskryminacyjnej u większości polskiego społeczeństwa; co kluczowe, także u osób decyzyjnych; • Brak woli do nabrania tej świadomości. Żeby uzyskać tę świadomość, większość, włączając jej reprezentantów/tki zajmujących decyzyjne pozycje, musiałaby dokonać autoanalizy, rewizji kategorii, przyjrzeć się dominującym normom, własnym uprzedzeniom. Dostrzec mechanizmy dyskryminacji, nierówności, wykluczenia. Zastanowić nad rolą, jaką zajmują, nad porządkiem, jaki sankcjonują; wyciągnąć wnioski, wziąć odpowiedzialność. To właśnie, na różnych poziomach, dokonuje się w ramach edukacji antydyskryminacyjnej. Jak jednak pokazują działania w obrębie, np. polityki historycznej 4 , stusunki międzygrupowe nawet sprzed niemal siedemdziesięciu lat podlegają cenzurze, przekłamaniu, wyparciu. Jestem przekonana, że o stosunku do przeszłości decyduje stosunek do teraźniejszości, i na odwrót. Kwestia traktowania przez, powiedzmy, radne/ych miasta, cmentarza żydowskiego (jest to nasza historia, czy nie nasza?), będzie, z dużą dozą pewności, wskaźnikiem polityki mieszkaniowej wobec lokalnych Romów/ek, edukacji antydyskryminacyjnej w szkole, działania wind na dworcach, czy reagowania na podpalenie mieszkania „mieszanego” małżeństwa. Wracając do tematu szkoły: szkoła jest częścią systemu. Dopóki kwestia równości należeć będzie w nim do kategorii trudne, i nie nastąpi przesunięcie na ważne, czy wręcz konieczne, podstawowe i nie zacznie się dyskusja nad dyskryminacją, trudno liczyć, że znikąd pojawi się wola do zmiany. Edukacja antydyskryminacyjna, prowadzona w szkołach, tworzyłaby nową jakość społeczną; nowe interpretacje teraźniejszości i przeszłości; bardziej otwarte postwy, więcej wolności dla wszystkich osób zamieszkujących to państwo. Prawo do bycia tym, kim się jest. Pytanie jednak brzmi: czy jest to kierunek zmian, na który większość może/chce przystać? Komu zależy (i nie zależy), żeby taka zmiana miała miejsce? Dla mnie to oczywiste, że w Polsce toczy się kulturowy/światopoglądowy konflikt, jeśli nie wojna, na tym obszarze. Ale to już osobny temat, dyskutowany choćby w kontekście marszu niepodległości i kolorowej niepodległej. Inne pytanie dotyczy tego, co, i kiedy, miałoby być impulsem do wprowadzenia antydyskryminacyjnej edukacji. Czy rodzice dzieci, które, np. ze względu na orientację czy pochodzenie etniczne, zażądają od szkół ich skutecznej ochrony? Póki co, wątpię: rodziny tych dzieci same często podlegają stygmatyzacji i wykluczeniu, nie mają głosu... Często też wstydzą się „tego, co im się przytrafiło” - np. dziecko LGBT. Często sami rodzice są 'przeciwko' takiemu dziecku. Może będą to dyrektorzy/rki szkół, którzy na co dzień z tymi problemami się stykają? Im trudniej, niż z ministerialnego korytarza w Warszawie, odwracać oczy od przemocy 4 Joanna Tokarska-Bakir „Historia jako księgowość kreatywna” http://www.dwutygodnik.com/artykul/1956 motywowanej uprzedzeniem... Mogą ją zatem tak nazwać i zażądać procedur, które zagwarantują ochronę, przy jednoczesnym, bezpiecznym, scedowaniu odpowiedzialności za ten fakt, na MNiSW, UE, czy inne instancje... Oczywiście, mogą to być także osoby z ministerstwa, wytycząjący strategie i regulacje, które przełożą się na równościową atmosferę w polskiej szkole. Czy tak będzie? Na koniec odpowiem, nieco złośliwie, na pytanie, czy polska prezydencja w UE przyniosła jakąś zmianę na obszarze edukacji antydyskryminacyjnej. Na stronie MEN przy poszukiwaniu słowa edukacja antydyskryminacyjna/antydyskryminacja, wyświetla się komunikat: znaleziono pozycji: 0.