tatry. reporta - Gimnazjum Przymierza Rodzin

advertisement
TATRY.
REPORTAŻ.
WYJAZD GEOGRAFICZNY 10/2014.
KLASY TRZECIE.
AUTORZY: MARYSIA HERMAN 3Pi, JULIA WALEWSKA 3Pi, KUBA ONISZK 3B
GIMNAZJUM PRZYMIERZA RODZIN IM. JANA PAWŁA II
Spis treści.
Uczestnicy wycieczki. .............................................................................. 3
Dzień 1. ...................................................................................................... 4
Dzień 2. ..................................................................................................... 5
Dzień 3. ..................................................................................................... 7
Dzień 4. .................................................................................................... 12
Dzień 5 i ostatni. ..................................................................................... 15
2
Uczestnicy wycieczki.
 Pani Ania Winnicka,
 Pan Informatyk Tomek Wejtko
 …i jego córka Ada.
 Jula Belina, 3Pi
 Weronika Bogobowicz, 3Pi
 Marysia Herman, 3Pi
 Ela Kowalska, 3Pi
 Ewa Kuczyńska, 3Pi
 Julia Walewska, 3Pi
 Maciek Konieczny, 3Pi
 Jacek Kruś, 3B
 Michał Kucharski, 3B
 Kuba Oniszk, 3B
 Julek Pastwa, 3Pi
 Franek Wielgomas, 3B
 Mateusz Wójcik, 3D
 Staś Zagańczyk, 3B
3
Dzień 1.
D
nia 1 października 2014 roku uczestnicy wyjazdu naukowego w Tatry,
wybrani przez panią Anię Winnicką, nauczycielkę geografii ,spotkali
się o godzinie 15:00 przy portierni w szkole Przymierza Rodzin.
Uczniów było czternastu a opieki dwoje.
Cała grupa ruszyła do metra Imielin i pojechała na stację
Wilanowska. Zniecierpliwieni uczniowie czekali, aż autokar „Polski
Bus” przyjedzie. Kiedy autokar nadjechał, wszyscy myśleli o tym, żeby
jak najszybciej zapakować bagaże i zająć najlepsze miejsca. Około
godziny 16:00 „Polski Bus” wyjechał do Zakopanego.
Podróż odbyła się bez większych problemów. Uczniowie ucinali
sobie drzemkę, inni z zaciekawieniem słuchali pani Winnickiej, a
niektórzy opowiadali swoje
zabawne historie. Każdy , kto
przygotowywał się do olimpiady z WOSu i geografii, uczył się i
rozwiązywał zadania. Około 23:30 autobus dojechał na przystanek w
Zakopanem. Wszyscy lekko zaspani wyszli z autokaru i odebrali swoje
bagaże.
Pani Winnicka zebrała uczniów i każdy z nich posłusznie za nią
podążał. Na początku grupa się trochę zgubiła, ale po niedługim
czasie odnaleziono schronisko, które było położone w niewielkiej
odległości od centrum Zakopanego- Krupówek. Warunki były
odpowiednie jak na wycieczkę szkolną.
Pokoje zostały przydzielone. Każdy zostawił swoje bagaże w
pokoju i udał się na modlitwę. Potem odbyło się krótkie omówienie
zasad wycieczki. Ponieważ podróż była długa, większość nie miała
problemów z zaśnięciem.
4
Dzień 2.
N
asz pobyt w górach zaczął się od wycieczki do Doliny Kościeliskiej.
Dojechaliśmy do niej busem. Dolina znajduje się w Tatrach
Zachodnich , na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego i ma ok. 9
km długości. Tworzy ona długi i głęboki wąwóz skalny. Wychodzi z
niej wiele szlaków.
Na początku szlaku zobaczyliśmy Jarcową Skałkę – jej nazwa
pochodzi od jęczmienia. Pochodzi ona z czasów, gdy na terenach
dzisiejszej Polski było morze. Idąc dalej,zatrzymaliśmy się w bacówce,
gdzie zjedliśmy oscypki. Naszym następnym przystankiem była
polana Stare Kościeliska.
Kiedyś dolina była bardzo związana z przemysłem hutniczym,
na jej terenie wydobywano srebro, antymon i miedź, a później
głównie rudę żelaza. To właśnie na polanie Stare Kościeliska była
kuźnia, karczma, leśniczówka, kościołek i chaty dla robotników.
Toczyło się tam całe życie doliny. Teraz jedynym śladem przeszłości
jest mała kapliczka. Niektórzy wierzyli, że modlili się w niej zbójnicy,
prosząc o dobre łupy. Jednak w rzeczywistości była ona wybudowana
dla robotników.
Widzieliśmy jeszcze strumień, którego wody wypływają na
cztery strony świata. Dzieje się tak, ponieważ to wody podziemne
wypływają na powierzchnie.
Po stromym podejściu pod górę po kamiennych schodach,
doszliśmy do Jaskini Mroźnej, znajdującej się w masywie Organów.
Całkowita długość jaskini wynosi ok. 700 metrów. W wielu miejscach
jest bardzo ciasno i nisko. W środku zawsze jest stała temperatura,
ok. 6 stopni Celsjusza. Jest to jedyna oświetlona jaskinia w Polsce.
Znajduje się w niej wiele atrakcji w postaci rzeźby krasowej. Przejście
przez jaskinię zajęło nam ok. 20 minut. Z jaskini do doliny schodzi
się drewnianymi schodami, co jest dużo przyjemniejsze niż podejście
do jaskini.
Widzieliśmy jeszcze skałę z podpisami poszukiwaczy skarbów.
Niegdyś Dolina Kościeliska była miejscem często odwiedzanym przez
5
nich. Świadczą o tym właśnie te podpisy i inne znaki pozostawiane na
skałach.
Po ok. 3- godzinnej wędrówce doszliśmy do schroniska na Hali
Ornak, był to cel naszej wycieczki. Zjedliśmy tam drugie śniadanie i
mieliśmy dłuższy postój.
W drodze powrotnej poszliśmy do wąwozu Kraków. Ma on ok.
3 km długości. Jest to jeden z najpiękniejszych wąwozów skalnych w
Tatrach Zachodnich. Zbudowany jest ze skał węglanowych. Dla
turystów przeznaczona jest najniższa część wąwozu. My wąwozem
przeszliśmy ok. 100 metrów. Podejście nie było strome, natomiast
bardzo śliskie i łatwo się było można przewrócić. Zatrzymaliśmy się
przy drabince, prowadzącej do jaskini o nazwie Smocza Jama. Do
doliny wróciliśmy tą samą drogą.
Potem nigdzie już nie zbaczaliśmy. Przeszliśmy kilka
kilometrów, a cała wycieczka trwała ok. 6 godzin. Po powrocie do
Zakopanego zjedliśmy obiad w jakiejś szkole, niedaleko naszego
schroniska. Po obiedzie był czas wolny, a potem robiliśmy cudowne
zadanka z geografii. Wieczorem obejrzeliśmy film „Hakerzy” z
Angeliną Jolie w jednej z głównych ról.
6
Dzień 3.
T
en dzień z pewnością pozostanie w naszej pamięci jako trudny,
czekała na nas bowiem najdłuższa i najbardziej męcząca wędrówka
na wyjeździe. Wcześnie rano, jeszcze nie do końca rozbudzeni i
wypoczęci po wczorajszych trudach, chwiejnym krokiem zeszliśmy do
stołówki na skromne, piątkowe śniadanie. Cóż, ser, twaróg, nutella i
najprawdziwszy oscypek z Doliny Kościeliskiej musiały nam starczyć
jako pokrycie energetyczne na dzisiejszy wysiłek. Posiłek postawił nas
na nogi i już z większym entuzjazmem wyszliśmy przed schronisko,
gdzie czekał na nas życzliwy, miły, lubiany przez nas pan przewodnik,
który dzień wcześniej oprowadzał nas po Dolinie Kościeliskiej , oraz
bus. Ruszyliśmy w stronę Morskiego Oka.
Droga była długa. Zanim dotarliśmy do granicy Tatrzańskiego
Parku Narodowego potrzebowaliśmy ponad 30 min. Szlak był
niezwykle kręty, co chwilę wznosił się i opadał , i nie każdy tę podróż
zniósł dobrze. Do schroniska wrócić musiała Ada. Już z Zakopanego
wyruszyliśmy w okrojonym składzie – z powodu gorączki pozostali
tam Franek i Marysia, a ponadto Jacek, któremu odnowiła się
kontuzja kolana. Tak więc wyzwanie podjęło razem z Panią Anią,
Panem Przewodnikiem i Panem Tomkiem 14 osób.
Po zakupieniu biletów weszliśmy na teren Parku, oczekując
niezwykłych wrażeń i przepięknych widoków.
Z początku droga nie wymagała wysiłku. Szliśmy dość płaską,
asfaltową drogą, która nieznacznie wznosiła się ku górze. Co jakiś
czas mijały nas wozy z turystami, ciągnięte przez biedne,
przemęczone konie. Mówiąc szczerze, zastanawialiśmy się czemu
ludzie przyczyniają się do tortur , jakim poddawane są te zwierzęta.
Głównym problemem, jaki nam z początku doskwierał, była
monotonia. Nieskończony czarny pas wijący się wzdłuż ściany z
7
drzew oddzielającej nas od prawdziwych Tatr. A my, dzielni
geografowie :), spragnieni byliśmy wysokogórskich widoków.
Po dłuższej chwili dotarliśmy do Wodogrzmotów Mickiewicza,
jednego z piękniejszych i powszechnie znanych tatrzańskich
wodospadów. Tak naprawdę Wodogrzmoty składają się z kilku
mniejszych i kilku większych kaskad, z których trzy największe noszą
nazwy: Wyżni Wodogrzmot, Pośredni Wodogrzmot i Niżni
Wodogrzmot. Są one częścią potoku Roztoki, który wypływa z Doliny
Pięciu Stawów Polskich , celu naszej wędrówki. Położone są
nieopodal ujścia tego potoku do rzeki Białki (jednego z dopływów
Dunajca), a powstały w miejscu progu skalnego między Doliną
Roztoki a Doliną Białki. Oczywiście, nie zapomnieliśmy zrobić sobie
pamiątkowego zdjęcia!
Od Wodogrzmotów wędrówka stała się trudniejsza, ale i
ciekawsza. Zeszliśmy bowiem z głównej drogi biegnącej do Morskiego
Oka i skierowaliśmy się w stronę Doliny Pięciu Stawów. Cały czas
szliśmy Doliną Roztoki. Było naprawdę pięknie! Im wyżej się
wspinaliśmy, tym przed naszymi oczyma ukazywały się wspanialsze
widoki majestatycznych górskich ścian i zboczy, porośniętych skąpo
pożółkłą trawą, kamienne żleby i stożki piargowe, przypominające o
potędze i grozie gór oraz delikatnie przykryte białym puchem turnie i
najwyższe partie tych majestatycznych szczytów. Oprócz podziwiania
tych fantastycznych widoków, czas spędzaliśmy na rozmowach i
cieszeniu się z tych chwil, biorąc pod uwagę to, że w tym momencie
mogliśmy siedzieć na lekcji polskiego albo matematyki.
Po drodze minęliśmy wyciąg towarowy biegnący w górę, gdzieś
tam, do schowanego za nisko płynącymi chmurami schroniska.
Oznaczało to, że już za parę chwil czeka nas upragniona przerwa.
Nasze nogi krzyczały: „Dość!”, lecz na rozwidleniu szlaków, z których
jeden biegł prosto do schroniska, przekonaliśmy się, że przed nami
jeszcze dłuższe oczekiwanie. Wybraliśmy dłuższą i bardziej
niebezpieczną drogę, która w zimie musi być zamknięta. Tak więc,
8
jeden za drugim brnęliśmy dalej w górę po wąskich, wyślizganych
kamieniach. Jednak warto było się troszeczkę potrudzić, by ujrzeć
największy wodospad w Polsce, Siklawę, liczącą w sumie 65 metrów
wysokości. Nawet przykryty nieco mgłą, wodospad prezentował się
po prostu cudownie.
Zrobiliśmy tam krótką przerwę, zjedliśmy żelki, sezamki i
bakalie, dzięki czemu mieliśmy jeszcze trochę siły, by dotrzeć do
schroniska. Szliśmy nieco spokojniejszym krokiem. Dotarliśmy do
miejsca, gdzie z Wielkiego Stawu wypływa Potok Roztoka. To
oznajmiało nam, że minęliśmy już całą Dolinę Roztoki i szczęśliwie
zdobyliśmy Dolinę Pięciu Stawów! Postanowiliśmy zrobić sobie
pamiątkowe zdjęcie, korzystając z okazji, że mgła się nieco
przerzedzała.
Kolejne zdjęcie zrobiliśmy sobie nieco dalej, także nad Wielkim
Stawem. Ale cała mgła się rozwiała, w związku z czym pejzaż
mieliśmy po prostu perfekcyjny. Po kilku próbach wykonania
wspólnego, „skaczącego” zdjęcia ruszyliśmy dalej. Minęliśmy Mały
Staw, potem Przedni. Na jego końcu znajdowało się schronisko, do
którego zmierzaliśmy. Byliśmy 1680 m n.p.m. i w końcu mogliśmy
sobie pozwolić na dłuższą przerwę. Wypiliśmy gorącą herbatę i
zjedliśmy najlepszą szarlotkę w całych Tatrach! Dziękujemy, Pani
Aniu, za ten poczęstunek :)! Dowiedzieliśmy się tam także, że stawy
te są niezwykle głębokie – mają ponad 80 metrów głębokości oraz że
Wielki Staw trzyma 1⁄3 całej tatrzańskiej wody!
Teraz pozostało nam do zdobycia tylko Morskie Oko. Ale nie
było to najłatwiejsze zadanie. Znów trzeba było iść mocno pod górę
po nierównych kamieniach. Cóż, taki urok gór! Opuściliśmy Dolinę
Pięciu Stawów Polskich i tę piękną, szkarłatno-błękitną, przeźroczystą
wodę. Podejście trwało dość długo. Brnęliśmy cały czas, bez żadnej
przerwy, aż dotarliśmy do punktu widokowego. To było najwyższe
miejsce, jakie tego dnia odwiedziliśmy – przeszło 1841 m n.p.m.!
9
Chwila odpoczynku i znów w drogę. Ale teraz, już do końca
dnia, czekało nas tylko schodzenie. Ani metra pod górę! To nas
pokrzepiło. W dół szliśmy o wiele szybciej, z lepszym nastawieniem i
entuzjazmem, choć Pani Ania pilnowała, by i podczas wchodzenia go
nie brakowało! Cały czas rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Było
cudownie. Niestety, co jakiś czas, ktoś przekonywał się o tym, że
kamienie są wilgotne, a z górami nie ma żartów, tak że telefony
niektórych cudem uniknęły roztrzaskania o skały. Schodziliśmy
długo. Dość długo, by się nieźle zmęczyć. Ale nie tak, jak podczas
wchodzenia :)!
Kiedy dotarliśmy do asfaltówki, Morskie Oko było u naszych
stóp.
Widzieliśmy
już
drewnianą
budowlę,
schronisko.
Przyspieszyliśmy kroku, by ujrzeć to sławne jezioro, jednak jedyne co
mogliśmy zobaczyć, to białe, gęste mleko. Postanowiliśmy więc
chwilę odczekać w schronisku, aż wszystko się przerzedzi. Na próżno.
Wspólne zdjęcie zrobiliśmy na białym tle.
Wyruszyliśmy w drogę powrotną na parking, gdzie czekał nasz
bus. Musieliśmy tylko przetrwać te 9 kilometrów górskich serpentyn.
.
Kiedy wróciliśmy do Zakopanego, od razu - niezwykle głodni poszliśmy na obiad. A nasze wysiłki zostały docenione! Obiad
mieliśmy cudowny – w restauracji „Piwniczka” podano nam krupnik i
wyśmienite naleśniki z serem. Byliśmy bardzo zadowoleni.
Kiedy wróciliśmy do schroniska, w końcu mogliśmy rzucić się
na łóżko i wreszcie porządnie odpocząć. Nie musieliśmy robić tego
dnia zadań!
Po drzemce zeszliśmy na dół do jadalni, by obejrzeć film.
Wbrew pozorom, na zakończenie dnia nie czekała na nas łatwa i
przyjemna produkcja. Obejrzeliśmy bowiem „Zonę”, historię o
zamkniętym,
ekskluzywnym
osiedlu,
którego
mieszkańcy
10
przeprowadzają obławę na chłopaka „z zewnątrz”, który rzekomo
zamordował kobietę.
Po zakończonej projekcji pomodliliśmy się jeszcze i wróciliśmy
do pokoi, szczęśliwi, że będziemy mogli jutro pospać trochę dłużej!
11
Dzień 4.
W
yspani i radośni zeszliśmy na śniadanie. Dzięki naszym dzielnym
chłopcom, którzy ofiarnie wstali wcześniej i udali się do sklepu,
niczego nam nie brakowało – szynka, ser, oscypki, twaróg, nutella,
dżemy, herbata, kawa, nawet słowacka kola! Ma się rozumieć, że
najedliśmy się do syta! Podczas śniadania poznaliśmy plan dnia.
Dowiedzieliśmy się, że nie będziemy musieli zdobywać dziś kolejnych
punktów
na
mapie
Tatrzańskiego
Parku
Narodowego.
Postanowiliśmy, że zwiedzimy dziś Zakopane.
Tak więc ruszyliśmy do centrum. Naszym pierwszym celem był
drewniany kościółek Matki Bożej Częstochowskiej i św. Klemensa.
Powstał on w 1847 r. Został ufundowany przez właścicielkę dóbr
zakopiańskich, Klementynę Homolacsową. Pracę prowadził
miejscowy doświadczony cieśla, Sebastian Gąsienica-Sobczak. Trzeba
powiedzieć, że kościół ten robi wrażenie. Szczególnie od wewnątrz,
gdzie możemy dostrzec starannie wykonane zdobienia w
charakterystycznym stylu zakopiańskim.
Obok kościoła znajduje się Cmentarz Zasłużonych na
Pęksowym Brzysku. Zajrzeliśmy także i tam. Był to pierwszy
cmentarz zakopiański, stąd zwany jest także starym. Znajduje się tam
około 500 grobów, w tym 250 zasłużonych, znanych, przynajmniej
wśród społeczności zakopiańskiej, góralskiej i taternickiej. Chyba
najbardziej znanymi z leżących tam postaci są: Stanisław Marusarz –
wicemistrz świata w skokach narciarskich, wielokrotny olimpijczyk
oraz podporucznik AK i kurier tatrzański, a także patron Wielkiej
Krokwi czy Tytus Chałubiński – współtwórca Towarzystwa
Tatrzańskiego i jeden z pierwszych badaczy tatrzańskiej przyrody.
Warto także wspomnieć o samych nagrobkach, które w większości są
drewnianymi dziełami sztuki zakopiańskiej.
Po zwiedzeniu cmentarza udaliśmy się na stację kolei linowej na
Gubałówkę. Pani Ania zakupiła dla nas nienależące do najtańszych
12
bilety, dzięki czemu mogliśmy przejechać się kolejką z góry na dół.
Zanim jednak zjechaliśmy, mieliśmy trochę czasu wolnego na samej
Gubałówce. Mogliśmy poprzebierać w największej zakopiańskiej
tandecie, zakupić udawane oscypki, ale też np. zjeść pysznego
węgierskiego kołacza, czy trochę zaszaleć i powygłupiać się. Trzeba
powiedzieć, że było tam naprawdę sympatycznie!
Kiedy wróciliśmy z powrotem do Zakopanego, udaliśmy się w
stronę Krupówek, gdzie stoi budynek Muzeum Tatrzańskiego im.
doktora Tytusa Chałubińskiego. Zwiedziliśmy je powoli, oglądając
każdą z sal, gdzie mogliśmy zobaczyć kolekcje związane z: folklorem i
sztuką zakopiańską, życiem codziennym górali, florą i fauną Tatr oraz
geologią tatrzańską.
Po wyjściu z Muzeum spędziliśmy trochę czasu wolnego na
Krupówkach. Każdy robił to, na co miał ochotę, a wiadomo, na
najsławniejszej ulicy Zakopanego jest co robić. Jedni poszli do
kawiarni lub restauracji, drudzy szaleli po sklepach, trzeci poszli
szukać jakiejś pamiątki z Zakopca, a jeszcze inni robili sobie zdjęcia z
misiem :). Wszystkim ten czas z pewnością się podobał i myślę, że był
to czas potrzebny, by trochę odpocząć i uciec od szkolnej rutyny.
Następnie zjedliśmy obiad w licealnej stołówce. Najedzeni
wróciliśmy do schroniska na porządne trzy godziny z zadaniami
geograficznymi bądź tymi z WOS- u. Każdy pracował jak najlepiej
umiał, gdyż wiedział, że im więcej zrobi zadań, tym lepszy uzyska
wynik w konkursie, do którego prawie wszyscy się przygotowywali.
Kiedy w końcu przerwaliśmy robienie zadań, udaliśmy się do
Kościoła pw. Najświętszej Rodziny na Mszę Św. Co prawda ,
spodziewaliśmy się, że Msza będzie z trochę energicznym, góralskim
temperamentem, ale nic z tego. Wszystko było tak samo jak w całej
Polsce, a oprawa muzyczna pozostawiała wiele do życzenia.
Na koniec dnia, tradycyjnie już, spotkaliśmy się na wieczornym
seansie. Tego dnia było coś specjalnie dla dziewczyn – komedia
13
romantyczna z Johnem Deepem i Angeliną Jolie. Po obejrzeniu
„Turysty”, pomodliliśmy się, podziękowaliśmy za cudowny, wspólny
wyjazd i poprosiliśmy o szczęśliwą podróż. Rozeszliśmy się do pokoi,
spakowaliśmy, dopchnęliśmy rzeczy, ogarnęliśmy nieco nasze
otoczenie i udaliśmy się na bardzo krótki sen.
14
Dzień 5 i ostatni.
W
szyscy zszokowani wczesną pobudką zerwali się z łóżek, zaczęli się
dopakowywać plecaki i szykować się do szybkiego wyjścia. Niektórzy
narzekali, że są śpiący, głodni i zmęczeni, ale większość była w szoku,
że udało im się tak wcześnie wstać. Grupa czekała dłuższą chwile na
autokar, ale kiedy nadjechał, wszyscy rzucili się do pakowania bagaży.
Zajęto miejsca i autokar ruszył.
Uczniowie zjedli jogurty i kanapki. Niektórzy przysypiali, bo
atmosfera była senna. Z letargu wyrwał uczniów półgodzinny postój.
Zakupiono słodycze i inne niezbędne rzeczy do przetrwania podróży.
Autokar wyruszył w dalszą drogę do Warszawy. Kiedy „Polski Bus”
zaparkował przy metrze Wilanowska, każdy szukał swoich bliskich.
Rodzice witali się z dziećmi i rozmawiali z panią Winnicką.
Zadowolona młodzież rozeszła się do domów. Wspaniały wyjazd
oficjalnie się zakończył.
15
A na koniec kilka słów od prowadzącego ten wyjazd, czyli od
waszego nauczyciela geografii.
To był dla mnie bardzo miły czas, miejsce, które kocham, czyli
góry i niesamowici ludzie, czyli wy. Miło patrzeć, jak się rozwijacie,
poznajecie, uczycie i że stajecie się coraz bardziej dorośli. Choć
czasami wiedziałam, że niektórym z was jest trudno, bo pod górkę, bo
ciężko, bo nogi bolą, to żadne z was nie marudziło, bo mi to
obiecaliście i za to wam bardzo dziękuję. Dziękuję wam za wszystkie
rozmowy, zrobione zdanka, mapki, pyszne śniadanka i że z wami
udało mi się to, o czym od dawna marzyłam – warsztaty geograficzne
w Tatrach. Dziękuję też, że potrafiliście pokazać entuzjazm, choć
zmęczeni byliście – patrz zdjęcie poniżej. Mam nadzieję, że
niektórych z was zaraziłam miłością do gór i może kiedyś, to wy mnie
zabierzecie na wyprawę w nieznane.
Anna Winnicka
16
WYWIADY:
Górale o oscypkach
- Jak to jest żyć zgodnie z tradycją?
- Znaczy się jak?
- W tradycyjnym domu robić tradycyjne oscypki.
- Dzieci kochane tradycja jest od pierwszego maja do końca września, początku
października. Tyle, ile się owca doi. Owca się doi dwa razy dziennie, od maja do
końca września, a potem już raz dziennie, potem jest co dwa dni i koniec. I 15
października my odchodzimy. Wtedy już się owca nie doi i idziemy do domu. To
jest ready. Ale w domu się oscypków nie robi, nie ma z czego. Tradycja jest tutaj
na Bacówce w szałasie. Tu są tradycyjne sprzęty jak puciera, czerpaki do picia,
ferula, którą się miesza. Niektórzy się mówią, że to harfa tam wisi, a to jest
ferula do mieszania mleka, jak się robi oscypki, formy drewniane.
- A ile się robi taki jeden oscypek?
- To jeden oscypek się nie robi, robi się od razu więcej. To trzeba mieć
doświadczenie, praktykę. To wyczuwamy w rękach, że on już jest gotowy.
Zakłada się go do foremki i daje się go do solanki. Jak jest już dobrze wyparzony.
Zaczyna się o 4 rano doić owce. Przeważnie w pełnym sezonie, jak się owca
dobrze doi, kończy się o pierwszej po południu. A potem drugi raz się idzie o 4
po południu. Dwa razy się idzie doić owce.
- A duże jest to stado owiec?
- Nasze liczy 300 owiec. W dwójkę my doimy te owce. Jeszcze jeden popędza. To
jest nas trzy osoby.
- A ile oscypków dziennie Państwo sprzedajecie?
17
- Już teraz bardzo mało. Trudno jest nam policzyć. Parę sztuk dziennie. Bez
rewelacji.
- Dziękujemy bardzo.
Turyści
- Skąd Państwo przyjechali?
- Z Warszawy
- Długo Państwo chodzą po górach?
- To jest nasz pierwszy wyjazd.
- Zdobyli już Państwo jakiś szczyt?
- No tak, już były szczyty, a dokładnie najwyższy szczyt: 1669 metrów, Wyżnia
Kopa.
- A jakieś plany dotyczące innych wędrówek?
- Jak najbardziej. Jutro chcielibyśmy zdobyć Kasprowy Wierch.
- A będą Państwo jeszcze przyjeżdżali w góry?
- Tak, chcemy dokładnie zwiedzić Tatrzański Park Narodowy
- Jak się Państwu podoba w Tatrach?
- Bardzo nam się tu podoba. Jest wspaniała atmosfera, roślinność jest bardzo
bogata, piękna. Chcielibyśmy docelowo tutaj wracać.
- Dziękuję bardzo.
Schronisko
- Jak się żyje w takim schronisku?
18
- Normalnie jak w domu.
- A Pani tutaj mieszka na stałe?
- Mieszkamy tutaj tylko sezonowo.
- Bywają tu jacyś ciekawi ludzie?
- Wszyscy są tacy sami.
- Kto tu najczęściej bywa?
- Miejscowi tutaj nie docierają.
Przewodnik
- Jak to jest być przewodnikiem?
- Bardzo przyjemnie, jeśli się robi to, co się lubi. Jeśli łączy się przyjemne z
pożytecznym. Jak ja na wyjeździe z wami. Spotyka się przyjaciół, a przy okazji
zarabia się. Praca marzeń.
- Od ilu lat Pan chodzi po górach?
- Od 20. W tym roku będzie dwudziestolecie. W związku z tym mam różne plany
jak to specjalnie uczcić.
- Pan jest stąd?
- Nie, jestem z Podkarpacia, z okolic Rzeszowa. A w Tatrach naszych kochanych
się zabujałem, kiedy byłem w Waszym wieku. Od 13 roku życia zacząłem chodzić
samotnie po górach.
Następne dziesięć lat pochłonęło całe moje
zainteresowania. Góry mnie cieszyły. Dzisiaj jest inaczej. Patrzę na to szerzej.
Jestem doświadczonym człowiekiem. Pracowałem trochę za granicą.
- Jako przewodnik?
19
- Nie. Skończyłem studia i byłem za granicą na Wyspach Brytyjskich, gdzie
pracowałem w rozmaitych miejscach. To były fajne doświadczenia. Poznałem
mnóstwo ludzi. Zarabiałem dobre pieniądze, ale mimo wszystko chciałem
spróbować tego, co lubię i co mnie ukształtowało, do czego tęskniłem. Dlatego
jestem tu dzisiaj z wami.
- Pewnie spotyka Pan jako przewodnik dużo ciekawych ludzi?
- W górach jest dużo ciekawych ludzi, bo chodzenie po górach mija się z logiką.
Bo z tego nie ma nic. Człowiek się zmęczy, idzie pod górę po to, aby zejść na dół.
To jest nonsens. I wtedy spotyka się ludzi, którzy chcą coś więcej w życiu
przeżyć. Inne wartości kultywować.
- A czy będzie Pan chodził po górach do końca życia?
- Jak by mi tylko zdrowie pozwoliło i sytuacja finansowa, pewnie. Chciałbym to
godzić z innymi rzeczami.
- Dziękujemy.
Wywiady przeprowadzone na wyjeździe geograficznym przez Maćka, Michała, Stasia – uczniów klas III
/ październik 2014.
20
Download