R O Z D Z 1 A Ł

advertisement
ROZDZIAŁ
Waszyngton: siedlisko rywali
Gruba warstwa błyszczącego śniegu okryła Waszyngton. Nad miastem zawisło niebezpieczeństwo, a mieszkańcy mieli prawdziwy
powód do niepokoju. Po raz pierwszy bowiem od czasu wojny 1812 roku, kiedy to brytyjska armia zdobyła miasto, paląc Capitol i
inne gmachy rządowe, zaistniała groźba ataku nieprzyjaciela — i to zarówno tajnych agentów, jak też bezpośrednich nalotów. Był
koniec grudnia 1941 roku. Niecałe trzy tygodnie minęły od dnia, gdy zupełnie nie przygotowana Ameryka została wciągnięta w
konflikt z Japończykami, którzy zbombardowali bazę w Pearl Harbor, po czym niemiecki dyktator Adolf Hilter wypowiedział wojnę
Stanom Zjednoczonym.
Waszyngton został zamieniony w zbrojny obóz wojskowy. Kilku żołnierzy i marynarzy w płaskich
hełmach z okresu I wojny światowej ustawiło się z równie starym karabinem maszynowym na dziedzińcu przed frontem Białego
Domu. Na dachu budynku znalazły się podobne zabytki: dwie 90-milimetrowe armaty przeciwlotnicze, do których pociski
wyciągnięto ze skrzyń, gdzie leżały przez trzydzieści lat. Obok majestatycznego Capitolu, na ponad półtora kilometra wzdłuż
Constitution Avenue od Białego Domu, znajdowały się pozostałe budynki rządowe, skupione nad skutym lodem Potomakiem. Tam
także panował stan gotowości — karabiny z zatkniętymi bagnetami były wycelowane w Niemców lub Japończyków, gdyby tylko ci
podjęli próbę przedarcia się przez posterunki. Wyssanych z palca pogłosek nie sposób było zliczyć. Powtarzano, że wywiad
niemiecki przez całe miesiące, a może nawet lata, umieszczał dziesiątki fanatycznych agentów nazistowskich w samym
Waszyngtonie i jego najbliższej okolicy. Na sygnał dany z Berlina — jak mówiono — owe „krety" przebiorą się w niemieckie
mundury, wykopią z ziemi ukrytą broń i zamordują prezydenta Franklina D. Roosevelta, sekretarza wojny Henry'ego L. Stimsona, a
także innych ważnych ludzi z administracji państwowej. Gdyby udało się złapać tajnych agentów, z całą pewnością zasłanialiby się
tym, że jako umundurowani żołnierze są chronieni immunitetem i nie można wykonać na nich wyroku śmierci. W ramach
podejmowanych środków ostrożności nawet cywil
nym samolotom zakazano przelotów nad Waszyngtonem. Tak więc, gdy
trzem podenerwowanym żołnierzom, stanowiącym obsługę muzealnej armaty przeciwlotniczej, ustawionej na jednym z budynków w
centrum miasta, wydawało się, że dostrzegają niewyraźne kontury samolotu lecącego bardzo nisko w ciemności, wystrzelili w
kierunku domniemanego wroga. Pocisk sycząc przeleciał przez miasto i wybuchł przed Bogu ducha winnym pomnikiem Lincolna,
wyrywając spory fragment podstawy. Szczęśliwym trafem znajdo- wał się tam jedynie bardzo przestraszony nocny wartownik, który
uznał, że stał się głównym celem ataku wroga. Wyszedł z tego bez szwanku. Miasto także zostało dotknięte szpiegowską manią
prześladowczą. Wielu mieszkańców podejrzewało, że bez mała za każdym drzewem ukrywa się japoński bądź niemiecki
sabotażysta. A jeśli nie chowa się, to objeżdża miasto tramwajem w poszukiwaniu ce- lów, które potem wskaże do zniszczenia
swoim mocodawcom. W konsekwencji policja w stolicy dostała wyraźny rozkaz utrzymywania stanu czujności i aresztowania
każdego, kto wygląda „podej- rzanie".
W niedługim czasie po Bożym Narodzeniu 1941 roku, marszałek polny John Dill przybył
do Waszyngtonu w celu podjęcia powierzonych mu niedawno obowiązków szefa brytyjskiej misji wojskowej przy amerykańskim
Departamencie Wojny. Kilka tygodni wcześniej Dill został zwolniony przez premiera Churchilla ze stanowiska szefa Imperialnego
Sztabu Generalnego, łączącego się z największą władzą w armii brytyjskiej. Churchill oświadczył, że osiemnastomiesięczna służba,
związana z dźwiganiem ciężaru obowiązków w warunkach ciągłego za- grożenia inwazją niemiecką, zbyt wyczerpała Dilla. Londyn
wrzał jednak od plotek, że zdaniem premiera, pełen rezerwy, mający dworskie maniery i nie gustujący w sporach marszałek polny
jest zbyt mało agresywny.
Wkrótce po przyjeździe do Waszyngtonu, Dill jako człowiek Churchilla został spytany o zakres
kompetencji. Obdarzony prze- wrotnym poczuciem humoru marszałek odpowiedział, że nie ma pojęcia, ale przypuszcza, że stanie
się bardzo „poręcznym" celem dla amerykańskich dowódców, którzy zechcą wyładowywać na kimś swoją złość na Brytyjczyków.
Przyzwyczajony do wyrzeczeń związanych z wojną, obowiązujących w Anglii od miesięcy, Dill był zaszokowany wysokim poziomem
życia Amerykanów, a także powszechnym przekonaniem, że Japończyków i Niemców uda się szybko „załatwić" bez,
niepotrzebnego przecież, naruszania normalnych warunków bytowych. „Ten kraj jest niewyobrażalnie dobrze zorganizowany do
funkcjonowania w stanie pokoju — napisał do swego londyńskiego następcy, marszałka polnego Alana Brooke'a. — Jeszcze
nigdy nie widziałem tylu samochodów, za to ani śladu pojazdów wojskowych. (...) To państwo obecnie nie ma pojęcia — powtarzam
— nie ma najmniejszego pojęcia, co oznacza czas wojny, a tutejsze siły zbrojne są poza wszelkim wyobrażeniem nie
przygotowane do walki. W końcu dokonają rzeczy wielkich, ale [teraz] ich organizacja pochodzi z czasów George'a Washingtona”
Kilka dni przed Gwiazdką stolica Stanów Zjednoczonych została „najechana" przez Brytyjczyków po raz pierwszy od opanowania
miasta przez żołnierzy w czerwonych mundurach sto trzydzieści lat wcześniej. Tym razem Anglicy przybyli na pokładzie nowego
pancernika „Duke of York” jako sprzymierzeńcy. Licznej delegacji, która miała spotkać się z prezydentem Rooseveltem i innymi
ważnymi politykami, by uzgodnić interesy i operacje wojenne Wielkiej Brytanii z działaniami Amerykanów, przewodził
sześćdziesięciosiedmiolemi Churchill. Znany jako „Brytyjski buldog", Churchill był od miesięcy uważany za jedynego człowieka, z
którym w owych ponurych czasach świat mógł wiązać jakieś nadzieje. Cofnijmy się w przeszłość. Gdy 10 maja 1940 roku Neville
Chamberlain złożył w wieku siedemdziesięciu lat rezygnację z urzędu premiera, Anglia znajdowała się od ośmiu miesięcy w stanie
wojny z nazistowskimi Niemcami. Obdarzony łagodnym charakterem Chamberlain starał się przez ostatnie dwa lata, mimo
narastającej wrogości, ułagodzić Hitlera. Tego popołudnia król angielski Jerzy VI wezwał Churchilla, Pierwszego Lorda Admiralicji,
do pałacuBuckingham i poprosił o zastąpienie Chamberlaina ńa stanowisku premiera. Churchill chętnie się zgodził.Także tego dnia
niemiecki Fuhrer uruchomił na zachodnim froncie machinę wojenną, będącą potęgą o rozmiarach nieznanych dotąd w historii. W
czasie zaledwie sześciu tygodni zajął Holandię, Belgię i Francję w ramach Blitzkrieg (wojny błyskawicznej)(1). Dla Anglii wybiła
czarna godzina. Kraj był zdany na łaskę losu, wyspa znalazła się w stanie oblężenia. Przygotowano plan ewakuacji rządu do
Kanady, by mógł stamtąd kontynuować prace związane z wojną. Oddziały Wehrmachtu były już zgrupowane po drugiej stronie
Kanału. W każdej chwili mogły najechać i zdobyć praktycznie bezbronne państwo.Wywiad brytyjski nie miał pojęcia, że niemiecki
Rząd Wojskowy Anglii, powołany, by zarządzać krajem po jego zdobyciu, dysponował skompletowaną tajną die
Sonderfahndungliste, G.B. (specjalna lista osób poszukiwanych, Wielka Brytania)(2). Zawierała ona nazwiska, informacje o
zajmowanych stanowiskach oraz adresy 2300 brytyjskich członków rządu, dowódców wojskowych, kleryków, nauczycieli i innych
„niepożądanych" ludzi, którzy mieli być natychmiast ujęci i przekazani Gestapo (tajna policja) do „obróbki”. Nazwiska na liście
umieszczono alfabetycznie. Pod numerem czterdziestym dziewiątym figurował
Churchill, Winston Spencer, Ministerpresident, Westerham/Kent, Chartwell Manor. Wielka Brytania stała wobec zagrożenia utraty
państwowości, kiedy z pomocą przyszła jej opatrzność. Tuż przed świtem 22 czerwca 1941 roku Hitler wydał rozkaz rozpoczęcia
operacji Barbarossa. Trzy miliony niemieckich żołnierzy wspomaganych przez nurkujące Stukasy przekroczyło granicę Związku
Radzieckiego, tworząc front o długości około 3200 kilometrów. Chociaż na początku Rosjanie ulegli zaskoczeniu, Armia Czerwona
ruszyła do walki. Gdy większość oddziałów Wehrmachtu była zajęta prowadzeniem wojny na terytorium Rosji Radzieckiej, Churchill
przybył do Waszyngtonu. Dowiedziawszy się, że dwa dni po ataku na Pearl Harbor Hitler wypowiedział wojnę Stanom
Zjednoczonym, Churchill nie posiadał się z radości — jego modlitwy zostały wysłuchane. Uznawał Amerykę za „gigantyczny kocioł,
który, skoro raz zapłonie ogień, wygeneruje dowolną ilość pary bez żadnych ograniczeń”.
Download