El Nino zsyła plagi. Ludzkość przekracza granicę

advertisement
El Nino zsyła plagi. Ludzkość przekracza
granicę
Tomasz Ulanowski 2015-11-04, ostatnia aktualizacja 2015-11-04 10:17:48
Do czterech klimatycznych plag, które już się pojawiły, doszła właśnie zapowiedź kolejnej ostrego wzrostu stężenia dwutlenku węgla w powietrzu. Za naszego życia poziom CO2 w
powietrzu prawdopodobnie nie spadnie już poniżej 400 ppm.
Choć El Nino jest zjawiskiem klimatycznym występującym w tropikalnych rejonach
Pacyfiku, to w mniejszym lub większym stopniu wpływa na pogodę na całym świecie.
Przychodzi w przedziale od dwóch do siedmiu lat i zaczyna się osłabieniem pacyficznych
pasatów - wschodnich wiatrów wiejących wzdłuż równika.
Słabsze pasaty przestają wtedy spychać ciepłą wodę powierzchniową oceanu na zachód i w
efekcie we wschodniej części Pacyfiku rozbudowuje się bąbel bardzo ciepłej wody. To
zjawisko zaburza z kolei prądy morskie płynące w Oceanie Spokojnym, a także cyrkulację
atmosferyczną na całym świecie. Szczególnie ostro El Nino wpływa na pogodę w basenie
Pacyfiku, wysuszając jedne rejony i powodując ulewy w innych.
Według prognoz naukowców z amerykańskiej Narodowej Agencji Badania Oceanu i
Atmosfery obecne El Nino może być rekordowo silne, a przynajmniej dorównać swą mocą
temu z lat 1997-98. Choć jego szczyt przypadnie podczas naszej zimy, to już dziś oskarża się
je przynajmniej o cztery wielkie plagi pogodowo-klimatyczne. Dzięki niemu rok 2015
prawdopodobnie pobije rekord średniorocznej temperatury należący do roku ubiegłego.
Stężenie CO2 już nie spadnie
To El Nino zawdzięczamy rekordowo aktywny sezon cyklonów tropikalnych
rozbudowujących się w tym roku na Pacyfiku. Ostatni z nich - któremu dano na imię
"Patrycja" - był najmocniejszym cyklonem tropikalnym, jaki zaobserwowano na półkuli
zachodniej. El Nino - podnosząc temperaturę wody na Pacyfiku - przyczynił się też do
groźnej epidemii bielenia raf koralowych. Ostatnią plagą, na którą miało wpływ to zjawisko
klimatyczne, są ogromne pożary lasów w Indonezji - bo należy ona do tych rejonów świata,
które podczas El Nino nawiedza susza.
Do czterech powyższych katastrof ma dojść jednak jeszcze jedna, związana zresztą z
indonezyjskimi pożarami. Otóż jak prognozuje Ralph Keeling z Instytutu Oceanograficznego
Scrippsa w San Diego, możemy już się właściwie pożegnać ze stężeniem dwutlenku węgla w
powietrzu wynoszącym mniej niż 400 ppm (części na milion).
Jak ładnie pokazuje tzw. krzywa Keelinga - nazwana tak na cześć Charlesa Keelinga, ojca
Ralpha, który w 1958 r. zainicjował stałe pomiary CO2 w powietrzu w obserwatorium Mauna
Loa na Hawajach - stężenie tego gazu cieplarnianego w atmosferze waha się w zależności od
pory roku. Od maja do września spada, bo wiosną i latem rośliny pochłaniają CO2. Potem,
kiedy wegetacja zamiera i zaczyna się zima, stężenie dwutlenku węgla w powietrzu rośnie.
Niestety, do sezonowych wahań trzeba doliczyć stały wzrost poziomu CO2 w atmosferze
spowodowany głównie spalaniem przez nas paliw kopalnych - węgla, ropy i gazu. Przed
wybuchem rewolucji przemysłowej poziom CO2 wynosił blisko 280 ppm. Kiedy Charles
Keeling rozpoczynał swoje pomiary - 315 ppm. Dzisiaj - 397,1 ppm. To znaczy - taka była
średnia wartość stężenia dwutlenku węgla w Mauna Loa we wrześniu. 27 października
wyniosła ona już 398,19 ppm. W końcu idzie zima.
Jak już mówiliśmy, Ralph Keeling twierdzi, że to już ostatnie momenty tak "niskiego"
stężenia dwutlenku węgla w powietrzu. Jego zdaniem po zimowym wzroście latem
przyszłego roku nie spadnie już ono poniżej symbolicznej wartości 400 ppm. Gdyby nie El
Nino, przekroczenie tej granicy czekałoby nas dopiero w roku 2017.
Dlaczego?
Stężenie CO2 w powietrzu zawsze gwałtownie rośnie, kiedy przychodzi El Nino - susza
uniemożliwia bowiem roślinom rosnącym w wielu rejonach tropikalnych pochłanianie go z
powietrza. W ostatnich latach poziom dwutlenku węgla rósł średnio o 2,2 ppm rocznie. Z
kolei podczas rekordowo silnego El Nino w latach 1997-98 urósł aż o 3,7 ppm. Jednak
ówczesny średnioroczny wzrost był przeszło dwukrotnie niższy niż dziś. Dlatego Keeling
prognozuje, że w ciągu najbliższego roku możemy się spodziewać wzrostu poziomu
dwutlenku węgla w powietrzu co najmniej o 4,4 ppm. Co wystarczy, żeby nawet podczas
przyszłorocznego wrześniowego minimum nie spadł on poniżej 400 ppm.
Żegnaj, stary świecie!
400 ppm to wartość symboliczna. W ciągu ostatnich kilku milionów lat stężenie dwutlenku
węgla w powietrzu nigdy jej nie przekraczało. Być może doświadczył go nasz przodek Homo
habilis (człowiek zręczny) żyjący już 2,5 mln lat temu, ale średnia temperatura Ziemi była
wówczas o 3-4 st. C wyższa od dzisiejszej, a poziom morza wyższy aż o 30 m.
Obecne tempo wzrostu stężenia dwutlenku węgla w powietrzu jest niespotykanie szybkie,
przewyższa wszystko to, co znamy z badań geologicznych i glacjologicznych.
Prawdopodobnie jeszcze w tym wieku sięgnie ono 500 ppm. Oznacza to wielusetletnie
ocieplenie klimatu, potężny wzrost średniego poziomu morza, coraz kwaśniejszy odczyn
oceanu groźny dla organizmów morskich i pogodę na jeszcze większych sterydach niż w tym
roku.
Świat oddaje za mało
ONZ przyznaje, że redukcje emisji gazów cieplarnianych zaproponowane przez 146 państw
to za mało, żeby ograniczyć globalne ocieplenie do wzrostu temperatury maksymalnie o 2 st.
C.
- To ważne, że tak wiele państw zaangażowało się w walkę z globalnymi zmianami klimatu mówi Christiana Figueres, szefowa Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie
zmian klimatu (UNFCCC). - Choć idziemy w dobrym kierunku, to idziemy za wolno.
Za miesiąc w Paryżu rozpocznie się szczyt klimatyczny, podczas którego przywódcy 196
państw spróbują podpisać nowe porozumienie zmierzające do redukcji emisji gazów
cieplarnianych, w tym tego najważniejszego wysyłanego w powietrze przez naszą cywilizację
- czyli dwutlenku węgla. Porozumienie nie będzie miało statusu umowy międzynarodowej,
lecz będzie raczej zbiorem obietnic złożonych przez poszczególne kraje.
Przygotowując się do ostatecznych rozmów, swoje cele redukcyjne (tzw. INDCs - Intended
Nationally Determined Contributions) zaproponował na razie 146 krajów - w tym 28 państw
Unii Europejskiej, które wypracowały wspólny unijny plan zakładający, że cała UE do 2030
r. obniży emisję CO2 o 40 proc. w porównaniu z rokiem 1990. Obietnice złożyli na piśmie
m.in. najwięksi dziś emitenci dwutlenku węgla, czyli Chiny i USA (Unia zajmuje trzecie
miejsce na tym niesławnym podium).
Jak podsumowuje sekretariat UNFCCC, gdyby 146 państw, które odpowiadają za 86 proc.
światowej produkcji gazów cieplarnianych, dotrzymało swoich zobowiązań, to do 2030 r.
emisja dwutlenku węgla spadłaby o 4 mld ton (z dzisiejszych 36 mld ton rocznie) w skali
globalnej i o 9 proc. na głowę statystycznego mieszkańca Ziemi.
To za mało, żeby zahamować globalne ocieplenie.
- Dzięki tym ograniczeniom średnia temperatura Ziemi wzrosłaby do końca wieku o mniej
więcej 2,7 st. C [w porównaniu z czasami przed rewolucją przemysłową] - przyznaje
Christiana Figueres. I dodaje zaraz, że dzięki temu uda nam się jednak uciec od
najczarniejszych scenariuszy, które przewidują wzrost temperatury nawet o blisko 6 st. C,
jeśli będziemy pompować coraz więcej gazów cieplarnianych do atmosfery.
ONZ stawia sobie jednak za cel ograniczenie wzrostu globalnej gorączki do 2 st. C. Tylko
wtedy, jak wierzą dyplomaci, uda nam się uniknąć najgorszych skutków zmian klimatu drastycznego wzrostu średniego poziomu morza, niebezpiecznie kwaśnego odczynu oceanu
(pochłaniającego sporą część CO2), dramatycznego nasilenia ekstremalnych zjawisk
pogodowych i - w efekcie - wielkich migracji ludzi i wymierania gatunków.
Są jednak naukowcy, którzy ostrzegają, że nawet 2 st. ocieplenia to niebezpiecznie dużo.
Wśród nich jest m.in. prof. James Hansen z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku, kiedyś
szef należącego do NASA Centrum Badań Kosmicznych im. Goddarda. Jego zdaniem nawet
tak niewielkie, wydawałoby się, globalne ocieplenie oznacza, że jeszcze w tym wieku średni
poziom morza podniesie się o 3 m.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA
Download