Na granicy światów

advertisement
Znowu w Grecji
Na
granicy
światów
Tak jak przewidywaliśmy po naszej pierwszej wyprawie do Grecji w 2008 roku,
kiedy to zjechaliśmy wzdłuż i wszerz Półwysep Peloponeski – wróciliśmy do kraju Achajów.
Tym razem celem naszej wyprawy była część kontynentalna: obszar od zachodniego
wybrzeża do linii Salonik.
Czasu mieliśmy wystarczająco dużo,
żeby się nie spieszyć, pozwolić sobie na
zwiedzenie wszystkiego, na co mieliśmy
ochotę. Mogliśmy spokojnie delektować
się mijanymi widokami i jeszcze spędzić
czas na błogim lenistwie. I czegóż tu
chcieć więcej? Pewnie tego, żeby kamperek nie odmówił posłuszeństwa.
Koszmar pod pokładem
Nasza wyprawa rozpoczęła się 29
kwietnia, a zakończyła 31 maja. Do Grecji
dotarliśmy tak jak poprzednio, promem
z Wenecji, ale tym razem naszym portem
docelowym była Igoumenitsa. Podróż nie
była tak udana, jak ta zeszłoroczna. Biuro
podróży Minoan zapomniało powiadomić nas, że pomimo wykupionej opcji „on
board” (czyli „w kamperze na pokładzie
promu”), nie będą w stanie takiego luksusu nam zapewnić. W zamian za to, już
na miejscu w Wenecji, dowiedzieliśmy się,
że będziemy zakwaterowani w kajucie.
Przeżyłam koszmar. Zamknięta w malutkim pomieszczeniu bez okien, dusiłam
się z braku przestrzeni. Prom był bardzo
mocno wysłużony. Właściwie nie było
możliwości, żeby zająć miejsce siedzące
na pokładzie. Mieliśmy więc do wyboru:
albo zamknięcie w kajucie, albo podróż
pod gołym niebem na stojąco. Armator
nie zapewnił podróżującym wystarczającej liczby plastikowych krzesełek do siedzenia…
Z promu zjechaliśmy wczesnym popołudniem. Poczuliśmy się wolni, niczym
nieskrępowani i ruszyliśmy w drogę, bez
konkretnego planu na ten dzień.
Kraina geograficzna, przez którą przyszło nam przejeżdżać, to Epir. Leży w północno-zachodniej części kraju i graniczy
z Albanią. Jest to kraina gór i jezior. Uboga,
pasterska, kresowa, ale tak piękna, że poznawszy ją, trudno opuścić. Sporadycznie
zatrzymują się tutaj turyści, którzy wysiadając z promu w Igoumenitsie, szybko
oddalają się od wybrzeża, za główny cel
przyjazdu mając Meteory znajdujące się
w Tesalii.
I czar prysł
Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów zatrzymaliśmy się nad morzem,
prawie na samej plaży. Było tutaj tak uroczo, że postanowiliśmy zostać do rana. Od
razu oddałam się swojej pasji zbierania kamyczków. Mój mąż postawił sobie krzesło
na piasku tak, żeby fale delikatnie obmywały mu stopy i czytał książkę. Niestety,
w nocy dobiegły nas ludzkie głosy, a wraz
z nimi, przez nasze uśpione uszy zaczęła
wdzierać się do mózgu głośna i agresywna muzyka. Do rana musieliśmy znosić te
niewygody, zastanawiając się, kiedy towarzystwo zacznie interesować się naszym
samochodem.
Rano, skradając się pomiędzy wysokimi
roślinami, podpatrzyliśmy cztery młode
osoby, które na plaży, na bosaka, oddawały się, przy dźwiękach tej szalonej muzyki,
jakimś rytualnym tańcom. Odetchnęliśmy
dopiero wtedy, kiedy zwinęli swój nagłaśniający sprzęt i uprzednio grzecznie pozdrawiając nas, odjechali.
Sanktuarium Wyroczni
Zmarłych
Pierwszym zabytkiem jaki zaplanowaliśmy do zwiedzania był Nekromantejon
w Efirze - sanktuarium Wyroczni Zmarłych.
Według greckich wierzeń, stąd wypływała rzeka Styks i tu znajdowało się wejście
do mitycznego świata podziemi - Hadesu.
Ludzie wierzyli, że w tym miejscu mogą
nawiązać kontakt ze zmarłymi i zasięgnąć
rady w sprawie przyszłości. Świątynia
mieściła się tu od czasów mykeńskich,
aż po okres Cesarstwa Rzymskiego. Według Homera, to święte miejsce oblewały
wody jeziora, w dole płynęła rzeka, wokół
wznosiły się skały. Takie otoczenie mogło
wywierać odpowiednie wrażenie na przybywających tu pielgrzymach.
30
caravan_30 gotowy.indd 30
2010-02-05 17:04:41
opowieści z drogi
Nekromantejon usytuowano na specjalnie spłaszczonym pagórku, ponad
miejscem, gdzie spotykały się rzeki Acheron i Kokytos, dając początek mitycznemu Styksowi. Przybyli w to miejsce zmarli
wsiadali do łodzi Charona, któremu płacili
za przewiezienie przez rzekę (w tym celu
Grecy wkładali zmarłym w usta jednego
obola), żeby mogli dostać się do krainy
umarłych, rządzonej przez bogów Hadesa i Persefonę.
Docierający tutaj pielgrzymi, najpierw
musieli dokonać ablucji w wodach rzeki. Potem byli kierowani przez ogromny
dziedziniec do pomieszczeń, w których
nie było okien. Możliwe, że spędzali tu kilka dni, przechodząc oczyszczającą dietę
opartą na warzywach strączkowych. Być
może podawano im środki halucynogenne. Potem, oszołomionych i przestraszonych, prowadzono przez długi korytarz
(tu składali bogom podziemnym płynną
ofiarę, tzw. libację) do ciemnego labiryntu skalnego. Po jego przejściu, kiedy już
czuli się dostatecznie zagubieni i zdezorientowani, docierali do właściwego
sanktuarium. Tam, w odpowiednio wywołanej, przy pomocy różnych sztuczek,
atmosferze grozy, wierni brali, oczywiście
pod nadzorem kapłanów, udział w obrzędzie kontaktu ze zmarłymi.
Na koniec, przerażonych ludzi, za
pomocą kołowrotu, spuszczano do pomieszczenia (groty), które znajdowało
się pod główną salą. Pielgrzymom pokazywano postaci o wyglądzie duchów,
używając do tego specjalnie wykonanego mechanizmu (zachowane elementy
można podziwiać w muzeum w Joaninie).
Ciemna, wilgotna, ze szczeliną znajdującą
się na samym końcu (to właśnie tędy duchy zmarłych miały się pojawiać żywym),
właściwa sala Hadesu musiała wprawiać
przybyszy w przerażenie.
We władzy Cerbera
Przedmioty ofiarne, które zbierali
kapłani, były przechowywane w salach,
gdzie do dzisiaj zachowały się duże gliniane dzbany. Podczas
prac wy-
Grecja. Tu każde miejsce związane jest z jakąś historią w którą „zamieszany” jest jeden
z olimpijskich bogów lub herosów. Całe otoczenie odnosi się do tamtego czasu,
kiedy to Zeus zawładnął światem, strącając z tronu swego ojca, Kronosa.
kopaliskowych odnaleziono w magazynach setki wazonów zawierających ofiary,
lampy, kamienie młyńskie, morskie muszle, narzędzia rolnicze i budowlane, oraz
figurki Persefony i psa Cerbera. Cerber trzygłowy pies - strzegł wejścia do świata
zmarłych. Żył on nieopodal Styksu. To na
niego natykały się dusze po przewiezieniu przez Charona. Dla wchodzących był
uprzejmy, ale nie wpuszczał do Hadesu
żywych i nie wypuszczał zmarłych.
Jednak w pozostawionych po sobie
tekstach, starożytni pisarze wspominali
o ludziach, którym udało się dostać do Hadesu i z niego wyjść (Orfeusz po ukochaną
Eurydykę, czy Sybilla z Eneaszem).
Obok, a właściwie nad sanktuarium,
wznosi się wczesnochrześcijańska bazylika. W kaplicy znajdują się fragmenty
XVIII-wiecznych fresków. Przy wejściu na
teren wykopalisk umieszczona jest tablica
z planem budowli. Poligonalne mury cyklopowe, zachowane są na tyle dobrze, że
samemu łatwo rozpoznać poszczególne
pomieszczenia. Niestety, ze wzgórza nie
widać żadnej rzeki.
Przyznam, że teren ten wywarł na mnie
spore wrażenie. Ostatecznie znaleźć się
w miejscu, gdzie kończy się świat żywych,
a zaczyna świat umarłych, to nie byle co.
Kierunek Kassiopi
Następne na naszej trasie było miasto Kassiopi. Dojazd do tego miejsca jest
pełen uroku i niesamowitych widoków.
Wspinamy się serpentynami pośród soczyście zielonego lasu, który porasta górę,
by na koniec wjechać w boczną drogę, gęsto porośniętą po bokach sosnami.
Starożytne Kassiopi zostało założone
na początku IV wieku p.n.e. Możliwe, że
powstało z połączenia się kilku mniejszych
wiosek i tym samym stało się administracyjnym, ekonomicznym i politycznym ośrodkiem regionu. W II wieku p.n.e. zostało
splądrowane przez Rzymian i po tej napaści gruntownie przebudowane. W 31 roku
Nikopolis. Jedna z mozaik podłogowych
z bazyliki poświęconej świętemu
Demetriuszowi (VI w.), tzw. bazyliki A.
Są one jednym z ważniejszych przykładów
wczesnej sztuki chrześcijańskiej
w starożytnej Grecji.
31
caravan_30 gotowy.indd 31
2010-02-05 17:04:43
opowieści z drogi
p.n.e. miasto zostało opuszczone przez
mieszkańców, którzy z rozkazu Oktawiana
musieli zasiedlić pobliskie Nikopolis. W III
wieku p.n.e. nastąpił rozkwit miasta. Wtedy to powstały duże budynki publiczne.
W tym samym okresie miasto mogło poszczycić się nawet własną mennicą.
Co tak ciekawego...
... jest w tym mieście, że warto przyjechać do niego, wspinając się niekończącymi się serpentynami pod górę? Przede
wszystkim - jego położenie. Następnie,
możliwość nieograniczonego niczym
przejścia się po ulicach miasta, które zostało zbudowane na szachownicowym
planie hippodamejskim i ulokowane na
naturalnym tarasie skalnym, górującym
600 metrów nad zatokami Nikopolis
i Amvrakikos. Naturalne zarysy płaskowyżu odtwarzają poligonalne mury.
murach obradowała rada miejska. Ponieważ mógł on pomieścić 2 tysiące osób, był
także wykorzystywany jako odeon.
Lepiej wstawać wcześniej
Jedyną budowlą, która znajduje się
poza murami miasta jest teatr. Miał on aż
7 tysięcy miejsc dla widzów. Kassiopi było
miastem prowincjonalnym. Istnienie na
jego terenie zarówno teatru, jak i odeonu
świadczy o wysokim poziomie cywilizacji
w dobie hellenizmu.
I jeszcze, na sam koniec, niespodzianka dla wytrwałych. Ci, którzy dotrą do
samego końca miasta, mogą wejść do komorowego grobu w typie macedońskim,
zwanego królewskim domem. Jakiż stamtąd roztacza się widok! Aż szkoda było
opuszczać to miejsce, lecz strażnik czekał,
żeby zamknąć bramę, bo dochodziła godzina piętnasta.
Przy planowaniu zwiedzania obiektów warto wziąć pod uwagę, że w okresie
przed rozpoczęciem się turystycznego
sezonu, czas dostępu do zabytków jest
dosyć krótki. Lepiej leniuchowanie zostawić sobie na popołudnie, a zaczynać wyprawy najpóźniej o godz. 8.
Po zapoznaniu się z dwoma zabytkami
(aż z dwoma, jak to ujął mój mąż), trzeba
było zaplanować mały przerywnik, bo
inaczej kierowca odmówiłby dalszej jazdy
i nie można byłoby obejrzeć następnych
skupisk kamieni. Do morza niedaleko, pozostało więc tylko znaleźć odpowiednie
miejsce na postój. I takie trafiło nam się już
po kilkudziesięciu kilometrach dokładniejszej penetracji wybrzeża. Polecam, bo tak
nam się spodobała cisza i brak jakichkolwiek ludzi, że postanowiliśmy zakotwiczyć
tam na dwie noce.
Miasto Zwycięstwa
Nikopolis. Ruiny bazyliki Alkisona tzw. bazyliki B. Na tle marmurowego portalu,
który wskazuje przejście z narteksu do właściwej części budowli, stoi współczesna
nam postać - mój mąż. Bazylika miała długość 68 metrów i składała się z pięciu naw.
Zachowało się wiele kolorowych dekoracji ze ścian i betonowych podłóg.
Następnego dnia trasa kierowała nas
do Nikopolis. Troszkę pobłądziliśmy, zanim udało nam się znaleźć to właściwe
miejsce i zaparkować samochód. Potem
okazało się, że to tylko jeden z kilkunastu
obiektów, które tak właściwie trzeba byłoby obejrzeć. Zmęczeni, poprzestaliśmy na
zapoznaniu się z kilkoma tylko zabytkami.
Nikopolis, Miasto Zwycięstwa, zostało
założone w 31 roku p.n.e. przez Gajusza
Oktawiana (późniejszego cesarza Augusta), dla upamiętnienia zwycięstwa nad
Markiem Antoniuszem i ostatnią królową
Egiptu, Kleopatrą. Pod Akcjum Oktawian
unicestwił połączone floty najeźdźców i w dowód uznania - okoliczne tereny podarował weteranom wojennym.
Nie było to jednak zbyt szczęśliwe
miejsce. Nie dość, że zlokalizowane na
bagiennych terenach, bez dostępu do pitnej wody, to jeszcze z daleka od ludzkich
siedzib. Zarządzeniem Oktawiana przymusowo przesiedlono tu sporo mieszkańców z okolic, a kiedy tych zabrakło - także
z dalekiego Koryntu. Również ludność
Warto przespacerować się po świetnie
zachowanych ulicach, zajrzeć do ruin domów i sklepików rozmieszczonych przy
agorze. Tutaj namacalnie możemy zdać
sobie sprawę z tego, jak malutkie były to
pomieszczenia. W pobliżu agory natrafimy
na ruiny buleuterionu, który był półokrągłym, zadaszonym budynkiem. W jego
Nekromantejon.
Jedno z pomieszczeń, w którym kapłani
magazynowali ofiary składane bogom.
32
caravan_30 gotowy.indd 32
2010-02-05 17:04:45
Kassiopi dostała rozkaz opuszczenia swojego płaskowyżu. Miastu nadano specjalne przywileje polityczne i finansowe, co
spowodowało znaczny jego rozkwit. Żeby
zapewnić mieszkańcom wodę, zbudowano akwedukt, który z odległości 50 km
dostarczał ją ze źródeł Louros. Była magazynowana w dwóch cysternach w Nymphaeum (do obejrzenia).
W okresie upadku Cesarstwa Rzymskiego Nikopolis padło łupem Wandalów
i Gotów. W VI wieku zostało odbudowane
przez cesarza Justyniana Wielkiego i wzrastało w znaczenie w granicach Cesarstwa
Bizantyjskiego. I właśnie z tego okresu
pochodzą zachowane po części budowle.
Po czterech wiekach, z powodu trzęsień
ziemi, a następnie najazdu Bułgarów, miasto upadło, a ludność wróciła do swoich
rodzinnych stron.
kilka. W ich murach Ewangelię głosił sam
Paweł Apostoł. Przechodząc przez ogromną bramę w murze, dotarliśmy do dobrze
odrestaurowanego odeonu, pochodzącego z późnego okresu Cesarstwa Rzymskiego. Teren ten jest zamknięty, ale pod
bramą w samochodzie siedzi dozorca i na
widok turystów otwiera wejście. Cerber
chodził za nami jak cień, dopóki nie zorientował się, że potrafimy zachowywać
się przyzwoicie.
Po przeciwnej stronie głównej drogi, za
kolejną olbrzymią bramą, znajduje się doskonale widoczna z drogi pozostałość po
bazylice biskupa Alkisona, tzw. bazylice
B. Jakimś cudem udało nam się wejść na
teren wykopalisk, który to tak właściwie
był zamknięty dla zwiedzających. Brama
była jednak uchylona, robotnicy kosili trawę i widocznie nie przeszkadzało im to, że
błąkamy się pomiędzy kamieniami.
A-B bazyliki
Nikopolis zajmuje bardzo rozległy teren po obu stronach głównej drogi i najlepiej oglądać je przemieszczając się samochodem od jednego obiektu do drugiego.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od terenu, na
którym znajduje się malutkie muzeum.
Niestety, było zamknięte. Tuż obok, na
terenie wykopalisk, rozmieszczone są tablice orientacyjne, które bardzo dobrze
wprowadzają zwiedzających w historię
i topografię obiektów.
Obok budynku muzeum znajdują się odkopane, obecnie zadaszone, rzymskie i bizantyjskie mozaiki, które leżały na podłodze
trójnawowej bazyliki poświęconej świętemu
Demetriuszowi (VI w.), tzw. bazyliki A.
Tych bazylik, wybudowanych za czasów cesarza Justyniana, było w Nikopolis
Stadion, teatr, igrzyska
Po obejrzeniu ruin udaliśmy się samochodem pod wzgórze, na którym Oktawian wzniósł pomnik. Tam natknęliśmy
się na stadion. Ciekawostką jest to, że oba
jego końce były zaokrąglone. Określenie
„były” doskonale pasuje do tego, co pozostało ze stadionu, kiedy tworzące go
kamienie zostały wykorzystane do budowania późniejszych obiektów.
Na zboczu wzgórza widać pozostałości
po teatrze, który zbudowany był na sposób grecki, czyli wzmocniony przyporami
z kamieni i cegły, w celu zapewnienia maksymalnej ochrony przed często powtarzającymi się w tych rejonach trzęsieniami
ziemi. Obie te budowle wchodziły w skład
sanktuarium boga Apollona, patrona mia-
Nekromantejon.
Wczesnochrześcijańska bazylika
zawieszona nad pozostałościami
po sanktuarium boga Hadesa
i boginii Persefony.
sta. Co cztery lata odbywały się tu Nea Actia - igrzyska, upamiętniające zwycięstwo
Oktawiana. Były to festiwale muzyczne,
wyścigi i inne konkursy sportowe,.
Na szczycie wzgórza, gdzie stał namiot
Oktawiana i skąd przyglądał się on walce
dwóch flot, postawiono pomnik, którego
cokół zachował się do dziś. Na kamieniach
wyryty jest po łacinie napis. Na pobliskim
tarasie archeolodzy odsłonili elementy okrętów wojennych, złożonych przez
Oktawiana w ofierze bogom.
Uwaga, trudny dojazd na wzgórze i brak
miejsca na pozostawienie samochodu.
Troszkę musieliśmy się nagimnastykować,
żeby się tam dostać i potem zjechać w dół.
Lepiej przejść się do pomnika spacerem.
Wsiadając do samochodu jednogłośnie podjęliśmy decyzję, że kończymy na
dzisiaj zwiedzanie i wracamy nad morze.
Opuszczone przez nas rankiem miejsce,
nadal było puste. Jakże przyjemnie było
poleniuchować w spokoju po tak pracowicie spędzonym dniu!
Następnym rankiem mieliśmy zwiedzać Dodoni, kolejną wyrocznię, tym razem boga żywych – Zeusa. Może z szumu
dębowych liści uda nam się dowiedzieć,
co przyniesie nam przyszłość?
Tekst: Katarzyna Binder
Zdjęcia: Katarzyna i Sławomir Binder
33
caravan_30 gotowy.indd 33
2010-02-05 17:04:47
Znowu w Grecji (2)
W chmurach
i podziemiach
Kolejnym celem naszej wędrówki miał być zespół świątynny
w Dodonie, ale jeden z przewodników skutecznie zachęcił nas do
zmiany planów. Najpierw postanowiliśmy pojechać do miejscowości
Arta, żeby zobaczyć pozostałości z epoki bizantyjskiej, a przede
wszystkim zwiedzić kościół Panagia Parigorittisa.
Budowla ta jest ciekawa ze względu na
swoją sześcienną bryłę o pięciu kopułach.
Dodatkowo zachwalana jest także z powodu nietypowego wnętrza, o niemal gotyckim charakterze.
Niestety, kościół był zamknięty i pokrywające go rusztowania wskazywały na odbywające się tutaj większe prace remontowe. Do sąsiadującego z nim muzeum
także nie dało się wejść.
Arta i zamurowana
małżonka
Chcieliśmy dojechać w pobliże centrum
Arty, ale po kilku próbach przeciśnięcia się
kamperem pomiędzy parkującymi samochodami na i tak już wąskich uliczkach (i to
jeszcze pod górę!), postanowiliśmy wrócić
i zatrzymać się gdzieś na obrzeżach miasta. Zaparkowaliśmy na nadrzecznym bulwarze, tuż obok posterunku policji. Chwilę
zajęło nam zdejmowanie skutera z platformy i ruszyliśmy w drogę.
Krętymi, wąskimi uliczkami dotarliśmy
do starożytnego akropolu i zbudowanej
na jego miejscu cytadeli, ale – prawdę
mówiąc – niczym te obiekty się nie wyróżniały. Na miejskiej starówce trudne do
znalezienia malutkie kościółki, otoczone
są współczesnymi domami. Bardzo cieka-
Parking przed wjazdem do miejscowości
Mikro Papingo w Zagorii.
Tutaj zatrzymaliśmy się na nocleg.
Męczą mnie przejazdy kamperem po miasteczkach, próba znalezienia miejsca, gdzie można by się
zatrzymać, obawa przed tym, że się
gdzieś nie zmieścimy, o coś zahaczymy, kogoś zablokujemy. To wywołuje
u mnie taki stres, że stałam się zwolenniczką zwiedzania miejsc, które są
z założenia lepiej do tego przygotowane, czyli nastawione na większą
liczbę odwiedzających je turystów.
wie wyglądają zewnętrzne zdobienia tych
sanktuariów, których ściany wykonane są
na przemian z cegieł i glazurowanych płyt,
często ozdobionych reliefami. I to chyba
było w Arcie najciekawsze.
Na koniec przeszliśmy się mostem, nad
rzeką Amvrakikos. Według legendy most
ten był budowany w ciągu dnia, a nocą
nurt wartkiej rzeki go powalał. Dopiero
zamurowanie przez budowniczego swojej
ukochanej żony w jednym z jego przęseł
doprowadziło do ukończenia budowli. Po
dziś dzień można słyszeć jęki, poświęconej dla chwały rzemieślnika, małżonki.
Dodona-sanktuarium Zeusa.
Widoczny dąb jest drzewem
posadzonym przez archeologów
w czasach nam współczesnych.
caravan_32 gotowy.indd 22
2010-04-21 09:35:47
opowieści z drogi
Po obejrzeniu Arty mogę spokojnie
powiedzieć, że pominięcie jej w planie
wędrówki nie byłoby dla nas zbyt dużą
stratą.
Dodona w deszczu
Zespół świątynny w Dodonie przywitał nas deszczem. Byliśmy tak zdziwieni
i zaskoczeni, jakby taka pogoda nie miała
pozwolenia na istnienie na terenie Grecji.
Zrobiło się zimno, trzeba było sięgnąć po
kurtki i wyciągnąć z luku bagażowego parasolkę, którą włożyłam tam tak na wszelki wypadek. I właśnie tutaj, w najstarszej
greckiej świątyni Zeusa, “wszelki wypadek” nastąpił.
Nie zniechęciło mnie to jednak do przespacerowania się po dosyć rozległym terenie, po wąskiej, zielonej dolinie, otoczonej
łańcuchem gór Pindos, aby dotrzeć do
miejsca, gdzie znajdowała się wyrocznia.
Początki sanktuarium w Dodonie sięgają
czasów mykeńskich. Kult Zeusa zastąpił
tu jedyny chyba na terenie Grecji kult Gai,
bogini Ziemi, często utożsamianej z Dioną, żeńskim odpowiednikiem tego boga.
Wyrocznia służyła potrzebującym aż do
czasu zniszczenia jej przez Rzymian w 167
roku p.n.e.
Pierwotnie na terenie Dodony nie było
nawet zabudowań świątynnych. Zaczęły
pojawiać się one w czasach późniejszych
i były poświęcone także innym bóstwom:
Afrodycie, Herkulesowi, Temidzie i Dionie.
Po tych budynkach pozostały tylko
nieliczne, porozrzucane kamienie, które
archeolodzy próbowali ułożyć w jakąś
pasującą całość. Niestety, udało się tylko
odtworzyć zarysy fundamentów.
Najważniejszy jednak na terenie świątyni był dąb, który rósł w gaju otoczony
swoimi licznymi braćmi. To z szumu jego
liści, kapłani, zwani selloj interpretowali
odpowiedzi na zadawane im przez wiernych pytania. Kapłani byli mistykami, których wybierano ze starożytnych greckich
Jeden z wielu stalagmitów jakie
zobaczymy w jaskiniach Perama.
rodów. Spali na gołej ziemi, by być bliżej
Matki-Gai i nie myli stóp, żeby mieć z nią
stały kontakt. Przybysze podawali kapłanom pytania wyryte na ołowianych
tabliczkach. Sporo ich zachowało się do
dzisiejszych czasów i są do obejrzenia
w muzeum w Joaninie.
Zagoria. Takimi uroczymi drogami podróżuje się
po tym przepięknym regionie.
Mikro Papingo. Tak wyglądają typowe domki w rejonie
Zagorii. Dachy pokryte są kamiennymi łupkami,
a ściany zbudowane z miejscowego kamienia. Ulice we
wsiach wybrukowane są kamieniami. Niektóre osady są
całkowicie wyludnione.
Zagoria. Podróżowanie po całym tym rejonie to tak, jakbyśmy
znaleźli się w zielonym raju, gdzieniegdzie poprzetykanym
delikatnym fioletem kwitnących drzew i wędrującymi prawie
na wyciągniecie naszej ręki obłokami chmur. Wystarczy
podskoczyć i już mamy je w dłoni.
W rejonie Zagorii przeplatają się różne pory roku. Strumyk w wiosennym
otoczeniu świeżej zieleni, w oddali zimowe, ośnieżone górskie szczyty,
a przy drodze jesienne w kolorze drzewa.
23
caravan_32 gotowy.indd 23
2010-04-21 09:35:50
Herodot twierdził, że głos wyroczni był
wzmacniany poprzez zawieszane na dębie, poruszane wiatrem, miedziane naczynia. Czasami wróżenie wspomagały także
latające święte gołębie, które wiły gniazda
w koronie dębu. W czasie, kiedy w II w n.e.
Pauzaniasz odwiedzał Dodonę, ze świętego gaju pozostał już tylko jeden dąb.
Radości i smutki
wedle woli bogów
Ruiny, które możemy oglądać dzisiaj,
pochodzą w większości z 219 roku p.n.e,
kiedy to Etolczycy najechali i doszczętnie
spalili świątynię. Obecnie najbardziej okazale prezentuje się teatr, który w czasach
swojej świetności mógł pomieścić 18 tysięcy widzów. Został on przebudowany przez
Rzymian i dostosowany do odbywających
się na jego terenie zawodów gladiatorów
i walk ze zwierzętami. Wokół orchestry
widać kanał odpływowy na krew, zbudowany w kształcie podkowy. Pozostały też
fragmenty kamiennego muru, który miał
dla bezpieczeństwa widzów odgrodzić
pierwsze rzędy od sceny. Teatr poddano
rekonstrukcji pod koniec XIX wieku. Prace
budowlane trwają do dziś.
Na terenie świątynnym znajdują się
jeszcze pozostałości po bouleuterionie
(sala posiedzeń rady), prytanejonie (budynek, w którym służbę państwową pełnili obecni członkowie rady), stadionie,
domu kapłanów i wczesnochrześcijańskiej bazylice. Bazylika została wzniesiona
w V w. n.e. Znaleziono w niej przedmioty
z sanktuarium Zeusa, co sugerowałoby, że
świątynia znajdowała się w tym właśnie
miejscu.
Niestety, wyrocznia, a wraz z nią dąb
udzielający boskich rad, podzielili los innych greckich zabytków, kiedy w 391 roku
rzymski cesarz Teodozjusz ogłosił chrześcijaństwo religią państwową. Nie dość na
tym, nakazał on także zburzenie wszystkich miejsc pogańskich kultów (zabronił
m.in. odbywania igrzysk w Olimpii).
Zniszczoną Dodonę odbudował dwa
stulecia później cesarz Oktawian, zwycięzca bitwy pod Akcjum (więcej na ten temat
w poprzednim numerze PC). Niestety, jako
sanktuarium straciła ona na znaczeniu.
Przy wyjściu jest muzeum, które warto
odwiedzić chociażby po to, żeby obejrzeć
prezentowane tam filmy o odkryciach archeologicznych.
Spacer w drobnym deszczu po terenie,
na którym w czasach bardzo nam odległych ludzie przeżywali swoje radości
i smutki wierząc, że ich życie podlega woli
bogów, wprowadził mnie w nostalgiczny
nastrój. Pomimo tej pogody, która powinna w naturalny sposób pozbawić mnie
humoru, byłam jakby w transie, może spowodowanym bliskością tego mistycznego
miejsca? Gdzieś tam tylko głęboko przebijało się do świadomości pytanie: jaka pogoda będzie jutro?
Jaskinie z przypadku
Dalej nasza droga biegła ku Joaninie,
którą – według opisów w przewodnikach
– warto zobaczyć. Zadecydowaliśmy
jednak, że miniemy to miasto, pozostawiając odwiedziny na kolejne lata. Jako
następne zwiedzimy jaskinie, które znajdują się kilka kilometrów dalej, w drodze
do Metsova.
Do wejścia i do kas nie jest prosto trafić.
Łatwo można je ominąć, mimo że znajdują się one przy głównej arterii w małej wsi.
Ulica ta jest wąska i na dodatek wzdłuż niej
parkują samochody. Tutaj sprawdza się
zasada: kierowca jedzie, pasażer rozgląda
się na boki. A tak konkretniej, to patrzy do
góry, bo to właśnie nad ulicą zawieszony
jest napis informujący, że to już tu, w lewo.
Tylko zatrzymać się nie ma gdzie…
Przejechaliśmy przez całą wieś i na jej
końcu, już zrozpaczeni, zobaczyliśmy parking, na którym udało nam się postawić
kamperka. Ponieważ jaskinie były już zamknięte, postanowiliśmy tutaj zostać na
noc (N:39 42 02,08; E:20 50 54,45).
Zespół jaskiń w miejscowości Perama
został odkryty przypadkowo przez mieszkańców wioski, którzy szukali schronienia
przed bombardowaniem w czasie II wojny
światowej. Gdyby pomyśleć i przeanalizować, w jaki sposób zostały odkryte pozostałe jaskinie znajdujące się na terenie Grecji, to okazałoby się, że większość z nich
została też zauważona przez przypadek.
Kręte schody
i jaskrawe światło
W 1956 roku, częściowo spenetrowana
przez speleologów, jaskinia została otwarta dla zwiedzających, jako pierwsza na terenie Grecji. Zespół jaskiń powstał w okresie plejstoceńskim, czyli ok. 1,5 miliona lat
temu. Trudno sobie wyobrazić tak odległy
czas. Nas, ludzi, jeszcze nie było, a przyroda tworzyła już takie cuda.
Korytarze, które udostępnione są do
zwiedzania, mają ok. 1100 m długości i zajmują ok. 15 tys. m. Temperatura wewnątrz
24
caravan_32 gotowy.indd 24
2010-04-21 09:35:56
opowieści z drogi
jaskiń wynosi stale 18 stopni, wilgotność
jest wysoka, bo aż 80%. Uwaga, bo wszędzie z góry i po bokach sączy się woda.
Zwiedzanie z przewodnikiem (posługującym się, niestety, tylko językiem greckim) trwa około 45 minut. Podczas wędrówki po oświetlonych szlakach możemy
zobaczyć 14 typów różnych stalaktytów
i stalagmitów. Co ciekawsze formacje skalne są ponumerowane. Jaskinie stanowią
część dna podziemnej rzeki, która uformowała aż trzy ich poziomy. Jak dla mnie,
zbyt jaskrawe żółte oświetlenie korytarzy
powodowało, że czułam się jak w tunelu drogowym. Przeprowadzone badania
biospeleologiczne wykazały liczne formy stawonogów i larw różnych owadów.
W jaskiniach znaleziono też skostniałe kości i uzębienie całej rodziny niedźwiedzia
jaskiniowego, który był dużo większy od
jego potomków żyjących obecnie.
Zwiedzanie nie należy do najprostszych. Wąska, betonowa ścieżka prowadzi
pomiędzy formacjami skalnymi czasami
ostro w górę i w dół. Często nie ma poręczy, by się przytrzymać, a stopnie schodów
mają różne wysokości, co jest męczące. Na
końcu drogi musimy wspiąć się 50 metrów
po schodach (podobno jest ich 163), żeby
wydostać się na zewnątrz. I tu czeka nas
nagroda: przepiękny widok ze wzgórza na
Joaninę.
Urocze, spokojne wioski
Usatysfakcjonowani podróżą po podziemnym świecie, krętymi, wąskimi, przepięknymi widokowo drogami, dotarliśmy
do wsi Vitsa. Ta malutka, urocza miejscowość, cała zbudowana z kamienia, leży
w regionie Zagori.
Jest to górzysty obszar o dzikiej przyrodzie. Na jego terenie utworzono dwa
parki narodowe, obejmujące wąwóz Vikos
wraz z równie wspaniałym kanionem rzeki Aoos. Nazwa Zagori oznacza “krainę za
górą”. Tworzy ją 46 porozrzucanych wiosek,
skupionych wokół dziesięciokilometrowego wąwozu Vikos. Historyczne uwarunkowania tego regionu (jego niedostępność)
pomogły rozwijać się miejscowej kulturze
i gospodarce. Cisza, brak ludzi i przepiękne widoki. Tak w kilku zwięzłych słowach
określiłabym to miejsce.
Mikro Papingo i Megalo Papingo to
dwie urocze wioski, usytuowane u podnóża masywu Tymfi w zachodnim Zagori.
Dotarliśmy do nich wspinając się licznymi
serpentynami drogą, gdzie często nie było
barierek, a na zakrętach miałam wrażenie,
że przednie prawe koło wyjedzie poza obrys drogi.
Przed wjazdem do Mikro Papingo zbudowano ogromny parking, na którym zatrzymaliśmy się na noc (N:39 58 04,22; E:20
43 04,22).
Sama wioska jest tak uroczym miejscem, że spacerując po niej wydaje nam
się, że przez przypadek znaleźliśmy się
w jakiejś bajkowej scenerii. Domy, zbudowane z miejscowego kamienia, mają
dachy pokryte łupkami. Wąskie uliczki
wybrukowane są kamieniami. Wszystko to
ozdabiają kwitnące na różne kolory kwiaty. Każdy, kto tu trafi, obowiązkowo powi-
nien przespacerować się po tych uliczkach
i wchłonąć troszkę tej ciszy i spokoju.
Klasztor w górach
Rankiem, kiedy słońce tylko wyjrzało
zza chmur, mój mąż zrobił mały przegląd
kamperka – sprawdzając czy czegoś nam
nie brakuje lub coś się nie oderwało. Następnie wdrapał się na dach, żeby umyć
baterie słoneczne. I w ten to sposób byliśmy zwarci i gotowi do dalszej drogi. Jadąc w dół, raz już pokonanymi serpentynami, co chwila zatrzymywaliśmy się, żeby
podziwiać mijane widoki. Nie sposób jest
się powstrzymać, kiedy takie piękno otacza nas wokoło.
Ponieważ rozleniwienie zaczęło brać
nad nami górę, postanowiliśmy, że trzeba
się troszkę rozruszać i jednogłośnie ustaliliśmy, że zejdziemy w dół do wąwozu
Vikos. Podjechaliśmy do wioski Monodendri, która jest najwyżej położoną wioską
w rejonie Zagori (1000 m n.p.m.).
Było już zbyt późno na wycieczkę, uzupełniliśmy więc wodę w kamperku, korzystając z kranu, który znajdował się przy drodze we wsi. Na nocleg zatrzymaliśmy się na
przydrożnym parkingu, z którego roztaczała się wspaniała panorama na wąwóz i na
okolice (N:39 52 38,63; E:20 44 42,39).
Rano, wyposażeni w podstawowy
sprzęt do chodzenia po górach (buty,
kijki, nakrycia głowy, jedzenie i picie) wybraliśmy się drogą w kierunku wąwozu.
W Monodendri, kierując się drogowskazami, minęliśmy piękny plac z ogromnym
platanem, który otoczony jest starymi
Kamienny las w drodze do punktu widokowego na wąwóz Vikos w Oxia.
caravan_32 gotowy.indd 25
2010-04-21 09:36:03
opowieści z drogi
kamienicami i kościołem. Najpierw jednak brukowaną drogą (jakby odpowiednikiem miejscowego deptaka) doszliśmy
do zbudowanego na skale, niewielkiego,
nieczynnego już klasztoru Agia Paraskevi.
Wygląda on jakby był zawieszony w powietrzu. Z wybudowanego przed nim
sporego tarasu można podziwiać wąwóz
i panoramę gór.
Rekordowy wąwóz
Zanim zaczęliśmy schodzić do wąwozu,
powitała nas tabliczka, na której znajduje
się informacja, że obiekt ten został wpisany do księgi Guinnessa w 1997 roku, jako
najgłębszy kanion na świecie (900 metrów
głębokości).
Schodzi się głównie po wąziutkiej
drodze, wybrukowanej bardzo nierównymi kamieniami. Łatwo zahaczyć o nie
nogą i nieszczęście gotowe. Zejście jest
dosyć kręte i strome. Schodząc, zastanawialiśmy się, czy damy radę wrócić, ale
okazało się, że podejście było bezpieczniejsze. Dla widoków, które towarzyszyły nam w czasie naszej wyprawy, warto
się tam wybrać. Polecam każdemu, jako
obowiązkową wycieczkę. Ścieżka ginęła raz to w gęstym, ciemnym, wilgotnym
lesie, gdzie woda spływała cieniutkimi
strumykami po omszałych kamieniach, by
znowu przechodzić wśród zarośli składających się z wysuszonych kikutów drzew,
pokrytych srebrnymi porostami. W oddali
słychać było pobekiwania kóz i dźwięki
ich dzwonków. Czasami widać było, jak
caravan_32 gotowy.indd 26
przedzierają się poprzez gęste zarośla tuż
obok nas, nie zwracając w ogóle uwagi na
to, że jesteśmy w pobliżu. A na dole, na
odważnych i wytrwałych czeka niespodzianka. Niezapomniane widoki i cichutko
szemrząca rzeka.
Sielsko i anielsko
Po opuszczeniu Monodendri warto
przejechać się kilka kilometrów w górę
drogi do Oxia, punktu widokowego, który
znajduje się na wysokości 1500 m n.p.m.
Uwaga, droga ta jest ślepą drogą. Jadąc,
mijamy niesamowity, wręcz jakby zaczarowany las, który natura zbudowała z kamieni. Sporo jest tu miejsc, gdzie można
zatrzymać się na odpoczynek w otoczeniu
przepięknego krajobrazu. Byliśmy tak zachwyceni widokami, że najchętniej spędzilibyśmy tu jeszcze więcej czasu. Ale nas
zawsze coś popycha do przodu.
Dalej nasza trasa biegła wzdłuż drogi, przy której, zatrzymując się prawie co
kilka kilometrów, można było podziwiać
urokliwe “końskie mostki”. Trzeba przemóc nieodpartą chęć siedzenia w fotelu
kampera i jednak wysiąść, żeby przejść się
po każdym z mijanych mostków, pokręcić
się po jego okolicy, odnaleźć brukowaną
dróżkę, która czasami ginie pod zarastającą ją trawą. Tak można spędzić cały dzień
i gwarantuję, że nie będzie on należał do
zmarnowanych. Cisza dodatkowo urozmaicona bzyczeniem owadów i śpiewem ptaków, działa niesamowicie kojąco na nasze
nadwerężone codziennymi problemami
“Końskie mostki” to regionalna
ciekawostka regionu Zagori. Spinały
one dwa brzegi potoku bądź rzeki,
łącząc się dalej z brukowanymi wąskimi dróżkami. Często były jedynym
połączeniem ze światem malutkich
górskich wiosek.
Budowali je wędrowni rzemieślnicy, których opłacali najzamożniejsi
mieszkańcy okolicznych wsi. Od ich
nazwisk mostki przybierały swoje nazwy. Opłacenie budowy takiego mostu było bardzo nobilitujące. Mostki
miały jedno, dwa lub trzy przęsła.
Obecnie stanowią urocze urozmaicenie poboczy mijanych dróg.
nerwy. A zmysł wzroku cieszy się z kolorowo kwitnących kwiatów. Można nasycić
także i zmysł smaku, robiąc sobie przerwę
na posiłek zjedzony przy stoliku rozłożonym na łonie natury. Sielsko i anielsko.
Jak już wyjedziemy z tego bajkowego
krajobrazu, gdzie króluje cisza i nie ma
ludzi, droga prosto zaprowadzi nas do
obiektów, których nie można pominąć na
trasie zwiedzania. Do sławnych, zasłużenie zresztą, Meteorów.
Katarzyna Binder
Zdjęcia: Katarzyna i Sławomir Binder
2010-04-21 09:36:06
Download