Diety przysługują, ale nie zawsze i nie każdemu Marta Gadomska, Dziennik Gazeta Prawna, opinia mec. Sławomira Parucha Dla niektórych prawników stałe miejsce pracy jest tożsame z siedzibą pracodawcy i dlatego podróży między tymi punktami nie zaliczają do służbowej. Na szczęście dla zatrudnionych nie wszyscy się z tą koncepcją zgadzają Czytelnik ma stałe miejsce pracy w Łodzi, ale siedziba jego pracodawcy mieści się w Warszawie, do której bardzo często jeździ. Pracodawca nie poczuwa się jednak do zwrotu kosztów podróży, bo jak twierdzi, przejazdu między stałym miejscem pracy a siedzibą firmy do takiej podróży się nie zalicza. Wynika to z tego, że miejsce wykonywania pracy oraz siedzibę firmy należy kwalifikować tak samo. Czy rzeczywiście tak jest? Większość prawników twierdzi, że nie, ale zdarzają się głosy przeciwne wyrażające aprobatę dla zaprezentowanego w pytaniu poglądu. Cały spór sprowadza się do krótkiego słowa „lub”, którego ustawodawca użył w art. 775 kodeksu pracy. Małe słowo, wiele zamieszania Przepis ten stanowi bowiem, że z podróżą służbową mamy do czynienia wtedy, gdy zatrudniony na polecenie pracodawcy wykonuje zadanie służbowe poza miejscowością, w której znajduje się siedziba pracodawcy, lub poza stałym miejscem pracy. – Wyjeżdżając poza nie, zatrudniony jest co prawda w innej miejscowości, ale nie innej niż siedziba pracodawcy. Na taką interpretację wskazuje właśnie słowo „lub”, które oznacza alternatywę łączną, a więc w określonych przypadkach także słowo „oraz” – tłumaczy Izabela Zawacka, radca prawny w kancelarii Wojewódka i Wspólnicy. Jej zdaniem przyjęcie koncepcji odwrotnej oznaczałoby, że zwrotu „siedziba pracodawcy” użyto zbędnie, bo wystarczyłoby wskazanie na samo „stałe miejsce pracy” (bez względu na to, czy jest ono jednocześnie siedzibą pracodawcy, czy też nie). – Z uwagi jednak na to, że taka wykładnia przepisu może naruszać słuszny interes pracownika, nie wydaje się, aby mogła zostać przyjęta w orzecznictwie sądowym – wyjaśnia mecenas Zawacka. – Rzeczywiście sformułowanie z art. 775 k.p. jest niezręczne, ale mimo to przedstawiona argumentacja nie do końca mnie przekonuje – mówi Patrycja Zawirska, radca prawny w kancelarii Raczkowski i Wspólnicy. Jej zdaniem literalna wykładnia przepisu, oparta na zaproponowanym rygorystycznym rozumieniu spójnika „lub” jako funktora alternatywy łącznej, prowadzi do wniosku, że w podróży służbowej jest każdy z pracowników wykonujący zadanie służbowe: * poza siedzibą pracodawcy, * poza stałym miejscem pracy, * poza siedzibą pracodawcy i jednocześnie poza stałym miejscem pracy. – Taka interpretacja nie jest słuszna. Trudno przecież przyjąć, że w permanentnej podróży służbowej znajduje się pracownik, który cały czas pracuje w innej miejscowości niż siedziba pracodawcy (przypadek pierwszy) – tłumaczy mecenas Zawirska. Podkreśla, że podróż służbowa ma być zjawiskiem nietypowym, okazjonalnym i jak wskazał WSA w Szczecinie w wyroku z 12 lutego 2009 r. (I SA/Sz 629/08), musi być związana z opuszczeniem przez pracownika stałego miejsca pracy, na co wskazuje ustawowy zwrot „wykonanie zadania służbowego”. – Podróż ze stałego miejsca pracy do siedziby pracodawcy w celu wykonania zadania służbowego spełnia wszystkie te warunki, więc należy ją uznać za podróż służbową. W mojej ocenie przemawia za tym również wykładnia celowościowa – przekonuje Patrycja Zawirska. Znaczenie iście teoretyczne Zgadza się z nią Grzegorz Orłowski, radca prawny w spółce Orłowski, Patulski, Walczak. – Przyznaję, że zaprezentowana interpretacja jest dla mnie dużym zaskoczeniem. Absolutnie nie szedłbym w jej kierunku, bo nie ma ku temu żadnych podstaw prawnych, nie wspominając już o tym, jak bardzo byłaby krzywdząca dla zatrudnionych – mówi mecenas. W tej kwestii zgadza się z mecenas Zawirską i tak samo jak ona odwołuje do ustabilizowanej linii orzeczniczej w tym zakresie. – Najogólniej rzecz ujmując, istotne jest to, gdzie zatrudniony wykonuje zawodowe obowiązki. Jeżeli w siedzibie pracodawcy, to wyjazd poza to miejsce trzeba zrekompensować w postaci diet i zwrotu kosztów podróży tak samo jak wyjazd poza inny punkt, który nie jest siedzibą firmy, ale jest stałym miejscem pracy zatrudnionego. Cel podróży jest w tym przypadku bez znaczenia – argumentuje mecenas Orłowski. Podobnego zdania jest Sławomir Paruch, radca prawny, partner w kancelarii Sołtysiński, Kawecki & Szlęzak, choć z pewnym zastrzeżeniem. Według niego decydujące znaczenie ma rzeczywiście to, gdzie zatrudniony wykonuje swoje zawodowe obowiązki. – Idąc tą drogą, należałoby uznać, że jeżeli pracownik stale, tj. np. dwa lub trzy razy w tygodniu, jeździ z Łodzi do centrali w Warszawie, to przejazd do Warszawy nie jest w istocie podróżą służbową, lecz częścią rutynowych obowiązków. Pracownik nie dostanie za niego diety, choć oczywiście koszty przejazdu pracodawca będzie musiał opłacić. Co więcej, czas przejazdu do Warszawy będzie czasem pracy. Nie przykładałbym rozstrzygającej wagi do użytego spójnika „lub” – mówi mecenas Paruch. Izabela Zawacka broni swojego poglądu, ale jednocześnie przyznaje, że może mieć on czysto teoretyczny charakter, bo wypłaty diet i zwrotu kosztów podróży nie wyklucza. – Wynika to z tego, że pracownik nie może ponosić ryzyka ekonomicznego związanego z działalnością pracodawcy. W końcu to na jego polecenie podróżuje między stałym miejscem pracy a siedzibą firmy. Niemniej z przepisów nie wynika wprost, że w takim przypadku mamy do czynienia z ustawową podróżą służbową – dodaje mecenas Zawacka. Alternatywą dodatki za nadgodziny Wielu pracodawców, chcąc całkowicie uniknąć zapłaty z tytułu podróży służbowej, woli określać miejsce pracy na tyle szeroko, aby wyjazdy pracownika się do niej nie kwalifikowały. Do umów o pracę wpisują najczęściej, że zatrudniony pracuje na terenie danego województwa, a nawet kraju. Tego typu praktyki dopuszcza zarówno Sąd Najwyższy (uchwała podjęta w składzie siedmiu sędziów z 19 listopada 2008 r.; II PZP 11/08), jak i Główny Inspektorat Pracy (GPP-3644560-51-1/10/PE/RP). Szkopuł jednak w tym, że ustalenie szerokiego miejsca pracy nie zawsze opłaca się tak bardzo, jak sądzą pracodawcy, bo zamiast o diety pracownicy występują o dodatki z tytułu nadgodzin, które mogą być niejednokrotnie dużo wyższe. Dlaczego? Wystarczy wyobrazić sobie taką sytuację: miejscem pracy jest cały kraj. Pracownik pojechał z Warszawy do Rzeszowa i z powrotem. Niestety cała podróż zajęła mu dużo więcej niż osiem godzin. Za każdą dodatkową spędzoną np. w samochodzie godzinę powinien otrzymać normalne wynagrodzenie i 50 proc. dodatek (100 proc., gdyby dodatkowe godziny pracy weszły w porę nocną). Do takiej rekompensaty zatrudniony nie miałby prawa, gdyby miejscem pracy była Warszawa, ewentualnie województwo mazowieckie, a podróż między Warszawą a Rzeszowem stanowiła klasyczną podróż służbową. Wówczas mimo przekroczonej dniówki pracownik otrzymałby tylko diety. Wynika to z tego, że delegacje zaliczamy do czasu pracy tylko wtedy, gdy pokrywają się z grafikiem lub gdy w ich trakcie zatrudniony wykonuje na polecenie pracodawcy służbowe obowiązki (np. lecąc samolotem, pisze raport). Za dodatkowe godziny spędzone w podróży, w trakcie których zatrudniony nie wykonuje zawodowych obowiązków, a np. jedynie prowadzi samochód, rekompensata za pracę nadliczbową nie przysługuje, bo ta w tym przypadku po prostu nie występuje. Podstawa prawna Art. 775 ustawy z 26 czerwca 1974 r. – Kodeks pracy (t.j Dz. U. z 1998 r. nr 21, poz. 94 z późn. zm.).