kliknij

advertisement
ŚWIADECTWO ks. Dominika Chmielewskiego
źródło: http://www.tajemnicamilosci.pl/bohaterowie-wspolczesni/ks-dominik-chmielewski-wojownik-maryi.html#comment-189
Warto również przejrzeć stronę www.tajemnicamilosci.pl skąd pochodzi ten tekst:
Całe moje życie związane było ze sztukami walki - to był priorytet mojego życia. Medytowałem po dwie godziny dziennie zen, jogę ćwicząc trzy razy dziennie mentalnie i fizycznie karate. W wieku 21 zostałem dyrektorem ds. karate w Polskim Związku Sztuk Walki w
Bydgoszczy i mając stopień 3 dan szkoliłem ludzi w bojowej odmianie karate. Studiując wtedy teologię i filozofię napisałem pracę
licencjacką nt. możliwości synkretyzmu filozofii Dalekiego Wschodu z chrześcijaństwem, za którą otrzymałem stopień bardzo dobry. Był to
czas, kiedy religia dopiero wchodziła do szkół i poproszono mnie, abym wykładał w jednej z nich religię. Zgodziłem się. Prowadziłem już
wtedy szkolenia w dwóch prywatnych szkołach walki, które jak na tamte czasy dawały mi duże możliwości finansowe.
To niesamowicie ładowało moje ego. Na imprezach, na dyskotekach, gdzie się zjawiałem, mówili za mną: "Patrz, to jest ten
karateka, który strasznie napie......". Z perspektywy czasu widzę, że było to żenujące, ale wtedy "jarało" mnie to strasznie... I w tamtym
czasie zacząłem wchodzić w bardzo konkretną decyzję poświęcenia się na całe życie wschodnim sztukom walki. Chciałem wyjechać na
Okinawę i trenować przez całe życie pod okiem wielkich okinawańskich mistrzów. Wiedziałem, że wyjazd ten będzie łączył się z bardzo
konkretną inicjacją w sztukach walki, którą można porównać do chrztu w chrześcijaństwie. Polega ona na oddaniu swojego całego umysłu i
ciała duchowi karate na całe życie, a jest to duch buddyzmu, duch walczącej agresji, mimo całego nacisku na obronę w technikach walki...
Moja rodzina jest bardzo wierząca. Mieliśmy taki zwyczaj codziennego wspólnego odmawiania dziesiątki różańca. Ja sam nie
zauważałem jeszcze wtedy pewnej zdumiewającej rzeczy - było mi coraz trudniej skupić się na modlitwie. Chodziłem co niedzielę na Mszę
Świętą, ale mój umysł zupełnie nie był w stanie skupić się na Eucharystii. Z drugiej strony mogłem np. przez godzinę bez trudu medytować
zen w zupełnym odprężeniu i ciszy, skupiając się na energiach, które krążyły w moim ciele. Dopiero potem, gdy doświadczyłem Ducha
Świętego, zrozumiałem, że są to dwie zupełnie różne moce, które w nas działają. Nie jest prawdą, że Bóg Jedyny i Prawdziwy jest
wierzchołkiem góry i różne ścieżki duchowe do Niego prowadzą. Ale trzeba samemu tego doświadczyć. W tym czasie działałem
także w odnowie charyzmatycznej jako animator muzyczny.
Pewien znajomy ksiądz zaprosił mnie do Medjugorie. Mówił, że są tam jakieś objawienia Matki Bożej i tak dalej... Zaraz do
tego wrócę, muszę Wam się jednak najpierw do czegoś przyznać. Miałem wielkie problemy, aby przyjść na ten świat - by się urodzić. Moja
mama poroniła pierwsze dziecko i gdy była ze mną w stanie błogosławionym, bardzo przeżywała to, czy się urodzę. W którymś miesiącu
ciąży okazało się na podglądzie, że jestem owinięty pępowiną w taki sposób, że jeśli będę chciał wyjść z łona mamy, to się uduszę.
Lekarze byli bezradni i nie wiedzieli, co zrobić. Wtedy moja mama bardzo gorąco zaczęła modlić się do Matki Bożej i powiedziała Jej z całą
świadomością, że oddaje mnie Jej na własność, że Maryja może zrobić ze mną co chce, bylebym tylko się urodził. Jak się wkrótce okazało,
pępowina "nie wiedzieć czemu" cudownie pękła - ku zdziwieniu lekarzom... a ja przepięknie urodziłem się - tak, że nie tylko się nie
udusiłem, ale urodziłem się cały i zdrowy.
Wracając do Medjugorie. Kiedy tam przyjechaliśmy - ja i moich dwóch kolegów, z którymi przyjechałem, też związanych
ze sztukami walki, przeraziliśmy się intensywnością programu. W domu miałem problemy z odmówieniem jednej dziesiątki, a tam
miałem odmawiać całe 3 części różańca! A dodatkowo jeszcze Msza Święta, modlitwa o uzdrowienie, modlitwa o uwolnienie... No ale, jak
już jesteśmy - pomyślałem - to idziemy... Rzeczą, która najbardziej zdumiała mnie na początku było to, że w Medjugorie te modlitwy, które
mówisz w domu i ciebie nudzą, tam odmawiasz z lekkością, z radością, z życiem. Postanowiłem jednak być człowiekiem bardzo chłodnym
i analitycznym w odbieraniu tego miejsca. Nie chciałem poddać się sugestiom innych ludzi dotyczących dziejących się tam
nadprzyrodzonych wydarzeń. Na drugi dzień okazało się, że jesteśmy zaproszeni na górę Podbrdo, na objawienie się Matki Bożej.
Przybyło nas tam ze 2 tys. osób. Dopchałem się z kolegami do krzyża, przy którym objawia się Maryja, by być jak najbliżej tego
niezwykłego wydarzenia. Była godz. 21:30, cudowny klimat, ludzie rozmodleni, śpiewy uwielbiające Jezusa... Nagle zorientowałem się, że
stoję blisko Iwana - jednego z widzących. Jeszcze pamiętam, jak odezwałem się wtedy do kolegów: "Patrzcie, to jest doskonały zen. Tak
powinniśmy medytować, w takim skupieniu, jak ten koleś tutaj...".
Około godz. 22:30 stało się… Ivan nagle zerwał się, klęknął, podniósł głowę i zaczął z kimś rozmawiać. Wszedł w ekstazę.
Kapłan, który był przy nim, wziął mikrofon i powiedział, że właśnie Matka Boża przyszła i jest już wśród nas. Wszyscy uklęknęli, ja
miałem przed tym opory i nie chciałem uklęknąć, starałem się to wszystko analizować bardzo sceptycznie i na spokojnie. I w
pewnym momencie coś się stało. Przyszła do mnie niesamowita fala takiej czułości i takiego szczęścia, że moje ciało, moje
emocje, wszystko zaczęło się we mnie totalnie wywracać. Zacząłem płakać jak dziecko. To doświadczenie mocy było zupełnie inne
od tego, które uzyskiwałem przez medytację po 15 latach treningu. Była to odczucie... najbardziej niezwykłej kobiety. Bardzo delikatna,
bardzo subtelna i łagodna moc płynąca od Najpiękniejszej Dziewczyny we Wszechświecie. Rozwaliło mnie to zupełnie. Czułem, jakby
mnie Ktoś przytulał, modlił się nade mną i szeptał prosto do serca, jak bardzo jestem kochany… Trwało to około 15 minut, po czym
widzący wstał, wziął mikrofon i zaczął opowiadać o tym, co Matka Boża mówiła, jak wyglądała...
Wtedy runął mi zupełnie obraz Maryi, który miałem wcześniej. Wcześniej wyobrażałem Ją sobie siedzącą na tronie, z berłem i
Dzieciątkiem na ręku, patrzącą gdzieś z daleka na ten świat, jako kogoś bardzo dalekiego ode mnie. Mówiło się zdrowaśki do Matki Bożej,
ale tak naprawdę zupełnie Jej nie odczuwałem. A tu słyszę, że Maryja wygląda mniej więcej na 17-18 lat, ma około 164 cm wzrostu,
niebieskie oczy, kruczoczarne włosy, jest niezwykle delikatna, ale moc, która płynie z Niej, z Jej spojrzenia jest niesamowita. Szczególnie
Jej oczy są niesamowite. Widzący nie wpadają w ekstazę z faktu, że widzą Matkę Bożą, tylko z olbrzymiego przeżycia w zobaczeniu, jak
Ona wygląda. Ivan mówi, że nazywa Ją piękną, ale to słowo w stosunku do Niej nic nie znaczy. Trzeba Ją zobaczyć, by zrozumieć. Jej
piękno nie jest stąd, nie jest z tego świata! Mówi, że nigdy nie widział piękniejszej Dziewczyny. Ona jest taka delikatna i taka piękna! Inna z
widzących mówiła to samo, że nie może znaleźć słów, by opisać Jej piękno, gdyż nie ma takiego piękna na ziemi. Nie ma żadnej osoby,
która by Ją przypominała. Ona jest zawsze piękniejsza. Gdy jest się przy Niej, ma się chęć tylko płakać ze szczęścia...
Napisałem później pracę licencjacką o objawieniach Matki Bożej w chrześcijaństwie. Okazało się, że w ciągu tych 2000 lat
wszyscy widzący Maryję widzieli praktycznie to samo - najpiękniejszą nastolatkę świata o urodzie i piękności takiej, że
2) niemożliwe jest opisanie Jej opisanie. Patrząc na Maryję człowiek całkowicie wymięka. Kto odkrył Maryję naprawdę, ten odkrył
promieniowanie Jej niesamowitej czułości i miłości, delikatności połączonej z niesamowitą mocą i wolą walki z szatanem. Taka jest Maryja
z Nazaretu, Największa Wojowniczka Boga. Gdziekolwiek Ona się pojawi, szatan jest miażdżony.
Po tym objawieniu ludzie padali sobie w ramiona. Zapanowała wielka radość i pokój. W tym stanie uniesienia ludzie zaczęli wracać do
swoich kwater, a ja, wstrząśnięty, postanowiłem sobie usiąść jeszcze przy tym kamieniu, pod krzyżem.
Tam powiedziałem Maryi:
"Jeśli to wszystko, co tutaj się dzieje, jest prawdą, a nie tylko moim emocjonalnym rozchwianiem, to
proszę Cię, Maryjo, abyś jeszcze raz przyszła i została tutaj ze mną, bo muszę coś bardzo ważnego w
życiu zrobić i muszę Ci o tym powiedzieć."
Siadłem sobie na kamieniu i powtórnie otrzymałem dar bardzo silnego odczucia Jej obecności… Siedziałem na tym
kamieniu, Ona siedziała obok mnie i opowiadałem Jej o wszystkim, o całym moim życiu, o przyszłości... Co to było za odczucie…
nie zapomnę tego do końca życia!
W końcu kumpel mówi: "Dominik, idziemy już na kwatery! Zobacz jak długo tu siedzimy...". Ja mówię: "Stary, daj spokój, jeszcze pół
godziny." A on na to: "Zobacz, która jest godzina." Ja patrzę na zegarek: 01:30 w nocy. Zdumiony nie wierzyłem, że siedziałem tam tak
długo… czas po prostu przestał dla mnie istnieć.
W końcu wróciliśmy na kwatery, a ja nie mogłem zasnąć. Cały czas, niesamowicie wzruszony postanowiłem to wszystko co odczuwałem
przelać na papier.
Napisałem list do Maryi, w którym oddałem Jej całe moje życie - swoją dziewczynę, sztuki walki, moich przyjaciół, całą moja
przyszłość, wszystkie plany na życie, które miałem. Schowałem ten list do kieszeni i dopiero wtedy usnąłem.
Na drugi dzień poszliśmy do jednej z widzących - Vicki. Ta opowiadała nam przepięknie o Matce Bożej, o przesłaniach Maryi do świata i
zakończyła niespodziewanie słowami:
"Jeśli ktoś chce coś szczególnego powiedzieć Matce Bożej, to dzisiaj wieczorem, kiedy Ona przyjdzie do mnie, dam Jej tę
informację od was. Dlatego, jeśli ktoś chce, to niech coś napisze i da mi, a ja Jej to przekażę." Szybko sięgnąłem do kieszeni i
pierwszy przekazałem Vicce mój list.
Wróciłem do domu, do Polskim w stanie niezwykłego duchowego przebudzenia. Nie rozstawałem się z różańcem,
zacząłem pościć o chlebie i wodzie, wyłączyłem telewizor, muzykę… Moi rodzice byli wtedy na rekolekcjach Oazy Rodzin. Zadzwonili
do mnie z pytaniem, jak tam było. Powiedziałem, że nie jestem w stanie tego opisać. Zaproponowali więc, abym do nich przyjechał i
wszystko im opowiedział... Na miejscu było około 60 osób - rodzin z małymi dziećmi i dwóch kapłanów. Kiedy zacząłem opowiadać o
Medjugorie, było około godziny 22:00. Skończyłem opowiadać gdzieś koło północy. Rodzice patrzyli na mnie takimi oczami, jakby zobaczyli
ducha. Obecni tam księża, którzy mnie znali, byli w niezłym szoku. Na końcu powiedziałem im, że tam - w Medjugorie - otrzymaliśmy
specjalne błogosławieństwo od Matki Bożej, które mamy przekazywać wszystkim innym, w celu nawracania ich i przyjęcia
błogosławieństwa Bożego. I jeśli chcą, to mogę im to błogosławieństwo przekazać.
Księża patrzą na mnie... - wyobraźcie sobie: koleś przyjeżdża nie wiadomo skąd i jakieś błogosławieństwo chce
przekazywać... Rodzice też za bardzo nie wiedzieli co się dzieje. Było tam kilkanaście małżeństw, które przy kawce słuchały tego
wszystkiego... I nagle zrobił się niesamowity harmider. Tamci pobiegli po inne małżeństwa, zaczęli budzić dzieciaki o 24:00, schodzić
się całymi rodzinami. Ja kładłem na nich ręce, błogosławiłem... co się tam działo...tyle pokoju i radości w sercach tylu ludzi…
Kiedy wróciłem do domu kręciłem okrążenia na różańczyku, jedno okrążenie za drugim, nie nudząc się, nie mogąc się nasycić modlitwą
odczuwając niesamowitą radość, szczęście i pokój serca. Szczególnie niezwykłe było doświadczenie pokoju serca, daru Ducha Świętego
od Maryi Królowej Pokoju. Zobaczyłem, że wyciszenie zmysłów, które uzyskiwałem w czasie medytacji zen, to zupełnie inne
doświadczenie niż pokój serca, dar Ducha Świętego.
Po dwóch dniach zadzwonił do mnie przyjaciel znad morza i mówi: "Słuchaj, od trzech dni trwa zgrupowanie karate, które
miałeś prowadzić. Gdzie ty jesteś?" Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałem. Zapakowałem kimono do plecaka i pojechałem. Na
treningu wszyscy spojrzeli na mnie zdumieni, ponieważ do czarnego pasa przy kimonie przywiązałem różaniec. Nic nie powiedzieli z
szacunku, a może i ze strachu, że dostaną bęcki za głupie uśmieszki, ale spojrzenia mieli przedziwne. Poprowadziłem trening jak zawsze,
czyli pokazywałem im, jak na pięćdziesiąt różnych sposobów można kogoś zabić, a potem wyjąłem swój różaniec i powiedziałem, że
dzisiaj nie będzie medytacji, tylko opowiem im o miłości Pana Boga do każdego z nich i opowiem, kim jest Matka Boża... I najciekawsze
było to, że tak słuchali mnie przez dwie godziny, a na końcu wszyscy chcieli przyjąć błogosławieństwo Matki Bożej. Tak więc kładłem na
nich ręce i przekazywałem je modląc się nad nimi.
Dużo by jeszcze opowiadać... Ponieważ byłem dosyć znany w środowisku młodzieżowym w Bydgoszczy, zaczęto mnie
zapraszać na różne rekolekcje. Głosiłem Słowo, mówiłem o Medjugorie, o Maryi. Bardzo dużo osób się nawracało, do tego stopnia, że
zaczęliśmy organizować pielgrzymki do Medjugorie - tylko dla młodzieży. Utworzyliśmy grupy medjugorskie Matki Bożej, gdzie młodzież
modliła się trzema częściami różańca dziennie i pościła o chlebie i wodzie w środy i piątki.
Działy się wielkie rzeczy, znaki i cuda nawróceń wręcz zdumiewających!
Kilka miesięcy później, będąc w Dębkach niedaleko Żarnowca, ćwicząc intensywnie na treningu karate, zacząłem odczuwać,
że wykonując techniki karate, przenika mnie złowrogi niepokój, nie wiadomo skąd. Trening, który kiedyś przynosił mi ogromną radość,
teraz nie wiedzieć czemu stał się odczuwaniem niewytłumaczalnego lęku i niepokoju. Straciłem cały pokój serca i radość, który miałem
dzięki modlitwie. Nie mogłem sobie z tym poradzić. Wiedziałem, że niedaleko mieścił się klasztor benedyktynek i pewnego dnia poszedłem
tam. Na furcie powiedziałem, ze chciałbym porozmawiać z jakąś mądrą siostrą. Po chwili wyszła do mnie jedna z sióstr, która tak na mnie
popatrzyła, uśmiechnęła się i powiedziała: "Czekałam na ciebie." Usiedliśmy sobie w pokoju i zaczęliśmy rozmawiać tak, jakbyśmy się znali
od zawsze. Na końcu powiedziała mi: "Słuchaj, Matka Boża ma dla ciebie wspaniały plan, ale tym, co cię od
Niej odgradza jest sztuka walki, którą trenujesz. Wybór należy do ciebie."
3) Byłem zdumiony… Myślałem, że będę przyprowadzał do Matki Bożej chłopaków, którzy sami od siebie nigdy do kościoła nie przyjdą
i to będzie taka fajna forma ewangelizacji, by poprzez sztuki walki doprowadzić ich do chrześcijaństwa.
Ale ona kręciła tylko głową i mówiła:
"Nie, to są dwa różne źródła mocy, nie można tego łączyć. Nie można być jednocześnie chrześcijaninem
i buddystą. Nie można trenować kogoś w bardzo brutalnych technikach walki, a jednocześnie otwierać się
na Moc Ducha Świętego, który jest Pokojem, Czułością, Łagodnością całkowicie pozbawioną agresji…".
Tak więc z ciężkim sercem, ale za wielką łaską Bożą podjąłem decyzję, że rezygnuję ze sztuk walki. Przyjechałem do
Bydgoszczy, zrobiłem walne zebranie związku i złożyłem rezygnację ze stanowiska dyrektora technicznego ds. karate. Nie wiedziałem, co
będzie dalej, ale moja decyzja była nieodwołalna.
Od tamtego czasu minęło przeszło 15 lat. Nadal przyjaźnię się z wieloma znajomymi z tamtego środowiska sztuk walk. Cały czas
trzymamy się razem. Moi najbliżsi przyjaciele, z którymi trenowałem przez wiele lat, są dzisiaj ewangelizatorami w Bydgoszczy; jeden w
środowisku biznesmenów, drugi już nie trenuje sztuk walki – zrezygnował z nich na rzecz sportów walki. Ma bardzo mocną sieć klubów
taekwondo w Bydgoszczy i tam również propaguje drogę życia chrześcijańskiego wśród młodzieży.
Kończąc moje opowiadanie, Matka Boża coraz głośniej wołała mnie, abym się Jej oddał. To było z miesiąca na miesiąc
coraz mocniejsze, coraz silniejsze, ale tak jak zawsze, było to: "Jeśli chcesz. Nie musisz, tylko jeśli chcesz." Bardzo delikatnie, cichutko,
aby nie przestraszyć, aby nie naruszyć wolnej woli, pytała:
"Czy chcesz być mój na zawsze, tylko dla mnie? Jeśli tego nie chcesz, będę cię kochać, będę cię
błogosławić, dam ci szczęśliwą rodzinę. Ale jeśli chcesz zostać moim ukochanym kapłanem, to będziesz
najbardziej szczęśliwy."
No i tak się stało. Rok później wstąpiłem do zgromadzenia salezjańskiego...
I tak, w wielkim skrócie, opowiedziałem Wam historię swojego powołania. Po wielu latach prowadzenia przez Maryję w życiu zakonnym,
doświadczałem wielkich walk z szatanem, ale na Niej nigdy się nie zawiodłem. Ona zawsze była, jest i będzie przy mnie i przyjdzie po mnie
w chwili śmierci, aby mnie przyprowadzić do Ojca Niebieskiego, tak jak to czyni każdego dnia już tu na ziemi - na modlitwie. Jej moc nad
szatanem jest druzgocząca, Ona ma całą moc Boga, aby zmiażdżyć szatana. Tak bardzo to widzę w posłudze uwalniania i egzorcyzmach.
W posłudze uzdrawiania widzę, że najpiękniejsze uzdrowienia dzieją się wtedy, gdy Ona prosi o nie Jezusa i Jezus dokonuje ich składając
nas w Jej ramionach. A jednocześnie widzę jak szatan przeraźliwie Jej się boi i zrobi wszystko, żeby wyeliminować Ją z życia i z serca
każdego dziecka Bożego. Widzę, że - tak jak w życiu ziemskim - relacje w rodzinie są wtedy najpiękniejsze, gdy dziecko ma kochąjącą
mamę i tatę... tak w życiu duchowym dziecko najpiękniej się rozwija, gdy ma kochającego Ojca Niebieskiego i Najwspanialszą Mamę
Maryję! Wtedy jest najbezpieczniejsze :)
Ks. Dominik Chmielewski
NIGDY NIE OPUSZCZAJCIE KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO!
Świadectwo, które każdy musi przeczytać - Świadectwo Wiosny Kościoła
Opowiem dzisiaj moją małą wielką historię, dlaczego pokochałem Kościół, takim jakim jest. Na moje szesnaste urodziny dostałem od mojej
babci prezent: książkę Marii z Agredy Mistyczne miasto Boże Tak wciągnęła mnie ta lektura, że zabierałem ją do szkoły i na lekcjach
czytałem pod ławką nie mogłem się oderwać. Któregoś dnia na lekcji języka polskiego, nauczyciel przyłapał kolegę jak pod ławką czytał
Wisłocką (starsze roczniki pamiętają z pewnością tę książkę) i pech chciał, że i mnie przyłapał na tej samej lekcji z moją książką. Staliśmy
się pośmiewiskiem całej klasy. Ba! całej szkoły. Jemu zapomniano to szybko, mnie to długo zapamiętano.
Poszedłem kiedyś do kościoła, ale nie do mojej parafii, lecz do innego, ponieważ
była Msza św. z wystawieniem Najświętszego Sakramentu. Ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu Kapłan opowiadał takie głupoty na temat Matki Bożej, że Fatima to wymysł,
sensacyjka właściwie zanegował wszystko, co związane było z Matką Bożą. Skończył
kazanie na tym, że balaski są niepotrzebne a tabernakulum trzeba przenieść do bocznej
kaplicy. Potem wystawił Najświętszy Sakrament i poszedł do konfesjonału. Po lekturze
Mistycznego miasta byłem ogromnie zbulwersowany jego słowami i poszedłem do niego do
spowiedzi, aby mi wyjaśnił, co miał na myśli. Opowiedziałem mu, że przeczytałem właśnie
książkę Marii z Agredy. O mało nie rozwalił konfesjonału wyrzucił mnie i nie dał mi
rozgrzeszenia. Osłupiałem, ludzie się na mnie gapili a ja zupełnie nie wiedziałem, co mam
robić.
Już miałem wyjść z kościoła, kiedy podszedł do mnie starszy siwy kapłan
(spowiadał po drugiej stronie). Przysiadł się do mnie i zapytał: Chcesz wyjść, młody
człowieku? Odpowiedziałem, że jest mi wstyd i głupio, że nie dostałem rozgrzeszenia.
Wtedy ten Kapłan pokazał mi palcem na Monstrancję i powiedział: Zobacz, Pan Jezus też
słuchał tego kazania, ale nie wyszedł. Pozostał w Kościele. Doznałem olśnienia. Oczy
napełniły się łzami, a ten kapłan położył rękę na mojej głowie i powiedział do mnie: Ja ciebie rozgrzeszam, a ty pozostań jeszcze chwilę i
podziękuj Panu Jezusowi. To był moment mojego nawrócenia i pokochania Kościoła, który cierpi i jest prześladowany.
Potem okazało się, że za jakiś czas ten kapłan, który tak negatywnie wypowiadał się o Matce Bożej zmarł nagle podczas
odprawiania Mszy Świętej, a ten starszy kapłan stał się moim przyjacielem nie tylko w konfesjonale. Tak wiele opowiedział mi o jego
przeżyciach, troskach, a przede wszystkim o braku zrozumienia. Ale ciągle powtarzał. Choćby w kościele w samym jego środku było stado
wilków i ujadały psy, jeśli w najmniejszej cząstce, w okruszynie będzie obecny Pan Jezus, nie wychodź z kościoła, jak kiedyś nie
wyszedłeś, chociaż zostałeś niesłusznie potraktowany.
PAN JEZUS ZEZWOLI NA JESZCZE WIĘKSZĄ OHYDĘ SPUSTOSZENIA W KOŚCIELE, ALE PAMIĘTAJ, NIE ZOSTAWIAJ GO POŚRÓD STADA WILKÓW.
Tym słowom tego świątobliwego Kapłana chcę pozostać wierny. Dlatego bronię Kościoła, pomimo tego, że jestem świadomy obecności
wszystkich Żydów, masonów, iluminatów, wilków, psów, bo wierzę, że Pan Jezus jest w Swoim Kościele i cierpi z tego powodu.
Słysząc, że niektórzy nawróceni nie chcą chodzić już do Kościoła przypomniała mi się ta historia, ponieważ nie mogę zgodzić się z tym, co
przeczytałem, że Pan Jezus jest na bruku i został wyrzucony z Kościoła (reakcja na słowa wypowiedziane przez księdza Piotra Natanka w
jednym z jego kazań). Skoro ktoś ma mnie do czegoś takiego przekonywać, to po co mam iść do pustych murów? Nie ma nic bardziej
gorszącego niż wmawianie, że Pan Jezus nie jest obecny w swoim Kościele!
Kiedy powszechnie wprowadzano Komunię św. na stojąco, zapytałem mojego kapłana, co mam robić, jak mam się zachować?
Powiedział mi bardzo mądrą radę. Podejdź do Komunii i przed samym przyjęciem Ciała Pana Jezusa, zapytaj Kapłana, czy
możesz uklęknąć, by uwielbić twojego Boga i Zbawiciela a tymi słowami zawstydzisz go. Tak też czyniłem i nigdy żaden kapłan
nie odmówił mi, nie grymasił, a nawet niektórzy robili krok do tyłu, abym mógł
uklęknąć na stopniach.
Kiedy ten starszy i mądry kapłan zmarł, dowiedziałem się, że prowadził swój duchowy
dziennik. Nie znam jego treści, ale mogę się tylko domyśleć. Opowiadał mi, że był
prześladowany, inni kapłani donosili na niego, był niesłusznie oskarżony o współpracę z
bezpieką i odsunięty od czynności kapłańskich (suspendowany). Chciał prosić o pomoc
kard. Wyszyńskiego, ale nie udało się. Jego jedyną nadzieją i pocieszeniem była
codzienna Msza Święta i cicha adoracja. Dopiero na krótko przed emeryturą
zrehabilitowano go i mógł publicznie odprawiać Msze św. oraz spowiadać.
Wczoraj także ktoś napisał, że chrześcijanin nie powinien używać rozumu, lecz serca.
Moim zdaniem powinien używać obydwu, ponieważ z rozumu wypływa mądrość a z
serca miłość! ( kat…..)
Oprac. Jerzy Poleszczuk
PIEKŁO
Fragmenty objawienia Jezusa – św. Faustyna Kowalska
153. ŚW. FAUSTYNA OPISUJE WIZJE DRÓG WIODĄCYCH DO PIEKŁA I DO NIEBA
W pewnym dniu ujrzałam dwie drogi: jedna szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki i różnych przyjemności. Ludzie
idąc tą drogą tańcząc i bawiąc się – dochodzili do końca, nie spostrzegają się, że już koniec. A na końcu tej drogi była straszna
przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść, jak szły, tak i wpadały. A była ich wielka liczba, że nie można
było ich zliczyć. I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami i kamieniami, a ludzie, którzy nią szli ze łzami
w oczach i różne boleści były ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej. A w końcu drogi był wspaniały
ogród przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały o
swych cierpieniach.
741. ANIOŁ ZAPROWADZIŁ ŚW. FAUSTYNĘ DO PIEKŁA
Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez Anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje
mąk, które widziałam: pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga; drugie - ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie - nigdy się już
ten los nie zmieni; czwarta męka - jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto
duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta męka - jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność; widzą się
wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka jest ustawiczne, towarzystwo szatana;
siódma męka - jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni
cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk, są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów, każda dusza czym grzeszyła, tym jest
dręczona w straszny, i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na
ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża.
Niech grzesznik wie, jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą; piszę o tym z rozkazu
Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie jako tam jest.
Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz
mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na piśmie. Szatani mieli do mnie wielką nienawiść, ale z rozkazu Bożego, musieli
mi być posłuszni. To com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam.
Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam
ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam
miłosierdzia Bożego dla nich. O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić
najmniejszym grzechem.
Źródło: Dzienniczek, Miłosierdzie Boże w duszy mojej – św. S. M. Faustyna Kowalska – Wydawnictwo Księży Marianów MIC, Warszawa 2005
Oprac. Jerzy Poleszczuk
Download