31 grudnia 1 J 2,18–21; Ps 96 J 1,1–18 Nadszedł siódmy dzień oktawy Bożego Narodzenia. Pamiętamy, że w święto Bożego Narodzenia była czytana ta sama ewangelia, Hymn o Słowie: Na początku było Słowo… W tym dniu zwracaliśmy uwagę na niezwykłą tajemnicę Wcielenia: Oto Bóg stał się Człowiekiem! Życie objawiło się! Dzisiaj, po kilku dniach, warto, czytając tę samą Ewangelię, zwrócić uwagę na dalszą jej część: W Nim było życie, a życie było światłością ludzi (J 1,4). Dla nas z pewnością najważniejsze jest to, co daje nam życie. Właśnie w Słowie jest życie i to życie dla nas! Było nam ono dane od początku jako światło, czyli coś, co pozwala się spokojnie poruszać po świecie, pozwala rozeznać, gdzie jesteśmy i dokąd dążymy. Człowiek posiadał na początku to rozeznanie, lecz je przez grzech zaciemnił. To dzisiejszy dramat nas wszystkich. Nie darmo Boże Narodzenie dokonało się w nocy. Światłość przyszła na świat w nocy. Podobnie noc była porą objawienia wielu zasadniczych tajemnic: w nocy dokonało się także zmartwychwstanie, czyli objawienie się nowego światła. Wszystko stało się w nocy, bo żyjemy w ciemności, do której sami doprowadziliśmy. Ale w dalszej części hymnu otrzymujemy optymistyczne stwierdzenie: Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi (J 1,9). Każdy z nas otrzymuje przy swoim narodzeniu światło. Każdy, to znaczy wszyscy ludzie, niezależnie od pochodzenia i wyznania! To niezmiernie ważne stwierdzenie. Czasem pokutuje u nas mniemanie, że światło otrzymujemy przez Ewangelię i nauczanie Kościoła. Owszem, otrzymujemy, ale nie bylibyśmy go w stanie rozpoznać jako światła, gdyby nie było w nas samych światła wcześniejszego, światła udzielonego nam przez Chrystusa przy naszym narodzeniu. To światło jest mieszkającą w nas tajemnicą. Święty Augustyn nazywał tę tajemnicę wewnętrznym nauczycielem. To dzięki niemu możemy poznawać prawdę, dobro i piękno. Inni nauczyciele, pośród nich nawet Kościół, są tylko pomocnikami w drodze. I tak np. dogmaty wiary nie tyle wykładają prawdę wiary, ile raczej strzegą jej nieskalanej tajemnicy. Sama prawda wiary jest ścisłą tajemnicą, nie do zgłębienia przez człowieka. Dogmat raczej odrzuca uproszczone rozumienie, niż stanowi pełny wykład samej prawdy. Tak samo jest w naszej drodze. Kościół, nauczyciele, przełożeni, kierownicy duchowi, spowiednicy stoją na straży naszego autentycznego przyjęcia tajemnicy Bożej Obecności. Jednak w dalszej części Ewangelii czytamy bardzo niepokojące zdanie: Na świecie było [Słowo], a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności a swoi Go nie przyjęli (J 1,10n). A swoi Go nie przyjęli. A my? Też się uważamy za „swoich”. Czy przyjmujemy Słowo? Przyjęcie nie polega na upartym deklarowaniu, że jesteśmy Jego uczniami. Czasem tacy „uczniowie” walczą o „wartości chrześcijańskie”, niszcząc i depcząc czyjąś godność. Ale w ten sposób właśnie Go nie rozpoznają i wręcz z Nim walczą. Wystarczy przypomnieć słowa Pana Jezusa o sądzie ostatecznym, w których daje jednoznaczne kryterium miłosierdzia okazanego człowiekowi, niezależnie od jego przynależności narodowej, religijnej itp. Co zatem znaczy, że Je przyjmujemy? Na to pytanie daje odpowiedź dalsza część hymnu: Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili (J 1,12n). Boże Narodzenie okazuje się uroczystością dotyczącą naszego nowego narodzenia z Boga. To narodzenie dokonuje się przez przyjęcie Słowa. Tego samego słowa, które oświeciło każdego z nas, kiedy na świat przychodziliśmy. Pomiędzy oświeceniem przez Słowo na początku a Jego przyjęciem przez nas rozwija się nasze życie. Cała wartość naszego życia zależy od tego, czy przyjmiemy to Słowo osobiście. Przyjęcie Go daje nam nowe narodzenie. A właściwie jest tak, jak mówi tekst hymnu: tym, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi. Przyjęte Słowo daje moc! Widać więc, że to my sami stajemy się dziećmi Bożymi, a Słowo daje nam do tego moc. W tym momencie spotykamy się z fundamentalną zasadą życia duchowego wyrażoną w formule: „łaska buduje na naturze”. Bóg nie robi niczego za nas. On nam daje łaskę, daje moc, abyśmy się stali. Od nas zależy, czy tę łaskę, moc, podejmiemy i ją wykorzystamy. Wróćmy jeszcze do wspomnianego związku pomiędzy: Słowem, które oświeca każdego człowieka, gdy na ten świat przychodzi i otrzymaniem mocy przez przyjęcie tego Słowa. W teologii moralnej wyraźnie mówi się o tym, że „sumienie jest względnie absolutnym kryterium naszego działania”, tzn. że zawsze trzeba się kierować sumieniem w swoim postępowaniu, choćby nawet było ono błędne. Oczywiście mamy obowiązek właściwie kształtować swoje sumienie na podstawie poznawania obiektywnych wartości, tradycji i nauczania Kościoła, jednak zawsze powinniśmy się ostatecznie posługiwać własnym sumieniem. Ponadto Pan Jezus, mówiąc o sądzie ostatecznym, nigdy nie podaje jako rozstrzygającego kryterium przynależności narodowej czy religijnej. Takim kryterium jest zawsze wrażliwość sumienia. Nie dość na tym – kiedy mówi o przynależności do Niego, nakazuje „słuchanie słowa Bożego i wypełnianie go”. Jeśli uważamy, że sumienie jest słuchem naszego serca, to i tutaj spotkamy to samo kryterium przynależności: słuchanie w sumieniu. Kościół, sakramenty, nauczanie, przekaz Ewangelii winny jedynie służyć otwarciu naszego serca na osobiste przyjęcie Słowa. Na koniec przypomnę znane, może nawet banalne, słowa Adama Mickiewicza: Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie. Obyśmy nie byli tymi, którzy Go nie przyjęli, nie pozwolili Mu się narodzić w naszych sercach.