Wiadomość z Ziemi 1. Ziemska sonda W 1977 roku amerykańska agencja kosmiczna NASA, wystrzeliła z powierzchni Ziemi bezzałogową sondę Voyager 1. Program miał na celu dostarczenie ludziom podstawowych informacji o budowie pobliskich planet – Jowisza i Saturna wraz z ich księżycami. Gdy sonda wykonała to zadanie oraz opuściła Układ Słoneczny, rozpoczęła zbieranie danych na temat właściwości fizycznych przestrzeni międzygwiezdnej. Stosując technikę przyspieszania w polach grawitacyjnych dużych ciał niebieskich takich jak Jowisz, osiągnęła prędkość 17 km/s i tym samym stała się najszybszym, a wkrótce po tym również najbardziej oddalonym od Ziemi, obiektem wysłanym przez człowieka w kosmos. Około 2025 roku na statku skończy się pluton, który jest jego jedynym źródłem energii. Pozbawiony zasilania pojazd, jednak wciąż będzie lecieć pełniąc swoją ostatnią misję. Otóż na pokładzie maszyny, oprócz aparatury naukowej, zainstalowano także dwunastocalową, pozłacaną płytę gramofonową. Zawiera ona zdjęcia i dźwięki ukazujące naszą planetę oraz ilustracje przedstawiające położenie Ziemi we wszechświecie i model ludzkiego DNA. Została zamontowana po to, by przekazać potencjalnemu odbiorcy informacje o ludzkiej cywilizacji. Zaś tym odbiorcom ma być inna cywilizacja, która będzie wstanie odtworzyć treść płyty. Więc sonda Voyager 1 z każdym dniem coraz bardziej zagłębia się w czarną otchłań wszechświata, niosąc w nieznane, wiadomość z planety Ziemi. 2. OSLK (5 milionów lat przed powstaniem życia na Ziemi) Zadokowaliśmy. Usłyszałem krótki komunikat jednego z pilotów o tym, że udanie przybyliśmy na stację. Wysokość orbity stacji to trzysta siedemdziesiąt kilometrów nad lądem; na tę wysokość lecieliśmy dokładnie dwadzieścia minut, w dzisiejszych czasach to już norma. Rozpiąłem pas i od razu zacząłem odlatywać od fotela; trudno obejść się bez grawitacji, pomyślałem. Przytrzymałem się, więc jego oparcia, poczekałem aż dwie osoby lecące razem ze mną wyjdą, a następnie sunąc w powietrzu przedostałem się do komory ciśnień. Wyrównywanie ciśnienia trwało zaledwie dziesięć minut, po tym czasie masywny właz, służący jako „drzwi” do środka stacji, otworzył się. Za nim ciągnął się okrągły, nieskazitelnie biały korytarz, który oświetlał długi pas lamp umieszczonych na suficie. W tym korytarzu stało, a raczej unosiło się siedem postaci. Zazwyczaj na OLSK, czyli Orbitalnej Stacji Laboratorium Kosmicznym, przebywa siedem osób. Co pół roku przylatuje tu prom i wymienia pięciu kosmonautów. Tylko pięciu, ponieważ dwóch zostaje, by pomagać i nadzorować nowo przybyłych; ta dwójka wróci na planetę przy następnej okazji, mieszkając na stacji cały rok. Dzisiaj to ja jestem częścią nowej załogi, tyle że nasza grupa nie wiedząc czemu, składa się jedynie z trzech osób. Cel każdej misji jest inny. Najczęściej chodzi o sprawdzenie, jak dane związki chemiczne reagują z innymi w warunkach kosmicznych, ale za każdym razem załoga wie, po co leci na orbitę Marsa. Z nami jest inaczej. Nie dość, że nikt z nas nie ma pojęcia, jakie zadanie ma tu do spełnienia, to dodatkowo poprzednia misja została skrócona do niecałych dwóch miesięcy. O tym, że mam gdziekolwiek lecieć dowiedziałem się, gdy byłem w domu na zasłużonym urlopie. Ktoś z dowództwa lotów kosmicznych zadzwonił do mnie i powiedział, że mam lecieć na OSLK jeszcze tego samego dnia. Oczywiście zgodziłem się, bo zaproponowali mi niezłą sumkę, za wywiązanie się z zadania, którego jeszcze nie znam. Najbardziej zastanawiam się nad tym, do czego w ogóle mogę się przydać na tej stacji. Laboratorium Kosmiczne, jak sama nazwa wskazuje, przeznaczone jest dla naukowców. A ja? No właśnie, ja jestem jedynie pilotem statków kosmicznych, może całkiem niezłym, ale to bez znaczenia. W każdym razie nie mam nic wspólnego z tym miejscem. - Witajcie na OSLK - te słowa wyrwały mnie z lekkiej zadumy; wypowiedział je mężczyzna z siedmioosobowej grupki, który otworzył właśnie właz. Tak jak wszyscy obecni w tym pomieszczeniu, miał na sobie przepisowy, niebieski kombinezon. - Jestem Dimitri, a to Travis, nas dwóch będzie razem z wami brało udział w kolejnej misji, a to reszta, która za chwilę wróci na Marsa - tu zaczął wskazywać i wymieniać imiona osób, unoszących się obok niego. Jedno imię zwróciło moją uwagę, Dave – mój imiennik. - Witamy – w odpowiedzi odezwał się przewodniczący naszej ekipy – mam na imię Jack, to jest Dave i Kristin – Kristin była jedyną kobietą w naszym składzie i to na szczęście niebrzydką. Potem nastąpiło uściskanie rąk każdego z każdym, krótka rozmowa i pożegnanie. Gdy nasi poprzednicy wyruszyli w drogę powrotną, Dimitri zwrócił się do naszej trójki. - Więc od czegoś musimy zacząć – zastanowił się i znowu zaczął mówić – chodźcie, oprowadzimy was po stacji. Wszyscy zgodnie ruszyliśmy za nim. Na początku było nam trochę nieporęcznie, ponieważ pomimo, że podręczne torby, które mieliśmy zarzucone na ramiona, nie posiadały żadnego ciężaru w stanie nieważkości, to jednak gdy chciałem odepchnąć się od ściany, bagaż ciągną mnie w drugą stronę. Jednak jakoś dałem sobie radę i podążałem za nowym przewodnikiem. - Odcinek, który właśnie przebyliśmy – rzekł Dimitri zatrzymując się – jest jedynym miejscem na stacji, gdzie możecie doświadczyć braku grawitacji. No chyba, że najdzie któreś z was chętka na spacer w próżni. W każdym razie znajduje się tu tylko jedno pomieszczenie badawcze. Za tą czerwoną linią – wskazał na wspomnianą linię - jest już pełna grawitacja, taka jak na Marsie. Uzyskujemy ją oczywiście przez obrót tej części stacji, wokół własnej osi. W ten sposób tworzy się siła odśrodkowa, która przyciąga nas do podłoża. Zresztą, chyba każdy tu obecny wie jak to działa. Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bowiem Dimitri rozpoczął demonstrację. Przed czerwoną linią zatrzymał się, złapał metalowe poręcze ciągnące się po bokach korytarza i przekroczywszy granicę, z brzękiem opadł na podłogę. Zrobiłem to samo, a właściwie chciałem zrobić, ponieważ zapomniałem złapać się poręczy i w rezultacie nagle zacząłem spadać z wysokości, co niestety skutkowało bolesnym kontaktem z podłogą. Musiało to wyglądać bardzo komicznie, skoro wszyscy naraz, wybuchnęli gromkim śmiechem, włącznie ze mną. Nie wiem dlaczego, choć latałem w kosmos tyle razy i tyle razy miałem kontakt ze sztuczną grawitacją, to tyleż razy zapominałem o ostrożnym przekroczeniu granicy między przyciąganiem w dół, a nieważkością. Kiedy już wszyscy przeszliśmy przez ową granicę, dostaliśmy się do miejsca, w którym nasza droga dobiegała do drugiego korytarza. Ten, którym dotychczas szliśmy, skończył się, a nowy szedł w poprzek poprzedniego. Gdy stanąłem na jego środku i rozejrzałem się na obie strony, zauważyłem, że korytarz nie jest już okrągły jak wcześniej, lecz zwyczajnie prostokątny tak jak u mnie w domu. Zobaczyłem, że wznosi się po obu stronach do góry tak, że nie widziałem jego końca. Teraz dotarliśmy do głównej części OSLK – dla odmiany odezwał się Travis. - Jeżeli pójdziecie głównym korytarzem na przykład w lewo, to po jakimś czasie wrócicie w to samo miejsce z prawej strony. Droga zatacza po prostu koło, tak jak kołowrotek w klatce chomika, z tą różnicą, że w tym przypadku kołowrotek obraca się niezależnie od tego, czy ktoś po nim chodzi. W takich warunkach na pewno łatwo trenuje się bieganie – powiedziała Kristin. Pewnie tak, ale przez wzgląd na regulamin i nasze wspólne bezpieczeństwo, tutaj nie jest to możliwe. Kolejnym etapem „wycieczki” było odwiedzenie pomieszczeń dla załogi, gdzie zostawiliśmy swoje bagaże. Następnie po kolei oglądaliśmy tak zwany pokój dzienny, jadalnię, łazienkę, śluzę służącą do opuszczenia stacji w nagłych wypadkach, pomieszczenia laboratoryjne oraz salę konferencyjną, w której mieliśmy możliwość, kontaktowania się z Marsem i wspólnej dyskusji. W tym miejscu zostaliśmy. Nasi zwierzchnicy, czyli Dimitri i Travis wskazali nam miejsca przy obszernym, prostokątnym stole. Nie wiedzieć czemu moją uwagę zwrócił fakt, iż fotele były bardzo wygodne. Pierwszy zaczął mówić Travis. Pewnie zastanawiacie się co robicie w tym miejscu, czyż nie? Oczywiście, że tak – odpowiedzieliśmy wszyscy w tym samym momencie. Otóż wczoraj wieczorem, jeden z wielu teleskopów kosmicznych systemu SOM – (System Ochrony Marsa) – służących do ochrony naszej planety przed skałami i innymi odpadkami pochodzenia kosmicznego, wychwycił dziwny obiekt, nie jestem wstanie podać jego wymiarów, ale jest on dość mały. Dzięki temu, że system został ostatnio rozbudowany, udało się zauważyć coś tak niewielkiego. Czyli opuściliśmy nasze domy z powodu jakiejś skały? - ze zdziwienia aż przerwałem wykład. No właśnie i w tej chwili dochodzimy do sedna. Taka mała skała nigdy nie zwróciłaby naszej uwagi, gdyby nie jeden istotny szczegół. Mianowicie kształt tego obiektu. Jeśli to naprawdę jest skała, to chyba wyrzeźbiona przez samego Boga. Dimitri, możesz? Dimitri podszedł do komputera, stojącego w kącie pomieszczenia, a następnie odpowiednio poruszając ręką w powietrzu, uruchomił nie małej wielkości ekran, który zajmował całą powierzchnię ściany naprzeciwko wejścia do sali. Na czarnym tle nicości, zobaczyliśmy nieco rozmazany ale czytelny obraz, przedstawiający jakiś obiekt. To zdjęcie wywarło wielkie poruszenie na sali. Ten biały element po środku, to jak sądzimy, jest antena – zaczął mówić Dimitri. - Jest ona bardzo podobna do naszych odbiorników radiowych i myślimy, że właśnie za jej pomocą obiekt komunikuje się z mniemaną bazą. Poczekaj chwilkę – tym razem przerwał Jack. - Jeśli się nie mylę, rozmawiamy teraz o statku innej cywilizacji? - raczej to stwierdził, niż zapytał. Na to wygląda – odpowiedział Dimitri. A czy Oni… są na pokładzie – spytał z niedowierzaniem? Tego nie jesteśmy pewni, ale to możliwe. Tak czy owak wasza, a raczej powinienem powiedzieć nasza misja, polega na przechwyceniu tego statku i dokładnym zbadaniu. A teraz – przejął pałeczkę Travis – dowiecie się dlaczego akurat wy, a nie kto inny. Ty Kristin jesteś znanym na cały świat chemikiem, więc po udanym przechwyceniu, zbadasz z czego zbudowany jest statek. Dave – zwrócił się do mnie – może cię zaskoczę, ale twoje umiejętności pilota przydadzą się bardzo. Mało osób wie, że stacja, na której się znajdujemy, ma wbudowany system sterowania. Będziesz nią tak sterował, aby „złapać” naszych gości. Jack znasz się na biochemii, fizyce, matematyce oraz studiowałeś sporą część języków świata. Dzięki temu, jeżeli znajdziemy jakiekolwiek napisy czy choćby symbole, to właśnie ty będziesz naszym tłumaczem, dobrze? Prawdę mówiąc, jestem zaskoczony... - pomyślał chwilkę – ale zrobię wszystko co w mojej mocy, by prawidłowo wywiązać się z mojego zadania. Ja – ciągną Travis – znam OSLK jak własną kieszeń, toteż wskażę wam co i jak, a obecny ze mną Dimitri jest specem od technologii. Rozpracuje każde urządzenie, nawet to pochodzące z innego świata. Teraz wiecie już prawie wszystko – odezwał się Dimitri. - Mieliśmy wam jeszcze przekazać, że organizacja lotów kosmicznych bardzo przeprasza, że nie dali wam dużo czasu na pakowanie i że nie poinformowali was o celach misji wtedy, kiedy jeszcze byliście na Marsie; obawiali się, że komuś powiecie o całym przedsięwzięciu, a sami dobrze wiecie, iż kosmici są tematem tabu u dziennikarzy. Obiekt leci z prędkością około dwóch kilometrów na sekundę i dotrze do nas za niecałe trzy godziny, więc musimy działać szybko. Chciałem jeszcze powiedzieć, że bierzemy udział w najważniejszym odkryciu w historii Marsa, więc proszę, nie zawiedźcie. Jakieś pytania? spytał. Tak, jedno – zabrała głos Kristin. - jakim sposobem mamy zatrzymać obiekt, pędzący z taką prędkością? Zaraz się przekonacie. 3. Międzygwiezdny Podróżnik Otóż plan, wbrew pozorom był prosty. Okazało się, że pięciu astronautów, których spotkaliśmy wchodząc na stację, nie odleciało od razu z powrotem na Marsa. Podczas, gdy my zapoznawaliśmy się z budową OSLK, oni w tym samym czasie, razem z pilotami wyładowali z luku bagażowego promu kilka elementów potrzebnych do tego, aby projekt się powiódł. Plan polegał na umocowaniu pod stacją dwóch wielkich siatek. Pierwsza miała za zadanie wyhamowanie statku przy zderzeniu, po czym miała się zerwać. Druga musiała się owinąć wokół obiektu i połączyć go ze stacją za pomocą stalowych lin. Oczywiście te czynności nie spowodują zatrzymania tajemniczego obiektu, który nas i tak za sobą pociągnie i właśnie tutaj wkraczam ja. Pilotując stację, muszę użyć wstecznego ciągu tak, aby wyhamować OSLK wraz z przywiązanym statkiem. Najlepiej to tej czynności byłoby użyć promu lecz poziom jego paliwa był niewystarczający, a jego konstrukcja nie pozwalała na przytwierdzenie siatek. W chwili obecnej siedzę już za sterami. Widzę rozmazaną kropkę, która z sekundy na sekundę powiększa się. Z wyczuciem tak manewruję drążkiem, by obcy statek uderzył w siatkę. Do kontaktu pozostały dokładnie dwie minuty. Serce wali mi jak młotem, ale staram się uspokoić i skupić. Nagle zarzuciło mnie mocno do przodu pomimo, że byłem przypięty dwoma grubymi pasami. Spojrzałem na umocowany przed moimi oczami ekran i zobaczyłem, że obiekt znajduje się w siatce. Szybko pociągnąłem drążek do tyłu. Wszystkie silniki wsteczne stacji zostały uruchomione na całą moc. Trzymając wciąż drążek, zerknąłem na drugi ekran. Nasza prędkość to tysiąc kilometrów na godzinę. Nie jest źle – pomyślałem – obiekt zwolnił już siedmiokrotnie. Prędkość wciąż malała i malała aż... zatrzymaliśmy się! Wszyscy, którzy stali za moimi plecami, zaczęli bić brawa. Nie ukrywam, że byłem z siebie dumny, iż mi się udało. Teraz zacząłem wracać na orbitę. Gdy to zrobiłem, reszta mojej drużyny wyszła na zewnątrz przez śluzę dla towarów, która jest znacznie większa od głównej. Musieli przestawić obiekt na stację, aby było można go dokładnie zbadać. Razem ze mną na stacji został Travis, który zajął się przygotowaniem naukowych preparatów. Całe to napięcie, nieźle mnie zmęczyło. Powieki stawały się coraz cięższe i cięższe, aż wreszcie usnąłem. Dave! Dave, obudź się! - usłyszałem wołanie. Nieprzytomnie spojrzałem za siebie i zobaczyłem Travisa. O co chodzi? - spytałem sennym głosem. Pora żebyś zobaczył wyniki naszej wspólnej pracy. Nieźle przysnąłeś. Minęło sześć godzin, odkąd po raz ostatni cię widziałem. Aż sześć?! - byłem zdumiony. Spojrzałem na zegarek. Nie mylił się, przespałem całe sześć godzin. No trudno, widocznie było warto. Poszedłem posłusznie za Travis’em do miejsca, w którym spoczywał obiekt oraz moi towarzysze. Panowała tu nieważkość. Najlepiej byłoby przetransportować tę maszynę do pomieszczenia ze sztuczną grawitacją, ale niestety nie było to możliwe. Wszedłem do środka. Pomieszczenie było dobrze oświetlone. Na środku leżał cel naszej ciężkiej pracy. Pomimo, że wcześniej widziałem jego zdjęcia, to i tak ten widok wywarł na mnie wielkie wrażenie. Fakt, iż znajduję się w tym samym pomieszczeniu, co maszyna stworzona przez inną cywilizację, przez kosmitów, na których dowodów na istnienie, doszukiwała się każda osoba na Marsie oraz uzmysłowienie sobie tego wszystkiego, lekko mnie przerosło. Z wrażenia aż musiałem usiąść na krześle. Zdziwiłem się okropnie, gdy zauważyłem, że nie mogę tego zrobić. Zapomniałem jak jakiś nowicjusz o nieważkości. Gdy się wreszcie opamiętałem, mogłem przyjrzeć się dokładniej obiektowi. Był raczej większy niż przewidywałem. Główna część to po prostu czarny, dziesięcioboczny pierścień; na nim przymocowany jest biały talerz anteny, którą widzieliśmy na zdjęciu. Jego średnica wynosi około trzy metry. Od kadłuba rozpościerają się trzy dziesięciometrowe wysięgniki, każdy zwrócony w inną stronę. Czarny pierścień w jednym miejscu miał otwartą klapę, a nad stołem pod ścianą unosiły się różne przedmioty, którymi zajmował się Dimitri. Podleciałem do niego. Co już wiemy? - zapytałem bez zbędnych uprzejmości. O! Jesteś wreszcie – powiedział. – Dowiedzieliśmy się już sporo o tym cudeńku. Dobrze, robimy krótką przerwę. Musimy opowiedzieć Dave'owi czego się dowiedzieliśmy – zwrócił się do reszty zapracowanej grupy. - A więc tak, już wiemy, że na pewno żadnych obcych nie ma na pokładzie tego statku. Udało nam się ustalić, że jest to raczej sonda wysłana w kosmos w celu zbadania jakiegoś obiektu. Świadczą o tym różne urządzenia, znajdujące się nad stołem – spojrzałem na stół. Rzeczywiście unosiły się nad nim przeróżne urządzenia, ale żadnego z nich, nigdy wcześniej nie widziałem. - Najbardziej zaskakującą rzeczą jest sam fakt, że ja byłem w stanie rozgryźć te urządzenia. Przecież obca cywilizacja, mieszcząca się najpewniej miliony lat świetlnych stąd, powinna się diametralnie różnić od naszej. A tu proszę, mechanizmy takie same jak u nas. Udało mi się nawet odgadnąć jak działa ten element – wziął do ręki małe, na wpół otwarte pudełko. - To jest termometr. Zwyczajny elektroniczny termometr. Kristin jeszcze nie ustaliła z czego jest zbudowana ta sonda, ale już wie, że są to materiały podobne do tych, które są używane przez nas na Marsie. Z kolei Jack znalazł przedmiot, który nas najbardziej zainteresował. Opowiedz mu o tym Jack. Nie spodziewałem się, że znajdę tu zajęcie dla siebie, a jednak – zaczął. Wziął do ręki płaski, okrągły, złoty przedmiot. - Na tym czymś są wyryte różne symbole. Rozpoznałem w nich podstawowe i uniwersalne wartości fizyczne. Jest tu na przykład podany symbolem czas przejścia wodoru z jednego stanu w drugi. Myślę, że ten przedmiot jest nośnikiem informacji i że ktoś chciał, abyśmy to znaleźli. Jeżeli uda nam się uzyskać dostęp do informacji zawartych na tym czymś, to prawdopodobnie wreszcie zobaczymy’ jak oni wyglądają, ponieważ może są tu zapisane jakieś obrazy – wziął głęboki wdech i znowu zaczął mówić. - najbardziej zainteresował mnie ten rysunek – wskazał na jakiś wykres. - Przedstawia on w jasny sposób lokalizację miejsca, z którego została wysłana sonda. I co? Jak daleko to stąd? - zapytałem. Nie mogłem uwierzyć, że wiedzą już nawet to. Ziemia – odpowiedział. Co ziemia? - nie wiedziałem o co mu chodzi. Ta obca cywilizacja mieszka na planecie zwanej Ziemią. Wiem jak się nazywa ta planeta, ale przecież... Ziemia to naga skała. Nie ma na niej żadnego życia. A poza tym, on przecież nadleciał z przeciwnej strony! – nie dowierzałem. A jednak. Nie mogę się mylić. Jest to czytelnie przedstawione. Nie wierzę – byłem uparty. Dwie przeciwne rzeczy po prostu nie mogą się łączyć. Dave, uspokój się – odezwał się Dimitri. - Przed chwilą kontaktowaliśmy się z dowództwem na Marsie. Według naukowców ta maszyna nadleciała z kierunku gwiazdozbioru wężownika, w którym znajduje się czarna dziura. I co z tego? - nie zrozumiałem. Według niektórych naukowców, jeżeli dowolny obiekt przeleci przez czarną dziurę, to ta czarna dziura może posłużyć za portal, umożliwiający błyskawiczną podróż z jednego punktu do drugiego lub też portal, który pozwala podróżować w czasie – wyjaśnił. Nie rozumiem. Astronomowie i fizycy z Marsa są zgodni, Dave – teraz mówił bardzo powoli. - Ta sonda została wysłana z Ziemi, w czasie kiedy na tej planecie istniało życie. Było to w przyszłości albo przeszłości. Sonda podróżowała przez wiele milionów lat do czarnej dziury, po czym przelatując przez nią cofnęła się w czasie lub też przeskoczyła w przyszłość, wyleciała z czarnej dziury z tej samej strony, z której wleciała, toteż zaczęła wracać do domu. Mieliśmy wielkie szczęście, że planety były tak ustawione, aby ten statek kosmiczny nie rozbił się na Ziemi, ale został przechwycony przez nas – Dimitri skończył mówić, a ja musiałem zebrać myśli. Czy to oficjalna wersja wydarzeń? - spytałem. Tak – odpowiedzieli wszyscy, widocznie zmęczeni moim niedowiarstwem. Jeszcze raz spojrzałem na sondę, a potem przypomniałem sobie obraz Ziemi taki, jaki zapamiętałem ze szkoły – wielkie pustkowia, naga skała i potoki lawy spływające po zboczach wulkanów. Następnie przywołałem obraz Marsa – zielony, pełen wód i oceanów oraz co najważniejsze, pełen życia. Czy te dwie różne planety, kiedyś wyglądały lub też będą wyglądać identycznie? Jeżeli tak, to okaże się, że we wszechświecie nie jesteśmy sami. Artur Drabkowski kl.3f II miejsce w szkolnym konkursie literackim w roku szkolnym 2014/2015