Rozmowy - Starzaki

advertisement
Rozmowy
__________________________________________________
____
Grzegorz Pawlak
Reszta kreacji należy do mnie
Rozmowa z Grzegorzem Pawlakiem, aktorem Teatru Powszechnego, najbardziej wziętym
łódzkim aktorem dubbingującym filmy.
Grzegorz Pawlak (ur. 1961) jest aktorem Teatru Powszechnego. Można go było oglądać m.in.
w "Kiedy kota nie ma...", "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie". Zagrał w kilku filmach
fabularnych ("Szabla od komendanta" Jana Jakuba Kolskiego). Jego głos można usłyszeć w
wielu filmach animowanych: "Dżungla" (Lew Sebastian), "Asterix i Wikingowie"
(Timandaf), "Bambi 2" (Książę), "Madagaskar" (Skipper), "Zorro" (Zorro). Już niebawem
wejdzie na ekrany "Sezon na Misia". Ponadto Pawlak reżyseruje, uczy aktorstwa i maluje.
Śpiewał w zespole rockowym. Ma stronę internetową - www.grzegorzpawlak.com.
Krzysztof Kowalewicz: Swój głos traktuje Pan jak skarb?
Grzegorz Pawlak: Raczej dar, który dostałem i mogę coś z nim zrobić. Dbam o gardło, ale nie
histerycznie. Tylko jak czuję chrypkę, to staram się ograniczyć palenie.
Słychać Pana na każdym kroku, ale mało kto wie, jak Pan wygląda. Chciałby Pan być
rozpoznawalny na ulicy?
- Pewnie, ale nie za wszelką cenę. Najważniejsze jest, żeby mieć coś do powiedzenia, chociaż
dzisiaj to się coraz mniej liczy. Dla mnie największa wartość to człowiek z jego przeżyciami,
duszą. Nie chcę rozmieniać się na drobne. Na razie robię to, co robię. Mam szczęście, bo
bardzo to lubię i jak powiedział ktoś bardzo mądry dawno, dawno temu: "Kto sobie dobrze
wybrał pracę, nie przepracuje w życiu ani dnia". Jestem wdzięczny losowi, że również mnie
to spotkało. Może będę miał szansę pokazać szerszej widowni inne umiejętności warsztatu
aktorskiego. Mam na myśli jakąś dużą filmową produkcję. Chociaż praca w dubbingu też jest
formą zawodowego wyzwania. Jedni są świetni na scenie czy przed kamerą, ale zupełnie nie
sprawdzają się przy podkładaniu głosów. Do dubbingu potrzebny jest słuch, umiejętne
operowanie głosem, czasami śpiew, synchronizacja wypowiedzi z tym, co jest na ekranie i
najważniejsze - umiejętność oddania charakteru postaci. Czyli trzeba, jak mówił Norwid,
odpowiednie dać rzeczy słowo.
Filmy dubbingują niemal ci sami aktorzy. To środowiskowa mafia?
- Nie ma czegoś takiego! Wszędzie mówi się o mafiach: w rządzie, w telewizji. Też tak
kiedyś myślałem. Jako człowiek kompletnie z zewnątrz przyniosłem demo, pewnego dnia
zostałem sprawdzony i się udało. Pracuję w otoczeniu otwartych, wspaniałych ludzi. Między
dubbingującymi aktorami nie ma chorej konkurencji i wyrywania sobie ról, jak to się czasem
dzieje w teatrze czy filmie. A poza tym decyzje o tym, kto ma zagrać, w większości zapadają
za granicą. Nawet pracujemy przeważnie osobno spotykając się tylko na chwilę, podczas scen
zbiorowych.
Pracując nad dubbingiem zna Pan cały film, zanim trafi na ekran.
- Ależ skąd. To jest utrzymywane w ścisłej tajemnicy do momentu premiery. Oglądam tylko
sceny ze swoich bohaterem. Kiedy pracuję nad filmem, reżyser mówi mi w kilku zdaniach,
jaki jest bohater, którego mam zagrać. Na tym się kończą wskazówki. Reszta kreacji należy
do mnie. Jeśli ma się obycie w dubbingu i umiejętności zawodowe, to takie skąpe informacje
w zupełności wystarczają do stworzenia postaci. Np. w "Madagaskarze" najpierw
zażartowałem, jakby to było, gdyby mój bohater mówił do swoich podwładnych jak Marek
Kondrat w "Ekstradycji" albo Bogusław Linda w "Psach". Ktoś powiedział: "Ale to pingwin".
A ja na to: "I o to chodzi!." Sprostałem nawet bardzo niecodziennemu dubbingowi, w jednym
filmie podkładałem głosy kilkunastu postaci. Czasem pomyliłem konia z kaczką, wtedy
musiałem powtórzyć tekst, ale to była wielka lekcja warsztatu.
Jest Pan rozżalony, że nie podkładał głosu w jakimś filmie?
- Żałuję, że nie byłem w polskiej obsadzie "Shreka", ale wtedy jeszcze nie istniałem w
hollywoodzkim świecie dubbingu. No, ale "Madagaskar" też miał niezłą oglądalność. Poza
tym w filmach animowanych główna rola niekoniecznie jest najwdzięczniejsza i najlepiej
zapamiętana przez widzów. W "Bambi 2" zagrałem jednego z czołowych bohaterów, ale dużo
większy oddźwięk miał mój pingwin z "Madagaskaru". To kompletny wariat, a ludzie lubią
śmiesznych, oryginalnych bohaterów.
Nie przeszkadza Panu, że na premierze siedzą wokół Pana widzowie, którzy ledwo wystają
poza fotel?
- Coraz częściej na animacje chodzi dorosła publiczność. Czasem dziecko jest niemal
zaciągane siłą i stanowi jedynie pretekst, żeby dorosły obejrzał wesołą kreskówkę. Niektóre
dowcipy będą zrozumiane tylko przez dorosłych, inne raczej bawią maluchów. Zdarzają się
też kwestie, które każdy odbierze na swój sposób. Np. gdy jakaś postać mówi: "W naszym
lesie panuje prawo i sprawiedliwość", to młodzi i starsi zrozumieją to inaczej. Dla
oglądalności filmu tak samo ważna jest dobra fama o filmie wśród dzieci, jak i dorosłych.
Czy animowane hollywoodzkie produkcje jeszcze wychowują dzieci?
- Uważam, że np. "Dżungla" tak, bo uczłowiecza postać ojca. W dzisiejszych czasach dużo
częściej mówi się o matkach. W "Dżungli" Lew Sebastian, którego głos podkładałem, nie jest
ideałem. Popełnił błąd, stara się go naprawić i tym zdobywa serce syna.
No ale są też kreskówki, gdzie mamy bekanie, pierdzenie, a nawet erotyczne dowcipy.
- To specyfika naszych czasów. Przecież dziś nie trzeba mieć głosu, żeby śpiewać. Epoka
"Misia Colargola" oraz "Bolka i Lolka" minęła bezpowrotnie. Trudno żeby w czasach, gdy
dzieciaki siedzą pół dnia przed komputerem, Pomysłowy Dobromir pokazywał, jak można
zrobić żarówkę z plasteliny. Zmienił się język, sposoby komunikacji, zacierają się różnice
między 25 a 40-latkiem. Czasami ten młodszy jest szefem starszego. W tej zmieniającej się
rzeczywistości trzeba również unowocześniać sposób dotarcia do młodego widza. Jednak
najważniejsze są wzajemne relacje bohaterów i uczucia, a tutaj nic się nie zmieniło. Mam
nadzieję, że te filmy wychowują. Chociaż zdarzało mi się podkładać głos w jakiś kompletnie
absurdalnych, niezrozumiałych animacjach, gdzie np. dwie strasznie groźne postacie
komputerowe stoją nad metalowa kulą, która przyleciała z innej planety. Nie wiadomo tylko,
po jaką cholerę to wszystko. Pocieszałem się tym, że dobro z reguły zwyciężało.
A dubbing to dobry grosz?
- Płaci się za wers. Nie powiem ile, ale nie są to wielkie kwoty. Gaża zależy też od wielkości
produkcji i budżetu filmu. Na nagranie głosu postaci do całego filmu fabularnego wystarcza
średnio kilka godzin.
Joanna
Derkaczew
Gazeta Wyborcza
7 sierpnia 2006
Download