„NCZ!” PRZYPOMINA CIEMNE SPRAWKI KANDYDATÓW DO PE Wyrzućmy krętaczy z Europy Do Europarlamentu z list PO, PiS czy SLD kandydują osoby, które swą postawą raczej będą przynosić wstyd swoim wyborcom, bowiem już teraz oszukują, kręcą, a nawet kłamią. Do tego wykorzystują państwowe stanowiska i publiczne pieniądze, by prowadzić kampanię wyborczą. Wszystkie trzy partie na liderów list w niektórych okręgach wystawiły osoby, które albo w przeszłości dopuściły się różnego rodzaju nieprawidłowości, albo teraz wręcz kłamią na temat swej przeszłości i swych dokonań. Istnym skandalem jest kandydowanie takich osób jak Jacek Saryusz-Wolski (PO), Krzysztof Hołowczyc (PO), Adam Bielan (PiS), Janusz Lewandowski (PO), Michał Kamiński (PiS) czy Marek Siwiec (SLD). Osobnym przypadkiem jest Danuta Hübner, która porzuciwszy postkomunistów, kandyduje z list Platformy. Razem z tą woltą straciła pamięć i wręcz okłamuje wyborców. Partie, które ostatnio tak ochoczo przegłosowały zmianę Konstytucji RP, by zakazać kandydowania do polskiego parlamentu osobom skazanym przez sąd, powinny teraz wycofać liderów swoich list, bowiem mają oni za uszami sporo brudu. Saryusz przekrętów Łódzką listę Platformy otwiera obecny europoseł Jacek Saryusz-Wolski, który w latach 90. uwłaszczył się na państwowym majątku jako minister i powinien raczej zajmować więzienną pryczę, a nie fotel europosła. Najwyższa Izba Kontroli w swoim raporcie nie pozostawiła wątpliwości o charakterze jego działań jako ministra polskiego rządu. Była jesień 1993 roku, apogeum kampanii wyborczej do Sejmu. Rząd Hanny Suchockiej jedynie administrował państwem. Parlament został już rozwiązany przez prezydenta Lecha Wałęsę. Sondaże wskazywały na zwycięstwo SLD i PSL. 10 września 1993 roku minister Jacek SaryuszWolski w imieniu rządu powołuje do życia fundację Centrum Europejskie Natolin (w skrócie CEN). Ma to być ciepłe przejście z rządu do nowej pracy dla ministra i jego współpracowników. Saryusz-Wolski pełni wtedy funkcję pełnomocnika rządu ds. integracji europejskiej i kieruje Biurem Pełnomocnika Rządu ds. Integracji Europejskiej. Od Urzędu Rady Ministrów, kierowanego przez Jana Marię Rokitę, „wytargował” przekazanie kompleksu pałacowego w Natolinie powołanej przez siebie fundacji. URM powierza fundacji na 25 lat administrowanie zabytkowym kompleksem, należącym przed wojną do arystokratycznej rodziny Potockich. Stąd bierze się też nazwa fundacji – Centrum Europejskie Natolin. Sam Jacek Saryusz- Wolski staje na czele Rady Fundacji, która pełni takie same funkcje jak rada nadzorcza w spółkach akcyjnych. Gdy powstaje rząd AW„S”-UW, Saryusz-Wolski zostaje sekretarzem UKIE, nadal stojąc na czele fundacji CEN. Urząd dysponuje pokaźnymi sumami pieniędzy na fi nansowanie najrozmaitszych „prac związanych z procesami integracji europejskiej”. Wśród tych pieniędzy jest dotacja od rządu włoskiego w wysokości 1,8 mln złotych. NIK podczas kontroli wykrywa zadziwiający zbieg okoliczności. Otóż sekretarz UKIE Saryusz-Wolski przekazuje w 2001 roku 900 tys. złotych z owej „włoskiej” dotacji do fundacji nadzorowanej przez Saryusz- Wolskiego, czyli Centrum Europejskiego Natolin. To jeszcze nie koniec. Rada Fundacji, kierowana przez tego samego Saryusz- Wolskiego, podejmuje uchwałę: zobowiązuje zarząd fundacji CEN do zawarcia umowy na realizację części prac badawczych z „włoskiej” dotacji z Jackiem Saryusz- Wolskim. Zarząd uchwałę wykonuje. Z raportu NIK wynika, iż 1 lutego 2002 roku sekretarz UKIE i jednocześnie szef Rady Fundacji CEN podpisuje umowę-zlecenie ze „swoją” fundacją na zorganizowanie i prowadzenie prac badawczych dotyczących integracji europejskiej. Dzisiejszy eurodeputowany Platformy Obywatelskiej i kandydat tej partii w obecnych wyborach do PE inkasuje na podstawie owej umowy 423 tys. złotych. Najwyższa Izba Kontroli uznała, że statut fundacji CEN nie dawał prawa Radzie Fundacji do nakazania zarządowi podpisania umowy z Jackiem Saryusz-Wolskim. Nadto NIK wytyka eurodeputowanemu, iż popadł w konfl ikt interesów, gdyż nie tylko jako sekretarz państwowego urzędu – UKIE – przekazał dotację „swojej” fundacji, lecz jeszcze wziął z tej dotacji pieniądze. Z raportu NIK-owskich kontrolerów wynika także, iż w latach 1999-2004 otrzymał ponadto od fundacji CEN inne zlecenia na blisko 66 tys. złotych. Z kolei zarząd CEN z innymi członkami Rady Fundacji, współpracownikami Saryusz-Wolskiego, zawarł 25 umów na łączną kwotę 74 tys. złotych. Lewandowski – darczyńca kradzionego Gdańską listę kandydatów PO do Europarlamentu otwiera Janusz Lewandowski – europoseł, a w przeszłości minister przekształceń własnościowych w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Hanny Suchockiej. Zasłynął między innymi prywatyzacją dwóch krakowskich fi rm: Krak- Chemii i Techmy. Owa sprzedaż była na tyle dziwna, iż zajęła się nią NIK i krakowska prokuratura. Opisywaliśmy tę sprawę w nr. 20 „Najwyższego CZASU!” z tego roku. Przypomnijmy. W październiku i listopadzie 1991 roku ministerstwo kierowane przez Lewandowskiego sprzedało Krakchemię i Techmę Andrzejowi Gocmanowi i Henrykowi Kuśnierzowi, właścicielom krakowskiej fi rmy kosmetycznej HEAN, która ofi cjalnie kupiła udziały. Nabywcy KrakChemii i Techmy przejęli jednak także zysk obu fi rm z roku prywatyzacji, a cena, za którą sprzedano spółki, była niewiele wyższa od owego zysku. De facto więc nabywcy kupili państwowe fi rmy za pieniądze tychże fi rm. Nie musieli więc przejmować się czymś takim jak stopa zwrotu z inwestycji. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, iż jeden z kupujących krakowskich przedsiębiorców był wówczas kolegą partyjnym z Kongresu Liberalno- Demokratycznego ministra Lewandowskiego i obecnego premiera Donalda Tuska. Prokuratura krakowska podjęła śledztwo w tej sprawie i w 1997 roku zarzuciła Januszowi Lewandowskiemu, że jako minister przekształceń własnościowych działał na szkodę interesu publicznego i prywatnego, przekraczając uprawnienia i nie dopełniając obowiązków przy prywatyzacji, oraz doprowadził do stworzenia mechanizmu samofi nansowania zakupu spółki poprzez przejęcie przez nabywców dywidendy i spłacanie należności w ratach. Szkody tak wyrządzone oszacowano w akcie oskarżenia na 2 mln 389 tys. zł. Do procesu szybko nie doszło, bowiem już poseł Lewandowski zasłaniał się immunitetem poselskim. W końcu w marcu bieżącego roku Sąd Okręgowy w Krakowie uniewinnił europosła Lewandowskiego. Jednak uzasadnienie jest co najmniej dziwne. Otóż sędzia Tomasz Kudla w swym ustnym uzasadnieniu stwierdził: „Oczywiste jest, że mogło dojść i doszło do zaniedbań i nieprawidłowości [podkr. – red.], ale zdaniem sądu, nie doszło do złamania prawa (...)”. Czy osoba, która de facto oddaje państwową fi rmę swemu partyjnemu koledze, a sąd orzeka, że dopuściła się nieprawidłowości, może kandydować do Parlamentu Europejskiego? Według premiera Tuska – może. Lecz to nie wszystko. Europoseł Lewandowski jest jednym z większych bumelantów wśród polskich eurodeputowanych. Ostatnio dziennik „Fakt” wyliczył, iż lider listy PO na Pomorzu opuścił 41 dni prac Parlamentu Europejskiego, czyli 14% „dniówek”. Daje to 83 tys. złotych, które powinien oddać ze swojej pensji za nieobecności. W ciągu pięciu lat swej działalności w PE Janusz Lewandowski zadał tylko pięć pytań, a podczas 299 dni pracy Europarlamentu przemawiał tylko 77 razy. Pirat europejski Marek Siwiec, obok Rafała Olejniczaka jeden z liderów list SLD do Brukseli, także nie należy do pracowitych europosłów. W rankingu tych, którzy najczęściej opuszczają posiedzenia PE, jest tuż za Adamem Bielanem. Kandydat postkomunistów był w sumie nieobecny podczas 44 dni prac Europarlamentu. W ciągu całej kadencji zadał tylko cztery pytania. Przemawiał 206 razy, ale głównie mówiąc: „udzielam głosu” czy „zaczynam obrady”, bowiem Siwiec jest jednym z kilkudziesięciu wiceprzewodniczących Europarlamentu. Wcześniej dał się poznać jako pirat drogowy i wyśmiewca Ojca Świętego. W 2000 roku, jako bliski współpracownik prezydenta Kwaśniewskiego i szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pruł służbowym BMW po drodze Warszawa-Katowice i nie zatrzymał się do kontroli drogowej, a następnie uciekał przed policjantami. Zatrzymała go dopiero policyjna blokada. Nie poniósł konsekwencji. Tłumaczył się, że nic nie widział. W nagrodę od prezydenta Kwaśniewskiego w 2004 roku dostał „jedynkę” na liście SLD do PE. Sam prezydent włączył się w kampanię Siwca, wykorzystując do tego publiczne pieniądze Kancelarii. Spece od krętactw Adam Bielan i Michał Kamiński z PiS od czasu zasiadania w Sejmie za rządów AW„S”-UW są nieodłączną parą. Wspólnie działają, wspólnie kandydują i wspólnie wystawiają do wiatru swoich wyborców. Być może też wspólnie oszukują. Europoseł Bielan jest drugi – tuż za Hołowczycem – w rankingu bumelantów w PE. Opuścił tyle samo obrad co europoseł Platformy, jednak eurodeputowanym PiS jest już całe pięć lat. Daje to 21% nieobecności. Wytłumaczeniem tego może być fakt, iż Bielan jest rzecznikiem prasowym partii i jednym z głównych strategów ostatnich kampanii PiS. Jednak w takim razie powinien wybrać, czy chce się realizować jako spin doktor i PR-owiec partii Kaczyńskiego, czy też woli reprezentować swoich wyborców, Polaków, na niwie struktur europejskich. Trzymanie dwóch srok za ogon nie wychodzi mu najlepiej. Partia jest w defensywie, przegrywa wszystkie wybory, a eurodeputowany Bielan nie może się pochwalić żadnym sukcesem w Europarlamencie. Wystarczy wejść na jego witrynę internetową, by zobaczyć, iż ten człowiek nie ma żadnych dokonań. W przeciwnym razie nie omieszkałby się nimi pochwalić. Trudno nie odnieść wrażenia, iż europosłowanie to dla Bielana ciepła, dobrze opłacana posadka, dzięki której może oddawać się własnym przyjemnościom. Z kolei Michał Kamiński już raz oszukał swoich wyborców. Wybrany do Europarlamentu w 2004 roku zrezygnował po trzech latach z mandatu powierzonego mu przez Polaków, by zostać ministrem w Kancelarii Prezydenta, a de facto pracować nad wizerunkiem prezydenta i kampaniami wyborczymi PiS. Trudno takiej postawy nie nazwać oszustwem, tym bardziej iż obiecywał wyborcom sumienne dbać o interesy Polski w strukturach Wspólnot Europejskich. Jednak w praktyce okazało się, że woli dbać o interesy swojej partii, a wyborców ma tam, gdzie się rozsiada w wygodnym fotelu. Teraz, gdy jest liderem listy PiS w Warszawie, nasuwa się pytanie, czy znów nie zdradzi swoich wyborców, tym bardziej że już za rok jest kampania prezydencka, a za dwa lata – parlamentarna. Można domniemywać, iż Michał Kamiński będzie więcej czasu i uwagi poświęcał tym sprawom niźli pracy w Europarlamencie. Wspólnym oszustwem obu kandydatów jest postawa wobec traktatu lizbońskiego. Gdy rządził PiS, zarówno Kamiński, jak i Bielan ogłaszali wielki sukces prezydenta, premiera i rządu podczas wspólnotowego szczytu, na którym przyjmowano traktat. Jednak gdy tylko rządy przejęła Platforma, od razu zaczęli się do owego dokumentu odnosić z rezerwą. Ich postawa wobec traktatu to jedne wielkie krętactwo. Nie dajmy się im oszukać! Tak jak i innym kandydatom PiS, PO, SLD, czy PSL.