Największy satelita telekomunikacyjny świata już na orbicie

advertisement
Największy satelita telekomunikacyjny świata już na orbicie
PAP
Największy satelita telekomunikacyjny na świecie IPSTAR został umieszczony na orbicie Ziemi
przy pomocy rakiety Ariane V.
Rakietę wystrzelono z Kourou w Gujanie Francuskiej. Już po raz 22 do umieszczenia satelity na
orbicie użyto rakiety Ariane V.
Satelita IPSTAR waży aż 6,5 tony. Został umieszczony na orbicie geostacjonarnej Ziemi, która
zapewnia mu zachowanie stałej pozycji nad wybranym punktem na równiku Ziemi - w przypadku
IPSTAR jest to 120 stopień długości geograficznej.
Satelita zapewni dwukierunkowy szerokopasmowy dostęp do internetu dla firm i osób prywatnych
głównie w rejonie Azji i Pacyfiku - od Azji południowo-wschodniej po Australię i Nową Zelandię.
Jedynymi większymi od niego satelitami na orbicie geostacjonarnej są satelity szpiegowskie.
Astronom o misji Mars Reconnaissance Orbiter
NASA
W piątek NASA wystrzeliła kolejną bezzałogową sondę na Marsa - Mars Reconnaissance
Orbiter (MRO). Do roku 2008 posłuży ona do prowadzenia badań naukowych, później posłuży
do przekazywania danych między Marsem a Ziemią.
Start sondy MRO z przylądka Canaveral odbył się o godz. 13.43 czasu warszawskiego. Na orbitę
wyniosła ją rakieta nośna Atlas V. Wydarzenie to początkowo zaplanowano na środę, ale NASA
przełożyła start w związku z problemami technicznymi, dotyczącymi rakiety nośnej - najpierw o kilka
godzin, a później o całą dobę.
"Sonda została pomyślne wprowadzona na orbitę okołoziemską, stamtąd zaś nastąpi kolejny odstrzał
w kierunku Marsa. Podróż na Czerwoną Planetę zajmie jej siedem miesięcy - do marca 2006 r." powiedział PAP astronom dr Krzysztof Ziołkowski z Centrum Badań Kosmicznych PAN.
Zwrócił uwagę na - jego zdaniem - bardzo ciekawy etap misji MRO, który rozpocznie się właśnie w
marcu i potrwa do listopada 2006 r. - czyli zanim sonda rozpocznie główną, naukową część swojej
misji.
"W tym okresie będzie miało miejsce tzw. ukołowianie orbity, po której sonda będzie okrążać
Czerwoną Planetę. Początkowo - po przechwyceniu sondy przez pole grawitacyjne Marsa - dostanie
się ona na orbitę eliptyczną. Jednak aby można było właściwie przeprowadzić zaplanowane
eksperymenty, sonda powinna znaleźć się na bliższej powierzchni planety orbicie kołowej - tłumaczy
Ziołkowski.
NASA opracowała więc metodę ukołowiania orbity sposobami "naturalnymi" - prawie bez użycia
silników sondy. "Wykorzystywany jest opór górnych warstw marsjańskiej atmosfery" - wyjaśnia
astronom.
Na czym polega "ukołowianie" orbity? "Sonda będzie »zaczepiać« o górne warstwy atmosfery Marsa,
znajdujące się ok. 100-130 km nad powierzchnią, a następnie przyhamowywać. Ta procedura
powtórzy się podczas każdego obiegu MRO wokół planety i wymaga ogromnej precyzji oraz stałego
monitorowania
sondy"
opisuje
Ziołkowski.
Dzięki takim manewrom, orbita, po jakiej porusza się sonda, staje się coraz bardziej kołowa. NASA z
powodzeniem stosuje taką metodę już od kilku lat, m.in. przy misjach sond Mars Global Surveyor i
Mars Oddyssey. "Pozwala ona na oszczędność paliwa, gdyż wykorzystanie silników sondy jest
minimalne"
dodaje
astronom.
W listopadzie 2006 r. MRO powinna już krążyć wokół Marsa po właściwej orbicie, położonej ok. 300
km nad powierzchnią planety - wskazuje Ziołkowski. Wtedy rozpocznie się najważniejszy - naukowy etap
jej
misji.
Oczekiwania NASA wobec tej misji są ogromne - agencja ma nadzieję, że Mars Reconnaissance
dostarczy więcej danych niż wszystkie poprzednie marsjańskie misje łącznie. Sonda wyposażona jest
w najbardziej zaawansowane technologicznie instrumenty naukowe, przy pomocy których będzie
poszukiwała zasobów wodnych, śladów życia oraz potencjalnych miejsc lądowania dla przyszłych
wypraw
na
Czerwonej
Planecie.
Przewiduje się, że eksperymenty naukowe potrwają do roku 2008. "Jednak ostatnio okres
funkcjonowania
sond
jest
często
wydłużany"
podkreśla
Ziołkowski.
Zgodnie z planami NASA, po zakończeniu misji naukowej sonda ma jeszcze przez kilka lat służyć jako
przekaźnik komunikacyjny między Marsem a Ziemią. "Zapewni też stałą łączność z obiektami, które
dopiero wylądują w najbliższych latach na Marsie, np. podczas misji Phoenix w 2007 roku" - dodaje dr
Ziołkowski.
Wystartowała sonda kosmiczna na Marsa
Amerykańska bezzałogowa marsjańska sonda kosmiczna Mars Reconnaissance Orbiter (w
skrócie MARSRECON lub MRO) wystartowała pomyślnie z przylądku Canaveral na Florydzie poinformowała NASA.
Celem kosztującej 720 mln misji jest badanie marsjańskich polarnych czap lodowych oraz wyszukanie
lądowisk
dla
przyszłych
automatycznych
próbników
NASA.
Start rakiety nośnej Atlas V z MRO odbył się o godz. 13.43 czasu warszawskiego. Podróż do
Czerwonej
Planety
potrwa
siedem
miesięcy.
Wystrzelenie sondy planowano na środę, ale NASA przełożyła start w związku z problemami z rakieta
nośną - najpierw na kilka godzin, a później o całą dobę. Wynikające z wzajemnego ustawienia Ziemi i
Marsa względem Słońca "okienko startowe" dla sondy rozciągało się od 10 sierpnia do 5 września.
MRO to siedemnasta już na przestrzeni ubiegłych 41 lat sonda NASA, wystrzelona w kierunku
Czerwonej Planety. Próbnik wejdzie na wokółmarsjańską orbitę w marcu przyszłego roku. W
rezultacie trwających kilka miesięcy manewrów uplasuje się na orbicie biegunowej z ekstremami 255
kilometrów nad biegunem południowym i 320 km nad biegunem północnym, co umożliwi stały ogląd
strefy
równikowej
w
warunkach
korzystnego
wczesnopopołudniowego
oświetlenia.
Pokładowe instrumentarium MRO to m.in. dwie kamery o dużej rozdzielczości, spektrometr do
wykrywania zawierających wodę minerałów oraz radiometr do pomiarów zawartości pyłu w
atmosferze. Ponadto Włoska Agencja Kosmiczna dostarczyła specjalny radar, którego fale
penetrować
będą
w
głąb
gruntu
bądź
pokrywy
lodowej.
Jak
się
oczekuje,
aparatura
próbnika
pracować
będzie
co
najmniej
do
2010
roku.
Amerykanie rozpoczęli astronautyczną eksplorację Marsa w 1964 roku, wysyłając tam dwie sondy
Mariner. Mariner 3 zamilkł wkrótce po wejściu na domarsjańską orbitę wokółsłoneczną, natomiast
Mariner 4 przesłał w lipcu 1965 roku pierwsze wykonane z bliska zdjęcia Czerwonej Planety.
W 1971 roku NASA umieściła na orbicie Marsa sztucznego satelitę Mariner 9. Jako pierwszy
dokładnie obfotografował planetę i jej fizjograficzne osobliwości - gigantyczne wygasłe wulkany i
przepastne kaniony, znacznie przewyższające rozmiarami analogiczne formacje ziemskie. W pięć lat
później dwie sondy Viking miękko wylądowały na powierzchni Marsa i w przeciwieństwie do
wcześniejszych próbników radzieckich przez wiele miesięcy transmitowały na Ziemię dane naukowe.
Kulminacją sukcesów USA w bezzałogowych lotach na Czerwoną Planetę stała się misja Mars
Pathfinder - czyli dostarczenie tam 4 lipca 1997 roku automatycznego pojazdu kołowego Sojourner i
jego
penetracja
okolic
lądowiska.
Obecnie Marsa badają trzy próbniki NASA - okrążający Czerwoną Planetę od jesieni 2001 roku Mars
Odyssey oraz dwa automatyczne pojazdy kołowe Spirit i Opportunity, które wylądowały tam w styczniu
2004
roku.
Sierpniowy deszcz spadających gwiazd
Do niedzieli na sierpniowym nocnym niebie można obserwować deszcz meteorów. W ciągu
godziny - przy dobrej widoczności można zobaczyć nawet kilkadziesiąt spadających gwiazd.
Sierpniowy deszcz meteorów - Perseid - występuje każdego roku pomiędzy 10 a 14 sierpnia, kiedy
Ziemia
przecina
orbitę
komety
Swift-Tuttle.
Cząsteczki pyłu, poruszające się wzdłuż orbity trafiają w tych dniach do ziemskiej atmosfery, w której
się
spalają.
Właśnie
to
daje
efekt
spadających
gwiazd.
Deszcz meteorów można obserwować gołym okiem bez specjalnych urządzeń i teleskopów. Najlepiej
między
godziną
22
a
23
obserwować
wschodnią
stronę
nieba.
Większość z nas wierzy, że spadające gwiazdy spełniają marzenia. Miłośnicy astronomii radzą jednak
by marzenie myśleć i wypowiadać szybko bo meteor w atmosferze zapala się na kilka sekund,
czasem na ułamek sekundy i marzenie powinno być wypowiedziane zanim meteor zgaśnie.
Oczywiście
marzenia
muszą
być
dobre.
Tradycja ludowa głosi, że deszcz meteorów to tak zwane łzy świętego Wawrzyńca. Święty
Wawrzyniec płacze, że już lato ma się ku końcowi. Na sierpniowym niebie pojawia się coraz więcej
zwiastunów kończącego się lata. Zachodzą powoli gwiazdozbiory nieba letniego takie jak: Łabędź,
Lutnia, czy Orzeł a pojawiają się już gwiazdozbiory jesieni czyli Perseusz, Trójkąt, Andromeda i Ryby.
USA: Praktycznie nie ma szans na start wahadłowca we wrześniu
Praktycznie nie ma żadnych szans na ponowny start wahadłowca już we wrześniu, ponieważ
nadal występują trudności w rozwiązaniu problemów związanych z ogromnym zbiornikiem
paliwa - oświadczył w czwartek przedstawiciel NASA.
Wyjaśnił, że chodzi o problemy, które w 2003 roku doprowadziły do katastrofy promu "Columbia" i
które
pojawiły
się
ponownie
podczas
niedawnej
misji
promu
"Discovery".
"Nie znaleźliśmy żadnego, bezpośredniego i łatwego rozwiązania sprawy mocowania" - powiedział
dziennikarzom szef programu stacji kosmicznych Bill Gerstenmaier, nawiązując do problemów
powodowanych
przez
odpadające
piankowe
płytki
izolacyjne.
Taka płytka w 2003 roku uderzyła w zbiornik i spowodowała katastrofę "Columbii". Podczas
niedawnego startu "Discovery" 26 lipca podobna piankowa płytka również oderwała się, ale
szczęśliwie
nie
uderzyła
w
zbiornik
i
nie
spowodowała
wybuchu.
"Jest bardziej prawdopodobne, że doprowadzimy raczej do pewnych niewielkich modyfikacji
konstrukcyjnych samego zbiornika, ale żeby tego dokonać, prawdopodobnie nie będziemy mogli
przeprowadzić startu we wrześniu" - powiedział Gerstenmaier, który nadzoruje prace analityczne w
celu rozwiązania problemów związanych ze zbiornikiem.
Potrójna planetoida
Jedna z tysięcy planetoid głównego pasa tych ciał znajdującego się między Marsem a
Jowiszem okazała się obiektem potrójnym - informuje najnowszy numer czasopisma "Nature".
Planetoida (87) Sylvia jest jedną z większych planetoid krążących wokół Słońca pomiędzy orbitami
Marsa i Jowisza. Jej średnica wynosi 280 kilometrów. Krąży ona po prawie kołowej orbicie w średniej
odległości
3.5
jednostki
astronomicznej
od
naszej
dziennej
gwiazdy.
Cztery lata temu okazało się, że Sylvia ma satelitę. Dołączyła ona tym samym do 60 znanych
planetoid posiadających swoje własne księżyce. Najbardziej znanym przykładem takiej kosmicznej
pary jest niewątpliwie sfotografowana przez sondę Galileo planetoida Ida i jej naturalny satelita Daktyl.
Na łamach najnowszego czasopisma "Nature" grupa astronomów kierowana przez Francka Marchisa
z University of California w Berkeley donosi o odkryciu drugiego księżyca Sylvii, co czyni ją pierwszą
potrójną
planetoidą
w
Układzie
Słonecznym.
Ponieważ Sylvia to imię mitycznej matki założycieli Rzymu, Remusa i Romulusa, astronomowie
proponują
aby
obu
księżycom
nadać
imiona
obu
braci.
Bliższy księżyc - Remus - jest obiektem o średnicy 7 kilometrów i obiega Sylvię 33 godziny w średniej
odległości 710 kilometrów. Romulus ma 18 kilometrów średnicy, obiega Sylvię w 87.6 godziny w
średniej
odległości
1360
kilometrów.
Dzięki dokładnym obserwacjom tego układu udało się dobrze określić orbity obu księżyców, a to
pozwoliło na dobre oszacowanie masy i gęstości Sylvii. Okazało się, że jej gęstość wynosi tylko 1.2
grama na centymetr sześcienny, co jest wartością tylko o 20 proc. większą od gęstości wody.
Astronomowie sugerują więc, że struktura planetoidy przypomina strukturę pumeksu, w której aż 60
proc.
objętości
to
pusta
przestrzeń.
Odroczono start marsjańskiej sondy
NASA
Start bezzałogowej sondy "Mars Reconnaisance Orbiter" (MRO) został przesunięty o kolejne 24
godziny - poinformowała w czwartek po południu amerykańska agencja kosmiczna NASA.
Wcześniej NASA zapowiadała start statku kosmicznego na godziny między 13.50 a 15.50 czasu
warszawskiego. Początkowo wystrzelenie sondy planowano na środę, ale start przełożono w związku
z
problemami
technicznymi,
dotyczącymi
rakiety
nośnej
Atlas
V.
MRO to kolejna sonda NASA, która ma polecieć w kierunku Czerwonej Planety i stać się jej
sztucznym satelitą. Celem misji jest poszukiwanie zasobów wodnych, badanie klimatu i wytypowanie
miejsc
lądowania
przyszłych
wypraw
na
Marsa.
Sonda ma dotrzeć do Marsa w marcu 2006 r. - jej główna misja potrwa do 2010 r.
Satelita Thaicom-4 umieszczony na orbicie przez Ariane-5
Największy satelita telekomunikacyjny świata, tajski Thaicom-4, w chwili startu ważący ponad
6,5 ton, został umieszczony na orbicie przez europejską rakietę Ariane-5.
Rakietę wystrzelono w czwartek w Kourou w Gujanie - podała firma Arianespace w Evry pod Paryżem.
Dziś start bezzałogowej sondy w kierunku Marsa
NASA
Z przylądka Canaveral na Florydzie wystrzelona zostanie po południu czasu warszawskiego
amerykańska bezzałogowa sonda w kierunku Marsa.
Jak poinformowała agencja kosmiczna NASA, początkowo planowany na środę start marsjańskiej
sondy - Mars Reconnaissance Orbiter (MRO) - nastąpi w czwartek rano (po południu naszego czasu,
pomiędzy
godziną
13.50
a
15.50).
Start przełożono w związku z problemami technicznymi, dotyczącymi rakiety nośnej Atlas V. Jak
powiedział w środę wieczorem rzecznik NASA, George Diller, problemy rozwiązano i Agencja "zapaliła
już
zielone
światło
na
start
sondy".
MRO to kolejna sonda NASA, która ma polecieć w kierunku Czerwonej Planety i stać się jej
sztucznym satelitą. Celem misji jest poszukiwanie zasobów wodnych, badanie klimatu i wytypowanie
miejsc
lądowania
przyszłych
wypraw
na
Marsa.
Sonda ma dotrzeć do Marsa w marcu 2006 r. - jej główna misja potrwa do 2010 r. Planuje się, że
wejdzie na tzw. niższą orbitę marsjańską, ok. 313 km nad powierzchnią Czerwonej Planety i stanie się
jej
sztucznym
satelitą.
Sonda jest wyposażona - według NASA - w jedne z najlepszych i najbardziej zaawansowanych
technologicznie instrumentów naukowych. Oczekiwania NASA wobec tej misji są ogromne - agencja
liczy, że MRO dostarczy więcej danych niż wszystkie poprzednie marsjańskie misje łącznie.
Realizacja
projektu
MRO
kosztować
ma
NASA
500
milionów
dolarów.
USA: Discovery wrócił w doskonałym stanie
Po czternastodniowej misji w kosmosie, amerykański wahadłowiec Discovery jest w
doskonałym stanie - ocenili w środę amerykańscy naukowcy.
Jak powiedział cytowany przez agencję France Presse Dean Schaaf - przedstawiciel Amerykańskiej
Agencji Kosmicznej (NASA), kierujący przeglądem promu po locie - mimo kłopotów, związanych z
izolacją pojazdu, zlikwidowanych w przestrzeni kosmicznej przez załogę, wahadłowiec wrócił na
Ziemię
w
nadspodziewanie
dobrym
stanie.
Technicy, pracujący obecnie przy promie, naliczyli 101 różnego rodzaju niewielkich uszkodzeń na
kadłubie pojazdu - tylko 20 z nich ma jednak średnicę przekraczającą 1 cm. Mimo naprawianych w
kosmosie uszkodzeń izolacji, pianka izolacyjna przetrwała podróż i wysokie temperatury przy
wchodzeniu
w
atmosferę
Ziemi
do
doskonałym
stanie
podaje
NASA.
Załoga promu w środę była uroczyście przyjmowana w centrum kosmicznych na Florydzie - prom
nadal pozostaje w lotniczej bazie Edwards w Kalifornii. Technicy przygotowują Discovery do
przewiezienia na Florydę. Przygotowania te potrwać mają co najmniej tydzień. Prom odbędzie podróż
- mającą kosztować NASA milion dolarów - na specjalnie dostosowanym samolocie Boeing 747.
Zbliża się możliwość podziwiania maksimum Perseidów
W nocy z 11 na 12 i 12 na 13 sierpnia będziemy mieli okazję do podziwiania maksymalnej
aktywności jednego z największych rojów meteorów - Perseidów - poinformował dr Arkadiusz
Olech z Centrum Astronomicznego PAN w Warszawie.
O aktywności roju Perseidów wspominają już starożytne kroniki dalekowschodnie. Także obecnie jest
to jeden z najbardziej znanych rojów meteorów. Swą sławę zawdzięcza nie tylko wysokiej aktywności,
ale także korzystnym warunkom, w jakich możemy go obserwować. Jest on bowiem aktywny podczas
ciepłych
i
najczęściej
pogodnych
wakacyjnych
nocy.
Szczególnie głośno o Perseidach było w ciągu ostatnich kilkunastu lat. To zainteresowanie wiązało się
z tym, że w grudniu 1992 do Słońca zbliżyła się kometa macierzysta roju 109P/Swift-Tuttle. Przez to
już od 1988 roku, oprócz starego maksimum aktywności roju, mogliśmy obserwować nowy szczyt,
wyprzedzający stare maksimum o kilkanaście godzin. W latach 1988-1990 aktywność w obu
maksimach wynosiła około 100 meteorów godzinę. W latach 1991-1997 nowe maksimum,
spowodowane przez młode cząstki, świeżo wyrzucone z komety, było już wyraźne wyższe od starego
i
notowano
w
nim
ponad
300
zjawisk
na
godzinę.
W latach 1998-1999 aktywność nowego maksimum zaczęła spadać, a od roku 2000 nie widać go już
prawie wcale. Pewną odmianą był rok 2004, kiedy to oprócz starego maksimum pojawiły się dwa
nowe,
z
aktywnością
sięgającą
nawet
prawie
200
meteorów
na
godzinę!
W tym roku regularnego maksimum aktywności spodziewamy się 12 sierpnia w okolicach godziny
20:30
naszego
czasu.
Najnowsze obliczenie, przeprowadzone przez Jeremie Vaubaillona z University of Western Ontario
pokazują, że Perseidy szykują dla nas jeszcze jedną niespodziankę. Symulacje komputerowe
wskazują bowiem, że 12 sierpnia o godzinie 5:54 naszego czasu Ziemia zbliży się do strumienia
materii niedawno wyrzuconego z komety 109P/Swift- Tuttle, co może zaowocować nawet aktywnością
rzędu stu spadających gwiazd na godzinę. Niestety, w Polsce Słońce wschodzi o godzinie 5:14, więc
obserwacje
meteorów
daje
się
prowadzić
tylko
do
około
godziny
4
rano.
Niemniej na pewno warto wyjść na obserwacje w nocy z 11 na 12 (szczególnie w drugiej połowie
nocy) i 12 na 13 sierpnia, kiedy to będzie można podziwiać kilkadziesiąt meteorów na godzinę.
Ostatnie
Perseidy
można
obserwować
nawet
po
25
sierpnia.
Warto pamiętać, że najlepsze warunki do obserwacji ciał niebieskich występują w ciemnych miejscach
oddalonych od świateł i łun miejskich.
"Poobijany" księżyc Mimas
Powierzchnia Mimasa, jednego z księżyców Saturna, jest pokryta ogromną liczbą kraterów zaobserwowała sonda Cassini podczas swojego ostatniego przelotu obok tego satelity
Saturna, dlatego księżyc ten wygląda jak "poobijany i pokryty siniakami".
Naukowcy analizują najnowsze zdjęcia Mimasa, wykonane podczas przelotu sondy Cassini w pobliżu
tego satelity 2 sierpnia. Na zdjęciach przesłanych przez sondę widać m.in. największy na tym księżycu
krater
Hershel,
o
średnicy
140
kilometrów.
Na całej powierzchni widoczne są liczne kratery, często znajdujące się wewnątrz innych, jeszcze
większych kraterów. Astronomowie zauważyli też długie bruzdy, podobne do tych obserwowanych na
asteroidach.
Naukowcy mają nadzieję, że dokładana analiza zdjęć ujawni, ile "meteorów" (impaktorów, których
uderzenie może tworzyć kratery) dostało się kiedykolwiek do systemu Saturna oraz skąd te obiekty
mogły
pochodzić.
Astronomowie przypuszczają też, że oglądane przez nich na zdjęciach bruzdy (jako pierwsze
zobaczyła je sonda NASA Voyager) mają związek z uderzeniem w Mimas gigantycznego obiektu, w
wyniku
którego
na
przeciwnej
stronie
księżyca
powstał
krater
Herschel.
Obiektem zainteresowania całej misji Cassini/Huygens jest Saturn, jego pierścienie i księżyce. Misję
realizują Amerykańska Agencja Kosmiczna NASA, Europejska Agencja Kosmiczna i Włoska Agencja
Kosmiczna. Prawie siedmioletni lot sondy Cassini do Saturna rozpoczął się w październiku 1997 r.
Prof. Kłos: Loty wahadłowców są potrzebne
Loty załogowe oraz automatyczne są komplementarnymi misjami w eksploracji kosmosu uważa dyrektor Centrum Badań Kosmicznych PAN prof. Zbigniew Kłos.
Jak przypomina, loty wahadłowców są też niezbędne do dokończenia budowy Międzynarodowej Stacji
Kosmicznej.
Wahadłowiec kosmiczny Discovery bezpiecznie wylądował we wtorek rano w Kalifornii. Misję tę
śledzono w napięciu po katastrofie promu Columbia, do której doszło 2,5 roku temu. W amerykańskiej
i brytyjskiej prasie pojawiły się jednak komentarze podważające sukces misji Discovery. Brytyjski "The
Independent" nazywa ją wręcz "bezsensowną" i apeluje o skoncentrowanie się na bezzałogowych
misjach
w
kosmos.
"Rozważanie co jest większą siłą napędową w podboju kosmosu - misje załogowe czy automatyczne jest
jałową
dyskusją"
powiedział
w
środę
PAP
prof.
Kłos.
Astronom przyznaje, że jeśli chodzi o tworzenie nowej wiedzy i technologii misje automatyczne są
tańsze i często bardziej spektakularne. "Jednakże jest też pewien obszar badań zaplanowany do
realizacji na orbicie, które mogą wykonać jedynie astronauci na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej" dodaje.
Jego zdaniem, budowa Stacji Kosmicznej, która pochłonęła do tej pory ogromne fundusze, powinna
zostać dokończona. "Zresztą Europa i Japonia zbudowały już swoje moduły dla stacji, które wciąż
znajdują się na Ziemi. Ich wyniesienie na orbitę jest zaś możliwe tylko przy pomocy amerykańskich
wahadłowców"
tłumaczy
astronom.
"Umowy międzynarodowe zobowiązują więc USA do kontynuowania programu lotów promów
kosmicznych
aż
do
roku
2010"
zauważa
Kłos.
Czy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna jest potrzebna? "Na pewno w ogromnym stopniu umożliwiła
rozwój infrastruktury i technologii kosmicznych" - wskazuje astronom. "Podobnie można się
zastanawiać, czy ma sens budowa stacji polarnych - obrazowo porównuje Kłos - Na biegun też można
zrzucić próbnik wielofunkcyjny, który przeprowadzi wszystkie eksperymenty. A jednak są tam ludzie,
naukowcy
prowadzą
swoje
badania".
Podobnie jest z kosmosem - wskazuje astronom. Według niego, nie można rozpatrywać eksploracji
kosmosu w oderwaniu od pasji i psychologii człowieka. "Ludzie chcą zaś latać w Kosmos. Być może
takie podejście nie jest całkowicie racjonalne, trzeba to jednak uwzględnić" - podkreśla szef CBK PAN.
Ponadto, zauważa Kłos, tzw. medycyna kosmiczna dostarczyła nowych wiadomości o fizjologii i
reakcjach organizmu ludzkiego. Tylko podczas załogowych wypraw możliwe jest przebadanie samego
człowieka
w
stanie
nieważkości
dodaje
prof.
Kłos.
"NYT": Misja Discovery to nie do końca sukces
To był najbardziej przebadany lot wahadłowca w całej historii lotów kosmicznych - pisze w
komentarzu redakcyjnym na temat ostatniej misji promu Discovery amerykański "The New
York Times".
Dziennik podkreśla jednak, że pomimo szczęśliwego powrotu na Ziemię, misja nie do końca odniosła
sukces.
Przyczyny jej niepowodzenia gazeta dopatruje się w uszkodzeniu osłony termicznej statku
kosmicznego podczas startu. Podobna usterka spowodowała w lutym 2003 roku katastrofę
wahadłowca
Columbia.
Jak zauważa dziennik, celem lotu Discovery miało być ponowne przetestowanie przydatności
wahadłowców do zadań w przestrzeni kosmicznej, jednak pojawienie się po dwóch latach napraw i
kontroli tej samej wady co w Columbii, postawiło przyszłość promów pod znakiem zapytania. Po raz
kolejny agencja kosmiczna NASA będzie musiała zawiesić ich starty do czasu rozwiązania problemu i
nie wiadomo, jak długo będzie to trwało - pisze "New York Times".
Pytania o przyszłość programu kosmicznego USA
Wahadłowiec Discovery bezpiecznie wylądował we wtorek w bazie lotniczej Edwards w
Kalifornii i Ameryka odetchnęła z ulgą, jednak natychmiast pojawiły się pytania o przyszłość
programu kosmicznego Stanów Zjednoczonych.
Misja Discovery była pierwszą po katastrofie promu Columbia, do której doszło dwa i pół roku
wcześniej.
Miała przede wszystkim ogłosić światu powrót USA w kosmos - po nowych, zakończonych jednak
szczęśliwie, kłopotach z izolacją pojazdu, NASA postanowiła jednak zawiesić następne loty do czasu
usunięcia defektów okrywy statku. Podobne defekty były powodem tragedii Columbii, a także
poważnych
obaw,
związanych
z
zakończonym
we
wtorek
lotem
Discovery.
Zgodnie z decyzją amerykańskiej agencji, do czasu rozwiązania problemu przez naukowców, promy
pozostaną na ziemi. Gotowy do lotu wahadłowiec Atlantis czeka w olbrzymim hangarze w centrum
kosmicznym Kennedy'ego . Wszelkie plany, związane z misją pojazdu, zamrożono.
Jak powiedział cytowany przez Reutera odpowiedzialny za program wahadłowców Bill Parsons, NASA
powołała specjalne grupy naukowców, mających zbadać sprawę wadliwej izolacji. "Mając Discovery
już na ziemi, łatwiej nam będzie podejść do sprawy" - powiedział sugerując, że wstępne wnioski
naukowców
mogą
być
przedstawione
jeszcze
w
tym
tygodniu.
Bada się m.in., czy kawałek pianki, jaki oderwał się od zbiornika paliwa Discovery, odpadł z innych
przyczyn niż ewentualny błąd ludzki, popełniony w czasie przygotowywania promu do lotu.
Lot Atlantis na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) planowany był na koniec września lub
początek
listopada.
Prezydent Bush zadecydował już o zakończeniu misji wahadłowców w 2010 roku. Promy mają być
zastąpione przez nowe pojazdy kosmiczne, zdolne też do lotów załogowych na Księżyc i na Marsa.
Międzynarodowa Stacja Kosmiczna nadal jednak zależna jest od lotów wahadłowców. Tony urządzeń
czekają na przewiezienie na stację. Szef NASA, Michael Griffin wyklucza jednak jakikolwiek pośpiech:
"Polecimy
tylko
wówczas,
kiedy
będziemy
do
tego
gotowi"
mówi.
NASA odłożyła start sondy w kierunku Marsa
Amerykańska agencja kosmiczna NASA odłożyła we wtorek wieczorem o co najmniej 24
godziny planowanego na środę startu bezzałogowej sondy Mars Reconnaissance Orbiter
(MRO).
MRO to kolejna sonda NASA, która ma polecieć w kierunku Czerwonej Planety i stać się jej
sztucznym satelitą. Celem misji jest poszukiwanie zasobów wodnych, badanie klimatu i wytypowanie
miejsc
lądowania
przyszłych
wypraw
na
Marsa.
Ważący dwie tony 6,5-metrowy MRO miał wystartować z przylądka Canaveral na Florydzie w środę
między godz. 8:54 a 9:39 rano (czyli między 12:54 a 15:39 czasu polskiego). Informując o odwołaniu
startu - z powodu problemów technicznych rakiety nośnej - nie podano konkretnej daty rozpoczęcia
misji MRO. Agencja Reutera sugeruje, że być może nastąpi to w czwartek.
Sonda miała dotrzeć do Marsa w marcu 2006 r. - jej misja miała trwać do 2010 r. Planowano, że
wejdzie na tzw. niższą orbitę marsjańską, położoną ok. 300 km nad powierzchnią Czerwonej Planety i
stanie
się
jej
sztucznym
satelitą.
W listopadzie 2006 r. sonda miała rozpocząć przeprowadzanie obserwacji i badań naukowych. Jest
wyposażona - według NASA - w jedne z najlepszych i najbardziej zaawansowanych technologicznie
instrumentów naukowych. Oczekiwania NASA wobec tej misji były i są ogromne - agencja liczy, że
MRO dostarczy więcej danych niż wszystkie poprzednie marsjańskie misje łącznie.
Kolejna sonda NASA poleci na Marsa
Na dzisiaj zaplanowano start bezzałogowej sondy Mars Reconnaissance Orbiter (MRO). To
kolejna sonda NASA, która poleci w kierunku Czerwonej Planety i stanie się jej sztucznym
satelitą.
Celem misji jest poszukiwanie zasobów wodnych, badanie klimatu oraz wytypowanie miejsc
lądowania
dla
przyszłych
wypraw.
Ważący dwie tony 6,5-metrowy MRO ma wystartować z przylądka Canaveral na Florydzie w środę
między godz. 8:54 a 9:39 rano (czyli między 12:54 a 15:39 czasu polskiego). Sondę umieszczono w
jednym z członów rakiety Atlas V. Zarówno pojazd, jak i rakieta zostały wyprodukowane przez firmę
Lockheed
Martin
Space
Systems.
Sonda dotrze do Marsa w marcu 2006 r. Wejdzie na tzw. niższą orbitę marsjańską, położoną ok. 300
km
nad
powierzchnią
Czerwonej
Planety
i
stanie
się
jej
sztucznym
satelitą.
W listopadzie 2006 r. sonda ma rozpocząć przeprowadzanie obserwacji i badań naukowych. Jest
wyposażona - według NASA - w jedne z najlepszych i najbardziej zaawansowanych technologicznie
instrumentów naukowych. Oczekiwania NASA wobec tej misji są ogromne - agencja ma nadzieję, że
Mars Reconnaissance dostarczy więcej danych niż wszystkie poprzednie marsjańskie misje łącznie.
Główna część misji MRO potrwa do roku 2010. Do tego czasu sonda m.in. wykona najdokładniejsze
dotychczas zdjęcia marsjańskiej powierzchni. Zbada też skład chemiczny oraz strukturę zarówno
atmosfery,
jak
i
warstw
powierzchniowych
planety.
Dane uzyskane przez MRO mają umożliwić lepsze zaplanowanie kolejnych misji i lądowań na Marsie.
Naukowcy mają nadzieję, że uda się zbadać, czy zasoby lodowe mogłyby w przyszłości stać się
źródłem
wody
dla
ewentualnych
załogowych
ekspedycji
na
Marsa.
Odpowiedź na to pytanie mogą przynieść pomiary z umieszczonego na sondzie spektrometru i radaru
podpowierzchniowego. Na MRO umieszczono także największą kamerę teleskopową w historii misji
międzyplanetarnych. Dostrzega ona obiekty o rozmiarach kilku metrów - jej zadaniem jest więc
wyszukanie i wytypowanie najlepszych lądowisk dla przyszłych załogowych i bezzałogowych misji
marsjańskich.
Ponadto, podkreślają naukowcy NASA, system telekomunikacyjny sondy może przesyłać dane nawet
dziesięć razy szybciej od wszystkich poprzednich sond marsjańskich - z szybkością do 3,5 megabita
na
sekundę.
Część naukowa misji ma zakończyć się w grudniu 2008 roku. Potem, do końca 2010 r. sonda MRO
ma działać jako przekaźnik komunikacyjny (m.in. między łazikami marsjańskimi a Ziemią). Zapas
paliwa sondy może jednak wystarczyć aż do roku 2014 - twierdzą przedstawiciele NASA.
Opinie: Misja Discovery nie była pełnym sukcesem
Przedstawiciele NASA wyrazili zadowolenie z udanego zakończenia misji promu kosmicznego
Discovery. Obserwatorzy podkreślają jednak, że 14-dniowa misja wahadłowca nie była pełnym
sukcesem.
Podczas konferencji prasowej po lądowaniu Discovery menedżerowie NASA ogłosili, że Stany
Zjednoczone powróciły do lotów kosmicznych i gratulowali załodze. Dyrektor programu lotu
wahadłowców - Bill Parsons - podkreślił, że największym sukcesem było bezpieczne sprowadzenie
Discovery
na
Ziemię.
Zadowolenia przedstawicieli NASA nie podziela wielu ekspertów. Przypominają oni, że podczas startu
wahadłowca od zewnętrznego zbiornika paliwa oderwał się prawie półkilogramowy kawałek pianki
izolacyjnej. Gdyby uderzył w termiczne poszycie promu, mogłoby dojść do katastrofy podobnej jak w
przypadku
promu
Columbia.
Nierozwiązany problem odpadającej izolacji sprawił, że planowany na koniec września lot promu
Atlantis został wstrzymany. Szefowie NASA nie chcą spekulować na jak długo. Zapewniają jedynie, że
zrobią wszystko, by do startu kolejnego wahadłowca doszło jak najszybciej.
NASA: Lądowanie Discovery przełożone
AFP
Lądowanie promu kosmicznego Discovery przełożono na wtorek z powodu złych warunków
pogodowych na Florydzie - poinformowała w poniedziałek amerykańska agencja kosmiczna
NASA.
Pierwotnie lądowanie Discovery przewidywano na godz. 4.46 nad ranem (10.46 czasu
warszawskiego) w poniedziałek. Astronauci otrzymali jednak polecenie okrążenia Ziemi jeszcze raz z
powodu zachmurzenia nad Cape Canaveral. Ponieważ pogoda się nie poprawiła, zdecydowano, że
prom
pozostanie
w
kosmosie
do
wtorku.
Kolejny termin lądowania na Florydzie, to wtorek, godz. 5.08 czasu miejscowego (11.08 czasu
warszawskiego). Jeśli pogoda nadal będzie niesprzyjająca, możliwe jest lądowanie Discovery w
Kalifornii
lub
w
Nowym
Meksyku.
Spośród 111 dotychczasowych lądowań amerykańskich promów kosmicznych, tylko 19 odbyło się w
ciemnościach.
Discovery wylądował!
Lądowanie Discovery
Wahadłowiec kosmiczny Discovery bezpiecznie wylądował w bazie lotniczej Edwards w
Kalifornii.
14-dniowy lot, w czasie którego Discovery okrążył Ziemię 219 razy i przeleciał 9,3 miliona kilometrów,
był pierwszą misją wahadłowca od czasu katastrofy wahadłowca Columbia, spowodowanej awarią
termicznej izolacji piankowej. Jej fragment oderwał się wtedy od powłoki zbiornika paliwa i uszkodził
skrzydło
promu.
W czasie startu Discovery fragment izolacji także oderwał się od zbiornika paliwa, ale na szczęście nie
uszkodził samego statku. NASA postanowiła jednak zawiesić następne loty do czasu usunięcia
defektów
izolacji.
Z uwagi na istniejące ryzyko NASA kilkakrotnie przekładała operację lądowania. Wahadłowiec miał
najpierw wylądować w poniedziałek rano na przylądku Cape Canaveral na Florydzie, gdzie oczekiwały
rodziny
siedmiorga
członków
załogi.
Z powodu złej pogody nad Florydą przesunięto lądowanie na godz. 5.07 rano (czasu lokalnego) we
wtorek, a potem jeszcze raz, o ponad trzy godziny później. Discovery ostatecznie dotknął ziemi o
godz. 14.11 czasu polskiego w bazie Edwards. Jako alternatywę przewidywano nawet jeszcze
późniejsze
lądowanie
w
bazie
White
Sands
w
stanie
Nowy
Meksyk.
Gdy prom wchodził w atmosferę, najbardziej obawiano się przegrzania kadłuba, czyli tego, co spotkało
wahadłowiec
Columbia
i
doprowadziło
do
katastrofy.
W czasie lotu prom dowodzony przez astronautkę Eileen Collins przycumował na 9 dni przy orbitującej
wokół naszej planety międzynarodowej stacji kosmicznej, dostarczył jej załodze sprzęt do badań
naukowych, części zamienne i żywność oraz pomógł w naprawie jej systemu sterowniczego.
Dwaj astronauci: Steven Robinson i Japończyk Seichi Noguchi trzy razy wychodzili z promu na
"spacer" kosmiczny. W czasie jednego z nich po raz pierwszy w czasie lotu kosmicznego dostali się
pod
dolną
część
kadłuba
statku.
Robinson, asekurowany przez Noguchiego, usunął dwa zwisające fragmenty materiału
uszczelniającego płytki izolacji termicznej w kadłubie promu, które - jak się obawiali specjaliści z
NASA
stwarzały
ryzyko
przegrzania
i
pożaru
przy
lądowaniu.
Zawieszony na uchwytach wystawionego z wahadłowca ramienia- robota, astronauta oderwał je
ręcznie
i
wrzucił
do
przygotowanego
"kosza
na
śmieci".
Mimo wstrzymania lotów wahadłowców, do następnej misji przygotowuje się już następny z nich,
Atlantis.
Discovery schodzi z orbity
AFP
Amerykański wahadłowiec kosmiczny Discovery rozpoczął skomplikowany manewr zejścia z
orbity okołoziemskiej. Promu podchodzi o lądowania w bazie lotniczej Edwards na pustyni
Mojave.
Tuż po godzinie 13 czasu polskiego uruchomione zostały silniki, które kierują prom z orbity w kierunku
Ziemi.
Odpalanie
silników
trwało
niecałe
trzy
minuty.
Kontrolerzy misji w Houston w Teksasie poinformowali oficjalnie, że wahadłowiec jest już w drodze na
Ziemię.
W ciągu pół godziny od uruchomienia silników prom ma wejść w ziemską atmosferę. Temperatura na
poszyciu promu osiągnie wtedy 1650 stopni Celsjusza. To właśnie będzie krytyczna faza lądowania,
której
dwa
i
pół
roku
temu
nie
wytrzymał
wahadłowiec
Columbia.
Prom Discovery będzie lądował w bazie amerykańskich sił powietrznych w Kalifornii. Wcześniej NASA
odwołała lądowanie w centrum kosmicznym na Florydzie ze względu na panujące tam niesprzyjające
warunki atmosferyczne - gwałtowne burze i opady. Lądowanie w Kalifornii będzie kosztować NASA
dodatkowy milion dolarów - taki jest koszt przetransportowania promu na Florydę.
Na pokładzie wahadłowca znajduje się siedmiu astronautów. Misją, która trwała czternaście dni,
dowodzi Eileen Collins.
NASA: Discovery może lądować
AFP
Amerykańska agencja kosmiczna NASA wydała rozkaz, by załoga wahadłowca Discovery
rozpoczęła zejście z orbity okołoziemskiej i lądowanie w Kalifornii.
Lądowanie w bazie lotniczej Edwards na pustyni Mojave najprawdopodobniej nastąpi o godzinie 14.12
czasu
warszawskiego.
Lądowanie Discovery przesunięte
AFP
Jeśli niebo się przejaśni, prom kosmiczny Discovery wyląduje na Florydzie o godzinie 12.43
czasu warszawskiego - podała we wtorek amerykańska agencja kosmiczna NASA.
Wcześniej agencja przesunęła zaplanowane na 11.07 lądowanie wahadłowca o około 90 minut.
Przyczyną opóźnienia były złe warunki meteorologiczne na Florydzie, gdzie wahadłowiec miał zejść
na
Ziemię.
We wtorek prom może jeszcze pięciokrotnie szykować się do lądowania. Jeśli warunki na Florydzie
nadal będą niekorzystne, statek kosmiczny może lądować w bazie Edwards na kalifornijskiej pustyni
bądź
w
ośrodku
White
Sands
Test
Facility
w
stanie
Nowy
Meksyk.
Prom odłączył się w sobotę od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Odłączenie nastąpiło po
ośmiu dniach dokowania. Discovery połączył się ze stacją 28 lipca, gdy z siedmioma osobami załogi
na pokładzie przybył tam jako pierwszy amerykański prom kosmiczny po tragedii promu Columbia w
lutym
2003
roku.
Na powrót Discovery na ziemię NASA zezwoliła w czwartek, po naprawach powłoki dokonanych przez
astronautów. NASA twierdzi, że ostatnia, środowa naprawa zapobiegła potencjalnej dezintegracji
promu podczas wejścia w atmosferę ziemską. Kierujący misją naukowcy uznali, że po naprawach
poszycia prom bezpiecznie wyląduje na Ziemi. Discovery dostarczył na ISS 15 ton wyposażenia,
sprzęt, żywność, itd. Miał zabrać na Ziemię 13 ton "kosmicznych śmieci", które zebrały się na stacji.
Lądowanie promu Discovery przesunięte
AFP
Amerykańska agencja kosmiczna NASA przesunęła we wtorek lądowanie promu kosmicznego
Discovery o 90 minut. Według NASA, przyczyną opóźnienia są złe warunki meteorologiczne na
Florydzie, gdzie wahadłowiec miał wylądować.
We wtorek prom może jeszcze pięciokrotnie szykować się do lądowania. Jeśli warunki na Florydzie
nadal będą niekorzystne, statek kosmiczny może lądować w bazie Edwards na kalifornijskiej pustyni
bądź
w
ośrodku
White
Sands
Test
Facility
w
stanie
Nowy
Meksyk.
Rzeczniczka NASA, Laura Rochon powiedziała w poniedziałek wieczorem, że dowództwo misji wyda
rozkaz lądowania promu tylko w dobrych warunkach pogodowych. Discovery - zapewniła - może
krążyć po orbicie, czekając na bezpieczne lądowanie, jeszcze nawet przez "dobrych kilka dni".
Prom odłączył się w sobotę od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Odłączenie nastąpiło po
ośmiu dniach dokowania. Discovery połączył się ze stacją 28 lipca, gdy z siedmioma osobami załogi
na pokładzie przybył tam jako pierwszy amerykański prom kosmiczny po tragedii promu Columbia w
lutym
2003
roku.
Na powrót Discovery na ziemię NASA zezwoliła w czwartek, po naprawach powłoki dokonanych przez
astronautów. NASA twierdzi, że ostatnia, środowa naprawa zapobiegła potencjalnej dezintegracji
promu podczas wejścia w atmosferę ziemską. Kierujący misją naukowcy uznali, że po naprawach
poszycia
prom
bezpiecznie
wyląduje
na
Ziemi.
Discovery dostarczył na ISS 15 ton wyposażenia, sprzęt, żywność, itd. Miał zabrać na Ziemię 13 ton
"kosmicznych
śmieci",
które
zebrały
się
na
stacji.
Prom Discovery przed lądowaniem
AFP
Astronauci z promu Discovery obudzili się i zaczęli przygotowania do lądowania. Powrót
promu na Ziemię planowano na wczoraj, ale NASA przesunęła lądowanie o 24 godziny ze
względu na złą pogodę na przylądku Canaveral.
Załoga podejmie próbę lądowania o 11.07 czasu polskiego. Jeśli pogoda na Florydzie będzie nadal
zła, to NASA poleci Discovery lądowanie na drugim końcu Stanów Zjednoczonych, w bazie sił
powietrznych
Edwards
w
Kalifornii.
Promy lądowały tam już 49 razy, czyli niemal w co drugiej z dotychczasowych misji. W razie kłopotów
z pogodą i na Florydzie i w Kalifornii, NASA ma do dyspozycji jeszcze jedno lądowisko na poligonie
rakietowym White Sands w stanie Nowy Meksyk. Ostateczny termin lądowania promu mija jutro - w
ogniwach paliwowych, dostarczających prądu kończą się zapasy tlenu i wodoru. NASA jest jednak
zdecydowana
sprowadzić
prom
na
Ziemię
dzisiaj.
Przesunięcie lądowania na jutro nastąpi tylko w razie problemów technicznych.
Astronauci przyjęli ze zrozumieniem opóźnienie lądowania. Kapitan wahadłowca Eileen Collins
powiedziała: "Wiemy, że podejmujecie właściwe decyzje, jesteśmy z Wami. Do zobaczenia na Ziemi
jutro".
Dodatkowy dzień w kosmosie członkowie załogi spędzili śpiąc, oglądając Ziemię z orbity i słuchając
muzyki.
Rzeczniczka NASA, Laura Rochon w poniedziałek wieczorem powiedziała, że dowództwo misji wyda
rozkaz lądowania promu tylko w dobrych warunkach pogodowych. Discovery - zapewniła - może
krążyć po orbicie, czekając na bezpieczne lądowanie, jeszcze nawet przez "dobrych kilka dni".
Prom w sobotę odłączył się od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Odłączenie nastąpiło po
ośmiu dniach dokowania. Discovery połączył się ze stacją 28 lipca, gdy z siedmioma osobami załogi
na pokładzie przybył tu jako pierwszy amerykański prom kosmiczny po tragedii promu Columbia w
lutym
2003
roku.
Na powrót Discovery na ziemię NASA zezwoliła w czwartek, po naprawach powłoki dokonanych przez
astronautów. NASA twierdzi, że ostatnia, środowa naprawa zapobiegła potencjalnej dezintegracji
promu podczas wejścia w atmosferę ziemską. Kierujący misją naukowcy uznali, że po naprawach
poszycia
prom
bezpiecznie
wyląduje
na
Ziemi.
Discovery dostarczył na ISS 15 ton wyposażenia, sprzęt, żywność, itd. Miał zabrać na ziemię 13 ton
"kosmicznych śmieci", które zebrały się na stacji.
Brakujące kwazary odnalezione
PAP
Kwazary niewidoczne dla nas w promieniach widzialnych i rentgenowskich zostały
zaobserwowane w podczerwieni przez teleskop kosmiczny Spitzera - informuje najnowszy
numer czasopisma "Nature".
Jednymi z najciekawszych obiektów we Wszechświecie są niewątpliwie kwazary. Energia przez nie
wysyłana jest kilkaset razy większa niż energia emitowana przez zwykłe galaktyki. Jej źródłem jest
najprawdopodobniej dysk materii otaczającej czarną dziurę o masie rzędu miliardów mas Słońca.
Czarna dziura pożera materię w oszałamiającym tempie tysiąca mas Słońca na rok. Materia ta,
zbliżając się do czarnej dziury, rozgrzewa się i emituje wysokoenergetyczne promieniowanie
rentgenowskie.
Ponieważ kwazary świecą na granicy obserwowanego Wszechświata, widzimy je takimi, jakie były
jakiś
miliard
lat
po
Wielkim
Wybuchu.
Poświata rentgenowska nieba wygenerowana przez odległe kwazary może posłużyć do oszacowania
ich liczebności. Niestety ocena ta zupełnie nie zgadzała się z rzeczywiście obserwowaną liczbą
kwazarów. Obiektów tych wydawało się być zacznie za mało, jak na tak mocną poświatę.
Najnowszy numer czasopisma "Nature" zamieszcza artykuł grupy astronomów, kierowanej przez Alejo
Martineza-Sansigre z University of Oxford w Wielkiej Brytanii, wyjaśniający problem brakujących
kwazarów.
Astronomowie przejrzeli mały fragment sfery niebieskiej przy użyciu kosmicznego teleskopu
podczerwonego Spitzera (SST) w poszukiwaniu kwazarów ukrytych za gęstymi chmurami gazu i pyłu.
Efekty pochłaniania promieniowania przez taki gaz i pył są w podczerwieni znacznie niższe niż w
świetle widzialnym i promieniach rentgena. Badacze zlokalizowali aż 21 nieznanych wcześniej
obiektów. Ich późniejsze obserwacje wykonane przy użyciu układu radioteleskopów National Radio
Astronomy Observatory Very Large Array (VLA) w Nowym Meksyku potwierdziły, że wszystkie 21
obiektów to kwazary szczelnie ukryte przed nami w promieniach widzialnych i rentgenowskich.
Znając ilość ukrytych kwazarów w danym obszarze sfery niebieskiej, możemy łatwo oszacować ich
całkowitą liczbę, która teraz zgadza się prawie idealnie z szacunkami wynikającymi z obserwacji
poświaty
rentgenowskiej
Gdzie może wylądować Discovery?
AFP
Prom Discovery będzie miał kilka możliwości lądowania na obszarze Stanów Zjednoczonych.
W grę wchodzą trzy możliwe lokalizacje: przylądek Canaveral na Florydzie, baza Edwards w
Kalifornii lub poligon w White Sands w stanie Nowy Meksyk.
Jak informuje dyrekcja NASA, lądowiskiem "pierwszego wyboru" pozostanie Centrum Kosmiczne im.
Kennedy'ego na Florydzie, chociaż prognoza pogody na wtorek dla przylądka Canaveral nie różni się
od
poniedziałkowej.
Pierwotnie lądowanie Discovery zaplanowano na 10.46 czasu polskiego w poniedziałek. Astronauci
otrzymali jednak polecenie okrążenia Ziemi jeszcze raz z powodu zachmurzenia nad Cape Canaveral.
Ponieważ pogoda się nie poprawiła, ostatecznie zdecydowano, że prom pozostanie w kosmosie do
wtorku.
Szef misji Discovery, LeRoy Cain, oświadczył, że jeśli we wtorek warunki pogodowe na Florydzie będą
nadal niekorzystne, prom zostanie skierowany do kalifornijskiej bazy lotniczej Edwards lub do bazy
wojskowej
White
Sands
w
Nowym
Meksyku.
"Discovery wyląduje we wtorek, nie wiemy jeszcze tylko, w którym z możliwych miejsc" - potwierdził
administrator
NASA
Michael
Griffin.
Agencja ustaliła kolejny termin lądowania na Florydzie - to wtorek godz. 10.07 czasu polskiego.
Jeśli NASA nie zdecyduje się na ten termin, będzie miała do wyboru dwa warianty: może skierować
Discovery do White Sands w Nowym Meksyku - ewentualne lądowanie nastąpiłoby o godz. 11.39
czasu polskiego - albo zmienić godzinę lądowania na Florydzie na godz. 11.43 czasu polskiego.
Kolejna szansa promu to wylądowanie w bazie lotniczej Edwards o godz. 13.12 czasu polskiego albo
na poligonie w White Sands o 13.13 czasu polskiego. NASA musi wybrać jeden z tych wariantów.
Ostatnią możliwą wtorkową opcją jest lądowanie w bazie wojskowej Edwards w Kalifornii o godz.
14.47
czasu
polskiego.
Lądowanie Discovery - 6 planów awaryjnych
Amerykańska agencja kosmiczna NASA ogłosiła, że w wypadku złej pogody na Florydzie prom
kosmiczny Discovery wyląduje jutro na jednym z dwóch zapasowych lądowisk.
Zaplanowany na dziś
powrót wahadłowca na Ziemię został przesunięty o 24 godziny.
Dziś przed świtem czasu lokalnego NASA odwoła dwa podejścia promu Discovery do lądowania w
Centrum Kosmicznym Kennedy'ego na Florydzie. Powodem były niskie chmury nad przylądkiem
Canaveral.
Kolejne dwie okazje do lądowania na przylądku Canaveral pojawią się jutro rano. Jeśli warunki
pogodowe nadal będą złe, NASA poleci załodze Discovery lądowanie na drugim końcu Stanów
Zjednoczonych
w
bazie
sił
powietrznych
Edwards
w
Kalifornii.
Gdyby i tam niebo było zachmurzone, wahadłowiec będzie lądował w należącym do Pentagonu
Centrum Rakietowym White Sands w stanie Nowy Meksyk. Ostateczny termin lądowania Discovery
mija
w
środę.
Przedstawiciele NASA są jednak zdecydowani wykorzystać jeden z 6 planów. Przesunięcie powrotu
na Ziemię wahadłowca Discovery na środę nastąpi jedynie w wypadku problemów technicznych.
Prof. Kłos o opóźnieniu lądowania Discovery
NASA przełożyła lądowanie promu kosmicznego Discovery na wtorek z powodu złych
warunków pogodowych na Florydzie. "To normalna procedura podczas misji wahadłowców" uważa dyrektor Centrum Badań Kosmicznych PAN prof. Zbigniew Kłos.
Pierwotnie lądowanie Discovery przewidywano na godz. 4.46 nad ranem (10.46 czasu
warszawskiego) w poniedziałek. Astronauci otrzymali jednak polecenie okrążenia Ziemi jeszcze raz z
powodu zachmurzenia nad Cape Canaveral - ok. godz. 11.00 prom przeleciał nad południową Polską.
Ponieważ pogoda się nie poprawiła, władze NASA zdecydowały, że Discovery pozostanie w kosmosie
do
wtorku.
Opóźnienia w powrocie promu kosmicznego spowodowane warunkami atmosferycznymi to nic
nadzwyczajnego
uspokaja
prof.
Kłos.
"W historii już 111 misji amerykańskich promów kosmicznych takie sytuacje zdarzały się" - dodaje.
Jak
podkreśla
astronom,
NASA
ma
przygotowane
awaryjne
scenariusze
lądowania.
"Jeśli nad Florydą i przylądkiem Canaveral utrzyma się zachmurzenie i niekorzystna pogoda, prom
może wylądować na innych lotniskach - np. w bazie wojskowej Edwards w Kalifornii lub w Nowym
Meksyku"
wskazuje
szef
CBK
PAN.
To jednak oznacza ogromne dodatkowe koszty - dodaje szef CBK PAN. Ponadto, czas przebywania
promu na orbicie jest ograniczony, np. zapasami pożywienia zgromadzonymi w promie - zaznacza
astronom.
W jego opinii, NASA nie może więc zbytnio wydłużać okresu przebywania astronautów w promie
okrążającym
Ziemię.
Jest jeszcze jedna opcja, przypomina prof. Kłos, Discovery może zawsze wrócić i przycumować
powtórnie do "swojej wyspy w Kosmosie" - czyli do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i tam
oczekiwać
na
dalsze
polecenia
z
Ziemi.
Prom Discovery okrąża Ziemię na orbicie położonej ok. 300 km nad powierzchnią naszej planety informuje astronom. Jak wyjaśnia, musi to być podobna orbita do tej, na której wahadłowiec odłączył
się
od
Międzynarodowej
Stacji
Kosmicznej.
"Dopiero na godzinę przez planowanym lądowaniem zostaną włączone silniki promu i Discovery
zacznie
zbliżać
się
do
Ziemi"
dodaje
Kłos.
Kolejny termin lądowania na Florydzie, to wtorek, godz. 5.08 czasu miejscowego (11.08 czasu
warszawskiego).
Spośród 111 dotychczasowych lądowań amerykańskich promów kosmicznych tylko 19 odbyło się w
ciemnościach.
Opóźniono lądowanie Discovery
AFP
Lądowanie promu kosmicznego Discovery zostało opóźnione o co najmniej półtorej godziny z
powodu niekorzystnych warunków pogodowych na Florydzie - poinformowała amerykańska
agencja kosmiczna NASA w poniedziałek rano (czasu warszawskiego).
Nie
wyklucza
się
nawet
lądowania
we
wtorek.
Pierwotnie lądowanie Discovery przewidywano na godz. 4.46 nad ranem (10.46 czasu
warszawskiego). Astronauci otrzymali jednak polecenie okrążenia Ziemi jeszcze raz z powodu
zachmurzenia nad Cape Canaveral. Gdyby pogoda na Florydzie nie poprawiła się, misja Discovery
zostanie
przedłużona.
Spośród 111 dotychczasowych lądowań amerykańskich promów kosmicznych, tylko 19 odbyło się w
ciemnościach.
Discovery zbliża się do Ziemi
Amerykański prom kosmiczny Discovery zbliża się do Ziemi. Dzisiaj o 10:47 naszego czasu
wahadłowiec ma wylądować na przylądku Canaveral na Florydzie.
Na dwie godziny przed planowanym lądowaniem załoga Discovery założy pomarańczowe
kombinezony i zajmie miejsca w kokpicie. Półtorej godziny później prom wejdzie w atmosferę Ziemi.
Temperatura na poszyciu
wahadłowca osiągnie wówczas 1650 stopni Celsjusza.
Astronauci nie będą widzieć niczego poza lśniącym na biało i czerwono rozgrzanym gazem.
Wejście
w
ziemska
atmosferę
jest
najniebezpieczniejszym
momentem
lądowania.
Eksperci z NASA zapewniają, że Discovery jest w doskonałym stanie, a drobne usterki w jego
poszyciu zostały usunięte. Ponadto system kontroli lotu działa sprawnie, a pogoda ma być idealna.
Na pięć minut przed lądowaniem, gdy prędkość Discovery spadnie poniżej prędkości dźwięku,
dowódca wahadłowca przejmie nad nim ręczną kontrolę. Zgodnie z planem, Discovery dotknie ziemi o
4:47
rano
czasu
lokalnego.
Raport NASA ostrzegał o wadach izolacji wahadłowców
W wewnętrznym raporcie NASA ostrzegano o wadach termicznej izolacji pianowej zbiornika
paliwa użytego w obecnej misji wahadłowca Discovery - podał "New York Times".
W raporcie ostro skrytykowano metody kontroli jakości w fabryce w Nowym Orleanie, produkującej
zbiorniki
paliwa
i
należącej
do
koncernu
Lockheed
Martin.
Oderwanie się fragmentu izolacji pianowej od zbiornika i uszkodzenie nią skrzydła było przyczyną
katastrofy w lutym 2003 roku promu Columbia, który eksplodował w czasie podchodzenia do
lądowania.
"Kosmiczna" krzemionka
Japońscy naukowcy stworzyli formę krzemionki o nowej strukturze krystalicznej - donosi
najnowsze "Science". Według badaczy, ten typ krzemionki może znajdować się w składzie
największych planet Układu Słonecznego, jak Uran i Neptun.
Już wcześniej pojawiały się sugestie naukowców, że pod bardzo wysokim ciśnieniem krzemionka
może przybierać strukturę krystaliczną bardzo podobną do struktury pirytu - twardego minerału z
grupy
siarczków.
W najnowszym "Science" japońscy naukowcy z Tokijskiego Instytutu Technologicznego i Japońskiej
Agencji Nauk o Ziemi i Morzu opisują eksperyment, który potwierdził taką hipotezę.
Uzyskali oni pożądany efekt poprzez umieszczenie krystalicznej odmiany krzemionki - kwarcu w
diamentowym kowadle - używanym w technologii wysokich ciśnień, porównywalnych z ciśnieniami
panującymi kilkadziesiąt kilometrów pod powierzchnią Ziemi. Wszystko to podgrzewali laserem.
W ten sposób otrzymali nową formę krzemionki. Wymaga ona jednak większego ciśnienia od tych,
które
można
spotkać
na
Ziemi
wskazują
japońscy
badacze.
Krzemionka jest jednym z najważniejszych tlenków w składzie nie tylko skorupy ziemskiej, lecz
również innych planet. Autorzy publikacji w "Science" sugerują, że nowo uzyskany typ krzemionki
może występować w Układzie Słonecznym na planetach-gigantach, a być może nawet na planetach
położonych
poza
naszą
galaktyką.
Krzemionka to tlenek krzemu(IV) - SiO2. Związek ten posiada kilka odmian krystalicznych, m.in.
kwarc. Jest jednym z głównych związków tworzących skorupę ziemską.
Źródło: Onet.pl
Lądowanie Discovery przełożone na wtorek
We wtorek rano świat wstrzyma oddech. Na godzinę. Tyle czasu ma trwać lądowanie
kosmicznego promu Discovery. Jego bliźniak Columbia w lutym 2003 r. podczas schodzenia z
orbity
rozpadł
się
na
tysiące
kawałków
Discovery miał wylądować już w poniedziałek z rana na Florydzie, ale z powodu złej pogody polecono
mu dzień dłużej krążyć nad Ziemią. Jeśli się nie rozpogodzi, to wyląduje w Bazie Sił Powietrznych
Edwards w Kalifornii, gdzie prawie zawsze świeci słońce. Albo w Nowym Meksyku. Dłużej czekać nie
może, bo paliwa, z którego promy produkują elektryczność, starcza tylko na dwa tygodnie lotu. A ten
czas
upływa
właśnie
we
wtorek.
NASA zapewnia, że nie powtórzy się katastrofa Columbii. Wtedy podczas lądowania powietrze
rozgrzane do temperatury 1500 stopni przedarło się przez żaroodporne płytki i stopiło aluminiową
konstrukcję statku. Szczelina powstała podczas startu, kiedy w płytki uderzył kawałek pianki oderwany
od zbiornika paliwa. Na samym początku NASA szacowała, że ryzyko śmiertelnej katastrofy promu
wynosi 1 do 100 000 (co oznacza, że promy mogłyby startować codziennie przez 300 lat bez
wypadku). Po katastrofie Challengera podwyższono je do poziomu 1 do 438, po spaleniu Columbii już
tylko
1
do
100.
Inżynierowie pracowali przez dwa i pół roku, by najmniejszy kawałek pianki już się więcej nie oderwał.
Tym razem start obserwowała ponad setka kamer. Wyśledzono najmniejsze ubytki płytek, po raz
pierwszy na orbicie reperowano prom (odcięto kawałek ceramicznego wypełniacza sterczącego ze
szczeliny między płytkami). - Ta misja jest sukcesem - upiera się szef NASA Michael Griffin. Kłopot w
tym,
że
w
jej
wyniku
promy znowu
trafią
do
hangaru.
Nie
wiadomo
na jak
długo.
Nadal bowiem w czasie startu - co świetnie wychwyciły nowe kamery i czujniki - ze zbiornika paliwa
sypią się jak łupież fragmenty pianki, które mogą uderzyć w delikatne poszycie promu. - Po tej misji
nikt chyba nie ma złudzeń, że NASA w pełni panuje nad sytuacją - mówi Alex Roland, prof. historii na
Duke University, były pracownik NASA, ekspert komisji Kongresu USA nadzorujących NASA.
NASA ogłosiła, że zawiesza loty promów do czasu, aż zostaną rozwiązane kłopoty z pianką. A to
może potrwać nawet lata. Zaś bez amerykańskich promów Międzynarodowa Stacja Orbitalna,
budowana siłami 16 państw, jest skazana na wegetację. I zapewne zostanie opuszczona. Promami
miały być wyniesione kolejne moduły i laboratoria. Załogi Stacji - ograniczone do dwóch osób - muszą
wozić Rosjanie swoimi statkami Sojuz. Ale oni nie mają pieniędzy, a Europa nie ma na razie ani
swoich
statków.
Prezydent Bush został przyparty do muru. W zeszłym roku ogłosił ambitny program powrotu na
Księżyc i lotu na Marsa. Sprytnie jednak najważniejsze punkty tego programu wyznaczył na lata po
zakończeniu swojej kadencji. Być może jednak będzie zmuszony podjąć decyzję natychmiast. Kończmy z promami i stacją już teraz, przyznajmy się, że to zła konstrukcja, a wszystkie pieniądze
przeznaczmy
na
budowanie
lepszego
statku
mówią
niektórzy
eksperci.
- Ludzi, którzy otwarcie mówią o porażce całego programu amerykańskich lotów załogowych, jest
coraz więcej. Z promami jest jednak związanych wiele interesów. Lobby przemysłu lotniczokosmicznego i polityczna presja Waszyngtonu spowodują raczej, że promy będą jeszcze latały przez
kilka
lat
mówi
prof.
Roland.
- Dla mnie najbardziej niepokojące było to, że podczas naprawy promu w przestrzeni kosmicznej
wyciągnięto kawałki wypełniacza spomiędzy płytek - mówi Roland. - Wyraźnie widać było ich kolor biały i tylko trochę czerwonego. Ten czerwony to spoiwo, którego powinno być dużo, dużo więcej. To
samo w sobie nie grozi jeszcze katastrofą, ale dla mnie to przykład złego montażu płytek. Procedury
bezpieczeństwa
są
nadal
fatalne.
A nowy, bezpieczniejszy statek dopiero powstaje na deskach kreślarskich. Wiadomo, że będzie
wynoszony przez jednorazową rakietę jak czasach lotów Apollo, a potem na Ziemię na spadochronie
wróci tylko kapsuła z załogą.
Udało się! Discovery bezpiecznie wylądował
- Witajcie w domu - powiedział tuż po zatrzymaniu promu Ken Ham z centrum kontroli lotu w
Houston
Amerykańska agencja kosmiczna NASA odetchnęła z ulgą. Teraz w Houston mogła rozpocząć się
feta, jaką tradycyjnie urządzano po udanym starcie w kosmos. Tym razem, po smutnym
doświadczeniu Columbii, z imprezą wstrzymywano się do powrotu promu. Na wszelki wypadek NASA
dmuchała na zimne i wstrzymywała lądowanie ponad dobę, czekając na idealną pogodę nad Florydą.
Nie doczekała się, więc prom musiał lądować na zapasowym lądowisku w słonecznej Kalifornii.
Spędził
nad
Ziemią
13
dni,
21
godzin
i
32
minuty.
Wczorajszemu lądowaniu towarzyszyły ogromne emocje i zainteresowanie mediów. Centrum kontroli
lotów dało zielone światło dla lądowania krótko przed godziną 13. Prom był już na to przygotowany,
wisiał do góry brzuchem nad Ziemią, ustawiony tyłem do kierunku lotu. Kilka minut potem włączył na
prawie trzy minuty swoje dwa silniki, których siła ciągu wyhamowała prędkość promu. Zaczął spadać
na Ziemię. Wtedy ponownie się obrócił, żeby dziobem zaatakować atmosferę, i na brzuchu, już bez
udziału silników, lotem szybowca zmierzał ku lądowisku w Bazie Sił Powietrznych Edwardsa na
pustyni
Mojave.
Przed zejściem z orbity astronauci łyknęli tabletki solne zapobiegające odwodnieniu oraz pili dużo
płynów, by nawodnić ciało wysuszone podczas pobytu w stanie nieważkości na orbicie. Wdziali też
specjalne stroje antyprzeciążeniowe, które obciskają nogi i brzuchy, mające sprawić, by podczas
powrotu z powodu grawitacji krew nie spłynęła zbyt szybko do nóg, co grozi omdleniem.
"Przeciążenia, ściskający brzuch strój i mnóstwo picia sprawiają, że w czasie powrotu z orbity czujesz,
jakbyś miał worek cementu na ramionach, guziki na brzuchu wciśnięte do wnętrza ciała, rozepchany
żołądek i przepełniony pęcherz" - wspomina Mike Mullane, były astronauta. ("Czy w kosmosie
trzeszczy
w
uszach",
wyd.
Prószyński
i
S-ka).
Tym razem dolegliwościom fizycznym towarzyszył równie wielki stres psychiczny. - Nie da się uniknąć
myśli o losie Columbii - mówiła jeszcze na orbicie dowódca promu Eileen Collins. Podczas schodzenia
na Ziemię na wysokości ok. 80 km za oknami kokpitu promu zaczyna świecić powietrze: najpierw na
czerwono, potem pomarańczowo i różowo, kiedy rozgrzewa się do 1500 st. C niczym w piecu
hutniczym. Smugi gorącego powietrza opływające kabinę pilotów wyglądają jak płomienie ognia.
Trudno w takiej chwili nie zastanawiać się, czy w żaroodpornym poszyciu nie ukryła się jakaś wada.
- Jesteśmy szczęśliwi, że wróciliśmy - powiedziała Collins po wylądowaniu, kiedy zdejmowała z siebie
próżniowy skafander. W ostatnich minutach to ona przejęła stery od pilota Jima Kelly'ego i osobiście
posadziła
statek
na
pasie
startowym.
Discovery zostanie w ciągu najbliższego tygodnia umieszczony na plecach samolotu odrzutowego
Boeing 747 i przeniesiony do swojej macierzystej bazy w ośrodku lotów kosmicznych Kennedy'ego na
Florydzie
(ta
operacja
będzie
kosztować
milion
dolarów).
Tam dołączy do pozostałej dwójki promów - Atlantisa oraz Endeauvoura - by czekać na ponowny start
w kosmos. Następny lot jest zarezerwowany dla Atlantisa. Miał on wystartować pod koniec września
na spotkanie stacji orbitalnej, jednak niemal na pewno nie poleci w tym terminie. Jest mała szansa na
to, że eksperci tak szybko odkryją, dlaczego pianka nadal odrywa się i sypie ze zbiornika paliwa,
niczym - jak się wyraził szef NASA - łupież. A nawet jeśli postawią właściwą diagnozę, to mogą nie
zdążyć
znaleźć
środka
zapobiegawczego.
Może się okazać, że kosmetyczne zmiany nie wystarczą, a każda poważniejsza przeróbka musi
pociągać za sobą miesiące dodatkowych testów. Tak było na początku lat 90., kiedy - na życzenie
ekologów - zmieniono skład i technikę produkcji pianki. Okazało się, że w bardziej ekologicznej piance
pozostają maleńkie bąble wypełnione powietrzem. W tych miejscach była ona bardziej podatna na
rozerwanie. Mnóstwo pracy włożono wtedy w to, by się pozbyć tych powietrznych kieszeni.
Po katastrofie Columbii, kiedy już było wiadomo, że rozpędzone kawałki pianki mogą być śmiertelnie
groźne dla delikatnego poszycia promu, starano się zlikwidować wszelkie źródła piankowego
"łupieżu". Najbardziej podejrzane były wszystkie te obszary, na których pianka nakładana była ręcznie,
a więc np. w pobliżu wspornika, którym prom był przymocowany do zbiornika paliwa. Tam zamiast
izolującej pianki zainstalowano grzałki przeciwdziałające oblodzeniu. Zlekceważono jednak osłonę
kabli i przewodów doprowadzających paliwo. Właśnie stamtąd odleciał wielki fragment pianki, który jak początkowo podejrzewano - mógł uderzyć w Discovery podczas ostatniego startu.
Inżynierowie zgadzają się co do jednego: nie można tak szybko zmienić konstrukcji osłony, by
wyeliminować ręczne nakładanie pianki. Każda zmiana może dodatkowo pogorszyć aerodynamiczne
własności
promu.
NASA pociesza się, że to nie będzie potrzebne. Ma nadzieję, że wina leży wyłącznie po stronie
niefrasobliwego pracownika, który nieostrożnie uszkodził piankę podczas produkcji. Wtedy
wystarczyłoby tylko wzmocnić nadzór. Już teraz podwojono obsadę fabryki. Nad każdym
pracownikiem nakładającym piankę stoi nadzorca, który patrzy mu na ręce, ale oczywiście to oznacza,
że złe fatum będzie wciąż wisiało nad promami, bo błędów ludzkich nigdy nie da się całkowicie
wykluczyć.
Tajemnica planetki Sylvia
Francuscy i amerykańscy astronomowie za pomocą chilijskich teleskopów odkryli, że
asteroida 87 Sylvia ma aż dwa księżyce. Ich obserwacje pozwolą poznać stabilność takich
układów i cykl życia planetoid, także takich, którym zdarza się przelatywać niebezpiecznie
blisko
Ziemi
Miłośnicy "Dzienników gwiazdowych" Stanisława Lema wiedzą, że siły grawitacji mogą stworzyć układ
potrójny z dwoma satelitami nawet z rakiety kosmicznej, wokół której krąży klucz naprawczy i zepsuta
wołowina. Ale znalezienie układu miniaturowych ciał niebieskich jest zawsze sporą sensacją, bo taki
układ jest nietrwały. Rozdzielić go może łatwo przelatująca w pobliżu obca planetoida, kometa, czy
nawet
oddziaływanie
Jak
Sylvia
odległej
zdobyła
planety.
księżyce
Sylvia o średnicy 280 km przykuła uwagę badaczy, gdy w 2001 roku zauważono większego z jej
satelitów. Teraz odkryliśmy drugiego naturalnego satelitę tej planetoidy - informują amerykańscy i
francuscy
astronomowie
w
najnowszym
"Nature".
Jak mógł powstać ten nietypowy układ? Planetoida Sylvia poruszała się spokojnie po swojej orbicie w
pasie asteroid między Marsem a Jowiszem, nikomu nie wadząc od początku dziejów Układu
Słonecznego. Wbrew obrazom, do których przyzwyczaił nas George Lucas w "Gwiezdnych Wojnach",
odległości między planetoidami są na tyle duże, że ich kolizje zdarzają się stosunkowo rzadko. Sylvia
nie miała jednak szczęścia i z ogromnym impetem wpadła na inną planetkę. Odłamki obu ciał
rozleciały się na wszystkie strony, ale dwa z nich były na tyle powolne, że nie wyrwały się z pola
grawitacyjnego Sylvii i zaczęły krążyć jako jej dwa księżyce. Taką hipotezę stawiają w "Nature"
odkrywcy
księżyców.
Niewiele na razie wiadomo o budowie odkrytych księżyców. Są one jedynie małymi światełkami na
zdjęciach uzyskanych w podczerwieni przez ponad ośmiometrowej średnicy europejskie teleskopy w
chilijskim Cerro Paranal. Astronomowie, na podstawie ilości odbijanego światła, oszacowali ich
średnice na ledwie 18 i 7 km. Udało się za to dość dokładnie zmierzyć orbity - księżyce okrążają swoją
planetkę po niemal dokładnie kołowych, ale ciasnych orbitach o promieniu odpowiednio 1360 i 710
km.
Uwaga! Gwiazdy spadają z nieba
Każdego roku na letnim niebie mamy okazję podziwiać wspaniały spektakl, jakim jest deszcz
spadających gwiazd. Od 17 lipca do 24 sierpnia aktywny jest rój meteorów - Perseidów.
Maksimum ich aktywności występuje zawsze w okolicy 11-12 sierpnia i wtedy w ciągu godziny
możemy
zobaczyć
nawet
100
meteorów.
Perseidy są bardzo regularnym rojem. Pierwsze wzmianki o nich pojawiły się w chińskich kronikach
już w roku 36 n.e. Przez stulecia ludzie donosili o "sierpniowych spadających gwiazdach". Irlandzcy
rolnicy ochrzcili je mianem "Łez świętego Wawrzyńca" ze względu na przypadający w okolicach
maksimum dzień ku czci tego świętego. Od XIX wieku prowadzone są regularne obserwacje
Perseidów. Co roku możemy podziwiać je w ilościach co najmniej kilkudziesięciu zjawisk na godzinę.
Zjawisko meteoru, które potocznie nazywamy "spadającą gwiazdą", powstaje, kiedy drobina materii
(meteoroid) krążąca w przestrzeni kosmicznej wpada w atmosferę Ziemi. Prędkość takiego ciała jest
rzędu kilkudziesięciu kilometrów na sekundę. Na wysokości około 120 km w wyniku zderzenia z
cząsteczkami powietrza meteoroid rozgrzewa się i topi. Z powodu dużej temperatury atmosfera wokół
niego ulega jonizacji i zaczyna świecić. Wzdłuż trasy przelotu powstaje więc długi świecący ślad, który
nazywamy meteorem. W każdą pogodną noc w ciągu godziny możemy zobaczyć kilka takich zjawisk.
Najczęściej taka drobina materii pochodzi z komety. Przebywając w pobliżu Słońca, pod wpływem
ciepła kometa traci część swojej masy i pozostawia za sobą strumień okruchów lodowo-skalnych.
Cząstki krążą potem wraz z nią po orbicie. Zdarza się, że Ziemia, krążąc wokół Słońca, wpada w taki
strumień cząstek. Możemy wtedy obserwować deszcz meteorów. Z podobnym zjawiskiem będziemy
mieli do czynienia dziś w nocy, kiedy Ziemia spotka się z największą ilością cząstek pozostawionych
przez kometę Swift-Tuttle. Wystąpią najprawdopodobniej aż dwa maksima w aktywności Perseidów.
Największego nasilenia spadających gwiazd powinniśmy się spodziewać około godziny 20.30
naszego czasu. Aktywność meteorów może sięgnąć nawet 100 zjawisk w ciągu godziny. Będzie to
maksimum wywołane przez nowy materiał przyniesiony przez kometę w czasie jej ostatnich powrotów
w okolice Słońca. Kilka godzin później możemy się spodziewać kolejnego maksimum o podobnej
aktywności. Tym razem da o sobie znać stary materiał, który co roku jest źródłem deszczu meteorów
o nasileniu kilkudziesięciu zjawisk na godzinę.
Przypuszcza się, że największą ich ilość zobaczymy około godziny 5 rano. Spacerując w pogodną
noc, bądźmy więc przygotowani na dużą liczbę spadających gwiazd. Obyśmy tylko nadążyli z
wymawianiem życzeń, bo przy takiej ilości zjawisk możemy mieć z tym problemy...
Lecimy na Marsa!
Amerykańska
sonda
Mars
Reconnaissance
Orbiter
(MRO)
nareszcie
wystartowała!
Zaplanowany wstępnie na wczoraj start został odwołany w ostatnim momencie po wykryciu drobnej
usterki. Po przeprowadzeniu koniecznych napraw dzisiaj o 13.43 polskiego czasu próbnik został
wystrzelony w kierunku Marsa z bazy NASA na Przylądku Canaveral. MRO dotrze na Czerwoną
Planetę po siedmiomiesięcznej podróży w marcu przyszłego roku. Celem czteroletniej misji jest
poszukiwanie wody, ale będzie to również okazja do zdobycia najwyraźniejszych jak dotąd zdjęć
planety. Sonda waży blisko 2 tony i jest wielkości małego autobusu; na jej pokładzie znajduje się wiele
nowatorskich urządzeń, przede wszystkim zaś - radar wyszukujący wodę. MRO ma też największą w
dziejach marsjańskich misji badawczych trzymetrową antenę, która będzie przesyłać 10 razy więcej
informacji na minutę niż poprzednie próbniki.
Sonda wyruszyła szukać wody na Marsie
W piątek, o godzinie 13:43 naszego czasu, z Przylądka Canaveral na Florydzie wystrzelono
rakietę Atlas V niosącą sondę. Na Czerwoną Planetę dotrze w marcu przyszłego roku
Nie pierwszy to raz, gdy Ziemianie próbują podbić sąsiednią planetę, a i cele stawiane sondzie nie
odbiegają od realizowanych przez poprzednie orbitery. Jest to jednak w pełni zgodne z przyjętą przez
NASA strategią "podążania za wodą". To właśnie na wodzie, w każdym stanie skupienia, skoncentruje
swą uwagę Mars Reconnaissance Orbiter (MRO), przejmując większość obowiązków pracującej od
pięciu lat na orbicie Marsa, niezwykle zasłużonej dla badań planety, sondy Mars Global Surveyor
(MGS). Ta ostatnia w bezprecedensowy sposób pokazała naukowcom planetę pełną niezwykle
różnorodnych krajobrazów, a co za tym idzie, planetę dynamicznie rzeźbioną przez najróżniejsze
procesy, często niewyjaśnione aż po dzień dzisiejszy. Na wielu z ponad 200 tys. przesłanych zdjęć
dostrzeżono formy terenu do złudzenia przypominające te znane z Ziemi i powstałe przy
zaangażowaniu wody zarówno płynącej, jak i stojącej. Rola, jaką odgrywała woda w historii Czerwonej
Planety, jest kluczem do zrozumienia ewolucji klimatu oraz geologii planety i co ważniejsze, ma
ogromne znaczenie przy poszukiwaniu dawnego lub obecnego życia na Marsie.
Wyparowała
czy
zeszła
do
podziemi?
Obecność wody na powierzchni planety przed milionami lat nie budzi już wątpliwości. Co jednak działo
się potem? Wciąż nie wiemy, gdzie mogły się podziać masy wody wypełniające niegdyś marsjańskie
morza i zasilające potężne rzeki. Możliwości są dwie. Po pierwsze, woda mogła wyparować do
atmosfery, gdzie rozprawiło się z nią promieniowanie słoneczne, rozbijając cząsteczki pary wodnej na
tlen
i
wodór,
które
później
bezpowrotnie
uciekły
w
kosmos.
Po drugie, woda mogła ukryć się pod powierzchnią planety, przyjmując postać wieloletniej zmarzliny.
Taką zmarzlinę odkryła sonda Mars Odyssey, jednak nie wiadomo, czy mamy do czynienia z płytką
warstwą lodu, czy też gigantycznymi podziemnymi zapasami wody. Tu szanse wykazania się otrzymał
MRO - zaopatrzono go w radar, który jest w stanie zajrzeć nawet do 1 km pod powierzchnię planety i
sprawdzić, z czym faktycznie mamy do czynienia. Sam radar wykonali Włosi i jest on bardzo podobny
do pochodzącego również z Płw. Apenińskiego radaru europejskiej sondy Mars Express.
Z sześciu instrumentów naukowych znajdujących się na pokładzie MRO na szczególną uwagę
zasługuje główna kamera sondy przeznaczona do wykonywania wyjątkowo ostrych zdjęć planety.
Zaopatrzona w 50-cm teleskop będzie w stanie dostrzec z wysokości 300 km obiekty wielkości
zaledwie 30 cm! Zdjęcie takiej jakości wymagałoby aż 1,2 tys. typowych monitorów komputerowych,
by móc je wyświetlić całe w pełnej rozdzielczości. Podobnych zdjęć w ciągu dwóch lat naukowcy
spodziewają się otrzymać około 1 tys. Dodatkowo na Ziemię dotrze też 9 tys. obrazów o nieco gorszej
rozdzielczości, jednak i tak o niebo dokładniejszych niż dziś nadsyłanych przez Mars Global Surveyor.
Tak wyjątkowo precyzyjne spojrzenie na planetę przyda się także ze względów praktycznych - zdjęcia
posłużą do wykonania map (w szczególnych przypadkach nawet trójwymiarowych) przyszłych
lądowisk
marsjańskich
łazików
oraz
ewentualnej
wyprawy
załogowej.
Międzyplanetarny
internet
MRO ma na swym pokładzie jeszcze zestaw kamer i spektrometr do szczegółowego monitorowania
atmosfery planety. Za ich pomocą przyjrzy się, jakim procesom podlegają dwutlenek węgla, ozon i
cząsteczki pyłu z marsjańskiego powietrza oraz oczywiście woda, zarówno w postaci pary, jak i
kryształków lodu (z racji bardzo małego ciśnienia atmosferycznego woda nie może współcześnie
występować na Marsie w postaci ciekłej). Zestaw instrumentów klimatologicznych pomoże również
ocenić, czy proces ucieczki wody przez atmosferę mógł być na tyle wydajny, by w ten właśnie sposób
Czerwona
Planeta
stała
się
pustynią.
Nie trudno przewidzieć, że ilość zbieranych przez sondę informacji będzie gigantyczna, co wymaga
równie ogromnych możliwości telekomunikacyjnych. I tu MRO bije kolejne rekordy. W każdej
sekundzie będzie w stanie przesyłać na Ziemię nawet 6 MB informacji, co w ciągu zasadniczej części
misji da łącznie 34 terabajty (34 miliony milionów) danych, więcej niż przesłały dotąd w sumie
wszystkie wcześniejsze misje marsjańskie! Konieczny do tego zaawansowany system łączności
będzie także swego rodzaju serwerem "międzyplanetarnego internetu". Za pośrednictwem MRO
łączyć się będą ze sobą marsjańskie próbniki, w tym przebywające na powierzchni łaziki oraz sondy
dopiero
na
Marsa
zdążające.
Naukowcy zajmujący się badaniami Marsa podsumowują dziś wcześniejsze wyprawy słowami: - Za
każdym razem, gdy spoglądamy na planetę z coraz większą rozdzielczością, Mars mówi nam: "Tutaj
jest coś, czego się nie spodziewaliście. Najwyraźniej wciąż nic nie rozumiecie". Czy i tym razem
będzie podobnie? Przekonamy się być może już w marcu, kiedy sonda wejdzie na orbitę Czerwonej
Planety.
Kamera z opakowań
Kamerę sondy Mars Reconnaissance Orbiter wykonała firma Ball Aerospace & Technologies, część
wielkiego koncernu zajmującego się produkcją... plastikowych i metalowych opakowań na jedzenie i
napoje. Zastosowane w kamerze technologie sprawdziły się już np. na pokładzie teleskopu Hubble'a i
sondy Deep Impact. Były użyte również w okołoziemskim satelicie teledetekcyjnym QuickBird - jakość
jego zdjęć jest podobna do oczekiwanych z Marsa, jednak trzeba za nie słono płacić. Obrazy, które za
rok powinny zacząć napływać z Czerwonej Planety, będą dostępne za darmo. Co więcej, każdy
będzie mógł wybrać miejsce na planecie, gdzie sonda skieruje swoje oczy!
Źródło: Gazeta.pl
Download