Największy satelita telekomunikacyjny świata już na orbicie PAP Największy satelita telekomunikacyjny na świecie IPSTAR został umieszczony na orbicie Ziemi przy pomocy rakiety Ariane V. Rakietę wystrzelono z Kourou w Gujanie Francuskiej. Już po raz 22 do umieszczenia satelity na orbicie użyto rakiety Ariane V. Satelita IPSTAR waży aż 6,5 tony. Został umieszczony na orbicie geostacjonarnej Ziemi, która zapewnia mu zachowanie stałej pozycji nad wybranym punktem na równiku Ziemi - w przypadku IPSTAR jest to 120 stopień długości geograficznej. Satelita zapewni dwukierunkowy szerokopasmowy dostęp do internetu dla firm i osób prywatnych głównie w rejonie Azji i Pacyfiku - od Azji południowo-wschodniej po Australię i Nową Zelandię. Jedynymi większymi od niego satelitami na orbicie geostacjonarnej są satelity szpiegowskie. Astronom o misji Mars Reconnaissance Orbiter NASA W piątek NASA wystrzeliła kolejną bezzałogową sondę na Marsa - Mars Reconnaissance Orbiter (MRO). Do roku 2008 posłuży ona do prowadzenia badań naukowych, później posłuży do przekazywania danych między Marsem a Ziemią. Start sondy MRO z przylądka Canaveral odbył się o godz. 13.43 czasu warszawskiego. Na orbitę wyniosła ją rakieta nośna Atlas V. Wydarzenie to początkowo zaplanowano na środę, ale NASA przełożyła start w związku z problemami technicznymi, dotyczącymi rakiety nośnej - najpierw o kilka godzin, a później o całą dobę. "Sonda została pomyślne wprowadzona na orbitę okołoziemską, stamtąd zaś nastąpi kolejny odstrzał w kierunku Marsa. Podróż na Czerwoną Planetę zajmie jej siedem miesięcy - do marca 2006 r." powiedział PAP astronom dr Krzysztof Ziołkowski z Centrum Badań Kosmicznych PAN. Zwrócił uwagę na - jego zdaniem - bardzo ciekawy etap misji MRO, który rozpocznie się właśnie w marcu i potrwa do listopada 2006 r. - czyli zanim sonda rozpocznie główną, naukową część swojej misji. "W tym okresie będzie miało miejsce tzw. ukołowianie orbity, po której sonda będzie okrążać Czerwoną Planetę. Początkowo - po przechwyceniu sondy przez pole grawitacyjne Marsa - dostanie się ona na orbitę eliptyczną. Jednak aby można było właściwie przeprowadzić zaplanowane eksperymenty, sonda powinna znaleźć się na bliższej powierzchni planety orbicie kołowej - tłumaczy Ziołkowski. NASA opracowała więc metodę ukołowiania orbity sposobami "naturalnymi" - prawie bez użycia silników sondy. "Wykorzystywany jest opór górnych warstw marsjańskiej atmosfery" - wyjaśnia astronom. Na czym polega "ukołowianie" orbity? "Sonda będzie »zaczepiać« o górne warstwy atmosfery Marsa, znajdujące się ok. 100-130 km nad powierzchnią, a następnie przyhamowywać. Ta procedura powtórzy się podczas każdego obiegu MRO wokół planety i wymaga ogromnej precyzji oraz stałego monitorowania sondy" opisuje Ziołkowski. Dzięki takim manewrom, orbita, po jakiej porusza się sonda, staje się coraz bardziej kołowa. NASA z powodzeniem stosuje taką metodę już od kilku lat, m.in. przy misjach sond Mars Global Surveyor i Mars Oddyssey. "Pozwala ona na oszczędność paliwa, gdyż wykorzystanie silników sondy jest minimalne" dodaje astronom. W listopadzie 2006 r. MRO powinna już krążyć wokół Marsa po właściwej orbicie, położonej ok. 300 km nad powierzchnią planety - wskazuje Ziołkowski. Wtedy rozpocznie się najważniejszy - naukowy etap jej misji. Oczekiwania NASA wobec tej misji są ogromne - agencja ma nadzieję, że Mars Reconnaissance dostarczy więcej danych niż wszystkie poprzednie marsjańskie misje łącznie. Sonda wyposażona jest w najbardziej zaawansowane technologicznie instrumenty naukowe, przy pomocy których będzie poszukiwała zasobów wodnych, śladów życia oraz potencjalnych miejsc lądowania dla przyszłych wypraw na Czerwonej Planecie. Przewiduje się, że eksperymenty naukowe potrwają do roku 2008. "Jednak ostatnio okres funkcjonowania sond jest często wydłużany" podkreśla Ziołkowski. Zgodnie z planami NASA, po zakończeniu misji naukowej sonda ma jeszcze przez kilka lat służyć jako przekaźnik komunikacyjny między Marsem a Ziemią. "Zapewni też stałą łączność z obiektami, które dopiero wylądują w najbliższych latach na Marsie, np. podczas misji Phoenix w 2007 roku" - dodaje dr Ziołkowski. Wystartowała sonda kosmiczna na Marsa Amerykańska bezzałogowa marsjańska sonda kosmiczna Mars Reconnaissance Orbiter (w skrócie MARSRECON lub MRO) wystartowała pomyślnie z przylądku Canaveral na Florydzie poinformowała NASA. Celem kosztującej 720 mln misji jest badanie marsjańskich polarnych czap lodowych oraz wyszukanie lądowisk dla przyszłych automatycznych próbników NASA. Start rakiety nośnej Atlas V z MRO odbył się o godz. 13.43 czasu warszawskiego. Podróż do Czerwonej Planety potrwa siedem miesięcy. Wystrzelenie sondy planowano na środę, ale NASA przełożyła start w związku z problemami z rakieta nośną - najpierw na kilka godzin, a później o całą dobę. Wynikające z wzajemnego ustawienia Ziemi i Marsa względem Słońca "okienko startowe" dla sondy rozciągało się od 10 sierpnia do 5 września. MRO to siedemnasta już na przestrzeni ubiegłych 41 lat sonda NASA, wystrzelona w kierunku Czerwonej Planety. Próbnik wejdzie na wokółmarsjańską orbitę w marcu przyszłego roku. W rezultacie trwających kilka miesięcy manewrów uplasuje się na orbicie biegunowej z ekstremami 255 kilometrów nad biegunem południowym i 320 km nad biegunem północnym, co umożliwi stały ogląd strefy równikowej w warunkach korzystnego wczesnopopołudniowego oświetlenia. Pokładowe instrumentarium MRO to m.in. dwie kamery o dużej rozdzielczości, spektrometr do wykrywania zawierających wodę minerałów oraz radiometr do pomiarów zawartości pyłu w atmosferze. Ponadto Włoska Agencja Kosmiczna dostarczyła specjalny radar, którego fale penetrować będą w głąb gruntu bądź pokrywy lodowej. Jak się oczekuje, aparatura próbnika pracować będzie co najmniej do 2010 roku. Amerykanie rozpoczęli astronautyczną eksplorację Marsa w 1964 roku, wysyłając tam dwie sondy Mariner. Mariner 3 zamilkł wkrótce po wejściu na domarsjańską orbitę wokółsłoneczną, natomiast Mariner 4 przesłał w lipcu 1965 roku pierwsze wykonane z bliska zdjęcia Czerwonej Planety. W 1971 roku NASA umieściła na orbicie Marsa sztucznego satelitę Mariner 9. Jako pierwszy dokładnie obfotografował planetę i jej fizjograficzne osobliwości - gigantyczne wygasłe wulkany i przepastne kaniony, znacznie przewyższające rozmiarami analogiczne formacje ziemskie. W pięć lat później dwie sondy Viking miękko wylądowały na powierzchni Marsa i w przeciwieństwie do wcześniejszych próbników radzieckich przez wiele miesięcy transmitowały na Ziemię dane naukowe. Kulminacją sukcesów USA w bezzałogowych lotach na Czerwoną Planetę stała się misja Mars Pathfinder - czyli dostarczenie tam 4 lipca 1997 roku automatycznego pojazdu kołowego Sojourner i jego penetracja okolic lądowiska. Obecnie Marsa badają trzy próbniki NASA - okrążający Czerwoną Planetę od jesieni 2001 roku Mars Odyssey oraz dwa automatyczne pojazdy kołowe Spirit i Opportunity, które wylądowały tam w styczniu 2004 roku. Sierpniowy deszcz spadających gwiazd Do niedzieli na sierpniowym nocnym niebie można obserwować deszcz meteorów. W ciągu godziny - przy dobrej widoczności można zobaczyć nawet kilkadziesiąt spadających gwiazd. Sierpniowy deszcz meteorów - Perseid - występuje każdego roku pomiędzy 10 a 14 sierpnia, kiedy Ziemia przecina orbitę komety Swift-Tuttle. Cząsteczki pyłu, poruszające się wzdłuż orbity trafiają w tych dniach do ziemskiej atmosfery, w której się spalają. Właśnie to daje efekt spadających gwiazd. Deszcz meteorów można obserwować gołym okiem bez specjalnych urządzeń i teleskopów. Najlepiej między godziną 22 a 23 obserwować wschodnią stronę nieba. Większość z nas wierzy, że spadające gwiazdy spełniają marzenia. Miłośnicy astronomii radzą jednak by marzenie myśleć i wypowiadać szybko bo meteor w atmosferze zapala się na kilka sekund, czasem na ułamek sekundy i marzenie powinno być wypowiedziane zanim meteor zgaśnie. Oczywiście marzenia muszą być dobre. Tradycja ludowa głosi, że deszcz meteorów to tak zwane łzy świętego Wawrzyńca. Święty Wawrzyniec płacze, że już lato ma się ku końcowi. Na sierpniowym niebie pojawia się coraz więcej zwiastunów kończącego się lata. Zachodzą powoli gwiazdozbiory nieba letniego takie jak: Łabędź, Lutnia, czy Orzeł a pojawiają się już gwiazdozbiory jesieni czyli Perseusz, Trójkąt, Andromeda i Ryby. USA: Praktycznie nie ma szans na start wahadłowca we wrześniu Praktycznie nie ma żadnych szans na ponowny start wahadłowca już we wrześniu, ponieważ nadal występują trudności w rozwiązaniu problemów związanych z ogromnym zbiornikiem paliwa - oświadczył w czwartek przedstawiciel NASA. Wyjaśnił, że chodzi o problemy, które w 2003 roku doprowadziły do katastrofy promu "Columbia" i które pojawiły się ponownie podczas niedawnej misji promu "Discovery". "Nie znaleźliśmy żadnego, bezpośredniego i łatwego rozwiązania sprawy mocowania" - powiedział dziennikarzom szef programu stacji kosmicznych Bill Gerstenmaier, nawiązując do problemów powodowanych przez odpadające piankowe płytki izolacyjne. Taka płytka w 2003 roku uderzyła w zbiornik i spowodowała katastrofę "Columbii". Podczas niedawnego startu "Discovery" 26 lipca podobna piankowa płytka również oderwała się, ale szczęśliwie nie uderzyła w zbiornik i nie spowodowała wybuchu. "Jest bardziej prawdopodobne, że doprowadzimy raczej do pewnych niewielkich modyfikacji konstrukcyjnych samego zbiornika, ale żeby tego dokonać, prawdopodobnie nie będziemy mogli przeprowadzić startu we wrześniu" - powiedział Gerstenmaier, który nadzoruje prace analityczne w celu rozwiązania problemów związanych ze zbiornikiem. Potrójna planetoida Jedna z tysięcy planetoid głównego pasa tych ciał znajdującego się między Marsem a Jowiszem okazała się obiektem potrójnym - informuje najnowszy numer czasopisma "Nature". Planetoida (87) Sylvia jest jedną z większych planetoid krążących wokół Słońca pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza. Jej średnica wynosi 280 kilometrów. Krąży ona po prawie kołowej orbicie w średniej odległości 3.5 jednostki astronomicznej od naszej dziennej gwiazdy. Cztery lata temu okazało się, że Sylvia ma satelitę. Dołączyła ona tym samym do 60 znanych planetoid posiadających swoje własne księżyce. Najbardziej znanym przykładem takiej kosmicznej pary jest niewątpliwie sfotografowana przez sondę Galileo planetoida Ida i jej naturalny satelita Daktyl. Na łamach najnowszego czasopisma "Nature" grupa astronomów kierowana przez Francka Marchisa z University of California w Berkeley donosi o odkryciu drugiego księżyca Sylvii, co czyni ją pierwszą potrójną planetoidą w Układzie Słonecznym. Ponieważ Sylvia to imię mitycznej matki założycieli Rzymu, Remusa i Romulusa, astronomowie proponują aby obu księżycom nadać imiona obu braci. Bliższy księżyc - Remus - jest obiektem o średnicy 7 kilometrów i obiega Sylvię 33 godziny w średniej odległości 710 kilometrów. Romulus ma 18 kilometrów średnicy, obiega Sylvię w 87.6 godziny w średniej odległości 1360 kilometrów. Dzięki dokładnym obserwacjom tego układu udało się dobrze określić orbity obu księżyców, a to pozwoliło na dobre oszacowanie masy i gęstości Sylvii. Okazało się, że jej gęstość wynosi tylko 1.2 grama na centymetr sześcienny, co jest wartością tylko o 20 proc. większą od gęstości wody. Astronomowie sugerują więc, że struktura planetoidy przypomina strukturę pumeksu, w której aż 60 proc. objętości to pusta przestrzeń. Odroczono start marsjańskiej sondy NASA Start bezzałogowej sondy "Mars Reconnaisance Orbiter" (MRO) został przesunięty o kolejne 24 godziny - poinformowała w czwartek po południu amerykańska agencja kosmiczna NASA. Wcześniej NASA zapowiadała start statku kosmicznego na godziny między 13.50 a 15.50 czasu warszawskiego. Początkowo wystrzelenie sondy planowano na środę, ale start przełożono w związku z problemami technicznymi, dotyczącymi rakiety nośnej Atlas V. MRO to kolejna sonda NASA, która ma polecieć w kierunku Czerwonej Planety i stać się jej sztucznym satelitą. Celem misji jest poszukiwanie zasobów wodnych, badanie klimatu i wytypowanie miejsc lądowania przyszłych wypraw na Marsa. Sonda ma dotrzeć do Marsa w marcu 2006 r. - jej główna misja potrwa do 2010 r. Satelita Thaicom-4 umieszczony na orbicie przez Ariane-5 Największy satelita telekomunikacyjny świata, tajski Thaicom-4, w chwili startu ważący ponad 6,5 ton, został umieszczony na orbicie przez europejską rakietę Ariane-5. Rakietę wystrzelono w czwartek w Kourou w Gujanie - podała firma Arianespace w Evry pod Paryżem. Dziś start bezzałogowej sondy w kierunku Marsa NASA Z przylądka Canaveral na Florydzie wystrzelona zostanie po południu czasu warszawskiego amerykańska bezzałogowa sonda w kierunku Marsa. Jak poinformowała agencja kosmiczna NASA, początkowo planowany na środę start marsjańskiej sondy - Mars Reconnaissance Orbiter (MRO) - nastąpi w czwartek rano (po południu naszego czasu, pomiędzy godziną 13.50 a 15.50). Start przełożono w związku z problemami technicznymi, dotyczącymi rakiety nośnej Atlas V. Jak powiedział w środę wieczorem rzecznik NASA, George Diller, problemy rozwiązano i Agencja "zapaliła już zielone światło na start sondy". MRO to kolejna sonda NASA, która ma polecieć w kierunku Czerwonej Planety i stać się jej sztucznym satelitą. Celem misji jest poszukiwanie zasobów wodnych, badanie klimatu i wytypowanie miejsc lądowania przyszłych wypraw na Marsa. Sonda ma dotrzeć do Marsa w marcu 2006 r. - jej główna misja potrwa do 2010 r. Planuje się, że wejdzie na tzw. niższą orbitę marsjańską, ok. 313 km nad powierzchnią Czerwonej Planety i stanie się jej sztucznym satelitą. Sonda jest wyposażona - według NASA - w jedne z najlepszych i najbardziej zaawansowanych technologicznie instrumentów naukowych. Oczekiwania NASA wobec tej misji są ogromne - agencja liczy, że MRO dostarczy więcej danych niż wszystkie poprzednie marsjańskie misje łącznie. Realizacja projektu MRO kosztować ma NASA 500 milionów dolarów. USA: Discovery wrócił w doskonałym stanie Po czternastodniowej misji w kosmosie, amerykański wahadłowiec Discovery jest w doskonałym stanie - ocenili w środę amerykańscy naukowcy. Jak powiedział cytowany przez agencję France Presse Dean Schaaf - przedstawiciel Amerykańskiej Agencji Kosmicznej (NASA), kierujący przeglądem promu po locie - mimo kłopotów, związanych z izolacją pojazdu, zlikwidowanych w przestrzeni kosmicznej przez załogę, wahadłowiec wrócił na Ziemię w nadspodziewanie dobrym stanie. Technicy, pracujący obecnie przy promie, naliczyli 101 różnego rodzaju niewielkich uszkodzeń na kadłubie pojazdu - tylko 20 z nich ma jednak średnicę przekraczającą 1 cm. Mimo naprawianych w kosmosie uszkodzeń izolacji, pianka izolacyjna przetrwała podróż i wysokie temperatury przy wchodzeniu w atmosferę Ziemi do doskonałym stanie podaje NASA. Załoga promu w środę była uroczyście przyjmowana w centrum kosmicznych na Florydzie - prom nadal pozostaje w lotniczej bazie Edwards w Kalifornii. Technicy przygotowują Discovery do przewiezienia na Florydę. Przygotowania te potrwać mają co najmniej tydzień. Prom odbędzie podróż - mającą kosztować NASA milion dolarów - na specjalnie dostosowanym samolocie Boeing 747. Zbliża się możliwość podziwiania maksimum Perseidów W nocy z 11 na 12 i 12 na 13 sierpnia będziemy mieli okazję do podziwiania maksymalnej aktywności jednego z największych rojów meteorów - Perseidów - poinformował dr Arkadiusz Olech z Centrum Astronomicznego PAN w Warszawie. O aktywności roju Perseidów wspominają już starożytne kroniki dalekowschodnie. Także obecnie jest to jeden z najbardziej znanych rojów meteorów. Swą sławę zawdzięcza nie tylko wysokiej aktywności, ale także korzystnym warunkom, w jakich możemy go obserwować. Jest on bowiem aktywny podczas ciepłych i najczęściej pogodnych wakacyjnych nocy. Szczególnie głośno o Perseidach było w ciągu ostatnich kilkunastu lat. To zainteresowanie wiązało się z tym, że w grudniu 1992 do Słońca zbliżyła się kometa macierzysta roju 109P/Swift-Tuttle. Przez to już od 1988 roku, oprócz starego maksimum aktywności roju, mogliśmy obserwować nowy szczyt, wyprzedzający stare maksimum o kilkanaście godzin. W latach 1988-1990 aktywność w obu maksimach wynosiła około 100 meteorów godzinę. W latach 1991-1997 nowe maksimum, spowodowane przez młode cząstki, świeżo wyrzucone z komety, było już wyraźne wyższe od starego i notowano w nim ponad 300 zjawisk na godzinę. W latach 1998-1999 aktywność nowego maksimum zaczęła spadać, a od roku 2000 nie widać go już prawie wcale. Pewną odmianą był rok 2004, kiedy to oprócz starego maksimum pojawiły się dwa nowe, z aktywnością sięgającą nawet prawie 200 meteorów na godzinę! W tym roku regularnego maksimum aktywności spodziewamy się 12 sierpnia w okolicach godziny 20:30 naszego czasu. Najnowsze obliczenie, przeprowadzone przez Jeremie Vaubaillona z University of Western Ontario pokazują, że Perseidy szykują dla nas jeszcze jedną niespodziankę. Symulacje komputerowe wskazują bowiem, że 12 sierpnia o godzinie 5:54 naszego czasu Ziemia zbliży się do strumienia materii niedawno wyrzuconego z komety 109P/Swift- Tuttle, co może zaowocować nawet aktywnością rzędu stu spadających gwiazd na godzinę. Niestety, w Polsce Słońce wschodzi o godzinie 5:14, więc obserwacje meteorów daje się prowadzić tylko do około godziny 4 rano. Niemniej na pewno warto wyjść na obserwacje w nocy z 11 na 12 (szczególnie w drugiej połowie nocy) i 12 na 13 sierpnia, kiedy to będzie można podziwiać kilkadziesiąt meteorów na godzinę. Ostatnie Perseidy można obserwować nawet po 25 sierpnia. Warto pamiętać, że najlepsze warunki do obserwacji ciał niebieskich występują w ciemnych miejscach oddalonych od świateł i łun miejskich. "Poobijany" księżyc Mimas Powierzchnia Mimasa, jednego z księżyców Saturna, jest pokryta ogromną liczbą kraterów zaobserwowała sonda Cassini podczas swojego ostatniego przelotu obok tego satelity Saturna, dlatego księżyc ten wygląda jak "poobijany i pokryty siniakami". Naukowcy analizują najnowsze zdjęcia Mimasa, wykonane podczas przelotu sondy Cassini w pobliżu tego satelity 2 sierpnia. Na zdjęciach przesłanych przez sondę widać m.in. największy na tym księżycu krater Hershel, o średnicy 140 kilometrów. Na całej powierzchni widoczne są liczne kratery, często znajdujące się wewnątrz innych, jeszcze większych kraterów. Astronomowie zauważyli też długie bruzdy, podobne do tych obserwowanych na asteroidach. Naukowcy mają nadzieję, że dokładana analiza zdjęć ujawni, ile "meteorów" (impaktorów, których uderzenie może tworzyć kratery) dostało się kiedykolwiek do systemu Saturna oraz skąd te obiekty mogły pochodzić. Astronomowie przypuszczają też, że oglądane przez nich na zdjęciach bruzdy (jako pierwsze zobaczyła je sonda NASA Voyager) mają związek z uderzeniem w Mimas gigantycznego obiektu, w wyniku którego na przeciwnej stronie księżyca powstał krater Herschel. Obiektem zainteresowania całej misji Cassini/Huygens jest Saturn, jego pierścienie i księżyce. Misję realizują Amerykańska Agencja Kosmiczna NASA, Europejska Agencja Kosmiczna i Włoska Agencja Kosmiczna. Prawie siedmioletni lot sondy Cassini do Saturna rozpoczął się w październiku 1997 r. Prof. Kłos: Loty wahadłowców są potrzebne Loty załogowe oraz automatyczne są komplementarnymi misjami w eksploracji kosmosu uważa dyrektor Centrum Badań Kosmicznych PAN prof. Zbigniew Kłos. Jak przypomina, loty wahadłowców są też niezbędne do dokończenia budowy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Wahadłowiec kosmiczny Discovery bezpiecznie wylądował we wtorek rano w Kalifornii. Misję tę śledzono w napięciu po katastrofie promu Columbia, do której doszło 2,5 roku temu. W amerykańskiej i brytyjskiej prasie pojawiły się jednak komentarze podważające sukces misji Discovery. Brytyjski "The Independent" nazywa ją wręcz "bezsensowną" i apeluje o skoncentrowanie się na bezzałogowych misjach w kosmos. "Rozważanie co jest większą siłą napędową w podboju kosmosu - misje załogowe czy automatyczne jest jałową dyskusją" powiedział w środę PAP prof. Kłos. Astronom przyznaje, że jeśli chodzi o tworzenie nowej wiedzy i technologii misje automatyczne są tańsze i często bardziej spektakularne. "Jednakże jest też pewien obszar badań zaplanowany do realizacji na orbicie, które mogą wykonać jedynie astronauci na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej" dodaje. Jego zdaniem, budowa Stacji Kosmicznej, która pochłonęła do tej pory ogromne fundusze, powinna zostać dokończona. "Zresztą Europa i Japonia zbudowały już swoje moduły dla stacji, które wciąż znajdują się na Ziemi. Ich wyniesienie na orbitę jest zaś możliwe tylko przy pomocy amerykańskich wahadłowców" tłumaczy astronom. "Umowy międzynarodowe zobowiązują więc USA do kontynuowania programu lotów promów kosmicznych aż do roku 2010" zauważa Kłos. Czy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna jest potrzebna? "Na pewno w ogromnym stopniu umożliwiła rozwój infrastruktury i technologii kosmicznych" - wskazuje astronom. "Podobnie można się zastanawiać, czy ma sens budowa stacji polarnych - obrazowo porównuje Kłos - Na biegun też można zrzucić próbnik wielofunkcyjny, który przeprowadzi wszystkie eksperymenty. A jednak są tam ludzie, naukowcy prowadzą swoje badania". Podobnie jest z kosmosem - wskazuje astronom. Według niego, nie można rozpatrywać eksploracji kosmosu w oderwaniu od pasji i psychologii człowieka. "Ludzie chcą zaś latać w Kosmos. Być może takie podejście nie jest całkowicie racjonalne, trzeba to jednak uwzględnić" - podkreśla szef CBK PAN. Ponadto, zauważa Kłos, tzw. medycyna kosmiczna dostarczyła nowych wiadomości o fizjologii i reakcjach organizmu ludzkiego. Tylko podczas załogowych wypraw możliwe jest przebadanie samego człowieka w stanie nieważkości dodaje prof. Kłos. "NYT": Misja Discovery to nie do końca sukces To był najbardziej przebadany lot wahadłowca w całej historii lotów kosmicznych - pisze w komentarzu redakcyjnym na temat ostatniej misji promu Discovery amerykański "The New York Times". Dziennik podkreśla jednak, że pomimo szczęśliwego powrotu na Ziemię, misja nie do końca odniosła sukces. Przyczyny jej niepowodzenia gazeta dopatruje się w uszkodzeniu osłony termicznej statku kosmicznego podczas startu. Podobna usterka spowodowała w lutym 2003 roku katastrofę wahadłowca Columbia. Jak zauważa dziennik, celem lotu Discovery miało być ponowne przetestowanie przydatności wahadłowców do zadań w przestrzeni kosmicznej, jednak pojawienie się po dwóch latach napraw i kontroli tej samej wady co w Columbii, postawiło przyszłość promów pod znakiem zapytania. Po raz kolejny agencja kosmiczna NASA będzie musiała zawiesić ich starty do czasu rozwiązania problemu i nie wiadomo, jak długo będzie to trwało - pisze "New York Times". Pytania o przyszłość programu kosmicznego USA Wahadłowiec Discovery bezpiecznie wylądował we wtorek w bazie lotniczej Edwards w Kalifornii i Ameryka odetchnęła z ulgą, jednak natychmiast pojawiły się pytania o przyszłość programu kosmicznego Stanów Zjednoczonych. Misja Discovery była pierwszą po katastrofie promu Columbia, do której doszło dwa i pół roku wcześniej. Miała przede wszystkim ogłosić światu powrót USA w kosmos - po nowych, zakończonych jednak szczęśliwie, kłopotach z izolacją pojazdu, NASA postanowiła jednak zawiesić następne loty do czasu usunięcia defektów okrywy statku. Podobne defekty były powodem tragedii Columbii, a także poważnych obaw, związanych z zakończonym we wtorek lotem Discovery. Zgodnie z decyzją amerykańskiej agencji, do czasu rozwiązania problemu przez naukowców, promy pozostaną na ziemi. Gotowy do lotu wahadłowiec Atlantis czeka w olbrzymim hangarze w centrum kosmicznym Kennedy'ego . Wszelkie plany, związane z misją pojazdu, zamrożono. Jak powiedział cytowany przez Reutera odpowiedzialny za program wahadłowców Bill Parsons, NASA powołała specjalne grupy naukowców, mających zbadać sprawę wadliwej izolacji. "Mając Discovery już na ziemi, łatwiej nam będzie podejść do sprawy" - powiedział sugerując, że wstępne wnioski naukowców mogą być przedstawione jeszcze w tym tygodniu. Bada się m.in., czy kawałek pianki, jaki oderwał się od zbiornika paliwa Discovery, odpadł z innych przyczyn niż ewentualny błąd ludzki, popełniony w czasie przygotowywania promu do lotu. Lot Atlantis na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) planowany był na koniec września lub początek listopada. Prezydent Bush zadecydował już o zakończeniu misji wahadłowców w 2010 roku. Promy mają być zastąpione przez nowe pojazdy kosmiczne, zdolne też do lotów załogowych na Księżyc i na Marsa. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna nadal jednak zależna jest od lotów wahadłowców. Tony urządzeń czekają na przewiezienie na stację. Szef NASA, Michael Griffin wyklucza jednak jakikolwiek pośpiech: "Polecimy tylko wówczas, kiedy będziemy do tego gotowi" mówi. NASA odłożyła start sondy w kierunku Marsa Amerykańska agencja kosmiczna NASA odłożyła we wtorek wieczorem o co najmniej 24 godziny planowanego na środę startu bezzałogowej sondy Mars Reconnaissance Orbiter (MRO). MRO to kolejna sonda NASA, która ma polecieć w kierunku Czerwonej Planety i stać się jej sztucznym satelitą. Celem misji jest poszukiwanie zasobów wodnych, badanie klimatu i wytypowanie miejsc lądowania przyszłych wypraw na Marsa. Ważący dwie tony 6,5-metrowy MRO miał wystartować z przylądka Canaveral na Florydzie w środę między godz. 8:54 a 9:39 rano (czyli między 12:54 a 15:39 czasu polskiego). Informując o odwołaniu startu - z powodu problemów technicznych rakiety nośnej - nie podano konkretnej daty rozpoczęcia misji MRO. Agencja Reutera sugeruje, że być może nastąpi to w czwartek. Sonda miała dotrzeć do Marsa w marcu 2006 r. - jej misja miała trwać do 2010 r. Planowano, że wejdzie na tzw. niższą orbitę marsjańską, położoną ok. 300 km nad powierzchnią Czerwonej Planety i stanie się jej sztucznym satelitą. W listopadzie 2006 r. sonda miała rozpocząć przeprowadzanie obserwacji i badań naukowych. Jest wyposażona - według NASA - w jedne z najlepszych i najbardziej zaawansowanych technologicznie instrumentów naukowych. Oczekiwania NASA wobec tej misji były i są ogromne - agencja liczy, że MRO dostarczy więcej danych niż wszystkie poprzednie marsjańskie misje łącznie. Kolejna sonda NASA poleci na Marsa Na dzisiaj zaplanowano start bezzałogowej sondy Mars Reconnaissance Orbiter (MRO). To kolejna sonda NASA, która poleci w kierunku Czerwonej Planety i stanie się jej sztucznym satelitą. Celem misji jest poszukiwanie zasobów wodnych, badanie klimatu oraz wytypowanie miejsc lądowania dla przyszłych wypraw. Ważący dwie tony 6,5-metrowy MRO ma wystartować z przylądka Canaveral na Florydzie w środę między godz. 8:54 a 9:39 rano (czyli między 12:54 a 15:39 czasu polskiego). Sondę umieszczono w jednym z członów rakiety Atlas V. Zarówno pojazd, jak i rakieta zostały wyprodukowane przez firmę Lockheed Martin Space Systems. Sonda dotrze do Marsa w marcu 2006 r. Wejdzie na tzw. niższą orbitę marsjańską, położoną ok. 300 km nad powierzchnią Czerwonej Planety i stanie się jej sztucznym satelitą. W listopadzie 2006 r. sonda ma rozpocząć przeprowadzanie obserwacji i badań naukowych. Jest wyposażona - według NASA - w jedne z najlepszych i najbardziej zaawansowanych technologicznie instrumentów naukowych. Oczekiwania NASA wobec tej misji są ogromne - agencja ma nadzieję, że Mars Reconnaissance dostarczy więcej danych niż wszystkie poprzednie marsjańskie misje łącznie. Główna część misji MRO potrwa do roku 2010. Do tego czasu sonda m.in. wykona najdokładniejsze dotychczas zdjęcia marsjańskiej powierzchni. Zbada też skład chemiczny oraz strukturę zarówno atmosfery, jak i warstw powierzchniowych planety. Dane uzyskane przez MRO mają umożliwić lepsze zaplanowanie kolejnych misji i lądowań na Marsie. Naukowcy mają nadzieję, że uda się zbadać, czy zasoby lodowe mogłyby w przyszłości stać się źródłem wody dla ewentualnych załogowych ekspedycji na Marsa. Odpowiedź na to pytanie mogą przynieść pomiary z umieszczonego na sondzie spektrometru i radaru podpowierzchniowego. Na MRO umieszczono także największą kamerę teleskopową w historii misji międzyplanetarnych. Dostrzega ona obiekty o rozmiarach kilku metrów - jej zadaniem jest więc wyszukanie i wytypowanie najlepszych lądowisk dla przyszłych załogowych i bezzałogowych misji marsjańskich. Ponadto, podkreślają naukowcy NASA, system telekomunikacyjny sondy może przesyłać dane nawet dziesięć razy szybciej od wszystkich poprzednich sond marsjańskich - z szybkością do 3,5 megabita na sekundę. Część naukowa misji ma zakończyć się w grudniu 2008 roku. Potem, do końca 2010 r. sonda MRO ma działać jako przekaźnik komunikacyjny (m.in. między łazikami marsjańskimi a Ziemią). Zapas paliwa sondy może jednak wystarczyć aż do roku 2014 - twierdzą przedstawiciele NASA. Opinie: Misja Discovery nie była pełnym sukcesem Przedstawiciele NASA wyrazili zadowolenie z udanego zakończenia misji promu kosmicznego Discovery. Obserwatorzy podkreślają jednak, że 14-dniowa misja wahadłowca nie była pełnym sukcesem. Podczas konferencji prasowej po lądowaniu Discovery menedżerowie NASA ogłosili, że Stany Zjednoczone powróciły do lotów kosmicznych i gratulowali załodze. Dyrektor programu lotu wahadłowców - Bill Parsons - podkreślił, że największym sukcesem było bezpieczne sprowadzenie Discovery na Ziemię. Zadowolenia przedstawicieli NASA nie podziela wielu ekspertów. Przypominają oni, że podczas startu wahadłowca od zewnętrznego zbiornika paliwa oderwał się prawie półkilogramowy kawałek pianki izolacyjnej. Gdyby uderzył w termiczne poszycie promu, mogłoby dojść do katastrofy podobnej jak w przypadku promu Columbia. Nierozwiązany problem odpadającej izolacji sprawił, że planowany na koniec września lot promu Atlantis został wstrzymany. Szefowie NASA nie chcą spekulować na jak długo. Zapewniają jedynie, że zrobią wszystko, by do startu kolejnego wahadłowca doszło jak najszybciej. NASA: Lądowanie Discovery przełożone AFP Lądowanie promu kosmicznego Discovery przełożono na wtorek z powodu złych warunków pogodowych na Florydzie - poinformowała w poniedziałek amerykańska agencja kosmiczna NASA. Pierwotnie lądowanie Discovery przewidywano na godz. 4.46 nad ranem (10.46 czasu warszawskiego) w poniedziałek. Astronauci otrzymali jednak polecenie okrążenia Ziemi jeszcze raz z powodu zachmurzenia nad Cape Canaveral. Ponieważ pogoda się nie poprawiła, zdecydowano, że prom pozostanie w kosmosie do wtorku. Kolejny termin lądowania na Florydzie, to wtorek, godz. 5.08 czasu miejscowego (11.08 czasu warszawskiego). Jeśli pogoda nadal będzie niesprzyjająca, możliwe jest lądowanie Discovery w Kalifornii lub w Nowym Meksyku. Spośród 111 dotychczasowych lądowań amerykańskich promów kosmicznych, tylko 19 odbyło się w ciemnościach. Discovery wylądował! Lądowanie Discovery Wahadłowiec kosmiczny Discovery bezpiecznie wylądował w bazie lotniczej Edwards w Kalifornii. 14-dniowy lot, w czasie którego Discovery okrążył Ziemię 219 razy i przeleciał 9,3 miliona kilometrów, był pierwszą misją wahadłowca od czasu katastrofy wahadłowca Columbia, spowodowanej awarią termicznej izolacji piankowej. Jej fragment oderwał się wtedy od powłoki zbiornika paliwa i uszkodził skrzydło promu. W czasie startu Discovery fragment izolacji także oderwał się od zbiornika paliwa, ale na szczęście nie uszkodził samego statku. NASA postanowiła jednak zawiesić następne loty do czasu usunięcia defektów izolacji. Z uwagi na istniejące ryzyko NASA kilkakrotnie przekładała operację lądowania. Wahadłowiec miał najpierw wylądować w poniedziałek rano na przylądku Cape Canaveral na Florydzie, gdzie oczekiwały rodziny siedmiorga członków załogi. Z powodu złej pogody nad Florydą przesunięto lądowanie na godz. 5.07 rano (czasu lokalnego) we wtorek, a potem jeszcze raz, o ponad trzy godziny później. Discovery ostatecznie dotknął ziemi o godz. 14.11 czasu polskiego w bazie Edwards. Jako alternatywę przewidywano nawet jeszcze późniejsze lądowanie w bazie White Sands w stanie Nowy Meksyk. Gdy prom wchodził w atmosferę, najbardziej obawiano się przegrzania kadłuba, czyli tego, co spotkało wahadłowiec Columbia i doprowadziło do katastrofy. W czasie lotu prom dowodzony przez astronautkę Eileen Collins przycumował na 9 dni przy orbitującej wokół naszej planety międzynarodowej stacji kosmicznej, dostarczył jej załodze sprzęt do badań naukowych, części zamienne i żywność oraz pomógł w naprawie jej systemu sterowniczego. Dwaj astronauci: Steven Robinson i Japończyk Seichi Noguchi trzy razy wychodzili z promu na "spacer" kosmiczny. W czasie jednego z nich po raz pierwszy w czasie lotu kosmicznego dostali się pod dolną część kadłuba statku. Robinson, asekurowany przez Noguchiego, usunął dwa zwisające fragmenty materiału uszczelniającego płytki izolacji termicznej w kadłubie promu, które - jak się obawiali specjaliści z NASA stwarzały ryzyko przegrzania i pożaru przy lądowaniu. Zawieszony na uchwytach wystawionego z wahadłowca ramienia- robota, astronauta oderwał je ręcznie i wrzucił do przygotowanego "kosza na śmieci". Mimo wstrzymania lotów wahadłowców, do następnej misji przygotowuje się już następny z nich, Atlantis. Discovery schodzi z orbity AFP Amerykański wahadłowiec kosmiczny Discovery rozpoczął skomplikowany manewr zejścia z orbity okołoziemskiej. Promu podchodzi o lądowania w bazie lotniczej Edwards na pustyni Mojave. Tuż po godzinie 13 czasu polskiego uruchomione zostały silniki, które kierują prom z orbity w kierunku Ziemi. Odpalanie silników trwało niecałe trzy minuty. Kontrolerzy misji w Houston w Teksasie poinformowali oficjalnie, że wahadłowiec jest już w drodze na Ziemię. W ciągu pół godziny od uruchomienia silników prom ma wejść w ziemską atmosferę. Temperatura na poszyciu promu osiągnie wtedy 1650 stopni Celsjusza. To właśnie będzie krytyczna faza lądowania, której dwa i pół roku temu nie wytrzymał wahadłowiec Columbia. Prom Discovery będzie lądował w bazie amerykańskich sił powietrznych w Kalifornii. Wcześniej NASA odwołała lądowanie w centrum kosmicznym na Florydzie ze względu na panujące tam niesprzyjające warunki atmosferyczne - gwałtowne burze i opady. Lądowanie w Kalifornii będzie kosztować NASA dodatkowy milion dolarów - taki jest koszt przetransportowania promu na Florydę. Na pokładzie wahadłowca znajduje się siedmiu astronautów. Misją, która trwała czternaście dni, dowodzi Eileen Collins. NASA: Discovery może lądować AFP Amerykańska agencja kosmiczna NASA wydała rozkaz, by załoga wahadłowca Discovery rozpoczęła zejście z orbity okołoziemskiej i lądowanie w Kalifornii. Lądowanie w bazie lotniczej Edwards na pustyni Mojave najprawdopodobniej nastąpi o godzinie 14.12 czasu warszawskiego. Lądowanie Discovery przesunięte AFP Jeśli niebo się przejaśni, prom kosmiczny Discovery wyląduje na Florydzie o godzinie 12.43 czasu warszawskiego - podała we wtorek amerykańska agencja kosmiczna NASA. Wcześniej agencja przesunęła zaplanowane na 11.07 lądowanie wahadłowca o około 90 minut. Przyczyną opóźnienia były złe warunki meteorologiczne na Florydzie, gdzie wahadłowiec miał zejść na Ziemię. We wtorek prom może jeszcze pięciokrotnie szykować się do lądowania. Jeśli warunki na Florydzie nadal będą niekorzystne, statek kosmiczny może lądować w bazie Edwards na kalifornijskiej pustyni bądź w ośrodku White Sands Test Facility w stanie Nowy Meksyk. Prom odłączył się w sobotę od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Odłączenie nastąpiło po ośmiu dniach dokowania. Discovery połączył się ze stacją 28 lipca, gdy z siedmioma osobami załogi na pokładzie przybył tam jako pierwszy amerykański prom kosmiczny po tragedii promu Columbia w lutym 2003 roku. Na powrót Discovery na ziemię NASA zezwoliła w czwartek, po naprawach powłoki dokonanych przez astronautów. NASA twierdzi, że ostatnia, środowa naprawa zapobiegła potencjalnej dezintegracji promu podczas wejścia w atmosferę ziemską. Kierujący misją naukowcy uznali, że po naprawach poszycia prom bezpiecznie wyląduje na Ziemi. Discovery dostarczył na ISS 15 ton wyposażenia, sprzęt, żywność, itd. Miał zabrać na Ziemię 13 ton "kosmicznych śmieci", które zebrały się na stacji. Lądowanie promu Discovery przesunięte AFP Amerykańska agencja kosmiczna NASA przesunęła we wtorek lądowanie promu kosmicznego Discovery o 90 minut. Według NASA, przyczyną opóźnienia są złe warunki meteorologiczne na Florydzie, gdzie wahadłowiec miał wylądować. We wtorek prom może jeszcze pięciokrotnie szykować się do lądowania. Jeśli warunki na Florydzie nadal będą niekorzystne, statek kosmiczny może lądować w bazie Edwards na kalifornijskiej pustyni bądź w ośrodku White Sands Test Facility w stanie Nowy Meksyk. Rzeczniczka NASA, Laura Rochon powiedziała w poniedziałek wieczorem, że dowództwo misji wyda rozkaz lądowania promu tylko w dobrych warunkach pogodowych. Discovery - zapewniła - może krążyć po orbicie, czekając na bezpieczne lądowanie, jeszcze nawet przez "dobrych kilka dni". Prom odłączył się w sobotę od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Odłączenie nastąpiło po ośmiu dniach dokowania. Discovery połączył się ze stacją 28 lipca, gdy z siedmioma osobami załogi na pokładzie przybył tam jako pierwszy amerykański prom kosmiczny po tragedii promu Columbia w lutym 2003 roku. Na powrót Discovery na ziemię NASA zezwoliła w czwartek, po naprawach powłoki dokonanych przez astronautów. NASA twierdzi, że ostatnia, środowa naprawa zapobiegła potencjalnej dezintegracji promu podczas wejścia w atmosferę ziemską. Kierujący misją naukowcy uznali, że po naprawach poszycia prom bezpiecznie wyląduje na Ziemi. Discovery dostarczył na ISS 15 ton wyposażenia, sprzęt, żywność, itd. Miał zabrać na Ziemię 13 ton "kosmicznych śmieci", które zebrały się na stacji. Prom Discovery przed lądowaniem AFP Astronauci z promu Discovery obudzili się i zaczęli przygotowania do lądowania. Powrót promu na Ziemię planowano na wczoraj, ale NASA przesunęła lądowanie o 24 godziny ze względu na złą pogodę na przylądku Canaveral. Załoga podejmie próbę lądowania o 11.07 czasu polskiego. Jeśli pogoda na Florydzie będzie nadal zła, to NASA poleci Discovery lądowanie na drugim końcu Stanów Zjednoczonych, w bazie sił powietrznych Edwards w Kalifornii. Promy lądowały tam już 49 razy, czyli niemal w co drugiej z dotychczasowych misji. W razie kłopotów z pogodą i na Florydzie i w Kalifornii, NASA ma do dyspozycji jeszcze jedno lądowisko na poligonie rakietowym White Sands w stanie Nowy Meksyk. Ostateczny termin lądowania promu mija jutro - w ogniwach paliwowych, dostarczających prądu kończą się zapasy tlenu i wodoru. NASA jest jednak zdecydowana sprowadzić prom na Ziemię dzisiaj. Przesunięcie lądowania na jutro nastąpi tylko w razie problemów technicznych. Astronauci przyjęli ze zrozumieniem opóźnienie lądowania. Kapitan wahadłowca Eileen Collins powiedziała: "Wiemy, że podejmujecie właściwe decyzje, jesteśmy z Wami. Do zobaczenia na Ziemi jutro". Dodatkowy dzień w kosmosie członkowie załogi spędzili śpiąc, oglądając Ziemię z orbity i słuchając muzyki. Rzeczniczka NASA, Laura Rochon w poniedziałek wieczorem powiedziała, że dowództwo misji wyda rozkaz lądowania promu tylko w dobrych warunkach pogodowych. Discovery - zapewniła - może krążyć po orbicie, czekając na bezpieczne lądowanie, jeszcze nawet przez "dobrych kilka dni". Prom w sobotę odłączył się od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Odłączenie nastąpiło po ośmiu dniach dokowania. Discovery połączył się ze stacją 28 lipca, gdy z siedmioma osobami załogi na pokładzie przybył tu jako pierwszy amerykański prom kosmiczny po tragedii promu Columbia w lutym 2003 roku. Na powrót Discovery na ziemię NASA zezwoliła w czwartek, po naprawach powłoki dokonanych przez astronautów. NASA twierdzi, że ostatnia, środowa naprawa zapobiegła potencjalnej dezintegracji promu podczas wejścia w atmosferę ziemską. Kierujący misją naukowcy uznali, że po naprawach poszycia prom bezpiecznie wyląduje na Ziemi. Discovery dostarczył na ISS 15 ton wyposażenia, sprzęt, żywność, itd. Miał zabrać na ziemię 13 ton "kosmicznych śmieci", które zebrały się na stacji. Brakujące kwazary odnalezione PAP Kwazary niewidoczne dla nas w promieniach widzialnych i rentgenowskich zostały zaobserwowane w podczerwieni przez teleskop kosmiczny Spitzera - informuje najnowszy numer czasopisma "Nature". Jednymi z najciekawszych obiektów we Wszechświecie są niewątpliwie kwazary. Energia przez nie wysyłana jest kilkaset razy większa niż energia emitowana przez zwykłe galaktyki. Jej źródłem jest najprawdopodobniej dysk materii otaczającej czarną dziurę o masie rzędu miliardów mas Słońca. Czarna dziura pożera materię w oszałamiającym tempie tysiąca mas Słońca na rok. Materia ta, zbliżając się do czarnej dziury, rozgrzewa się i emituje wysokoenergetyczne promieniowanie rentgenowskie. Ponieważ kwazary świecą na granicy obserwowanego Wszechświata, widzimy je takimi, jakie były jakiś miliard lat po Wielkim Wybuchu. Poświata rentgenowska nieba wygenerowana przez odległe kwazary może posłużyć do oszacowania ich liczebności. Niestety ocena ta zupełnie nie zgadzała się z rzeczywiście obserwowaną liczbą kwazarów. Obiektów tych wydawało się być zacznie za mało, jak na tak mocną poświatę. Najnowszy numer czasopisma "Nature" zamieszcza artykuł grupy astronomów, kierowanej przez Alejo Martineza-Sansigre z University of Oxford w Wielkiej Brytanii, wyjaśniający problem brakujących kwazarów. Astronomowie przejrzeli mały fragment sfery niebieskiej przy użyciu kosmicznego teleskopu podczerwonego Spitzera (SST) w poszukiwaniu kwazarów ukrytych za gęstymi chmurami gazu i pyłu. Efekty pochłaniania promieniowania przez taki gaz i pył są w podczerwieni znacznie niższe niż w świetle widzialnym i promieniach rentgena. Badacze zlokalizowali aż 21 nieznanych wcześniej obiektów. Ich późniejsze obserwacje wykonane przy użyciu układu radioteleskopów National Radio Astronomy Observatory Very Large Array (VLA) w Nowym Meksyku potwierdziły, że wszystkie 21 obiektów to kwazary szczelnie ukryte przed nami w promieniach widzialnych i rentgenowskich. Znając ilość ukrytych kwazarów w danym obszarze sfery niebieskiej, możemy łatwo oszacować ich całkowitą liczbę, która teraz zgadza się prawie idealnie z szacunkami wynikającymi z obserwacji poświaty rentgenowskiej Gdzie może wylądować Discovery? AFP Prom Discovery będzie miał kilka możliwości lądowania na obszarze Stanów Zjednoczonych. W grę wchodzą trzy możliwe lokalizacje: przylądek Canaveral na Florydzie, baza Edwards w Kalifornii lub poligon w White Sands w stanie Nowy Meksyk. Jak informuje dyrekcja NASA, lądowiskiem "pierwszego wyboru" pozostanie Centrum Kosmiczne im. Kennedy'ego na Florydzie, chociaż prognoza pogody na wtorek dla przylądka Canaveral nie różni się od poniedziałkowej. Pierwotnie lądowanie Discovery zaplanowano na 10.46 czasu polskiego w poniedziałek. Astronauci otrzymali jednak polecenie okrążenia Ziemi jeszcze raz z powodu zachmurzenia nad Cape Canaveral. Ponieważ pogoda się nie poprawiła, ostatecznie zdecydowano, że prom pozostanie w kosmosie do wtorku. Szef misji Discovery, LeRoy Cain, oświadczył, że jeśli we wtorek warunki pogodowe na Florydzie będą nadal niekorzystne, prom zostanie skierowany do kalifornijskiej bazy lotniczej Edwards lub do bazy wojskowej White Sands w Nowym Meksyku. "Discovery wyląduje we wtorek, nie wiemy jeszcze tylko, w którym z możliwych miejsc" - potwierdził administrator NASA Michael Griffin. Agencja ustaliła kolejny termin lądowania na Florydzie - to wtorek godz. 10.07 czasu polskiego. Jeśli NASA nie zdecyduje się na ten termin, będzie miała do wyboru dwa warianty: może skierować Discovery do White Sands w Nowym Meksyku - ewentualne lądowanie nastąpiłoby o godz. 11.39 czasu polskiego - albo zmienić godzinę lądowania na Florydzie na godz. 11.43 czasu polskiego. Kolejna szansa promu to wylądowanie w bazie lotniczej Edwards o godz. 13.12 czasu polskiego albo na poligonie w White Sands o 13.13 czasu polskiego. NASA musi wybrać jeden z tych wariantów. Ostatnią możliwą wtorkową opcją jest lądowanie w bazie wojskowej Edwards w Kalifornii o godz. 14.47 czasu polskiego. Lądowanie Discovery - 6 planów awaryjnych Amerykańska agencja kosmiczna NASA ogłosiła, że w wypadku złej pogody na Florydzie prom kosmiczny Discovery wyląduje jutro na jednym z dwóch zapasowych lądowisk. Zaplanowany na dziś powrót wahadłowca na Ziemię został przesunięty o 24 godziny. Dziś przed świtem czasu lokalnego NASA odwoła dwa podejścia promu Discovery do lądowania w Centrum Kosmicznym Kennedy'ego na Florydzie. Powodem były niskie chmury nad przylądkiem Canaveral. Kolejne dwie okazje do lądowania na przylądku Canaveral pojawią się jutro rano. Jeśli warunki pogodowe nadal będą złe, NASA poleci załodze Discovery lądowanie na drugim końcu Stanów Zjednoczonych w bazie sił powietrznych Edwards w Kalifornii. Gdyby i tam niebo było zachmurzone, wahadłowiec będzie lądował w należącym do Pentagonu Centrum Rakietowym White Sands w stanie Nowy Meksyk. Ostateczny termin lądowania Discovery mija w środę. Przedstawiciele NASA są jednak zdecydowani wykorzystać jeden z 6 planów. Przesunięcie powrotu na Ziemię wahadłowca Discovery na środę nastąpi jedynie w wypadku problemów technicznych. Prof. Kłos o opóźnieniu lądowania Discovery NASA przełożyła lądowanie promu kosmicznego Discovery na wtorek z powodu złych warunków pogodowych na Florydzie. "To normalna procedura podczas misji wahadłowców" uważa dyrektor Centrum Badań Kosmicznych PAN prof. Zbigniew Kłos. Pierwotnie lądowanie Discovery przewidywano na godz. 4.46 nad ranem (10.46 czasu warszawskiego) w poniedziałek. Astronauci otrzymali jednak polecenie okrążenia Ziemi jeszcze raz z powodu zachmurzenia nad Cape Canaveral - ok. godz. 11.00 prom przeleciał nad południową Polską. Ponieważ pogoda się nie poprawiła, władze NASA zdecydowały, że Discovery pozostanie w kosmosie do wtorku. Opóźnienia w powrocie promu kosmicznego spowodowane warunkami atmosferycznymi to nic nadzwyczajnego uspokaja prof. Kłos. "W historii już 111 misji amerykańskich promów kosmicznych takie sytuacje zdarzały się" - dodaje. Jak podkreśla astronom, NASA ma przygotowane awaryjne scenariusze lądowania. "Jeśli nad Florydą i przylądkiem Canaveral utrzyma się zachmurzenie i niekorzystna pogoda, prom może wylądować na innych lotniskach - np. w bazie wojskowej Edwards w Kalifornii lub w Nowym Meksyku" wskazuje szef CBK PAN. To jednak oznacza ogromne dodatkowe koszty - dodaje szef CBK PAN. Ponadto, czas przebywania promu na orbicie jest ograniczony, np. zapasami pożywienia zgromadzonymi w promie - zaznacza astronom. W jego opinii, NASA nie może więc zbytnio wydłużać okresu przebywania astronautów w promie okrążającym Ziemię. Jest jeszcze jedna opcja, przypomina prof. Kłos, Discovery może zawsze wrócić i przycumować powtórnie do "swojej wyspy w Kosmosie" - czyli do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i tam oczekiwać na dalsze polecenia z Ziemi. Prom Discovery okrąża Ziemię na orbicie położonej ok. 300 km nad powierzchnią naszej planety informuje astronom. Jak wyjaśnia, musi to być podobna orbita do tej, na której wahadłowiec odłączył się od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. "Dopiero na godzinę przez planowanym lądowaniem zostaną włączone silniki promu i Discovery zacznie zbliżać się do Ziemi" dodaje Kłos. Kolejny termin lądowania na Florydzie, to wtorek, godz. 5.08 czasu miejscowego (11.08 czasu warszawskiego). Spośród 111 dotychczasowych lądowań amerykańskich promów kosmicznych tylko 19 odbyło się w ciemnościach. Opóźniono lądowanie Discovery AFP Lądowanie promu kosmicznego Discovery zostało opóźnione o co najmniej półtorej godziny z powodu niekorzystnych warunków pogodowych na Florydzie - poinformowała amerykańska agencja kosmiczna NASA w poniedziałek rano (czasu warszawskiego). Nie wyklucza się nawet lądowania we wtorek. Pierwotnie lądowanie Discovery przewidywano na godz. 4.46 nad ranem (10.46 czasu warszawskiego). Astronauci otrzymali jednak polecenie okrążenia Ziemi jeszcze raz z powodu zachmurzenia nad Cape Canaveral. Gdyby pogoda na Florydzie nie poprawiła się, misja Discovery zostanie przedłużona. Spośród 111 dotychczasowych lądowań amerykańskich promów kosmicznych, tylko 19 odbyło się w ciemnościach. Discovery zbliża się do Ziemi Amerykański prom kosmiczny Discovery zbliża się do Ziemi. Dzisiaj o 10:47 naszego czasu wahadłowiec ma wylądować na przylądku Canaveral na Florydzie. Na dwie godziny przed planowanym lądowaniem załoga Discovery założy pomarańczowe kombinezony i zajmie miejsca w kokpicie. Półtorej godziny później prom wejdzie w atmosferę Ziemi. Temperatura na poszyciu wahadłowca osiągnie wówczas 1650 stopni Celsjusza. Astronauci nie będą widzieć niczego poza lśniącym na biało i czerwono rozgrzanym gazem. Wejście w ziemska atmosferę jest najniebezpieczniejszym momentem lądowania. Eksperci z NASA zapewniają, że Discovery jest w doskonałym stanie, a drobne usterki w jego poszyciu zostały usunięte. Ponadto system kontroli lotu działa sprawnie, a pogoda ma być idealna. Na pięć minut przed lądowaniem, gdy prędkość Discovery spadnie poniżej prędkości dźwięku, dowódca wahadłowca przejmie nad nim ręczną kontrolę. Zgodnie z planem, Discovery dotknie ziemi o 4:47 rano czasu lokalnego. Raport NASA ostrzegał o wadach izolacji wahadłowców W wewnętrznym raporcie NASA ostrzegano o wadach termicznej izolacji pianowej zbiornika paliwa użytego w obecnej misji wahadłowca Discovery - podał "New York Times". W raporcie ostro skrytykowano metody kontroli jakości w fabryce w Nowym Orleanie, produkującej zbiorniki paliwa i należącej do koncernu Lockheed Martin. Oderwanie się fragmentu izolacji pianowej od zbiornika i uszkodzenie nią skrzydła było przyczyną katastrofy w lutym 2003 roku promu Columbia, który eksplodował w czasie podchodzenia do lądowania. "Kosmiczna" krzemionka Japońscy naukowcy stworzyli formę krzemionki o nowej strukturze krystalicznej - donosi najnowsze "Science". Według badaczy, ten typ krzemionki może znajdować się w składzie największych planet Układu Słonecznego, jak Uran i Neptun. Już wcześniej pojawiały się sugestie naukowców, że pod bardzo wysokim ciśnieniem krzemionka może przybierać strukturę krystaliczną bardzo podobną do struktury pirytu - twardego minerału z grupy siarczków. W najnowszym "Science" japońscy naukowcy z Tokijskiego Instytutu Technologicznego i Japońskiej Agencji Nauk o Ziemi i Morzu opisują eksperyment, który potwierdził taką hipotezę. Uzyskali oni pożądany efekt poprzez umieszczenie krystalicznej odmiany krzemionki - kwarcu w diamentowym kowadle - używanym w technologii wysokich ciśnień, porównywalnych z ciśnieniami panującymi kilkadziesiąt kilometrów pod powierzchnią Ziemi. Wszystko to podgrzewali laserem. W ten sposób otrzymali nową formę krzemionki. Wymaga ona jednak większego ciśnienia od tych, które można spotkać na Ziemi wskazują japońscy badacze. Krzemionka jest jednym z najważniejszych tlenków w składzie nie tylko skorupy ziemskiej, lecz również innych planet. Autorzy publikacji w "Science" sugerują, że nowo uzyskany typ krzemionki może występować w Układzie Słonecznym na planetach-gigantach, a być może nawet na planetach położonych poza naszą galaktyką. Krzemionka to tlenek krzemu(IV) - SiO2. Związek ten posiada kilka odmian krystalicznych, m.in. kwarc. Jest jednym z głównych związków tworzących skorupę ziemską. Źródło: Onet.pl Lądowanie Discovery przełożone na wtorek We wtorek rano świat wstrzyma oddech. Na godzinę. Tyle czasu ma trwać lądowanie kosmicznego promu Discovery. Jego bliźniak Columbia w lutym 2003 r. podczas schodzenia z orbity rozpadł się na tysiące kawałków Discovery miał wylądować już w poniedziałek z rana na Florydzie, ale z powodu złej pogody polecono mu dzień dłużej krążyć nad Ziemią. Jeśli się nie rozpogodzi, to wyląduje w Bazie Sił Powietrznych Edwards w Kalifornii, gdzie prawie zawsze świeci słońce. Albo w Nowym Meksyku. Dłużej czekać nie może, bo paliwa, z którego promy produkują elektryczność, starcza tylko na dwa tygodnie lotu. A ten czas upływa właśnie we wtorek. NASA zapewnia, że nie powtórzy się katastrofa Columbii. Wtedy podczas lądowania powietrze rozgrzane do temperatury 1500 stopni przedarło się przez żaroodporne płytki i stopiło aluminiową konstrukcję statku. Szczelina powstała podczas startu, kiedy w płytki uderzył kawałek pianki oderwany od zbiornika paliwa. Na samym początku NASA szacowała, że ryzyko śmiertelnej katastrofy promu wynosi 1 do 100 000 (co oznacza, że promy mogłyby startować codziennie przez 300 lat bez wypadku). Po katastrofie Challengera podwyższono je do poziomu 1 do 438, po spaleniu Columbii już tylko 1 do 100. Inżynierowie pracowali przez dwa i pół roku, by najmniejszy kawałek pianki już się więcej nie oderwał. Tym razem start obserwowała ponad setka kamer. Wyśledzono najmniejsze ubytki płytek, po raz pierwszy na orbicie reperowano prom (odcięto kawałek ceramicznego wypełniacza sterczącego ze szczeliny między płytkami). - Ta misja jest sukcesem - upiera się szef NASA Michael Griffin. Kłopot w tym, że w jej wyniku promy znowu trafią do hangaru. Nie wiadomo na jak długo. Nadal bowiem w czasie startu - co świetnie wychwyciły nowe kamery i czujniki - ze zbiornika paliwa sypią się jak łupież fragmenty pianki, które mogą uderzyć w delikatne poszycie promu. - Po tej misji nikt chyba nie ma złudzeń, że NASA w pełni panuje nad sytuacją - mówi Alex Roland, prof. historii na Duke University, były pracownik NASA, ekspert komisji Kongresu USA nadzorujących NASA. NASA ogłosiła, że zawiesza loty promów do czasu, aż zostaną rozwiązane kłopoty z pianką. A to może potrwać nawet lata. Zaś bez amerykańskich promów Międzynarodowa Stacja Orbitalna, budowana siłami 16 państw, jest skazana na wegetację. I zapewne zostanie opuszczona. Promami miały być wyniesione kolejne moduły i laboratoria. Załogi Stacji - ograniczone do dwóch osób - muszą wozić Rosjanie swoimi statkami Sojuz. Ale oni nie mają pieniędzy, a Europa nie ma na razie ani swoich statków. Prezydent Bush został przyparty do muru. W zeszłym roku ogłosił ambitny program powrotu na Księżyc i lotu na Marsa. Sprytnie jednak najważniejsze punkty tego programu wyznaczył na lata po zakończeniu swojej kadencji. Być może jednak będzie zmuszony podjąć decyzję natychmiast. Kończmy z promami i stacją już teraz, przyznajmy się, że to zła konstrukcja, a wszystkie pieniądze przeznaczmy na budowanie lepszego statku mówią niektórzy eksperci. - Ludzi, którzy otwarcie mówią o porażce całego programu amerykańskich lotów załogowych, jest coraz więcej. Z promami jest jednak związanych wiele interesów. Lobby przemysłu lotniczokosmicznego i polityczna presja Waszyngtonu spowodują raczej, że promy będą jeszcze latały przez kilka lat mówi prof. Roland. - Dla mnie najbardziej niepokojące było to, że podczas naprawy promu w przestrzeni kosmicznej wyciągnięto kawałki wypełniacza spomiędzy płytek - mówi Roland. - Wyraźnie widać było ich kolor biały i tylko trochę czerwonego. Ten czerwony to spoiwo, którego powinno być dużo, dużo więcej. To samo w sobie nie grozi jeszcze katastrofą, ale dla mnie to przykład złego montażu płytek. Procedury bezpieczeństwa są nadal fatalne. A nowy, bezpieczniejszy statek dopiero powstaje na deskach kreślarskich. Wiadomo, że będzie wynoszony przez jednorazową rakietę jak czasach lotów Apollo, a potem na Ziemię na spadochronie wróci tylko kapsuła z załogą. Udało się! Discovery bezpiecznie wylądował - Witajcie w domu - powiedział tuż po zatrzymaniu promu Ken Ham z centrum kontroli lotu w Houston Amerykańska agencja kosmiczna NASA odetchnęła z ulgą. Teraz w Houston mogła rozpocząć się feta, jaką tradycyjnie urządzano po udanym starcie w kosmos. Tym razem, po smutnym doświadczeniu Columbii, z imprezą wstrzymywano się do powrotu promu. Na wszelki wypadek NASA dmuchała na zimne i wstrzymywała lądowanie ponad dobę, czekając na idealną pogodę nad Florydą. Nie doczekała się, więc prom musiał lądować na zapasowym lądowisku w słonecznej Kalifornii. Spędził nad Ziemią 13 dni, 21 godzin i 32 minuty. Wczorajszemu lądowaniu towarzyszyły ogromne emocje i zainteresowanie mediów. Centrum kontroli lotów dało zielone światło dla lądowania krótko przed godziną 13. Prom był już na to przygotowany, wisiał do góry brzuchem nad Ziemią, ustawiony tyłem do kierunku lotu. Kilka minut potem włączył na prawie trzy minuty swoje dwa silniki, których siła ciągu wyhamowała prędkość promu. Zaczął spadać na Ziemię. Wtedy ponownie się obrócił, żeby dziobem zaatakować atmosferę, i na brzuchu, już bez udziału silników, lotem szybowca zmierzał ku lądowisku w Bazie Sił Powietrznych Edwardsa na pustyni Mojave. Przed zejściem z orbity astronauci łyknęli tabletki solne zapobiegające odwodnieniu oraz pili dużo płynów, by nawodnić ciało wysuszone podczas pobytu w stanie nieważkości na orbicie. Wdziali też specjalne stroje antyprzeciążeniowe, które obciskają nogi i brzuchy, mające sprawić, by podczas powrotu z powodu grawitacji krew nie spłynęła zbyt szybko do nóg, co grozi omdleniem. "Przeciążenia, ściskający brzuch strój i mnóstwo picia sprawiają, że w czasie powrotu z orbity czujesz, jakbyś miał worek cementu na ramionach, guziki na brzuchu wciśnięte do wnętrza ciała, rozepchany żołądek i przepełniony pęcherz" - wspomina Mike Mullane, były astronauta. ("Czy w kosmosie trzeszczy w uszach", wyd. Prószyński i S-ka). Tym razem dolegliwościom fizycznym towarzyszył równie wielki stres psychiczny. - Nie da się uniknąć myśli o losie Columbii - mówiła jeszcze na orbicie dowódca promu Eileen Collins. Podczas schodzenia na Ziemię na wysokości ok. 80 km za oknami kokpitu promu zaczyna świecić powietrze: najpierw na czerwono, potem pomarańczowo i różowo, kiedy rozgrzewa się do 1500 st. C niczym w piecu hutniczym. Smugi gorącego powietrza opływające kabinę pilotów wyglądają jak płomienie ognia. Trudno w takiej chwili nie zastanawiać się, czy w żaroodpornym poszyciu nie ukryła się jakaś wada. - Jesteśmy szczęśliwi, że wróciliśmy - powiedziała Collins po wylądowaniu, kiedy zdejmowała z siebie próżniowy skafander. W ostatnich minutach to ona przejęła stery od pilota Jima Kelly'ego i osobiście posadziła statek na pasie startowym. Discovery zostanie w ciągu najbliższego tygodnia umieszczony na plecach samolotu odrzutowego Boeing 747 i przeniesiony do swojej macierzystej bazy w ośrodku lotów kosmicznych Kennedy'ego na Florydzie (ta operacja będzie kosztować milion dolarów). Tam dołączy do pozostałej dwójki promów - Atlantisa oraz Endeauvoura - by czekać na ponowny start w kosmos. Następny lot jest zarezerwowany dla Atlantisa. Miał on wystartować pod koniec września na spotkanie stacji orbitalnej, jednak niemal na pewno nie poleci w tym terminie. Jest mała szansa na to, że eksperci tak szybko odkryją, dlaczego pianka nadal odrywa się i sypie ze zbiornika paliwa, niczym - jak się wyraził szef NASA - łupież. A nawet jeśli postawią właściwą diagnozę, to mogą nie zdążyć znaleźć środka zapobiegawczego. Może się okazać, że kosmetyczne zmiany nie wystarczą, a każda poważniejsza przeróbka musi pociągać za sobą miesiące dodatkowych testów. Tak było na początku lat 90., kiedy - na życzenie ekologów - zmieniono skład i technikę produkcji pianki. Okazało się, że w bardziej ekologicznej piance pozostają maleńkie bąble wypełnione powietrzem. W tych miejscach była ona bardziej podatna na rozerwanie. Mnóstwo pracy włożono wtedy w to, by się pozbyć tych powietrznych kieszeni. Po katastrofie Columbii, kiedy już było wiadomo, że rozpędzone kawałki pianki mogą być śmiertelnie groźne dla delikatnego poszycia promu, starano się zlikwidować wszelkie źródła piankowego "łupieżu". Najbardziej podejrzane były wszystkie te obszary, na których pianka nakładana była ręcznie, a więc np. w pobliżu wspornika, którym prom był przymocowany do zbiornika paliwa. Tam zamiast izolującej pianki zainstalowano grzałki przeciwdziałające oblodzeniu. Zlekceważono jednak osłonę kabli i przewodów doprowadzających paliwo. Właśnie stamtąd odleciał wielki fragment pianki, który jak początkowo podejrzewano - mógł uderzyć w Discovery podczas ostatniego startu. Inżynierowie zgadzają się co do jednego: nie można tak szybko zmienić konstrukcji osłony, by wyeliminować ręczne nakładanie pianki. Każda zmiana może dodatkowo pogorszyć aerodynamiczne własności promu. NASA pociesza się, że to nie będzie potrzebne. Ma nadzieję, że wina leży wyłącznie po stronie niefrasobliwego pracownika, który nieostrożnie uszkodził piankę podczas produkcji. Wtedy wystarczyłoby tylko wzmocnić nadzór. Już teraz podwojono obsadę fabryki. Nad każdym pracownikiem nakładającym piankę stoi nadzorca, który patrzy mu na ręce, ale oczywiście to oznacza, że złe fatum będzie wciąż wisiało nad promami, bo błędów ludzkich nigdy nie da się całkowicie wykluczyć. Tajemnica planetki Sylvia Francuscy i amerykańscy astronomowie za pomocą chilijskich teleskopów odkryli, że asteroida 87 Sylvia ma aż dwa księżyce. Ich obserwacje pozwolą poznać stabilność takich układów i cykl życia planetoid, także takich, którym zdarza się przelatywać niebezpiecznie blisko Ziemi Miłośnicy "Dzienników gwiazdowych" Stanisława Lema wiedzą, że siły grawitacji mogą stworzyć układ potrójny z dwoma satelitami nawet z rakiety kosmicznej, wokół której krąży klucz naprawczy i zepsuta wołowina. Ale znalezienie układu miniaturowych ciał niebieskich jest zawsze sporą sensacją, bo taki układ jest nietrwały. Rozdzielić go może łatwo przelatująca w pobliżu obca planetoida, kometa, czy nawet oddziaływanie Jak Sylvia odległej zdobyła planety. księżyce Sylvia o średnicy 280 km przykuła uwagę badaczy, gdy w 2001 roku zauważono większego z jej satelitów. Teraz odkryliśmy drugiego naturalnego satelitę tej planetoidy - informują amerykańscy i francuscy astronomowie w najnowszym "Nature". Jak mógł powstać ten nietypowy układ? Planetoida Sylvia poruszała się spokojnie po swojej orbicie w pasie asteroid między Marsem a Jowiszem, nikomu nie wadząc od początku dziejów Układu Słonecznego. Wbrew obrazom, do których przyzwyczaił nas George Lucas w "Gwiezdnych Wojnach", odległości między planetoidami są na tyle duże, że ich kolizje zdarzają się stosunkowo rzadko. Sylvia nie miała jednak szczęścia i z ogromnym impetem wpadła na inną planetkę. Odłamki obu ciał rozleciały się na wszystkie strony, ale dwa z nich były na tyle powolne, że nie wyrwały się z pola grawitacyjnego Sylvii i zaczęły krążyć jako jej dwa księżyce. Taką hipotezę stawiają w "Nature" odkrywcy księżyców. Niewiele na razie wiadomo o budowie odkrytych księżyców. Są one jedynie małymi światełkami na zdjęciach uzyskanych w podczerwieni przez ponad ośmiometrowej średnicy europejskie teleskopy w chilijskim Cerro Paranal. Astronomowie, na podstawie ilości odbijanego światła, oszacowali ich średnice na ledwie 18 i 7 km. Udało się za to dość dokładnie zmierzyć orbity - księżyce okrążają swoją planetkę po niemal dokładnie kołowych, ale ciasnych orbitach o promieniu odpowiednio 1360 i 710 km. Uwaga! Gwiazdy spadają z nieba Każdego roku na letnim niebie mamy okazję podziwiać wspaniały spektakl, jakim jest deszcz spadających gwiazd. Od 17 lipca do 24 sierpnia aktywny jest rój meteorów - Perseidów. Maksimum ich aktywności występuje zawsze w okolicy 11-12 sierpnia i wtedy w ciągu godziny możemy zobaczyć nawet 100 meteorów. Perseidy są bardzo regularnym rojem. Pierwsze wzmianki o nich pojawiły się w chińskich kronikach już w roku 36 n.e. Przez stulecia ludzie donosili o "sierpniowych spadających gwiazdach". Irlandzcy rolnicy ochrzcili je mianem "Łez świętego Wawrzyńca" ze względu na przypadający w okolicach maksimum dzień ku czci tego świętego. Od XIX wieku prowadzone są regularne obserwacje Perseidów. Co roku możemy podziwiać je w ilościach co najmniej kilkudziesięciu zjawisk na godzinę. Zjawisko meteoru, które potocznie nazywamy "spadającą gwiazdą", powstaje, kiedy drobina materii (meteoroid) krążąca w przestrzeni kosmicznej wpada w atmosferę Ziemi. Prędkość takiego ciała jest rzędu kilkudziesięciu kilometrów na sekundę. Na wysokości około 120 km w wyniku zderzenia z cząsteczkami powietrza meteoroid rozgrzewa się i topi. Z powodu dużej temperatury atmosfera wokół niego ulega jonizacji i zaczyna świecić. Wzdłuż trasy przelotu powstaje więc długi świecący ślad, który nazywamy meteorem. W każdą pogodną noc w ciągu godziny możemy zobaczyć kilka takich zjawisk. Najczęściej taka drobina materii pochodzi z komety. Przebywając w pobliżu Słońca, pod wpływem ciepła kometa traci część swojej masy i pozostawia za sobą strumień okruchów lodowo-skalnych. Cząstki krążą potem wraz z nią po orbicie. Zdarza się, że Ziemia, krążąc wokół Słońca, wpada w taki strumień cząstek. Możemy wtedy obserwować deszcz meteorów. Z podobnym zjawiskiem będziemy mieli do czynienia dziś w nocy, kiedy Ziemia spotka się z największą ilością cząstek pozostawionych przez kometę Swift-Tuttle. Wystąpią najprawdopodobniej aż dwa maksima w aktywności Perseidów. Największego nasilenia spadających gwiazd powinniśmy się spodziewać około godziny 20.30 naszego czasu. Aktywność meteorów może sięgnąć nawet 100 zjawisk w ciągu godziny. Będzie to maksimum wywołane przez nowy materiał przyniesiony przez kometę w czasie jej ostatnich powrotów w okolice Słońca. Kilka godzin później możemy się spodziewać kolejnego maksimum o podobnej aktywności. Tym razem da o sobie znać stary materiał, który co roku jest źródłem deszczu meteorów o nasileniu kilkudziesięciu zjawisk na godzinę. Przypuszcza się, że największą ich ilość zobaczymy około godziny 5 rano. Spacerując w pogodną noc, bądźmy więc przygotowani na dużą liczbę spadających gwiazd. Obyśmy tylko nadążyli z wymawianiem życzeń, bo przy takiej ilości zjawisk możemy mieć z tym problemy... Lecimy na Marsa! Amerykańska sonda Mars Reconnaissance Orbiter (MRO) nareszcie wystartowała! Zaplanowany wstępnie na wczoraj start został odwołany w ostatnim momencie po wykryciu drobnej usterki. Po przeprowadzeniu koniecznych napraw dzisiaj o 13.43 polskiego czasu próbnik został wystrzelony w kierunku Marsa z bazy NASA na Przylądku Canaveral. MRO dotrze na Czerwoną Planetę po siedmiomiesięcznej podróży w marcu przyszłego roku. Celem czteroletniej misji jest poszukiwanie wody, ale będzie to również okazja do zdobycia najwyraźniejszych jak dotąd zdjęć planety. Sonda waży blisko 2 tony i jest wielkości małego autobusu; na jej pokładzie znajduje się wiele nowatorskich urządzeń, przede wszystkim zaś - radar wyszukujący wodę. MRO ma też największą w dziejach marsjańskich misji badawczych trzymetrową antenę, która będzie przesyłać 10 razy więcej informacji na minutę niż poprzednie próbniki. Sonda wyruszyła szukać wody na Marsie W piątek, o godzinie 13:43 naszego czasu, z Przylądka Canaveral na Florydzie wystrzelono rakietę Atlas V niosącą sondę. Na Czerwoną Planetę dotrze w marcu przyszłego roku Nie pierwszy to raz, gdy Ziemianie próbują podbić sąsiednią planetę, a i cele stawiane sondzie nie odbiegają od realizowanych przez poprzednie orbitery. Jest to jednak w pełni zgodne z przyjętą przez NASA strategią "podążania za wodą". To właśnie na wodzie, w każdym stanie skupienia, skoncentruje swą uwagę Mars Reconnaissance Orbiter (MRO), przejmując większość obowiązków pracującej od pięciu lat na orbicie Marsa, niezwykle zasłużonej dla badań planety, sondy Mars Global Surveyor (MGS). Ta ostatnia w bezprecedensowy sposób pokazała naukowcom planetę pełną niezwykle różnorodnych krajobrazów, a co za tym idzie, planetę dynamicznie rzeźbioną przez najróżniejsze procesy, często niewyjaśnione aż po dzień dzisiejszy. Na wielu z ponad 200 tys. przesłanych zdjęć dostrzeżono formy terenu do złudzenia przypominające te znane z Ziemi i powstałe przy zaangażowaniu wody zarówno płynącej, jak i stojącej. Rola, jaką odgrywała woda w historii Czerwonej Planety, jest kluczem do zrozumienia ewolucji klimatu oraz geologii planety i co ważniejsze, ma ogromne znaczenie przy poszukiwaniu dawnego lub obecnego życia na Marsie. Wyparowała czy zeszła do podziemi? Obecność wody na powierzchni planety przed milionami lat nie budzi już wątpliwości. Co jednak działo się potem? Wciąż nie wiemy, gdzie mogły się podziać masy wody wypełniające niegdyś marsjańskie morza i zasilające potężne rzeki. Możliwości są dwie. Po pierwsze, woda mogła wyparować do atmosfery, gdzie rozprawiło się z nią promieniowanie słoneczne, rozbijając cząsteczki pary wodnej na tlen i wodór, które później bezpowrotnie uciekły w kosmos. Po drugie, woda mogła ukryć się pod powierzchnią planety, przyjmując postać wieloletniej zmarzliny. Taką zmarzlinę odkryła sonda Mars Odyssey, jednak nie wiadomo, czy mamy do czynienia z płytką warstwą lodu, czy też gigantycznymi podziemnymi zapasami wody. Tu szanse wykazania się otrzymał MRO - zaopatrzono go w radar, który jest w stanie zajrzeć nawet do 1 km pod powierzchnię planety i sprawdzić, z czym faktycznie mamy do czynienia. Sam radar wykonali Włosi i jest on bardzo podobny do pochodzącego również z Płw. Apenińskiego radaru europejskiej sondy Mars Express. Z sześciu instrumentów naukowych znajdujących się na pokładzie MRO na szczególną uwagę zasługuje główna kamera sondy przeznaczona do wykonywania wyjątkowo ostrych zdjęć planety. Zaopatrzona w 50-cm teleskop będzie w stanie dostrzec z wysokości 300 km obiekty wielkości zaledwie 30 cm! Zdjęcie takiej jakości wymagałoby aż 1,2 tys. typowych monitorów komputerowych, by móc je wyświetlić całe w pełnej rozdzielczości. Podobnych zdjęć w ciągu dwóch lat naukowcy spodziewają się otrzymać około 1 tys. Dodatkowo na Ziemię dotrze też 9 tys. obrazów o nieco gorszej rozdzielczości, jednak i tak o niebo dokładniejszych niż dziś nadsyłanych przez Mars Global Surveyor. Tak wyjątkowo precyzyjne spojrzenie na planetę przyda się także ze względów praktycznych - zdjęcia posłużą do wykonania map (w szczególnych przypadkach nawet trójwymiarowych) przyszłych lądowisk marsjańskich łazików oraz ewentualnej wyprawy załogowej. Międzyplanetarny internet MRO ma na swym pokładzie jeszcze zestaw kamer i spektrometr do szczegółowego monitorowania atmosfery planety. Za ich pomocą przyjrzy się, jakim procesom podlegają dwutlenek węgla, ozon i cząsteczki pyłu z marsjańskiego powietrza oraz oczywiście woda, zarówno w postaci pary, jak i kryształków lodu (z racji bardzo małego ciśnienia atmosferycznego woda nie może współcześnie występować na Marsie w postaci ciekłej). Zestaw instrumentów klimatologicznych pomoże również ocenić, czy proces ucieczki wody przez atmosferę mógł być na tyle wydajny, by w ten właśnie sposób Czerwona Planeta stała się pustynią. Nie trudno przewidzieć, że ilość zbieranych przez sondę informacji będzie gigantyczna, co wymaga równie ogromnych możliwości telekomunikacyjnych. I tu MRO bije kolejne rekordy. W każdej sekundzie będzie w stanie przesyłać na Ziemię nawet 6 MB informacji, co w ciągu zasadniczej części misji da łącznie 34 terabajty (34 miliony milionów) danych, więcej niż przesłały dotąd w sumie wszystkie wcześniejsze misje marsjańskie! Konieczny do tego zaawansowany system łączności będzie także swego rodzaju serwerem "międzyplanetarnego internetu". Za pośrednictwem MRO łączyć się będą ze sobą marsjańskie próbniki, w tym przebywające na powierzchni łaziki oraz sondy dopiero na Marsa zdążające. Naukowcy zajmujący się badaniami Marsa podsumowują dziś wcześniejsze wyprawy słowami: - Za każdym razem, gdy spoglądamy na planetę z coraz większą rozdzielczością, Mars mówi nam: "Tutaj jest coś, czego się nie spodziewaliście. Najwyraźniej wciąż nic nie rozumiecie". Czy i tym razem będzie podobnie? Przekonamy się być może już w marcu, kiedy sonda wejdzie na orbitę Czerwonej Planety. Kamera z opakowań Kamerę sondy Mars Reconnaissance Orbiter wykonała firma Ball Aerospace & Technologies, część wielkiego koncernu zajmującego się produkcją... plastikowych i metalowych opakowań na jedzenie i napoje. Zastosowane w kamerze technologie sprawdziły się już np. na pokładzie teleskopu Hubble'a i sondy Deep Impact. Były użyte również w okołoziemskim satelicie teledetekcyjnym QuickBird - jakość jego zdjęć jest podobna do oczekiwanych z Marsa, jednak trzeba za nie słono płacić. Obrazy, które za rok powinny zacząć napływać z Czerwonej Planety, będą dostępne za darmo. Co więcej, każdy będzie mógł wybrać miejsce na planecie, gdzie sonda skieruje swoje oczy! Źródło: Gazeta.pl