Barre des Ècrins (4102 m n.p.m.) Podczas klubowego (KW Poznań) wyjazdu w Alpy Delfinackie jednym z naszych celów był najwyższy szczyt tego regionu Barre des Ècrins (4102 m n.p.m.). Szczyt ten (fot. 1) znajduje się w samym sercu parku narodowego Park National des Ècrins i jest położonym najbardziej na południe czterotysięcznikiem alpejskim. Nasz plan przewidywał wejście na Fot. 1 – Widok z lodowca Glacier Blanc na Barre des Ècrins szczyt od strony północnej poruszając się wzdłuż lodowca Glacier Blanc. Długość lodowca to ok. 5km. Większość osób decydujących się na wejście zadowala się wejściem na niższy szczyt Dôme de Neige des Ècrins (4015 m n.p.m.) oddzielony od właściwego wierzchołka Barre des Ècrins przełęczą Brèche Lory (3974 m n.p.m). Wynika to z trudności pojawiających się dopiero na grani szczytowej pomiędzy wspomnianą przełęczą a właściwym szczytem masywu. Łatwiejszy wierzchołek jest osiągalny idąc jedynie po grani przykrytej śniegiem. Grań prowadząca z przełęczy Brèche Lory na właściwy wierzchołek Barre des Ècrins jest tylko częściowo pokryta śniegiem, w większości jest to odkryta skałą z dużą ekspozycją i nastromieniem (miejscami pionowym od strony południowej), które nie pozostawiają marginesu na popełniane błędy. Nasz wymarsz rozpoczął się w sobotnie popołudnie (godz. 13:00) z parkingu Prè de Madame Carle (1874 m n.p.m.). Na parkingu robimy oficjalne zdjęcie (fot. 2) ekipy idącej w górę (Asia, Kuba, Marek, Tomek i ja – Remi) oraz następuje czas pożegnania i życzenia powodzenia od pozostałych członków klubowego wyjazdu (Gosia, Jagoda i Andrzej podwieźli nas na parkingi teraz zjeżdżają do naszych namiotów w Ailefroide). O godzinie 15:10 docieramy do schroniska Refuge Glacier Blanc (2542 m n.p.m.), gdzie robimy 30 minutowy postój – to ostatnia szansa na zjedzenie jakiś „normalnych” posiłków ze schroniska. Następnie ruszamy w kierunku lodowca Glacier Blanc. Na jego początku zakładamy przeciwsłoneczne, itp. raki, a okulary ci którzy potrzebują smarują się jeszcze kremami ochronnymi. Tutaj też wiążemy się liną aby bezpieczniej pokonywać szczeliny lodowcowe. Praktycznie wszyscy idący przed i za nami ludzie kierują się do drugiego schroniska Refuge des Ècrins (3175 m n.p.m.). My wybieramy wariant podejścia jeszcze trochę w kierunku Bare des Ècrins i założenia obozu na skałach obok lodowca jeżeli się tak da uczynić. To da nam przewagę około 30 minut nad osobami opuszczającymi schronisko (będą w nocy dobrze widoczni dzięki światłu czołówek) a przez to unikniemy nieco kolejek na podejściu zboczem lub grani szczytowej naszego celu wyprawy. Przed nami na lodowcu widoczne są trzy rozbite namioty. Decyduję jednak, że rozbijamy się na skalnych półkach powyżej lodowca – tam będzie nieco cieplej i co ważniejsze, namiot będzie można zostawić wraz ze Fot. 2 – Zdjęcie na parkingu zbędnym „balastem” tak, aby właściwy atak szczytowy przeprowadzić na lekko. Nocleg spędzamy na wysokości około 3150 m n.p.m. - trzeba było nieco podejść/wspiąć się po skale, ale nie tyle co do schroniska. Warunki mamy komfortowe – zbudowaliśmy koleby otaczające nasze namioty i w ten sposób namioty nie są widoczne z lodowca (fot. 3). Wieczorem jest piękna pogoda – praktycznie żadnej chmurki na niebie i zapowiada się gwieździsta noc. W pierwszym namiocie śpią Asia, Kuba i Marek, w drugim Tomek i ja. Pierwszy namiot idzie wcześniej spać. Ja z Tomkiem decydujemy się na uzupełnienie zapasów naszej wody na następny dzień. Mam szczęście i ponad to, co zabraliśmy we wszystkich naszych naczyniach i butelkach (napełniliśmy je w strumieniach poniżej lodowca aby za dużo nie dźwigać z dołu) zbieramy dosłownie kropelka po kropelce z malutkiego źródełka (jakieś 5 minut powyżej naszego obozu) w menażki kolejne porcje wody. Przyda się to na herbatę przed snem i w nocy przed wyruszeniem. Idziemy spać dopiero o 23:30. Namiot pierwszy już smacznie śpi, dlatego my nastawiamy budziki nieco później, bo dopiero na 1:30. Pobudka. Wstajemy i gotujemy wodę na herbatę oraz małe co nieco przed wyjściem. Szybkie ubieranie się i wychodzimy. Schodzimy z naszych półek skalnych na lodowiec. O godz. 2:50 ruszamy w kierunku naszego szczytu pięknie oświetlonego w świetle księżyca (tak, to jest piękna księżycowa noc z gwieździstym niebem pozbawionym chmur). Wymarzona pogoda. Nie musimy używać czołówek, światło księżyca jest Fot. 3 – Obóz nad lodowcem wystarczająco silne. Doganiamy dwa zespoły idące przed nami. Jeden trzyosobowy tworzy ekipa z Polski. Mijamy ich. Na podejściu dzielimy się – grupka 5 osobowa obowiązywała na lodowcu. Tutaj pierwszy idzie Tomek i ja, za nami w odległości kilku minut Kuba i za nim Asia z Markiem. Nieco się rozciągamy na podejściu. Kawałeczek przed pierwszą szczeliną robimy z Tomkiem 5 minutowy postój (czas założyć coś cieplejszego na siebie – mi. kominiarki w dłoń, znaczy się na twarz). Dochodzi do nas Kuba. Tutaj odczuwamy jednak przenikający mroźny wiatr, jest godz. około 5:30, i szybko decydujemy się iść dalej. Z wytęsknieniem oczekujemy ocieplenia w pierwszych promieniach słońca. Marek z Asią są widoczni nieco poniżej nas. Tomek z Kubą ruszają do góry. Ja grzeję jeszcze palce od rąk (tak skutkuje zdjęcie na chwilę grubych rękawic). Po około 3 minutach ręce mam już rozgrzane i ruszam samotnie za chłopakami – nie chcę aby mnie przegonili inni idący z dołu. Doganiam Kubę i Tomka przy ostatniej szczelinie rozciągającej się równolegle go grani szczytowej. Ponad nią zaczyna się nastromiony teren pokryty śniegiem – miejscami jest to śnieżny puch miejscami natomiast zmrożone partie śniegu. To po nich idzie się najlepiej używając raków i czekana. Tutaj skracamy nieco podejście wbijając się wcześniej w grań i mijając skalną wspinaczkę na Brèche Lory. Na podejściu odskakuję chłopakom i doświadczam na 4000 m n.p.m. (już powyżej przełęczy Brèche Lory) piękny wschód słońca. Patrząc w kierunku północno-wschodnim wyraźnie dostrzegam Mont Blanc, Matternhorn, Gran Paradisco i inne alpejskie szczyty. Widoczność w dal o tej porze jest na około 150 km. Za kilka godzin nieco ona spadnie. Jak stoję jest zimno przez wiatr wiejący na grani. Decyduję powoli się do zatem iść przodu, ku właściwemu szczytowi. Idzie mi się bardzo dobrze, mijam po drodze jeden francuski. jeszcze Nie zespół schodzi praktycznie nikt, dopiero w okolicy samego przedszczytu, już za Pic Lory (4088 m n.p.m.), pierwsi zdobywcy schodzą. Fot. 4 – Na szczycie Barre des Ecrins Docieram solo naszczyt. Jestem tego dnia 6 osobą na Bare des Ècrins (4012 m n.p.m.). Jest 7:25. Kilka fotek (fot. 4) i zaczynam schodzić. Po drodze na grani spotykam Tomka (dotarł na szczyt także solo około 7:35), później Kubę (fot. 5) i w końcu Asię i Marka (fot. 6). Z wszystkimi zamieniam kilka słów oraz przekazuję im informacje, iż zdecydowałem, że poczekam na nich przy zjeździe (nad Brèche Fot. 5 – Tomek i Kuba na szczycie Fot. 6 – Asia i Marek na szczycie Lory). Podczas zejścia granią doświadczam powoli napływających tłumów i długich mijanek na wąziutkiej grani. Niektóre zespoły mnie przepuszczają bo jestem od nich szybszy. Pomagam także po drodze kilku osobom w trudniejszych miejscach i dochodzę do zjazdów. Buduję stan i wpinam się profilaktycznie do niego (fot. 7). Teraz mam długi okres oczekiwania na pozostałe osoby. Słońce mnie ogrzewa, skała chroni przed wiatrem, oczy mogą się rozkoszować Fot. 7 – W oczekiwaniu na zjazd widokiem majaczących w oddali alpejskich szczytów. Czas na herbatkę i jakieś batoniki. Reszta osób wreszcie dołączyła do mnie (zadziwiające jak czas się dłuży jak się nic nie robi). Biorę linę i idę na stanowisko zjazdowe. Jadę pierwszy aby zobaczyć czy dam radę zjechać na dół przekraczając także szczelinę. Niestety, lina jest trochę za krótka. Za mną zjeżdża Tomek, Kuba i Marek. Asia zdecydowała się schodzić tą samą drogą, którą wchodziła do góry (nastromione zmrożone śnieżne zbocze). Zjeżdżamy z Fot. 8 – Zejście z Brèche Lory wyższego stanu i docieramy na Brèche Lory skąd schodzimy już normalną drogą przez szczelinę w kierunku właściwych zboczy Barre des Ècrins. Jest godzina 10:40 (fot. 8). Zejście zajmuje mi około godziny, po drodze mijam Asię. Pod zboczem Barre des Ècrins, już na początku lodowa chowam zbędne rzeczy do plecaka – jest gorąco w tym słońcu, śnieg na zboczu był już cukrowaty, teraz jest mocno mokry. Pogoda się jednak ciągle utrzymuje – jedynie w oddali majaczą czasami jakieś małe chmurki. W namiocie jestem o 12:30. Pozostałe osoby schodziły wolniejszym tempem (robią jeszcze po drodze zdjęcia i rozmawiają z napotkanymi osobami idącymi w górę) i docierają do obozu o 13:30. W obozie zrobiliśmy sobie około godzinne wylegiwanie się w słońcu. Pakujemy się i o 15:10 ruszamy w kierunku schroniska Refuga Glacier Blanc (2542 m n.p.m.). Docieramy do niego o godz. 17:00. Asia, Kuba, Marek i Tomek kupują sobie obiad, ja malutki deser – jest to dla nas taka mała zasłużona nagroda po zdobytym szczycie. Po około 30 minutach ruszamy w dół, na parking gdzie będą na nas czekać samochody, które nas zabiorą do naszych namiotów w Ailefroide. Docieram na dół o 18:35. Później dochodzą pozostałe osoby. Każdy z nas schodził swoim tempem, tak już na luzie. Mamy teraz czas na malutki odpoczynek, bo Gosia odbiera nas dopiero o 19:45 (problemy z zasięgiem dały o sobie znać – wysłanie SMSa zajęło więcej czasu niż na nizinach). Po dotarciu do obozu a Ailefroide wszyscy się cieszymy z pomyślnego zdobycia szczytu Barre des Ècrins (4102 m n.p.m) oraz że nikomu nic się nie stało, że wszyscy zdrowi wyszli i zdrowi wrócili. Kilka dni później szczyt zdobył też solo Maciej Przebitkowski „Pany”. Również i pod jego kierunkiem składam gratulacje! Dla niektórych był to pierwszy czterotysięcznik, niektórzy już byli na wyższych szczytach. Dla tych pierwszych to z pewnością duża dawka doświadczenia i przede wszystkim wrażeń, szczególnie przy tak pięknej pogodzie. Dla tych drugich to podtrzymywanie swojej pasji przebywania w górach i chodzenia o charakterze wysokogórskim. Remi Rajewski Uczestnicy: • Joanna Skorupska-Górska • Marek Dorożała • Jakub Sroczyński • Tomasz Rychlicki • Remigiusz Rajewski Wejście: • 17 VIII 2014, Barre des Ècrins (4102 m n.p.m.), droga północną flanką i zachodnią granią PD+, II/III, około 4-5h Refuge des Ècrins.