Solski Wacław - CZTERY OPOWIADANIA EMIGRACYJNE

advertisement
Solski Wacław - CZTERY OPOWIADANIA EMIGRACYJNE.doc
(45 KB) Pobierz
Wacław Solski
Cztery opowiadania emigracyjne
SZANTAŻYSTA
Z panem Brojtmanem zapoznałem się w samolocie, lecącym z Chicago
do Nowego Jorku. Siedział obok mnie i mówił po angielsku z
akcentem wskazującym, skąd pochodzi. Przeszliśmy na polski i pan
Brojtman mi powiedział, że ma w Nowym Jorku własny „interes”. A
co robił w Polsce? Pan Brojtman przez chwilę mi się przyglądał,
a potem powiedział, że w Polsce siedział w więzieniu.
| Nie podczas wojny, tylko o wiele wcześniej. I nie politycznie.
Ja siedziałem w więzieniu za szantaż.
Jak tylko to powiedział, odwrócił głowę i udawał, że wygląda
przez okno. Przez okno było widać tylko białe obłoki, które się
kłębiły pod samolotem, i nic więcej. Pan Brojtman rozważał, czy
ma mi opowiedzieć, jak to było z tym szantażem, czy nie. Ja
milczałem, wiedząc, że sam mi powie, jak to było.
Pan Brojtman myślał kilka minut, a potem się uśmiechnął.
Ja teraz rzadko mówię po polsku, to ja się boję
omylić. Pan był yv Polsce w takim mieście, co się nazywa Kutno?
1
Nie byłęm, ale wiem, gdzie-to jesi.
Pan wie, gdzie to jest. Też dobrze. Ja tam
mieszkałem. Ja panu coś powiem za moją matkę. Mój ojciec umarł
na taką chorobę, że doktorzy nie wiedzieli jak ją leczyć. To
wtedy moja matka poszła ze mną do Abrama Brojtmana, który był
rodzonym bratem mojego ojca. Ja miałem wtedy może dwadzieścia
lat. Moja matka była bardzo przystojna kobieta
i
Abram Brojtman, jak był jeszcze młody, to się
chciał z nią ożenić, ale ona wolała nie, tylko wyszła za jego
brata, pan rozumie? Ona powiedziała Abramowi Brojtmanowi, że on
musi coś dla mnie zrobić jako krewny. On wysłuchał wszystko, co
ona mu powiedziała, i zaczął mówić do mnie, jakby jej wcale nie
było w pokoju.
Twoja matka I on powiedział - jest bardzo
ukochana kobieta, ale jak chodzi
o
zrozumienie faktów, to ona się nie odznacza. Z
jednej strony Abram Brojtman, sklep z obuwiem na głównej ulicy,
z drugiej strony twój ojciec, niech spoczywa w spokoju, nic
nigdy nie miał i nic twojej matce nie mógł zostawić. Ja się
ciebie pytam — jest różnica? Nie
48
ma dwóch zdań, że jest różnica, ale ona jej nie chciała widzieć.
Z tego wynika, że możesz pracować od poniedziałku w moim
sklepie. Jak będziesz dobrze pracował, to swoje zarobisz.
To ja zacząłem pracować w jego sklepie i sprzedawać buty. On
mi mało płacił i wciąż mówił, że się zobaczy. On był nieżonaty
kawaler i jemu swatali nawet wartościowe kobiety, to on też
tylko powtarzał, że się zobaczy. I jednego dnia wydarzyło się
zajście z futrem.
To futro należało do jednej Sary Lewin, która uczyła u nas w
mieście grać na pianinie. Ona uczyła dzieci, które do niej
przychodziły na naukę. Ona miała kosztowne futro z popielic,
które dostała w spadku po swojej matce, to było piękne futro i
ciepłe, a już się zaczynały mrozy, bo to było w grudniu. Abram
Brojtman pożyczył jej pieniądze i wziął jej futro w zastaw. Ona
nie miała dużo lekcji, takiej dużej kultury u nas w mieście nie
było,
i
w dodatku nie wszyscy uczniowie płacili jak
obiecali, więc Sara Lewin musiała pożyczyć pieniądze od Abrama
Brojtmana i napisać na papierze, kiedy je zwróci razem z
procentami, to wtedy on jej miał oddać futro. I wciąż
przychodziła do sklepu i mówiła, że jeszcze nie mógła
zaoszczędzić pieniędzy przez chorobę, ale żeby on jej oddał
futro na słowo, bo nie może spać w nocy od kasłania. Aż raz Sara
Lewin znowu przyszła do sklepu i zaczęła się kłócić z Abramem o
to futro, i powiedziała mu dodatkowo, że się wcale nie dziwi, że
moja matka nie chciała za niego wyjść za mąż, bo miała by całe
życie w domu paskudę i aferzystę. Jak on usłyszał te słowa, to
zaczął krzyczeć „won z mojego sklepu” i temu podobne,
i
wypchnął ją na ulicę.
W jego sklepie sprzedawało się buty w pudełkach i one jeszcze
były zawinięte w biały papier, taki jak do pisania. Ten papier
to była moja zguba. Ja napisałem na tym papierze list do Abrama
Brojtmana, żeby on niezwłocznie oddał futro Sarze Lewin, bo jak
nie, to zostanie uśmiercony kulą z rewolweru z wyroku Komitetu
Socjalistów-Mścicieli. Na dole narysowałem trupią czaszkę i
słowo „niezwłocznie” podkreśliłem dwa razy.
Jak posłałem list przez pocztę, to policjant przyszedł po mnie
zaraz na trzeci dzień. Abram Brojtman domyślił się, kto napisał
list, bo poznał papier, w który się zawijało buty. Ten list to
był na sądzie, jak oni powiedzieli, dowód rzeczowy, i oni mi się
zapytali, czy ja się przyznaję do popełnionego czynu, ja się
przyznałem i oni mnie zasądzili na rok więzienia zą szantaż.
Odsiedział pan cały rok?
Cały rok. A potem się wyrwałem do Ameryki.
Zarobiłem w więzieniu trochę pieniędzy, co mi dali przy
zwolnieniu, i ja kupiłem fałszywe papiery na inne nazwisko, bo
do Ameryki nie puszczali, jak ktoś siedział w więzieniu.
W samolocie podano obiad. Mój rozmówca zjadł z apetytem
wszystko, co mu podali,
i
grzecznie zapytał, czy mi nie przeszkadza
papierosowy dym. Zapalił papierosa i powiedział:
Ja jeszcze coś dodam, co pan nigdy nie
odgadnie. Abram Brojtman też pojechał do Ameryki, bo jego sklep
zbankrutował. Ja o tym nic nie wiedziałem, dopiero jak umarł w
Chicago, to do mnie napisał adwokat, i ja się wtedy
dowiedziałem, że on mi zostawił duże pieniądze. Pan by to mógł
przypuścić? Ja sam nie mogłem przypuścić. Mnie te pieniądze
wypłacili przez bank na moje amerykańskie nazwisko. Abram
Brojtman cały czas wiedział, jak się w Ameryce nazywam. Czy
zostawił dla mnie jaki list? Żadnego listu nie zostawił i ja się
nie spodziewałem, bo ja go rozumiem. On nie mógł napisać do mnie
listu, bo był zawstydzony.
49
BROADWAY
Broadway jest bardzo długi, biegnie przez lepsze i gorsze
dzielnice Nowego Jorku. W gorszych są małe, tanie restauracyjki,
w których można długo przesiadywać i rozmawiać ze znajomymi.
Jadałem kiedyś często kolację w jednym z takich lokali. Mieścił
się na samym Broadwayu, bywali w nim zawsze ci sami ludzie,
których znałem z widzenia.
Największym posłuchem cieszył się wysoki, grubawy pan, który
miał ufarbowane włosy i donośny głos. Był nauczycielem w szkole
powszechnej i uznanym autorytetem w grupie, która przesiadywała
przy sąsiednich stolikach i składała się, prócz niego, z dwóch
kobiet, zawsze milczącego pana, który jadał w palcie oraz
wesolutkiego blondyna, który wytrzeszczał oczy jak mówił i o
którym słyszałem, że spędził kilka lat w zakładzie dla umysłowo
chorych. Blondyn musiał jak i ja mieszkać w pobliżu, bo go
często spotykałem na ulicy. Pozdrawiał mnie uśmiechem i
uniesieniem ku górze prawej dłoni.
Obie kobiety były po sześćdziesiątce, jedna była bardzo
szczupła, ubogo ubrana i blada na twarzy, druga krępa, o
zdecydowanych ruchach i mocnym podbródku. Ją też widywałem
czasami na ulicy. Szła zawsze szybkim krokiem.
Nauczyciel wygłaszał odczyty na różne tematy, inni słuchali.
Któregoś wieczoru podjął temat kultury i korzyści, jaką ludność
z niej czerpie.
Weźmy mówił, dla przykładu kino, a zwłaszcza
telewizję. Nie wolno nam nawet na chwilę zapominać, że wcale nie
tak dawno temu przedstawienie w teatrze było dostępne tylko w
tym wypadku, jeśli osoba, która chciała je zobaczyć miała czas i
dosyć pieniędzy, żeby się udać do teatru. Dziś teatr przychodzi
do niej. Do takiej osoby. I jakie spektale możemy sobie oglądać
w domu! Milion, dwa miliony, albo i dziesięć milionów dolarów
wydają producenci filmowi dla nas, kochani państwo, dla nas!
Nauczyciel wypowiedział jeszcze kilka słusznych uwag na temat
kultury, a potem wziął się do pieczeni, którą mu podano na
talerzu z kartoflami. Jego znajomi, podczas gdy jadł, nic nie
mówili, a blondyn, też nic nie mówiąc, zabrał się i wyszedł.
Miał taki zwyczaj, że z niewiadomych powodów często wychodził z
restauracji i wkrótce do niej wracał.
Koleje żelazne - zaczął nauczyciel, kiedy się
posilił I zarabiają mniejsze sumy od czasu, kiedy wzmógł się
ruch samochodowy. Można wyrazić ten stan rzeczy takim
stwierdzeniem: czym więcej samochodów na szosach, tym mniej
lokomotyw na szynach. Warto rozwinąć ten temat, może to zrobię,
ale innym razem. Dziś muszę państwo przeprosić, mam ważną sprawę
do załatwienia na mieście.
Nauczyciel zapłacił za pieczeń, ukłonił się i wyszedł.
Natomiast wesoły blondyn wrócił
i
usiadł na tym samym krześle, na którym siedział
poprzednio. Wówczas zabrała głos kobieta ubogo ubrana. Zaczęła
opowiadać zagmatwaną historię o tym, jak kiedyś syn zabrał ją na
przejażdżkę swoim samochodem, który się popsuł na drodze. Mówiła
szybko trochę sepleniąc. Pan w palcie machnął jej przed nosem
ręką. Inni słuchali niechętnie, nawet wrogo. Wyraz twarzy
kobiety z twardym podbródkiem wyraźnie wskazywał, że tamta, jej
zdaniem, uzurpuje sobie prawa, których nie posiada, że niektórym
ludziom wolno mówić, a innym nie wolno. Mogą tylko słuchać, co
mówią inni.
Kobieta ubogo ubrana mówiła coraz mniej śmiało, jej słowa
rozpływały się w powietrzu jak dym zgaszonego papierosa.
Wreszcie zamilkła, ale tylko na chwilę. Zdecydowała
50
się spróbować jeszcze raz i prawie krzyknęła, że dostała list od
swojego syna, te chciała ten list przynieść ze sobą, ale jej się
gdzieś zapodział.
Mój syn mieszka w Kalifornii, ja o nim państwu
mówiłam... Bardzo często do mnie pisuje, tak jest, i przysyła mi
pieniądze, chociaż go o to nie proszę. Pisałam mu nie raz i nie
dwa, żeby mi nic nie przysyłał, że ja sobie jakoś radzę, a jemu
z pewnością pieniądze są potrzebne, taki chłopak ma wydatki,
musi sobie czasami sprawić to i owo, no nie? A on na to w
odpowiedzi, że mnie ściska i całuje. No i proszę mi powiedzieć,
co ja mam zrobić. Na takiego syna nie mogę się uskarżać, państwo
się chyba ze mną zgodzą. Jak znajdę ten list, to go może jutro
przyniosę, w takiej dużej kopercie.
Pani nie ma syna i nigdy pani nie miała powiedziała wtedy jej przeciwniczka. Ani w Kalifornii, ani
nigdzie.
Kobieta biednie ubrana wstała, położyła na stole pieniądze za
to co zjadła, które ściskała w ręku i wyszła z restauracji.
Zauważyłem, kiedy przechodziła koło mojego stolika, że jej oczy
były zaszklone łzami.
Ona nigdy nie miała syna - powtórzyła ta druga.
Nikt więcej nic nie powiedział, tylko blondyn z zakładu dla
umysłowo chorych cichutko się roześmiał.
LILIAN
1.
Lilian ma kawalera.
Tę wiadomość zakomunikowała mi bliska przyjaciółka Lilian.
Jedyna bliska przyjaciółka i bliska znajoma. Nawet z nią Lilian
widywała się nie częściej niż raz na dwa albo trzy miesiące.
Lilian była w Nowym Jorku mają przygodną maszynistką.
Przepisywała dla mnie moje utwory, czasami i rękopisu, czasem ze
stenogramu. Ale prawie zawsze u siebie w domu. Matka chciała ją
mieć przy sobie, bo była chorowita. Z tego samego powodu Lilian
nie mogła pracować w żadnym biurze, chociaż wówczas więcej by
zarabiała. Choć nie wiadomo. Dobrze opłacane maszynistki muszą
być w Nowym Jorku przystojne. Lilian nie była ani przystojna,
ani brzydka, tylko nijaka. I ubierała się też nieszczególnie,
nie zwracała uwagi na to, jak się ubiera.
Jej matka była wdową. Lilian straciła ojca, jak miała osiem
lat. Ojciec był z zawodu szoferem ciężarówek na daleki dystans.
Takie ciężarówki wyruszają z Nowego Jorku do Meksyku, do
Gwatemali, do Kanady, albo też na Florydę czy też do Teksasu.
Podróż w jedną stronę trwa często cały tydzień. Ojciec Lilian
zginął w wypadku samochodowym. Ale znajoma Lilian powiedziała
mi, że wcale nie wiadomo, czy to był wypadek. I że ojciec
Lilian, jak wielu szoferów dalekodystansowych, dorabiał sobie
pewnie na boku szmuglem.
W mieszkaniu Lilian i jej matki nie było tego widać. Szoferzy
tego rodzaju, zwłaszcza jeżeli wożą pochowane w wozie narkotyki,
szybko się bogacą. Mieszkanie było bardziej
51
Mt
niż skormne, tyJko jeden pokój z kuchnię i łazienką, w starym,
trzypiętrowym, zaniedbanym i brudnym domu bez windy. Pani
Eleonora - tak się nazywała matka Lilian - powiedziała mi, źe
chciałaby kupić jakiś używany stół, ale nie może się zdecydować,
bo stoły za dużo kosztują. Przyniosłem wtedy jej córce coś do
przepisania i pani Eleonora powiedziała, że Lilian mogłaby
prędzej pisać i więcej zarobić, gdyby miała lepszy stół. Lilian
spoglądała na matkę z takim wyrazem twarzy, jakby się obawiała,
że pani Eleonora powie coś nieodpowiedniego. Ale wzrok Lilian
jednocześnie był pełen oddania. Wykazywał, że Lilian bardzo
kocha swoją matkę i źe jest jej z nią dobrze w tym nieprzytulnym
ciemnawym pokoju, którego jedyne oko wychodziło na zaśmieconą,
wąską ulicę, z rzędami starych, nadłamanych tu i ówdzie
samochodów.
Mama nie lubi sama wychodzić - powiedziała mi
kiedyś Lilian, i Kiedy pracuję poza domem, mama siedzi sama w
domu i nawet nie chce oglądać telewizji, bo mówi, źe do tego też
musi mnie mieć koło siebie. Mama mówi, że telewizja to jest
wielki wynalazek, ale gdyby miała oglądać ją sama jedna, to by
się czuła tak, jakby była sama jedna w teatrze, w zupełnie
pustej sali.
Zapytałem ją, od kiedy mają w domu telewizję. Powiedziała, że
od niedawna. A jakie programy mama lubi oglądać? Lilian
wymieniła kilka tytułów i opuściła oczy.
A pani te programy nie przypadają do gustu?
Nie, dlaczego? Ja chętnie patrzę z mamą na te
programy. Pan pewnie myśli, ża ja bym wolała programy na wyższym
poziomie, ale pan się myli. Ja mam przyjemność z tego, że mamie
się podoba.
Powiedziała to hardo, z pretensją do mnie w głosie za to, że
jej pewnie nie wierzę. Programy, które z matką oglądała, były
szczytem idiotyzmu, Ameryka prześcignęła w tej dziedzinie
wszystkie inne kraje na świecie. Ale pretensja Lilian nie była
uzasadniona. Wierzyłem, że telewizyjne widowiska podobają się
jej tylko i wyłącznie dlatego, że jej matka lubi je oglądać.
2.
Kawalera Lilian zobaczyłem przez okno na ulicy przed moim
domem. Lilian weszła do domu, a on na nią czekał, nie wiedząc,
że mu się przyglądam. Nie prezentował się zbyt czarująco. Miał
około pięćdziesiątki - Lilian skończyła dopiero niedawno
dwadzieścia osiem - okrągłą głowę ze sterczącym jasnym wąsikiem
i za małą czapeczkę na głowie. Lilian przyniosła mi stronicę,
przepisaną na maszynie. Zapytałem ją, dlaczego nie
przyprowadziła swojego znajomego.
1
Pan go widział przez okno?
I
Właśnie. Przystojny jegomość.
I już?
Na razie. Jak mi pani więcej o nim opowie, to
będę więcej wiedział.
i
Może opowiem, ale nie dziś, bo nie chcę, żeby
na mnie długo czekał. Za następnym razem jak przyjdę. Głos miała
w ten dziń głęboki i wiosenny, nie taki jak zawsze. Ten głos
obnażał ją duchowo znacznie bardziej niż wszystko, co mi mogła
powiedzieć. Tylko bardzo mało ludzi umie całkowicie opanować
brzmienie swojego głosu, w taki sposób, aby nie zadźwięczał w
sposób fałszywy. Umieją to wielcy aktorzy i wielkie aktorki. W
głosie
1
I
52
Lilian drgały w ten dzień jej myśli, jej radosne myśli i jej
zakochanie. Było dla mnie jasne, że w jej życiu nastąpił
przełom, że się zakochała i że teraz pani Eleonora i wszystko,
co było z nią związane, musi odejść na drugi plan.
Kiedy Lilian przyszła do mnie znowu, sama zaczęła mówić o tym
człowieku. Chciała
0
nim mówić, chciała się przede mną wygadać. Więc
to było tak, że ten pan przyszedł do biura, dla którego ona
czasami coś w domu przepisywała, a Lilian właśnie odnosiła
robotę. Tam się poznali, i ona mu dała swój numer telefonu,
chociaż przedtem nigdy go nikomu nie dawała. Tak jej jakoś
przyszło do głowy, może trochę dla żartu, bo wcale nie miała
zamiaru znowu się z nim spotkać. Elmer zatelefonował i zaprosił
ją do teatru na przedstawienie baletowe. Matka była w pokoju,
kiedy Elmer dzwonił. Lilian powiedziała, że mu da odpowiedź na
drugi dzień. Matka powiedziała, że Lilian może iść do teatru,
jeżeli jej się podoba, i że to jest jej własna sprawa. Lilian
wiedziała, co ta odpowiedź znaczy. Strasznie chciała iść do
teatru, zdenerwowała się, że nie będzie mogła pójść, i zaczęła
płakać. Matka wtedy powiedziała, że ma pójść do teatru i tylko
żeby nie wróciła wieczorem zbyt późno. W teatrze było cudownie,
to się nawet nie da opisać słowami. Elmer odwiózł ją do domu
taksówką, ale jeszcze przedtem zaprosił ją do baru, zaraz koło
teatru,
1
poczęstował ją winem.
Tak to jakiś czas trwało, nie bardzo długo. Nie miałem wtedy
żadnej roboty dla Lilian
i
nie widywałem jej, ale jej przyjaciółka mi
mówiła, że Lilian jest bardzo zakochana i że jej matka też się
bardzo cieszy z takiego obrotu rzeczy.
Ale tak nie było. Nastąpił kryzys, Lilian, powiedziała matce,
że się zaręczyła z Elmerem i że wyjdzie za niego za mąż. I
wówczas matka dostała ataku sercowego czy może nerwowego. Jej
przyjaciółka była zdania, że matka udawała, ale Lilian się
przeraziła
i
wezwała lekarza. Lekarz zrobił jej jakiś
zastrzyk, matka otworzyła oczy, które miała mocno zaciśnięte.
Lekarz powiedział, że przyjdzie znowu na drugi dzień, a kiedy
sobie poszedł, matka Lilian zaczęła płakać i wciąż powtarzała:
,,Co teraz ze mną będzie, jak ty odejdziesz , ja nie mam nikogo
prócz ciebie... ani żadnych pieniędzy, ja chyba z głodu umrę...”
Nie wiem, co jej matka jeszcze mówiła, ale mogłem sobie
wyobrazić Lilian w tej chwili. Miała z pewnością spuszczone oczy
i ściskała lewą rękę. Znałem ją na tyle, że nie bardzo mnie
zdziwiło, że Lilian zerwała z narzeczonym. Całkowicie i
nieodwołalnie. Powiedziała swojej przyjaciółce, że zabiłaby
matkę, gdyby tego nie zrobiła.
Kilka miesięcy później matka miała znowu atak, tym razem nie
udawany. Miała silny atak sercowy i umarła, jeszcze zanim
przyjechało pogotowie.
Po jej śmierci wyszło na jaw, że miała w banku przeszło pół
miliona dolarów w papierach wartościowych i w gotówce. Lilian
odziedziczyła ten majątek.
3.
Lilian przyszła do mnie w jakiś czas po śmierci matki, żeby
się poradzić w sprawach podatkowych związanych ze spadkiem.
Powiedziałem jej, co było prawdą, że się w tych rzeczach
absolutnie nie orientuję, i wtedy się okazało, że przyszła
właściwie po to, żeby się wygadać. Była bardzo zdenerwowana,
przeskakiwała z tematu na temat, wracając do jakiejś patelni,
dużej i wygodnej, którą widziała na wystawie w sklepie. Patelnia
leżała na
wystawie od dłuższego czasu, jeszcze kiedy jej matka żyła,
Lilian już wtedy chciała ją kupić, ale patelnia drogo
kosztowała. Teraz mogła to zrobić, powiedziała mi, że to zrobi,
z Całą pewnością, jeszcze tego samego dnia. Obraz jej
przyszłości zamykała owa patelnia, jej wyobraźnia nie sięgała
dalej. Powiedziałem jej, że powinna pojechać na jakiś czas do
Rzymu, że jej to dobrze zrobi. Lilian była włoskiego
pochodzenia, tak samo jak i jej rodzice, ale po włosku nie
umiała i nigdy we Włoszech nie była. Nie, powiedziała, może
pojedzie kiedyś do Europy, ale jeszcze nie teraz, bo musi
załatwić mnóstwo spraw. Zapytałem ją, czy się widziała ostatnio
z Elmerem. Nie, Elmer nie przyszedł nawet na pogrzeb matki.
Kiedy wychodziła, zatrzymała się na chwilę przy drzwiach:
Wie pan, ja jestem zadowolona, że z nim
zerwałam, bo gdybym za niego wyszła, matka umarłaby o te kilka
miesięcy wcześniej. I niech pan nie myśli, że ja mam do mej
matki żal.
Lilian przeżyła matkę o niecały rok. Po jej śmierci władze
zarządziły śledztwo, którego rezultaty były ogłoszone w
gazetach. Okazało się, że krótko przed jej śmiercią Lilian
odwiedził pan w starszym wieku, którego sąsiedzi w domu widzieli
z nią już przedtem. Ten pan wyszedł z domu szybkim krokiem i
nigdy go nie odszukano. Ale sekcja zwłok wykazała, że Lilian,
tak samo jak jej matka, umarła na atak sercowy właśnie wtedy,
kiedy z domu wybiegł ten starszy pan. Musiała dostać ataku w
jego obecności, a on, bojąc się komplikacji, uciekł z
mieszkania.
Po spadek zgłosiła się rodzina. W takich razach o rodzinę nie
trudno.
DAWNE CZASY
Na obrusie stała srebrna cukierniczka ze szczypcami. Dawno już
takiej nie widziałem. Obok niej stał dzwonek ręczny, którym pani
domu przywoływała pokojówkę. Pokojówka, Murzynka, miała na
głowie nakrochmalony czepek. Pani domu mówiła z nią głosem
przyciszonym. Pan i pani domu byli zamożni już przed wojną w
Warszawie, teraz też byli zamożni. Zjedliśmy już kolację i
piliśmy kawę. Przy stole siedziało osiem osób.
Jeszcze w niedawnych latach - powiedział jeden
z gości, jak się spotykali w Nowym Jorku rodacy, to się mówiło
tylko o ciężkich przeżyciach. Jak kto uciekał, jak się chował,
jak przetrwał te straszne lata. A o czym się mówi teraz? O
hotelach w Rzymie,
o
restauracjach w Paryżu. Jak my przed chwilą.
No tak I powiedział gospodarz. - No tak.
I
westchnął. I wtedy właśnie niemłoda pani
nachyliła się do mojego sąsiada i powiedziała głosem, którego
nie mogła opanować.
Czy pan udaje, czy pan rzeczywiście mnie nie
poznał?
Mój sąsiad nic nie odpowiedział. Kiwnął tylko głową, zamknął
oczy i wystąpił mu na wargi niby-uśmiech, i nastąpiła chwila
ciszy, którą ta pani przebiła głośnym Szlochem. Zakryła twarz
dłońmi i wstała od stołu. Pani domu objęła ją ramieniem i
zabrała do innego pokoju.
54
Wkrótce potem znalazłem się na ulicy z moim sąsiadem. Mało go
znałem, wiedziałem tylko, że nie mieszka stale w Nowym Jorku,
tylko w Kalifornii.
_ Bardzo jestem wdzięczny, że pan ze mną wyszedł- powiedział.
- Czasami jest trudno być samemu. Czytałem kiedyś takie zdanie,
już nie pamiętam w jakiej książce: „Przeszłość jest latarnią,
która się pali za naszymi piecami. Naprzód rzuca ona tylko
cienie". Mocno powiedziane, co? No, no, wcale nie jestem tego
pewien. Ze tylko cienie. Teraz znowu ten dzwonek. Pan wybaczy,
że przeskakuję z tematu na temat. Ja nic mówię o tym dzwonku na
stole, tylko o innym. To było tak. że telefon dzwonił u mnie w
pokoju a ja nie zdejmowałem słuchawki. Trwało to długo, bez
końca. Ona wiedziała, że jestem w domu. To było w Warszawie
długo przed wojną, w Warszawie na Koszykowej. Wróciłem kilka dni
przedtem z Zakopanego, ona wróciła o dzień później. W Zakopanem
dałem jej do zrozumienia, że to jest koniec. Ogromna różnica
wieku, nie miałem po prostu prawa, jak by to miało dalej trwać,
to bym jej zamknął drogę, pan rozumie. Nie powiedziałem jej
brutalnie, że z nią zrywam, czegoś takiego nie można powiedzieć,
przynajmniej ja nie mogę. Ona mi kiedyś powiedziała, że ją w
sobie rozkochałem, ale to tak nic było. To nie mogło tak być i
nigdy tak nie jest. Ona sama się we mnie rozkochała, jeśli mi
pan wybaczy to sentymentalne słowo. No dobrze. Uprzedziła mnie w
Zakopanem przed moim wyjazdem, że do mnie zadzwoni zaraz po
powrocie do Warszawy Ale ja stanowczo zdecydowałam, że trzeba
skończyć i moje milczenie przy telefonie było moim ostatnim
słowem.
Mój rozmówca przystanął na chwilę, żeby zapalić papierosa, i
zaraz ciągnął dalej:
1 Na tej ulicy widzimy domy jeden obok drugiego, o jakimś
można powiedzieć, że jest wyższy niż inny, co się daje
stwierdzić gołym okiem A jeżeli chodzi o uczucia miłosne, to pan
tu faktów nie zobaczy. Może się w niej kochałem, a może nie Albo
może było tak, że te uczucia minęły. Albo mi się wydawało, że
minęły. Duża różnica wieku a także inne względy. Ja wtedy nie
podniosłem słuchawki dla jej dobra. Skoro ona nie umiała dbać
o
swoje dobre imię, to ja musiałem o to dbać.
Uważałem to za swój obowiązek i, stojąc wtedy na Koszykowej przy
telefonie, który nie przestawał mnie wołać, podobałem się samemu
sobie, że niby jestem taki porządny człowiek, rozumie mnie pan?
A telefon dzwonił coraz głośniej. Tak jest, coraz głośniej.
Nasze mniemanie o różnych zjawiskach jest często mylne, i to
także dotyczy dźwięków. Ten dzwonek na stole w mieszkaniu, gdzie
jedliśmy kolację... Jak on delikatnie dzwonił, cichutko i
grzecznie. Dla pana. A na mnie ten dzwonek krzyczał, żebym się
pierwszy do niej odezwał, i przypomniał mi dzwonek telefonu na
Koszykowej.
Po tej rozmowie telefonicznej, która się nie odbyła, już jej
nie widziałem. Tak się złożyło, że jej nie widziałem aż do dziś.
A właściwie nie złożyło, tylko ja tak pokierowałem. Może tego
żałuję a może nie, sam nie wiem. Ale chyba tak. Z tą lampą,
która się pali za naszymi plecami i rzuca naprzód tylko cienie,
to nie zawsze tak jest. Owszem, rzuca, ale czym się człowiek
robi starszy, zwłaszcza bardzo starszy, tym gęściej otaczają go
cienie,
o
których mówimy, cienie jego przeszłości. Musi z
nimi żyć i nie jest mu z tym dobrze. Pana to może zdziwi, ale ja
wciąż widzę w marzeniach duży, niski dom w ogrodzie, który ma
okna zamykane na drewniane okiennice, w których są wycięte
otwory w kształcie odwrotnie narysowanej litery S. Ja tęsknię do
tego domu, i chcę do niego wrócić, chociaż nie wiem, czy w nim
kiedyś mieszkałem. Pewnie tak, w młodości. I sny, ciągle podobne
sny, w których rozmawiam z ludźmi dawno zmarłymi. I jeszcze
jedno. Melodie, stare
melodie. Mówię o utworach muzycznych, które do mnie wracają po
latach, po wielu latach. Słyszałem je w dzieciństwie a później
już nie, chyba gdzieś rzadko i przypadkowo i przecież nie mogłem
zapamiętać, a tymczasem się okazuje, że gdzieś we mnie drzemały
i teraz mnie prześladują i mogę te melodie bezbłędnie odtworzyć
od początku do końca. Tak samo z piosenkami. Wie pan, musiałem
mieć jakieś osiem lat, kiedy w Warszawie była modna piosenka o
białym pokoju. „Pokoik taki mały, dwa kroki wszerz i wzdłuż...”
I dalej: „Gdzież jest ten pokój, ten biały pokój, pierwszej
miłości złudny czar...” Później tej piosenki już nikt nie znał,
została zapomniana jak tyle innych, a mnie budzi ze snu,
prześladuje całymi dniami. Tak to jest z cieniami przeszłości.
One są mocniejsze niż to, co przeżywamy dziś, bo teraźniejszość
pojawia się na chwilę i znika, a tamto zostaje...
Plik z chomika:
Klemens_Werner
Inne pliki z tego folderu:

 Bielecki Krzysztof - OPOWIADANIA.doc (96 KB)
Jankowski Zbigniew - UCIECZKA ZE STATKU.doc (299 KB)
 Rudzka Zyta - BIAŁE KLISZE.doc (381 KB)
 Bolecka Anna - BIAŁY KAMIEŃ.doc (218 KB)
 Zalewski Witold - CZARNA SZABLA.doc (104 KB)
Inne foldery tego chomika:
### KSIĄŻKI RELIGIJNE ###
### POWIEŚĆ W ODCINKACH - Z GAZET CODZIENNYCH PRL ###
 ### PROZA - MIESIĘCZNIKI LITERACKIE ###
 ### TEATR - Miesięcznik ###
 ##### TORRENTY #####


Zgłoś jeśli naruszono regulamin





Strona główna
Aktualności
Kontakt
Dział Pomocy
Opinie


Regulamin serwisu
Polityka prywatności
Copyright © 2012 Chomikuj.pl
Download