Żagle czerwiec 2010 Morze Po Bałtyku n Polubiliśmy cumowanie dziobem do skały, wbijanie w skaliste wybrzeże haków, a nawet wyrywanie ubłoconej kotwicy z dna Gdyby zabrakło miejsca w marinie, tuż obok można stanąć na kotwicy. Dalej, dalej... Z ciężkim sercem żegnamy się z Rodhamn, by spenetrować leżące bardziej na północny wschód tereny. Osiągnąwszy Alandy, zwolniliśmy nieco, poruszając się skokami o długości kilkunastu, zamiast 50 Mm. Płyniemy początkowo po dosyć otwartych wodach, by w końcu schować się w wąskim „fiordzie”, gdzie mieliśmy nadzieję znaleźć bezpieczne kotwicowisko. Niestety, przez całe mile, mimo że linia brzegowa była dosyć skomplikowana, nie udało nam się niczego godnego zaufania wypatrzyć. Tu było za płytko, tam z kolei nazbyt blisko domów, gdzie indziej wiatr dopychał jacht do skał. Wreszcie na samym końcu długiej cieśniny weszliśmy w obiecujące na pierwszy rzut oka przejście – ni to zatokę, ni kolejny przesmyk przy wyspie Bänö Ön. Trafiliśmy! W bezpiecznej zatoce stało około 35 jachtów, jedne przy skałach, a inne, większe, na kotwicach dziobowych. A już myśleliśmy, że straciliśmy zdolność oceny dobrych kotwicowisk. Wygląda jednak na to, że po prostu wcześniej ich nie było. Cumujemy jak zazwyczaj do skałki, zajmując ostatni wygodny punkt. Opalanie, wyprawa po pięknej wyspie, wieczorna kąpiel za rufą „Safrana”, czyli tradycyjne, szkierowe zajęcia. Czas urozmaicały nam trzy śliczne 84 i przyzwyczajone do obecności nieagresywnego człowieka zaskrońce, które pływały koło jachtu, łowiąc rybki, a po posiłku wygrzewały się na nagrzanych skałach przed dziobem. I znowu piękny dzień. Wypływamy na szerokie wody i kierujemy się dalej na północ. Cztery godziny później znajdujemy cudowną, wysoką skałę, na półwyspie Ingholm, będącym częścią dużej wyspy Kumlinge. Miejsce to jest całkowicie otwarte od zachodu, ale dziś wieje z przeciwnej strony. Jesteśmy tu zupełnie sami. Tylko rybackie motorówki przepływające nam za rufą zakłócają czasami ciszę i bujają jachtem. Opadająca stromo do morza skała ma mnóstwo poziomych półek, każde z nas znajduje sobie zatem własny „taras” z zapierającym dech w piersiach widokiem i spędza tam czas, czytając czy słuchając muzyki. Na obiad zbieramy się na szczycie, aby wspólnie pogrillować. Przed wieczorem obowiązkowa kąpiel i spacer, podczas którego znajdujemy słynną, skandynawską malinę – morożkę. Fotografujemy ją ze wszystkich stron, a potem, rzecz jasna, zjadamy jej żółte owocki. Ich smak niekoniecznie przypadł nam do gustu, więc zagryzamy sporymi jagodami, których wszędzie było w bród. Zwieńczeniem wspaniałego dnia był kolorowy spektakl zachodzącego słońca i chmur, niezwykle malowniczy, ale zwiastujący zmianę pogody. I faktycznie, kolejnego ranka wieje od zachodu i nasze bezpieczne dotąd kotwicowisko zaczyna się trochę huśtać. Ruszamy więc dalej po krętych i wąskich szlakach, wymagających napiętej uwagi, tym bardziej że zaczęło padać. Maciej trenował sterowanie, kierując się nabieżnikami. W końcu docieramy do głęboko wcinającej się w ląd, bardzo bezpiecznej zatoki Storholmen w rejonie wyspy Fiskö, w której ze względu na kiepską pogodę spędzamy dwa dni. Było to najbardziej na północ wysunięte kotwicowisko w całej dziesięcioletniej historii naszych bałtyckich rejsów. Tutaj, dla odmiany, objadamy się poziomkami. W alandzkich szkierach Następny naturalny porcik, jaki odwiedzimy, położony jest już w sąsiadujących z Alandami fińskich szkierach w pobliżu Turku. Sporo polskich jachtów zna szkiery szwedzkie, znacznie bliżej położone, niźli opisywane przez nas miejsca. Na Alandach, tym mającym ciekawą historię i status polityczny archipelagu, gdzie mówi się po szwedzku, którego granic bronią fińskie wojska, a na masztach wiszą alandzkie flagi, pojawiają się nieliczni, a nawet jeśli, to z braku czasu, szybko odpływają. Pobyt pośród 6500 wysp, które są wystarczająco duże, aby nadać im nazwy i tysięcy bezimiennych, wystających z wody skał, jest dla wielu naszych żeglarzy spełnieniem marzeń. Żagle | www.zagle.com.pl