Udział Stanisława Papczyńskiego w ocaleniu Polski i

advertisement
WACŁAW MAKOŚ MIC
PRZYCZYNY TURECKICH KLĘSK
I ROZCZAROWAŃ SOBIESKIM
POSZUKIWANIA ODPOWIEDZI
ZE ŚW. O. STANISŁAWEM PAPCZYŃSKIM
PUSZCZA MARIAŃSKA 2016
1
Część I
SPRAWA NIEZDROWEJ AMBICJI
1. Wprowadzenie
W publikacji „Udział o. Stanisława Papczyńskiego w ocaleniu
Polski i chrześcijańskiej Europy”, już na początku rozważań autor
zwrócił uwagę na dwa istotne warunki, które następnie starał się w
rozprawie uwzględnić: dobrze poznać przedmiot badań (życie osób, ich
ducha, działalność, pisma, czasy), a następnie zastosować właściwą dla
historii, jak również dla duchowości, metodę. W formie negatywnej
dodał, że aby dojść do prawdy, do rzeczywistości odległej w czasie, nie
można się kierować jakąś ideologią, czy uprzedzeniami i założeniami z
góry. Bez spełnienia tych warunków nie można by dojść do prawdy.
Jednakże sytuacja jest dziś taka, że wielu autorów – również
włoskiego filmu: „Bitwa pod Wiedniem” – obok prawdziwych, podaje też
wiadomości błędne, zmyślone „fakty” i mylne opinie o św. o.
Stanisławie Papczyńskim, czy o królu Janie III Sobieskim. Zwykle
dochodzi do tego wtedy, kiedy mają na uwadze jakieś własne założenia,
swój cel światopoglądowy czy polityczny, handlowy czy artystyczny itd.
Gdy widzą możliwość dojścia do swego celu na skróty, mogą wtedy
nawet nie dbać o prawdę, o ukazanie rzeczywistości.
Wobec autorów, którzy opierają się na zasadach obcych dla
historii czy duchowości, na łatwych hipotezach i analogiach, na demagogicznych chwytach, pomijaniu istotnych aspektów sprawy itd. nie
należy być obojętnym. Trzeba docierać do prawdy, do rzeczywistości.
Może podczas czytania naszej książki, uwzględniającej istotny, a
zazwyczaj pomijany aspekt duchowości, znaleźli się tacy, którzy nie
zwrócili uwagi na spełnione w niej konieczne warunki badań i też
stawiali sobie takie lub inne pytania: Czy faktycznie do istotnych
przyczyn tureckiej klęski należała pycha, chciwość i niemoralność? Czy
nie są to tylko poglądy autora publikacji? Czy Turcy tak samo jak
Polacy oceniali klęskę? Jeśli król Jan III Sobieski – na którego św. o.
Stanisław miał wpływ przez świątobliwe życie i nauczanie – wiernie
pełnił wolę Bożą, to dlaczego niektórzy zarzucają mu wiele złego?
Dlaczego król nie wykorzystał swej wielkości i sławy dla dobra Kraju?
Chyba wszyscy z tym się zgodzimy, że na takie pytania trzeba
znaleźć odpowiedzi, które by nie pozostawiały wątpliwości. Ci, którzy
nie dostrzegali żadnych problemów, też mogą liczyć na pogłębienie swej
wiedzy. W dociekaniach będzie nas wspierał św. o. Stanisław Papczyński, a pomocni w nich okażą się również muzułmańscy kronikarze.
2
2. Nasz święty przewodnik i wychowawca
Udajemy się ponownie w drogę, którą już raz przebyliśmy w
publikacji „Udział Stanisława Papczyńskiego w ocaleniu Polski i
chrześcijańskiej Europy”. Nadal będzie nas na niej wspierał ten sam św.
o. Stanisław. Tym razem korzystanie z jego pomocy dostarczy nam
jednocześnie okazji do poznania „jego moralnego i obywatelskiego
nauczania”, a więc i do głębszego poznania jego postaci, a to jest
przecież cel tych opracowań. Niniejsza praca będzie bowiem dalszym
ciągiem odpowiedzi na apel Senatu z 31 marca 2011 r.:
„Senat Rzeczypospolitej Polskiej uznaje Bł. Ojca Stanisława
Papczyńskiego za godny naśladowania wzór Polaka oddanego
sprawom Ojczyzny. Aktualność Jego moralnego i obywatelskiego
nauczania uzasadnia przybliżenie postaci Bł. Ojca Stanisława
współczesnemu pokoleniu Polaków, a szczególnie młodzieży. Senat
apeluje do środowisk oświatowych o popularyzację postaci i dokonań
Błogosławionego”1.
Spójrzmy najpierw – choćby tylko pobieżnie – na przygotowanie i
kompetencje naszego o. Stanisława, dzięki którym posiadł on autorytet,
z którym wciąż trzeba się liczyć. Szereg danych z jego życiorysu znamy
już z poprzedniej rozprawy i zapewne też z wielu innych publikacji2.
Papczyński rodzi się 18 maja 1631 r. w głęboko wierzącej rodzinie
chłopsko-rzemieślniczej w Podegrodziu koło Starego Sącza; umiera jako
Przełożony Generalny Księży Marianów 17 września 1701 r. w Górze
Kalwarii; kanonizowany zostanie 5 czerwca 2016 r. przez papieża
Franciszka. Gdy jest w pełni swego wieku, jako mąż Boży, kapłan
zakonny, założyciel Zgromadzenia Księży Marianów, mistyk i
charyzmatyk, dający początek nowej szkole duchowości w Polsce,
naucza i często wypowiada się jak prorok, dotykający najgłębszych
Bożych tajemnic. Szczególną uwagę zwraca na Niepokalane Poczęcie
Najświętszej Maryi Panny. Dostrzega też palącą potrzebę większej
pomocy zmarłym cierpiącym w czyśćcu. Wskazuje na pilne do
rozwiązania problemy w swojej Ojczyźnie. Wiele razy zabiera głos jak
wychowawca Narodu. Z odwagą wypowiada swoje zdania wobec
hierarchów Kościoła i panujących władców. Gani możnych, gdy ulegają
pysze, chciwości i niemoralności. Piętnuje magnatów i szlachtę za
1
2
Zob. Monitor Polski z 2011 r., nr 28, poz. 305.
Noty i odsyłacze będą stosowane oszczędnie, bo liczne dane o nim są już powszechnie znane.
3
egoizm i nadużywanie „złotej wolności”. Tych, którzy źle postępują
upomina za ich przestępstwa i grzechy, a zwłaszcza za niezgodę, brak
poszanowania cudzej własności, pychę, pieniactwo i pijaństwo.
Dla wyzbycia się wad i uleczenia duchowych schorzeń wskazuje na
konieczność pracy nad sobą. Dla wielu, nawet najwyżej stojących, staje
się cenionym ojcem duchownym. Na niedomagania osobiste i społeczne
poleca odpowiednie środki zaradcze. Apeluje o jedność i zgodę w Kraju,
o uczciwość w sprawach materialnych, o prawe obyczaje i cnotliwe
życie, a nade wszystko o umiłowanie Boga i bliźniego. Każe stawiać na
pierwszym miejscu staranie o Królestwo Boże, a przy tym nie zaniedbywać troski o ziemską Ojczyznę. Jest znanym i cenionym profesorem
retoryki i kaznodzieją. Budując innych świątobliwością życia, zaczyna
słynąć z otrzymanych darów Bożych jako mistyk, prorok i cudotwórca3.
W nauczaniu św. o. Stanisław wychodzi od podstawowych spraw
egzystencjalnych. W świetle objawienia, ukazuje Boga jako Miłość i
Wszechmoc. Według swego miłosiernego zamysłu Bóg powołuje do bytu
człowieka: stwarza go na obraz i podobieństwo swoje. Nasz Święty mówi
o naturze człowieka, o wszczepionej mu w serce tęsknocie za
uszczęśliwiającym go Bogiem, o jego ogromnej godności jako dziecka
Bożego i stojącym przed nim wspaniałym celu, jak również o jego
upadku i odkupieniu przez Jezusa Chrystusa. Oto niektóre przykłady:
„Rozważ, czym byłeś, zanim cię Bóg stworzył? Kim był Ten, który
ciebie stworzył? Był mianowicie Bogiem, bytem najbardziej
absolutnym, bez jakiegokolwiek początku i źródła, najdoskonalszą
Dobrocią i Mądrością, nieskończoną Miłością i Wszechmocą.
Stworzył więc ciebie <Ten, Który Jest>, a stworzony zostałeś ty,
którego w ogóle nie było. Wiedz, że zostałeś stworzony z niczego,
uformowany z lichej materii, lecz jednak dzięki mądrości Boskiego
Artysty zostałeś uczyniony tak piękny, że oprócz niebian wyglądem
zewnętrznym przewyższasz wszystkie stworzenia.
Rozważ też, jaką tchnął w ciebie duszę? Ukształtowaną na obraz i
podobieństwo swoje. Obdarzył ją rozumem, abyś pojął, że Bóg jest
twoim Stwórcą. Dał ci serce, byś kochał. Dał tejże duszy wolę, abyś
dowiódł, że jesteś wolny i niczemu nie podlegasz. Wolno ci ubiegać się
o co chcesz, i co zechcesz wybierać, a to, co wybierzesz, kochać i iść za
tym. Wreszcie temu wizerunkowi Boskiemu Bóg dodał pamięć, byś
rozważał udzielone ci Jego dobrodziejstwa i pamiętał, że On jest twoim
Charyzmaty i nadzwyczajne dary św. o. Stanisława zostały szerzej omówione w publikacji: W.
Makoś MIC, O. Stanisław od Jezusa Maryi Papczyński. Badania i refleksje, Warszawa 1998, s. 250-266.
3
4
Stwórcą, a ty kiedyś byłeś prochem i w przyszłości znowu nim
będziesz, co On niegdyś oznajmił pierwszemu Rodzicowi, mówiąc:
<Prochem jesteś i w proch się obrócisz> (Rdz 3,19).
Rozważ dobrodziejstwo Odkupienia, jak to Syn Boży, we wszystkim
równy Ojcu, zechciał przyjąć ludzką naturę, aby ciebie, zbuntowanego
człowieka, doprowadzić z powrotem do ojczystego domu, by uwolnić z
czekającego cię więzienia wiecznej otchłani lub piekła. Nieogarniony,
został zamknięty w łonie Dziewicy; niepodległy cierpieniu, przez całe
swe życie cierpiał różne prześladowania, utrapienia, niepowodzenia:
podczas narodzenia zimno, przy obrzezaniu nóż, w czasie ucieczki do
Egiptu dokuczliwości klimatu i wiele różnych niewygód; gdy nauczał,
musiał znosić języki bezbożnych, chronić się przed kamieniami,
doświadczać pokus piekła, a za dobro otrzymywał to, co najgorsze.
Gdy zaś dojdziesz do tajemnicy Męki, niemal osłupiejesz ze
zdumienia. Twój rozum nie będzie w stanie pojąć mąk, katuszy i
boleści Boga-Człowieka. Niech też ci to wystarczy gdy pojmiesz, iż On
dla zadośćuczynienia za niezliczone grzechy cierpiał nieskończone
męki […]. Tak bowiem On woła, pokazując swe boleści: <Ty, który mnie
miłujesz, zobacz, czy jest boleść jako boleść moja> (Lm 1,12)”4.
Uczy, w jaki sposób człowiek ma postępować i jakim być, żeby
zachował swoją godność, stał się dobrym i czuł spełnionym:
„To samo jest z właściwością rzeczy, co i ludzi. Nie ten okręt
nazywa się dobrym, który został pomalowany w piękne kolory, ani
ten, który ma srebrny dziób, ani ten, którego burty z twardego drzewa
są rzeźbione, ani ten, który jest załadowany królewskimi skarbami i
obsadzony wojskiem, ale ten który jest stabilny i mocny, a jego
wiązania są szczelne i nie przepuszczają wody, który dobrze znosi
ataki morza, poddaje się sterowi, jest szybki i posłuszny wiatrom.
Miecz nazwiesz dobrym nie wtedy, kiedy jego pas jest pozłacany, a
pochwę zdobią szlachetne kamienie, lecz kiedy ma cienkie ostrze, a
klingę tak mocno zahartowaną, że wszystko przetnie. Od liniału nie
wymaga się żeby był pięknego kształtu, lecz żeby był prosty. I każdą
rzecz chwali się o tyle, na ile przy weryfikacji stwierdza się, że
posiada to co jest dla niej właściwe.
A zatem i u człowieka też nie to ma znaczenie ile ziemi orze, ile
pieniędzy pożycza na procent, przez jak wielu ludzi jest pozdrawiany,
na jak kosztownym łożu sypia, z jak drogiego pucharu pije, ale w
4
Papczyński, Inspectio cordis [IC], Rozmyślanie I, f. 160v-161r; por. Pisma zebrane,
Warszawa 2007, s. 982 ns. Uwaga: Tłum. z łaciny są na ogół własne – W. Makoś MIC.
5
jakim stopniu jest dobry. Jest zaś dobry wtedy, gdy jego rozum jest
prawy i szczery. To nazywa się cnotą i to jest jedyne wyróżniające
człowieka dobro” 5.
Chociaż pochodzi z niskiego stanu, ale nie ma chorobliwych
kompleksów i nie cierpi na żadne psychozy. Wie, że wielkość człowieka
nie zależy od samego pochodzenia z rodziny królewskiej, magnackiej
czy szlacheckiej. Ilustruje to przykładami sławnych postaci i wskazuje
na wartości, które decydują o prawdziwym szlachectwie, wiodącym do
wielkości i sławy:
„Do dzieła! To mówi nam sława i pokazuje tych synów niskiego
pochodzenia lecz wykształconych alumnów, których uczyniła
nieśmiertelnymi. Według sądu Apollina, któż spośród wszystkich ludzi
kiedykolwiek przewyższył sławą i chwałą najmądrzejszego Sokratesa?
A on urodził się z ojca rzeźbiarza. Jaki wiek nie podziwia geniuszu
Euripidesa? Matka jego handlowała oliwą. A czyż jakieś szczególne
mieszkanie miała sława Demostenesa? On też był tylko synem
sprzedawcy noży. Wychwalasz Eschinesa? Był synem perkusisty.
Wielbisz Epikteta? Był kiedyś niewolnikiem. Podziwiasz Demada? Był
właśnie rybakiem. Również Lukana? I ten był tylko kamieniarzem.
Ważyłbym się na opróżnienie oceanu, gdybym szukał końca przykładów w starożytności, ale i nasze czasy dostarczyłyby mi obfitego
materiału do wykładu, jeśli w jego toku pragnąłbym przejrzeć dwory
książąt i urzędy Rzeczypospolitych. Lecz w tej sprawie dla pośpiechu
tylko tamte przykłady miejmy na uwadze i zachowajmy w pamięci.
– Szlachectwo polega nie na świetnym urodzeniu, nie na portretach
sławnych przodków, nie na mnóstwie tytułów, lecz na cnocie, na
wiedzy, na duszy ozdobionej tymi znakomitymi przymiotami”6.
Aby poznać, skąd o. Stanisław miał to wszystko, spójrzmy na jego
biogram. Prześledżmy jego przygotowywanie do życia i przyszłych
zadań: 1) trudności i nieszczęśliwe wypadki, 2) wychowanie i wykształcenie, 3) wartości życia zakonnego 4) i doświadczenia mistyczne.
Dla pierwszych biografów i świadków, występujących w poznańskim
procesie beatyfikacyjnym, podstawowym źródłem informacji o życiu
Jana Papczyńskiego7 była – dziś nieosiągalna – „czerwona książeczka”,
tj. jego autobiografia „Secreta conscientiae” (<Tajemnice sumienia>), do
której oni mieli dostęp. Papczyński napisał ją gdy wstępował do zakonu
5
Prodromus, s. 118, por. Pisma zebrane, s. 322 (parafraza tekstu Seneki, tł. W.M.).
6
Tenże, Prodromus, s. 182; por. Pisma zebrane, s. 454-455.
Wstępując do zakonu pijarów, zmienia swoje imię Jan, na zakonne Stanisław od Jezusa Maryi.
7
6
pijarów. Obejmowała ona okres młodości, niemal od początku jego
zaistnienia. Jako głęboko wierzący, zwraca w niej uwagę na działanie
Bożej Opatrzności. Niektóre wydarzenia traktuje jako prognostyki.
Czuje się prowadzony przez Boga wyjątkowo trudną drogą i w ten
sposób przygotowywany do przyszłych zadań. Ta droga zaczyna się
jeszcze przed urodzeniem, gdy nosząca go w łonie matka, przeprawiając
się podczas srożącej się burzy przez Dunajec, ulega wypadkowi i
zaczyna tonąć. Błaga pośpiesznie Boga o ratunek i obiecuje ofiarować
Jemu i Matce Najświętszej mające się narodzić dziecko. Mimo
beznadziejnej sytuacji, zostaje z nim ocalona. Swoje przekonanie o
cudowności wydarzenia matka przekazuje synowi. Dlatego będzie on
później w swym życiu z wiarą i ufnością często powtarzał i innym
polecał taki akt strzelisty: „Niepokalane Poczęcie Maryi Dziewicy,
niech będzie naszym ocaleniem i obroną”8.
Lata dziecięce i młodość Jana Papczyńskiego obfitują w nieszczęśliwe wypadki i śmiertelne zagrożenia. Wiele razy topi się (w Sanie, Wiśle,
Odrze i Bałtyku), przebywa ciężkie śmiertelne choroby, uchodzi przed
napadającymi na kraj wrogami (z Podolińca, Lwowa i Warszawy), ulega
niebezpiecznym wypadkom (upadek z wysoka, poparzenie). Wśród nich
jednak za największe doświadczenie uważa swój pierwszy pobyt we
Lwowie. Wtedy to, będąc za słabo przygotowany do studiów i nie mając
listu polecającego, nie zostaje przyjęty do jezuickiego kolegium.
Znalazłszy się bez środków do życia, zapada na tak odrażającą chorobę,
że wszyscy go opuszczają i unikają. Tylko Bóg pozostaje mu jako jedyna
ostoja. Chory i osamotniony, podczas świąt Bożego Narodzenia czuje się
tak, jakby już dochodził do kresu życia. Jednak w Bogu składa ostatnią
nadzieję ocalenia i w swej ufności nie zostaje zawiedziony: kryzys mija,
powoli dochodzi do siebie i po tym wraca do domu.
Podczas tych doświadczeń boleśnie przeżywa kruchość zdrowia,
znikomość życia ludzkiego i jego przemijanie, ale jednocześnie też
coraz głębiej zaczyna rozumieć jego wartość i prawdziwy sens. Wiedząc,
że tylokrotne ocalenie zawdzięcza Bogu, „dla Którego – jak często
będzie to powtarzał – nie ma nic niemożliwego”, wstępuje do zakonu
pijarów, by całkowicie poświęcić Mu swoje życie. Tak się wypowiada:
„Bądź uwielbiony, Panie mój, na wieki! Spraw, abym po tylu
przeżytych cierpieniach pozostał wierny swemu powołaniu, gdyż w
rzeczywistości sam z siebie nie jestem zdolny uczynić nic dobrego.
Prośbę do Niepokalanego Poczęcia N. M. P. o ocalenie i obronę, powtarzał często w czasie burz o. K.
Wyszyński, podczas morskiej podróży do Portugalii; w: Pisma o. K. Wyszyńskiego [PKW], s. 219-242.
8
7
Ty zaś, który to czytasz, nie dziw się, że te sprawy referuję,
ponieważ uważam, że dobrodziejstw Bożych nie godzi się ukrywać, i
ciebie również chciałbym pobudzić do chwalenia Bożej wszechmocy i
troski o nas. Jemu niech będzie cześć, honor i chwała po wszystkie
wieki. Amen [...]. – Spraw mój Panie, błagam Cię o to najpokorniej, aby
ta sama Opatrzność Twojego Majestatu, w której pokładam nadzieję
na przyszłość i w którą wierzę, kierowała mną aż do końca mego
życia, abyś Ty był uwielbiony we wszystkich moich działaniach,
myślach i słowach. Amen”9.
Jan Papczyński korzysta z różnych szkół. Początkową naukę
otrzymuje w miejscowej szkole parafialnej w Podegrodziu. Potem
kolejno: w Nowym Sączu, w kolegium jezuitów w Jarosławiu, w szkole
pijarów w Podolińcu, znowu w kolegium jezuitów we Lwowie i Rawie
Mazowieckiej (aż do ukończenia filozofii w 1654 r.). Jeszcze w tym
samym roku wstępuje do zakonu pijarów, gdzie otrzymuje zakonne imię
Stanisław od Jezusa Maryi. Po roku nowicjatu w Podolińcu, przechodzi
na jego drugi rok do Warszawy, by tam jednocześnie uczęszczać na
teologię do franciszkanów reformatów. W następnym roku nie może
studiować teologii w Warszawie z powodu wojny, zajęcia stolicy przez
Szwedów i spalenia domu zakonnego. Udaje się więc do Podolińca i tam
kontynuuje studia teologiczne pod kierunkiem już samych pijarów.
Jednocześnie też uczy innych retoryki i sam stara się w niej
wydoskonalić.
Jako uczeń szkół jezuickich, pijarskich i studium teologicznego
franciszkanów reformatów, posiądzie szeroką formację intelektualną i
duchową. Ta intelektualna dyscyplina i formacja duchowa, zaczerpnięta
przysłowiowo „nie tylko u jednego profesora i z jednej książki”, okaże
się bardzo owocna, gdy w przyszłości zacznie pracować na odcinku
dydaktycznym, wychowawczym, duchowym i apostolskim.
Po wstąpieniu do zakonu pijarów, pilnie korzysta z ich charyzmatu.
Jest gorliwym zakonnikiem obserwantem i wiernie stara się naśladować
założyciela św. Józefa Kalasantego. W wyznaczonej pracy chce stać się
wybitnym pedagogiem i wychowawcą. Święcenia kapłańskie otrzymuje
w 1661 r. z rąk biskupa przemyskiego Stanisława Tarnowskiego w jego
rezydencji w Brzozowie. Podczas pobytu u pijarów pracuje kolejno w
Podolińcu, Rzeszowie i Warszawie, jako wykładowca retoryki, prefekt w
kolegium, wychowawca, pisarz, kaznodzieja i ojciec duchowny10.
Kazimierz Wyszyński, Vita Venerabili Servi Dei P. Stanislai a Iesu Maria [VW], f. 5v, § 1718; w PKW, s. 678-679.
10
W tym czasie, gdy o. Papczyński pracuje w Warszawie, przebywa w niej również Jan Sobieski.
9
8
Św. o. Stanisław stara się, zgodnie z charyzmatem pijarów, oprócz
dawania młodzieży formacji zawodowej i obywatelskiej, wychowywać ją
w bojaźni Bożej: tak ją formować, by żyła prawdami wiary świętej i
przestrzegała zasad moralnych. W tym celu już w Podolińcu konstruuje
dla swoich uczniów i czytelników specjalne narzędzie, tj. opracowuje
podręcznik retoryki „Regina Artium”, który w skróconej wersji wydaje
drukiem, pt. „Prodromus Reginae Artium” [<Zwiastun królowej sztuk>].
Podręcznik ukazuje nam jego dobre wszechstronne przygotowanie.
Daje autorowi świadectwo zdobytej bogatej wiedzy, zaczerpniętej z
Biblii, filozofii, teologii, historii oraz z ogólnej kultury ludzkiej, poczynając od starożytnych czasów, a kończąc na jemu współczesnych. Pod
względem metody jest tak napisany, że nieomal mógłby zadośćuczynić
dzisiejszym wymogom naukowym naszych profesorów (opieranie się na
źródłach, cytowanie tekstów, odsyłanie do źródeł). Do wykładów, które
mają przygotować słuchaczy do pięknego i dobrego przemawiania,
dołącza liczne pouczenia i odpowiednie przykłady, mające ich również
nauczyć i zachęcić do dobrego i pięknego życia.
O powodzeniu tego podręcznika wśród młodzieży oraz różnego
rodzaju mówców, nie wyłączając posłów i senatorów, świadczy duże nań
zapotrzebowanie, gdyż w ciągu zaledwie kilku lat trzeba było go
wydawać aż czterokrotnie. Prof. Eugeniusz Jarra nie ma wątpliwości i
tego stara się dowieść, że co do koncepcji wychowania i formacji osób
mających w przyszłości wziąć na swoje barki rządy i odpowiedzialność
za państwo, był on poprzednikiem o. S. Konarskiego, który budując
„Collegium Nobilium”, ten jego zamysł wprowadzał w życie11.
Świętemu o. Stanisławowi zależy na tym, by owoc swej pracy
przekazać zarówno młodzieży, jak i społeczeństwu. Uczy nie tylko z
poświęceniem i zaangażowaniem, ale też z odpowiedzialnością i
dalekosiężnym przewidywaniem. Po odejściu od pijarów, w „Apologii”
zdradza swoją metodę. Mówi, że przyjmował zlecane mu obowiązki i nie
oszczędzając się, spełniał je w taki sposób, żeby były cenione i
przynosiły pożytek nie tylko ludziom jemu współczesnym (uczniom,
słuchaczom, penitentom), ale – po jego śmierci – również przyszłym
pokoleniom. Dlatego owoce swej pracy zaraz zostawiał na piśmie, by
potem je publikować12.
E. Jarra twierdzi: „O. Stanisławowi należy się w dziedzinie dziejów polskiej myśli społecznej miejsce
poczesne; należy się uznanie, że był ks. Konarskiego prekursorem”. To zdanie autor poprzedza analizą
porównawczą, E.J., „Myśl społ. o. S. Papczyńskiego założyciela marianów”, Stockbridge 1962, s. 91-101.
12
Papczyński, Apologia, Czwarta przyczyna, § 50-51, por. Pisma zebrane, „Apologia wystąpienia od
pijarów”, s. 1451.
11
9
Jest więc najpierw nauczycielem retoryki, a po święceniach także
kaznodzieją, wychowawcą i spowiednikiem. Już jako marianin pisze
podręcznik duchowości dla osób wszystkich stanów, pt. „Templum Dei
Mysticum” (<Mistyczna świątynia Boga> – TDM), a dla zakonników
przygotowuje zbiór rozmyślań, pt. „Inspectio cordis” (<Wejrzenie w głąb
serca> – IC). Ponadto dla swoich marianów wydaje konstytucję „Norma
vitae” (<Reguła życia> – NV). Pisze też panegiryki. Jako kaznodzieja i
ojciec duchowny pozostawia po sobie kazania: o Matce Bożej (w
„Prodromus”), pasyjne: „Christus Patiens” (<Chrystus Cierpiący> –
wzmiankę o tym czyni już w „Apologii”) i „Orator Crucifixus”13
(<Ukrzyżowany Mówca>). Pisze też o św. Tomaszu z Akwinu,
„Rozmyślania” ogólne na rekolekcje, o Męce Pańskiej, o prawdach
eschatologicznych (zamieszczone w „Inspectio cordis”). Dzięki swoim
pracom i stosowanej metodzie staje się sławnym nauczycielem retoryki,
kaznodzieją, pisarzem, jak również cenionym w skali całego kraju
spowiednikiem i ojcem duchownym.
Wykorzystane w tych dziełach źródła, do których – poza już podanymi – należą Ojcowie Pustyni, Ojcowie i Doktorzy Kościoła, teolodzy
duchowości i mistycy, ukazują jego dobrą formację duchową i naukową.
Ponadto wyrazi się ona i w tym, że przy podejmowaniu ważnych decyzji,
będzie miał zasadę zasięgania rad specjalistów i uzyskiwania pozwoleń
od kompetentnych przełożonych14. O. Kazimierz Wyszyński przytacza
świadectwa, które o. Stanisław otrzymał, gdy udawał się do Rzymu:
„Od Zakonu Dominikanów i Franciszkanów: <Przewielebny Ojciec
Stanisław od Jezusa Maryi, kapłan Ubogich Matki Bożej Szkół
Pobożnych, dawał przykład wyższej doskonałości swojej profesji w
świętym zakonie w Warszawie, gdzie jako mąż naprawdę apostolski
godnie spełniał przez cztery lata urząd zwyczajnego kaznodziei i
jednocześnie profesora wymowy>.
Zakon św. Augustyna tak go polecał: <Tak wypełniał w Warszawie
obowiązki kaznodziei zwyczajnego i profesora retoryki, że zasłynął w
całej Polsce i chciano z nim ustawicznie mieć kontakty>.
Zakon kamedułów taką wyróżnił go pochwałą: <W królewskim mieście Warszawie, zasłynął jako kaznodzieja zwyczajny swego zakonu, a
dla scholastyków swojego zakonu w Polsce był niewzruszoną kolumną
i szczególną ozdobą, jak też uznawanym profesorem wymowy>”15.
„Orator Crucifixus” (<Ukrzyżowany Mówca>); „Christus patiens” (<Chrystus Cierpiący>); w:
Pisma zebrane, ss. 1199-1263; 1267-1334.
14
Por. Positio Pap., ss. 240-242; 306; 316; 359; 363, nr 13 itd.
15
Por. VW, 7v, § 28; w: PKW, s. 683.
13
10
Ogólne przygotowanie o. Stanisława do przyszłych zadań – jak widzimy – było solidne. Do niego doszły ponadto korzyści życia zakonnego.
Mimo doznanych i tutaj trudności z powodu gorliwych zabiegów o
obserwancję, Ojciec nie traci z oczu wielkich wartości życia zakonnego.
Zaraz więc po otrzymaniu dyspensy papieskiej od życia u pijarów,
składa Bogu akt ofiarowania („Oblatio”) na rzecz zakonu księży
marianów, który ma założyć. Zapewnia, że czyni to z natchnienia
Bożego16.
W kazaniu wygłoszonym w Rzeszowie do sodalisów mariańskich
mówi, że rezygnując z różnych nauk, a także „teologii spekulatywnej i
dekadenckiej, uprawianej w różnych szkołach teologicznych” i oddając
się Bogu w zakonie, zyskuje się większe możliwości nabycia wiedzy, niż
idąc drogą normalnych studiów, gdyż Pan Bóg nie da się prześcignąć w
hojności. Dla osób całkowicie oddanych Mu w zakonie, On staje się
źródłem obfitych darów, a wśród nich, wyjątkowo wysokiej wiedzy.
Dzięki temu mogą oni dojść do głębszego poznania nawet wielkich
tajemnic wiary.
Na poparcie swego zdania podaje przykłady uczonych, spośród Ojców
Kościoła i Doktorów, którzy stali się wielkimi w zakonie, jak święci:
Bernard, Tomasz z Akwinu, Bonawentura, Duns Szkot i inni.
Nie deprecjonuje żadnej z dyscyplin naukowych, wręcz przeciwnie,
bardzo je ceni, ale sam osobiście, kierując się przykładem Matki Bożej i
świętych, woli całkowicie oddać się Bogu, uważnie wsłuchiwać się w to,
co Duch Święty mówi w sercu, i pilnie korzystać z Jego oświeceń i
natchnień. Rozumiemy, że tym samym wchodzi na drogę mistyki.
Już wcześniej, w chwilach doświadczeń i osamotnienia, a zwłaszcza
podczas pasienia owiec w Podegrodziu, nauczył się korzystać z
kontemplacji, rozważania męki Pańskiej i życia w obecności Boga.
Innych też zachęca do podjęcia takiej drogi, na jaką sam wszedł,
proponując im spotykanie się z Bogiem we własnym sercu17.
Chociaż o. Stanisław ceni sobie „teologię spekulatywną”, wysławia
pod niebiosa św. Tomasza z Akwinu18, to jednak najwyżej stawia „teologię mistyczną i praktyczną”19. Sytuację dusz cierpiących w czyśćcu
poznaje z udzielanych mu przez Boga oświeceń i wizji; obraz przyszłego
zakonu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny – jak pisze –
„wycisnął mu w sercu Duch Święty”; wciąż stara się pełnić wolę Boga i
Protocollum Ordinis, § 93; por. Pisma zebrane, s. 1422-1423.
Por. IC, f. 20r; TDM, s. 25-26; por. Pisma zebrane, s. 642-643 i s. 1091.
18
Por. Prodromus s. 178-179; Doctor Angelicus B2r-B2v; por. Pisma zebrane, s. 448-449; s. 1344-1358.
19
Por. Prodromus, Dodatek, s. 7; por. Pisma zebrane, Zwiastun królowej sztuk, s. 488.
16
17
11
dlatego gorliwie korzysta z rad i natchnień Ducha Świętego. Nie można
więc mówić – jak w przypadku innych badanych postaci – o głównej
zależności o. Stanisława od teologów jego wieku, jak J. Zapartowicz
Miechowita, A. Bzowski, A. Opatowczyk, Sz. Starowolski itd. Wyjątkowo
imponuje mu D. Kochanowski O.F.M., bo napisał przekonującą go
rozprawę w obronie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
Dlatego o nim i o jego pracy wypowiada się wyjątkowo20.
Nawet gdy chodzi o zależność o. Stanisława od mistrzów życia
duchowego i mistyków, od osób gorliwych i świątobliwych, od pionierów
potrydenckiej reformy, z którymi utrzymuje żywe kontakty, jak bp M.
Oborski, bp S. Wierzbowski, bp J. Gębicki, o. Ch. Mirecki OB, o. A. S.
Skopowski OP i o. J. Ligęza filipin21, to należy zauważyć, że przede
wszystkim Ducha Świętego uważa za swojego mistrza.
Nie kryje tego, że jest zafascynowany naukami i przykładem życia
swego magistra nowicjatu o. J. Dominika od Krzyża Franchi oraz św.
Filipa Nereusza, a jako pisarz, widać, że co do stylu wzoruje się na o. C.
Franciottim. Ponadto, z mistyków cytuje św. Katarzynę ze Sieny, św.
Teresę od Jezusa i innych. Czyni to jednak pod okiem Ducha Świętego i
na wszystkim (pisma, działalność) zostawia swoje piętno charyzmatyka.
Od dzieciństwa, wyposażony w talenty i charyzmaty Ducha Świętego,
czerpie mądrość z Jego natchnień i oświeceń. Gorliwie korzysta z tego,
co aktualnie Duch Święty mówi przez Magisterium Kościoła, tj. przez
ostatni wtedy Sobór Trydencki oraz bulle i dekrety Ojca św.22 Jako
młodzieniec, ojciec duchowny, członek kapituły czy pisarz, ma często
liczące się oryginalne zdania. Jako autor podręcznika retoryki, wiele
razy je w nim wypowiada23.
Jak zobaczymy, „Zwiastun Królowej sztuk” o. Stanisława dla nas w
tym opracowaniu też będzie przydatnym narzędziem, bo pomoże nam
znaleźć właściwe odpowiedzi na postawione we wstępie ważne pytania.
Nasz Święty nie był specjalistą od wojskowości czy geografii itd. Był
autorytetem jako teolog duchowości, pisarz i profesor retoryki.
O. Stanisław pokazuje, jak z pomocą retoryki, można komuś urobić
dobrą lub złą opinię. Mówi też dość obszernie o niezdrowej ambicji
władców, której towarzyszą takie wady, jak pycha, żądza godności i
władzy oraz nade wszystko chciwość.
20
D. K., Novus asserendae Immaculatae Conceptionis Deiparae Virginis modus, Cracoviae 1669. Do
niej Papczyński napisał epigramat, pt. Triumphus B.V.M., Prodromus, s. 18; por. Pisma zebrane, s 454).
21
Por. K. Wyszyński, VW, § 76; w: PKW, s. 707.
22
Por. G. Caputi, “Notizie Historiche”, zob. Positio Pap., s. 137.
23
Por. E. Jarra, „Myśl społeczna o. Stanisława Papczyńskiego”, Stockbridge 1962, s. 39-48.
12
Umieszczając w swoim podręczniku naukę o chorej ambicji, św. o.
Stanisław ma też na uwadze króla Ludwika XIV. Wygórowana ambicja i
zarozumiałość tego francuskiego władcy były powszechnie znane, a jego
egoistyczna polityka, omal nie doprowadziła Europy do katastrofy i nie
wtrąciła jej w niewolę osmańskich (v. otomańskich) muzułmanów.
Zanim przyjrzymy się bliżej nauce o. Stanisława o tej wadzie, zwróćmy
jeszcze uwagę na sprawę dedykacji jego podręcznika.
3. Dedykacja pierwszego wydania „Prodromus”
Kiedy o. Papczyński wypowiadał się o chorobliwej ambicji (o pysze
połączonej z nienasyconą chciwością dóbr, pożądaniem władzy oraz
najwyższych godności), to swych pouczeń nie kierował specjalnie tylko
do tureckiego wielkiego wezyra Kara Mustafy, czy też do samego
sułtana Mahometa IV. Obejmował myślą wszystkich panujących.
Zwracał się jednak w pierwszej kolejności do władców chrześcijańskiej
Europy. Miał również na uwadze potrzeby, jakie pojawią się „w
przyszłych czasach, w następnych pokoleniach” i żywił nadzieję, że
wtedy jego nauki „okażą się pożądane i pożyteczne”24. Myślał więc o
przyszłości Europy i Polski, a także o naszych czasach, o nas.
Gdy był jeszcze pijarem, pierwsze wydanie omawianego podręcznika
retoryki „Prodromus” (<Zwiastun królowej sztuk>)25 z 1663 r.
dedykował francuskiemu ambasadorowi Antoniemu de Lumbres,
pracującemu w Polsce od 1655 do 1665 roku. Treść dedykacji,
napisanej w formie kunsztownego panegiryku26, mogłaby sugerować, że
autorowi chodziło tylko o pokorne przekazanie swego skromnego
dziełka uczonemu dyplomacie, reprezentującemu europejski kraj o
najwyższym poziomie kultury. Jednak piękna barokowa forma
panegiryku może kogoś zmylić. Dlatego należy raczej mieć na uwadze
odpowiednią naukę, podaną wśród innych duchowych pouczeń, w
samym tekście dzieła.
Św. o. Stanisław dedykował podręcznik dyplomacie państwa, którego
król chlubił się obrazem jedynego na niebie dobroczynnego słońca, jako
swoim symbolem. Mahomet IV czując się tylko „cieniem Boga” uważał,
że ma prawo do urządzania po swojemu świata. Ludwik XIV szedł dalej,
przypisując sobie biblijny znak słońca, będący symbolem Boga, lub
Chrystusa – Boga-Człowieka.
Por. Papczyński, Apologia, § 50; por. Pisma zebrane, s. 1451.
S. Papczyński, Prodromus Reginae Artium, wyd. I, Varsaviae 1663.
26
Tamże, Zwiastun królowej sztuk, por. Pisma zebrane, s. 43-44.
24
25
13
Nasz autor znał wygórowane ambicje tego władcy, który w 1642 roku
już jako czteroletnie dziecko został królem. Zmierzały one do
uczynienia z Francji pierwszej potęgi w Europie, a z Paryża – stolicy
cesarstwa. Siebie postrzegał jako odpowiedniego do pełnienia cesarskiej
najwyższej władzy na świecie27. Swą wyższość okazywał na każdym
kroku nie tylko elekcyjnemu królowi Janowi III Sobieskiemu i jego
francuskiej małżonce, ale z lekceważeniem odnosił się też do królów
dynastycznych, z nich zaś miał chyba najmniej respektu dla cesarza
Leopolda I. „Traktował innych jak własnych parobków”, mając się za
mądrzejszego i większego od wszystkich28.
Dla osiągnięcia swych celów, po traktacie w Nimwegen w 1678 r.,
Ludwik XIV podjął akcje reunionów29, tj. dołączania przygranicznych
obcych terenów do Francji. Wyroki francuskich sądów – do których się
uciekał – służyły jedynie do uspokajania opinii publicznej i stwarzania
pozorów, że wszystko się dokonuje pokojowo, prawomocnie i
sprawiedliwie30. W rzeczywistości bowiem król przeprowadzał swoje
akcje również przemocą i toczył pełne okrucieństwa wojny. Prowadził je
z księstwami Rzeszy niemieckiej, Hiszpanią i Cesarstwem austriackowęgierskim, które dla swej obrony zawiązały koalicję. O tych
reunionach tak pisze cytowany już w poprzedniej pracy P. Jasienica:
„Ludwik XIV walczył z przemożną koalicją i na gwałt potrzebował
dywersji, która odciągnęłaby znad Renu przynajmniej niektórych
nieprzyjaciół. Wojna na Zachodzie nie przebierała w środkach. Dawne,
okrutne, lecz chaotyczne i bezplanowe, przez samo żołnierstwo
dokonywane spustoszenia uznano za metodę przestarzałą i zawodną.
Markiz Franciszek Michał Le Tellier de Louvois – słynny minister,
organizator armii, budowniczy, wynalazca bagnetu – przystąpił więc
do systematycznego równania z ziemią całych prowincji.
Odpowiedzialność zbiorową też stosowano. Za skuteczny zresztą
zamach na kilku żołnierzy francuskich spalono 27 niemieckich wsi i
miasteczek, ludność ich wytępiono. Miłość do Francji odpowiednio
wzrastała w krajach mowy germańskiej oraz w wielu innych”31.
Należy wyjaśnić, że treść ostatniego zdania przytoczonego tekstu, to
kpina autora, bo wspomniana miłość dlatego wzrastała, że na
opustoszonych terenach osiedlano Francuzów.
Por. też: P. Jasienica, Rzeczpospolita ObojgaNnarodów, cz. II Calamitatis Regnum, PIW, s. 369.
Tamże, s. 298.
29
Por. J. Wimmer, Odsiecz Wiedeńska 1683 roku, Warszawa 2008, s. 40-41.
30
Por. P. Jasienica, dz. cyt., s. 335.
31
Tamże, s. 307.
27
28
14
Jak więc widać, niektóre akcje Ludwika XIV nie mogły się kojarzyć z
dobroczynnym słońcem, lecz raczej przypominały dawne barbarzyńskie
czasy tego plemienia, jak również późniejsze metody stosowane jeszcze
przy nawracaniu na wiarę chrześcijańską pokrewnych plemion
germańskich. Wtedy to za Karola Wielkiego Frankowie bezlitośnie
wytępili dużą część upierających się przy swoim Sasów i uśmiercili
wielu ludzi z innych pobratymczych plemion32. Usprawiedliwiano to
wszystko pretekstem gorliwości o wiarę.
Teraz Ludwik XIV, z myślą o potędze Francji i o cesarskim tronie,
przeprowadza na terenach przygranicznych podobne akcje, pod takim
samym pozorem. Wbrew głoszonemu przez Kościół naturalnemu i
pozytywnemu prawu Bożemu, sam, w duchu gallikanizmu i konkurencji
z papiestwem, przyznaje sobie władzę decydowania o sprawach wiary i
sumienia33. Odwołuje (18 X 1686 r.) tolerancyjny Edykt Nantejski i
zaczyna wdrażać wypróbowane karolińskie metody nawracania. Tym
razem narzędziem stają się dragonady, tj. wyczyny nieskrępowanego
żadną dyscypliną wojska, kwaterowanego na terenach zamieszkałych
przez upierających się przy swojej wierze heretyków34.
„Całe miasta nawracały się w przeciągu jednego czy paru dni.
Rabunki, morderstwa, tortury, gwałcenie kobiet okazały się
wymowniejsze od najbardziej natchnionych kaznodziei […]. Osiem
tysięcy żołnierstwa skutecznie spełniło obowiązki misjonarzy”35.
Poczynania Ludwika XIV były w perspektywie przyszłości zwiastunami zbliżającej się Wielkiej Rewolucji. Będzie ona głosić zwycięzcom:
„wolność, równość i braterstwo”. Przez nich wolność będzie pojmowana
radykalnie: stanie się dla nich źródłem skrajnego liberalizmu,
zmierzającego do zastąpienia również Boga i Jego praw przez człowieka
i jego ustawy, przez ubóstwiany przez niego własny niezależny rozum.
Wynalazkiem tego rozumu i symbolem rewolucji stanie się szafot,
poręczne narzędzie do wyciszania ideowych przeciwników oraz do
łatwego i skutecznego rozwiązywania wielu innych problemów.
Niedługo po tym pojawi się śniony przez Ludwika XIV, francuski
cesarz. Będzie nim Napoleon Bonaparte, wielki „bóg wojny”, sprawca
niezliczonych śmierci. W społeczności ludzkiej miejsce prawdziwego
Boga, będącego Miłością stwórczą i źródłem życia, zacznie zajmować
śmiertelny, uśmiercający innych człowiek, a dokładniej, ubóstwiany
Ks. B. Kumor, Historia Kościoła t. II, Lublin 2003, s. 64.
Por. B. Kumor, Gallikanizm, Encyklopedia Katolicka V, Lublin 1989, kol. 834-836.
34
Por. P. Jasienica, dz. cyt., s. 367.
35
Tamże, s. 338-341.
32
33
15
przez niego ale faktycznie ograniczony jego własny rozum i przez niego
wymyślony „bóg” (deizm). O tej rewolucji mówi św. Jan Paweł II:
„Rewolucja Francuska podczas terroru zburzyła ołtarze poświęcone
Chrystusowi, powaliła przydrożne krzyże, wprowadziła natomiast kult
bogini rozumu [...]. Bóg deistów był stale obecny [...]. Ale ten Bóg był
stanowczo <bogiem pozaświatowym>. Bóg obecny w świecie wydawał
się niepotrzebny dla umysłowości wykształconej na przyrodniczym
poznaniu świata. [...]. Racjonalizm oświeceniowy wyłączył prawdziwego Boga, a w szczególności Boga Odkupiciela poza nawias”36.
W tych wydarzeniach, w których Ludwik XIV przestawał się liczyć z
prawem Bożym, można też dopatrzeć się początków tego, co w naszych
czasach zacznie się nazywać „kulturą śmierci”. Po rewolucji, po
odejściu od Stwórcy wszystkiego, od Źródła życia i od praw należnych z
samej natury każdemu człowiekowi oraz objawionych mu przez Boga, w
dochodzących do głosu totalitaryzmach (faszyzm, nazizm, komunizm
itp.), zaraz pojawiają się liczne obozy koncentracyjne, fabryki
masowego uśmiercania przeciwników i nieznane wcześniej piekielne
warsztaty psychiatryczne, służące do „urabiania niepokornych
obywateli”. Z gorliwością korzysta się z najnowszych osiągnięć
naukowych i technicznych, by produkować coraz skuteczniejsze
narzędzia do zabijania ludzi. Usiłuje się też w majestacie prawa dodawać
do tradycyjnych, jeszcze nowe zalegalizowane kategorie ofiar:
bezbronne nienarodzone dzieci (abortus), ludzi beznadziejnie chorych i
sędziwych starców (eutanazja).
Ludwik XIV, z powodu swej ambicji uzurpujący sobie niemal miejsce
Boga, marzący o potędze Francji i koronie cesarskiej, sprzyja
dotkniętemu tą samą chorobą sułtanowi Mahometowi IV w niszczeniu
krajów chrześcijańskich, a dokładniej tych, z którymi znajduje się w
konflikcie. Dla osiągnięcia swego politycznego celu, bez skrupułów
wchodzi na drogę urągającą chrześcijańskiej etyce i sumieniu. Dla
egoistycznych korzyści i otwarcia na oścież dla Francji dróg handlu ze
Wschodem, czyni kroki umożliwiające nieprzyjacielowi niszczenie
Kościoła i współbraci tej samej wiary.
O. Marek z Aviano (dyplomata papieski) udaje się, żeby go skłonić do
zmiany usposobienia, do pogodzenia się z cesarzem, zaprzestania walki
ze swoimi braćmi w wierze i raczej, w obronie zagrożonych najwyższych
wartości, do udzielenia im pomocy przed osmańskim islamem. Król
jednak domyślając się intencji, znajdującego się już u wrót Paryża
36
Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, Lublin 1994, s. 55-56.
16
świątobliwego zakonnika, każe go zatrzymać i przemocą usunąć z kraju:
dla upokorzenia zostaje wywieziony na furze siana37.
Ta egoistyczna polityka króla słusznie budzi u wielu zgorszenie, bo
Ludwik XIV otwarcie toleruje agresywne poczynania Mahometa IV i z
zadowoleniem patrzy, gdy ten unicestwia chrześcijańskie kraje, Kościół
i europejską kulturę. Osmański radykalny islam nie czyni żadnej
tajemnicy z tego, co robi. Mówi nie tylko o wyższej konieczności
wygładzenia z ziemi Żydów38, ale i o podbiciu całego chrześcijaństwa i
świata39. Jest pewny zdobycia „złotego jabłka” – najpierw Wiednia, a
potem bazyliki św. Piotra – „żeby mieć stajnie dla tureckich koni”.
Osmańscy Turcy nie ukrywają też przed nikim zasad swego działania.
Podczas rokowań powtarzają, że islam polubownie nie oddaje raz
zdobytego zbrojnie terenu40; nie otwiera kilku frontów naraz, ale
kolejno, po jednemu, pokonuje swoich wrogów; że za odstępstwo od
swej wiary i z wielu innych nawet mniejszych powodów, karze śmiercią;
a w prowadzeniu wojny ucieka się do najbardziej nowoczesnej
techniki41, że nieprzyjaciół pojmanych dla zdobycia języka, po ich
wykorzystaniu wycina dla swego bezpieczeństwa itd.
Choć Ludwik XIV wie o tym, jednak sprzeciwia się propozycji papieża
Innocentego XI, dążącego do stworzenia obronnego przymierza. Król
zabiega, żeby kraje zagrożone, leżące dalej od Francji, rezygnowały z
myśli o zbrojnej obronie przed Turcją i zawierały z nią pokojowe traktaty, o których wiedziano, że nie niosły gwarancji pokoju42. Przykładem
tego stawało się Cesarstwo: mimo niewygasłego traktatu, zostaje ono
zaatakowane przez Turcję. Chciał, żeby te kraje nie osłabiały Turcji, bo
nie mogłaby pełnić roli agresora wobec wrogiego mu Cesarstwa.
Cele swej polityki król francuski starał się osiągać przez wysoko
wyszkolonych dyplomatów. W Polsce, owocem z jednej strony ich
działalności, jak też królowej Marii Ludwiki (wdrażającej w życie plany
Ludwika XIV) i politycznego profrancuskiego stronnictwa, a z drugiej –
stronnictwa cesarza Leopolda I, stała się bratobójcza walka i śmierć
kilku tysięcy żołnierzy doborowego wojska Rzeczypospolitej pod Częstochową i Mątwami. Członkowie francuskiego stronnictwa, wspierani
Internet. Marek z Aviano – z Sobieskim ratował chrześcijaństwo, mhtml/C:\Documents and settings.
Por. Mateu Elass, Co tak naprawdę mówi Koran, Warszawa, Kefas, s. 189-190.
39
Por. Jan Sobieski, Listy do Marysieńki, Warszawa 1970, list z 1.08.1675, w nocy, s. 446.
40
Por. Z. Wójcik, Jan Sobieski 1629-1696, PIW 1983, s. 269.
41
Por. P. Jasienica, dz. cyt., s. 276.
42
W zasadzie dla Turków słuszność, czy niesłuszność zerwania umowy zawartego pokojowego
traktatu zależała od woli sułtana; por. dialog przytoczony przez J. Sobieskiego, Listy, dz. cyt., s. 446.
37
38
17
finansowo przez Ludwika XIV, ostro występują przeciw papieżowi i
posłusznym mu biskupom, starając się pomniejszać ich autorytet i
szkalować za popieranie projektu utworzenia obronnego przymierza.
Skutki takiej polityki pokażą nam kronikarze tureccy, którzy opisują
niemalże niezakłócony pochód swego wojska i Tatarów przez tereny
cesarskiej Austrii pod Wiedeń. Ogniem i mieczem do korzeni niszczą jej
chrześcijańską kulturę, paląc i obracając w perzynę nie tylko spokojne
wioski i miasta, a wraz z nimi kościoły i różne bezcenne zabytki, ale też
nie oszczędzając nikogo z mieszkańców, aż do niemowląt włącznie.
Uważając z góry za potępionych przez Allaha, bez żadnej litości, z
okrucieństwem ich zabijają, lub zabierają do niewoli i w jasyr, jako
towar posiadający jedynie jeszcze jakąś materialną wartość na rynkach.
Turecki kronikarz Dżebedżi Hasan Esiri tak nam to pokazuje:
„Od zamku Jawaryna do Wiednia jest 23 godziny drogi. [Wojsko
muzułmańskie] na całej przestrzeni paliło znajdujące się na prawo i
lewo od szlaków wielkie i małe zamki, palanki [warownie], miasta,
miasteczka, wsie, a nawet pola dojrzałego już jęczmienia, roślin pastewnych, pszenicy, orkisza i żyta, a potem ci, co szli z tyłu, garściami
zbierali i jedli ową uprażoną na polach pszenicę. Na prawo od drogi z
Jawaryna do Wiednia płynie rzeka Dunaj, a do jej brzegów jest tam
miejscami pół godziny, a miejscami i godzina drogi, ale [kolumna
ciągnącego wojska] zajmowała czasem jeszcze szerszy pas ziemi.
Na lewo zaś od drogi docierało ono do okolic odległych o dziesięć do
dwunastu, a czasem o osiemnaście albo i więcej godzin drogi –
wszystko paląc, grabiąc i łupiąc dostatki oraz zapasy żywności,
zabijając mężczyzn, a dzieci i kobiety zabierając w jasyr. Jasyru w
obozie wojsk monarszych było takie mnóstwo, że nawet wśród
parobków do koni, poganiaczy mułów, stajennych czy wielbłądników
rzadki był człowiek, który by nie miał jeńca. W grabionych
miejscowościach bardzo leciwe kobiety, a także malutkie niemowlęta
przy piersi, wyrywane z matczynych objęć, zabijano dla wprawy we
władaniu szablą. Gdy zaś rozpaczliwie krzyczały, owi towarzysze
znęcali się nad nimi przygadując sobie: <Daj, niech kopnę!> i
<Odejdźcie, niech kopnę ja!>, a potem je mordowali. Jeżeli mężczyzn
[jeńców] było już ponad wszelką miarę, to mimo iż jest to zabronione –
wybijano także ich wszystkich. Gdy zaś jaka kobieta, matka, której
dzieciątko zostało wyrwane z jej objęć i zabite, padała na jego zwłoki i
za nic nie chciała odejść od nich, mordowano także i ją”43.
43
Z. Abrahamowicz, Kara Mustafa pod Wiedniem, Kraków 1973, s. 217-218.
18
Niewątpliwie, król francuski przez sprzyjanie agresorom, czy nawet
wyraźne przyzwolenia, stawał się też moralnie odpowiedzialny za
tatarskie i osmańskie zbrodnie oraz wszelkie ich barbarzyńskie
poczynania. Tym bardziej, że kiedy sułtan już wyruszał z potężną armią
przeciw Austrii, by rozpoczynać swoje niszczycielskie dzieło, Ludwik
XIV jeszcze przez swych dyplomatów upewniał i uspokajał go, że jeśli
zaatakuje Cesarstwo, Francja przeciw niemu zbrojnie nie wystąpi44.
Defterdar Sary Mehmed pasza też pisze „O sprawach z Francją”:
„Padyszach [król] francuski aż do tego roku pozostawał w
nieprzyjaźni z cesarzem niemieckim oraz toczył z nim wojnę i walkę.
W chwili gdy wojsko muzułmańskie ruszyło na Niemcy, miał on wedle
swojego pragnienia dwudziestoletni pokój z Niemcami i ich
sprzymierzeńcami. Będąc jednak w przyjaźni z Wysokim Państwem,
nie wysłał on cesarzowi niemieckiemu odsieczy pod Wiedeń”45.
Co do deklarowanej przez króla postawy Francji, musimy jednak na
to spojrzeć dokładniej. Ludwik XIV dysponujący władzą absolutną
zapewniał Turków o neutralności, ale nie wszyscy Francuzi byli z nim
zgodni. Byli bowiem tacy, którzy dostrzegali wielkość zagrożenia i
pokonując trudności, spieszyli z pomocą obrońcom chrześcijańskiej
Europy. Obok niewielkiej liczby Włochów, znaleźli się jeszcze mniej
liczni Francuzi, a wśród nich książę Conti – szwagier króla, który uszedł
pościgowi i dotarł pod Wiedeń46.
Choć lekarstwo miało służyć przeciw wadzie wszystkim władcom, to
przez św. o. Stanisława zostało podane najpierwn Ludwikowi XIV.
Świadczy o tym dedykacja pierwszego wydania retoryki jego
ambasadorowi w Polsce. Już więc w 1663 r. nasz Święty na tyle poznał
kierunek polityki Ludwika XIV, zmierzającej „do zagrabienia
wszystkich państw pod słońcem” i „do zapanowania nad całym
światem”, że jemu zaaplikował lek przeciw haniebnej ambicji. Można
jednak wątpić, czy po zapoznaniu się z treścią nauki w podręczniku,
ambasador miał odwagę wręczyć go ambitnemu królowi. Bo o królu
Ludwiku XIV wiedziano, że w słuchaniu pochlebstw był nieznużony47,
ale co do krytyki, niech nam wystarczy podany wyżej przykład
potraktowania bł. o. Marka z Aviano. Poznajmy teraz naukę św. o.
Stanisława48 Papczyńskiego o chorobliwej ambicji.
44
Por. J. Wimmer, dz. cyt. s. 41; P. Jasienica, dz. cyt., s. 367.
Z. Abrahamowicz, dz. cyt. s. 295.
46
Por. Jan Sobieski, list z 23.08.1683, (Kukulski, s. 498); Jakub Sobieski, Dyariusz, 22 VIII, s. 6.
47
P. Jasienica, dz. cyt., s. 298.
48
Prodromus, s. 28-31; por. Pisma zebrane, Zwiastun królowej sztuk, s. 151-157.
45
19
4. Niezdrowa ambicja i wady z nią związane
„Ogół zbierających się pseudopolityków w nieprzyzwoity sposób czci
takiego męża stanu, który opanowany haniebną ambicją dąży do
zagrabienia wszystkich państw pod słońcem, wydzierając je innym
władcom siłą, podstępem czy zdradą.
Ja, oczywiście, takiego człowieka, który by powziął choćby
najskrytszą myśl zagarnięcia cudzego państwa, uważam za
niegodnego imienia i czci królewskiej, chociaż w wyniku wyborów
został on wyniesiony na tron. Jak mogło dojść do tego, że to
zaszczytne miano i najwyższe w państwie stanowisko przypadło temu,
który dając dostęp do swego serca wstrętnej ambicji, złamał
przykazanie najwyższego Stwórcy swego i wszystkich rzeczy, i tym
samym pozbawił nieśmiertelnego Boga należnej Mu czci!
Nie jest to prawo ludzkie lecz Boskie. Nie ustanowił go jakiś Solon49
czy Likurg50, ani też nie zostało wymyślone przez nas samych, lecz
nadane nam przez najwyższego prawodawcę, przez Boga, abyśmy je
zachowywali i nie wyciągali ręki po cudze; abyśmy nie zagrabiali
komuś nie tylko państwa, ale nawet najdrobniejszej rzeczy, która do
niego należy. Co tu mówić o zagrabianiu, skoro nawet nie wolno
niczego cudzego pożądać!
I choć samo to prawo powstrzymywania się od pożądania cudzych
rzeczy, jako że poczęte w świętym boskim umyśle i nam przez Boga
dane do przestrzegania, jest jak najbardziej wystarczające, jednak
chcąc zadowolić osoby niezwykle wykształcone, odrzucające to, co ma
związek z niebem, bo im nie odpowiada, odwołuję się do kunsztownie
sformułowanej przestrogi rzymskiego filozofa, biorącego udział w
życiu politycznym. Powiedział on: <Zaniechaj chciwości, próżna to
rzecz, czcza i zmienna, nie znająca żadnego kresu>51.
Ale któż ci uwierzy, drogi Lucjuszu, choć jesteś mężem niezwykle
mądrym, gdy mówisz, że chciwość nie zna granic, jeśli tego
powiedzenia nie wzmocnisz? Wyjaw nam, proszę, nieco szerzej, co
masz na myśli, nie trzymaj w niepewności, udowodnij, jak
nienasyconą otchłanią jest chciwość.
– I natychmiast [Seneka] dowodzi, mówiąc:
Solon, prawodawca ateński i poeta, reformator ustawodawczy i polityczny,
kodyfikator prawa, zaliczany do tzw. siedmiu mędrców.
50
Likurg, król Sparty, legendarny prawodawca i reformator ustroju państwowego.
51
L. A. Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, 84,11.
49
20
– <Chciwość nie pozwala nikomu być wdzięcznym. Nigdy
nienasyconym pragnieniom nie dość jest tego, co ktoś nam daje. Im
większe dobra otrzymujemy, tym większych pożądamy. O wiele też
bardziej zachłanna jest chciwość, jeśli się rodzi na gruncie wielkiej
ilości nagromadzonych bogactw, podobnie jak płomień jest
nieskończenie bardziej gwałtowny, gdy wychodzi z większego ogniska.
Tak samo i żądza zaszczytów nikomu nie pozwala spocząć na tym
szczeblu dostojeństw, który niegdyś był szczytem jego marzeń>52.
O jakże czymś niegodziwym jest rzucanie się w tak zachłanną
otchłań! Co więcej, ta otchłań staje się nienasycona właśnie przez
chciwość. Czymś natomiast nie tylko chwalebnym, ale i wielce
pożytecznym jest nie pożądać tego, co należy do drugiego.
Jeśli tylko zdołamy powstrzymać się od tej haniebnej żądzy posiadania, mile widziani będziemy przez wielu, wszyscy nas pokochają,
zawrzemy wiele przyjaźni, będziemy żyć w zgodzie ze wszystkimi.
Będzie przeciwnie, jeśli kierować nami będzie wstrętna ambicja.
Zerwą się wtedy silne, jak najtwardsza stal, więzy przyjaźni, wielu
odwróci się od nas, opuszczą nas przyjaciele, utracimy kolegów, nie
będziemy mieli sprzymierzeńców i naliczymy więcej wrogów niż jest
współobywateli. Bo kiedy rzucamy się na godności i dobra innych
ludzi, niczym jakieś drapieżne Harpie53, kłując ich pazurami haniebnej żądzy, wtedy prowokujemy ich do walki z nami.
Zatem całkiem słusznie wywodzący się z Arpinum wybawca Miasta
Rzymskiego mógł z rozmysłem powiedzieć: <Nie ma bowiem
zgubniejszej dla przyjaźni rzeczy jak chciwość bogactw u większości
ludzi, jak walka o zaszczyty i sławę zaś u najwybitniejszych>54. Stąd
też między najlepszymi przyjaciółmi rodziła się już po wielokroć
najzawziętsza nienawiść.
Czyż są tacy, którzy by o tym mieli nie wiedzieć choćby z przykładu
wojny domowej między Cezarem i Pompejuszem?
Oni, którzy choć byli nie tylko przyjaciółmi, ale i spowinowaceni ze
sobą, byli nie tylko krewnymi, ale i bliskimi sobie ludźmi, zapałali tak
wielką wzajemną nienawiścią do siebie, że przystępując do walki
między sobą sprawili, iż cały świat chwycił za broń. I nie zaprzestano
tej wojny dopóty, dopóki jeden z nich nie został pokonany i nie zginął,
pozostawiając drugiemu władzę, której mu za swego życia odmawiał.
52
Seneka, De beneficiis [O dobrodziejstwach] II, 27,3.
53
Harpie, bóstwa personifikujace pótkobiety i pólptaki o drapieżnych szponach.
54
T. Cyceron, Leliusz o przyjaźni, 10,34, tłum., wstęp J. Korpanty, Kraków 1997.
21
Drugi z nich, ten, który odniósł zwycięstwo, to, czego nie zdołał
osiągnąć za życia rywala, po jego śmierci natychmiast zaatakował,
zdobył, posiadł55.
O, gdyby jakiś rzecznik bardzo miłujący sprawiedliwość, chcący
bardzo wiernie jej przestrzegać, zechciał posłuchać i przyjąć do
wiadomości, że sprawiedliwość – córa Boża, jak ją nazywam, rodzona
siostra pokoju, zarządczyni świata, która nagradza dobrych i karze
złych – jest najważniejsza, to czyż w inny sposób prędzej i pełniej
mógłby zdać sobie z tego sprawę, jak nie wtedy, gdy przestałby
wreszcie pożądać cudzych posiadłości, prowincji, królestw, nie
najeżdżając ich, nie napadając na nie, nie plądrując ich?
Jeśli bowiem ta obrończyni zarówno krajów, jak i cnót nakazuje
oddawać każdemu, co mu się należy, to o wiele bardziej domaga się,
byśmy nie pożądali tego, co nie nasze. Abyśmy, gdy będziemy musieli
później coś zwracać, nie żywili uczuć niechęci, nie gryźli się w sobie i
nie czuli piekącego wstydu. Z innej strony i Cyceron mówi: <Gdy ktoś
ambitny i wyniosłego ducha jest żądny rozgłosu, bardzo łatwo
popełnia niesprawiedliwości>56.
Ale mógłby ktoś powiedzieć: <Trudno jest rozpoznać u siebie
chciwość, a jeszcze trudniej powściągnąć ją, kiedy brak sił do tego. W
jaki zatem sposób mogę okiełznać swój umysł, kiedy – moim zdaniem –
w sposób całkiem usprawiedliwiony pragnie zdobywać liczne
zaszczyty, sławę, tytuły, stanowiska, obce kraje?>.
O ty, który myślisz o zapanowaniu nad całym światem, musisz
przyznać, że nad sobą nie potrafisz panować! Czyż jeszcze nie
dopuszczasz myśli, jeszcze się nie domyślasz, że ty w ogóle nie czujesz
potrzeby utrzymywania w ryzach swego umysłu? I jeszcze narzekasz
na brak sił, by to osiągnąć!? Ale gdybyś tylko zechciał skończyć z
chciwością, ona opuści cię prędzej, niż ci się to wydaje, a gdy
dostrzeże w tobie wroga, nie będzie cię już ta przymilna dama
nachodzić, bowiem ta wyniosła jędza nie ma już dostępu do tego, kto
odniósł zwycięstwo nad samym sobą. Pozostaje ci zatem jedno: musisz
wyzbyć się zgubnej żądzy panowania i ubiegania się wraz z
Aleksandrem Wielkim o zawładnięcie światem, bo i tak w jednym, i do
tego ciasnym grobie pochowany, staniesz się pożywką robaków i w
marny proch się obrócisz”.
55
Chodzi tu o rozgrywki między uczestnikami tzw. drugiego triumwiratu, zakończone w 48 r. przed Chr. zwycięską dla Cezara bitwą z Pompejuszem pod Farsalos.
56
Cicero M. Tulius, Pisma filozoficzne, t. 2, De officiis I, 19,65; Warszawa 1960.
22
– Ludwik XIV umarł w 1715 r. Chociaż miał wielką władzę i potężną
armię, jednak nie zdołał urzeczywistnić swoich marzeń, nawet tych
pierwszoplanowych, gdyż niektóre zdobycze musiał zwrócić.
Mając przed oczyma wykład o. Stanisława o wadach chorej ambicji,
niech teraz, opisane przez muzułmańskich kronikarzy klęski Otomanów
i ich przyczyny, posłużą nam jako ilustracje. Te gorzkie dla nich owoce
utrwalili na piśmie dla swych rodaków i współwyznawców, by o nich nie
zapomnieli i żeby wciąż im służyły do refleksji i przestrogi.
Pokazując proces dekadencji moralnej Kara Mustafy i jego skutki,
kronikarze potwierdzają naukę o. Stanisława o chorej ambicji. Niepełnienie woli Bożej, pycha i chciwość, którym wezyr ulegał, doprowadziły
do klęski potężnej armii, a potem też do jego haniebnej śmierci. Opisane wydarzenia mają wielką moc pouczających ilustracji. Tym, którzy w
zgodzie i miłości budują przyszłość „na Skale” – na Bogu, który jest
Miłością – mogą też posłużyć za ostrzeżenie i przestrogę przed moralną
trucizną grożących każdemu wad, wiodących do ruiny i śmierci.
Część II
KLĘSKI TURKÓW OSMAŃSKICH
I ICH PRZYCZYNY W OCZACH MUZUŁMANÓW
1. Sprawy wstępne
Zachęta św. o. Stanisława: „Jak bardzo, na Boga! Jak bardzo konieczna jest historia! Bez niej cały świat byłby zupełnie głuchy, ślepy i
niemy!... Nie mielibyśmy przykładów dobrego postępowania, ani
bodźców do uprawiania cnót, ani podstawy do unikania różnych
błędów, poprawiania wad i osiągania szczęśliwego życia, gdyby ich
nie dostarczała historia … wymowna matka tego wszystkiego [...].
Historia, to mistrzyni prawdy. Potrzeba komuś światła?
Światłem jest historia świata. Ma ktoś zatkane uszy? Otworzy mu je
historia. Gdy nie ma nikogo, kto by przemówił? Bardzo wymowny
język ma historia. Pragniesz poznać czyny przodków? Poznasz je, gdy
udasz się do historii. Chcesz zobaczyć ukarane zbrodnie? Pokaże ci je
historia. Chcesz z przyjemnością oglądać cnoty ozdobione zasłużonymi
nagrodami? Poda ci je historia. Chcesz wiedzieć, co masz czynić, a
czego unikać? Pouczy cię historia. Chcesz wreszcie znaleźć właściwą
drogę do wiecznego szczęścia? Otworzy ci ją historia” 57.
57
Prodromus, Appendix, s. 20-21, por. Pisma zebrane, s. 508-509.
23
Muzułmańskie kroniki. Gdy zaczynamy mówić o klęskach tureckich Osmanów (v. Otomanów), opisanych przez ich kronikarzy, wypada
nam najpierw wyrazić wdzięczność Z. Abrahamowiczowi za naukowe
przygotowanie kronik i wydanie ich drukiem pt. Kara Mustafa pod
Wiedniem, Kraków 1973 r. Publikacja zawiera jego przekład pięciu kronik, opisujących klęski pod Wiedniem i Parkanami, poprzedzone wprowadzeniem i naukowym aparatem krytycznym. Ich autorami są czterej
Turcy i jeden Tatar: 1. Silahdar Mehmed z Fyndykły, 2. Dżebedżi Hasan
Esiri, 3. Husejn Hezarfenn, 4. Defterdar Sary Mehmed Pasza i 5. Mehmed Gerej.
Ponadto, we wprowadzeniu Abrahamowicz omawia jeszcze czterech innych autorów: 1. A. Mawrokordata – tłumacza „Porty”, 2. Mistrza
ceremonii Kara Mustafy, 3. Raszida – Kronikę i 4. Sejjid Fejzyllaha –
Pamiętniki. Mówi o ich wpływie na kronikarzy publikowanych pism.
To może być dla wielu z nas zaskakujące, że ci muzułmańscy
autorzy dość obiektywnie (wyjąwszy eufemizmy i pewne zrozumiałe
aspekty) opisują poniesione klęski. Nie ukrywają przyczyn, jakie do nich
doprowadziły, wręcz przeciwnie, starannie je odkrywają i ukazują. Ci,
którzy w wydarzeniach uczestniczyli, lub korzystali z informacji
naocznych świadków i dokumentów, czynią to dokładniej, niż wielu
naszych historyków. Szczerze mówią o swoich przewrotnych i
ambitnych wodzach, zaślepionych pychą, chciwością i pożądaniem
władzy oraz pokazują, jak te wady wiodły ich do klęsk. Wyjawiają też
nieprawości wojska lekceważącego wskazania Allaha oraz ulegającego
zbrodniczym instynktom, deprawującym żądzom i zboczeniom.
Chociaż wszyscy autorzy podają przyczyny klęsk i wskazują
winnych, to jednak każdy z nich nieco inaczej rozmieszcza akcenty,
zależnie od znajomości wydarzeń i swej pozycji wobec przełożonych.
Uwzględniają też aspekt duchowy: moralny i religijny. Dlatego ich
relacje i wnioski zgadzają się w istotnych punktach z naszymi opisami i
moralnymi ocenami zawartymi w rozprawie: „Udział Ojca Stanisława w
ocaleniu Polski i chrześcijańskiej Europy”. Oni też są przekonani i tego
dowodzą, że pycha, niezgoda, chciwość, rozwiązłość i brak dyscypliny,
były głównymi przyczynami, dla których Allah dopuścił, że „Porażka i
przegrana […] była to przeogromna; klęska taka, jaka od powstania
państwa osmańskiego nigdy jeszcze się nie wydarzyła”58.
58
Z. Abrahamowicz, Kara Mustafa pod Wiedniem, Kraków 1973, Silahdar, s. 164.
24
Omawiani kronikarze należą do kręgu kultury wschodniej i
duchowości muzułmańskiej. Toteż ich relacje nie zostały napisane
dokładnie według klucza przyjętego u nas. W opisach nie trzymają się
ściśle podjętego wątku, lecz traktują sprawy bardziej całościowo, często
wtrącając uwagi i mówiąc niemal o wszystkim naraz. Traktują o faktach
i ich przyczynach, ale w to wplatają wnioski, napomnienia, rady i
pouczenia. Toteż żeby nie gubić myśli i rozumienia treści zawartych w
cytowanych tekstach, przytoczenia będą na ogół bardzo obszerne bez
przesadnego wycinania fragmentów, drobiazgowych analiz treści i ich
syntetyzowania. Dzięki zaniechaniu zbytniej ingerencji, czytający sami
będą mogli łatwiej wejść w treść, logikę i atmosferę piszących.
Rzecz zrozumiała, że kronikarze mówiąc o klęskach swej armii,
czynią to z goryczą i przygnębieniem. Wiek XVII czy XVIII, to nie są
czasy ekumenizmu i międzyreligijnego dialogu. Gdy więc piszą o
wrogach, używają języka przykrego i obraźliwego, pełnego złorzeczeń i
potępień. Ich teksty przesycone nienawiścią do „giaurów”, obfitują w
takie słowa jak „świnie”, „wieprze”, „wielobożnicy”, „potępieńcy” itd. W
reakcji na to, nie ulegajmy jednak emocjom. W odpowiedzi im, nie
wyszkujmy podobnych określeń, powstających przecież z nienawiści,
będących jakby papierkiem lakmusowym pokazującym kto za tym stoi.
Wierność Chrystusowi. Oddając chwałę Bogu oraz krocząc śladami
Chrystusa i Jego nauki: „A ja wam powiadam, Miłujcie waszych
nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście się
stali synami Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,44-45), wybaczajmy im oraz okazujmy szacunek i miłość. Chrystus nie tylko podał nam
taką normę postępowania, ale zostawił też przykład doskonałej miłości.
Swoim oprawcom nie tylko przebaczył, ale ponadto wziął ich zaraz w
obronę: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34).
Gdy dzisiaj spotykamy wśród nas wielu takich, którzy chcieliby
wielkich przestępców i grzeszników zaraz zgładzić i wysłać do piekła, to
Chrystus do nich też mówi: „Nie wiecie czyjego Ducha jesteście” (por.
Łk 9,54). Również Ojciec Niebieski czy to osobiście59, czy przez Ducha
Św., (przez Niepokalaną Matkę Chrystusa, albo Świętych), w objawieniach prywatnych, wszystkim przypomina ewangeliczną naukę Chrystusa, o potrzebie okazywania grzesznikom miłosierdzia. Będąc Bogiem,
Pełnią miłości i miłosierdzia tłumaczy wszystkim, że ci wielcy
grzesznicy też zostali przez Niego stworzeni, że są Jego dziećmi, które
59
Por. Matka E. Ravasio, Ojciec mówi do swoich dzieci, Królowa Pokoju, Kraków 1989.
25
miłuje i pragnie zbawić; że Jezus Chrystus za nich też przelał swoją
krew i oddał życie. Gdy grzeszą i są moralnie ciężko chorzy, to
potrzebują naszej pomocy. Trzeba więc im okazywać więcej cierpliwej
miłości i troski, niż innym. Nie zaniedbując środków własnego
bezpieczeństwa i obrony, należy ich cierpliwie znosić, modlić się za
nich i ułatwiać im poznanie Ojca Niebieskiego, aby poznawszy Go,
wyzbyli się strachu, odzyskali do Niego ufność, nawrócili się, podjęli
pokutę i zostali zbawieni. Deklarację Ojca Niebieskiego powtarzają w
Brewiarzu wielkopostnym kapłani: „Nie chcę śmierci grzesznika, lecz
aby się szczerze nawrócił i miał życie”60
Często, tacy ocaleni grzesznicy, po swoich doświadczeniach i
nawróceniu, przynoszą więcej chwały Stwórcy, Ojcu i Zbawcy, niż inni.
Są w stanie więcej dobra przysporzyć Kościołowi, niż niepotrzebujący
takiego miłosierdzia61. Czyż wielki apostoł, św. Paweł, zanim otrzymał
łaskę nawrócenia pod Damaszkiem, nie był zapalonym prześladowcą
chrześcijan? A św. Piotr, choć zaparł się Mistrza, to po jego nawróceniu
Chrystus uczynił go wspaniałym zwierzchnikiem swego Kościoła na
ziemi. Św. Augustyn też długo błądził po grzesznych bezdrożach, ale po
nawróceniu stał się wielkim świętym i wyjątkowym filarem Kościoła.
Natomiast ci, którzy nie grzeszą tak ciężko, mają też mniejsze
potrzeby proszenia Boga o przebaczenie, a tym samym mniej okazji do
poznania głębi Jego miłosierdzia. Gdy bez większych problemów żyją w
spokoju ducha, łatwiej mogą ulegać pokusie pychy i tylko sobie
przypisywać zasługi za swój mniej grzeszny od innych stan. Mogą też
zaniedbywać należne Bogu dziękczynienie za Jego łaskawość i nie
oddawać Mu za nią chwały i dziękczynienia62. Mogą wreszcie popaść w
obojętność, lenistwo duchowe i zapomnić o swoim Stwórcy i Ojcu.
Ten najlepszy Ojciec Niebieski każe świecić słońcu wszystkim
ludziom. Również deszcz zsyła nie tylko dobrym ale i złym (por. Mt,
5,45). Na grzeszników czeka cierpliwie, a gdy się nawracają, jak Syn
Marnotrawny, Magdalena, czy Łotr (nawet w ostatniej godzinie życia: Łk
23, 39-43) i proszą swego Stwórcę i Ojca o pomoc, On ich wysłuchuje i
przyjmuje z ogromną radością, a z Nim cieszy się też całe niebo (por. Łk
15,7. 10). Gdy wielcy grzesznicy się nawracają i podejmują pokutę,
wtedy nawet największe ich grzechy nie są dla kochającego Ojca
Niebieskiego przeszkodą, by im przebaczyć i okazać miłosierdzie.
Por. LG II, Modlitwa południowa, s. 55ns.
Por. Papczyński, Inspectio cordis, [IC] f. 140v-141r, § 3; por. Pisma zebrane, s. 935.
62
Objawienie Matki Eugenii Ravasio, Ojciec mówi do swoich dzieci, Kraków 1998, s. 47.
60
61
26
O. Stanisław pamiętał o wielkim miłosierdziu Ojca Niebieskiego i
Jego pragnieniu zbawienia grzeszników. W swych pismach63 wiele razy
mówił o niezgłębionym miłosierdziu Boga, o obowiązku miłowania
nieprzyjaciół i grzeszników64. Tak np. sprawę przedstawia:
„Dobroć Boga przez to najbardziej nam zajaśniała, że gdy byliśmy
Jego nieprzyjaciółmi, On nie tylko pojednał nas ze sobą przez Syna,
który wyjednał nam łaskę w miejsce grzechów, ale aby zadośćuczynić
sprawiedliwości, zechciał Jego samego za nas złożyć w ofierze. Z
naciskiem mówi o tym Apostoł: <Chrystus bowiem umarł za nas, jako
za grzeszników [...]. A [nawet] za człowieka sprawiedliwego podejmuje
się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze
za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś
okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za
nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami [...]; będąc nieprzyjaciółmi,
zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna>”65.
„O przepastna głębino łagodności i miłosierdzia! Spójrz,
grzeszniku, jaki daje ci wspaniały przykład miłowania nieprzyjaciół!
I to dla twojego największego dobra! Wyrzuć więc jak najprędzej ze
swojego serca gniew, jaki chowasz względem jakiegoś rywala lub
nieprzyjaciela, a najlitościwszy Boży majestat, spoglądając na ciebie
bardzo życzliwym okiem, wnet udzieli ci przebaczenia wszystkich
grzechów i udzieli obfitości swoich łask”66.
W innym miejscu św. o. Stanisław pisze:
„Nie mniejszym uczynkiem pobożności jest "darowanie krzywd”67.
„Gdyby chrześcijanie, tak, jak powinni, zechcieli je starannie pełnić,
ustałyby zwady, wygasłyby sprawy sądowe, nie byłoby oszustw,
podstępów oraz wielu, dających się we znaki machinacji, które nieraz
wywołuje zemsta i to najczęściej niesprawiedliwa; wielu zaś mogłoby
zostać obdarzonych przez Boga wawrzynem cierpliwości. Już św.
Paweł niegdyś surowo zalecając to Koryntianom, twierdził: "A tymczasem brat oskarża brata, i to przed niewierzącymi? Już samo to jest
godne potępienia, że w ogóle zdarzają się wśród was sądowe sprawy.
Czemuż nie znosicie raczej niesprawiedliwości? Czemuż nie ponosicie
raczej szkody? Tymczasem wy dopuszczacie się niesprawiedliwości i
Np. IC, ff. 53r; 72v; 87r; 116r; 136r; 165r; 182; Orator Cruc., Słowo I, w: Pisma zebrane, s, 1207.
Np. IC, ff. 53r; 72v; 87r; 116r; 136r; 165r; 182; Orator Cruc., Słowo I; por. Pisma zebrane, s, 1207.
65
Templum Dei Mysticum [TDM], s. 176-177; por. Pisma zebrane, s. 1159, (Rz 5,6-8.10).
66
Orator Crucifixus, Słowo I, por. Pisma zebrane, s. 1206-1207.
63
64
67
TDM, s. 195-196; por. Pisma zebrane, s. 1167.
\
27
szkody wyrządzacie, i to właśnie braciom! Czyż nie wiecie, że
niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego?" (1 Kor 6, 6-9).
– Słuchajmy więc Chrystusa, który muzułmanom też okazuje miłosierdzie, gdy przychodzi do nich w nocy, by ich uwalniać od zła i zbawiać. Módlmy się za nich, okazujmy im miłość, która winna być cierpliwa, łaskawa, chętnie przebaczać i zła nie wyrządzać (por. 1Kor 13).
Aktualizacje. Weźmy i to pod uwagę, że dzisiejsi Turcy różnią się
poziomem kultury od dawnych Osmanów z XVII w. i bliżsi są Europie,
niż muzułmanie innych krajów. Polacy ponadto nigdy nie zapomną o
przyjaznej postawie Turcji, gdy po upadku Rzeczypospolitej, nie godziła
się na rozbiory Polski i wykreślenie jej z mapy świata68.
Nie możemy też pominąć faktu, że po ostatnim Soborze, po św.
Janie XXIII, św. Janie Pawle II, Benedykcie XVI i teraz za papieża
Franciszka, zachęty do zbliżenia się i międzyreligijnego dialogu poczęły
zapuszczać korzenie również wśród tych wyznawców Islamu, którzy
szczerze poszukują wspólnego dobra. Wyrazem tego jest list 138
uczonych i zwierzchników muzułmańskich: „Jednakowe słowo dla nas
i dla was”, skierowany 13 października 2007 r. do wszystkich
przywódców chrześcijaństwa.
Nawiązywanie kontaktów i prowadzenie dialogu w celu odkrywania
tego co łączy Żydów, Chrześcijan i Muzułmanów, może wpływać na
wygaszanie wielu konfliktów i wojen. Tym bardziej, gdy proponowaną
bazą wyjściową do dialogu są „dwa największe boskie przykazania:
miłowania jedynego Boga nade wszystko i miłowania bliźniego” 69.
Zagrożenia. Radując się z tego wspaniałego kroku, nie możemy
jednak zwolnić się z realnego patrzenia na dzisiejszą rzeczywistość. W
niej ciągle przeciw dobru występuje „Książę ciemności i zła”. Szatan
nie przestaje wsączać w serca swych adeptów egoizmu, pychy, nienawiści, zemsty, chciwości i innych śmiercionośnych wad, by niszczyć
zakwitające miłością życie ludzi i chwałę Boga. Umie on, nawet pod
szyldem większego dobra i walki ze złem, kusić do fundamentalizmu,
terroryzmu, skrajnego liberalizmu, sekciarstwa i innych dewiacji. Pod
pozorem troski o religię i Allaha, fundamentaliści podejmują walkę ze
złem u innych, kreując się na bohaterów i świętych męczenników, choć
ci, którzy łamią największe boskie przykazania wcale takimi nie są.
Realne wtedy racje polityczne Turcji nie muszą dowodzić braku szacunku i życzliwości dla Polski.
Tłumaczenie tekstu zostało zamieszczone w styczniowym numerze Wiezi 2008 r. Benedykt XVI
ocenił tę inicjatywę w wywiadzie z P. Seewaldem: Światłość świata, wyd. Znak, Kraków 2011, s. 107-112.
68
69
28
Ulegając pokusom szatana, rozbijają jedność ludzkiej społeczności, w
tym często również samego Islamu, zmuszają ludzi do wyzbycia się
prawdziwych wartości, pobudzają ich do wzajemnej nienawiści,
moralnego upadku i śmierci.
Jak to wyraźnie widać, szatan zmierza zwłaszcza do wyniszczenia,
pełnej gorliwości i zapału, najlepszej czastki młodzieży Islamu, gdy w
miejsce miłości przepełnia ją nienawiścią do innych oraz kusi do
radykalizmu i terroryzmu. Nieraz w przeszłości z takich ludzi, hojnie
ubogaconych przez Boga różnorakimi darami i talentami, pełnych
energii i zapału do czynu, wywodzili się sławni uczeni i odkrywcy
arabscy, zadziwiający świat swym geniuszem, przyczyniający się do
postępu cywilizacji i dobra ludzkości. Tymczasem w XVII w., jak
również i dziś, sekciarscy przywódcy fundamentalizmu i terroryzmu – u
których podstawy działania leży nieposłuszeństwo Bogu oraz pycha,
chciwość i pogarda dla innych – kierują taką młodzież na zniszczenie.
Wychowując ją w duchu nienawiści, każąc innych mordować i
wysyłać na potępienie, starają się ze swej młodzieży czynić pomocników szatana, naganiaczy do jego piekła. Gdy w takim celu każą swej
młodzieży poświęcać życie w zamachach, w żadnej mierze nie mogą
zapewnić jej błogosławieństwa Bożego i szczęśliwej przyszłości. Każąc, a
nawet zmuszając swych podopiecznych pod karą śmierci do dręczenia i
mordowania niewinnych ludzi, jak też do rabowania i niszczenia ich
mienia, występują przeciw przykazaniom, danym ludzkości już przed
tysiącami lat przez Boga – IAHVE Mojżeszowi: „Nie zabijaj!”, „Nie
kradnij!” itd. Tymczasem oni dzisiaj dają swym podopiecznym
polecenia przeciwne woli Boga. Pod byle pretekstem i zarzutem nie
inaczej traktują też swoich współziomków muzułmanów i braci w
wierze, nie oszczędzając przy tym kobiet i niemowląt.
Czyniąc ze swej młodzieży ohydnych zamachowców i zbrodniarzy,
prezentują ich w społecznej opinii kłamliwie jako bohaterów. Gdy giną,
nadają im niezasłużone tytuły męczenników za wiarę, ale czynią to nie
pytając o zdanie Allaha, lekceważąc przykazania Boga. Obiecują im po
śmierci „rajskie” rozkosze, ale na miarę swych ziemskich wyobrażeń i
cielesnych zachceń. Choć są tylko sekciarską mniejszością, to całemu
Islamowi przynoszą wstyd, hańbę i niesławę, które godzą w honor
wszystkich muzułmanów.
O współczesnych zagrożeniach mówił już sobór Watykański II, w
Konstytucji Apostolskiej o Kościele „Gaudium et spes”: „Usilnie trzeba
nam się starać, aby wszystkimi siłami przygotowywać czas, kiedy za
zgodą narodów będzie można zakazać wszelkiej wojny […]. Daremny
będzie wysiłek w kierunku budowy pokoju, dopóki wrogość, uczucia
29
pogardy i nieufności, "rasowe" nienawiści oraz zawzięte ideologie
dzielą ludzi i wzajemnie się przeciwstawiają. Z tego powodu nagli
gwałtowna potrzeba odnowy wychowywania umysłów oraz nowego
ducha w opinii publicznej. Ci, którzy oddają się dziełu wychowania,
zwłaszcza młodzieży, bądź urabiają opinię publiczną, niech za swój
pierwszy obowiązek poczytują sobie troskę o to, by umysły wszystkich
przepajać duchem nowego pokojowego sposobu myślenia. Także my
wszyscy, mając na oku cały świat i zadania, jakie razem wykonać
możemy w tym celu, winniśmy odmienić nasze serca, aby obecne
pokolenie szło ku lepszemu.
Niech nas wszakże nie zwodzi fałszywa nadzieja. Jeżeli bowiem,
zapomniawszy wrogości i nienawiści, nie zawrze się w przyszłości
trwałych i uczciwych umów w sprawie powszechnego pokoju, ludzkość, która już obecnie znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie,
mimo że osiągnęła podziwu godną wiedzę, popychana dalej zbrodniczą
ręką może doczekać się godziny, w której nie będzie już jej dane
zaznać innego pokoju, jak tylko przerażającego pokoju śmierci"70.
Możemy być pewni, że Ojcowie Soboru Watykańskiego II nie mieli
na myśli „Dżihadistów”, gdy pisali: „Ale plan zbawienia obejmuje także
i tych, którzy uznają Stworzyciela, wśród nich zaś w pierwszym
rzędzie muzułmanów; oni bowiem wyznając, iż zachowują wiarę
Abrahama, czczą wraz z nami Boga jedynego i miłosiernego, który
sądzić będzie ludzi w dzień ostateczny”71.
To sprawa teologów Islamu. Autor tej rozprawy nie musi wyręczać
teologów islamu i pouczać muzułmanów, jak dziś mają zaradzać swemu
zagrożeniu. Wśród swych uczonych, mają oni również takich, którzy
mogą ich doskonale o tym poinstruować. Można tu wymienić choćby
wpływowego teologa sunnitów, Imama Ahmeda al-Tajeba, wielkiego
imama Al-Azhar, jednej z najważniejszych instytucji teologicznych
sunnizmu. Ten w Mekce, na otwarciu seminarium pt.: „Islam i walka
przeciw terroryzmowi”, podał swym braciom w wierze jasne dyrektywy.
W niedzielę 22 lutego 2015 r., wezwał tam kraje muzułmańskie,
do zreformowania programów edukacji, w celu powstrzymania
religijnego ekstremizmu. W słowie wygłoszonym m.in. przed królem
Arabii Saudyjskiej, mówił o potrzebie obrania „efektywnej strategii,
która włączy muzułmanów w walkę z terroryzmem”. Nazwał terroryzm
„plagą, która jest produktem ekstremistycznej ideologii radykalnych
70
71
Konstytucja Duszpasterska o Kościele, Gaudium et spes, nr 82.
Konstytucja Dogmatyczna o Kościele, Lumen Gentium, nr 2; 16.
30
grup islamskich”. „Ideologia ta – kontynuował – stanowi zagrożenie
dla narodu islamskiego i dla całego świata”.
Tłumaczył, że „ekstremizm religijny jest rezultatem historycznego skumulowania się nadmiernych tendencji, właściwych dla
dziedzictwa islamu, zrodzonych z błędnej interpretacji Koranu i sunny
[opowieści o czynach i wypowiedziach Mahometa]”. Skrytykował "grupy
terrorystyczne" mówiąc, że „obrały dzikie i barbarzyńskie praktyki”,
co wg agencji AFP jest aluzją do ekstremistów z Państwa Islamskiego.
Imam Ahmed al-Tajeb powiedział też: „Tak długo, jak nie poskromimy,
w naszych szkołach i na uniwersytetach, tendencji oskarżania
muzułmanów [normalnych] o niedowiarstwo, nie będzie nadziei, by
naród muzułmański zapanował nad sobą i odnalazł jedność”72.
W seminarium w Mekce, zaplanowanym na 3 dni, muzułmańscy
uczeni i dostojnicy religijni debatowali o sposobach walki z ideologią
głoszoną przez radykalne grupy islamistyczne. Rozwiązania istniejących
problemów nie są jednak łatwe, gdyż niweczą je egoistyczne tendencje
polityczne i ekonomiczne poszczególnych państw i „grup interesów”.
Nasz monoteizm. Gdy mimo dobrych inicjatyw islam przeżywa
dziś kryzys, a cała ludzkość i sami muzułmanie czują się zagrożeni
przez poczynania sekciarskiego fundamentalizmu i terroryzmu, skorzystajmy z nauki i doświadczeń naszych przodków, jakich dostarcza nam
w obfitości wiek XVII. Wtedy też nienawiść do „giaurów” do tego
stopnia zaciemniała umysły osmańskich teologów, nauczycieli i
kaznodziejów – mimo upływu ponad tysiąca lat od początku Islamu – że
wciąż uczyli swych wiernych kłamstwa o chrześcijaństwie.
Ulemowie i imamowie nie mogli pojąć faktu, że chrześcijanie
wierzą w jednego Boga i nie są wielobożnikami, że wiara w jednego Boga
jest u nich obowiązującym dogmatem. Najwyższy Byt, będący jedynym
Bogiem, Źródłem i Stwórcą wszystkiego, objawił się jako Trójca
Święta73. Ten sam Jahwe, który na Synaju podał swe imię Mojżeszowi –
wobec św. Jana i ludu czekającego na chrzest w Jordanie – zwrócił się
publicznie do Jezusa jako Ojciec: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie
mam upodobanie” (Mt 3,23). Powtórzył to samo do uczniów Chrystusa
na górze Tabor: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam
upodobanie, Jego słuchajcie” (Mt 17,5). Nikt nie wymyślił tytułu Boga
Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Nikt z wiernych chrześcijan nie zmienił
72
Zob.: Internet, „Wiadomości” (PAP) z 2015. 02. 23, „Islam i walka przeciw terroryzmowi”,
Wikipedia.
73
Por. Mt 3, 13-17; 28,18-20; Mr 1,9 ns; Łk 3,21; J 1,29-34.
31
też słów objawienia, jak to muzułmańscy nauczyciele bez udowodnienia
podawali swym wiernym. Tymczasem Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek –
poczęty w Maryi z Ducha Świętego – mówił o swoim Ojcu Niebieskim:
„Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. W Chrystusie i przez Niego otrzymaliśmy
możność najdoskonalszego poznania prawdziwego Boga, Stwórcy i Ojca:
„Filipie … kto mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14,9).
Chrystus okazywał się prawdziwym Człowiekiem, gdy jak inni żył,
pracował i modlił się do Ojca Niebieskiego, ale też dowodził, że jest
prawdziwym Bogiem, gdy inaczej niż prorocy głosił ewangelię: uczył,
jako mający władzę (Mk 1,22). „A Ja wam powiadam…” Mocą słowa
uspakajał rozszalałe żywioły: „Ucisz się!”, „Zamilcz!” i swymi rozkazami
przywracał zmarłych do życia: „Ja tobie mówię, młodzieńcze”,
„dzieweczko”, „Łazarzu”, „Wstań!”, „Wyjdź z grobu!”. – I oni wstawali.
Ten Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek, mający władzę nad niebem i
ziemią, obiecał zbawienie ochrzczonym „w imię Ojca i Syna, i Ducha
Świętego” (Mt 28,18-19; Mr 16,15-16). Wszystkim wierzącym włożył też
w usta i serca modlitwę do Boga Stwórcy: „Ojcze nasz …”
Bogu, będącemu Pełnią Miłości, Mądrości i Wszechmocy nikt nie
może zabronić objawiania – stworzonemu na swój obraz człowiekowi –
nawet największych tajemnic o swej istocie i wewnętrznym swym życiu!
Chrześcijanom nigdy nie kazano wierzyć w trzech bogów.
Zło, nienawiść, zemsta. Bóg jest Dobrocią i Miłością, jej Pełnią i
Źródłem. Więcej, niż dwa tysiące lat przed Islamem, przekazał On
Mojżeszowi dekalog przykazań: „Nie zabijaj, Nie cudzołóż, Nie kradnij,
Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu, itd.
Według Koranu jest podobnie: Allah jest miłosierny, łaskawy i
dobrotliwy. Jest Stwórcą wszystkiego (Koran 11:90), nie ma w sobie zła
i nienawiści, nie stosuje zemsty lecz sprawiedliwość (por. Koran 4:58;
5:8; 49:9). Domaga się od ludzi posłuszeństwa i nade wszystko miłowania siebie - jedynego Boga i ludzi, stworzonych na swoje podobieństwo.
Gdy chodzi o nieszczęścia (sprowadzane przez szatana i samych
ludzi), to Bóg je dopuszcza dla dobra grzeszników, by doznawszy goryczy swych złych wyborów i czynów, łatwiej się opamiętali, nawrócili i
uzyskali zbawienie. Choć więc mówi się o gniewie i karze Bożej, ale
chodzi wciąż o Bożą dobroć i miłosierdzie dla ratowania człowieka.
Jeśli zatem Islam wśród setki właściwych imion Allaha, podaje
takie jak: Miłosierny (1), Litościwy (2), Stwórca (11), Wybaczający (14),
Sprawiedliwy (29), Życzliwy (30), Pobłażliwy (32), Przebaczający
wszystko (34), Łaskawy (35), Kochający (47), Dobrotliwy (92), to nie
należy Mu przypisywać określeń i akcji, które charakteryzują szatana.
32
Tylko szatan jest źródłem zła i nienawiści. To on i jego satelici,
będący wrogami Boga, nienawidzą Jego stworzeń i dążą do zniszczenia
w nich podobieństwa Bożego i chwały Stwórcy. Ludzi powołanych do
szczęścia w Bogu, kuszą przez podstępy i kłamstwa, by od Niego odeszli
i pogrążyli się w piekielnym nieszczęściu. Toteż obecnych w Koranie
określeń, sprzecznych z imionami Allaha i Jego działaniem, jak Mściciel, Nienawidzący itp. oraz słów podżegających do zemsty, nienawiści i
ludobójstwa, w żaden sposób nie należy brać dosłownie. Może można by
je traktować jako tylko pojęcia i przykłady alegoryczne, lub analogiczne, mówiące w rzeczywistości o walce z szatanem i złem?
– Zostawmy to jednak teologom muzułmańskim, którzy chyba nie
przypiszą zła szatańskiego Allahowi i nikomu też nie będą polecać
Koranu jako podręcznika terroryzmu i ludobójstwa.
Nieposłuszni Allahowi. Radykalni teolodzy i kaznodzieje muzułmańscy w XVII w. nie potrafili odkryć tego, skąd się u nich wzięło zło,
owocujące nienawiścią i ludobójstwem. Podobnie też nie starają się tego
odkryć dzisiejsi fundamentaliści i terroryści. Gdy uznają Allaha za
Boga, nie mogą Go uważać za źródło tego zła, jakie mają w sobie. Bóg
stwarza ludzi nie po to aby z pomocą piekielnych naganiaczy wtrącać
ich zaraz do piekła. Bóg nie potępia nikogo dlatego, że nie zapisał się do
jakiejś sekty. Czyni to ze swej natury tylko szatan i jego zwolennicy.
Muzułmańscy radykałowie i tereroryści nie mogą się więc
kłamliwie powoływać na Allaha, że On ich zachęca do współpracy z
szatanem, do okrucieństw i zbrodni. Koran mówi bowiem, że Allah
ustanowił ład moralny: zabrania kradzieży, a złodziei poleca surowo
karać (5:38,39); nie pozwala też cudzołożyć (17:32), ani dręczyć i
zabijać niewinnych (5:32) itd. To starożytni poganie przypisywali swym
fałszywym bogom zło, nienawiść, zemstę, wszelkie wady i wynaturzenia,
by móc nimi usprawiedliwiać swoje złe, nieludzkie czyny i okropności,
ale Koran nie poleca muzułmanom naśladować życia takich pogan.
W XVII w. też byli muzułmanie, którzy słuchali szatana i wchodzili
na drogę zła. Nie słuchali Stwórcy, gdy ludziom – mężczyznom i kobietom – obdarzonym przez Niego wolną wolą zadawali gwałt, pozbawiali
ich wolności decydowania o sobie i pod karą śmierci zmuszali do
postępowania według swojej sekciarskiej opcji islamu lub według
barbarzyńskich pogańskich obyczajów. Muzułmańscy kronikarze widzą
w tym istotną przyczynę klęski pod Wiedniem.
Słuchający szatana, stawali się jego narzędziami, gdy przestawali
pełnić wolę Boga, kierowali się nienawiścią, ulegali złym żądzom i
zboczeniom: chciwości, pysze, pederastii, gwałceniu kobiet, sodomii,
33
okrucieństwu. To nie podobało się Allahowi. Ci sekciarze nie
naśladowali muzułmanów rozumnych, zachowujących pokój z innymi i
podążających szlakiem właściwych, słusznych poleceń Allaha. Tym
bardziej nie szli w ślady mędrców [sufich], zmierzających do wyższej
doskonałości. O złych dowódcach i ich wojsku, których Kara Mustafa
chciał usprawiedliwić przed sułtanem, mówi Silahdar i tak konkluduje:
„Padyszach [sułtan] przymknął tedy [na to] oczy, a skarg i płaczu
pokrzywdzonych nikt nie wziął pod uwagę. Ale przekleństwa, które
miotali ci ludzie wznosząc ręce ku niebu, wzdychając i narzekając,
trafiły do celu wysłuchania. One to w końcu sprawiły, że wojsko
poniosło klęskę, że tyle ziem muzułmańskich dostało się w ręce
nieprzyjaciela, że dżamije i meczety, medresy, mekteby i klasztory
derwiszów zostały przemienione w pełne posągów świątynie
wielobożników, że niezliczone rzesze ludu mahometańskiego cierpiały
poniewierkę i śmierć, że tysiące jego stały się odszczepieńcami,
odpadły od wiary i od religii” 74.
Kara Mustafa nagradzał też łamiących słowo zbrodniarzy:
„Gönülliowie, którzy poszli na czaty, napadli na pewną palankę […].
Po niejakiej walce jeden z nich, objąwszy komendę, zawołał:
– Nuże, poddajcie się, zgódźcie się być rają [poddanymi], a
unikniecie szabli! Tymi ponętnymi słowy zmylił on potępieńców, którzy
też zgodzili się na to. Wtedy powiedzieli im:
– Teraz wydajcie nam wszelką broń. Spiszemy was wszystkich po
imieniu, a potem zbierzemy i zaprowadzimy do serdara jegomości. Ci
załadowali cały sprzęt swój i oręż na 4 wozy, wywieźli je przez bramę
palanki na zewnątrz, a potem powychodzili jeden za drugim. Blisko
850 giaurów spisano po imieniu w rejestr, ale kiedy już byli niezdolni
do walki, nagle uderzono w kotły i rzucono się na nich z szablami, a
odciąwszy im odwrót, wszystkich w jednej chwili wyrżnięto. Potem z
prawa i z lewa wdarto się do palanki zdobywając bogate łupy,
porywając siedzące tam kobiety i dzieci oraz grabiąc i zabierając ich
mienie i prowiant. Owemu zaś rycerzowi, który był przywódcą [...],
dano sto ałtynów i jeszcze kiesę drobnych pieniążków”75.
Silahdar tak pisze o wojsku, oblegającym Wiedeń:
„Ujrzawszy nieopisane ilości wina, jakie znaleźli w ziemiach
giaurskich, […] ludzie do niego nie nawykli, zaczęli je pić i […] dopuszczać się przeróżnych nieobyczajności, bezeceństw, szkaradzieństw,
74
75
Abrahamowicz, dz. cyt. , Silahdar, s. 83.
Tamże, s. 120-121.
34
jakie by człowiekowi ani do głowy nie przyszły. Oblężenie przypadło
na błogosławione miesiące, a oni mimo to, nie bojąc się Ałłaha, noce i
dnie trawili na uciechach z ladacznicami, na sodomii, na upijaniu się
winem do nieprzytomności. Przez niewdzięczność za owe wspaniałe
dobrodziejstwa ściągnęli tedy na siebie gniew Ałłaha”76.
Podobnie o wojsku mówi Defterdar Sary Mehmed:
„Nie było też pośród wojska wielkiej dbałości o dyscyplinę i
posłuszeństwo. Większa część jego dopuszczała się różnych uczynków
zakazanych [przez religię muzułmańską] i upijała się winem, które
prowadzi do przestępstw. Skutkiem tego nie tylko że nie dbano o
odprawianie przepisanych modłów, lecz ponadto w czasie ciągnienia
wyczyniano niezliczone gwałty i swawole wobec poddanych i
podwładnych, a tych przecież Pan Światów ma w opiece. Takie zaś
czyny wieszczą niechybnie klęskę”77.
Dżebedżi Hasan Esiri opisuje położenie muzułmańskich dezerterów, uciekających po klęskach bez namiotów, głodnych, chorych,
zżeranych przez wszy i umierających tysiącami po drodze. Wcześniej
widział jak stronili od walki, ulegali złym żądzom, nie dbając o
błogosławieństwo Allaha. Obciążyli się pieniędzmi, skarbami i jasyrem,
ale też najcięższymi grzechami oraz zbrodniami, i tak kończy:
„Nie wiedzą jednak [tacy], że przez to ściągną na siebie
nieszczęście nie tylko na tym padole, ale też i na tamtym świecie” 78.
2. Przyczyny wypowiedzenia wojny Cesarstwu
Śledząc historię islamskich wojen, łatwo znajdziemy potwierdzenie tego, co dziś widzą sami muzułmanie, że inspiracją do nich bywał
zbyt radykalnie pojmowany Koran i życie Mahometa. Z reguły działo
się to wtedy, gdy w kontekście politycznym władzę obejmowała jakaś
frakcja radykalna lub sekta i ogłaszała „Dżihad”, tzw. „świętą wojnę”.
Rządzący Turcją Osmani (v. Otomani) byli radykałami. Owładnięci
chorobliwą ambicją, za cel postawiali sobie opanowanie świata79. Przy
realizacji planu uwzględniali nie tylko zasadę zwalczania wrogów po
jednemu. Po zdobyciu Krety i zakończeniu wojny z Wenecją, starali się
najpierw zadbać o ekonomię. Na ponawiane więc od 1672 r. prośby
Thökölego – przywódcy węgierskich powstańców – o pomoc przeciw
Tamże, s. 169.
Por. Abrahamowicz, dz. cyt., Defterdar Sary Mehmed, s. 293.
78
Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 234-235.
79
Tamże, Mehmed Gerej, s. 309.
76
77
35
Cesarzowi, z początku dawali odpowiedzi negatywne. Starając się o
wzrost gospodarczy i przygotowując kolejną wojnę, ani wezyr Köprülüzade, ani sułtan Mahomet IV, nie chcieli przedwcześnie zaczynać
nowej. Tak pisze Silahdar o odpowiedzi wezyra danej Thökölemu:
„[Pasza] jednak był człowiekiem przezornym. Nie zgodził się [na
to], przepędził go powiadając: <Tacy, co się zadawali z podobnymi do
was niespokojnymi duchami, w niedługi czas potracili głowy i życie. W
końcu doprowadzi to do poróżnienia się Wysokiego Państwa z
Niemcami, do niesprawiedliwego, a niemałego przelewu krwi!>”80.
Podobnie pisze Hazarfenn: „Później, kiedy już był zdobył Kretę i
powrócił do Adrianopola, wspomniani panowie madziarscy raz po raz
zwracali się do niego. Jednakże wezyr, którego mądrość jaśniała
blaskiem jak planeta Jowisz, do próśb ich się nie przychylił”81.
Sytuacja jednak zmieniła się radykalnie, gdy wezyrem został Kara
Mustafa. E. Thököly zorientował się, że jest to człowiek o wygórowanej
ambicji, żądny władzy, chciwy bogactw, i że raz obrany cel będzie bez
skrupułów realizował. Wykorzystał więc okazję – jak pisze Silahdar –
przedstawił mu swoją prośbę i poparł dużą sumą pieniędzy:
„Dopiero teraz, kiedy na czele wezyrów stanął wielki wezyr Kara
Mustafa pasza, [Thököly] powziąwszy wiadomość, iż człek to taki, w
którym nad wszystkim góruje chciwość, posłał mu wielki majątek i
dopiął swego. [Wielki wezyr] tedy różnych sposobów się imał, więc
chociaż było jasne, że to prowadzi do zguby, od razu dostał od
padyszacha [sułtana] list przymierny [dla E. Thökölego]. Ten zaś, gdy
mu Wysokie Państwo przyprawiło skrzydła, zaczął sobie wedle własnej
woli latać i przysiadać. Pod owym pretekstem przyłączali się do niego
również co silniejsi spośród pogranicznych wojsk muzułmańskich” 82.
H. Hazarfenn pisze: „kiedy […] Ahmed pasza zmarł, a […] wezyrem
został […] Mustafa pasza, Thököly […] ponownie zwrócił się w tej sprawie ofiarowując pokaźne sumy. W wezyrze odezwała się wrodzona
żyłka chciwości i żądzy: <Masz – powiedział – co roku dawać 20.000
ałtynów haraczu, kiedy zaś padyszach, […] zechce pójść […] na wojnę,
winien będziesz dostarczać […] 30.000 Madziarskiego żołnierza>.
Następnie doniósł padyszachowi o tych warunkach i przychylnie
nastroił go do sprawy, wobec czego […] księciu Thökölemu został
łaskawie przyznany i darowany chylat83 i buława. Ponadto zawarłszy
80
Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 41.
Tamże, Husejn Hezarfenn, s. 240-241.
82
Tamże, Silahdar, s. 42.
83
Chylat cenny, zewnętrzny strój wyróżniający obdarowanego spośród innych.
81
36
[z Madziarami] traktat, w myśl którego granicę krajów i ziem
znajdujących się w ich władaniu miała stanowić linia graniczna
państwa osmańskiego, a krajom ich nie miała się dziać żadna
krzywda ani szkoda, tudzież przesławszy im [ów traktat na piśmie],
podburzył padyszacha oraz prosił go, aby zażądał oddania zamków i
palanek, zabranych tymże [Madziarom] przez Niemców”84.
Silahdar mówi o zabiegach Kara Mustafy, używającego podstępów,
prowokacji i kłamstwa. Starał się on tak usposobić sułtana, żeby nie
zawierał traktatu i nie czekał na wygaśnięcie starego, lecz zaczął wojnę:
„[Cesarz] wysłał przeto do Progu Szczęścia internuncjusza
signora Conte de Caprarę z bogatymi darami, prosząc o odnowienie
pokoju na dalsze dwadzieścia lat […]. Jednakże wielki wezyr, Turek
skory do zwady, butny i chciwy, a [przez] swój upór, niewdzięczność i
zarozumiałość prowadzący państwo do zguby […], nie chciał dopuścić
do tego pokoju, […] przeciągnął on na swoją stronę janczaragę, wezyra
Bekri Mustafę paszę. Ten, […] oznajmił padyszachowi, że korpus
janczarski woła: – <Po cóż karmi nas padyszach? Od tej bezczynności
robią się z nas niezdary. My chcemy wojny, chcemy pójść i odebrać od
nieprzyjaciela kufry nasze, co się zostały nad Rabą!> Padyszach […],
nie zgodził się jednak na wojnę.
Wówczas [wielki wezyr] uciekł się do podstępu. Rozpisał w
tajemnicy listy do pogranicznych emirów, polecając im i przykazując
pod groźbą śmierci, aby z jakiejkolwiek zmyślonej przyczyny przysyłali do Bramy Państwa listy ze skargami na gwałty ze strony Niemców,
tudzież aby kazali wziąć języków oraz nauczyli ich zeznawać to samo,
co będzie napisane w ich relacjach […]. Robił on wszystko i niczego nie
zaniedbywał, aż w końcu skusił padyszacha niby szatan. W swojej
żarliwości i poczuciu honoru szach zawrzał i zapałał gniewem,
postanowił podjąć wyprawę i zaczął ściągać wojsko”85.
Mimo dalszych przeciwności, wezyr nie cofa się. Lekceważy sen ze
smokiem; nie słucha zdania starszych i doświadczonych ludzi z regionu;
a cesarskiego posła zabiegającego o pokój, osadza w areszcie domowym.
Tak dalej pisze Silahdar: <To, żeś włożył buty, oznacza wymarsz
na wojnę, natomiast ów smok to cesarz niemiecki, który posiadając
koronę Enuszirewana86 sprawuje dzięki temu władzę nad siedmioma
królami. Będzie dobrze dla was zaniechać tej wojny, bo w przeciwnym
razie niechybnie tego pożałujecie> […].
84
Abrahamowicz, dz. cyt., Husajn Hezarfenn, s. 240-241.
Tamże, Silahdar, 58.
86
Aluzja do starej wschodniej legendy, mówiącej o skarbach złożonych w Wiedniu.
85
37
Sprowadził on nawet z pogranicznych obszarów koło Budy kilku
starszych ludzi dobrze obeznanych ze sprawami niemieckimi oraz
wyjawił im, że zamierza wyprawić się na Niemcy, a także pytał ich o
skuteczne rady w tym względzie, a gdy ci pod żadnym pozorem nie
zgadzali się na tę jego wyprawę i starali się nie dopuścić do niej,
wszystkich ich przepędził […]. Skazał on zatem w końcu posła na
areszt domowy, a do pilnowania go wyznaczył całą odę janczarów”87.
Choć bardziej ogólnie, Defterdar Sary też o tym mówi:
„Zresztą, wielki wezyr owego czasu, Mustafa pasza jegomość,
podmawiał świetnego jak Dżem padyszacha jegomości do podjęcia
wyprawy na Niemcy. Ten co prawda wykazywał niechęć do owej
bezowocnej wyprawy, ale [wielki wezyr] nie przestawał kusić go na
wszelkie sposoby, a podsuwając [mu] tysiące i setki tysięcy różnych
pełnych błahości argumentów, na koniec nie zostawił mu w jego
szczęśliwym ręku [nawet] cienia wolnej woli. Tak więc [padyszach]
chcąc nie chcąc powziął postanowienie o monarszej wyprawie”88.
Dżebedżi Hasan Esiri, naganiacz maruderów przy Kara Mustafie,
nie chcąc obarczać winą jedynie swego wodza, mówi o pysze „wielu
dostojników”: „Gdy już było wiadomo, że wyprawa jest postanowiona,
przyjechał poseł, prosił o pokój i o zmiłowanie, jednak wielu dostojników, owładniętych pychą, pozostało nieugiętych. Potem poproszono o
fetwę świętą, ale gdy zostało wydane [negatywne] orzeczenie z punktu
widzenia szariatu, odrzucono je, […] i wyruszono na wojnę”89.
Silahdar nie pozostawia tutaj żadnej wątpliwości:
„Mimo tedy, iż do końca pokoju ujvarskiego pozostawały jeszcze
dwa lata, wielki wezyr przez swoją nieszczęsną chciwość dopuścił się
jednak złamania układów”90.
3. Podstawy spodziewanego zwycięstwa
Władcy europejscy widzieli, że osmańska Turcja jest już do wojny
przygotowana i nawet podjęła decyzję o jej wszczęciu, ale z początku
nie wiedzieli, jaki kraj pierwszy stanie się celem jej agresji, czy
Rzeczpospolita Obojga Narodów, czy habsburskie Cesarstwo Leopolda I.
Zapewne stanowisko Ludwika XIV stało się języczkiem u wagi, który
przechylił szalę na niekorzyść cesarza. Władcy tureccy świadomi potęgi
87
Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 59.
Tamże, Defterdar Sary, s. 272
89
Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 217.
90
Tamże, Silahdar, s. 42.
88
38
swej armii i pewni zwycięstwa, zlekceważyli zawarty z cesarzem traktat
pokojowy, którego ważność kończyła się dopiero za dwa lata.
A. Fundament pewności zwycięstwa króla Sobieskiego
Z poprzedniej publikacji już wiemy, że kiedy król Jan III Sobieski
wyruszał z odsieczą, on też był pewny zwycięstwa. Swoim optymizmem
i pewnością podnosił innych na duchu, ale u tych, którzy znali realną
sytuację, zapewne budził zdumienie. Miał bowiem mniejszą i słabiej
wyposażoną armię. Nawet, gdy już jako wódz naczelny stanął pod
Wiedniem nad całością sił sprzymierzonych i dysponował ponad
siedemdziesięcioma tysiącami żołnierzy, nadal nie mógł się poszczyci
przewagą liczebną nad armią muzułmańską, ani też lepszym
wyposażeniem. To jednak nie osłabiało w nim pewności i wiary w
zwycięstwo. Jego punkt startu do walki był bowiem inny, niż Kara
Mustafy i różne też były podstawy, na których każdy z nich opierał swą
pewność zwycięstwa.
Najpierw, to było prawdą, że król Sobieski wyruszał na wojnę nie
jako agresor na cudze państwo. Wobec tureckich najazdów na Rzeczpospolitą i inne kraje europejskie zabiegające o pokój, król był pewny, że
chodzi o sprawę słuszną, o obronę Ojczyzny, Kościoła i Europy.
Ponadto, nie tylko ceniony przez niego teolog św. o. Papczyński,
ale też Cesarz, a nawet sam Papież, usilnie nalegali na niego, żeby
dołączył z odsieczą do obrońców zagrożonej Europy. Przy tym Sobieski
głęboko wierzył, że o zwycięstwach i klęskach nie decyduje tylko sam
człowiek, ale Bóg, „Pan Zastępów”. W słusznej więc i sprawiedliwej
sprawie prosił Boga o pomoc i był przekonany, że ją otrzyma.
Był tym pewniejszy zwycięstwa, że brał pod uwagę obietnicę
Chrystusa (Por. Mt 7,78; J 14,12-14; 15,7.16; 20,19), który zapewniał
uczniów, że gdy zebrani w Jego imię i zjednoczeni miłością będą
zgodnie prosić o rzecz słuszną, to zostaną wysłuchani.
Dlatego król zwracał się z prośbą o modlitwy do wszystkich. Chciał,
żeby cały Naród błagał Boga o zwycięstwo: prosił św. o. Stanisława,
zwracał się do bliskich i przyjaciół, wzywał do tego ludzi spotykanych
po drodze w sanktuariach. Liczył zwłaszcza na apel przedstawicieli
Kościoła91, tj. nuncjusza apostolskiego i biskupów, którzy cały lud
wierny wzywali do modłów. Podczas nawiedzenia Jasnej Góry nie
omieszkał też błagać o pomoc Matkę Bożą, Królową Polski, a dotarłszy
W Krakowie, wobec 5 biskupów król otrzymał specjalne błogosławieństwo od nuncjusza
apostolskiego; por. Jakub Sobieski, Dyariusz, zapis z 9 sierpnia.
91
39
do Krakowa, podczas specjalnych procesji z Nuncjuszem Ap., biskupami
i ludem, prosił o to samo patronów Kraju, aniołów i świętych. Idąc dalej,
nie pominął też Piekar. Cały więc Naród zagrożony inwazją turecką
żywiołowo odpowiadał na prośby króla, żarliwie błagając Boga o pomoc.
Przekonania o zwycięstwie król nie opierał zatem na wielkości armii,
bo takiej nie miał. Nie liczył też na siebie, na swój wodzowski talent,
dobre teoretyczne i praktyczne przygotowanie do wojennych zadań,
choć te posiadał i niczego z przygotowań nie zaniedbał. Ale z głęboką
wiarą, liczył przede wszystkim na Boga i Jego pomoc. To było podstawą
jego nadziei na zwycięstwo i wyrażało się w optymizmie i pewności.
O poranku 12 września 1683 r. Jakub Sobieski pisał w „Dyariuszu”:
“Tymczasem zabrzmiało wojenne hasło i trąby wydały miły dźwięk,
przejmujący każdego marsowym dreszczem. Każdy z książąt pospieszył pełnić swoją powinność. Król sądził, że zwycięstwo przypisywać
należy nie ludziom, lecz Panu Zastępów; chcąc przeto żeby mu się
dostało z Jego ręki, udał się do kaplicy, ażeby prosić Boga o
szczęśliwy przebieg mającej się rozpocząć sprawy. Po [...] Mszy św. był
pełen nadziei, że po tak dobrym początku pomyślny nastąpi koniec”.
Po odniesieniu zwycięstwa – mimo ogólnej szalonej euforii, radości i
okazywanej wodzowi ludzkiej wdzięczności – Sobieski nie zmienił
zdania. Z pokorą głosił publicznie i pisał, że to Pan Zastępów dał
zwycięstwo. Zachęcał też innych, by za triumf dziękowali Bogu.
Jak wiemy, zaraz napisał do Papieża: „Przybyłem, zobaczyłem, Bóg
zwyciężył”. A po tym, tak zaczynał list do żony: „Bóg i Pan nasz na
wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o
jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. Działa wszystkie, obóz
wszystek, dostatki nieoszacowane dostały się w ręce nasze”. I dalej
jeszcze dodał: „Niech się wszyscy cieszą i Panu Bogu dziękują, że
pogaństwu nie pozwolił pytać się: <Gdzie wasz Bóg?>”
Król nie podejmował walki specjalnie dla swojej sławy. Wiedząc, że na
niej bardzo zależy cesarzowi, pisze 13 września do żony: „Ja mu
ustępuję, mając sobie za największe szczęście ujść tych ceremonii”92.
Mimo że jako wódz naczelny był zwycięzcą, cieszy się, że nie będzie
musiał asystować cesarzowi w celebrowaniu triumfu.
Cesarz potwierdzi fakt jego zwycięstwa, gdy 15 września przybędzie
ze swoją świtą do jego obozu w Schwechat i oficjalnie mu za to
zwycięstwo podziękuje.
Na tę decyzję króla nie miał wpływu obraźliwy gest cesarza wobec jego syna Jakuba i dowódców
polskiej odsieczy, bo wspomniany tu list był pisany 13 IX, a obraźliwy gest będzie miał miejsce 15 IX.
92
40
Sobieski, czując się tylko narzędziem w ręku Boga i Niepokalanej
Matki, skromnie, jakkolwiek oficjalnie z polskim wojskiem podziękuje
Bogu w swoim obozie za zwycięstwo93. Natomiast w stolicy nie pojawi
się dla celebrowania tryumfu razem z cesarzem.94.
Jakub Sobieski będący z ojcem w obozie pod Fischau, zanotował 17
września w „Dyariuszu”, że kiedy tam zatrzymali się wieczorem na
nocleg, pokazano im znaleziony obraz, podobny do częstochowskiego.
Na obrazie był też napis: „Pod tym znakiem Maryi Jan będzie zwycięzcą”, i z drugiej strony: „Pod tym znakiem Maryi Janie zwyciężysz”.
W tym też miejscu pozostali przez cały następny dzień, gdzie jeszcze
19 września rano, w uroczystej Mszy św. oficjalnie podziękowali Bogu za
zwycięstwo. Kazanie wygłosił ks. Przyborowski. Odśpiewano również
dziękczynne „Te Deum”.
Mówi Jakub dalej, że potem udali się w drogę, a na następny nocleg
zatrzymali się pod Haimburgiem i tam 20 września rano uczestniczyli
we Mszy św. odprawionej za zmarłych.
Widzimy, że król publicznie dziękował Bogu za tryumf w kontekście
znalezionego obrazu. Znak obrazu przypominał tam obecnym Boga jako
sprawcę zwycięstwa i tym samym potwierdzał też przekonanie króla.
Wiara Sobieskiego w pewność zwycięstwa dzięki pomocy Boga i
wstawiennictwa Matki Najświętszej – o jakiej mówią fakty i świadkowie
– nie musi nikogo dziwić. Jest to ta sama wiara, jaką mział jego
pradziad S. Żółkiewski, oddany Matce Niepokalanej jako Jej
„niewolnik”. Jak wiemy, po bohatersku oddał on swe życie w obronie
Ojczyzny. Tą wiarą byli przejęci Sobiescy i w takim samym duchu
wychowywali swoich synów. Realnym wyrazem tego wciąż żywego
ducha w rodzinie, tj. inspirowania się wiarą i patriotyzmem, było m.in.
ufundowanie przez nich w Żółkwi kościoła i klasztoru dla Ojców
Dominikanów oraz oddanie dla obrony Ojczyzny wykształconych synów
na służbę wojskową95.
Wiarę J. Sobieskiego pogłębiał jego kontakt z o. Papczyńskim,
którego cenił jako teologa i spowiednika. Św. o. Stanisław gościł w
Żółkwi po święceniach kapłańskich. W okresie lat sześćdziesiątych wybierał się z wojskiem Jana na Ukrainę96, jak też obydwaj w tym samym
czasie pracowali w Warszawie. Były zatem okazje już w okresie pijarPor. Jakub Sobieski, Dyariusz, zapis z 19 września.
Udział króla we Mszy św. i „Te Deum” w kościele augustianów w Wiedniu, miał charakter tylko
prywatny. Publiczny akt dziękczynienia pod surowymi sankcjami Cesarz zastrzegł dla siebie.
95
Por. Zespół dominikański w Żółkwi (encyklopedia internetowa Wikipedia).
96
Por. Kazimierz Wyszyński, Dziennik czynności; por. PKW, s. 102 (92), § 14 i s. 110 (100), § 9.
93
94
41
skim, do kontaktów, zanim jeszcze zaczęli się spotykać pod lipą w mariańskim klasztorze w Puszczy Korabiewskiej, o czym mówi tradycja97.
Z biogramu Papczyńskiego wiemy, że jeszcze w łonie matki został
przez nią powierzony Bożej Opatrzności i oddany na własność Maryi.
Kontakty więc Sobieskiego ze św. o. Stanisławem, których łączył kult
Bożej Opatrzności i Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny,
zaowocowały przyjaźnią, o której mówi tradycja. Służyły też do ożywienia wiary i umocnienia ufności Sobieskiego w Bogu oraz w opiece Maryi.
O. K. Wyszyński pisze, że gdy Sobieski udawał się dla obrony
Rzeczypospolitej na Ukrainę, czy wyruszał z odsieczą pod Wiedeń, prosił
o modlitwy św. o. Stanisława98. Jego wstawiennictwo przez Niepokalane
Poczęcie Najświętszej Maryi Panny wysoko sobie cenił. Dlatego też po
odniesionych sukcesach – za jego duchową pomoc – obdarzał go i jego
mariański zakon różnymi łaskami i przywilejami.
Cennym dowodem o relacjach o. Stanisława z królem i Nuncjuszem
Ap. jest wypowiedź o. C. Fiałkowskiego, świadka w Procesie beat. Pap.:
„Jest prawdą, że Sługa Boży był dobrym Teologiem i pełnił funkcję
Spowiednika Króla Polski Jana Trzeciego, jak również, że był wzięty
na Teologa przez Prałata Pignatellego, wtedy Nuncjusza Apostolskie-go
w Polsce. To co zeznałem słyszałem tak od Naszych Ojców, jak od
Jaśnie Wielmożnego Władysława Trzcińskiego Kasztelana Rawskiego,
który znał życie Sługi Bożego, a także listy od wspomnianego Króla i
Nuncjusza pisane do Sługi Bożego ja sam czytałem”99.
B. Władcy tureccy stawiają na potęgę armii
a/ Potęga osmańskiej armii
Gdy z kolei chodzi o sułtana Mahometa IV i wielkiego wezyra Kara
Mustafę, sprawa też jest jasna, że uderzają na Cesarstwo jako agresorzy.
Oficjalnie motywują wydanie wojny koniecznością zemsty na Cesarzu i
potrzebą udzielenia pomocy zniewolonym przez niego Węgrom, ale nie
były to powody prawdziwe.
Zabiegi wezyra i przyczyny wydania wojny były znane. Kronikarze
nie mieli trudności by je opisać. Jak już wyżej widzieliśmy, ukazali je w
oparciu o fakty, dokumenty i świadectwa. Nie zauważyli, że chodziło o
Wyrazem tradycji jest obelisk postawiony 1933 r. w Puszczy Mariańskiej, w 250 rocznicę odsieczy
wiedeńskiej. Jest też ul. Sobieskiego oraz figura króla przed kościołem św. Michała Archanioła. Wimmer
mówi, że Ślązacy, naśladując gest króla, sadzili lipy wzdłuż trasy, którą wtedy przechodził. (dz. cyt., s. 74).
98
Por. VW, § 56; w: PKW, s 697 (31).
99
APS 10, CP f. 132r-132v.
97
42
chwałę Allaha, obronę czy bezpieczeństwo własnego kraju, ani nawet o
deklarowaną pomoc węgierskim powstańcom, ale o zaspokojenie chorej
ambicji: pychy i chciwości Kara Mustafy oraz innych dostojników.
Po klęsce H. Hezarfenn przypomina zasady jakich wódz winien był
się trzymać i zwięźle podaje powody, dla których wezyr je zlekceważył:
„Jednakże podczas gdy trzeba było trzymać się wyłuszczonych tu
reguł, pan fortunny – wódz niniejszej wyprawy – będąc człowiekiem
małego rozumu a wielkiej chciwości, przystąpił do dzieła, reguł owych
zupełnie niepomny”100.
Chyba nikogo z otoczenia Kara Mustafy nie dziwiła jego postawa co
do pewności zwycięstwa. Od szeregu dni widzieli armię idącą pod
Wiedeń bez większych przeszkód. Na obszernej przestrzeni pod
Jawarynem podziwiali obóz namiotów, którego nie można było objąć
wzrokiem. O walorach armii upewniały wszystkich pokazy i popisy
wojskowe, powtarzane przed sułtanem i wielkim wezyrem101. Krytyczni
po klęskach kronikarze, na tym etapie też piszą o armii z entuzjazmem:
„W jakiej epoce, za jakiego panującego oglądało się taką wspaniałą
wyprawę i takie potężne wojsko? Gdzież jest taka władza, która
podobnie jak sułtanowie osmańscy dawałaby bez przerwy żołd i wikt
setkom tysięcy żołnierza?
Jakaż jest władza, jakie państwo, które pozwala i jest w stanie
dać, gdy wybuchnie wojna, tyle prowiantu, sprzętu i innych rzeczy,
takie olbrzymie zapasy prochu i kul, trzysta lub czterysta sztuk armat
i moździerzy, tyle wielbłądów i innych zwierząt oraz podwód do
przewozu bagaży, ciężarów i rzeczy żołnierzy, kilimów dla nich do
podścielania pod siebie, der do owijania w nie ich rzeczy, koni do
rozwożenia wody z zaopatrzonymi w kurki bukłakami, przykrytych
cudnymi kobiercami, koni pociągowych i, mówiąc pokrótce, różnego
sprzętu domowego aż po świece, łyżki i latarnie w ilościach takich, w
jakich nie w każdym domu spotyka się […]. Słowem, tak olbrzymiej
wyprawy nie było chyba od czasów Adama102.
Wybrano się na wojnę […]; spoczęto na koniec na bezbrzeżnym polu
koło zamku Jawaryna, słynnym pod nazwą uroczyska Benakör. Owo
przestronne pole było wówczas tak zatłoczone wojskiem, że zdawało
się, iż zebrali się na nim co do jednego wszyscy ludzie oraz wszystkie
konie, wielbłądy, woły i owce, jakie tylko są na świecie. Okolice tamtejsze w promieniu 12, a czasem i więcej godzin drogi zostały spalone i
100
Abrahamowicz, dz. cyt., Hezarfenn, s. 254.
Tamże, Silahdar, por. ss. 62; 69-70; 78-80; 103 itd.
102
Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 232-234.
101
43
spustoszone. Potem przystąpiono do budowy mostów na rzekach Rabie
i Rabcy […]. Wojsko muzułmańskie przelewało się przez nie bez
przerwy przez dni i trzy noce [s. 217] […]; wojska tak olbrzymiego,
wyprawy tak błyskotliwej i wspaniałej nikt jeszcze nie widział”103.
W bardziej poetycki sposób mówi o tym jeszcze szerzej Silahdar:
„Zwycięskich wojsk muzułmańskich, podobnych do gwiazd i do
piasku, było tyle, że nie sposób tego wyrazić […] i że przechodziło to
wszelką miarę i wszelkie granice […]. Kiedy więc wojsko monarsze [sułtana] otrzymało pozwolenie i zaczęło oddział za oddziałem przeprawiać się przez nie [przez mosty], góry i równiny od Raby do Rabcy
wypełniły się do ostatnich granic zwycięskimi gazimi i namiotami
koloru róży oraz zamieniły się w [jedno wielkie] pole tulipanów […]”104.
„Wielki serdar, znajdując się pośród tego orszaku majestatycznego,
ogromnego i uroczystego, wspaniałego i wystawnego – czyli w samym
centrum wojska – podobny był do ducha w jakimś ogromnym ciele.
Jadąc dumnie i godnie w jednym szeregu z szejchem Wani Mehmedem
efendim, po trzech godzinach dotarł pod zamek Jawaryn.
Wielki jest Ałłah! O takim bowiem mnóstwie i liczebności, o takiej
potędze i wspaniałości wojsk muzułmańskich jak w tym dniu, kiedy
były one zgromadzone na owym pochodzie, nigdy jeszcze nie słyszano
ani też nigdy czegoś podobnego nie oglądano. Zapełniły się nimi góry i
równiny i nawet igły nie było tam gdzie rzucić na ziemię. Od okrzyków
[…], od wrzawy bębnów i kotłów, surm i obojów błonia pod zamkiem jawaryńskim aż dygotały, a z zamku też donosiła się potężna palba”105.
„Tam znowu okazało się, że […] złoczynny nieprzyjaciel […] umknął.
Wtedy bez obawy pobudowano mosty na rzekach Rabie i Rabcy, a
ruszywszy stamtąd w potędze i wspaniałości, na wszystkie strony
plądrowano i grabiono wsie i miasta, opanowano sławne zamki i
palanki [warownie] aż po Wiedeń, wzięto mnóstwo łupów i niezliczony
jasyr, tak, że […] przeszło to wszelkie oczekiwania.
Ludzie z obozu nieprzeliczonych wojsk monarszych, mocni w walce i
bitce, działając wespół z łowcami nieprzyjaciół, Tatarami, rozsypali
się po ziemiach niemieckich prąc naprzód w prawo i w lewo oraz
docierając do miejsc położonych aż o dziesięć do dwunastu dni drogi
[od Wiednia], rozpuścili zagony we wszystkich kierunkach – od granic
Wenecji i Czerwonego Jabłka aż po Morze Białe – grabiąc i pustosząc
napotykane po drodze wioski, miasta, przedmieścia, palanki i zamki,
Tamże, s. 219.
Tamże, Silahdar, s. 107-108.
105
Tamże, s. 100-101.
103
104
44
ludzi w sile wieku wyrzynając szablami, a kobiety i dzieci wiążąc i
biorąc w jasyr, wszystkie ich domy i zasiewy puszczając z dymem […].
Po oszacowaniu łupów okazało się, że liczbę zdobytych owiec, bydła i
koni, naczyń srebrnych i złotych, klejnotów, dziewcząt cienkich w
pasie i wysokich, o włosach jak nici z szlachetnego kruszcu, o brwiach
jak półksiężyce i oczach jak migdały, młodzieńców, materii i złotogłowiów oraz innego najrozmaitszego towaru zna jeden tylko Ałłah. […].
Z podziwem tedy patrzono w Wiedniu […]. Mnóstwo i obfitość była
wówczas taka, że […] się wszystkiego wyzbywano za bezcen. Tak np.
najprzedniejszą
dziewczynę
sprzedawano
za
czterdzieści
do
pięćdziesięciu kuruszy, najlichsze zaś po piętnaście do dwudziestu
kuruszy, branki z drobnymi dziećmi po trzy kurusze, okkę najlepszej
mąki za akczę, okkę miedzi za trzy akcze, barany po dwie lub trzy
akcze za sztukę, a wielki serdar kupił dwa tysiące pięćset owiec za 50
kuruszy. Na bydło zaś w tym czasie nawet nie patrzono”106.
Ten sam autor, pisząc o podziwianiu przez Kara Mustafę obozu, mówi, jak jego doradca utwierdza go w pysze i wzmaga do potęgi chciwość:
„Wielki serdar, oglądając ogrom i mnogość wojsk muzułmańskich
oraz ich zapał i ochoczość do gromienia nieprzyjaciół wiary, a przestrach i lęk, nędzę i hańbę niecnych giaurów, dał się unieść niepomiernej pysze […]. Laz Mustafa […], jego powiernik i znakomity przewodnik
we wszystkich zamysłach i planach, tak oto ciągle mówił do niego:
– <Nie słuchaj, mój panie, co ci mówią inni. Ty możesz działać
wedle własnej woli: tyś jest światło zesłane przez Boga i coraz
mocniejszym blaskiem jaśniejące, a takiego wojska żaden król jeszcze
nie posiadał i nawet sam Aleksander [Wielki] nie osiągnął takich
wyżyn ani takiej wspaniałości. Ty byś nie tylko do Czerwonego Jabłka
[Wiednia, Rzymu] dotarł, ale cały Frengistan [Europę] byś przemierzył,
a czy znajdzie się taki, co by wystąpił przeciwko tobie?
Ale któż by się brał za zamek tak pełen wojska i zapasów prochu i
amunicji, jak ten zamek Jawaryn? […] ruszmyż tedy i skierujmy nasze
cugle wprost ku […] Wiedniowi, stolicy cesarza. Da Ałłah Najwyższy, że
ziemię tę podbijemy i zdobędziemy w czasie krótszym, niźli potrzeba
na wypicie łyku wody, gdyby zaś nam się poddał, posiądziemy nieprzebrane skarby, gromadzone od czasów Enuszirewana […]. Ludzie będą
co roku oglądać, jak pięknie pomnażacie skarb sułtański, a wtedy z
czcią i pochwałą będzie się mówić o was na tym nędznym świecie!>.
106
Tamże, Silahdar, s. 169-170.
45
Tymi słowy omamił go, rozbudził w nim nieszczęsną prostacką
chciwość, wtrącił go w najgorsze zarozumialstwo i egoizm. Zaniechał
tedy [wielki wezyr] podboju Jawaryna, a powziął zamiar skierowania
swych kroków pod zamek Wiedeń. Padyszachowi [sułtanowi] jednak o
tym zamyśle nie powiedział i póki nie przyszedł do Stołecznego
Białogrodu, ani pary z ust o tym nie puścił”107.
Wezyr zwiedziony przez swoje wady i upewniony przez doradcę o
swym rozumie i geniuszu, bez zgody sułtana podjął decyzję, by najpierw
zająć Wiedeń, a Jawaryn zostawić „na potem”. Zajęcie stolicy i wzięcie
w swe ręce nagromadzonych tam skarbów, zdawało się mu – zgodnie z
sugestią doradcy – drobną formalnością. Liczył na to, że pod wrażeniem
potęgi armii, obrońcy się zlękną, zrezygnują z walki i szybko poddadzą
miasto.
b/ Praktyczna samowystarczalność
Widząc swoją armię, idącą pod Wiedeń jak nawałnica ognia i stali,
Kara Mustafa nie tylko był pewny zwycięstwa, ale już czuł się
zwycięzcą. Jego postawę i pewność umacniały poddające się bez walki,
lub łatwo zdobywane zamki i warownie [palanki] oraz ciągłe sukcesy
nad niedostatecznie przygotowaną do obrony ludnością.
Cenione przez niego podejście praktyczne (pragmatyczne) zdawało
się sprawdzać: co tylko było potrzebne do niszczenia wroga zostało
przewidziane, przygotowane i znajdowało się pod ręką: nie tylko wielka
ilość prochu, budząca zdumienie Sobieskiego, ale i setki tysięcy sztuk
sprzętu, pocisków, granatów, bomb, powrozów itd. Nb 300.000 sztuk
różnego rodzaju sprzętu do budowania chodników i robienia podkopów,
200.000 worków na piasek itd. M. Kraus wymienia zgromadzone w
wielkich tysiącach środki wojenne108, ale przy tym należy uwzględnić
jeszcze informację króla, że przed sporządzeniem spisu wojsko już
połowę rzeczy rozebrało. Tak król pisał do małżonki:
„Posyłam też Wci sercu memu rejestr amunicji, które zabrano w
obozie tureckim i którymi się dzielić mamy. Rzecz nigdy do wiary
niepodobna, jakie to było przygotowanie i co to kosztować musiało; a
jeszcze połowę tego wszystkiego wojska rozebrały, bo to tylko spisywano, czego wojska przez 3 dni zabrać nie mogły, brał bowiem każdy to,
co chciał, a spalono prochów tyle! a cóż go dopiero wystrzelano”109.
Tamże, s. 85-86.
Por. M. Kraus, Historia polskiej prowincji pijarów, s. 609-610.
109
Sobieski, list do żony z 28 września; por. też list z 13 września.
107
108
46
Z psychologicznego punktu widzenia, brakło muzułmanom
motywacji do proszenia Allaha o zwycięstwo. Całą świadomość mieli
wypełnioną przemyśleniami, przygotowaniami, a także idącymi za nimi
sukcesami. Byli pewni zwycięstwa. Dlatego kronikarze nie zauważają,
żeby Wezyr lub jego ludzie zanosili prośby do Allaha o zwycięstwo, lub
je proponowali. Wobec ciągłych sukcesów, pewnie nikomu nie
przychodziło to do głowy, a może nawet wydawało się zbyteczne.
Po klęsce Hezarfenn wypomina to wodzowi::
„Czy to będzie wielki wezyr, czy [inny] serasker [wódz], jego
szczerą intencją powinno być tylko i jedynie ożywienie wiary i
wcielenie w czyn zaleceń Pana Posłanników, natomiast podbój świata i
zdobywanie krajów nie powinno być wyłącznym celem jego skrytych
zamysłów i niech nie wpada on w zaślepienie z powodu [swej]
wspaniałości i potęgi.
Niechaj w każdej rzeczy w Ałłahu pokłada nadzieję i od Ałłaha
niech się spodziewa wsparcia i pomocy. Niechaj w pragnieniach
swoich nie będzie obłudny i niech nie żywi ukrytej myśli o [panowaniu]
nad ludem [przy pomocy] siły, a niech hart najwyższy wykaże w
sprawach wojny [świętej]. Niech sam nakazów Ałłaha przestrzega,
niech unika rzeczy objętych zakazem, a krzywd ani niesprawiedliwości niechaj nie wyrządza nikomu”110.
Kronikarze niejednokrotnie mówią o modłach rano, w południe i
wieczorem, o pobożnym „namazie”, ale były to codzienne modlitwy i
pobożne praktyki zwyczajowe. O prośbie do Allaha o zwycięstwo nikt z
nich nie wspomina. Tego niedostatku nie zauważa nawet Silahdar, który
wyrzuca swoim muzułmanom jedynie brak dziękczynnienia Allahowi za
sukcesy i zdobycze. Gani ich za to, że sobie przypisali sukcesy, a
zaniedbali dziękczynienie, że za szybko poczuli się zwycięzcami oraz w
zły i grzeszny sposób zaczęli korzystać z dobrodziejstw:
„Za owe obfite łaski koniecznie trzeba było i należało co godzina
i co chwila słać do bram Pana Szczodrobliwego rozliczne dziękczynienia tudzież bez ustanku chwalić Go i sławić […]. A tymczasem nie
znając żadnej wdzięczności, uważano, że zamek Wiedeń już został
włączony w obręb państwa muzułmańskiego, a zaniechawszy tego, co
się winno było Panu Stworzycielowi, z uporem trzymano się drogi
zarozumialstwa, pychy i niewdzięczności za dobrodziejstwa. W końcu
więc drzewo ich szczęścia, wykarmione wodami rzeki ich złych
uczynków, wydało owoce nieszczęścia i ich lekkomyślność okazała się
110
Z. Abrahamowicz, dz. cyt., Hezarfenn, s. 251.
47
ogromnie ciężka w skutkach. Już widziany w zarysach [gmach]
zwycięstwa i triumfu zawalił się, a ich serca w jednej chwili zostały
odarte z owej pewności, [jaką dawało im] widoczne już, nie ulegające
wątpliwości ziszczanie się ich pragnień” 111.
Opanowani wadami, nie pamiętali o proszeniu Allaha o zwycięstwo
i o dziękczynieniu za zdobycze: „Nie umieli oni docenić ogromu wyświadczonego im […] dobrodziejstwa. Głosząc: <Ta przemożna siła to
bez dwu zdań skutek naszych własnych czynów i przedsięwzięć> i w
ten sposób przypisując ową łaskę sobie nikczemnym, zapominali
przeważnie, że im dana jest ona przez Stwórcę. Przez to właśnie padli
wbrew swoim oczekiwaniom ofiarami takiej druzgocącej klęski!
Konkluzja: Na to wszystko zatem była rada taka, żeby wszelakie
oznaki błyskotliwego triumfu i zwycięstwa […], było się tłumaczyło
łaskami Pana Największego, aby konia języka się kierowało cuglami
zawsze w stronę dziękczynienia i modłów oraz aby zawsze pamiętało
się, iż będąc ludźmi, bardzo jesteśmy słabi i ułomni”112.
Podobnie Hezarfenn poucza i surowo ocenia postawę Kara Mustafy:
„A w sprawie [każdej] pytaj ich o radę" [Koran 3:153] […]. Jednakże
przy niniejszym ważnym przedsięwzięciu nie pytano się kogokolwiek o
zdanie czy radę113, ani się też nie kierowano w postępkach
pobożnością i pokorą. Przeciwnie: chełpieniem się swoimi aktami
bezprawia, lubowaniem się myślami o grabieży srebra i złota, tudzież
przez to, iż będąc wobec nieprzyjaciela wiary nędznym komarem
mniemano, iż się jest lwem srogim – spowodowano taką porażkę”114.
c/ Środki do utrzymania gorliwości
Wodzowie osmańscy oparli swoją pewność zwycięstwa na sobie.
Postawili też na wartości i dobra materialne. Do pomocy zaprosili wielu
handlarzy, jako wdzięcznych dostawców i odbiorców towaru. Zebrali
tysiące wozów, koni, mułów, wielbłądów i bawołów. Przekonani, że
wszystko mają, nie myśleli o pomocy Allaha. Pewni, że sami sobie
poradzą, posiłkowali się honorami, godnościami i nagrodami (chylatami,
nadaniami terenów i urzędów, pieniędzmi i klejnotami). Były one siłą
napędową dla gorliwości wojska. Stąd wiele miał ich pod ręką wezyr w
swoim olbrzymim namiocie. Przyjrzyjmy się jego metodzie:
111
Abrahamowicz, Silahdar, s. 171
Tamże.
113
Można dodać, że jeśli Wezyr pytał innych o zdanie, to i tak nie brał ich rad pod uwagę.
114
Abrhamowicz, dz. cyt., Hezarfenn, s. 251
112
48
„Następnie udał się on [wezyr] do okopów, obszedł kryte chodniki, obejrzał jak się należy bastion i fosę, a obdarowawszy siedzących
tam gazich wielką ilością złota, spoczął […] w swoim szańcu”115.
„Przy obleganiu zamków najtrudniejszą sprawą jest opanowanie
fosy. Zabrano się tedy do zakładania min. Jegomość serdar […] okazywał w tym czasie tyle łaskawości i dobroci […], a chorągwiom ochotników dawał co dzień kotły pilawu i leguminy ryżowej z szafranem i
miodem; także wielkie ilości kawy oraz całe kiesy bakszyszu”116.
„Dzisiaj został wydany rozkaz, aby zapisywali się na ochotnika
[żołnierze] ze skrzydła rumelijskiego i anatolijskiego, [którym do żołdu
doda się] po dwie [akcza dziennie], tudzież skreśleni [z rejestru]
zaimowie i posiadacze timarów, [którzy dostaną dodatek] po jednej
[akczy]. Siedmiu ich agów przyodziano w kaftany117.
Dzisiaj po południu wielki serdar przybył do okopów. Dodawał on
żołnierzom i wojownikom zapału i otuchy, okazywał swym sługom
uprzejmość, a także rozdzielał wśród nich złoto, honory i bogactwa118.
Wezyr nagradzał też każdego, kto przynosił ściętą głowę wroga:
„W ten sposób do wieczora dostarczono około 30 języków i
uciętych głów, tudzież chorągwi. Głowy i chorągwie rzucono na placu
przed wejściem do namiotu serdara, przyprowadzonym zaś żywym
ucięto głowy, a tym, którzy wszystko dostarczyli rozdano bakszysze”119. „Natomiast Nureddin sułtan […], przysłał haftowany złotem
sztandar, 10 głów i 8 języków. W ślad za tym również chan […] przysłał sześć języków z tego […] taboru. Ludzi, którzy ich przyprowadzili,
odziano w chylaty i nagrodzono podarkami, a języków zgładzono
[…]120. „Muhzyragę, który pierwszy przybył z tą dobrą nowiną, kazał
[wielki serdar] przyodziać w chylat, zaś gazim, którzy w ślad za
tamtym przynieśli cztery głowy, dał po dwadzieścia ałtynów”121.
Taki los spotkał też Polaków, poległych w pierwszej przegranej
bitwie pod Parkanami: „Do Budzina natomiast przywieziono Dunajem
na statkach nieszczęsne chorągwie, bębny i kotły zdobyte na
nieprzyjaciołach wiary, a także blisko tysiąc niefortunnych ich głów.
Głowy wysypano do Dunaju, inne zaś rzeczy przyniesiono do wielkiego
Tamże, Silahdar, s. 136.
Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 222.
117
Tamże, Silahdar, s. 129
118
Tamże, s. 156.
119
Tamże, s. 100.
120
Tamże, s. 110.
121
Tamże, s. 130
115
116
49
serdara. Ludzie świadomi tych spraw potwierdzili i oświadczyli, że
chorągwie […] należały do samego króla polskiego. Ci, którzy je
przywieźli, zostali przyodziani w chylaty oraz obdarowani. Owe zaś
nadeszłe kotły i sztandary posłał wielki serdar przez Alego agę, byłego
kiahię swoich kapydżych, do strzemienia monarszego122.
d/ Liczebność armii Kara Mustafy
Ustalenie liczebności armi otomańskiej, która wzięła udział w bitwie
pod Wiedniem, stanowi problem. Przytaczane przez historyków wielkości są bardzo zróżnicowane. Podobnie też różne są liczby podawane
przez muzułmańskich kronikarzy, zależnie tak od obiektywnych
okoliczności, jak i od tendencji danego autora. Toteż ustalenie
precyzyjnych danych, przy braku archiwalnych źródeł, jest niemożliwe.
Można by skorzystać z obliczeń kompetentnych badaczy, jak np.
Kukiel, czy Wimmer itp., ale oni też nie mogą nas zapewnić, że podają
liczby dokładne123. Dlatego dla orientacji przyjmijmy jako punkt wyjścia
opinię króla Sobieskiego, który dnia 13 września pisze do swojej żony:
„Janczarów swoich odbiegli w aproszach, których w nocy
wyścinano, bo to była taka hardość i pycha tych ludzi, że kiedy się
jedni z nami bili w polu, drudzy szturmowali do miasta; jakoż mieli
czym co począć. Ja ich rachuję, prócz Tatarów na trzykroć sto tysięcy;
drudzy tu rachują namiotów samych na trzykroć sto tysięcy i biorą
proporcje trzech do jednego namiotu, co by to wynosiło niesłychaną
liczbę. Ja jednak rachuję namiotów sto tysięcy najmniej, bo kilką
obozów stali. Dwie nocy i dzień rozbierają ich, kto chce, już i z miasta
wyszli ludzie, ale wiem, że i za tydzień tego nie rozbiorą.
Ludzi niewinnych tutecznych Austriaków, osobliwie białychgłów
i ludzi siła porzucili, ale zabijali kogokolwiek tylko mogli. Siła bardzo
zabitych leży białychgłów, ale i siła rannych i które żyć mogą. Wczora
widziałem dzieciątko jedne we 3 leciech, chłopczyka bardzo
najmilszego, któremu zdrajca przeciął gębę szkaradnie i głowę”.
Jak widzimy, król podaje nie tylko liczbę, ale i rodzaj mieszkańców obozu. Obok żołnierzy, byli w nim służący, kucharze, pachołki,
stajenni, pasterze (tysięcy koni, wołów, mułów i wielbłądów), oraz
olbrzymia liczba handlarzy, jeńców i osób zabranych w
jasyr (na
sprzedaż). Dlatego podana przez Sobieskiego liczba ponad 300 tysięcy
mieszkańców obozu, a przez Mehmeda Gereja „prawie czterykroć po sto
122
123
Tamże, 181.
Szerzej omawia to zagadnienie Z. Wójcik, dz. cyt. s. 319-320.
50
tysięcy wojska”124, raczej harmonizuje z cyfrą stu kilkudziesięciu
tysięcy samych uzbrojonych, przyjmowaną na ogół przez poważnych
historyków. Bo liczna służba, cała rzesza handlarzy oraz wielka ilość
jeńców i jasyru, na pewno przewyższała o wiele tysięcy liczbę żołnierzy.
Dżebedżi Hasan pisze: „Jasyru w obozie wojsk monarszych było
takie mnóstwo, że nawet wśród parobków od koni, poganiaczy mułów,
stajennych czy wielbłądników rzadki był człowiek, który by nie miał
jeńca […]. Co się zaś tyczy dowódców, to ci za bezcen nagromadzili
wiele chłopców i dziewcząt tudzież złota, srebra, porcelany oraz
innych przedmiotów i kosztowności, a bardzo wielu z nich posiadło i
nabrało po trzydzieści lub nawet po czterdzieści niewolnic”125.
Silahdar mówi, że gdy niewolnik – którego mylnie nazywa Koza126
kiem
– zabił swego pana, wezyr kazał stracić w obozie wszystkich
jeńców: „Gdy w ciągu paru następnych dni ścięto w całym obozie
ponad 20 tysięcy jeńców, ludzie poczuli się trochę bezpieczniej”. Ale
jasyr pozostał. O nim Silahdar później powie, że zwycięzcy „Uwolnili też
tysiące własnego jasyru”127.
Mimo wszystko, nie można ustalić ilu muzułmanów wzięło udział
w bitwie, bo jak Hazerfen pisze:
„Cóż z tego jednak, skoro większość wojsk [znajdowała się] w
okopach, wielka jego liczba przy obleganiu Jawaryna, [zaś z
pozostałych] jedni przy królu kuruców, inni w okolicach Ujvaru, jedni
[rozjechali się] za prowiantem, a inni po paszę, jedni [byli] ze
zwierzętami na pastwiskach, inni zaś leżeli chorzy w namiotach?”128
Dżebedżi Hasan Esiri mówi też o wielkiej dezercji przed bitwą:
„W obozie wojsk monarszych panowała wśród ludzi anarchia.
Wszyscy niepokoili się o swoje mienie. Wielu z tych, którzy siedzieli w
okopach, opuściło je i z nastaniem nocy wojsko tłumnie uciekało w
góry ciągnące się po drodze do Jawaryna, lub do Tatarów. Ze
wszystkich jednostek zostali tedy wyznaczeni naganiacze, którzy
mieli spędzać żołnierzy przeciw taborowi i do okopów. Zganiali oni
takich, których znaleźli po namiotach, ale liczba zbiegów
przewyższała tych, którzy zostali przez nich zapędzeni na bojowisko i
do okopów. Gnani […] do walki, – przeważnie służba albo wojownicy
prości – żołnierze tacy, co się trzymali to za rękę, to za nogę – żadnej
124
Abrahamowicz, dz. cyt., Mehmed Gerej, s. 311.
Tamże, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 217.
126
Tamże, Silahdar, s. 117, mówi o „Kozaku”, ale to błąd, bo chodzi o „Austriaka”.
127
Tamże, Silahdar, s. 164.
128
Tamże, Hezarfenn, s. 256.
125
51
nie znali karności i nikt nie mógł im powiedzieć: <Dokąd to idziecie?>,
bo z ich ust padały wymyślania takie, że niech Ałłah uchowa, bo nie
sposób je powtórzyć”129. – Może więc wzięło udział ok. 80 tysięcy.
4. Wielkość i upadek wezyra
A. Zajmowanie miejsca Boga
Zapewne wschodnie tradycje, a ponadto potęga armii i jej sukcesy,
przyczyniły się do tego, że wodzowie osmańscy uważali siebie za
potężnych zwycięzców i władców. Tę wielkość starali się światu
pokazywać. Mając ogromną władzę i potęgę militarną, czuli się panami
życia i śmierci każdego, niemal jak sam Allah. Wiemy już z poprzedniej
publikacji, jakie koszty materialne i ile ofiar ludzkich poniosła polska
delegacja Gnińskiego, uzyskując bardzo mizerne korzyści dla kraju od
Mahometa IV, który uważał, że jest „cieniem Boga na ziemi”130.
Zastępując Boga, władcy osmańscy nazywali siebie „Przybytkiem
łask”, a w odbieraniu hołdów bardzo gorliwie wyręczali Allaha. Do opracowania rytu hołdowniczego – podobnie jak Kościół przy świętej liturgii
– mieli ceremoniarzy. Korzystając z relacji Silahdara, zaczerpniętych od
ceremoniarza Kara Mustafy, popatrzmy na opisane praktyki:
„Dnia tego miejscowa ludność witała monarchę przy końcu
cmentarza podścielając pod jego błogosławione stopy rozmaite
materie”131.
„W piątek dnia dziesiątego pozwolono przybyłym poprzednio z
Filipopola posłom króla Węgier Środkowych Emeryka Thökölyego oraz
posłowi dubrownickiemu dostąpić zaszczytu padnięcia na twarz przed
szehrijarem [sułtanem]”132.
„Posłowie przejechali pomiędzy nimi oraz spoczęli w namiotach
[…]. Gdy wielki wezyr doniósł [monarsze], że jego dywan [dwór] już się
zgromadził, padyszach przyszedł z haremu do namiotu monarszego i
spoczął [tam], a następnie zasiadł na fortunnym i szczęśliwym,
podobnym do niebios tronie monarszym, ustawionym w namiocie
głównym. Po jego prawicy stanęli w ordynku przybrani w piękne stroje
jego synowie tudzież aga domu szczęścia i aga dworu, podskarbi
wielki, podstoli wielki oraz paź dworu, z tyłu za nim musahibagowie,
Abrahamowicz, dz. cyt,, Dżebedzi Hasan Esiri, s. 225.
P. Jasienica pisze, że z delegacji Gnińskiego liczącej 450 osób, zmarło 125, a ponadto jeszcze 38 z
tych, którzy zostali wykupieni z niewoli, (dz. cyt. s. 323).
131
Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 72.
132
Tamże, s. 76.
129
130
52
po jego lewicy […] służba jego komnaty prywatnej i paziowie pokojowi,
a wśród owego zgromadzenia byłem obecny i ja, autor niegodny.
[Wielki wezyr] w [turbanie] selimi i dygnitarskim futrze,
poprzedzany przez strojnych w [takież] selimi i dygnitarskie futra
reisefendiego i czawuszbaszego ze strojnymi w pióropusze czawuszami
dywanu w turbanach mudżewweze, przejechał na koniu wśród
szeregów [wojska], a gdy przed namiotami monarszymi zsiadł z konia i
raczył przysiąść na stołku, wyszedł do niego Siłahdar Szahin Mustafa
aga, który go ujął pod rękę i zaprowadził przed oblicze monarchy. Na
to właśnie zgromadzenie zostali dopuszczeni posłowie.
Posłowie węgierscy zostali już przedtem przyodziani w chylaty
razem ze wszystkimi dwudziestu poddanymi, ale mirialemowie,
kapydżybaszowie i koniuszy wielki tylko trzech z nich tudzież dwóch
ich rezydentów, trzymając ich za rękawy i kołnierze, przyprowadzili
przed oblicze najjaśniejszego monarchy oraz przymusili do ucałowania
ziemi [u jego stóp]. Posłowie oddali tam przywieziony przez siebie list
od swojego króla i oświadczyli ustnie, że nadal pozostają w wiernym
poddaństwie, a także złożyli w darze pięć tysięcy sztuk złotej monety,
po czym wyszli na dwór.
Po nich przyszła kolej na posła dubrownickiego […] został on
wraz ze swoimi sześcioma ludźmi przyodziany w chylaty, a następnie
sam złożył dary w postaci 4 pozłocistych talerzyków, a gdy ucałował
ziemię [u stóp] padyszacha, wszyscy pojechali do swojej kwatery”133.
„Nazajutrz, dawnym zwyczajem dostojnicy państwowi dostąpili
w Bramie Szczęścia zaszczytu ucałowania brzegu szat padyszacha, po
czym w orszaku [ruszyli] na namaz bajramowy w Aja Sofii”134.
Wielmożny poseł […] od cara moskiewskiego […], został
zaproszony do dywanu monarszego i był podejmowany ucztą. Potem
przyodziano go w chylat, a następnie w komnacie posłuchań w ślad za
wezyrami otarł on lica o podnóżek wspaniałego tronu tudzież oddał
przywieziony przez siebie list od swojego króla oraz złożył dary od
niego: 1198 sztuk soboli, 20 kłów morsa i 10 sokołów”135.
„Padyszach jegomość przyjechał łodzią oraz raczył zasiąść na
swoim fortunnym i szczęśliwym tronie monarszym. Po jego prawicy
stanął wielki wezyr, a po lewicy ustawili się w szeregi jego przyboczni
pokojowi, po czym czawuszbaszy i kiahia kapydżych w strojach
dywanowych, [dworu sułtana] otrzymawszy zezwolenia, udali się na
133
Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 76-77.
Tamże, s. 49.
135
Tamże, s. 52.
134
53
spotkanie posła. Ten przybył podtrzymywany z obu stron przez
kapydżybaszych oraz dostąpił zaszczytu ucałowania kobierca [u stóp]
szehrijara, który tak raczył przemówić do niego: <Powiedz królowi
swojemu, aby szanował pokój, bowiem w przeciwnym razie będzie
ukarany!>”136.
„We wtorek […], który był dniem pierwszym z czterdziestu
[najsurowszych dni zimy], poseł siedmiogrodzki został zaproszony do
dywanu monarszego. Podejmowano go tam ucztą, potem zaś w sali
posłuchań w ślad za wezyrami dostąpił on zaszczytu ucałowania
ziemi [pod stopami] szehrijara [sułtana] tudzież oddał przywieziony
przez się list od swojego króla i złożył od niego dary z tytułu
haraczu”137.
Również Kara Mustafa, wsiadając na konia lub na swój wodzowski
tron, starał się pełnić rolę „przybytku łask” i odbierać hołdy od
podwładnych i gości: upokorzonych, ganił albo darzył łaskami.
Jego ceremoniarz tak opracował ceremonie, by upokarzając gości
oddawano wodzowi najwyższy możliwy hołd. Goście, zależnie od ich
klasy i uznania wezyra, musieli wykonać odpowiednie czynności
hołdownicze: pokłony, całowania kraju szat, podnóżka, stóp, lub ziemi
pod stopami i wysłuchiwać odpowiednich dyrektyw, pochwał, lub nagan.
„Wielki serdar dosiadł wówczas konia i w towarzystwie
wspaniałej świty swojej, rzucając na prawo i lewo wyrazy łaski i
selamy, raczył po dwóch godzinach spocząć w swojej wysokiej
kwaterze, urządzonej na polach pod Stołecznym Białogrodem”138.
„Król […] Michał Apafy przyjechał […] do obozu wojsk monarszych
[…]. Dragoman […] udzielał mu pouczeń […]. W tym momencie z głębi
[namiotów] wyszedł reisefendi i czawuszbaszy w turbanach selimi i
dygnitarskich futrach, a za nimi wielki serdar w [turbanie] i sukiennej
ferezji podbitej gronostajami, […] usiadł na swojej poduszce […]. Król
podszedł wówczas [do serdara] i ucałował brzeg [jego szaty], a chociaż
[ten] pozwolił mu potem usiąść, nie siadł, lecz powtórnie zbliżył się do
niego i ucałował brzeg [jego szaty], a przysiadł – oddając mu przy tym
ukłon i pozdrowienie – dopiero wtedy, gdy [ten] go znowu zachęcił. Po
kilku pytaniach i odpowiedziach podszedł on znowu do [wielkiego
serdara] i jeszcze raz ucałował połę [jego szaty], promieniejącej
łaskawością, dopełniając w ten sposób ceremonii hołdu”139.
136
137
138
139
Tamże, s. 90.
Tamże, s. 64.
Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 95.
Tamże, s. 140-141.
54
„Wielki serdar w [turbanie] kallawi i dygnitarskim futrze wyszedł
ze swoich pokojów w towarzystwie defterdara, reisefendiego i
czawuszbaszego, ubranych w [turbany] selimi i dygnitarskie futra, a
gdy postąpiwszy parę kroków do przodu został pozdrowiony przez
selam-agę, raczył rozsiąść się pod baldachimem na zdobionych haftem
poduszkach. Czawuszowie dywanu urządzili mu w tym momencie
owację, król zaś ucałował brzeg [jego szaty], po czym cofnął się i
stanął obok taboretu. Wielki serdar odezwał się do niego uprzejmymi
słowami: „Witaj!" i „Usiądź!", on jednak nie usiadł, lecz powtórnie
podszedł do niego i ucałował brzeg jego szaty oraz znowu odstąpił
wstecz, a dopiero gdy po raz drugi został poproszony, by usiadł,
skłonił się w podzięce i spoczął na stołku”140.
„Król Węgier Środkowych Emeryk Thököly przyjechał do wielkiego
serdara, aby pożegnać się z nim i ucałować brzeg [jego szaty].
Podobnie jak podczas poprzedniego ich spotkania, tak i teraz usiadł
on w namiocie wewnętrznym na stołku, natomiast wielki serdar
ubrany w [turban] kallawi i dygnitarskie futro zasiadł na poduszkach,
[…] w czasie tego posiedzenia król wspomniany czterokrotnie
podchodził do serdara i dostępował zaszczytu ucałowania rąbka jego
szaty […]”141.
B. Klęska Kara Mustafy pod Wiedniem
a/ Muzułmański opis przegranej bitwy
Zanim w następnych punktach przyjrzymy się dokładniej wielkości
zwycięstwa oraz rozmiarom klęski i jej przyczynom, poznajmy najpierw
sam opis bitwy. Analizę strategii batalii pozostawmy specjalistom od
wojskowości, a sami zwróćmy większą uwagę na postawę i działanie
wielkiego wezyra Kara Mustafy, jak również na postrzeganą przez
muzułmanów rolę króla Sobieskiego i jego odsieczy. Poznajmy opis
bitwy i klęski z relacji naocznego świadka Dżebedżi Hasana Esiriego:
„Tymczasem wojsko znajdujące się na przedzie, osłabione i
wyczerpane, tocząc walkę podjazdową z taborem [z armią cesarza i
sprzymierzonych], znalazło się tegoż dnia w okolicy o dwie godziny
drogi od obozu wojsk monarszych [tj. sułtana].
Tym sposobem [Ibrahim pasza] wespół z [owym] wojskiem dobrze
dawał się taborowi we znaki i dwa razy omalże go nie rozbił. Tabor
140
141
Tamże, s. 89-90.
Tamże, s. 91-92.
55
doszedł jednak do klasztoru u stóp pewnej góry opodal obozu wojsk
monarszych i zatrzymał się [koło niego]. W nocy [giaurzy] wystrzelili ze
szczytu owej góry i z zamku wiedeńskiego wiele rac, porozumiewając
się [w ten sposób] ze sobą.
Dnia tego jegomość serdar [wezyr] prześwietny podszedł pod ową
górę [ze wszystkimi oddziałami] i z całym wojskiem pieszym i konnym,
jakie znajdowało się w obozie monarszym z wyjątkiem tylko armat
polowych tudzież wojska siedzącego w okopach oraz przygotował się
[do walki]. Ze wszystkich jednostek wysłał on do obozu wojsk
monarszych naganiaczy, którzy wypędzili tych, co siedzieli w
namiotach.
Noc spędził tamże. Kiedy zaś nastał ranek, okazało się, że tabor
znikł. Dokąd się udał, nie było wiadomo, więc serdar zapragnął
zasięgnąć wiadomości [o nim]. Rzeczka na tyłach obozu wojsk
monarszych płynie jarem ciągnącym się na przestrzeni blisko czterech
godzin drogi. Po obu stronach owego jaru znajdowały się wielkie domy,
seraje [pałacyki] i kioski [dwory] tudzież urocze sady i ogrody […].
[Serdar prześwietny] sądził, że [tabor] mógł ruszyć tym jarem, aby zajść
obóz wojsk monarszych od tyłów, więc wyznaczył pięciu paszów i
wysłał ich pod dowództwem dżebedżibaszego Sijawusza paszy z
nakazem, by przynieśli mu wyraźną wiadomość w tej sprawie.
Przesunął też ku owemu jarowi wojsko, które wyjechało było przeciw
taborowi, jako też artylerię.
Mnie, nędznego, wyznaczył dżebedżibaszy do zapisu ochotników,
tedy pojechałem razem z nim i ani na chwilę go nie odstępowałem.
Okazało się, że tabor wydostał się z owego jaru i ujechał jeszcze
dwie godziny drogi, a przenocowawszy nad jakąś rzeką, ruszył
następnie znów tą samą drogą, którą był przyciągnął. Za owym jarem
[rozciągała się] obszerna równina otoczona górami i usiana
niezliczonymi miastami, miasteczkami i wsiami. Wszystkie one
zostały spalone i obrócone w ruinę, a [każde z owych osiedli], w
którąkolwiek stronę by się spojrzało, miało domów tak wiele, że
wyglądało jak miasto. Zwłoki i kości pomordowanych giaurów leżały
tam niby żwir.
Gdy Sijawusz pasza powrócił, przyjechał i zdał sprawę, [wielki
wezyr] wycofał wojsko i artylerię znad jaru oraz przeniósł je z
powrotem na pozycje poprzednie. Również tabor przyciągnął i
zatrzymał się tam, dokąd przyszedł był przedtem. Z nastaniem nocy z
taboru i zamku znowu puszczano wiele rac i w ten sposób
porozumiewano się między sobą [...]. (Stąd tekst o dezercji został już
wyżej przytoczony).
56
Słowem, u boku serdara znajdowali się członkowie dywanu,
dowódcy i ich służba, a z prostego żołnierza zostało razem tylko trzy
lub cztery tysiące piechoty i pięć czy sześć tysięcy jazdy.
Tę noc spędzono tam twarzą w twarz z taborem. Gdy nastał
ranek, giaurzy ustawili się w szyki i pomalutku zeszli z góry. Po
drugiej stronie ciągnącego się przed nami jaru, w odległości mniejszej
niż na strzelanie z rusznicy, rozsiadła się cała ich piechota i zastępy
ich jazdy stały na koniach. Gdyby ktoś dość mocny rzucił kamieniem,
to byłby ich dosięgnął, oni jednak wcale nie strzelali ani z armat, ani
z rusznic, a z naszej strony także nie strzelano. Długo siedzieli oni [w
ten sposób]. Potem, gdy uderzono u nich w trąby i bębny, powstali, a
odstąpiwszy nieco do tyłu, znowu się zatrzymali. U boku […] serdara
[…] znajdowało się – o ile chodzi o pieszych sejmenów – około ośmiuset
lewendów bośniackich. Naprzeciw jaru rosły liczne kępy krzaków, tedy
serdar skierował ich w to miejsce i kazał im się tam okopać.
[Tymczasem] z klasztoru u stóp owej góry wódz giaurów przy
pomocy perspektywy i wielkiego zwierciadła obserwował obóz wojsk
monarszych. Zobaczyli oni więc, że w namiotach jedni pakują rzeczy,
a inni ładują je na zwierzęta, że naganiacze spędzają żołnierzy, ale
tych, co odchodzą, jest więcej niż takich, którzy podążają w ich stronę, zaś oprócz wojska stojącego naprzeciw nich – gdzie indziej nie ma
żołnierza. Zaraz tedy zastępy ich krok za krokiem podeszły do przodu.
Lewendowie z Bośni, którzy byli się okopali w owych krzakach,
ostrzelali [ich] raz jeden z rusznic, a potem obnażywszy szable ruszyli
na sunące na nich zastępy i wielu giaurów położyli trupem. Giaurzy
jednak też ostrzelali ich z armat i rusznic, a potem w wielkiej liczbie
rzucili się na nich. Wielu lewendów padło tedy śmiercią męczeńską
albo odniosło rany, a pozostali połączyli się z wojskiem, które stało w
ordynku. Do innych oddziałów i żołnierzy giaurzy już nie strzelali z
armat ani rusznic, ani też ich nie atakowali, a tylko odeszli w to samo
miejsce, do którego doszli byli przedtem, i rozsiedli się tam.
Gdy nieco odpoczęto, wówczas spoza góry, z lasku naprzeciwko
lewego skrzydła sił muzułmańskich, ukazało się około trzech tysięcy
pancernej jazdy polskiej – wszyscy z czerwonobiałymi proporczykami.
Jadąc stępa zajęli oni miejsce na samym przedzie wszystkich szyków.
Za tymi pojawił się takiż hufiec z proporczykami niebieskobiałymi,
który stanął w centrum [ich] szyków, a następnie ukazał się jeszcze
taki sam hufiec czarnobiały, który stanął po drugiej stronie szyków.
Jednych od drugich dzieliła odległość mniej więcej na strzelanie z
rusznicy, a wszyscy byli w żelazach. Oprócz nich zaczęły spoza góry
nadciągać [jeszcze inne] oddziały jazdy.
57
Wspomniane przez nas trzy hufce zakutej w żelazo i [powiewającej] proporczykami jazdy polskiej postały tam trochę. Następnie cała
piechota zerwała się na nogi, jazda też się zakołysała, a gdy uderzono
w trąby, surmy i bębny oraz gdy rozwinięto sztandary, wówczas
pokrzykując: – <Wio! Wio!> jedni za drugimi ruszyli do przodu.
Pierwszy zakuty w żelazo hufiec rzucił się na sajban [namiot]
prześwietnego serdara jegomości. Przeciwko niemu ruszyli i zwarli się
z nim wówczas lewendowie prześwietnego serdara jegomości pod
wodzą serczeszmego tudzież jego agowie pałacowi i nadworni. Giaurzy
byli jednakże wszyscy w żelazach, więc szabla na nic się tam nie
zdała, ale doświadczeni w bojach bohaterzy wcale się tym nie stropili.
Każdy z nich miał młot, maczugę lub topór, więc poczęli grzmocić
giaurów po głowach, twarzach i rękach, ci zaś, którzy nie mieli
takiego sprzętu, swoimi szablami rozpruwali im konie. W ten sposób z
Bożą łaską zmuszono ich do odwrotu, a większość ich położono
trupem albo raniono.
Widząc, co się dzieje z tymi, ruszył do szturmu hufiec z proporczykami niebieskobiałymi, ale i tych także odparto. Wielu [z nich]
zabito lub poraniono, pozostali odeszli i dołączyli do swoich szeregów.
Podczas gdy ci walczyli ze sobą, [serdar] stał i [tylko] przyglądał
się – tak, jak gdyby ani po stronie giaurów, ani po stronie
muzułmańskiej nigdzie i na żadnym skrzydle nie było bitwy ani
ruchawki. – W tym czasie zjawił się chan może z dwoma czy trzema
tysiącami Tatarów.
– <Mości chanie, a cóż to wszystko ma znaczyć? Gdzież twoje woj.sko?> – zapytał prześwietny serdar […], kiedy chan podszedł do niego.
– <Mój sułtanie! – odpowiedział ten.
– A czy żeśmy ci nie mówili, że Tatarzy i inni żołnierze ogromnie się
obłowili i pożytku z nich nie będzie, że giaurów nadciągnęło ogromnie
dużo i że najrozsądniej byłoby wyciągnąć armaty [z okopów] i odjechać
z honorem? Doszło do tego, że moje słowa się sprawdzają, a inni
zostali też [tylko] przez wzgląd na swoje dobytki!> <Dobrze! Nie
roztrząsajmy tego teraz […].
Niedługo potem wysunęły się przed szeregi może trzy lub cztery
hufce żelaznej jazdy z proporczykami czarnymi, żółtymi i niebieskimi.
Poruszyła się również wszystka pozostała jazda oraz piechota, a potem wszyscy uderzyli w bębny i trąby oraz wołając: <Wio! Wio!> ruszyli
[do ataku]. Wspomniana przez nas jazda, która znajdowała się w
przedzie, uderzyła wówczas na odcinek Ibrahima paszy, a pozostali,
bijąc jak jeden mąż z armat i rusznic, też krok za krokiem parli do
przodu.
58
Również ze strony muzułmańskiej uderzono wówczas na
wszystkich odcinkach z armat i rusznic oraz podjęto walkę. Jednakże
giaurzy, którzy przypuścili szturm na skrzydło Ibrahima paszy,
przedarli się przez szeregi [jego] wojska, a potem wpadłszy pomiędzy
namioty, poprzecinali szablami podtrzymujące je sznury. Obóz wojsk
Ibrahima paszy znajdował się mianowicie na prawo od obozu
jegomości prześwietnego serdara, nad odnogą rzeki Dunaju przy
drodze do Wiednia. Przyciągnął on był ze swymi namiotami i rozbił je
tam, kiedy został był wysłany przeciw taborowi, a oprócz jego
namiotów żadnych innych [w tej okolicy] nie było.
Giaurzy przedarli się tedy najpierw przez skrzydło Ibrahima
paszy, a potem niby wezbrana rzeka rozlali się z owego skrzydła dalej,
kierując się prosto ku zamkowi Wiedniowi. Ustawiwszy się zaś w
ordynku na kształt rogów byka, które [zaczynały się] na końcu lewego
skrzydła szeregów muzułmańskich i [ogarniały je] z obu stron, ruszyli
oni i puścili się galopem do szturmu na obóz wojsk monarszych. Ci z
nich, którzy poprzez skrzydło Ibrahima paszy skierowali się ku
brzegom Dunaju, dotarli do Wiednia, ci natomiast, którzy poszli na
skrzydło lewe, zaszli obóz wojsk monarszych od tyłu.
Odcinek środkowy, na którym stał prześwietny serdar jegomość,
okazał się jak gdyby jakim bastionem lub cyplem. [Wielki wezyr]
rozkazał siać istny grad kul z armat i rusznic, ale giaurzy
szturmowali i podchodzili z wielką przezornością. Gdy zbliżyli się i
zamierzali przejść przez jar na naszą stronę, skoczono na nich z
wyciem, a położywszy wielu trupem odrzucono ich do tyłu.
Jednakże po naszej stronie przeciwko jeździe stał tylko jeden
jedyny rząd piechoty, tedy gdy giaurzy przełamali odcinek Ibrahima
[…], ona porzuciła swoje stanowiska i pierzchnęła. Na ten widok
ustąpił też prosty żołnierz jazdy i lewendowie. Przy świętej chorągwi
zostało tedy oprócz dowódców, członków dywanu i służby [serdara]
tylko bardzo niewiele pospolitego żołnierza i lewendów, natomiast
piechota i jazda giaurów, zajmująca przestrzeń mierzącą wzdłuż i
wszerz prawie godzinę drogi, płynęła i nadciągała niby szarańcza.
Całe wojsko zgromadziło się przeto przy świętej chorągwi, ale z
[każdej] dwudziestki podwładnych [serdara] nie pozostało przy nim
[nawet] pięciu, bo wszyscy porzucili go i odeszli. W sumie wokół świętej
chorągwi zostało tylko pięć lub sześć tysięcy ludzi. [Sam] jegomość
serdar prześwietny siedział na stołku z łukiem w ręku i puszczał
strzały, a wołając:
– <Nie porzucajcie [mnie]!> zagrzewał znajdujących się [przy nim]
ludzi do walki. Jaka jednak mogła być korzyść z tego, skoro giaurzy
59
uformowali się na kształt rogów byka, a jedno ich skrzydło poszło i
wjechało do Wiednia, drugie zaś skrzydło wdarło się do monarszego
obozu wojska, jemu natomiast wojska już nie zostało, a i pora już była
między popołudniem a zmrokiem i wieczór był niedaleki?
W końcu Amdża Hasan aga powiedział do [serdara]: <Proszę cię,
jedźmy! Postaraj się wyprowadzić cało świętą chorągiew i żołnierzy
muzułmańskich, bo już wszystko stracone! Jeśli więc teraz, od czego
niech nas Ałłah uchowa, pozwolisz giaurom zdobyć świętą chorągiew,
to aż do Sądu Ostatecznego [ludzie] będą nas przeklinać!> [Serdar
prześwietny], płacząc, wlazł na stołek, na którym siedział, zaś Amdża
Hasan aga ujął go pod jedną rękę, dżebedżibaszy Sijawusz pasza pod
drugą rękę [i tak wsadzili go na konia]. Potem zostawiono wszystkie
armaty oraz zapasy prochu i kul, jakie tam miano, oraz wycofano się
do obozu wojsk monarszych.
Giaurzy, nie burząc porządku swych szyków, pod wtór armat i
rusznic szli do przodu krok za krokiem. Ścigali nas jednak wówczas
madziarscy katonowie i polscy zuchwalcy w oddziałach po stu,
dwustu albo i więcej, ale lewendowie serczeszmego i inni bohaterzy
stawiali im czoła i odpędzali ich.
W ten sposób dotarto do obozu. Zatarasowawszy przejście między
namiotami lewendowie oraz agowie pałacowi […], zabarykadowali się
za skrzyniami skarbca, sam on zaś ponownie zasiadł na stołku.
Chorągiew giaurów uderzyła potem na skrzynie skarbca, ale
strzelbami i gołą szablą odpędzano ich od [owych] skrzyń. Prawie pół
godziny trwała taka walka, a kiedy pod namiot bociani podeszły
hurmem wszystkie hufce giaurów z artylerią, ustawiono się w szyki
jeden za drugim i zatknąwszy po zewnętrznej stronie skrzyń wiele
chorągwi, oszańcowano się [poza nimi]. [Wtedy to] pozwolono grabić
skarbiec, ale komu tam były w głowie pieniądze!
Słowem, cały obóz zapełnił się giaurami, a wolna od nich została
jedynie okolica owej góry. Poczynali zaś sobie giaurzy z taką
roztropnością, że zupełnie nie naruszyli swojego ordynku ani się też
nie brali do grabieży, a tylko szli jak te mrówki oraz prażyli z armat i
rusznic. Źle by zaś było, gdyby się nie byli poruszali z taką
oględnością! Ale Bóg pełen chwały i Najwyższy przez wzgląd na świętą
chorągiew Posłannika tchnął w serce giaurów lęk [tak jak ongiś] na
polu pod Mohaczem i na równinie Krisztus w pobliżu Egeru. Powiadając [tedy do siebie]: – <Jest w tym chyba jakowyś fortel turecki wymierzony przeciwko nam!> – nie rozpuszczali oni swoich szeregów ani się
też niczego nie tknęli. Noc tę aż do czasu po wschodzie słońca spędziła
ich jazda na koniach, a piechota przestała na nogach. Rozesłali oni
60
też jeźdźców na cztery strony i sprawdzili, [jak mają się rzeczy], a
[dopiero] po otrzymaniu relacji o tym pozwolili na grabież skarbca.
Powróćmy do naszego tematu. [Otóż] podczas gdy [tamci]
dobierali się do skrzyń ze skarbem, nastał już wieczór, toteż
pozwolono wygłosić wezwanie do modlitwy i wezwanie takie zostało
też wygłoszone. Ale przedpola owej góry zaroiły się od giaurów, a [do
tego] rozeszła się wtedy pogłoska, jakoby giaurzy siedzący w zamku
Jawarynie i król siedmiogrodzki zjednoczyli się i podcięli mosty,
przeto wszyscy stracili jakąkolwiek nadzieję i zwątpili o możliwości
ocalenia się. Jednakże ja, nędzny, żadnej obawy w swoim sercu nie
czułem, tym zaś, którzy opowiadali [takie rzeczy, mówiłem]:
– <Da Ałłah, że się to okaże nieprawdą! Przecież Jawaryn leży o
33 godziny od Wiednia, a od tego zdarzenia upłynęło ledwie cztery czy
pięć godzin. [Za ten czas] nawet ptak żadnej wiadomości nie potrafiłby
przynieść!> Po takich moich słowach ludzie, utraciwszy już rozeznanie
w rzeczy, różnie gadali – jedni płakali, inni znowu nawzajem się
rozgrzeszali ze swoich win. W końcu odśpiewano wezwanie do
modlitwy wieczornej, a potem, wobec wielkiego naporu giaurów,
skupiono się wokół świętej chorągwi i stano w miejscu.
Powiedzieć do prześwietnego serdara: – <Proszę, jedźmy!> nikt
się nie odważył, sam on pragnąc śmierci, odejść nie chciał. Amdża
Hasan aga dwukrotnie przemawiał do niego głosem łagodnym, ale on
lekkomyślnie odmawiał. Na koniec [ten] z płaczem i lamentem, rwąc
sobie ręką brodę, zawołał do niego:
– <Och, synu! Och, mój sułtanie! Czyż można stawić opór teraz,
kiedy już wszystko stracone? To właśnie przez twój upór doszło do
tego! Teraz jeszcze rozeszła się ponura pogłoska o mostach... Tyś jest
duszą wojska – jedźmy, jeśli łaska! Jeśli, od czego niech Ałłah broni,
dasz giaurom zdobyć świętą chorągiew, aż do Sądu Ostatecznego będą
nas [ludzie] przeklinać!>
Wtedy serdar powstał z płaczem i wlazł na stołek, a ujęty pod
jedną rękę znowu przez Amdża Hasana agę, a pod drugą przez
Sijawusza paszę, dosiadł konia i ruszył przez jar na krańcach obozu.
Będąc w jego połowie zsiadł, aby [odprawić] modlitwę wieczorną, a
potem, gdy z Amdżą Hasanem agą i Sijawuszem paszą oraz jeszcze
kilkoma innymi ludźmi już odprawił namaz, dano mu pod siodło
rączego konia. W tym momencie] straciłem go [z oczu] i o tym, co było z
nim aż do jego przyjazdu pod Jawaryn, już się nie dowiedziałem”142.
142
Abrahamowicz, Dżebedżi Hasan Esiri, s. 225-230.
61
Dalsze wiadomości tego autora o bitwach i losie paszów wziętych
do niewoli, są niedokładne, bo tego nie był już świadkiem naocznym143:
„Król polski zaś nadciągnął sam we własnej osobie, mając prócz
innego wojska jeszcze 16 tysięcy żelaznej jazdy. Jak się już wyżej
wspomniało, pod Wiedniem on pierwszy popędził konia na
muzułmanów i dobył szabli, zaś następnego roku, podczas oblężenia
Ujvaru i wydarzeń pod Parkanami narobił złego o tyle, że najwięcej ze
wszystkich on dał pomocy i wsparcia [Niemcom] tudzież zagarnął
wielu jeńców. Jak wszystkim wiadomo, wziął on do niewoli również
wezyra Mustafę paszę […], którego też potem zawiózł do swojego kraju.
Dla dopełnienia obrazu bitwy i klęski, poznajmy jeszcze kilka
fragmentów z pism innych kronikarzy, zwłaszcza Silahdara144.
‘”Giaurzy doszli do palanki [fortu], która leżała za górą i stamtąd
wysłali swoje zakute w żelazo oraz połyskujące różnymi odcieniami
błękitu, ustawione w bojowym ordynku wojsko piesze i konne, które
pokryło owo wzniesienie niby czarna chmura. Jedno ich skrzydło
kończyło się na brzegu Dunaju, naprzeciwko Wołochów i Mołdawian,
natomiast drugie skrzydło pokrywało wzgórze i nizinę aż po ostatnie
pozycje wojska tatarskiego. W takim to ordynku w kształcie rogów
byka spływali oni – niby czarna smoła, która niszczy i pali wszystko
co napotka na swej drodze – z niecnym zamiarem okrążenia
muzułmańskich gazich [jazdy] […].
Później giaurzy wysłali swoje wojska ustawione w ordynku niby
rozjuszone świnie, przodem piechotę z kozłami hiszpańskimi, a w ślad
za nią jazdę. Muzułmanie już nie potrafili się utrzymać […].+++
Jednakże napór giaurów przybierał na sile, walka i bitwa stawała
się coraz sroższa, a po jakich pięciu czy sześciu godzinach giaurzy
zaczęli siać istny deszcz kul z armat i rusznic. Wtedy to zmiarkowano,
że wszystko już stracone, a morze nieszczęścia sięga już ponad głowy.
Liczne jak gwiazdy wojska muzułmańskie znajdujące się u boku
serdara, [ciągle jeszcze] bijąc się i walcząc, pierzchły wówczas.
Większość ich, zdjęta troską o swe dobytki i dusze, rzuciła się ku
swoim namiotom. Także wielki serdar wraz z najbliższą służbą wśród
nieustającej walki dostał się ze świętą chorągwią do swojego namiotu.
Tamże, s. 231. Wymienione bitwy miały miejsce w tym samym 1683 r.; wziętych do
niewoli pod Parkanami 2 paszów nie król zawiózł do polski lecz S. Jabłonowski.
144
Silahdar trzykrotnie wymienia nazwisko Sobieskiego, dz. cyt. ss. 142, 155, 189.
143
62
Rychło potem również nieprzyjaciele wiary doszli do namiotów w
obozie wojsk monarszych i w pewnym miejscu wdarli się do nich […].
Kiedy nieprzyjaciele wiary dotarli do namiotu bez ścian i zatknęli
na skarbcu swój sztandar, wielki serdar, ożywiony nowym zapałem,
podjął tam z pewną liczbą swej świty i paszów zaciekłą walkę i z
dzidą w ręku kilkakrotnie nacierał na giaurów. Jego sekretarz
Chorwat Ali efendi oraz wielu jego agów i paź pokojowy poniosło
wówczas śmierć męczeńską lub odniosło rany, a jego arnawucka
piechota w czerwonych napierśnikach została wytrzebiona do szczętu.
W walecznym uniesieniu swoim wykazywał asaf [wezyr]
bohaterstwo przechodzące już w lekkomyślność. – <Lepiej umrzeć, niż
dzień dzisiejszy oglądać!> – wołał i pragnąc zasłużyć sobie na miano
męczennika ani się nawet nie ruszył z tego miejsca. […].
Wojsko znajdujące się przy wielkim serdarze [wezyrze] zobaczyło, że
nieprzyjaciele wiary nacierają z obu stron i biorą górę, tudzież ujrzało,
że wojska muzułmańskie zaczynają pierzchać, a przeto i tam [przy
wezyrze] zabrakło ludziom silnej woli do bitwy i walki.
W momencie gdy pośród rozpoczynającego się pogromu pojawiły się
takie oznaki załamania, król polski ruszył na świętą chorągiew.
Wielki serdar dosiadł wtedy konia, a po jego prawicy i lewicy stanęły
w pełnej gotowości jego świta oraz formacje sipahiów i silahdarów […].
[Po zaciętej walce], Wielki serdar ujął tedy świętą chorągiew, a gdy
ludzie, znajdujący się u jego boku, również zwrócili cugle swej woli
prosto ku Jawarynowi, wówczas na półtorej godziny przed zachodem
słońca ruszył w drogę przez tylną bramę swoich namiotów.
Również piesze i konne wojska muzułmańskie, które porzuciwszy
cały dobytek zabrały jedynie to, co miały lekkiego, zbolałe i zasmucone poszły za jego przykładem i pojechały razem z nim, unosząc
jedynie głowy i lejąc krwawe łzy. Cały skarb wielkiego serdara i
wszystkie jego rzeczy także pozostały w jego namiocie, uratowano
bowiem z nich bardzo niewiele — to tylko, co się zmieściło w zanadrzu
albo pod pachą. Pozostały na miejscu i przypadły w udziale ludowi
skazanemu na piekło również armaty małe i wielkie w liczbie blisko
300, tudzież nieskończone zasoby prochu i kul, skarb monarszy i
namiot służący za skład — słowem, wszystkie bogactwa, dobytki i
cenne klejnoty, jakie się tylko znajdowały w obozie wojsk monarszych.
Natomiast przeklętnicy z nieszczęsnego taboru podzielili się na 2
części. Jedna ich część nadciągnęła brzegiem Dunaju i wkroczyła do
zamku oraz zajęła okopy, zaś druga poszła i obsadziła obóz wojsk
monarszych.Ludzi słabych, których znaleźli w okopach, jednych
wymordowali, innych zaś wzięli do niewoli, a blisko 10 tysięcy takich,
63
którzy nie zdołali ujść, bo podczas walk w okopach pochorowali się i
zanie[mogli bądź też zostali ranieni i kontuzjowani [pociskami] z
armat, rusznic i moździerzy lub kamieniami oraz potracili ręce i nogi
– w jednej chwili wyrżnęli szablami. Uwolnili także z więzów i
oswobodzili tysiące własnego jasyru, jaki znaleźli, wszelakiego zaś
dobra i rzeczy posiedli ilości takie, że nie da się tego opisać. O pościg
za wojskami muzułmańskimi wszakże nie dbali. Gdyby zaś nie to,
byłoby ciężko. Porażka i przegrana […] była to przeogromna, klęska
taka, jaka od powstania państwa [osmańskiego] nigdy się nie
wydarzyła […]”145
Defterdar Sary Mehmed zna powody pretensji polskiego króla:
„Cesarz przebrzydły i niecny […] prosił o przysłanie na pomoc nieszczęsnego wojska, wówczas król polski – ten, z którym zawarte były
pakta i pokój, bo przyciśnięty koniecznością zwrócił się był wprzódy
do Progu, Przybytku Szczęścia, z pilną prośbą w tej sprawie, ale
któremu, choć pozornie stał się przyjacielem, pozostał nadal w pełnym
niegodziwości sercu wielki guz z powodu tego, iż dzięki ogromnej
pieczy szachinszacha, wydarto przedtem z ręki jego zamek Kamieniec
tudzież ziemie Ukrainy i Podola, i który zawsze szukał sposobności i
czekał na przyzwolenie [aby te straty odzyskać] – jako pierwszy ze
wszystkich naruszył pokój z Wysokim Państwem i razem z pogrążonym
w błędach swym wojskiem, którego przygotował tyle, na ile go tylko
stać było, dotarł do wojska cesarskiego i połączył się z nim; że wreszcie również inni giaurzy starając się przyjść [cesarzowi] z pomocą –
jedni pieniędzmi, inni ludźmi – doszli już do niedalekich okolic”146.
b/ Zwycięstwo Sobieskiego i klęska Kara Mustafy
Opisy bitwy. Relacje o bitwie pod Wiedniem (i Parkanami) napisało
wielu historyków. Gdy jednak bierzemy je do ręki, to poza nielicznymi
rzeczowymi opracowaniami specjalistów, łatwo spotykamy takie, które
nie zawierają obiektywnej relacji o królu Sobieskim i jego zwycięstwie, a
także o poniesionej klęsce przez Kara Mustafę. Przyczyny tego mogą
być różne, poczynając od nieznajomości przedmiotu czy powtarzania za
innymi nieścisłości i błędów. Jednak oprócz takich, są też autorzy,
którzy mają swoje założenia i świadomie pomijają historyczne źródła.
Czynią to zwykle z przyczyn podanych już we wstępie tej publikacji:
145
146
Abrahamowicz, dz. cyt., Silahdar, s. 161-164.
Tamże, Defterdar Sary, s. 293-294.
64
Sytuacja jest dziś taka, że wielu autorów – także włoskiego filmu:
„Bitwa pod Wiedniem” – obok prawdziwych, podaje też wiadomości
błędne, zmyślone „fakty” i mylne opinie o św. o. Papczyńskim, czy o
królu Janie III Sobieskim. Zwykle dochodzi do tego wtedy, kiedy mają
na uwadze jakieś własne założenia, swój cel światopoglądowy czy
polityczny, handlowy czy artystyczny itd. Gdy widzą możliwość
dojścia do swego celu na skróty, mogą wtedy nawet nie dbać o
prawdę, o ukazanie rzeczywistości”.
Weźmy pod uwagę choćby wspomniany film „Bitwa pod Wiedniem”.
To oczekiwane kosztowne włoskie dzieło budziło nadzieję, że dla
nowych pokoleń młodzieży, będzie świetnym narzędziem do poznania
jednego z największych historycznych wydarzeń, które ocaliło
chrześcijańską Europę. Gdy jednak jesienią w 2012 r. film wszedł na
ekrany, przyniósł zawód i spotkał się z dużą krytyką. I słusznie. Bo nie
tyle dla zwiększenia walorów artystycznych, czy atrakcyjności filmu i
wagi zwycięstwa pod Wiedniem, ile dla wprowadzenia widza w mroki
„New age”, jego twórca odszedł od faktów historycznych. Tego nie da
się usprawiedliwić przysłowiową „licentia poetica”, czy wyjaśnieniem,
że to film przygodowy, gdy takim nie jest. Zostały bowiem dokonane
zmiany istotne, niezgodne z historycznym zapisem i faktycznym
wydarzeniem z 12 września 1683 r. pod Wiedniem, z udziałem znanych
już światu protagonistów. Zwróćmy uwagę choćby tylko na dwie sprawy.
Od początku akcji głównym bohaterem w tym filmie wydaje się być
raczej Marek z Aviano z „wilkołakiem”, niż wódz naczelny król Jan III
Sobieski. Twórca filmu sięga do przeszłości rodziny Marka z Aviano, do
jego krewnych, by stworzyć legendę. W niejasnych okolicznościach snu
czy wizji stara się widzom skojarzyć Marka z mrocznym światem
zmarłych. Od zabitego niegdyś przez muzułmanów dziadka otrzymuje
on prawdziwy miecz o nadzwyczajnych właściwościach, a potem od
swojego ojca również magiczny amulet w postaci wilczego kła.
Wypowiedź matki o sposobie odbywania przez niektórych zmarłych
pokuty, służy tu za komentarz. Odtąd w swoim życiu, a dokładniej w
czasie zagrożeń ze strony tureckich Osmanów, Marek będzie miał
skuteczną pomoc wilkołaka. Po zwycięskiej bitwie pod wodzą króla
Sobieskiego, zasłużony wilkołak ukaże się o. Markowi po raz ostatni, by
po dobrze wypełnionym zadaniu, jako już oczyszczony pokutnik
definitywnie zejść z pola widzenia i powrócić do stanu swego
pośmiertnego bytowania.
Marek z Aviano, to kapłan z zakonu kapucynów, pobożny mistyk,
cieszący się sławą cudotwórcy, gorliwy duszpasterz i czciciel Matki
Bożej, ceniony spowiednik, ojciec duchowny i kaznodzieja oraz
65
dyplomata na usługach papieża Innocentego XI. Tylko kilka lat
wcześniej (2003) od o. Papczyńskiego (2007), został nieomylnym
dekretem św. papieża Jana Pawła II ogłoszony błogosławionym.
Wiadomo, że Kościół po dokładnie przeprowadzonym procesie
beatyfikacyjnym wynosi na ołtarze tylko rzeczywistych czcicieli Boga.
Nie może więc być mowy, żeby o. Marek z Aviano z jednej strony był
świątobliwym i gorliwym sługą Bożym, a z drugiej – otwarty na
„bałwochwalstwo”: na mroczny świat zmarłych, na magię, astrologię
czy pogańskie jasnowidztwo. Jest to chybiony pomysł filmowca
niezgodny z prawdą historyczną, z rzeczywistością.
Rola bł. o. Marka z Aviano wobec cesarza Leopolda I była trochę
podobna do tej św. o. Stanisława Papczyńskiego wobec króla Jana III
Sobieskiego. Próba skojarzenia go ze światem magii, jest więc nie tylko
błędną fikcją, lecz jednocześnie zabarwia bajkowością i groteską całe
wydarzenie pod Wiedniem, które było kolosalnym realnym zwycięstwem
sił sprzymierzonych, pod wodzą króla Jana III Sobieskiego, nad potęgą
turecką osmańską. Tymczasem widzowi pokazuje się sukces króla,
osiągnięty z pomocą o. Marka wspieranego przez wilkołaka. W źródłach
historycznych nie znajdujemy takiego wątku, nawet jako legendy.
Następny moment. Przed bitwą została pokazana w pałacu w Linz
scena narady cesarza z jego ministrami, na której w jakimś momencie
pojawia się też Sobieski. W toczonej dyskusji, pewny siebie król,
impulsywnie domaga się stanowiska naczelnego wodza, legitymując to
swoim planem ataku od strony wiedeńskiego lasu, jako istotnym
elementem, pozwalającym mu na danie cesarzowi gwarancji zwycięstwa.
Ta wiadomość też jest fałszywa. Przed bitwą król w ogóle nie
spotykał się z cesarzem. Zajęty wojskiem, nie miał czasu jeździć do
Linz. W dialogu na odległość i powierzaniu funkcji naczelnego wodza,
pośredniczył delegat papieski, o. Marek z Aviano. O strategii bitwy i
nominacji naczelnego wodza Sobieski rozmawiał 3 września z
generałami w Stettelsdorf, ale pod nieobecność cesarza (decydenta).
Gdy niektórzy twierdzili, że cesarz jedzie i sam będzie naczelnym
wodzem, o. Marek stanowczo temu przeczył.
Sobieski tak o tym pisze 9 września 1683 r. do swojej żony147:
[O. Marek] „Był u mnie na tamtej stronie Dunaju na audiencji więcej
niż pół godziny; powiadał, co mówił z cesarzem prywatnie, jako
przestrzegał, napominał, pokazował dlaczego P. Bóg te tu karze kraje.
Na wojnę jemu samemu iść ani się tu zbliżać nie kazał i kiedy wczora
147
Zob. Listy do Marysieńki, w: wyd. Leszka Kukulskiego, Warszawa 1970, s. 514.
66
rozgłoszono, że cesarz jedzie, że mu gospody w Tulnie rozpisują, on się
tylko uśmiechał, a głową pokazował, że nie”.
Również za główną rękojmię zwycięstwa Sobieski nie uważał jakiegoś
elementu swojej strategii ataku („swej sztuczki”), ale liczył na pomoc
Boga. Znał on historię o walce z wrogami z Bożą pomocą, bo powoływał
się na Boga, na „Pana Zastępów”, jako decydującego o zwycięstwach i
klęskach. Uczył też o tym św. o. Stanisław jako ojciec duchowny:
„Rozważ, że wcale nie powinieneś się trwożyć, choćby przeciw tobie
powstawał nawet cały świat i piekło […]. Ale tylko w Nim pokładaj
ufność, w Bogu który za ciebie walczy. Nie pokładaj jej w tysięcznych
swoich sztuczkach, ale postępuj tak, jak to czynili ci, którzy, stając do
boju mówili: <Oni w wozach i koniach pokładają nadzieję, my zaś w
imieniu Pana>. W tym właśnie, imieniu zwyciężysz każdego wroga,
mając tarczę wytrwałości i używając miecza modlitwy”148.
Król, jako człowiek wierzący i prawy, mówił kogo prosi o pomoc, a po
zwycięstwie – jak wiemy – wyrażał swą wdzięczność Wszechmocnemu
„Panu Zastępów”; dziękował Bogu śpiewając „Te Deum”, zachęcał też do
dziękczynienia innych. Postawa króla świadczyła o jego wielkości, bo
słusznie oparł się na istniejącej największej potędze, na Bogu.
Tę postawę króla doceniał dowodzący armią cesarską książę Karol
Lotaryński, który bliżej poznał Sobieskiego już wtedy, kiedy ubiegał się
z nim o tron polski. Teraz – jeszcze jakiś czas przed bitwą – w liście do
wielkiego hetmana koronnego Stanisława Jabłonowskiego nalega na
pilne przybycie odsieczy, uwypuklając znaczenie obecności króla jako
istotne: „Proszę również króla, by przyszedł nam z odsieczą. Sama
jego obecność znaczy tyle, co przybycie całej armii”149.
W podobnym duchu współdziałał z królem o. Marek z Aviano, modląc
się o zwycięstwo, a także podczas bitwy błogosławiąc krzyżem walczących. Uważany za mistyka twierdził, że w czasie bitwy widział Ducha
Świętego w postaci białej gołębicy, który przybył by wspierać króla150.
Gdy widzimy, że twórca filmu powołuje się na „fakty”, których nie
było i na inny powód zwycięstwa niż znany był królowi i jego otoczeniu,
to możemy być pewni, że taki spektakl nie przybliża widzom prawdy o
wiedeńskim zwycięstwie lecz prowadzi ich na manowce.
Podtekst światopoglądowy. Wiele opisów wiedeńskiego zwycięstwa,
podobnie jak ten film, obfituje w pominięcia, nieścisłości i błędy.
Papczyński, Wejrzenie w głąb serca, Warszawa 2008, s. 219, §2.
Por. Z. Wójcik, dz. cyt., s. 224.
150
List do królowej z 13 września; a także M. Kraus, Historia Polskiej Prowincji, dz. cyt. s. 609-610.
148
149
67
Poznajmy więc zasadnicze źródło tych mankamentów. Łatwo możemy się zorientować, że zaczęły się one pojawiać od czasu pilniejszego
zwrócenia uwagi na historię Sobieskich i zachodziły najczęściej na tle
światopoglądowym i politycznym. Powstałe braki i błędy bywały z kolei
powielane – bez należnej weryfikacji i korekty – przez następnych historyków, może nawet myślących, że opierają się na pracach krytycznych.
Wiadomo, że sprawy Jana Sobieskiego i jego żony Marysieńki – ich
wzajemnej miłości – nagłośnił lekarz, pisarz, krytyk literacki i teatralny,
Tadeusz Boy Żeleński. Podjął się on badań niedocenianych listów króla
Jana III Sobieskiego i jego żony, wykazał ich wartość literacką i
opublikował. Można by to uznać za inicjatywę cenną, jednak należy
zwrócić uwagę, że Boy Żeleński, członek wolnomularzy (masonów) i
zwolennik naturalistycznej psychologii Freuda, kierował się światopoglądem ateistycznym151. Swym myśleniem i postawą życiową różnił się
więc istotnie od Sobieskiego, który był człowiekiem wierzącym, kierującym się w życiu i działaniu światopoglądem religijnym katolickim.
Choć śledząc ludzkie dzieje, możemy niejednokrotnie w jakimś
momencie historii dostrzec obecność również ateistów, jednak od
pojawienia się na ziemi człowieka, aż do dziś, żaden z nich nie podał
przekonującego dowodu na nieistnienie Boga. Nie musimy się temu
dziwić, bo nikt nie może dowieść czegoś, co jest niezgodne z prawdą, z
rzeczywistością. Od tysięcy lat ten problem ukazuje nam Pismo święte:
„Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga; z dóbr
widzialnych nie zdołali poznać TEGO, KTÓRY JEST; patrząc na dzieła,
nie poznali Twórcy” (Mdr 13,1-9).
„To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, bo Bóg
im to objawił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego
przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne
dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1,19-21}.
Każdy człowiek ma jednak wolną wolę. Może dokonywać wyborów i
podejmować decyzje nawet wbrew oczywistości i słuszych, obiektywnych argumentów. Może więc wyznawać swoją „laicką wiarę”, opartą na
fałszywej ideologii. Toteż jeśli Boy Żeleński przeczył istnieniu
osobowego Boga, lub Go ignorował, była to sprawa jego wyboru. Gdy
jednak pisał o wodzu i królu Janie III Sobieskim, powinien ukazać go
takim, jakim faktycznie był i nie wprowadzać nikogo w błąd. Bo
zadaniem, podjętym przez Boya nie było ukazanie czytelnikom swego
światopoglądu, ale prawdziwego Sobieskiego, jego pism, życia i czynów.
151
Por. Internet, encyklopedia Vikipedia.
68
Król był realistą i z powodu jakiejś ideologii, czy czyjegoś błędnego
poglądu, nie był gotów pomijać lub zaprzeczać istnienia duchowej i
nadprzyrodzonej rzeczywistości. Będąc pewien, że ma do czynienia z
Bogiem, z TYM KTÓRY JEST, z najwyższą Inteligencją, Pełnią bytu i
Stwórcą wszystkiego, z największą Potęgą podtrzymującą wszystko w
istnieniu i aktywności oraz decydującą o losach świata – całe swe życie i
działanie oparł na Nim. Z listów króla dowiadujemy się, że do Boga się
modlił, zanosił prośby, adorował Go, uczestniczył we Mszy św., słuchał
kazań, korzystał z sakramentów świętych itd. Gdy więc Boy Żeleński
ukazywał króla, to nie powinien ignorować rzeczywistości, w jakiej król
faktycznie żył i działał. Fałszywy jego obraz nikomu nie był potrzebny.
Jednakże Boy Żeleński, będąc nadgorliwym rzecznikiem swego
światopoglądu, nie zdecydował się na pokazanie króla prawdziwego, w
oparciu o źródła historyczne, o wydawane właśnie przez siebie listy
Sobieskich i inne dostępne dokumenty. Kierując się swoją ateistyczną
ideologią, zrezygnował z ukazania prawdy. W komentarzach pomijał
świadectwa Sobieskiego jako człowieka wierzącego, kochającego Boga i
pokładającego w Nim nadzieję. Nie podawał świadectw króla, który
prowadząc walki, prosił z ufnością Boga o pomoc, o zwycięstwa, a po ich
uzyskaniu dziękował Mu za nie152. Nie przytoczył też jego zdania o
istotnej przyczynie zwycięstwa pod Wiedniem, jak i wierzących w Allaha
muzułmanów, o głównych powodach poniesionej przez nich klęski.
Leszek Kukulski – następny wydawca listów Sobieskiego – pisze, że
„Boy jako specjalista od literatury, „odtworzył dzieje romansu
niezwykłej pary kochanków”. A o wydaniu listów mówi, że „zamiast
pomnikowej edycji czcigodnego zabytku piśmiennictwa, sporzadzono
obszerny wybór przeznaczony do czytania”; że „Listy są pamiętnikiem
miłości, więc zachowano w nich wszystko, co jest w nich słownym
wyrazem uczuć”; i że również „poprzez najrozmaitsze zabiegi komentatorskie usiłowano do minimum zmniejszyć dystans, jaki współczesnego
czytelnika dzieli od tekstu powstałego przed laty trzystu”153.
Boy Żeleński, zajął się więc listami Sobieskich, ze względu na ich
wartości literackie i „odtworzył jako dzieje romansu”. Kierując się
obranym aspektem: pod takim kątem dokonał wyboru listów i wydał je
drukiem. Gdy więc następny wydawca listów, Leszek Kukulski, o tym
nas informuje, to jednocześnie dodaje, że „Pewne trudności wynikają z
kształtu, w jakim listy Sobieskiego dotarły do naszych dni”; że
152
153
Por. J. Wójcik, dz. cyt. , s. 212, (np. po zwycięstwie pod Chocimiem).
Wyd. L. Kukulski, Listy do Marysieńki, s. 9.
69
„znamy je przecież nie wszystkie, a z zachowanych tylko część z
całości, resztę w mniejszych lub większych urywkach”154.
Nie można więc uważać wydania listów Sobieskiego przez Boya za
obiektywne i wierne, skoro zostało dokonane z pomijaniem tekstów a
nawet całych listów i gdy stanowił je wybór dokonany i opracowany
przez niego pod specjalnym kątem i dostosowany do mentalności
współczesnego mu czytelnika155.
Informacja Kukulskiego, że „Sobieski jest znakomitym prozaikiem,
więc starano się nie pominąć niczego, co go pod tym względem
charakteryzuje”, pozwala nam pojąć dlaczego mimo manipulacji Boya,
mało ucierpiała oryginalna postać tekstu wybranych pism. – Bo do jej
zachowania przyczynił się styl literacki. Uznano, że wspaniałego stylu
nie należy zmieniać. Dzięki temu możemy nawet w tych wybranych
przez Boya pismach znaleźć więcej, niż to, co on proponuje.
W komentarzach Boya, do wybranych przez niego listów Sobieskiego,
widać przemożną tendencję do stosowania zabiegów, jakich wymagał
światopogląd laicki, ateistyczny. Choć więc, jako wydawca, dość wiernie
przekazał wybrane teksty listów, to przecież on decydował o ich
wyborze czy pominięciu, a w komentarzach opuszczał lub pozostawiał w
cieniu religijną i nadprzyrodzoną motywację życia i działania Sobieskich, a także zastępował ją laicką, naturalistyczną. To już ukazuje nam
jego „Zamiast wstępu”, zamieszczone na początku wydania Kukulskiego156. W nim Boy z przesadą mówi o wpływie naturalnej miłości
Sobieskiego do żony, na wszystkie jego sukcesy życiowe i zwycięstwa.
Choć Sobieski poświęca wiele miejsca i roli emocjonalnej miłości, to
jednak można zauważyć, że jednocześnie dostrzega jeszcze większą
wartość i znaczenie miłości duchowej, nadprzyropdzonej. W życiu
Sobieskiego i Marysieńki, motywy ich działania na co dzień były różne,
a nie tylko naturalna miłość emocjonalna. Na Marysieńkę miała duży
wpływ królowa Maria Ludwika, wykorzystująca ją jako narzędzie do
prowadzenia profrancuskiej polityki. U Sobieskiego dostrzega się też i
inne, ważniejsze odmiany miłości, jak umiłowanie Boga i miłowanie
Ojczyzny. Były wreszcie różne okresy w ich życiu, w których nie można
się dopatrzeć istnienia emocjonalnej miłości: czasy ich rozłąki wskutek
chorób i innych przyczyn, oraz okresy kryzysów małżeńskich, z powodu
sugerowanych Marysieńce przez jego wrogów podejrzeń, oszczerstw i
oskarżeń męża o zdradę małżeńską,.
Tamże, s. 10.
Tamże, Wprowadzenie, s. 19-22.
156
Zob. Listy Sobieskiego do Marysieńki, w wydaniu Leszka Kukulskiego, s. 58.
154
155
70
Sobieski dobrze rozumiał obowiązek miłowania Boga, Ojczyzny i
rodziny. Gdy żona z przesadą poczęła zabiegać o wyłączność jego
miłości dla siebie i w tym celu zanosiła do Boga modły, wcale go tym
nie ucieszyła. W odpowiedzi na jej nalegania pisze żeby temu dała
spokój i przypomniał jej, że na pierwszym miejscu znajduje się
obowiązek miłowania Boga i pełnienia Jego woli, co przekładało się
również na obowiązek miłowania i obrony Ojczyzny, Kościoła i Europy.
Tego też oczekuje i domaga się od niej. Pisze 24 września 1683 r.:
„Woli Bożej powinniśmy się cale poddać i o to Go tylko prosić, co
jest z Jego upodobaniem. Przez tegoż tedy Pana Boga, do którego Wć
moje serce obracasz tę swoją modlitwę, proszę, aby temu dać pokój, a
prosić Go, aby się we wszystkim stała i działa Jego święta wola.
Inaczej się nie uspokoję, aż to Wć moje serce wprzód dla Pana Boga, a
potem dla mnie uczynisz”157.
W chwilach, gdy traciła do niego zaufanie, odsuwała się od pożycia
małżeńskiego i nie okazywała mu emocjonalnej miłości, trudno dostrzec
jej pozytywny wpływ na jego czyny. Wskutek tego, że z uporem
powtarzała mężowi oszczercze zarzuty i odsuwała się od pożycia
małżeńskiego, można by raczej dopatrywać się wpływów negatywnych.
Faktycznie, pojawiały się wtedy poważne myśli o rozwodzie.
Boy pisze: „I znów rozłąka: młoda pani jedzie do Paryża ku rozpaczy męża, który wyładowuje swoją furię miłosną w czynach wojennych
tym razem przeciw prawdziwemu wrogowi. Poprzez te lamenty miłosne
słane z obozu do Francji czujemy wzrastającego bohatera158.
Tak wygląda bajka Boya o „miłosnej furii” Sobieskiego i o jej
owocach. Natomiast Sobieski w tym czasie nie robi wrażenia zrozpaczonego, kierującego się furią, gdy w liście do niej 6 XI 1671 r. z pewnym
humorem pisze: „Piszesz Wć, że mój list był zimny, alem się i ja
Waszecim nie sparzył. Znać, że i we Francji mrozy wcześnie zaczęły”.
Przecież nie wyjazd żony do Paryża i „miłosna furia”, lecz ciążące na
Sobieskim obowiązki decydowały, że musiał toczyć walki w obronie
Rzeczypospolitej. Natomiast „pomoc” żony, czego Sobieski specjalnie
nie podnosi, bywała czasem problematyczna, bo zostawiała mu strapienia i głębokie rany. Pisze: „Te dwa listy Wci […], tak mię utrapiły, że
przyjść do siebie nie mogę, i podobno ta rana, którą mi w serce moje
zadały, do śmierci nie będzie zagojona”159.
Kukulski, dz. cyt., List Sobieskiego z 24 września 1683 r. s. 540.
Kukulski, dz. cyt., s. 67: „Zamiast wstępu” (jego autor: Boy Żeleński).
159
Tamże, List z 29 lipca 1671 r, s. 394.
157
158
71
W świetle faktów i wypowiedzi króla, myśl o pomocnej miłości
Marysieńki w bitwach, można by nieraz uznać za kpinę. Taki problem
pojawia się np. przed bitwą pod Wiedniem160 i po niej, ale też i
wcześniej, podczas walk pod Żurawnem. Sobieski mówi tam o pomocy
żony, ale danej nieprzyjacielowi. Bo w chwili wyruszania do bitwy,
otrzymuje od niej już drugi list, zarzucający mu niewierność małżeńską
i kończący się groźbą odejścia. Tak jej wtedy odpisuje:
„Wć moja jedyna pociecho, nibyś była w zgodzie z Imbraim paszą,
boś mię milion razy bardziej poturbowała listem swym powtórnym,
niżeli jego wszystkie potęgi, a tak się jeszcze zdarzyło, że mi na koniu
ten list oddany, kiedy i nasze i nieprzyjacielskie do szyku wychodziło
wojsko. Uważ tedy Wć moje jedyne serce, jeżeli to nieprzyjacielowi nie
wielki w tym liście przybył sukurs, bo szczęście wielkie, żem z konia
nie spadł albo że mi się jeszcze co gorszego nie stało, te ostatnie listu
czytając słowa: <Żegnaj, może na zawsze>”161.
Czyż taką postawą, zgnębionemu przez nią mężowi, żona pomogła
odnieść zwycięstwo? Czy pomagała też innym razem, gdy jej nie
wystarczały jego zapewnienia o uczciwości, jego protesty i przeczenia
popierane przysięgami, zaklinaniem się na swoje zbawienie, nawet na
gotowość przyjęcia wyroku skazującego „na najgłębsze piekło?”. W
chwilach takich napięć, gdy brakowało jej zaufania i miłości, należy
wtedy mówić raczej o negatywnym wpływie Marysieńki i osłabianiu
Sobieskiego, nie zaś o „furii” inspirującej go do do zwycięstw162.
W tego rodzaju trudnych sytuacjach Sobieski już nie szukał innego
oparcia, ratunku i równowagi lecz tylko w Bogu163. Do niego się więc
uciekał i od Niego otrzymywał pomoc. Choć Sobieski pisze o tym wiele
razy, Boy jednak w komentarzach to pomija.
Konsekwencją laickiego nastawienia Boya, jak i naśladujących go
autorów, stało się też przyznawanie priorytetu uwarunkowaniom
psychologicznym i socjologicznym, w miejsce prawdziwych przyczyn i
faktów zewnętrznych historycznych. W tamtych czasach, gdy Tatarzy i
inni najeźdźcy często napadali i dewastowali tereny kresów Rzeczypospolitej, a zatem i znajdującą się tam dużą część posiadłości
ziemskich Sobieskich, to konieczność walki z nimi, w celu ocalania
mieszkającej tam ludności i ratowania grabionego i niszczonego mienia,
Tamże, Listy z 4 września 1683, s. 509 ns; i z 9 września, s. 516-517.
Tamże, List z 30 września 1676 r. w nocy, s. 473.
162
„Ja zaś jeślim tym P. Boga obraził, a nie dotrzymał wiary Wci, niech tej nocy nagle skonam i niech
twarzy Boga mego na wieki nie oglądam” (List z 14 XII 1671, dz. cyt. s. 409).
163
Por. Listy Sobieskiego, wyd. Kukulskiego, ss.. 38; 366; 440; 467.
160
161
72
wynikała z faktu najazdu wrogów. Tymczasem autorzy piszący w duchu
Boya, doszukują się istotnej przyczyny walk Sobieskiego z wrogami w
jego psychice, w „ksenofobii” (Freud), tj. chorobliwej psychicznej
niechęci do sąsiadów albo w odziedziczonym rodzinnym „archetypie”
wojowniczości (Yung). Podobnie, gdy chodzi o wojny z Turcją: jako
pierwszorzędny motyw wojowania, wskazują na psychiczną potrzebę
Sobieskiego zdobycia „sławy bohatera” i uzyskania dla kraju etykietki
„przedmurza chrześcijaństwa”, a nie sam fakt wrogiej agresji Turków
osmańskich, której trzeba było się przeciwstawić, by ocalić Rzeczpospolitą, Kościół oraz chrześcijańską Europę; by nie dopuścić do totalnego
zniszczenia wszystkiego. Konieczność walki Sobieskiego z wrogimi
sąsiadami nie pochodziła z jego potrzeb i urojeń psychicznych. Była ona
następstwem realnej zewnętrznej agresji nieprzyjaciół, atakujących kraj
niezależnie od jego stanów psychicznych, czy społecznego nastawienia.
Rezygnując z ukazania prawdy, Boy korzystał więc pod pozorem
naukowości z pomocy psychologii i socjologii, które ułatwiały mu wskazywanie rzekomych patologicznych psychicznych i socjalnych motywów działania Sobieskiego, choć faktycznie było to wprowadzanie
czytelników w błąd. Temu nadużyciu służyły też wspomniane już wcześniej narzędzia retoryki: pomijanie faktów, tendencyjne interpretacje,
łatwe hipotezy i analogie, paszkwile, a zwłaszcza chwyty demagogiczne.
Rzecz jasna, że Boy Żeleński jako błyskotliwy pisarz i krytyk
literacki wywarł duży wpływ swoją twórczością, na kolejnych autorów
piszących o życiu i działalności Sobieskich. Dlatego ci, którzy go
naśladowali dawniej, czy też idą w jego ślady dzisiaj, również pod
różnymi aspektami nie ukazują całej prawdy, nie podają prawdziwych
realnych motywów, którymi kierował się król w swoim życiu i działaniu.
W ich miejsce powtarzają lub wymyślają racje fałszywe, drugorzędne,
albo podają tylko naturalne. Takie ujęcie historii odsieczy, które ma za
swoje źródło przyjętą przez Boya ideologię materialistyczną i za nim
powtarzaną, prezentują nam dziś jeszcze liczni autorzy.
Twierdzenia szeregu historyków, że król Sobieski świadomy swych
talentów, ze skwapliwością wyruszał pod Wiedeń z odsieczą164, dla
zdobycia chwały i tytułu obrońcy chrześcijaństwa, nie mają oparcia w
rzeczywistości. On, który sprzyjał polityce francuskiej, potrzebował
trwających jakiś czas perswazji, a ponadto podjecia środków, by nie
dopuścić do działania spiskowców Morsztyna i innych „malkontentów”
przeciwnych odsieczy. Według świadków znających sprawę, z perswazja-
164
Por. Norman Davies, Boże igrzysko, Kraków, 1991, s. 621-644.
73
mi pośpieszył wtedy ceniony przez niego św. o. Stanisław Papczyński,
przekonując o potrzebie zmiany orientacji politycznej i nalegając na
udanie się z odsieczą pod Wiedeń. Oczywiście, nie brakowało przy tym
usilnych próśb Papieża i dramatycznych nalegań o pomoc Cesarza.
Są więc historycy, którzy przyrównują Sobieskiego do przyjętego na
kresach Rzeczypospolitej „archetypu watażki”. Albo widzą go z wadą
„ksenofobii” wobec sąsiadów, czy „hobbysty”, realizującego się przez
ciągłe toczenie wojen, lub „fundamentalisty”, przypisującego sobie rolę
obrońcy religii, a krajowi „przedmurza” Kościoła i chrześcijańskiego
świata; albo średniowiecznego „rycerza”, goniącego za sławą, by
zaimponować swej „damie serca”, Marysieńce, czy w końcu człowieka
cieszącego się pałacem w Wilanowie, „jak szlachcic” swoją zaciszną i
spokojną wiejską zagrodą.
Jak widzimy, za używanymi określeniami stoi Freud, Jung lub inny z
laickich psychiatrów! Natomiast koncepcje takich specjalistów, jak
choćby Viktor Frankl, twórca teorii „logoterapii”, czy tym bardziej
„chrześcijańskich personalistów”, nie są przez nich brane pod uwagę.
Oczywiście, nie są przez nich dopuszczane, bo u ich podstawy nie
znajduje się ideologia laicka i nie służą sprawie materialistycznego
ateizmu, kłócącego się z rzeczywistością i zdrowym rozsądkiem.
Widzimy zatem w jaki sposób wielu historyków w swych opisach pomija
lub niedostatecznie uwzględnia rzeczywiste przymioty i cnoty króla
Jana III Sobieskiego, a tym samym także prawdziwych motywów jego
religijnego życia i patriotycznego działania, którymi kierował się będąc
jednym z największych bohaterów naszego Kraju i Europy.
Podtekst polityczny. Łatwo można pojąć wielkość klęski armii Kara
Mustafy, biorąc pod uwagę jej straty materialne. Ratując się bowiem
pośpiesznie ucieczką pod osłoną nocy, straciła ona niemal wszystko:
cały kolosalny obóz namiotów ze wszystkim co w nich było, ze skarbem,
z wszelkimi zapasami i ciężką bronią, a także – znajdujący się poza
obozem – żywy inwentarz złożony z nieprzeliczonych tysięcy koni,
wołów, wielbłądów i mułów, razem z jego pasterzami.
W zasadzie, jak podaje kronikarz, każdy z uciekających po klęsce
żołnierzy, oprócz życia, zdołał ocalić jedynie to, „co zmieścił w
zanadrzu lub pod pachą”.
Trudniej natomiast ustalić wielkość strat personalnych, tej – jak
uważali wówczas Turcy – największej na świecie armii w historii. Jest
tak nie tylko dlatego, że armia faktycznie była wielka, ale i z
politycznych względów. Znaleźli się bowiem autorzy, którzy zaczęli
manipulować cyframi, mówiącymi o ilości wojska i o zabitych, zaniżać
74
ich liczbę, aby nie pokazać zbyt wielkiego sukcesu naczelnego wodza i
jego odsieczy. Austriaccy politycy obawiając się, żeby rola polskiego
króla i jego wojska nie przyćmiła majestatu cesarza i znaczenia jego
armii, w wydanym dla Wiedeńczyków informatorze o zwycięstwie nad
Turkami, po prostu, pominęli milczeniem fakt obecności i udziału w
bitwie króla Sobieskiego i jego odsieczy165.
Inni zachodni historycy natomiast, choć w pismach i dyskusjach nie
pomijali króla i odsieczy, to znowu starali się pomniejszać ich rolę, a
wynosić wkład księcia Karola Lotaryńskiego i ukazywać jako bardziej
zasługującego na tytuł głównego zwycięzcy. Podczas walki bowiem
dzielnie sobie poczynał na lewym skrzydle frontu. Starali się
pomniejszać rolę Polaków, odpowiednio manipulując liczbami odsieczy,
czy zabitych nieprzyjaciół. W przyszłości, austriacki historyk z czasów
Hitlera będzie twierdził, że odsiecz polska była znikoma i nie miała
większego znaczenia166. Przy takiej tendencji z kolei niektórzy polscy
autorzy, zaczęli przesadzać w przeciwnym kierunku.
Gdy więc w rachubę wchodzą emocje nacjonalistyczne i względy
polityczne, a nie fakty i argumenty rzeczowe, wtedy polemizowanie jest
tylko stratą czasu. Należy bowiem najpierw wziąć pod uwagę istniejącą
ówczesną sytuację i stosownie do niej – przyjętą przez sprzymierzonych
koncepcję obrony przed osmańską Turcją.
Zarówno Papież, jak Cesarz i dowodzący jego armią książę Karol
Lotaryński, a także król Sobieski, zdawali sobie sprawę z tego, że w
pojedynkę żaden z nich nie byłby w stanie pokonać Osmanów i ocalić
swego kraju. Szansę zwycięstwa dostrzegali jedynie w zgodnej akcji
połączonych sił zbrojnych. Promotorem koncepcji wspólnego wysiłku i
solidarnej współpracy był papież Innocenty XI i jego dyplomaci, a więc
również o. Marek z Aviano. W tym wypadku nie wchodziła więc w grę
koncepcja konkurencji i rywalizacji między sobą, jak się to dzieje w
sporcie, ale wzajemna pomoc, wspólpraca i solidarność.
Sobieski genialnie potrafił niwelować tendencje szowinistyczne, w
czym właśnie okazała się jego wielkość jako wodza. Decyzje uzgadniania
pierwszeństwa co do miejsca, funkcji i honorów, pozostawiał żywo
zainteresowanym tymi sprawami elektorom, książętom i generałom.
Sam natomiast zajął się tym, co ściślej należało do naczelnego wodza.
Nie dążył też do osłabiania sprzymierzonych, by przez to pewniej
osiągnąć swoją i swoich Polaków chwałę, lecz przeciwnie każdego z nich
165
166
Por. Wójcik, dz. cyt. s. 228-229.
Tamże
75
umacniał i wspierał, żeby był skuteczniejszy w walce. Starał się też
mieszać szyki, co również nie sprzyjało polityce szowinistów. Będąc
jeszcze w Polsce, na prośbę cesarza posłał do pomocy księciu Karolowi
Lotaryńskiemu feldmarszałka H. Lubomirskiego z korpusem jazdy
liczącym blisko trzy tysiące ochotników. Polacy więc już od kilku
tygodni walczyli pod rozkazami księcia Karola, a teraz też byli obecni
pod jego ręką na lewym skrzydle; wśród nich nie zabrakło husarii167.
Król – jak sam o tym pisze – przyjął na swoim polskim skrzydle cztery
pułki niemieckiej piechoty, żeby ubezpieczała husarię i jazdę. Podczas
walki wspierał też swymi chorągwiami oddziały niemieckich książąt w
centralnej części frontu. Nie mając na uwadze tylko swego interesu,
licząc na solidarne współdziałanie sprzymierzonych, pokazał swoją
wielkość wodza. Gdy współpracujący z nim generałowie nie dostrzegali
swojej dyskryminacji, wzorowo z nim współpracowali. O konkurencji
więc nie mogło tu być mowy, a inne trędy cesarskich polityków i
dworzan, nie miały znaczenia podczas bitwy. O tej wzorowej współpracy
i budującym posłuszeństwie Sobieskiemu, generałów sprzymierzonych
armii, daje świadectwo sam król w korespondencji do żony.
Król Sobieski, książę Karol Lotaryński i inni dowódcy sił
sprzymierzonych nie kierując się pod Wiedniem zasadą rywalizacji,
solidarnie współpracowali dla sprawy zwycięstwa. Wzajemnie się
doceniali i dopełniali, uznając jeden drugiego autorytet i kompetencje.
Przykładem świecił zarówno król Sobieski, jak i książę Karol. Zdanie
księcia Karola, o królu Sobieskim, wyrażone w liście do S. Jabłonowskiego, już wyżej poznaliśmy. Ale król też w liście do swojej żony
wypowiada swoje zdanie o wspaniałym księciu Karolu:
„Z księcia lotaryńskiego jestem kontent niewymownie, postępuje
wobec mnie wzorowo, jest człowiekiem prawym i zacnym, a na
rzemiośle wojennym zna się lepiej niż inni. Zawsze sam odbiera ode
mnie parol” [rozkazy]168.
Faktycznie więc król Sobieski nie udał się z odsieczą dla uprawiania
konkurencji z innymi dowódcami i dla zdobycia swojej sławy, ale z
nastawieniem na solidarną współpracę i wzajemne dopełnianie się.
Cesarz, który mianował go naczelnym wodzem, udał się po zwycięskiej
bitwie do obozu Sobieskiego ze swoją świtą, w której znajdował się też
książę Karol Lotaryński i jako naczelnemu wodzowi oficjalnie podziękował za zwycięstwo. O tej wizycie cesarza w polskim obozie, jej celu i
167
168
J. Wimmer, dz. cyt. s. 92..
List do Marysieńki z 9 września1683 r.
76
przebiegu, pisze zarówno król w liście do żony, jak i jego syn Jakub w
swoim Dyariuszu169. Nie ma więc powodu do podnoszenia wątpliwości i
wysuwania roszczeń, jako by należało – wbrew zdaniu cesarza – komuś
innemu niż Sobieski przyznać tytuł wielkiego zwycięzcy.
Toteż mogą bardzo dziwić wypowiedzi tych historyków, którzy
ustalenie kto był głównym zwycięzcą pod Wiedniem, traktują jako wciąż
jeszcze aktualny do rozwiązania problem? Nie uwzględniają przy tym
właściwych źródeł historycznych, a sięgają do roszczeń osób będących
pod wpływem szowinizmu, do ich fałszywego upolitycznionego zdania,
budząc niepotrzebnie wątpliwości i wprowadzając zamęt. Przykład:
„Jak zwykle opisy nie są zgodne, co do tego, komu właściwie
należy przypisywać zasługę zwycięstwa. Historycy niemieccy zwykli
zwracać uwagę na osobę Karola Lotaryńskiego i jego skuteczną akcję
na lewym skrzydle, poniżej wierzchołka Kahlenbergu; źródła polskie
podkreślają rolę polskiej artylerii, która po południu odparła turecki
kontratak”170.
Historycy znają powszechnie przyjętą zasadę, że za planowaną
batalię i przeprowadzenie bitwy jest odpowiedzialny wódz naczelny i
jemu też przyznaje się zasługę za osiągnięte zwycięstwo lub winę za
poniesioną klęskę. Nigdy też się nie sprawdza, kto z walczących
żołnierzy zabił więcej nieprzyjaciół, a kto mniej. Słusznie więc mówimy,
że w bitwie pod Wiedniem zwyciężył król Jan III Sobieski, a klęskę
poniósł wielki wezyr Kara Mustafa. Można przy tym dodać, że podczas
ataku nie widziano króla walczącego gdzieś na tyłach, ale pośród
atakujących w pierwszych szeregach.
Straty personalne. Z podobną polityczną tendencją patrzą niektórzy
historycy na tureckie osmańskie straty personalne. Sugerują wątpliwość
pytaniem, czy faktycznie klęska była wielka, skoro w innych bitwach
więcej ginęło nieprzyjaciół? Chcąc pomniejszyć chwałę naczelnego
wodza, niektórzy biorą pod uwagę liczbę tylko kilkunastu tysięcy
Turków osmańskich zabitych 12 września w bitwie pod Wiedniem.
Jednak, jak widzieliśmy, inaczej swoją klęskę oceniają sami Turcy. I
słusznie. Wspomniani krytycy powinni bowiem wziąć pod uwagę całość
strat nieprzyjaciela, poniesionych w walce z siłami sprzymierzonych. Bo
dzięki tej głównej batalii i zwycięstwu Sobieskiego, do strat
nieprzyjaciół zaraz trzeba doliczyć i tych zabitych, którzy ginąc
wcześniej, osiągali nawet jakiś chwilowy sukces. A tym bardziej dalsze
169
170
List króla z Szenau z 17 IX 1683 r.; Jakub Sobieski, Dyariusz, zapis z 15 IX 1683.
Norman Davies, Boże igrzysko, s. 634.
77
straty, będące w rezultacie następstwem głównej klęski (efekt domina).
Czy zatem ilość zabitych była niewielka? Spróbujmy wziąć pod uwagę
choćby tylko podane większe straty personalne armii Kara Mustafy:
1) Dwunastego sierpnia w dwóch atakach na wiedeńskie mury zginęło
około 5.000 muzułmanów171. 2) Dwudziestego szóstego sierpnia pod
Wiedniem został unicestwiony korpus pod wodzą Kör Huseina paszy
liczący 6.000 Turków172 3) Dwunastego września, w głównej bitwie pod
Wiedniem zginęło ok. 15.000173. 4) Tego samego dnia – dwunastego
września – wycięto ok. 10.000 rannych i chorych muzułmanów. 5) Na
wieść o klęsce Kara Mustafy zlikwidowano załogi tureckie pozostawione
w zamkach, liczące w sumie ok. 5.000174. 6) Sobieski notuje, że przy
przeprawie napotkali ok. 2.000 zabitych Turków. 7) Potem w drugiej
bitwie pod Parkanami zginęło ok. 15.000 muzułmanów. 8) Z powodu
paniki wywołanej przez spekulantów zginęło ok. 5.000. 9) Ponadto są
też określenia sumaryczne śmierci uciekających po bitwach żołnierzy:
„tysiące”, „wiele tysięcy” itp.
Już z tych tylko większych wymienionych sum widać, że straty
tureckiej armii przekroczyły 60.000 zabitych. A przecież należałoby
jeszcze dodać wiele tysięcy ginących w małych liczbach oraz
umierających z powodu chorób i odniesionych ran.
„To, co się tam [w Parkanach] stało, [miało] źródło w niefrasobliwości wspomnianego serdara. Serasker bowiem, wezyr Kara Mehmed
pasza, samolub i zarozumialec, turek nieoświecony i głupi, okrutnik i
tyran, człowiek bezlitosny i tępy […], przez to, że uciekł jako pierwszy,
a potem zburzył most, stał się winny przelewu krwi tylu tysięcy ludu
mahometańskiego” [184].
Rzućmy okiem na opis kronikarza:
„Z woli Ałłaha Najwyższego w różnych punktach obozu wojsk
szerzyła się jakaś choroba wewnętrzna, toteż na brzegach Dunaju, na
ulicach i na drogach oraz w licznych miejscach obozu pomarło
możnych i maluczkich tylu, że liczbę ich znał jeden tylko Ałłah” [188].
„W sumie, opaczny tok spraw był nieuniknionym następstwem
głównie [owego] wzbogacenia się żołnierza. Ale tych, którzy uciekli z
powodu owych bogactw, pokonał Bóg Najwyższy jakowąś chorobą. Od
dnia ich wyruszenia pod Jawaryn aż do przybycia do Stambułu marli
oni po wszystkich znanych miasteczkach i wioskach tak licznie, że nie
Tamże, Hezarfenn, s. 250.
Silahdar, s. 144-150; Hazerfenn, s. 249.
173
Por. Dyakowski, Dyariusz, 13 sept.
174
Tamże, s. 166.
171
172
78
można już było znaleźć ludzi, którzy by ich myli i grzebali. W przydrożnych chatach panował taki zaduch trupi, że nie sposób było tam
wejść, a w całym kraju – po dziedzińcach przy meczetach i dżamijach.
Po ulicach i podcieniach, [gdzie nocowali owi żołnierze], co rana
przy pobudce znajdowano po kilku zmarłych, wielu zaś z nich miało
po pięćset albo i więcej ałtynów, ukrytych na biodrach – aż
niewidocznych spod czarnego płaszcza wszy [okrywających całe] ich
plecy. Z woli Boga bowiem na ludzi owych opadło takie mnóstwo wszy,
że nawet ci, co mieli zdrowe ręce i nogi, w żaden sposób nie mogli
obronić się przed nimi, a wielu zajadły one na śmierć.
Dużo też [było takich, co] z kijem w ręku wlekli się noga za nogą,
[aż] oparłszy głowę o [jakąś] ścianę, padali bez życia. Oprócz tego
pośród gór i lasów towarzysze mordowali się nawzajem dla majątku i
zabitych z tego powodu było bez liku.
Krótko mówiąc, z tych, co podczas owej wyprawy dopuszczali się
wyżej wspomnianych przez nas występnych uczynków, co folgowali
swoim namiętnościom, a poddając się żądzy bogactw i zapominając o
gorliwości religijnej oraz o honorze sułtanatu, przez niezgodność
swoją podzielili się na wiele partii, co na wieść o taborze porzucili
świętą chorągiew i uciekli, z owych przywódców wojsk, którzy nie
pragnęli pomyślnego ułożenia się spraw prześwietnego serdara
jegomości, z tych, co z powodu dobytków porzucili swe chorągwie oraz
włóczyli się po górach, wzgórzach i po obozie tatarskim – ani jeden nie
nacieszył się swoim majątkiem lub życiem, bo w krótkim czasie
wszyscy z jakiegoś powodu wyginęli i sczeźli”. [Dżebedżi, s. 234].
4. Przyczyny klęski armii Kara Mustafy
Ukazane przez pisarzy muzułmańskich przyczyny tureckiej klęski
pod Wiedniem są tak liczne, że szczegółowe omówienie wszystkich
zajęłoby zbyt wiele miejsca. Dla orientacji więc Czytelnika, zostaną one
pod punktem „A” tylko „z grubsza” wyliczone (wg kolejności pisarzy), a
najważniejsze, obciążające zazwyczaj polityków – o jakich w I części
mówił św. o. Stanisław – będą szerzej potraktowane pod punktem „B”.
A. Przyczyny klęski według kronikarzy175
a/ Silahdar pisze, że Wielki Wezyr, strofując Chana i wypowiadając
się obraźliwie o jego wojsku, zraził go sobie do takiego stopnia, że ten
175
Cyfry w nawiasach kwadratowych w tekście tutaj wskazują stronice dzieła Z. Abrahamowicza.
79
utracił ducha do walki [158]; fatalny błąd popełnił Kara Mustafa,
zezwalając na obecność w obozie wielkiej ilości handlarzy, mających na
oku tylko swój interes komercyjny: oni pierwsi popadli w panikę i
rzucili się do ucieczki [166]; zły przykład przedwczesnej ucieczki z pola
walki dał też Ibrahim pasza budziński ze swoim wojskiem [167]; po
utarczkach z „taborem” wojsko muzułmańskie było osłabione, a mimo
to uparty wezyr nie zgodził się, by do pomocy mu w bitwie wyprowadzić
z okopów „formację kułów” i janczarów [167]; na wsparcie Tatarów nie
można było liczyć i z tego względu, że byli już obciążeni łupami i
myśleli tylko o powrocie do domu [168]; z braku obroku i paszy konie
były osłabione [168-169); za zdobycze i dobrodziejstwa nie składano
należnego dziękczynienia Allahowi; w wojsku panowała demoralizacja i
grzeszne nadużywanie zdobytych dóbr (169]; wypuszczono na wolność
posła niemieckiego, który znał istniejącą złą sytuację w obozie [169]; od
początku marszu lekkomyślnie dokonywano zniszczeń, paląc wielkie
zapasy żywności, której potem wojsku brakowało; muzułmańskiemu
wojsku również pozwalono obciążać się łupami [170]; wszystkiemu
towarzyszyła zarozumiałość i pycha [171].
Dżebedżi Hasan Esiri po swojemu patrzy na całą sprawę: „Jednakże
owe rzeczy przebiegały nie wedle tego, co lud o nich wie albo miarkuje.
Padyszach ani mężowie stanu nie ponoszą winy za jej niepowodzenia.
To prawda, że w czasie owej wyprawy wojsko muzułmańskie zostało
rozbite, a wskutek tego Wysokie Państwo okryło się cierpieniem i
niesławą, ale za to, zadane poniżenie szablą muzułmańską Germanii
czyli Niemcom, aż do Sądu Ostatecznego nie zostanie zatarte, a stało
się też przestrogą dla wszystkich narodów chrzęścijańskich” [215].
Jak widzimy, autor najpierw zaprzecza temu, co dla ludzi było
oczywiste. Mówi, że „Ani Padyszah, ani też inni mężowie stanu, nie są
winni za poniesioną klęskę, bo Niemcy zostali ukarani za swoją pychę i
została im wymierzona kara, o której nie zapomną do końca świata; że
będzie to też przestrogą dla wszystkich narodów chrześcijańskich.
To prawda, że „Niemcy” ponieśli olbrzymie straty, godne zapisania w
niejednej kronice, ale ostatecznie oni ze swymi sprzymierzeńcami bitwę
wygrali. Gdy więc chodzi o wspomnianą karę i przestrogę, to faktycznie
zostały one wymierzone tureckim Osmanom, bo ci wydali wojnę
Cesarstwu i ją przegrali. O pysze Cesarza czy Niemców, można by mówić
innym razem, ale nie w tym wypadku. Nie jest bowiem prawdą mówienie
o pysze Cesarza, gdy upokorzony, za wszelką cenę zabiegał o pokój. W
rzeczywistości to osmańscy Turcy unieśli się pychą, odrzucili
propozycję pokoju, wydali wojnę i ponieśli okrutną klęskę. Oni więc
jako pokonani winowajcy ponieśli zasłużoną karę i powinni ją uważać za
80
przestrogę, nie zaś narody chrześcijańskie zabiegające o pokój. By
uwolnić od winy Padyszaha i jego mężów stanu, nawet Allaha trudno
byłoby uznać za decydującego o wojnie, gdyż było powszechnie
wiadome, kto ją wydał i jakimi kierował się racjami (pokusami).
Chociaż Dżebedżi stawia tezę o niewinności tureckich wodzów, to
mimo to, tego nie dowodzi. A nawet pisząc dalej, bez trudności znajduje
winowajców po muzułmańskiej stronie: w wojsku. Ono zasłużyło na
karę, bo zapominając o dziękczynieniu Allahowi za zdobyte dobra, źle
ich używało, pławiąc się w najszkaradniejszych grzechach. Teza o
niewinności muzułmańskich władców dla tego kronikarza również nie
stanowila przeszkody, żeby w dalszym ciągu pisania napiętnować –
nawet bardziej niż inni pisarze – ich pychę i inne wady, a także błędy
samego wielkiego wezyra i mężów stanu.
b/ Dżebedżi Hasan Esiri mówi więc o złym wpływie organizowanych granicznych rozbojów; o pysze dostojników, złym traktowaniu
przez nich innych władców i ich posłów, zwłaszcza posła cesarskiego;
stwierdza, że odrzucono „fetwę” zabraniającą wojny, której rzekomo
chcieli kułowie; zniszczono zapasy żywności i paszy, spalono młyny i
spichrze (217-218); wojsko się demoralizowało, oddawało rozpuście,
dokonywało zbiorowych gwałtów [218]; ulegając chciwości, wielu
samowolnie zajmowało posesje, nadawało sobie na własność tereny i
obiekty; wśród dowodzących panował rozdżwięk (218); żywili niechęć do
wezyra; zaślepiali go pochlebstwami i kłamstwami [219]; żołnierze
nadmiernie obłowieni łupami przebierali się i uciekali; przedłużany
przez wezyra czas oblężenia posłużył papieżowi i cesarzowi do apelu o
pomoc i zorganizowanie odsieczy [220-221]; szkodliwa była obecność w
obozie wielkiej ilości przekupniów: ich panika była złym przykładem dla
innych, spowodowała masową dezercję wojska [223]; oryginalna była
sytuacja, rola i postawa Tatarów [223]: wojsko uciekało do nich i
naśladowało ich, bo w obozie nie było paszy dla koni i dawał się we
znaki głód; złym przykładem była postawa Ibrahima paszy budzińskiego
[224]: brak mu było woli walki, uciekł przedwcześnie z pola bitwy; Kara
Mustafa lekceważył i minimalizował wiadomości o nadchodzącej
odsieczy (221-222); po dwóch miesiącach oblężenia żołnierze byli
wyczerpani; błędna była decyzja zostawienia janczarów w okopach; rada
co do strategii bitwy (223); nasycenie się Tatarów łupami i tego
następstwa; podczas bitwy bierność obrażonego chana; wynędzniałe
konie, brak paszy i obroku; brak wdzięczności za dobrodziejstwa
Allahowi; zły użytek z wielkiej ilości zdobytych dóbr, upijanie się,
demoralizacja; uwolnienie z obozu niemieckiego posła.
81
c/ Hazerfenn mówi, że już sam priorytet ataku Kara Mustafy na
Wiedeń, był wyrazem jego pychy i zarozumiałości (246); wyznaczył on
wezyra Kara Mehmeda paszę na forpocztę wojska, a chanowi
tatarskiemu, tudzież niektórym swoim wojskom – gönüllim i akyndżym
– pozwolił palić i grabić ziemię giaurów; źle traktował wojsko (nie dbał o
dialog z nim, nie był dla niego hojny); nie starał się pozyskać
życzliwości podbitych mieszkańców [251]176; wielki wezyr przywłaszczał
sobie żołd należący do żołnierzy, ściągał podatek od łupów, które
żołnierze zdobywali lub nabywali od Tatarów [252]; nie grzebano ciał
zabitych, lecz je porzucano lub wrzucano do Dunaju, stąd epidemie;
niszczyli zapasy żywności, uprawy i pastwiska, a potem był głód,
brakowało paszy dla zwierząt i żywności dla ludzi, zaczął się pomór
zwierząt [253]; obóz wojsk monarszych przesiąkł trupim odorem,
odrażający fetor wypełnił go po brzegi, [253] panowała w nim atmosfera
zgnilizny. Padały też ulewne deszcze, powstawały podtopienia, a wilgoć,
epidemie i brak prowiantu przyprawiły o śmierć kilka tysięcy ludzi.
[252-253]; uwolniony poseł był świadkiem upadku ducha wojska (253);
dyskusja z Ibrahimem o wyjściu janczarów z okopów [255]; słabe
wynagradzanie wojska (258); zarozumiałe lekceważenie wieści o
odsieczy (256); znowu problem Ibrahima, sprawa wojska w okopach,
jego rozproszenie [249]; likwidacja, uśmiercanie dowódców [258;262].
d/ Defterdar Sary Mehmed pasza: narada w Jawarynie, odrzucenie
rady Ibrahima paszy budzińskiego i Chana Tatarów [283]; marsz na
Wiedeń, zdobywanie zamków, niszczenie wszystkiego [288]; przeciągające się oblężenie Wiednia; otępienie i osłabienie wojska [293]; narada
przy zbliżaniu się odsieczy; upór Wezyra dotyczący zatrzymania
janczarów w okopach; przybycie odsieczy; w niedzielę bitwa; pobite
wojsko wyniosło się pod Jawaryn; los skarbca [295]; egzekucja Ibrahima
paszy [295296]; klęska Polaków pod Parkanami [297]; i z kolei klęska
tam muzułmanów [297-298]; dymisja Chana [298]; zgładzenie dowódców
Ostrzychomia i innych [299]; stracenie Kara Mustafy [302-305].
e/ Mehmed Gerej. „Potem tyle molestowali [Niemcy] wielkiego
wezyra […], czyli Kara Mustafę paszę, że tego nie da się opowiedzieć.
Pasza ten był to jednak Turek niecny, samowolny i uparty, więc się do
próśb [ich] wcale nie przychylił, lecz przeciwnie, wpadł w jeszcze
większą pychę i zadowolenie [z siebie]. Na słowa posła nic a nic nie
zważał. Poseł zwracał się do tego paszy z coraz to usilniejszymi
prośbami, on jednak za każdym razem odrzucał je powiadając: <Nie!
176
Tylko ten autor podnosi taki zarzut.
82
Bez wyprawy na pewno się tu nie obejdzie!> [311]. Wreszcie posła zbito
i przepędzono z dywanu [z dworu], po czym wbrew szariatowi świętemu
podjęto wyprawę na nich. Koniec tego był taki, że [wielki wezyr] i sam
dał głowę, i na lud mahometański ściągnął nieszczęście. Jeśli Ałłah
pozwoli, na właściwym miejscu opowie się o tym [310-311].
Ten tatarski kronikarz więcej uwagi niż inni poświęca relacjom Kara
Mustafy z Chanem i jego wojskiem, co zostanie jeszcze pokazane niżej.
B. Proces dekadencji moralnej
Z wyliczonych przyczyn klęski, można by wyodrębnić braki i błędy w
zakresie strategii bitwy zastosowanej przez Kara Mustafę i inne. Jednak
i tego rodzaju błędy, jak brak zdecydowanego uderzenia, nieokopanie
obozu, lekkomyślne zniszczenie zapasów, zlekceważenie wiadomości o
nadchodzącej odsieczy itd., zostały ukazane przez kronikarzy jako
następstwa wad moralnych: pychy, zarozumiałości, chciwości itd.
Dlatego kronikarze uważają wady moralne za główne powody klęski.
Toteż skorzystanie z opisów kronikarzy jako ilustracji, potwierdzających naukę o. Stanisława o niemoralności pseudopolityków, wydaje
się wyjątkowo korzystne. Kronikarze bowiem nie tylko mówią o fakcie
klęski swojej armii i jej wielkości, ale ukazują jednocześnie wady
moralne Wielkiego Wezyra i jego wojska, jako istotne przyczyny, które
doprowdziły do klęski. Uwidaczniają też zachodzący pod wpływem tych
wad proces ich degradacji moralnej, wiodącej do katastrofy i śmierci.
Mając na uwadze nie tylko to, co się stało, ale również jak i dlaczego się
to wydarzyło, pełniej poznajemy prawdę o klęsce.
Kronikarze nie mają wątpliwości że u podstawy poniesionej klęski
znajdowała się chora ambicja wodza. Uwidaczniają fakt zaniedbania
przez Kara Mustafę pełnienia woli Bożej, dostrzegają jego egoizm, pychę
i chciwość, którym ulegał. Pokazują jak one go osłabiały i zmniejszały
potęgę wielkiej armii, by w końcu doprowadzić ją do niesłychanej
klęski, a jego samego do haniebnej śmierci.
Kronikarze pokazują, jak dominujące wady moralne Kara Mustafy,
dopełniniały się i zaślepiały go. Pycha okazywała się w przeświadczeniu
wezyra, że jest wielkim geniuszem. To przekonanie umiejętnie w nim
rozwijał i umacniał jego krewny Laz Mustafa, przyjaciel i jednocześnie
oficjalny doradca. Toteż wskutek pełnienia obowiązku w sposób
szkodliwy dla państwa, po straceniu Kara Mustafy on również został
aresztowany, osadzony w więzieniu i wkrótce powieszony [207].
Gdy chciwość jak magnes nęciła Kara Mustafę do wielkich skarbów,
rzekomo przez legendarnych przodków zdeponowanych we Wiedniu, to
83
jednocześnie – aby dostać je w swoje ręce – pycha najpierw ponagliła go
do pośpiesznege podjęcia decyzji, żeby najpierw zdobyć Wiedeń, a nie
Jawaryn i do działałania, mimo nie posiadania do tego kompetencji, a
potem do przeciągającego się oczekiwania na kapitulację miasta177.
Łudził się że cel bardzo łatwo osiągnie, bo liczył na efekt zaskoczenia i
strachu, jaki wzbudzi potęga i okrucieństwo jego armii. Dlatego bez
wiedzy i upoważnienia sułtana podjął decyzję, uważając, że po paru
dniach miasto się podda.
Jadnak te oczekiwania go zawiodły. Od początku oblężenia upływał
drugi miesiąc i miasto wciąż jeszcze się broniło. Mimo to, uparty wezyr
nie chciał dać za wygraną i odejść od swej koncepcji. Z dialogu z kułami
i janczarami wynika, że wciąż oczekiwał poddania się miasta. Nie chciał
brać go siłą, by w chaosie walki nie ryzykować utraty skarbów, ich
rozgrabienia przez wojsko. Był tak pewny genialności swego planu, że
nie godził się na żadną jego korektę. Przez dłuższy czas nie chciał
uwierzyć, że dla oblężonych nadchodzi odsiecz.
Ibrahim pasza budziński i Chan tatarski odważyli się na krytykę jego
planu, a słuszność ich zastrzeżeń potwiedził wkrótce fakt klęski. Mimo
to, za jej poniesienie, ich oskarżył i najsurowiej ukarał.
Aby siebie winnego przegranej bitwy ocalić przed karą śmierci,
grożącą ze strony sułtana, Wielki Wezyr pierwszego z nich fałszywie
uznał za zdrajcę, obarczył winą za przegraną bitwę, skazał na śmierć i
wyrok kazał pośpiesznie wykonać. Ukarał również Chana, przy
nadarzającej się najbliższej okazji deponując go z urzędu.
O przebiegu samosądu i egzekucji Ibrahima pisze Silahdar:
„Przybywszy pod Jawaryn, spoczął serdar [Kara Mustafa] w
namiocie namiestnika sylistryjskiego Mustafy paszy. Od niosącego
zagładę zalewu cierpień z powodu tego, że szczęście nie dopisało […]
ogarnęła go jednak wielka zgryzota oraz strapienie, a myśl o tym, że
tego rodzaju druzgocąca klęska może stać się przyczyną kresu jego
istnienia, boleścią przepełniała mu serce. Chcąc przeto odgadnąć, co
niesie los, urządził wespół z kilkoma zaufanymi naradę.
Uznano wówczas, że dla uniknięcia kary najlepiej będzie [295]
posłużyć się pozorem, iż to Ibrahim pasza, który najwcześniej ze
wszystkich popuścił cugle odwrotu spod zamku, spowodował i sprawił,
Sułtan podczas spotkania z Ismailem agą powiedział: Celem naszym był zamek Jawaryn. O zamku
Wiedniu nawet nie było mowy. To dziwne, że pasza uległ takiej zachciance. Dobrze, niech mu teraz Bóg
Najwyższy pomaga. Gdyby mi jednak wcześniej był dał znać o tym, byłbym się na to nie zgodził [198].
177
84
iż tak zachowała się również reszta wojska, oraz stracić go za to, a
następnie w podobny sposób donieść o wszystkim do strzemienia
monarchy. Tak uradziwszy i powziąwszy stosowny do tego zamysł,
[wielki wezyr] wydał wyrok, potem zaś zawezwał do siebie wspomnianego wezyra. Gdy Ibrahim pasza przyszedł, serdar zwrócił się do niego:
– Ty bezbożniku, ty przeklętniku stary! – wołał.
– Tyleśmy czasu szanowali ciebie myśląc, że oto wśród wezyrów
naszego padyszacha jest człowiek178 z odwagą i honorem, a ty teraz,
kiedy chodziło o stawienie czoła taborowi, uciekasz najpierwszy ze
wszystkich, ściągasz na wszystkie wojska muzułmańskie całą tę
klęskę, a potem – nie pomnąc, iż za taki występek grozi niechybna
śmierć, nie pytając, co się dzieje ze świętą chorągwią i z serdarem —
przyjeżdżasz tu pierwszy niby forpoczta jaka i siedzisz sobie w
namiocie niby jaki bohater, który dokazał cudów!.
Potem, nie zważając na liczne argumenty, które ten w lot mu
przytaczał, oddał go w ręce czawuszbaszego nakazując mu
przypilnować, aby ten taki stary i świetlany, rycerski wezyrgazi
jeszcze tejże godziny został uduszony i wyprawiony na tamtem świat
oraz polecając księgę jego żywota zamknąć tak, by się już nigdy nie
otwarła” [165].
Wieści o nadchodzącej odsieczy.
„Dano mu też znać, iż w pobliżu [znajduje się] również król
polski, przeklętnik nazwiskiem Sobieski, który ciągnie na odsiecz
Wiedniowi sam we własnej osobie, z wielkim i mniejszym hetmanem
podległej Polsce Litwy179, tudzież z trzydziestu pięciu tysiącami
pieszych i konnych giaurów polskich. Po odczytaniu [tego] listu
wielkiemu serdarowi ciężko się zrobiło na sercu.
– Wiem ja, jaka to nadciągnie odsiecz: potem okaże się, że to trzy
lub cztery tysiące Polaków i pięć czy dziesięć tysięcy Niemców” [147].
Formacja kułów oraz wszyscy janczarzy i ochotnicy kilkakrotnie
wnosili supliki i prośby, by im [wolno było] przypuścić szturm [do
zamku] oraz dopraszali się rozkazu i przyzwolenia [nań]. Wtedy jednak
wielki wezyr odpowiadał: [312] <W zamku od czasów nieboszczyka
sułtana Sulejmana chana znajduje się skarb. Rozkaz [do szturmu] dam
wtedy, gdy agowie janczarscy przyrzekną oraz zaręczą, że ów skarb
nie będzie pomniejszony ani uszczuplony, bądź też złupiony albo
Niemal dokładnie to samo pisze Defterdar Sary Mehmed. Nie ma więc powodu
przytaczania jego relacji, (por. s. 296).
179 Błędna informacja, bo litewskich hetmanów nie było: obecni byli polscy hetmani.
178
85
rozgrabiony. W przeciwnym razie będę w ten zamek grzmocił i
grzmocił, a wówczas na pewno go zdobędę w drodze kapitulacji>.
„Po nadejściu tej niemądrej odpowiedzi do korpusu kułów,
wszyscy janczarzy i ochotnicy parokrotnie dawali znać [wielkiemu
wezyrowi] tak: <Wedle kanonu sułtana Sulejmana nie powinniśmy
siedzieć w okopach dłużej niż dni czterdzieści. Jeżeli nie będzie
rozkazu do szturmu, wszyscy opuścimy okopy>.
Podczas gdy oni przeciągali spór w tej materii, wezyr, sam
słynny z upartego charakteru, dał im taką odpowiedź:
<Jeżeli korpus janczarów pragnie opuścić okopy, to niech je
opuszcza w tej chwili! Nie jest mi on potrzebny ani trochę. Mam ponad
czterdzieści tysięcy sług własnych, zwanych sejmenami i pandurami, i
nimi to obsadzę [okopy]>.
Po takiej jego odpowiedzi cały korpus kułów zmuszony był odbyć
naradę. <To wstyd, aby sejmeni, pandurowie i inna zgraja, która
stanowi despekt dla honoru padyszacha, miała zasiąść w okopach! >
powiedzieli i z zapałem podjęli walkę. Ale ta zarozumiała odpowiedź
wezyra miała skutek taki, iż zraził on sobie wszystkich i że ludziom
już ich własne dusze były niemiłe”, [311-312].
„Do tej chwili wielki serdar traktował oblężenie Wiednia
niepoważnie i bombardował go bez pośpiechu. Wyobrażał on sobie, że
zdobędzie go w drodze kapitulacji, a wtedy uda mu się zagarnąć całe
karunowe bogactwo, jakie się tam znajdowało. Kiedy się jednak stało
przeciwnie, niż sobie zamyślił, kiedy robactwo wypełzło ze swoich
kryjówek w ziemi oraz pokryło góry i doliny [chodzi o odsiecz], kiedy z
pewnością było wiadomo, że prze na obóz wojsk monarszych, wpadł
wtedy w głęboką trwogę. Zabrał się wówczas do zamku ostro i nie
myśląc o śnie ani o wypoczynku, zaczął z uporem dążyć do jego
zdobycia”, [150-151]. [Tatarzy] „Oznajmili [mu], że nadciąga tabor
bardzo liczny. Jegomość chan napisał też był list, oświadczając w nim
tak: <Armaty koniecznie wytoczcie z okopów, bo nadciąga ogromna i
sroga liczba nieprzyjaciela i jeśli nie przedsięweźmie się czegoś
mocnego, to będzie źle. Wojna całemu wojsku już obrzydła, ale teraz
nie czas na to, by sobie folgować>.
Usłyszawszy taką nowinę, wielki wezyr Kara Mustafa {…] doznał
przypływu odwagi. Zarazem wpadł jednak w gniew i w swej pysze
zaczął dawać odpowiedzi nieskładne, wygadywać słowa bez sensu
oraz przewiewać i przesiewać omłot gadulstwa i bezmyślności:
<Ech, co on wie! – wołał. – Niech [chan] idzie sobie i pilnuje
swoich koni! Giaurów, którzy ciągną, każę zaatakować swoim
chłopcom z namiotów, a jeśli tamci [Tatarzy] boją się, to niech mi się
86
nie wtrącają!> W rzeczy samej zaś, gdyby on był usłuchał rady chana
jegomości i postąpił wedle niej, nie byłby miał [potem] takich udręk i
wyrzutów sumienia. Jakiż jednak pożytek z tego, że żałował nie w
porę? <Żale poniewczasie nie przynoszą pożytku> powiada przysłowie.
Mówiąc krótko, człowiek [wysłany do wielkiego wezyra] po powrocie
opowiedział [313] chanowi […] wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Gdy te obelżywe słowa dotarły do czcigodnych uszu chana
jegomości, jego szlachetną duszą zatargał smutek i ból. – <Dobrze! –
powiedział [chan] – Będziesz miał teraz za swoje, ty Turku!>”.
„Wojsko tatarskie […] zebrało takie łupy, iż tyle złota i srebra,
jeńców i innego towaru […], takich zdobyczy nigdy […] nie dostało w
swe ręce […]. Żołnierze sami, [najadając się] do syta, zrobili się podobni
do brzemiennych niewiast. Każdy trzymał swój tobół i powtarzając:
<Ciekawe, kiedy też nastąpi powrót?> na to tylko czekał”[312-314].
Gdy przeprawiły się przez Dunaj pierwsze oddziały Taboru, Chan
wytłumaczył bierność tatarkiego wojska, pytającemu o to Imamowi:
„Gdybyście, mój chanie, kazali rozbić tych oto giaurów, którzy tak
ciągną oddział za oddziałem, to by się chyba powstrzymało tych, co są
za nimi, nieprawdaż?”
„<Ech ty, efendi! – odpowiedział chan – Czy ty nie wiesz, jak się ten
Osman znęcał nad nami? Doprowadził nas do tego, że nie znaczymy
dla niego nawet tyle, co ci giaurzy – Wołoszyn i Mołdawianin. Ileż to
razy pisałem o gromadzeniu się i ruchach tego nieprzyjaciela dając
znać, że wrogów jest moc i że niepodobna stawić im czoła, oraz
namawiałem go, żeby wojska i armaty wyprowadził z okopów i byśmy
w razie potrzeby podjęli walkę otwartą, a jeśli nie, to odeszli w
spokoju! Ale on trwał w swoim uporze i nie udało mi się uzyskać
uznania dla mojego słowa.
W listach zaś, które przysyłał w odpowiedzi na moje, wśród tysiąca
najrozmaitszych połajanek pisał nawet takie rzeczy jak to, że jemy
śmierdzącą koninę! A przecież z pomocą Ałłaha Najwyższego nic by mu
nie znaczyło do spółki ze mną pokonać tego nieprzyjaciela... Ja wiem,
że czyn to haniebny, z religią naszą niezgodny, ale już nie czuję w
sobie zapału... Niech sami zobaczą, jak mało wart jest ten człowiek, i
niech wiedzą, co znaczy Tatarzyn!> To rzekłszy, smagnął konia i
zabrawszy wojsko tatarskie, puścił się przed giaurami wymachując
rękami, śmiejąc się i wyprawiając harce” [158].
„Na skrzydle lewym walczył zawzięcie wezyr Abaza Sary Husejn
pasza. Chan tatarski wcale go nie wspomógł i jedynie Hadży Gerej
sułtan, […] podjął w pewnej mierze walkę” [162].
87
„Tymczasem jednym ze zgubnych pociągnięć serdara było to, że
zasiewy i pastwiska w grabionych wsiach położonych niedaleko
wspomnianego zamku nakazał niszczyć bądź palić ogniem, a
skutkiem tego zabrakło paszy dla zwierząt i prowiantu dla ludzi.
Wielbłądy i zaprzęgane do armat bawoły oraz zwierzęta, używane w
karawanach do przewozu wszelkiego rodzaju ładunków, pędzono na
wypas do okolic odległych od obozu wojsk o osiem do dziewięciu
godzin [drogi]. Tym zaś wielbłądom, które zostawały w namiotach,
trzeba było przywozić trawę z miejsc oddalonych także o osiem do
dziesięciu godzin” [253]. „Gdyby się zaś wspomniane zwierzęta były
znajdowały w pobliżu obozu wojsk monarszych, wówczas cały ten
ogrom amunicji i [różnych] bagaży nie byłby się dostał giaurom” [257].
C. Tragiczny koniec Kara Mustafy
„Wielki wezyr ruszył potem od mostu pod Osijekiem i przybył do
Belgradu. Klęski spowodowane jego zarozumiałością i zgubnymi
pociągnięciami następowały jedna po drugiej. Ludzie znający się na
rzeczy powiadomili zatem wówczas i poinformowali padyszacha
jegomości [o wszystkim] zgodnie z prawdą. Ponadto również były chan
jegomość Murad Gerej po przyjeździe do Jambołu doniósł i dał znać do
monarszego strzemienia z najdrobniejszymi [263] szczegółami o tym,
jak przebiegała wyprawa. Dygnitarze państwa i najwybitniejsi mężowie sułtanatu jednomyślnie postanowili wtedy donieść padyszachowi
[…]. Zgromadziwszy się zatem […] powiedzieli:
<Do takiego poniżenia religii i państwa oraz czci sułtanatu, do
jakiego w tym oto błogosławionym roku doprowadził ten nieudolny
wezyr, nawet tysiąc w jedno złączonych nieprzyjaciół nie byłoby zdolnych, a on dokonał [tego wszystkiego]. Po pierwsze, w walkach i utarczkach podczas oblężenia zamku wiedeńskiego wojsko muzułmańskie
triumfu ani zwycięstwa nie odniosło, a niecni wrogowie porażki ani
klęski nie ponieśli. Nietrudno o to było, ale [wielki wezyr] przez opieszałość, przez [swoje] wady, przez chciwość i zarozumiałość swoją nie
pozwalał wojsku […] choćby na krok pójść naprzód do ataku na giaurów, kiedy zaś nieboszczyk Ibrahim pasza nalegał, aby szturmować,
nieudolny wezyr dawał mu niemądrą odpowiedź, iż nie pora na to.
Gdy zaś na koniec przyszła ta porażka, pozwolił on złoczynnym
giaurom zagarnąć takie skarby, tyle rzeczy niezbędnych, armat
skarbowych, amunicji i sprzętu wojennego tudzież namioty wszystkich
wezyrów i emirów oraz bagaże i składy, namioty różne i rzeczy jako
też całe mienie, jakie posiadało wojsko muzułmańskie i jakie
88
znajdowało się w obozie wojsk monarszych, a do tego jeszcze takie
twierdze muzułmańskie, jak zamek Ostrzyhom i Parkany.
Strat podobnych do tych, jakie [teraz] ponieśliśmy, nigdy jeszcze
przedtem nie było i nigdy też się jeszcze nie widziało klęski takiej jak
ta. Z tej przyczyny przepadł w kraju pogodny nastrój i osłabł gmach
państwa, a w Rumelii i Anatolii dzieją się okropności […]. Po takim
doniesieniu i relacji z ich strony zapałał płomień gniewu padyszacha”
[262-263].
„Niekorzystny obrót zmiennego losu serdara i wyboje na szlaku jego
szczęścia legły zaporą na drodze jego życzeń do bram ich spełnienia,
toteż bardzo się on niepokoił. Całą jego uwagę po nocach i we dnie
zaprzątała próba zmyślnego odgadnięcia, co go jeszcze czeka ze
strony padyszacha, więc przesiadywał stale w zakątku samotności, a
tylko rozpacz i zmartwienie nigdy go nie opuszczały” [304].
„Dnia dwudziestego dziewiątego miesiąca ramazana przyjechał z
obozu serdara telchisczi Ismail aga. Przywiózł on wiadomość, że
wojska muzułmańskie zostały pod Wiedniem pobite (od czego niech
nas Ałłah zachowa!), a potem, gołe i bose, z biedą i trudem dotarły pod
Jawaryn. [Serdar] narzekał, że król polski zerwał układ i w serdecznej
jedności z cesarzem niemieckim uderzył na wojsko muzułmańskie, a
wojsko to zostało pobite dlatego, że nie było mu przyjazne” [199].
"Szahin Mustafa aga […]. Na łowiskach pośród równiny zemuńskiej
otarł lica o strzemię monarchy, a następnie opowiedział z najdrobniejszymi szczegółami, jaka niechęć i wrogość panuje między wielkim
serdarem a wojskiem muzułmańskim oraz jak zupełnie nie mają one
już do niego serca i odwróciły się od niego. Oświadczywszy zaś, że
dopóki ten będzie piastował wezyrstwo, do niczego dobrego już nie
dojdzie, zburzył przez to jego dom i zagasił jego ognisko” [200-202].
„Gdy już minięto obozowisko Hisardżyk i Kołari oraz zatrzymano
się na postój w palance Hasan Pasza, nadeszła od wielkiego serdara
pisemna relacja, w której donosił on, że pod Parkanami wojska muzułńskie po raz drugi stoczyły bitwę z wojskiem niemieckim i polskim
oraz poniosły porażkę, a zamek Ostrzyhom wpadł w ręce nieprzyjaciół.
– Rozważymy wieczorem – usłyszał w odpowiedzi na to.
Wieczorem zajechawszy przed bramy seraju, zaraz przy wysiadaniu
z powozu kazał padyszach przyprowadzić telchiscziego Ismaila agę i
w trakcie rozmowy wypytywał go o różne sprawy na granicy. Otrzymawszy od niego odpowiedź, raczył zawołać w gniewie: – Zgrają przeklętych łgarzy jesteście, twój pasza i ty! Państwo moje doprowadził do ruiny, sławę moją podeptał, moje wojsko pozwolił pobić, moich sławnych
paszów o śmierć przyprawił, a moje kraje dał zabrać giaurom?” [203].
89
„Wielki serdar został wydany na śmierć [197].
– Sądzona nam śmierć?
– Nie inaczej! Niech Ałłah nie pozwoli, abyś utracił wiarę! –
brzmiała odpowiedź.
– Wola Ałłahowa! – rzekł [wielki wezyr].
Potem kazał rozesłać kobierzec do modlitwy, a gdy tamci wyszli z
komnaty, odprawił namaz południowy. [Wszystko to] nie wywarło na
nim najmniejszego wrażenia. Zmówił [jeszcze tylko krótką] modlitwę,
przeciągnął rękami po twarzy, po czym rzekł do swojego pazia:
– Teraz wyjdźcie, a nie zapominajcie o mnie w swoich modlitwach.
Potem własną swoją ręką zdjął z siebie futro i zawój oraz
powiedział: – Niech przychodzą. Ten zaś kobierzec zabierzcie, aby się
mój zewłok uwalał w kurzu! [Kobierzec] usunięto. Kaci weszli, a gdy
już przysposobili sznury, [wielki wezyr] własnymi rękami uniósł sobie
brodę i, pogodzony z losem, powiedział: – Tylko dobrze załóżcie! Ci
założyli [sznury] i dwakroć ściągnęli, a wtedy on wyzionął ducha”.
„We czwartek dnia 25 przed wieczorem przyjechał z Belgradu
kiahia kapydżych przywożąc chorągiew świętą, klucz od Kaaby i
pieczęć monarszą, tudzież uciętą głowę byłego [wielkiego] wezyra
Mustafy paszy. [Wszystko to] oddał on u bramy haremu adze domu
szczęścia, a ten zaniósł je na pokoje przed oblicze monarchy i pokazał
mu. Padyszach polecił oddać świętą chorągiew i klucz od Kaaby do
skarbca, a niefortunną głowę [straconego] pogrzebać w grobowcu,
który ten wystawił był sobie […] w Stambule. Pieczęć monarszą raczył
przesłać przez tegoż kiahię kapydżych wielkiemu wezyrowi”.
Część III
ROZCZAROWANIA SOBIESKIM
1. Kto był rozczartowany?
Do rozczarowanych nie należeli sąsiedzi Rzeczypospolitej. Oni –
podobnie jak król Ludwik XIV – mieli swoje mocarstwowe ambicje i
wprowadzali absolutystyczne rządy. Weźmy pod uwagę choćby cesarza.
Zszokowała Sobieskiego jego postawa, gdy przybywszy do polskiego
obozu z podziękowaniem Wodzowi za zwycięstwo, jednocześnie głęboko
go obraził, okazując lekceważenie jego synowi Jakubowi i dowódcom
odsieczy. Na przejawy chorej ambicji dworu cesarskiego, zwłaszcza
90
pychy oraz rozpusty – i przy tym tolerowania tego stanu przez Cesarza –
zwraócił już uwagę Sobieskiego bł. o. Marek z Aviano180.
Gdy więc chodziło o Rzeczpospolitą Obojga Narodów, to sąsiedzi na
jej zacofanie i stagnację reagowali zadowoleniem. Dla nich to było
korzystne. Dlatego nie sprzyjali pojawiającym się w niej inicjatywom
reformistycznym i naprawczym, wręcz przeciwnie, na ile mogli starali
się je paraliżować i unicestwiać. Pomocą służyły im w Kraju ich
stronnictwa, dyplomaci i sympatycy.
Sąsiadom łatwo było paraliżować w Rzeczypospolitej inicjatywy
naprawcze, bo pod tym względem ich działania zbiegały się z dążeniami
szlachty i możnowładców. Ci bowiem, korzystając z wielu przywilejów i
mając w swym ręku władzę, wcale nie życzyli sobie zmian. Ich posłowie,
pogrążeni w prywacie i egoizmie, korzystający z przywilejów kosztem
niższych stanów, cieszyli się „złotą wolnością” i cenili sobie zasadę
„Liberum veto”. Jak ognia bali się ewentualnego absolutyzmu króla
Sobieskiego, by nie pomniejszył ich „złotej wolności”. Dlatego
blokowali nawet skromne jego propozycje dotyczące powiększenia
armii, tak bardzo potrzebnej do obrony i bezpieczeństwa Kraju,
nękanego najazdami nieprzyjaciół181. U podstawy działania większości
szlachty i możnowładców znajdował się egoizm, a nie dobro wspólne
Kraju i jego mieszkańców. Toteż sąsiedzi łatwo potrafili znaleźć wśród
nich jakiegoś sprzedajnego posła, który nie miał skrupułów, by w Sejmie
skorzystać z „liberum veto” i zniweczyć nawet najlepsze dla
Rzeczypospolitej projekty uchwał. Tacy też zbytnio się nie troszczyli o
zwalczanie szkodliwych wpływów i działań sąsiadów, które wiodły do
chaosu, sporów i walk bratobójczych, i w końcu też do ruiny Kraju i jego
rozbiorów.
Do rozczarowanych należeli ci, którym szczerze zależało na Rzeczypospolitej, na jej pomyślności i dobru wspólnym. Z powodu braku
reformy najbardziej czuli się zawiedzeni członkowie najniższych
stanów, od lat pozbawiani praw obywatelskich. Byli to głównie liczni
chłopi, traktowani źle i krzywdząco, czasem nawet jak niewolnicy. Oni
najbardziej oczekiwali poprawy swej doli. – O ich sytuacji powie nam
więcej poniżej nasz św. o. Stanisław.
Od lat więc reforma była konieczna, tak dla nich, jak też dla naprawy
i umocnienia całego Kraju. Walczył o nią już Piotr Skarga TJ (15361612). Starał się uwrażliwić sumienia rządzących Krajem, jak też
List z 24 września 1683 r., s. 540.
Sobieski musiał oddawać w zastaw własne dobra, by mieć pieniądze na zwiększenie armii.
180
181
91
przekonać szlachtę, nadużywającą „złotej wolności”, o szkodliwości jej
prywaty i egoizmu. Sporadycznie myśleli też o naprawie inni działacze
społeczni, w efekcie jednak zostawiając uciskanym tylko rozczarowania.
Poważniejsza inicjatywa króla wygnańca, wdzięcznego chłopom za to,
że dzielnie bronili przed Szwedami Ojczyzny i prawdziwej wiary, okaże
się też bezowocna. Król Jan Kazimierz w katedrze lwowskiej 1 kwietnia
1656 r. uroczyście ślubował, że naprawi krzywdy wyrządzone pospolitemu ludowi. Jednak, mimo uroczystej obietnicy, niczego potem nie
dokonał. Główny powód, dla którego to uroczyste ślubowanie króla
spełzło na niczym, podaje historyk generał Marian Kukiel:
„Los ludu kołatał od dawna do rozumu i sumienia <stanów>
Rzeczypospolitej i od dawna torowała sobie drogę świadomość, że od
jego poprawy zaleźy ocalenie państwa. Dwukrotnie przysięgał Jan
Kazimierz, że tego dokona; ale gdy składał w katedrze lwowskiej swe
śluby, dał się słyszeć głos: <Zje diabła, jeśli mu na to pozwolimy>”182.
Szlachta i magnaci, wchodzący w skład Sejmu i Senatu, mający z
urzędu funkcję aprobowania projektów króla dotyczących Państwa183,
tym razem też nie dopuścili do ich przyjęcia i realizacji. Zresztą, tego
też dopilnowywali i sąsiedzi, szczególnie Moskwa.
A zatem Sobieski nie był pierwszym królem, który rozczarowywał
tych, którzy mieli nadzieję, że dzięki odniesionemu wielkiemu zwycięstwu pod Wiedniem, będzie mógł wreszcie coś dobrego zrobić dla krzywdzonych stanów i dla naprawy Rzeczypospolitej. Historycy wymieniają
wiele powodów, dla których król nie był w stanie podjąć jakiejkolwiek
reformy, czy naprawy.
2. Przyczyny braku naprawy
Dla całej Europy był to trudny okres historyczny: czas wielu wojen,
zwycięstw i klęsk, a dla Rzeczypospolitej również takich klęsk, które
nazwano „potopem”. Organizowanie wojska, dla obrony Kraju i
staczania walk, zabierało Sobieskiemu wiele czasu, energii, a nawet
wymagało ponoszenia własnych kosztów materialnych. Dlatego na
naprawę chorej Rzeczypospolitej, pełnej skłóconych stronnictw i
spiskujących ”malkontentów”, wstrząsanej przez bratobójcze walki i
rokosze, nie było sposobu. Jakiś wpływ na brak inicjatywy miały też
nękające obojga małżonków choroby, a króla zwłaszcza w końcowym
okresie jego życia. Na pewno też źle mu posłużyły błędne kroki podjęte
182
183
M. Kukiel, Dzieje Polski, Paryż 1984, s. 18.
Chodzi o „Pacta conventa” obowiązujące od 1578 r., od czasów Zygmunta III Wazy.
92
na początku jego kariery, kiedy to podczas wojny ze Szwecją dopuścił
się – z wielu innymi – zdrady króla, przeszedł na stronę wroga i walczył
przeciw swoim rodakom. To rzucało wtedy na niego poważny cień.
Jednak, po powrocie do swoich, przez gorliwą i ofiarną służbę
Rzeczypospolitej, zwłaszcza przez prowadzoną po bohatersku obronę
wschodnich jej terytoriów, w tak wielkim stopniu odzyskał zaufanie
Narodu, a szczególnie jego wojska, że obdarzono go królewską koroną.
Choć jednak był królem, nawet skromne jego projekty naprawcze wciąż
blokował egoizm i prywata szlachty oraz rozgrywki partyjne wspierane
przez sąsiadów. Posłowie z uporem bronili swej przesadnej wolności i
obawiając się absolutyzmu króla, nie godzili się nawet na takie
inicjatywy naprawcze, które z całą oczywistością były konieczne.
Sprzyjało to również obniżaniu się moralności obywateli.
Choć wyliczone już przyczyny dostatecznie uniemożliwiały podjęcie
jakiejkolwiek reformy, to nie brakowało jeszcze dalszych, które nie
pozwalały nawet na myślenie o naprawie. Taką przeszkodą była
zależność od polityki francuskiej, odziedziczona przez Sobieskiego
głównie po królu Janie Kazimierzu i jego żonie Marii Ludwice. Chyba
jednak jeszcze bardziej uniemożliwiała ją osoba żony Sobieskiego –
„Marysieńki”. Jej wpływ na męża był z całą pewnością demobilizujący.
Realizacja celów polityki francuskiej nie przynosiła Rzeczypospolitej
samych tylko korzyści. Gdy chodzi o Sobieskiego, to zanim jeszcze
został królem, już doprowadziła go do sytuacji, w której musiał brać
udział w walce bratobójczej przeciw swemu wcześniej cenionemu wodzowi Hieronimowi Lubomirskiemu, zwolennikowi polityki cesarsakiej.
Do realizacji celów polityki francuskiej przyczyniała się wybitnie
królowa Maria Ludwika. Przybywając do Polski, przywiozła sobie do
pomocy z Francji (do „fraucymeru”) dziewczęta. Wśród nich znalazła się
też Maria Kazimiera. Wprawdzie przybyła jako mała dziewczynka, ale
gdy podrosła, stała się dla królowej cennym narzędziem do realizacji
politycznych planów. Polecenia królowej Marii Ludwiki były dla niej
zadaniami. Najpierw niezbyt szczęśliwie została dana za żonę bogaczowi
Janowi Zamojskiemu, zarażonemu „zachodnią” chorobą i obciążonemu
nałogiem pijaństwa184. Po jego przedwczesnej śmierci została ponownie
wydana za zakochanego w niej Jana Sobieskiego. Jeszcze za życia
pierwszego męża królowa już myślała o doprowadzeniu do rozwodu
Marysieńki z Zamojskim. Sobieski nie chcąc się w to mieszać, myślał o
184
Por. Z. Wójcik, dz. cyt. s. 99. Obok nałogu pijaństwa, chodziło też o chorobę weneryczną.
93
wyjeździe na pewien czas zagranicę185. Gdy jednak Zamojski niespodzianie umarł, to wtedy królowa – jak się wydaje – użyła machinacji, by
bez zwłoki, za cenę oddania kochanej Marysieńki za żonę, pokonać
ociąganie się Sobieskiego z decyzją przyjęcia proponowanego mu urzędu
po marszałku Hieronimie Lubomirskim186.
Maria Kazimiera („Marysieńka”) przez swą rolę jako żona króla i
bardzo przez niego kochana kobieta, miała na niego wielki wpływ. Toteż
przyczyniała się do tego, że nie był w stanie myśleć o reformie Kraju.
Działo się tak nie tylko z powodu jej udziału w realizacji celów
francuskiej polityki, ale też ze względu na jej osobiste właściwości.
Marysieńka od młodości, a jeszcze bardziej po śmierci królowej Marii
Ludwiki, aż do końca swego życia, nie przestała stawiać na poczesnym
miejscu troski o swoje sprawy i swej francuskiej rodziny. Na bazie
wyjątkowej urody, zdominowała ją wada chorej ambicji. Stała się pyszna
i zarozumiała, chciwa bogactwa oraz żądna godności i dóbr dla rodziny.
Z przesadną gorliwością, choć z małym powodzeniem, zabiegała dla niej
u Ludwika XIV o różne łaski, a szczególnie o wysoką godność dla ojca,
który w oczach francuskiego króla na nią nie zasługiwał. Nie mogąc
uzyskać łaski u Ludwika XIV, pod koniec życia wystarała się dla niego o
kapelusz kardynalski w Rzymie u papieża Innocentego XII. Tam też po
śmierci męża – króla Jana III Sobieskiego – zamieszkała z ojcem187.
Z pomocą nuncjusza apostolskiego Pallaviciniego188 czyniła też
starania o skojrzenie swojej rodziny Sobieskich z cesarską rodziną
Habsburgów, planując małżeństwo syna Jakuba Sobieskiego z córką
cesarza. Jak już wiemy, przyczyniło się to jedynie do popsucia relacji
cesarza z królem Sobieskim, a okazało się w postaci skandalu podczas
ich spotkania w polskim obozie po wiedeńskim zwycięstwie, gdy cesarz
lekceważąco potraktował obecnego tam syna Sobieskiego Jakuba.
Cenione przez Marysieńkę wartości w dużym stopniu różniły się od
tych, które za istotne uważał jej mąż Sobieski. Bardzo dbała o to, by
jako królowa błyszczeć klejnotami, bogactwem i splendorem. Król
natomiast chętnie obdarowywał podarunkami innych, starając się
również w taki sposób, zdobywać sobie i Krajowi przyjaciół.
185
Por. List z 6 V 1668, s. 297.
Marysieńka przywabiła Sobieskiego do swej sypialni, a wtedy królowa przyłapała ich na gorącym
uczynku współżycia i jeszcze tej samej nocy zmusiła do zawarcia małżeństwa. Zawarte pod przymusem
było ono nieważne. Dlatego powtórzono je oficjalnie i uroczyście, 5 VII 1665, w obecności Nuncjusza Ap.
Antoniego Pignatellego, późniejszego papieża Innocentego XII. (Por. Z. Wójcik, dz. cyt . s. 101).
187
Kapelusz kard. H. A. de la Grange d’Arquien otrzymał od Innocentego XII w grudniu 1695 r.
188
Zob. List Marysieńki do Sobieskiego z Krakowa, z 3 X 1683 r, wyd. Czytelnik, Toruń 1966, s. 248.
186
94
Król Sobieski – mimo pewnych błędów i grzechów – w swoich
wypowiedziach i postępowaniu ukazuje się nam jako człowiek religijny,
pokorny, szczery i prawy. Bardzo przypomina wielkiego – choć też i
grzesznego – króla Dawida, który swą słabość okazał na tle pięknej
Batszeby, posuwając się aż do zabójstwa jej męża. Potem z pokorą
przyznał się do swej słabości i zbrodni, pokutował i starał się żyć w
przyjaźni z Bogiem. Mimo więc swej grzeszności, nie przestał być i
wielkim wodzem, i bardzo wiernym czcicielem Pana Zastępów189.
Sobieski, podobnie jak król Dawid, szczerze kochał Boga i starał się
wiernie Mu służyć. Choć nie miał na sumieniu podobnej zbrodni jak
Dawid, ale też uznawał siebie za grzesznika190 i liczył na miłosierdzie
Boże191. Niewątpliwie, w swym miłowaniu stawiał Boga na pierwszym
miejscu, starał się o żywą z Nim więź i jako wódz wciąż liczył na Jego
pomoc. Ale nie krył też swego wielkiego zakochania się w Marysieńce,
za które płacił wysoką cenę uzależnienia się od niej. Miłość do niej,
którą bez końca wypowiadał z barokową emfazą, wywierała na niego
wielki wpływ. Patrząc na nią poprzez pryzmat ludzkiej miłości, na ile
zdołał, unikał zadrażnień oraz napiętnowania jej wad i braków192,
wysławiał natomiast wciąż jej urodę i darzył wyjątkowym kultem.
Ukazywał więc Marysieńkę, jako cenioną przez siebie, wyjątkowo piękną
i kochaną kobietę.
Gdybyśmy więc zdecydowali się na korzystanie z jej portretu
naszkicowanego przy pomocy „pędzla i okularów” Sobieskiego, to nie
moglibyśmy nikogo zapewnić, że jest to realny jej obraz. Byłby on
przeidealizowany, nie ukazujący w pełni jej prawdziwej duchowej
sylwetki, a więc daleki od realizmu. Nie moglibyśmy też za Boyem
Żeleńskim nikomu dać gwarancji, że jej wpływ na małżonka był tylko
pozytywny, bo – jak to już widzieliśmy – w rzeczywistości bywał często
paraliżujący i pognębiający go. Toteż opierając się na listach Sobieskiego, nie bylibyśmy w stanie podać obiektywnego jej obrazu lub choćby
szkicu dobrze oddającego sylwetkę duchową Marysieńki.
Tym bardziej, jej portret podany nam przez Boya Żeleńskiego,
zbudowany na bazie światopoglądu laickiego, budzi jeszcze większe
zastrzeżenia, niż ów Sobieskiego. Forsowana przez Boya koncepcja
189
Por. 2 Sm 11, 2-27.
Musimy pamiętać, ze wiele przypisywanych mu grzechów i złych skłonności ma jako swoje źródło
paszkwile nieprzyjaciół, wypowiadane też przez poprzednią królową, jak i jego żonę Marysieńkę.
191
Sobieski nie zaprzecza złym faktom, które w jego życiu się rzeczywiście wydarzyły.
192
Sobieski zaprzecza, że przyczyną jego choroby jest żona, która już była chora z powodu współżycia
z poprzednim mężem wenerykiem. Por. Listy, Kukulski, s. 101-102; 120; 188; Wójcik, dz. cyt. s. 62.
190
95
Marysieńki jako ideału kobiety i małżonki, oddanej, kochającej i
inspirującej króla do wielkich czynów i zwycięstw, pod wielu względami
nie odpowiadała rzeczywistości. Jest więc to portret fałszywy.
W rzeczywistości, koncepcja życiowa Marysieńki, którą Sobieski
szczerze kochał i radował się jej urodą, nie harmonizowała z kryteriami
zdrowej duchowości. Wprawdzie nie można przeoczyć tego, że nieraz
miała ona na swym koncie jakieś dobre uczynki i chyba też prawdziwe
nabożne przeżycia193, ale jednak jej dojrzałe decyzje i koncepcja
życiowa bardzo odbiegały od tej, którą posiadał jej mąż Sobieski.
Bywało, że w istotnych sprawach nie zgadzała się z inicjatywami męża i
nie była w stanie zrozumieć podstawy prawości jego działania. Na
poczesnym miejscu nie stawiała też służenia pomocą mężowi w trosce o
Rzeczpospolitą i jej mieszkańców194.
Ceniąc swoją urodę, pozwoliła się zdominować chorobliwą ambicją.
Miała swoje wygórowane cele, i zapotrzebowania, domagała się godności
i honorów dla siebie i rodziny, potrzebne jej były drogie klejnoty i
bogactwo. Opanowana przez wady, potrafiła nawet w ważnych sprawach
przeciwstawiać się mężowi, lub naprzykrzać o błahostki i to w chwilach
najmniej stosownych (np. w przededniu bitwy wiedeńskiej i wkrótce po
niej195). Sobie przyznając posiadanie praktycznej mądrości, pouczała
króla jak powinien postępować. Przekonywała go, że w świecie nie liczy
się piękne postępowanie ale bogactwo i potęga oraz zgłaszała żądania
zgodne ze swymi upodobaniami i zechciankami. W ten sposób
uprzykrzała życie mężowi i również wygaszała jego inicjatywy. Tak
postępując, wiedziała, że król Sobieski – jej wrażliwy mąż Jachniczek –
ją kocha i była pewna, że nawet jej kaprysom zadośćuczyni:
„Przekonasz się Waść, że w naszych czasach piękne postępowanie
może tylko wystawić człowieka na pośmiewisko. Wystarczy, że Waść
nie masz sobie niczego do wyrzucenia przed Bogiem i przed ludźmi,
wywiązawszy się z tego, co człowiek pobożny i prawy powinien
uczynić. Ale na tym obłudnym świecie im bardziej ktoś jest potężny,
tym bardziej go szanują […]. Nade wszystko zaś nie polegaj Wść
zbytnio na swojej sławie i na pięknym postępowaniu, żebyś się Waść
samemu nie przyprawił o zgubę […]. Nieprzyjaciele tutaj czuwają”196.
Wójcik dz. cyt., ss. 401; Kukulski, Listy do marysieńki, 72; 101-102; 117
Były momenty w życiu Marysieńki, kiedy z dezaprobatą mówiła o Kraju męża, a po jego śmierci
razem ze swym ojcem przeniosła się do Rzymu.
195
Por. Kukulski, List Sobieskiego z 9 IX 1683 r, i list Marysieńki 3 X 1683.
196 Maria Kazimiera, Listy do J. Sobieskiego, (oprac. Kukulskiegfo), Kraków 1966, s. 251.
193
194
96
Jak już z powyższej analizy wynika, nie można ograniczyć się do
korzystania jedynie z obrazów Marysieńki obu wyżej omówionych
protagonistów. Wobec tego zobaczmy, jak inni na nią patrzyli. Jako
przykład weźmy pod uwagę choćby jej „portret”, podany przez Lecha
Ludorowskiego, we wprowadzeniu do powieści J. I. Kraszewskiego,
noszącej tytuł: "Adama Polanowskiego dworzanina króla Jegomości
Jana III, notatki”:
„Prześliczna, ale zimna, wyrachowana, patologiczna egoistka,
bezwzględna, chytra, skąpa, pyszna, dumna, próżna, odpychająca.
Przewrotna intrygantka, tyranizująca całe otoczenie i męża,
przebiegła despotka kupcząca urzędami, zachłannie zgarniająca
miliony do swej prywatnej szkatuły, spiskująca przeciwko własnemu
mężowi, amoralna, zdradzająca go z jego przyjacielem Jabłonowskim
(i nie tylko), skłócona z własnymi dziećmi, jątrząca przeciwko swoim
synom, nie dopuszczająca najstarszego do sukcesji królewskiej […].
<Kobieta z piekła rodem!>”. – Trudno o bardziej odrażający konterfekt
prześlicznej Marysieńki. Zupełnie nie pasuje do idyllicznego mitu. I cóż
za drastyczny rażący kontrast z poretretem Sobieskiego” 197.
W tej wyliczance wad Marysieńki, łatwo możemy dostrzec również te,
które zazwyczaj obciążają polityków o chorej ambicji. Jeśli ktoś
chciałby stanąć w obronie Marysieńki, uważając, że Kraszewski był do
niej uprzedzony, lub że mamy do czynienia ze zwyczajną barokową
przesadą, to jednak niech wpierw zajrzy do jej listów. Jako przykładowy
może nam posłużyć jej dziewięciostronnicowy list, napisany w Krakowie
po wiedeńskim zwycięstwie. Niestety, list w dużym stopniu potwierdza i
usprawiedliwia powyższą reasumpcję opinii Kraszewskiego198. Zapewne
temu negatywnemu portretowi towarzyszą barokowe przejaskrawienia,
ale nie wydaje się, żeby były w dużej mierze przesadne. Chociaż bowiem
Kraszewski wydał swoją publikację jako powieść, ale nie można
kwestionować jej wartości, bo w zasadzie dość wiernie opierał się on na
źródłach historycznych. Zresztą, tym listem z 3 X 1683 r., sama
Marysieńka w dużym stopniu potwierdza słuszność takiej o sobie opinii.
W liście jest wiele pretensji, wymówek i narzekań na króla, że źle
różne sprawy załatwia; jest mnóstwo wskazówek i pouczeń, jak powinien postępować. Tyle nagan, krytyki, poleceń i rad przesyła mu w
momencie, gdy ten znajduje się w pościgu za wrogiem. Jak wiemy,
wtedy (na początku października), był moment, kiedy w pierwszej bitwie
Józef Ignacy Kraszewski, "Adama Polanomskiego dworzanina króla Jegomości
Jana III, notatki”, Warszawa 1991, s.12.
198
Maria Kazimiera, Listy do Sobieskiego, List z 3 października 1683 r., s. 249-254.
197
97
pod Parkanami o mało nie zginął. Poznajmy choć kilka zdań tego
wysłanego mu listu Marysieńki, „w sprawach dla niej bardzo ważnych”:
„Nic mi Waść nie wspominasz o lichtarzu, który [on] miał zawieźć
Wci. Chciałabym wiedzieć, czy go dostałeś i czy się Wci spodobał? Nic
też Waść nie piszesz o fuzji – a jest podobno najpiękniejsza w świecie –
ani o kompasie wysłanym pocztą, ani o książce St. Esprit […]. Nie pisałeś mi Waść czyś dostał pierścionek, który Wci wysłałam przez Toszkowskiego. Bardzo jestem z Waści niezadowolona, moje kochanie”199.
W dalszym ciągu Marysieńka gani męża za to, że nie zabezpieczył
skarbów po wezyrze, że pozwolił wojsku je rozgrabić i że nawet rzeczy
własne śmiał darować książętom i generałom. Poucza męża, jak należało
wszystkim rozporządzić, zgromadzić i zabezpieczyć. Na koniec w „Post
Scriptum” daje królowi ostatnie najważniejsze polecenie: „Trzeba
pokupować u żołnierzy co się da z drobiazgów za najniższą cenę”200.
3. Przyjaciel króla walczy o sprawiedliwość społeczną
Św. o. Stanisław Papczyński – ceniony przez Sobieskiego jako teolog
i ojciec duchowny201 – z doświadczenia znał trudne położenie pospolitego ludu, bo z niego pochodził. Podjął więc walkę o sprawiedliwość
społeczną. Narzędziem, którego użył w obronie ludu, był „Prodromus”.
Gdy w tym wówczas już trzykrotnie wydanym podręczniku retoryki
poddawał ostrej krytyce praktykowaną przez szlachtę „Złotą wolność” i
„Liberum veto” oraz napiętnował też inne jej wady i naużycia, doczekał
się gwałtownej reakcji. Gdy przygotowywał do druku czwarte wydanie
tego podręcznika retoryki, jakiś anonim zaatakował Autora za jego
krytykę „złotej wolności”. We wstępie do IV wydania sam o. Stanisław
referuje incydent w sposób następujący:
„Niniejszy <Prodromus> [Zwiastun Królowej sztuk], który dostajesz
do ręki, ukazuje się z myślą przygotowania drogi dla swojej królowej
[dla Retoryki] w chwili, kiedy nieoczekiwanie grom z jasnego nieba
omal go nie zniszczył. Jednak nie zniszczył go, ani nawet nie poraził.
Głos wolny jakiegoś Anonima w stosunku do jeszcze wolniejszych
głosów Polaków zabrzmiał bardziej nieokrzesanie niż taktownie, a
będąc przejawem prawdziwego szału wywołał istną burzę.
Maria Kazimiera, List do Jana Sobieskiego z 3 października 1683 r.,, ss. 248; 251.
Tamże, s. 246-254.
201
O. Papczyński nie był mianowanym z urzędu teologiem czy spowiednikiem króla Sobieskiego.
Urzędowym teologiem był Adam Przyborowski TJ, ,jak również Stanisław Franciszek Biegański
OFMConv.
199
200
98
Zdołałem uchronić przed zagrożeniem swoje dzieło, ostrzeżony po
przyjacielsku i bardzo roztropnie przez pewnego wielce szanownego i
mądrego senatora […]. Usunąwszy pewne kwestionowane wypowiedzi,
wyczyściłem tekst i tak opracowany oddaję go ponownie do druku”202.
– Dzięki życzliwości zaprzyjaźnionego senatora Autor poprawił tekst
swego dzieła i zmodyfikowany wydał bez dalszych trudności. Jak jednak
można zauważyć, odpowiedź Świętego na atak nie polegała na zawieszeniu walki o sprawiedliwość społeczną. W IV wydaniu podręcznika o.
Stanisław jedynie zastąpił kontestowany tekst „O złotej wolności”,
chyba jeszcze wymowniejszą opowieścią „O złych Gigantach”.
Poznajmy (z II wydania) kontestowane przez „Anonima” oryginalne
punkty krytyki św. o. Stanisława dotyczące „złotej wolności”, „Liberum
veto” i innych wad szlachty:
a/ Wolność przechodząca w bezprawie.
„Lecz kto nazwie wolnością to, że żyjemy swobodniej od barbarzyńców? "Prawdziwa wolność opiera się na przestrzeganiu praw i to o
wiele bardziej praw Boskich niż ludzkich".
Ale pod tym względem kogo i iluż takich znajdę w Polsce, wśród
tych, którzy twierdzą, że nie czują się skrępowani żadnymi prawami z
tego powodu, iż są wolni? Wielu mówi, jestem urodzony w domu
szlacheckim, cieszę się wolnością, kto mi narzuci więzy? kto mnie
zmusi do zachowania prawa? kto jako przestępcę ukarze? kto
zbuntowanego ujarzmi? Jestem wolny, nie mam Pana! Chyba że w
całkowicie wolnych wyborach sam go sobie wybiorę i to takiego, który
pod przysięgą się zobowiąże, że nie będzie mnie ganił, choćby widział
moje zuchwalstwo.
– O jakaż to nadzwyczajna wolność! Jeśli słuszniej nie powiedzieć
niegodziwa swawola”203.
b/ „Liberum veto”.
„I faktycznie, "kto uwierzy, że właściwością polskiej wolności jest
to, że Rzeczpospolita najbardziej wtedy uważa się za wolną, kiedy w
najwyższym stopniu służy?"
Często zbierają się dostojni przedstawiciele Świętych Stanów, żeby
radzić nad dobrem publicznym. Stan rycerski też wysyła swych posłów
na Sejm. I oto masz ci! Przy zgodzie Senatu, przy jednomyślności
202
203
Prodromus wyd. IV w: Pisma zebrane, s. 97-98.
Prodromus, wyd. II, s. 35).
99
ducha szlachty, tylko jeden człowiek – rozumie się, "wolny"! – wyrywa
się spośród wszystkich, grzmi dwa lub trzy razy jednym tylko owym
słowem <Nie zgadzam się!> i już natychmiast wszystkie obrady burzy;
do tego stopnia burzy, że choć miało być uchwalone coś najbardziej
zbawiennego, natychmiast traci swoją ważność, wskutek tego jednego
człowieka, najczęściej niegodziwego i wroga Ojczyzny, którego uporu
nie wzięto dostatecznie pod uwagę.
– Czy wobec tego mam cię nazywać wolną, Polsko, której faktycznie
jeden człowiek mówiący wiele i nierozumnie, kiedy chce to ci
rozkazuje? Ty nie oddalasz żadnego jarzma, którym cię uciska jakiś
zdradziecki Drań [oryg.<Drances>] i to posługując się jednym
słówkiem, bo jest wolny? Twierdź sobie ile chcesz, ale świat zaprzeczy,
że jesteś wolna, lecz powie, że jesteś służącą lub rozwiązłą, co brzmi
jeszcze haniebniej”204.
c/ W obronie Ojczyzny.
„Musisz prowadzić walkę o religię i o Ojczyznę: sama, bez zgody
wszystkich, nie możesz się obronić.
Pozostajesz wdową i musisz sobie znaleźć króla: ale króla mieć nie
możesz bez zgodnego głosowania wszystkich Stanów.
Należałoby powiększyć twoje skarby: czy to na konieczne wydatki,
czy na potrzeby uzbrojenia: ogłosisz więc ustawę rolną, lecz kto ją
przyjmie? nałożysz podatki, kto je uiści? Ci, którzy dzięki twojej
obronności stają się bogaci, którzy błyszczą twoimi majątkami, ci
sami cieszą się z nędzy swojej dobrodziejki i z twojego dobra nie chcą
ulżyć twej nędzy.
– Widząc cię w tak wielkim ucisku, kto? – chyba tylko obłąkany –
będzie cię nazywał wolną!”205.
d/ Przeciw niesprawiedliwym wyrokom.
„Przechodzę już do twoich przesławnych praw, które, gdyby nie
obawa obrażenia twoich zbyt wolnych rycerzy, nazwałbym herezją.
Cóż? Ty ośmielasz się surowość Boskiej sprawiedliwości łagodzić
swoimi ustawami? Bóg kazał oddawać <Oko za oko, życie za życie>; ty
ustanawiasz niewielką zapłatę pieniężną za pozbawienie życia wielu
ludzi. Bóg nie ma względu na osoby. Uważa, że wszystkich zbrodnia-
204
205
Prodromus, wyd. II, s. 35-36.
Tamże, s. 36.
100
rzy należy karać, niezależnie od tego, z jakiego stanu pochodzą i jaką
zajmują pozycję.
Ty sądzisz, że kiedy plebejusz podniesie rękę na szlachcica,
powinien zostać rozsiekany; ale przeciwnie, nie pozwalasz nawet
dotknąć szlachcica, jakkolwiekby ten najokrutniej zamordował wielu
ludzi pochodzenia plebejskiego; głosisz, że jest wolny, karzesz kiesę
tyrana, a nie głowę! Czyż nie taka jest ta twoja wolność?
– O Polsko! Wstyd mi twojej hańby, którą często ci płodzą i
nakładają twoi wolni synowie. Ach, jaką złą opinię masz za granicą
na skutek obłąkańczej wolności swych Domowników!”206.
e/ Przeciw uciskowi religii.
„Czego zaś nie nazwę świętokradztwem, a co jest czynem
szkodliwym, to gwałcenie świętych immunitetów: czyż nie jest to cecha
właściwa twoich wolności? Nawet narody barbarzyńskie tak
szanowały i dotychczas szanują religię, że uważają za największą
zbrodnię zbeszczeszczenie czegoś, co zostało poświęcone Bogu, choćby
przez dotknięcie palcem naczynia poświęconego Bogu.
Ty znęcasz się nad naczyniami Najświętszego Boga, gdy jego
Pomazańców nie tylko dotykasz lecz szarpiesz, gdy twoja wolność dusi
ich wolność. Jakie sejmy odbyłaś, na których byś nie atakowała
przedstawicieli Kościoła? Ile zgromadzeń zwołałaś, na których byś nie
uciskała duchownych? Jakie podatki nałożyłaś, z których wyjęłabyś
Prześwięty Stan Najwyższych Ojców?
Żołnierz potrzebuje leż zimowych? – w duchownych umieszczasz go
dobrach; Jest głodny? – zostaje nakarmiony Chrystusowym chlebem;
Ziębnie z braku odzieży? – odziewa go Kościół. Ba! nawet, gdy żąda
wypitki? – członkowie Kościoła dostarczają mu grosza. To hańba, a
nie wolność!
– Stoły w pałacach błyszczą od srebra i złota; ołtarze Pańskie
pełnią służbę Bożą na miedzi, ołowiu i drzewie, ponieważ pod pozorem
patriotyzmu przetopiono święte naczynia przeznaczając je do
najbardziej świeckiego użytku”207.
f/ Przypomnienie prawa wrodzonego.
„Cycero w obronie Milona: <O, sędziowie! Istnieje bowiem to
niepisane lecz wrodzone prawo, którego się nie uczymy, nie
206
207
Prodromus, wyd. II, s. 36-37.
Tamże, s. 37.
101
otrzymujemy i nie wyczytujemy, lecz które z samej natury bierzemy,
czerpiemy i odtwarzamy. Którego nie musimy być nauczeni, bo z nim
zostaliśmy stworzeni, nie otrzymaliśmy jego przepisów lecz zostaliśmy
nim przepojeni w takim celu, żeby wszelki uczciwy środek dla ocalenia
siebie mógł zostać przez nas wtedy zastosowany, kiedy nasze życie
będzie zagrożone w wypadku jakichś zasadzek, przemocy, napaści
zbójców czy wrogów>”208.
4. Sposób upominania i nawracania209
a/ Życie w grzechu ciężkim.
„Drekseliusz w dziele <Józef> (r. 12), opisuje stan grzesznej duszy:
Dopóki grzech śmiertelny ciąży na duszy, żaden czyn, choćby był
trudny i dobry, nie może być zasługujący. Możesz pójść na pielgrzymkę
do Kompostelli!210 i dojść aż do świątyni św. Jakuba, dręczyć postem
ciało, rozdać na jałmużnę cały majątek, ale dopóki jesteś wrogiem
Boga, niczgo nie zasłużysz. Grzech śmiertelny wszystko zatruwa i
zaprzepaszcza, zagrabia wszystkie wartości naszych czynów”211.
b/ Upominanie grzesznego.
„Wielu mogłoby się poprawić z wad, gdyby mieli roztropnych
upominających. Powiedziałem <roztropnych>, bo gdy upominanie jest
wynikiem przesadnej gorliwości, rzadko przynosi korzyść, tym
bardziej zaś, gdy jest robione w gniewie, gwałtownie. Jak bowiem
ludzie stopniowo przywykają do wad, tak też trzeba ich powoli z nich
uwalniać.
Gwałtowność wszędzie jest szkodliwa. Stąd Dawid, jak mniemam,
mając przed oczyma bardzo łagodne i bardzo ostrożne upominanie
Natana, śpiewał w Ps 141,5: <Niech sprawiedliwy mię bije: to czyn
miłości; olejek występnego niech nigdy nie ozdabia mej głowy>. Nie
inaczej zarządził Apostoł: <Bracia, a gdyby komu przydarzył się jaki
upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu
łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę>" (Ga 6, 1).
208
209
210
211
Prodromus, wyd IV, s. 187.
Templum Dei Mysticum, ss. 182-189.
Santiago di Compostella w Hiszpanii, posiada sanktuarium św. Jakuba Apostoła.
Prodromus, wyd IV, s. 186.
102
c/ Sposób upominania.
„Nie należy też ujawniać cudzych słabości wpierw, zanim nie
upomni się ich po bratersku prywatnie. Kiedy czyjś występek, a tym
bardziej większej ilości osób, czy też wspólnoty, jest podawany do
publicznej wiadomości wielu, wtedy zwykł być ostro broniony. Choć
jest to bardzo nieroztropne, ale każdy łatwiej ścierpi zamach na swoje
zdrowie, niż na swoje dobre imię. Od tego zła mogą być odwróceni
przez mądrych upominających. Dlatego Mądrość Niebieska zostawiając nam tu doskonałą regułę, mówi u Mt 18, 15-17: <Gdy brat twój
zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię
usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą
jeszcze jednego albo dwóch, żeby 'na słowie dwóch albo trzech
świadków oparła się cała sprawa'. Jeśli i tych nie usłucha, donieś
Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak
poganin i celnik>".
d/ Upominać stopniowo, uwzględniać osoby i okoliczności.
„Zwróć uwagę, jak stopniowo, jak ostrożnie należy postępować przy
napominaniu braterskim. Niektórzy już się poprawiają, gdy słyszą, że
inni są ganieni za to, co złego im się przydarza. Niektórzy nie uznają
wad, dopóki nie zobaczą swoich win, i uważają, że przez ich
strofowanie chce się innych poprawiać; niektórzy na skutek częstego
poprawiania stają się gorsi; niektórzy pragną być poprawiani nawet w
najdrobniejszych rzeczach. Upominającym może też służyć owa
wypowiedź z księgi Przysłów 28, 23: <Kto kogoś strofuje, w końcu
znajdzie więcej łaski, niż język co schlebia>. I słusznie! Czemu bowiem
uciekamy od karania, że już nie mówię od poprawy? skoro <Lepiej jest
słuchać karcenia mędrca, niż słuchać pochwały głupców> (Koh 7, 5).
Czemu uciekamy od upominania, gdy <Lepsza jest jawna nagana niż
miłość tajona>? (Prz 27, 5). Czemu uciekamy od karcenia, gdy lepsze
są <Razy przyjaciela, bo są znakiem wierności, niż pocałunki wroga,
bo są zwodnicze> (por. Prz 27, 6)”.
e/ W razie nieskuteczności upomnień, modlić się.
„Wracam znów do roztropności strofowania i nie na żarty mówię:
Należy brać pod uwagę naturę i charakter upominanych, uwzględniać
mądrze okazje i obrać właściwy sposób postępowania. Co więcej, za
upartych i żyjących bez łaski, należy bardzo gorąco się modlić, aby
Bóg sprawił w nich swym światłem to, co przekracza naszą moc i
roztropność, by nawet największych przestępców zmienił w
103
najświętszych ludzi. Bardziej tu pomaga modlitwa, niż surowe
upominanie czy ostra nagana. Stąd doskonale ktoś powiedział: <Te
rzeczy, których człowiek nie jest w stanie w sobie lub w innych
poprawić, powinien cierpliwie znosić, aż Bóg inaczej zarządzi. Jeśli
ktoś raz, albo dwa razy napominany nie podporządkowuje się, nie tocz
z nim sporu, lecz poleć wszystko Bogu, aby się działa Jego wola i aby
Ten miał cześć u wszystkich sług swoich, Który doskonale wie, jak złe
rzeczy obracać na dobre>".
f/ Upominać możnych, gdy Bóg do tego powoła.
„Nie odradzam jednak upominania możnych. <Każdemu bowiem
powierzony jest jego bliźni> (por. J 15, 17). Nie zgadzam się też na
pobłażanie złu, bo to psuje całe wspólnoty. Chcę, aby miłość była tu
połączona z roztropnością i cierpliwością. Albowiem i Apos212toł
mówiąc do Tymoteusza łączy je obydwie: <Głoś naukę, nastawaj w
porę, nie w porę, karz, proś, łaj, z wszelką cierpliwością i nauką> (por.
2 Tm 4, 2).
Zresztą, do wypełnienia reguły braterskiego upominania, gdy
innym sposobem nic nie można zdziałać, wystarczy niezaaprobowanie
postępowania. Któż bowiem mógłby podjąć walkę o dobro z możnymi?
Chyba jeśli jesteś uzbrojony łaską Bożą, tedy będę doradzał, abyś
wystąpił do walki i albo padł, albo zwyciężył.
Masz wspaniałe przykłady wielkich ludzi. U Żydów – Jana Chrzciciela; u łacinników – Boecjusza i Symmacha, Marcina i Grzegorza; u
Greków – Chryzostoma i Bazylego; u Anglików – Tomasza z Canterbury i
drugiego Tomasza Morusa]; u Polaków, (że pominę milczeniem inne
Narody), sławnego biskupa Stanisława oraz innych dobrze znanych. Ci,
podczas gdy nieustraszenie oskarżali lub korygowali cudze błędy, albo
też nie podpisywali się pod bezbożnością, znajdowali bądź najwyższą
nienawiść, bądź wygnanie, bądź śmierć.
– A ty, czy posiadasz tak wiele łaski? Jeśli tak, odważ się nie
darować złoczyńcom, a posiądziesz wieniec zwycięstwa”213.
g/ Życzenia Autora.
„Życzę sobie i innym, aby u mnie oraz u każdego człowieka krzewiły
się dobre uczynki. Przez nie bowiem odnawia się Mistyczny Dom Boży i
przez nie uzyskuje się miłosierdzie Boże. Czyny nasze idą za nami.
213
Templum Dei Mysticum, s. 182-189.
104
Ktoś wyraził się pobożnie: <Na pewno gdy nadejdzie dzień sądu, nie
będziemy pytani, co czytaliśmy, lecz co czyniliśmy; ani też czy dobrze
mówiliśmy, lecz czy religijnie żyliśmy>.
Kiedy to nastąpi? <Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a
wszyscy aniołowie z Nim (odpowiada Mateusz 25). I zgromadzą się
przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich,
jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły
po swojej lewej stronie [...]. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej
stronie: 'Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie
królestwo, przygotowane wam od założenia świata>'" (Mt 25, 31-34).
5. Kwestie wybrane
a/ Czasy Baroku.
W badaniach historycznych nie można ignorować konkretnych
czasów i stosować tylko współczesną interpretację, zwłaszcza gdy jest
skażona jakimś uprzedzeniem lub ideologią. O obowiązku uwzględniania
właściwej epoki mówił kard. J. M. Lustiger:
„Osądzanie jakiegoś społeczeństwa z wcześniejszej epoki według
punktu widzenia, jaki nam się wydaje prawdziwy, jest anachronizmem. Praca historyczna próbuje zobaczyć, a raczej wyobrazić sobie
epokę, która przeminęła. Ale nie ma odtworzenia przeszłości bez
szacunku dla innych i bez uznania ich odrębności [...]. Żądam pewnego
minimum badań, a w pierwszym rzędzie uczciwości intelektualnej i
ścisłości metody, żeby historii nie zastępować zwyczajną interpretacją
ideologiczną214”.
Pamiętajmy więc, że zarówno św. o. Stanisław Papczyński, jak i król
Jan III Sobieski, obaj żyli i działali w okresie Baroku. Język tego okresu
charakteryzuje patos i wielosłowność. Bez miary używa się wielu słów,
różnych określeń, przymiotników, i to często w stopniu najwyższym.
Chociaż św. o. Stanisław Papczyński żyje w tym okresie, to jednak
język naszego profesora retoryki – doskonałego znawcy rodzajów literackich – jest piękny i pełen umiaru. Natomiast nieco inny jest język listów
króla Sobieskiego, mającego za sobą studium retoryki w Kolegium
Nowodworskiego w Krakowie215. Jego język, zdominowany ludzką
miłością, w większej mierze obfituje w emfazy i patos. Zobaczmy to na
przykładzie choćby początku i zakończenia jakiegoś z jego listów:
J. M. Lustiger, Wybór Boga, Kraków 1992, s. 104-105; por. też J.an Paweł II, Znak sprzeciwu,
Kraków 1995, s. 126-127.
215
Por. Z. Wójcik, dz. cyt., s. 36-37.
214
105
„Jedyne duszy i serca kochanie, wszystkie pierwsze i ostatnie moje
na tym świecie pociechy, najśliczniejsza i najwdzięczniejsza Marysieńku, dobrodziejko moja!” (z 9 XII 1667)
„Już tedy kończyć muszę, całując milion razów wszystkie śliczności
najukochańszego ciałeczka mojej jedynej Marysieńki i one mile
przytulając do siebie ze wszystkiego serca i duszy” (z 19 IX 1683).
Czasy baroku, nie miały trójwymiarowych obrazów, ani kolorowych
dynamicznych filmów; miały natomiast sobie właściwą formę wypowiadania się. Język Baroku był bardziej zbliżony do dynamicznego języka
biblijnego, korzystającego z alegorii i przypowieści, jak również do języka Ojców Pustyni, Ojców Kościoła i mistyków; natomiast zdecydowanie
odbiegał od spekulatywnego, naukowego języka scholastyków.
b/ Znaczenie Retoryki.
Cel retoryki, to nauczenie sztuki pięknego i dobrego przemawiania.
Przy realizacji tego zadania, retoryka posiłkuje się psychologią,
socjologią i pedagogiką.
Umiejętność pięknego przemawiania może jednak służyć zarówno do
osiągania dobra, jak i niestety, do wyrządzenia komuś krzywdy. Może
spowodować utratę przyjaciół, pracy, a nawet pozbawić chęci do życia.
Nasz profesor retoryki, już wyżej powiedział, że „Choć jest to bardzo
nieroztropne, ale każdy łatwiej ścierpi zamach na swoje zdrowie, niż
na swoje dobre imię”. Toteż ci, którzy posiedli sztukę dobrego przemawiania i pisania, powinni mieć dobrze uformowane sumienie, przestrzegać zasad moralnych, zachowywać boskie przykazania, a zwłaszcza to o
miłowaniu bliźniego, podane w formie zakazu: „Nie bę-dziesz mówił
fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” (por. Wj 20,16-17).
Trzeba zauważyć, że choć każdy z nas jest moralnie odpowiedzialny
za wypowiadane słowo, ale w obecnych czasach jeszcze w większym
stopniu odnosi się do wielkiej rzeszy tych mówców, pisarzy i
redaktorów, którzy – jak nigdy dotąd – mają w swym ręku wyjątkowo
skuteczne „publikatory” społecznego przekazu (mass media). Dzięki
nim są w stanie w krótkim czasie obdarzyć miliony ludzi zarówno
dobrym słowem, inspirowanym przez prawdę i miłość, jak również
skazić opinię publiczną złem kłamstwa, oszczerstwa, obmowy, błędu,
buntu, chciwości, zemsty, nienawiści itp. Czego może dokonać
nieokrzesany język, to już przed dwoma tysiącami lat zauważał św.
Jakub Apostoł:
„Język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich
naszych członków tym, co bezcześci całe ciało i sam trawiony ogniem
piekielnym rozpala krąg życia. Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i
106
ptaków, gadów i stworzeń morskich można ujarzmić i rzeczywiście
ujarzmiła je natura ludzka. Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi
okiełznać, to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu. Przy jego pomocy
wielbimy Boga i Ojca, i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i
przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi” (Jk 3,6-10).
Ci, którzy posiedli umiejętność pięknego przemawiania i pisania,
powinni więc inspirować się miłością bliźniego, służyć dobru
wszystkich, całej społeczności. Trzeba jednak ze smutkiem powiedzieć,
że w praktyce dzisiaj wielu reporterów, redaktorów i mówców, którzy
posiedli sztukę przemawiania, dyspensuje się zarówno od pięknego
przemawiania, jak też i od moralnej odpowiedzialności za przekazywane
treści. Nie tylko więc nie dbają o piękno i o kulturę języka, ale ponadto
grzeszą brakiem prawdy i dobra oraz miłości Boga i bliźniego. W miejsce
dobra z większą gorliwością krzewią zło w postaci niesprawiedliwości,
obmowy, kłamstwa, oszczerstwa nienawiści, niezgody itd.
Takie postępowanie, którego zbyt często jesteśmy dzisiaj świadkami,
już za czasów św. o. Stanisława i króla Sobieskiego poprowadziło do
osłabienia naszego kraju, utraty wolności i w końcu do rozbiorów.
Wtedy to krytyczny Jakub Sobieski, rodzony ojciec króla Jana III
Sobieskiego, wysyłając synów na naukę do Europy Zachodniej, w
„Instrukcji” dla nich, polecił im strzec się szkodliwych kontaktów z
rodakami, by nie ulegli szerzonym przez nich zgorszeniom:216
„Co się zaś tknie konwersacyjej z naszymi Polakami, to już miłością
moją ojcowską proszę was… rozkazuję i zaklinam pod moim ojcowskim błogosławieństwerm, abyście sobie jako najostrożniej postępowali, i Pana Boga o to proszę i prosić będę, aby jak najmniej Polaków
było, gdzie wy będziecie stać, bo po prostu nasi radzi się z sobą wadzą
i na drugiego radzi poduszczają, nowinki sieją jeden o drugim, jeden
drugiemu leda czego zajrzy, jeden drugiego psuje złym przykładem,
złymi obyczajami, na złe rzeczy namawiając, radzi poduszczają na
starszych, na utraty niepotrzebne. Rzadki z nich czym się tam dobrym
bawi. Widzimy też, że sroga ich rzecz, co cielętami przyjeżdżają do
cudzej ziemie, wyjeżdżają zacz wołami do ojczyzny swojej”.
Jest to smutne świadectwo z tamtych czasów, tym bardziej, gdy ten
smutek pogłębia fakt, że po trzystu latach instrukcja nie straciła znaczenia. Dzisiaj też zbyt łatwo i często godzimy się, by zamiast miłości
panowała wśród nas pycha, chciwość, egoizm, zemsta i pieniactwo.
Por. Z. Wójcik, dz. cyt. s. 39-40: Jakub Sobieski, Instrukcja synom moim do
Paryża, za F. Kulczyckim I, 1, nr 4, s. 32.
216
107
Wiemy, że w naszej ludzkiej społeczności panuje przemożna
skłonność do wyręczania sędziów, prokuratorów i oskarżycieli, choć
niewielu ma do tego wymagane kwalifikacje, wiedzę, kompetencje.
Toteż Chrystus polecił swoim wiernym: „Nie sądźcie, abyście nie byli
sądzeni […]. „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie
dostrzegasz belki we własnym oku? (Mt 7,1-3). Jesteśmy jednak
świadkami, jak często wypowiadający się publicznie dziennikarze, a
zwłaszcza mówcy polityczni, wśród których nie brak też chrześcijan,
kierują się barbarzyńskim nastawieniem zemsty i nienawiści, sugerowanym przez złego ducha. Taka postawa towarzysząca w naszych czasach
zwolennikom komunistycznego ateizmu – jak stwierdzają historycy –
pozbawiła życia więcej niż sto milionów ludzi. Pamiętajmy o tym.
Wielu z upodobaniem posługuje się słownictwem nie mającym nic
wspólnego z kulturą języka. Lepszy wydaje się im słownik należący do
świata przestępczego lub nieobyczajnego. Poza tym, zamiast posługiwać
się prawdą, wielokrotnie wyręczają się kłamstwem, bo wydaje się im
praktyczniejsze, bardziej życiowe i popłatniejsze. Ci też zapominają, że
ojcem kłamstwa jest szatan. Szerokie otwarcie się na sugerowane przez
niego kłamstwo, jak również na takie wady jak pycha, nienawiść,
zazdrość, chciwość, różne wynaturzenia, stwarza wszystkim warunki
zbliżone do piekielnych, zatracających sens życia.
Natomiast Pan Bóg, który jest Stwórcą wszystkiego, pełnią Miłości,
Dobroci i miłosierdzia, Źródłem Życia i szczęścia, jest również Pełnią
Prawdy i naszym Ojcem. Dlatego św. Stanisław, jako profesor retoryki,
na mocy ślubu oddany na własność Matce Niepokalanie Poczętej, w
której Słowo stało się Ciałem, Jej również oddaje na własność swój
podręcznik wymowy. W nim zaś przywołuje stwórcze odwieczne Słowo
Ojca Niebieskiego, Chrystusa, aby był dla nas rzeczywiście Drogą,
Prawdą i Życiem. Pragnie, by nasze życie toczyło się z Chrystusem i w
Chrystusie, w warunkach przypominających niebo na ziemi. Nasz święty
Profesor podaje sposób przemawiania, oparpty na miłości i prawdzie,
mający rzeczywiście służyć dobru człowieka. Swój zamiar wypowiada w
Dedykacji oraz Inwokacji „Prodromusa”. Pokazuje jaki charakter będzie
miał jego podręcznik retoryki:
ŚWIĘTEJ BOŻEJ RODZICIELCE SŁOWA PRZEDWIECZNEGO, MAJĄCEJ DAR
PIĘKNEGO WYSŁAWIANIA SIĘ, NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE BEZ ZMAZY
PIERWORODNEJ POCZĘTEJ TEGO ZWIASTUNA RETORYKI, KRÓLOWEJ SZTUK
WYZWOLONYCH, OFIARUJE, POŚWIĘCA, DEDYKUJE PEŁEN PROSTOTY SERCA
ODDANY JEJ – ZGODNIE ZE ŚLUBOWANIEM – STANISŁAW.
PRZECZYSTA RODZICIELKO MĄDROŚCI,
NAUCZ NAS I DOBRZE ŻYĆ I PIĘKNIE PRZEMAWIAĆ!
108
c/ Określenie krasomówstwa.
Św. o. Stanisław przytacza wybrane zdania znawców przedmiotu, ich
sentencje i opinie, w celu właściwego rozumienia sztuki pięknego i
dobrego przemawiania:
“Ten posiadł sztukę pięknego przemawiania, kto poszerzył swe
serce praktyką dobrego życia, a sumienie nie przeszkadza mu w
przemawianiu, gdy mowę poprzedza życie"217.
"Krasnomówcą jest ten, który to co ogarnia umysłem, jest w stanie
przedstawić w jasnej mowie, a nie ten, który choćby nie wiem jak
uczonymi i wyszukanymi słowami, zaciemnia nawet to, co oczywiste i
przejrzyste. Pierwszy, choćby coś było niejasne, potrafi naświetlić,
drugi nawet to, co dla wszystkich jest oczywiste, jak najbardziej
zaciemni. Z tego powodu tego pierwszego jako tego, który pragnie
wszystkim przyjść z pomocą, obsypują najwyższymi pochwałami, drugi
natomiast, zżerany żądzą własnej chwały, nie może liczyć na
szacunek i nagrodę”218.
"Krasnomówcą jest ten, kto małe rzeczy umie przedstawić
skromnie, średne w sposób umiarkowany, wielkie natomiast wzniośle,
planować przejrzyście, przedstawiać rozmaicie”219
"Władza u ludzi opiera się na rozumie i na wymowie [umiejętności
przemawiania]. Samym rozumem nie da się rządzić narodami, a
wymowa na to nie zasługuje. Dopiero jedno i drugie pozwala
panującemu uporać się się z problemem władzy. Między jednym a
drugim różnica jest tylko taka, że to, co w przypadku jednych da się
osiągnąć rozumem (argumentem rozumowym), innym trzeba narzucić z
pomocą umiejętności przemawiania"220.
Prodromus („Zwiastun”). Książka ta jest w znaczeniu technicznym
podręcznikiem wymowy, lecz – jak już wyżej mówiliśmy – jednocześnie
świadczy o talencie, lub więcej! o charyzmacie dydaktycznym i
pedagogicznym autora. Św. o. Stanisław, jeszcze jako pijar umiał
Papież Grzegorz Wielki, ok. 540-604.
Św. Izydor z Peluzjum, Epist. III 42; Izydor, urodzony ok., 370 r. w Aleksandrii, był
opatem w klasztorze niedaleko Peluzjum w Egipcie.
219
Cassiodorus, polityk, pisarz religijny, ur. ok. 340 r. w Aleksandrii.
220
Ludwik Bourbon, w Przedmowie do Palatium reginae eloquentiae, znanego też
pod tytułem Reginae eloquentiae palatium sive exercitationes oratoriae, Paryż 1641.
217
218
109
przekazywać swoim uczniom i narodowi mądrość, umacniać wiarę
swoich rodaków i podnosić ich na wyższy poziom moralny.
„Sztuka wymowy posiada owe trzy bezcenne talenty: nauczania,
upiększania i przekonywania. Nauczyciele wymowy nadali nazwy
sprawom sądowym; wymowa wiele znaczy w sądach, wiele w Senacie,
wiele w każdej sprawie i w każdym miejscu; broni niewinnych,
oskarża winnych, wyróżnia zasłużonych, gani niegodziwych, naucza
niewykształconych, nawet niechętnych skłania do tego, czego chce”.
d/
Niektóre
zasady
retoryki.
Podczas
omawiania
sposobu
dowodzenia i zbijania argumentów, a także chwalenia i ganienia Autor
wymienia bardzo interesujące zasady retoryki. W części drugiej
podręcznika podaje liczne rady praktyczne, a także reguły stosowanej a
przy tym często nadużywanej demagogii.
Zobaczmy, jakie bywają stosowane reguły, gdy sprawa przyjmuje
postać rodzaju literackiego oskarżycielskiego i ganiącego:
Wszystko, co można chwalić, można i ganić.
To samo, innymi słowami: można oskarżać oraz ganić wszystko i
wszystkich; również to, co jest piękne i dobre, jak też tych, którzy są
dobrzy i uczciwi. Podobnie też istnieje druga możliwość, tj. chwalenia
rzeczy i osób brzydkich i złych221.
Św. o. S. Papczyński pozwalał oskarżać i ganić dobre rzeczy i osoby
tylko podczas ćwiczeń na lekcjach retoryki: „exercitii causa”,
tymczasem inni nie ograniczali się do stosowania tych zasad tylko na
zajęciach dydaktycznych. Aby mieć jaśniejszy pogląd, weźmy jako
przykład konkretne zasady nagany:
„Jeżeli ganisz człowieka, przedstaw przede wszystkim jego rodzaj
ciemny, prostacki; gdyby należał do znakomitego rodu, podniesiesz
to, iż się wyrodził od swoich przodków.
Zganisz jego złe wychowanie; jeżeliby zaś otrzymał dobre,
wykażesz, że mu nie odpowiedział i zepsuł się, jak wonny płyn w
cuchnącym naczyniu.
Zaletom przeciwstawisz wady; jeśli nie pozostawił żadnych ich
śladów, dowiedziesz, że był jak najbardziej skłonny do wad, lecz nie
miał sposobności do okazania ich w czynie.
Wymienisz jego złe postępki: niegodziwe, gwałtowne, przeklinane;
jeśliby pewne z nich były nawet prawe, to jednak wskażesz, iż
grzebała je i pokrywała wielka ilość nikczemnych.
221
Por. Prodromus, s. 60-61.
110
Porównasz
go z ludźmi podobnego rodzaju i wyjaśnisz, że
przewyższa ich daleko niegodziwością.
Ułożysz zakończenie odwodzące wszystkich od naśladowania tego
człowieka”222.
Z powyższych zasad ganienia widać, że w przypadku osoby dobrej i
uczciwej, można przewrócić „do góry nogami” całą prawdę o niej: z
pozytywu można zrobić negatyw. Gdy do tego dodamy jeszcze inne
zasady, szczególnie te, które należą do wspomnianej już demagogii,
będziemy mieli już przybliżony obraz rodzaju literackiego, stosowanego
bez skrupułów przez przeciwników króla Sobieskiego. Będzie on tylko
przybliżony i nadal niejasny, ponieważ Historia Sobieskiego jest
skażona przez jego przeciwników wielu paszkwilami.
e/ Procedury procesu.
Kościelny proces, rozpoczęty w 1767 r. pod kątem beatyfikacji i
kanonizacji o. Stanisława Papczyńskiego, został zakończony. Wszelkie
zarzuty i wątpliwości co do jego świętości zostały zadawalająco
wyjaśnione i oddalone, co potwierdził Akt o heroiczności cnót Ojca
Stanisława Papczyńskiego, wydany w czerwcu 1992 r. przez papieża
Jana Pawła II. W Licheniu 16 września 2007 r. miała miejsce jego
beatyfikacja, którą przeprowadził kard. Tarcisio Bertone, a 5 czerwca
2016 r. w Rzymie papież Franciszek dokonał aktu jego kanonizacji.
Kogoś z nas mogło zdziwić, że gdy po długiej przerwie, w połowie XX
w. podjęto kontynuację przerwanego w XVIII w. procesu, wówczas uległy
dużemu zwielokrotnieniu zarzuty wysuwane przeciw temu kandydatowi
na ołtarze. Warto wiedzieć, że istotnym powodem powiększenia się
liczby zarzutów nie było odkrycie nowych istotnych problemów i
trudności, lecz zmiana procedury prowadzonego procesu beatyfikacyjnego. W XVIII w. był to proces zwyczajny, w połowie XX w. zaś
historyczny. Zamiast - jak było na początku - jednego Promotora Wiary,
oceniającego odpowiedniość kandydata na ołtarze, teraz do tej sprawy
powołano ponad dwudziestu konsultorów: dwunastu historyków i
dziewięciu teologów. Z powodu więc dużej liczby ekspertów pomnożyła
się też ilość stawianych pytań i powtarzanych zarzutów. W ten sposób
zaistniały lepsze warunki do wyjaśnienia wszelkich nawet mniejszej
wagi wątpliwości dotyczących świętości życia Sługi Bożego. Te
skrupulatniejsze badania osiągnęły swój cel, gdyż potwierdziły fakt
świątobliwości o. Stanisława i braku przeszkód do jego beatyfikacji.
222
Tamże, s. 70-71.
111
e/ Potrzeba dalszych rozważań.
Jednak przemożne zwracanie uwagi podczas procesu na zarzuty,
zajmowanie się w przeważającej mierze problematyką negatywną tego
kandydata na ołtarze, miało też swoje niezaplanowane następstwa.
Sprawdzanie jakim nie był, jakich wad nie miał, jakiemu złu się
przeciwstawiał, jakich błędów nie popełniał itd. w ’Positio’ (1977), za
mało służyło zwróceniu uwagi na to co miał i co dobrego czynił
(świętość, praktykowanie cnót). Dlatego trzeba było w dodatkowych
dokumentach ’Informatio’ (1990) i ’Explicationes’ (1991) przytoczyć
istniejące dowody o jego świątobliwości, pokazać jakim faktycznie był i
jakie cnoty praktykował.
Ten negatywny aspekt procesu sprawił też, że w jeszcze większej
mierze niż sprawa świętości, została też odsunięta na później sprawa
otrzymanego przez założyciela zakonu charyzmatu dla Zgromadzenia i
Kościoła. Chodzi tu o Niepokalane Poczęcie i jego kult, jak również o
niesienie większej pomocy Kościołowi cierpiącemu w czyśćcu i
walczącemu o zbawienie na ziemi. Zgromadzenie Księży Marianów
podczas postulowanych przez Kościół prac przystosowanej odnowy
(aggiornamento) wiele uwagi poświęciło otrzymanym charyzmatom, ale
mając na uwadze głównie własne potrzeby. Tymczasem należy
uwzględnić fakt, że charyzmaty mają służyć całemu Kościołowi. Od
czasu św. o. Stanisława Papczyńskiego Duch Święty wiele powiedział
Kościołowi na temat Niepokalanego Poczęcia. Warto więc spojrzeć na
sytuację w jakiej znajdujemy się obecnie, gdy często słyszymy
wypowiedzi o wejściu w okres „końca czasów”, jak również o
odniesionym zwycięstwie nad szatanem przez apokaliptyczną Niwiastę
obleczoną w słońce.
112
SKRÓTY
APS - Acta Processuum Sacrorum, w Archiwum Archid. Pozn.
DW - Dziennik czynności, o. Kazimierz Wyszyński, w: PKW s. 10-233.
IC - Inspectio cordis. NV – Norma vitae; TDM - Templum Dei Mysticum.
PKW – Pisma Kazimierza Wyszyńskiego, wyd. studyjne, Puszcza M. 2002.
Positio Pap. – beatif. et can. S. D. S. Papczyński, Romae 1977.
Positio Wysz. - beatif. et can. S. D. C. Wyszyński, Romae 1986.
PP - Copia Publica Transumpti Processus, Romae 1953.
RVH - Relatio et vota dell' Ufficio Storico, tenuta il 23 nov. 1977.
V. vel (albo)
VF - Vita Fundatoris, Leporini M., w: Positio Pap. s. 634-717.
VW - Vita v. Servi Dei Patris Stanislai, C. Wyszyński, w: PKW. s. 663-742.
ŹRÓDŁA
Z. Abrahamowicz, Kara mustafa pod Wiedniem, Kraków 1973
M. Dyakowski, Diariusz medyczny; Internet.
M. Kątski, Diariusz wyprawy wiedeńskiej, Lublin 1934.
D. Kochanowski, Dzieło Boskie, Kraków 1683.
M. Kraus, Historia, Puszcza Mariańska 2008 (wyd. studyjne).
Bł. S. Papczyński, Pisma zebrane, Warszawa 2007.
Jan Ch. Pasek, Pamiętniki Rok Pański 1683.
Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, Lublin 1994.
S.E. Ravasio, Ojciec mówi do swoich dzieci, Kraków 1998.
J. Sobieski, Listy do królowej Marysieńki, oprac. L. Kukulski 1970 .
Jakub Sobieski, Dyaryusz Wyprawy wiedeńskiej, Warszawa 1883 r.
Maria Kazimiera,Listy do Jana Sobieskiego, Czytelnik 1966.
LITERATURA
N. Davies, Boże igrzysko, Kraków, 1991.
E. Jarra, Myśl społeczna O. St. Papczyńskiego…, Stockbridge 1962.
P. Jasienica, Rzeczpospolita obojga Narodów, cz. 2, PIW.
F. Koneczny, Święci w dziejach Narodu Polskiego, W-wa 1985.
J. I. Kraszewski, Adama Polanowskiego… notatki, Warszawa 1986.
M. Kukiel, Dzieje Polski, Paryż 1984.
B. Kumor, Historia Kościoła II, Lublin 2003
J. M. Lustiger, Wybór Boga, Kraków 1992.
W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Warszawa 1958.
J. Pietrzak, O. S. Papczyński, Kraków 1913.
M. Rożek, Zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod W. Kraków 2008.
S. Sydry, Organizacja Ks. Marianów w XVIII w., Stockbridge 1965.
J. Wimmer, Odsiecz wiedeńska 1683 roku, Warszawa 2008.
113
PRZYCZYNY TURECKICH KLĘSK
I ROZCZAROWAŃ SOBIESKIM
CZĘŚĆ I
SPRAWA NIEZDROWEJ AMBICJI
1.
2.
3.
4.
Wprowadzenie
Stanisław Papczyński – święty przewodnik i wychowawca
Dedykacja pierwszego wydania „Prodromus”
Niezdrowa ambicja i wady z nią związane
CZĘŚĆ II
KLĘSKI TURKÓW OSMAŃSKICH I ICH PRZYCZYNY
W OCZACH MUZUŁMANÓW
1. Sprawy wstępne
2. Przyczyny wypowiedzenia wojny Cesarstwu
3. Podstawy spodziewanego zwycięstwa
A. Fundament pewności zwycięstwa króla Sobieskiego
B. Władcy tureccy stawiają na wielkość i potęgę armii
a/ Potęga osmańskiej armii
b/ Praktyczna samowystarczalność
c/ Środki do utrzymania gorliwości
d/ Liczebność armii Kara Mustafy
4. Wielkość i upadek wezyra
A. Zajmowanie miejsca Boga
B. Klęska armii Kara Mustafy pod Wiedniem
a/ Muzułmański opis przegranej bitwy
b/ Zwycięstwo Sobieskiego i klęska Kara Mustafy
5. Przyczyny klęski Kara Mustafy
A. Przyczyny klęski według kronikarzy
B. Proces dekadencji moralnej
C. Tragiczny koniec Kara Mustafy
CZĘŚĆ III
ROZCZAROWANIA SOBIESKIM
1. Kto był rozczarowany?
2. Przyczyny braku naprawy
3. Przyjaciel króla walczy o sprawiedliwość społeczną
4. Metoda upominania i nawracania
5. Kwestie wybrane
114
115
Download