Kalina Jerzykowska, dziennikarka, autorka tekstów piosenek i

advertisement
Maria Sondej
Ona, on i saksofon
Kalina Jerzykowska, dziennikarka, autorka tekstów piosenek i książek dla dzieci.
Niedawno została Kawalerem Orderu Uśmiechu. – I teraz muszę sypiać z kawalerem
– skwitował ten fakt jej mąż, Jacek Delong. Jest muzykiem, gra na klarnecie i
saksofonie. Uważany jest za jedną z najważniejszych postaci łódzkiego środowiska
jazzowego.
Są małżeństwem od blisko 40 lat. Poznali się po studiach. Ona skończyła filologię
polską i w Siódemkach prowadziła Studio Piosenki, organizowała także Łódzkie
Giełdy Piosenki. On w klubie przy Piotrkowskiej pojawił się wtedy jako nowy
muzyk. Niedługo potem studenci związani z Siódemkami pojechali do Finlandii. –
Już w autobusie zaczęliśmy z Kaliną romansować, poprawiliśmy to na Famie w
Świnoujściu, a rok później się pobraliśmy – wspomina Jacek. Potem urodził się
Łukasz.
Dwa ziaba
Choć obydwoje rodzice są artystami, ich syn ze sztuką nie ma nic wspólnego. Od
dziecka uprawia sport; nawet teraz, wykonując za oceanem zawód ekonomisty,
pracuje po to, żeby mieć za co grać w tenisa i jeździć na nartach.
Za to jego sześcioletnia córeczka – Tula Marianna – przepięknie śpiewa, czystym,
niskim, wręcz wagnerowskim głosem. Rodzice zapisali ją do szkoły muzycznej i
świetnie sobie tam radzi. Tula rzadko spotyka się z dziadkami, raz – najwyżej dwa
razy w roku. Ale często „widują się” na Skypie, wtedy ona lubi rysować ich portret
„z natury”. Po polsku sporo rozumie i chociaż w zasadzie nie mówi w tym języku, w
razie potrzeby jakoś sobie radzi. – Ciocia, look, dwa ziaba – pomaga sobie gestem,
pokazując dwie ropuchy.
Jacek Delong skończył obecną Akademię Muzyczną w Łodzi jako klarnecista, ale
jeszcze będąc studentem pracował z bardzo popularną Orkiestrą Rozrywkową
Polskiego Radia i Telewizji w Łodzi, prowadzoną przez Henryka Debicha. – Już
wtedy trochę komponowałem, lecz tylko utwory instrumentalne. Niektóre zagraliśmy
z orkiestrą Debicha. Kalina: – Jacek zawsze czuł się bardziej instrumentalistą niż
kompozytorem. Szybko rozstał się z klarnetem, bo zapałał miłością do saksofonu.
Dopiero w 2001 roku, gdy wrócił do pracy w Akademii, zrobił doktorat „z
saksofonu” i od tego czasu prowadzi pierwszą w historii
uczelni klasę saksofonu klasycznego. Jest także pomysłodawcą i dyrektorem
Międzynarodowego Konkursu Saksofonowego, który odbył się w 2009 roku.
Następna edycja – w 2012.
Kalina trochę pracowała w szkole, potem w domu kultury, w końcu trafiła do
Łódzkiej Rozgłośni Polskiego Radia. – Przedtem pisałam głównie teksty liryczne, bo
byłam mocno kochliwa. Ma się rozumieć przed ślubem. W radiu zwróciłam się ku
twórczości satyrycznej czy zaledwie żartobliwej. Zostało mi to do dziś. Jakiś czas
była dyrektorem artystycznym Estrady Łódzkiej, przez dziesięć lat pełniła funkcję
sekretarza redakcji w łódzkiej Gazecie Wyborczej. Gdy zrezygnowała z pracy
etatowej, wreszcie zajęła się intensywnie własną twórczością. Powstało bardzo dużo
piosenek, wiele z nich – dla istniejącego od ponad ćwierć wieku zespołu
„Pędziwiatry”, dla którego także napisała dwa musicale (jeden – „Flakonik
Apolonii” – razem z mężem jako autorem muzyki). I to zespół właśnie wystąpił dla
swojej autorki o Order Uśmiechu. Wydała także kilkanaście książek dla dzieci.
Pierwsza, zatytułowana „Kantor wymiany liter”, wyszła w 2001 roku.
Pikowany szlafroczek
Jak dwoje ludzi, uprawiających zawody artystyczne, układało wspólne życie? –
Widywaliśmy się głównie w weekendy, i to nie zawsze. Po ukończeniu szkoły
dostałem etat u Debicha. Występowałem również z orkiestrą Filharmonii Łódzkiej,
przez dwa lata byłem związany z poznańskim zespołem Ergo Band – mówi Jacek.
Kalina: – Dziecko było malutkie, więc ja w tym czasie siedziałam w domu, w żółtym,
pikowanym szlafroczku i prasowałam pieluchy. Niewiele wtedy tworzyła, ale jedyna
kołysanka napisana dla synka dostała nagrodę na festiwalu muzyki i piosenki
religijnej Sacrosong. Najbardziej cieszy ją podpis kardynała Karola Wojtyły na
dyplomie.
Za to jej mąż rozwijał się artystycznie, zwłaszcza gdy pojawiła się kolejna grupa
muzyczna, z którą był związany przez większość życia zawodowego, czyli zespół
Karola Nicze. Warto przypomnieć, że Karol, pianista, był jedynym jak dotąd
finalistą Konkursu Chopinowskiego, pochodzącym z regionu łódzkiego, co nie
przeszkodziło mu święcić tryumfy na gruncie muzyki rozrywkowej. Zespół jeździł
po kraju ze Zdzisławą Sośnicką, Urszulą Sipińską, Ewą Bem, Alicją Majewską,
Haliną Frąckowiak, Andrzejem Zauchą, przez 18 lat akompaniował na statkach
pasażerskich amerykańskim artystom. Wtedy Jacek zwiedził cały świat. – I jeszcze
mi za to płacili! Minusem była tylko moja nieobecność przy dorastającym synu.
Trudno jednak było z tych wyjazdów zrezygnować. Pozwalały na zwiedzanie
świata, zapewniały też niezłe zarobki, dzięki którym młode małżeństwo mogło
szybko zamieszkać we własnym domu. No i gra w zespole dawała Jackowi kontakt
z ukochanym jazzem.
Adresat nieznany
Ich rozstania były częste, ale niezbyt długie: trzy-czteromiesięczne. Dziś jednak nie
sposób sobie wyobrazić, jak trudno było się kontaktować w tamtych czasach. Nie
było Internetu, telefonów komórkowych, nawet telefon stacjonarny mieli tylko
nieliczni, a na połączenie z Łodzi do Gdańska czy Krakowa czekało się dobę,
czasem dłużej. – Listy wysłane do Jacka wracały z adnotacją „adresat nieznany”
później niż on sam.
Mimo to małżeństwo przetrwało. – A może częste rozstania były dla nas korzystne?
Odświeżaliśmy się co jakiś czas, nie było kiedy się znudzić – uważa Jacek Delong. –
Gdy granice się otworzyły, ja także mogłam pojechać, by gdzieś daleko spotkać się z
Jackiem. A zresztą... Może my się po prostu bardzo lubimy? To zawsze pomaga –
mówi Kalina. Jej ostatnia książka ma tytuł „Daj się lubić”. To śpiewnik dla
„Pędziwiatrów”, a do tytułowej piosenki muzykę napisał Jacek.
Gdy Delong rozstał się ze statkami i z muzyką rozrywkową, wrócił na uczelnię i na
łono klasyki, a w 1997 roku założył w Akademii Big Band, z którym zdobył sporo
nagród. Dużo koncertuje, także indywidualnie. Sporo nagrywa. Jest bardzo zajęty.
Czy małżonkowie znają nawzajem swoją twórczość? Kalina: – Ja wiem więcej o
nim niż on o mnie. Trochę doszkoliłam się z muzyki, bo mnie to interesuje. Także z
powodów zawodowych. Często spotykam się z dziećmi i widzę, że rośnie nowe
pokolenie głuchych Polaków. To zawód Jacka dał mi wrażliwość na muzykę.
Jacek: – Gdyby to nie Kalina była moją żoną, nie bywałbym tak często w teatrze. I
może nie przeczytałbym tylu książek.
Obydwoje twierdzą, że na starość zostali nauczycielami i że bardzo im się to
podoba. On dosłownie uczy, i studentów w Akademii i młodzież w szkole
muzycznej przy Rojnej, ona – spotykając się z dziećmi, stara się wpoić im to, czego
nie dowiedzą się w szkole. – Jakie są korzyści z czytania książek, niekoniecznie
moich, do czego potrzebna jest wyobraźnia, dlaczego warto chodzić do teatru, a
zwłaszcza robić swój teatr – w szkole.
Kalina i Jacek dziwią się, jak w czasie trwania ich małżeństwa zmienił się świat. I że
czas jakby „zatoczył koło”. – Gdy mój mąż wiele lat temu pierwszy raz postawił
stopę na amerykańskim lądzie, czy mógł przypuszczać, że w tym samym mieście, w
San Francisco, przyjdzie na świat jego wnuczka?
Download