Kobiety w prozie Olgi Tokarczuk

advertisement
UNIWERSYTET WROCŁAWSKI
WYDZIAŁ FILOLOGICZNY
DZIENNIKARSTWO I KOMUNIKACJA SPOŁECZNA
Anna Przybylska
CZEGO SZUKAJĄ, O CZYM MARZĄ I KIM SĄ?
KOBIETY W PROZIE OLGI TOKARCZUK.
Praca napisana pod kierunkiem:
Dr Urszuli Glensk
WROCŁAW 2005
Nie wiadomo do końca, czemu Olga Tokarczuk zawdzięcza opinię o osobliwości
swojej prozy, wiadomo jedynie, że opinii tej nie pozyskała dzięki środowisku krytyczno –
literackiemu, które w momencie debiutu i nawet kilka lat po, wypowiadało się o jej
twórczości dość oszczędnie, bez entuzjazmu. Zarzucano autorce schlebianie tradycyjnej
formie powieści i lekkie ujęcie modnej problematyki. Wiele z tych opinii, miało charakter
złośliwy, nawet obraźliwy, zwłaszcza w „FA – arcie”. Jan Szaket na jego łamach
postanowił, jak pisze „wziąć udział w nieustającym konkursie na najkrótszą recenzję
świata: dobra wiadomość; sądząc po fabule ostatniej książki, Olga Tokarczuk nauczyła się
mówić. A teraz zła wiadomość: niestety niewiele ma do powiedzenia”1. Tomasz
Mizerkiewicz po lekturze E.E. znalazł u Tokarczuk „wyłącznie myślowy banał
w opakowaniu staroświeckiej powieści”2, a Dariusz Nowacki nazwał Prawiek i inne czasy
„banałem ekologicznym i innymi popierdami z mchu i paproci”3.
Do środowiska krytyczno – literackiego dotarła jednak fama Tokarczuk, silnie
kreowana przez media popularne z powodu swego „ostentacyjnego tradycjonalizmu”4,
a także poprzez silną presję czytelników. Popularność jej książek potwierdzona została
także nagrodami, od Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek za E.E. i nominacją
Prawieku i innych czasów oraz Domu dziennego, domu nocnego do nagrody Nike.
Twórczość dolnośląskiej pisarki, nazwana została przez krytyków „prozą środka”, i tym
samym umieszczona, pomiędzy literaturą dla znawców a literaturą popularną. Dopiero
w momencie ukazania się Domu dziennego, domu nocnego, który nie jest już tradycyjny
w swojej sylwicznej budowie, pisarka zdobywa sobie małe uznanie recenzentów i staje się
przedmiotem ich zainteresowania, desygnowana do rejestru piszących trzydziestolatków.
Krytycy zastanawiając się nad tym, co prozie Tokarczuk przyniosło takie
powodzenie, wymienili kilka właściwości, które pozwoliły pisarce osiągnąć sukces
i zapewnić sobie stałe miejsce w kanonie polskiej literatury. Jako jedną z pierwszych cech,
wymienia się to, że Tokarczuk nie zamierza rewolucjonizować literatury, pisze tradycyjnie
(do czasu Domu dziennego, domu nocnego), dając czytelnikowi porządnie i do końca
opowiedzianą powieść. Wprowadzając do swojej prozy mit, który „ma moc zniesienia
J. Szaket, Księga pamiątkowa, „FA – art” 1995, nr 2, s. 52 - 54.
K. Uniłowski, Cała prawda o prozie środka (2), „FA – art” 2002, nr 4, s. 32.
3
D. Nowacki, cyt. za K. Uniłowski, op. cit., s. 32.
4
K. Uniłowski, op. cit., „FA – art” 2002, nr 4, s. 33.
1
2
-2-
obojętności świata”5, odpowiada na kryzys współczesnego świata, jego materializm
i całkowite wyzwolenie ze znaczeń, i wartości. Ponownie zaczarowuje świat, pokazując,
że jest on życzliwy, „pod warunkiem stworzenia sobie mikrorzeczywistości, odgraniczonej
od reszty świata” 6. „Chociaż otaczająca człowieka rzeczywistość została odarta z piękna
i przesiąknięta wulgaryzmami, to pisarka stara się odnaleźć »rajskość, tajemniczość,
i magiczność przedmiotów«”7, jednocześnie pokazując, że dzisiaj większość ludzi jest
„wędrującymi wiecznie nomadami, każdy na swój sposób. Są to ludzie latawce”8.
Tokarczuk daje nam prostą receptę – związanie się z miejscem własnego bytowania.
„Jeśli znajdziesz swoje miejsce będziesz nieśmiertelna”9. Sama pisarka nie tylko,
że dołączyła do autorów „prozy korzennej”, to także swoją osobą potwierdziła tą receptę,
osiedlając się we wsi Krajanów pod Wałbrzychem. Teraz, kto „chciał odpowiedzieć
na
pytanie,
»kim
jest?«,
mógł
powiedzieć
»skąd
jest«”10.
Kolejną
rzeczą,
charakterystyczną dla autorki i często wytykaną jej przez krytyków, jest gra z czytelnikiem
poprzez proste, może zbyt encyklopedyczne odwołania do psychologii i antropologii.
Daje to czytającemu możliwość rozszyfrowywania tych odniesień, odgadywania ich. Gra
okazuje się atrakcją książek Tokarczuk, zaproszeniem do zabawy, sprawdzaniem siebie.
Mimo wszystko dla recenzentów jest to gra zbyt łatwa, schlebiająca gustom masowego
odbiorcy, traktowana przez nich jako rodzaj „jarmarcznej” rozrywki.
Jak zauważyła Magdalena Zapędowska, „opisuje ona swój świat krótkimi,
kategorycznymi zdaniami demiurga, wyjaśniając wszystkie obowiązujące w nim prawa
i nie pozostawiając w nim żadnych niedomówień”11. Pisarka proponuje także, gotowe
lekarstwo, jakim jest zaakceptowanie świata w określonym filozoficznym kształcie, dzięki
któremu „można wydostać się z jałowej ziemi nowoczesności”12.
Najważniejszą zaś cechą jej prozy jest antropocentryzm, czyli zainteresowanie się
człowiekiem, a przede wszystkim skupienie się na kobiecie. „Zaliczenie Olgi Tokarczuk
do grona pisarek feministycznych byłoby zapewne błędem. (…) Faktem jest, że Tokarczuk
L. Kołakowski, Obecność mitu, Wrocław 1994, s. 93.
P. Czapliński, P. Śliwiński. Literatura polska 1976 – 1998. Przewodnik po prozie i poezji. Kraków 1999,
s. 249.
7
O. Faliszewska, W kręgu mitu, „Acta Universitas Lodzienis”, Fol. Literatura polska – 2003, s. 3.
8
W. Popek, Ludzie- latawce, rozmowa z Olgą Tokarczuk o jej najnowszej powieści,
„Wiadomości Literackie” 2004, nr 2, s. 3.
9
O. Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny, Wałbrzych 1998, s. 236.
10
P. Czapliński, P. Śliwiński., op. cit., s. 259.
11
M. Zapędowska, cyt. za K. Uniłowski, Cała prawda o prozie środka (3), „FA – art” 2003, nr 1-2, s. 75.
12
K. Uniłowski, Cała prawda o prozie środka (2), op. cit., s. 39.
5
6
-3-
zdecydowanie faworyzuje kobiety, jako bohaterki swoich powieści. (…) Mężczyźni
w Prawieku pojawiają się i znikają, wprowadzając tylko zamieszanie – np. wojnę,
do spokojnego i uporządkowanego życia wsi. (…) Inni przedstawiciele płci brzydkiej
są źli, lub pijani, brudni żałośni, najczęściej biją pod knajpą albo kręcą się koło młodych
kobiet. Mężczyźni są chaosem, siłą przypadkową i niszczącą, ostoją Prawieku
są kobiety”13. W całym literackim dorobku Olgi Tokarczuk jej bohaterkami są głównie
kobiety. Często krytycy wytykali to pisarce i zaliczali tę prozę do grona feministycznej,
z której śmiano się na łamach prasy, że „runęły baby w literaturę, groza narasta. Poprzez
stronice cwałują, penisy chitorisy, fallusy i annusy, kutaski i podpaski”14. Sama autorka
uważa, że gdyby była mężczyzną nikt nie miał by do niej żadnych zastrzeżeń, natomiast
w patriarchalnym świecie ciągle musi się „odtłumaczać z własnej płci, co nie jest dane
pisarzom – mężczyznom”15. Zapewne wtedy dużo łatwiej byłoby jej obronić
uniwersalnego przesłania swoich książek. „Męskość literatury jest przyjęta jako pewnik,
jest oczywista. (…) Pisząca kobieta jest w tej męsko zorientowanej kulturze wciąż czymś
nieoczywistym, ekscentrycznym. Dlatego wiem, że będę musiała odpowiadać na pytania
o starzenie się (kobiecego) ciała, o macierzyńskość, o różnice między męskim i kobiecym
i czy są raczej kulturowe czy głęboko i nieprzekraczalnie biologiczne, o szczęśliwość
małżeństw, i co to znaczy. To są tematy, którymi przecież z upodobaniem zajmują się
kobiety”16.
Tokarczuk – jak sama mówi – w swoich powieściach „uszlachetnia plotkowanie”,
interesują ją kobiety, ich osobowość, zamyśla się nad nimi. Narratorkę „pasjonują nieraz
najpowszedniejsze sprawy tego świata – w tym anegdoty zasłyszane i postacie
zaobserwowane przez nią samą w otaczającym ją bezpośrednio środowisku Kotliny, ale
interpretuje ona te tematy (…) jako przejaw jakiegoś wspólnego od wieków rojonego snu
całości”17. W Domu dziennym, domu nocnym pisze, że „bycie kobietą to jakiś rodzaj
maski, którą nakłada się zaraz po urodzeniu, żeby nikomu nigdy się nie ujawnić do końca,
żeby przeżyć życie w zakamuflowaniu”18. Pokazuje nam kobiety po zejściu ze sceny,
lub odgrywające w nim marginalne role jak pomoc domowa, tancerka na emeryturze
W. Browarny, Powieściowe transgresje Olgi Tokarczuk, „Arkusz” 1996, nr 12, s. 6.
A. Ziemianin, Babski przełom, „Wiadomości Kulturalne” 1995, s. 34.
15
I. Smolka, Preteksty do snucia opowieści, z O. Tokarczuk rozmawia Iwona Smolka, „Nowe Książki” 2004,
nr 8, s. 5.
16
Tamże, s. 5.
17
M. Orski, O prozie Olgi Tokarczuk, „Przegląd powszechny” 1999, nr 11, s. 238 – 240.
18
O. Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny, op. cit., s. 144.
13
14
-4-
czy wiejska czarownica. Zwraca naszą uwagę na ich codzienność, która jak się okazuje
„wcale nie jest banalna czy nudna. Jest pełna cudów, nie zawsze pięknych i szczęśliwych,
ale prawie zawsze niezwykłych, nawet w swej nudzie czy banalności”19.
„Są tacy, co twierdzą, że klucznikiem otwierającym wszystkie tajemne zakamarki
prozy Olgi Tokarczuk jest Carl Gustav Jung we własnej osobie. Część krytyki biadoli, nad
jungomanią autorki. Inni uważają, że każdy ma prawo wspiąć się na ramiona olbrzymów
po to by zobaczyć więcej”20. Autorka – psycholog z wykształcenia – ma swoich mistrzów,
którzy są dla niej wytrychem do postrzegania rzeczywistości, jednak „napędza się ona
cudzą myślą, aby dogonić własną” 21.
Jung pisał, że „jest rzeczą ważną byśmy mieli jakąś tajemnicę i przeczucie czegoś
niepoznawalnego. (…) Człowiek musi czuć, że żyje w świecie, który pod pewnym
względem jest tajemniczy. (…) To, co nieoczekiwane i niezwykłe też należy do tego
świata. Albowiem tylko wtedy nasze życie jest pełne”22. Bohaterki Tokarczuk
doświadczają elementów spoza świata rzeczywistego, wchodzą w fikcję jak C., odkrywają
w sobie moc doświadczania panteistycznego boga jak Kłoska, słyszą namiętny głos
w uchu jak Krysia, czy ulegają urokowi chłopca – dziewczyny jak małżeństwo z Nowej
Rudy. Postacie te, często szukają „miejsc, do których można uciec, bodaj na trochę od
męczącej rutyny zajęć powszednich, wymknąć się porządkowi i nieporządkowi życia,
w których (…) można ukryć się nie tylko przed innymi, ale przed samym sobą, przed
krążeniem wokół siebie, mozolnym składaniem siebie z pojedynczych doznań jak
z klocków lego”23, dlatego Ruta słucha odgłosów podziemnej grzybni, Krysia, mimo
zranienia, nadal słucha głosu Amosa. Najbrzydsza kobieta marzy o domu w lesie,
w którym nie byłaby atrakcją cyrkową, a normalną żoną. Kochanka wciąż wraca do
wspomnień o pisarzu, a małżeństwo wdaje się w romans z Agni, który magicznie zmienia
płeć w zależności od tego, z którym, z małżonków aktualnie przebywa. Opiekunka szopki,
tworzy w samotności nowe jej elementy, a Parka po krótkich pobytach na Ukrainie,
w państwie jak sama mówi „ludzików z kasztanów”24, wraca „ożywiona i jakby
młodsza”25, tu też zamierza wrócić po swojej śmierci i żyć wiecznie, jeśli nie ma nieba.
M. Rabizo – Birek, Pięknie gra, „Twórczość” 2002, nr 9, s. 105.
M. Lengren, Blask międzybytu, „Twórczość” 1999, nr 11, s. 129.
21
Tamże s. 128.
22
Karol Gustav Jung, za A. Głowacka, Wielość w jedności, „Opcje” 2002, nr 2, s. 20.
23
M. Orski, Mitopoetyka bytu, „Odra” 2002, nr 6, s. 47.
24
O. Tokarczuk, Ostatnie historie, Kraków 2004, s. 179.
25
Tamże, s. 83.
19
20
-5-
„Ważnym tematem opowiadań Olgi Tokarczuk staje się zagadnienie tożsamości,
podmiotowości oraz interakcyjności człowieka. Wątek ten łączy się ściśle z kontynuowaną
przez autorkę feministyczną refleksją nad kobiecością, pojmowaną jako próba
przekraczania konwencji, (…) a także jako system społecznych kamuflaży. W swoich
opowiadaniach zamiast o dekorum kobiecości, mówi o maskaradzie płci” 26.
W męsko – centrycznej kulturze kobiety często sprowadzone są, przez mężczyzn,
do roli „samobieżnych materaców”27, (Poszukująca głosu). Są gwałcone (jak córka
wiedźmy – Ruta), traktowane przedmiotowo (Najbrzydsza), mężczyźni okrutnie się z nimi
obchodzą (Kochanka pisarza), zostają samotne, gdy już nie są młode i sławne (Tancerka).
Kiedy dokonują własnych wyborów, nie zawsze zgodnych z oczekiwaniami innych, a
jednak – jak sądzą – najlepszych dla nich samych, są odrzucane, krytykowane i tracą
miłość bliskich, o czym można się przekonać czytając o przeżyciach Kłoski, Parki czy
Tancerki.
„Wszyscy oni tkwią w swoich niepowtarzalnych bańkach, trochę jak okazy”28,
mówi o swoich bohaterach sama autorka. Te okazy są dla nas lekcją, ich historie stanowią
swoisty rodzaj przypowieści. „Powieść przejęła te funkcje, którą kiedyś miało opowiadanie
baśni, legend i mitów, czyli opowiadanie życia wzbogaconego o znaczenie”29. Dzięki tym
historiom Tokarczuk przekazuje nam swoje spostrzeżenia na temat współczesnego świata,
„ciągle stawia pytania, aby z satysfakcją zostawić je bez odpowiedzi”30, dając nam
czytelnikom wrażenie, że gdzieś tu jest ukryty morał, którego sami musimy się doszukać.
W tych opowieściach, ważne jest to, że każdy może z nich coś wynieść. Pisarka daje nam
gotowe odpowiedzi jedynie w zakresie praw obowiązujących w jej powieści, natomiast nie
moralizuje. Postaci są zakotwiczone w jakiejś konkretnej przestrzeni, jednak nasza wiedza
o nich jest fragmentaryczna, wiemy tylko to, co narratorka nam odsłoni.
„Współczesny
dyskurs
tożsamościowy
akcentuje
relacyjność,
otwartość
i potencjalność człowieka, który potrafi wyciągać z siebie inne postacie jak króliki
z kapelusza”31. Bohaterki sprawują w życiu określone funkcje. Pełnią rolę żon, kochanek,
artystek czy nawet przestępczyń. W razie potrzeby, potrafią też doskonale z tych ról
przechodzić, zamieniając je na całkowicie odmienne, za przykład niech posłuży Krysia
Popłoch, która z racjonalnej urzędniczki, twardo stąpającej po ziemi, wchodzi
U. Śmietana, Gra rytmy i role, „Czas Kultury” 2002, nr 2, s. 105.
P. Lis, „Psów” żal, „Przegląd Polski” dodatek kulturalny do „Nowego Dziennika”, 12 maj 1994.
28
A. Koss, Klucze do nas samych, „Kresy” 1997, nr 2, s. 191.
29
K. Maliszewski, Karol Maliszewski rozmawia z Olgą Tokarczuk, „Odra” 1996, nr 4, s. 111.
30
U. Śmietana, op. cit., s. 105.
31
U. Śmietana, op. cit., s. 103.
26
27
-6-
w osobowość kobiety rodem z harlequina, poszukującej wyimaginowanego głosu,
przeświadczonej o tym, że istnieje on gdzieś w rzeczywistości.
„Poczucie bycia przeźroczystym, »tożsamość niemożliwa«, tu leży motywacja zachowań
bohaterów,
to
woda
na
młyn
dramatycznych
i
fantastycznych
wypadków
zaprezentowanych w wielu opowiadaniach”32. Kobiety te mając dość swoich
dotychczasowych „twarzy”, podejmują często wysokie ryzyko – odcięcia się od nich.
„Dziesięć minut w czasie, których panna Krysia wierzy, że znalazła Amosa, że nałożyły
się na siebie dwie rzeczywistości to nie jest fiasko”33. „Sam fakt podjęcia próby, ryzyka
sprawia, że ci bohaterowie przeżyli coś naprawdę istotnego, a skoro niemożliwe jest już
znalezienie to przynajmniej szukajmy”34.
Autorka, nie pomija w swoich powieściach nikogo, pokazuje zaściankowość,
zapomnianą prowincję, małych ludzi, pozornie zwyczajnych, których nie sposób zauważyć
w tłumie, „wysłuchuje ich, nawet tępych i nieświadomych, ponieważ oni też mają swoją
opowieść”35. Czytelnik, z radością odkrywa zwyczajność tych ludzi, która okazuje się nie
tylko warta opisania, ale i nie pozbawiona znaczenia. „Chaos świata trzeba związać cudem
czy anomalią, bez względu na to czy to jest dobre czy złe”36 i tak jest w tych historiach, są
pełne małych cudów, jak młynek Misi, szopka w Bardzie, Agni, środek Prawieku, jak
możliwość wnikania do książki. Michał Witkowski nazywa nawet prozę tej pisarki,
„poetyką cudu spełnionego”, jednakże jak dodaje „cuda pojawiające się zbyt często
przestaną w końcu robić wrażenie”37.
Mieczysław Orski w swoim artykule Mitopoetyka bytu po przeczytaniu tekstów
dolnośląskiej pisarki stwierdza, że „bohaterką większości opowiadań z tomu Gra na wielu
bębenkach, jak i wielu utworów Olgi Tokarczuk jest Olga Tokarczuk”
38
. Autor tego
artykułu odniósł wrażenie „łudzącego wewnętrznego podobieństwa postaci, zwłaszcza
bohaterek, występujących w głównych wątkach prozy. Czasem bohaterki te przenoszą się
z utworu do utworu, niczym z jednego domu do drugiego z bagażem podobnych trosk,
tęsknot, marzeń i niepokojów. Zmienia się tylko physis i decorum ich doznań
M. Witkowski, Przy pałeczkach Olga Tokarczuk, „Nowe Książki” 2002, nr 2, s. 16 – 17.
I. Smolka, op. cit., s. 6.
34
Tamże, s. 5.
35
M. Rabizo - Birek, op. cit., s. 105.
36
K. Kralkowska – Gątkowska, Zwyczajność małych ludzi, „Śląsk” 2002, nr 12, s. 73
37
M. Witkowski, Przy pałeczkach Olga Tokarczuk, „Nowe Książki” 2002, nr 2, s. 17.
38
M. Orski, Mitopoetyka bytu, op. cit., s. 47.
32
33
-7-
i doświadczeń”39. Uważam jednak, że każda z tych kobiet jest inna, owszem mają podobne
pragnienia, bo „kobiety, (…) zawsze były bardziej konkretne, chciały być przytulane,
prowadzone za rękę przez park, chciały rodzić komuś dzieci, myć okna w sobotę,
i gotować komuś rosoły”40. Żyją one jednak w innych światach, mają niebanalne marzenia
i dążenia, i swoje własne pozornie nudne światy. Tym właśnie światom, kobiecym,
indywidualnym chciałabym poświęcić swoją pracę.
39
40
Tamże, s. 48.
O. Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny, op. cit., s. 144.
-8-
I
Winowajczyni
„Jej mąż zamieniał z nią może pięć słów dziennie, starszy syn praktycznie nie bywał
w domu, a córka zamykała się w pokoju i słuchała ponurej brzękliwej muzyki” 41. Nawet
kot C. z opowiadania Zamknij oczy już nie żyjesz woli przesiadywać na balkonie i oglądać
wieżowce, nie zwracając zupełnie uwagi na swoją panią. Bohaterka opowiadania,
spoglądając w lustro myśli o sobie – pani Nikt. Czuje, że jest bezbarwną, nijaką
urzędniczką w drucianych okularach i skromnych kolczykach. Może dlatego, tak lubi
czytać kryminały.
Nigdy nie potrafiła wytłumaczyć bibliotekarce czy księgarzowi, czego w nich
szuka, choć podświadomie wiedziała, że kryminał powinien zawładnąć jej życiem. Wejść
w nie, sprawić, żeby „czytanie” rządziło każdym dniem. „Szukała prawdziwszych ludzi
i zbrodni bardziej mięsistych. Bardziej skomplikowanych motywacji i istnienia dowodów,
których detektyw nigdy nie weźmie pod uwagę. Nie chodziło jej o krew i mięso, nie
o jatki, nie o koszmary. Tego miała dosyć w telewizji. Pragnęła czegoś nietypowego,
schematu nie do końca jasnego, wyzierającego tylko na powierzchnię od czasu do czasu,
żeby się przypomnieć. Chciała także czegoś, co by jej dotyczyło, szarpało za ramię, nie
dawało spać”42. Kiedy zaczynała czytać, zapominała o tym, że jest pomijana
i niezauważana. Od tego momentu wszelkie przejawy zainteresowania przeszkadzają C.,
bo odrywają ją od książki. „Oparła głowę o poduszkę i popijając małymi łyczkami gorącą
kawę zaczęła czytać. Tak właśnie mogłaby spędzić resztę życia – nie wychodzić z łóżka
i czytać kryminały”43. Czynności tej, nadany jest niemal mistyczny wymiar – nie zdarzyło
jej się wziąć książki i odłożyć przed skończeniem. Przeczytanie pierwszych zdań
traktowała jak złożenie ślubu czy podpisanie kontraktu – nie kończyła dopóki osoba
mordercy nie została ujawniona. Pożycza nowy kryminał i jakież jest jej zdziwienie, kiedy
pisarze kryminałów, zaproszeni do dworku Urliki, mimo rozwoju akcji, nadal pozostają
żywi.
C. uparcie śledzi ich dzień, jednak żadna zbrodnia, oprócz tej w grze w „mordercę”,
nie wisi w powietrzu. Z każdą minutą spędzoną z książką, robi się coraz bardziej
O. Tokarczuk, Otwórz oczy już nie żyjesz [w:] Gra na wielu bębenkach, Wałbrzych 2002, s. 17.
Tamże, s. 7-8.
43
Tamże, s. 19.
41
42
-9-
niecierpliwa i coraz bardziej wyczekuje jakiegoś momentu przełomowego. W końcu, sama
postanowiła coś z tym zrobić. „C. była porządną czytelniczką, lojalną wobec gatunku i im
większą czuła pokusę tym bardziej jej się opierała. Lecz gdy wszyscy goście Urliki,
dotrwali w zdrowiu do kolacji, była już naprawdę wściekła”44.
Kiedy zrobiło się ciemno i mąż usiadł przed telewizorem wieczór zrobił się długi
i pusty, „przesycony dziwnym oczekiwaniem”45. C. poczuła niejasno, że powinna coś
zrobić, załatwić coś bardzo ważnego. Ułożyła się wygodnie w sypialni na zaścielonym
łóżku i myślała. Potem po jakimś czasie wszystko wydało jej się zupełnie proste. Włożyła
płaszcz i buty. Bez trudu udało jej się dostać do salonu na dole”46.
Na pierwszą swoją ofiarę wybiera panią domu Urlikę. W jej bibliotece znalazła nóż
do rozcinania książek i wróciła do sypialni ofiary. „Urlika w niewytłumaczalnym odruchu
instynktu
samozachowawczego
przebudziła
się
a
przynajmniej
przetarła
oczy.
– Co? – zapytała nieprzytomnie, a wtedy C. odwracając od niej głowę zadała cios.
Zdziwiła się, że to było tak proste”47. Po wszystkim jednak czuje obrzydzenie do tego
wszystkiego, do martwego ciała, do tego domu, a przede wszystkim do siebie. Wyciera
jeszcze o pościel rękojeść noża i jak tylko może najszybciej wymyka się stamtąd. Następny
dzień zaczyna oczywiście od czytania, zacierając ręce z zadowolenia, kiedy zdesperowani
pisarze szukają mordercy. Sygnały ze świata rzeczywistego C. ignoruje, a wszelkie próby
przerwania jej czytania odbiera z wyraźną agresją. W końcu zamyka się z książką
w łazience. Jest wyraźnie niezadowolona z przebiegu śledztwa, jaki bez udziału policji
podjęli pisarze i postanawia wrócić do dworku Urliki. Wchodzi do jej sypialni po nóż
i idzie do parku, gdzie wszyscy szukają śladów, które zostawił morderca. Zakrada się do
Fruchta, który był najbliżej niej. Cieszy się, że to on zginie kolejny, ponieważ nie go
lubiła. Powiedziała do niego – „otwórz oczy już nie żyjesz”48 – a kiedy się odwrócił zadała
cios. Wytarła nóż o obrus i zostawiła go na stole. Tym razem przestraszeni goście Urliki
dzwonią na policję. Po tym telefonie, w willi pojawia się komisarz Fontane. Komisarz
zadaje pisarzom te same standardowe pytania, po czym nakazuje im pozostanie w willi.
Jednak Lou, najmłodszy z pisarzy, postanawia zamienić ten dziwny dom na rzecz hotelu,
tym samym wyznaczając siebie na kolejną ofiarę. C. spycha go z hotelowego balkonu,
co w pierwszej chwili sugeruje policji samobójstwo, jednak znaleziony na miejscu obcas
Tamże, s. 23.
Tamże, s. 23.
46
Tamże, s. 23.
47
Tamże, s. 24.
48
Tamże, s. 33.
44
45
- 10 -
(z buta C.), skutecznie rozwiewa te przypuszczenia. Po tym fakcie podejrzenia komisarza
Fontane’a automatycznie przenoszą się z mieszkańców willi na osobę spoza kręgu pisarzy
kryminałów. „Zaczął wypytywać ich o zupełnie inne rzeczy. Zapytał na przykład czy
wiedzą ilu mają czytelników (...) Zapisywał na serwetce, kiedy szacunkowo podawali mu
ilości. (...) – To mogą być setki tysięcy ludzi – odezwał się komisarz i gwizdnął
z podziwem. – Czy wiecie, co to za ludzie?”49 Pisarze, rozmawiając z komisarzem, snują
najrozmaitsze teorie na temat swoich czytelników. Anne – Marie, – z satysfakcją w głosie
– mówi, że w przeważającej części są to kobiety, bo jak twierdzi one zawsze czytają
więcej.
Narrator, puszcza oko do czytelnika, wkładając w usta Longfelow’a słowa – „mam
swoją teorię na ten temat, że czytanie kryminałów to czysta terapeutyczna kompensacja.
(...) Gdyby nie czytali kryminałów z pewnością staliby się mordercami – zachichotał”
50
.
Kolejną ofiarą staje się odkrywczyni płci mordercy – Anne – Marie du Lac. Kiedy
komisarz wysnuwa wniosek, że morderca zabija tylko pisarzy i pannie Schatzky nic nie
grozi, C. zniechęca się do książki. Odkłada ją nie czytając ostatniej strony – łamie swoje
stare zasady.
Nurtuje pytanie, dlaczego morderczyni nie czyta ostatniej kartki? Czyżby nagle
dotarło do niej, że dobre kryminały kończą się zawsze ujawnieniem mordercy, którym w
tym przypadku jest ona sama? Bohaterka Tokarczuk porusza się między dwoma
rzeczywistościami. Tą, w której jest C. – matką, żoną i czytelniczką kryminałów oraz
płaszczyzną książki, w której morduje. Książka, do której przechodzi uświadamia jej, że w
momencie, gdy ludzie w kryminale są prawdziwi, nawet jeśli są pisarzami kryminałów,
to jest on nużący i nic się w nim nie dzieje. Morderczyni zdaje sobie sprawę, że to, co
czyta jest papierowe i nigdy nie będzie rzeczywiste, a tym samym tak fascynujące, aby
uwolniła się od świadomości, że jest zwykłą przeciętną kurą domową, która już nigdy nie
będzie miała swoich pięciu minut w życiu. Postanawia wniknąć do świata książki,
pociągnąć za sznurki i zmienić fabułę, aby spełniała ona jej – nie zrealizowane dotąd
– oczekiwania. Wydaje się, że autorka chciała nam tą historią uświadomić, jak duże
znaczenie ma to, dokąd uciekamy i jakie mamy marzenia, ponieważ, nasza
podświadomość często wymyka nam się spod kontroli. Tokarczuk gra z nami,
odpowiadając na odwieczne pytanie, czy nasze pragnienie sensacji, którego nie
doświadczamy w normalnym, nudnym życiu może się stać groźne i tak jak komisarz
49
50
Tamże, s. 41.
Tamże, s. 42.
- 11 -
Fontane, przeniknąć do rzeczywistości. Opowiadanie to, mimo że jest dość
powierzchownym i skrótowym studium morderczyni, pozwoliło Tokarczuk pokazać, że
jesteśmy wielopłaszczyznowi i wielu sytuacjach, za każdym razem determinują nami inne
czynniki, to jednak tworzymy jedną całość. Pokazuje też, jak wielka jest siła
przyzwyczajenia człowieka. C. miała pewność, że każdy kryminał opiera się na zbrodni,
czytanie było dla niej rytuałem, elementem misterium. W momencie, kiedy czytana przez
nią książka mija się z tymi podstawowymi założeniami wywołuje to u niej frustrację, która
nakazuje jej, przywrócić książce prawidłową – według niej – strukturę. Co dalej dzieje się
z morderczynią tego do końca nie wiemy. Domyślamy się, że komisarz w staromodnym
kapeluszu i prochowcu, który kieruje się do klatki C. to Fontane, ale autorka w tym
momencie kończy akcję i możemy się tylko domyślać finału tej historii.
Różne pytania mogą nurtować czytelnika. Dlaczego C. zabijała? Czy tym
rekompensowała sobie szarą rzeczywistość? Czy to wina kryminału, który nie zaspokoił jej
oczekiwań, nie przyniósł zbrodni, której się spodziewała i chciała o niej przeczytać.
Poczuła w sobie moc nadawania sensu rzeczom, które tego sensu wcześniej nie miały i ta
moc dała jej poczucie bycia ważną. Nie skończyła na jednym morderstwie, bo to ona teraz
rządziła w książce, dostała moc kreacji świata i pragnęła zostawić ją w swoich rękach.
Wymykała się z domu i wchodziła do świata książki, aby tam zaistnieć, aby na jej stronach
budzić strach i przerażenie. W końcu miała książkę, która jej dotyczyła, od której nie
mogła się oderwać, która sprawiła, że zaangażowała się w nią całkowicie. Momentem
przełomowym w życiu C. stał się ów wieczór „pełen dziwnego oczekiwania”51, w którym
zadecydowała, że zabije. Po pierwszej ofierze książka zaczyna ją ciekawić, w końcu ma
prawdziwe morderstwo, a nie iluzję, jaką stwarzali pisarze, tworząc jedynie w grze
mordercę. Cząstka boskości, posiadania władzy i tworzenia przejmuje kontrolę nad życiem
urzędniczki i wyzwala w niej możliwości i pragnienia, o jakich nie miała wcześniej
pojęcia. Zastanawiające jest to, czy cała tragiczność bohaterki nie polega na naszej ludzkiej
potrzebie sensacji. Czyżby w czytelniczce kryminałów wyzwoliła się – tak dobrze znana
ze starożytnych igrzysk – żądza krwi? Przecież od razu dowiadujemy się, czego C. szuka
w kryminałach – „szukała prawdziwszych ludzi i zbrodni bardziej mięsistych”52. Jednak
z drugiej strony C. sprawia większą przyjemność czytanie o sobie, dociekanie mordercy,
niż zabijane. Cóż, podobno cel uświęca środki. C. osiągnęła to, czego chciała, zniwelowała
rozczarowanie książką, sama tworząc jej scenariusz.
51
52
Tamże, s. 23.
Tamże, s. 7.
- 12 -
II
Opiekunka szopki
Ten sam instynkt tworzenia na stałe związuje Marię Kowalską z szopką w Bardzie.
W ciszy swojego domu dodaje do niej nowe elementy, nadając pustym godzinom wartości.
Opiekunka szopki w Bardzie nie miała szczęścia w życiu. Trafiła na Dolny Śląsk po
wojnie, podobno pochodziła z Grodna, gdzie była nauczycielką i malarką. Podczas
transportu ze Wschodu straciła swoje małe dziecko, stało się to w mroźną Wigilię. Jej mąż
przepadł już kilka lat wcześniej zabrany przez Rosjan i wywieziony na Wschód. Znalazła
się sama w obcej rzeczywistości. Ponieważ miała wykształcenie artystyczne, przydzielono
jej opiekę nad znajdującą się w Bardzie ruchomą szopką i zamieszkała w mieszkaniu
przylegającym do niej. „Gdy pierwszy raz zobaczyła, jak szopka działa popłakała się”53.
Szopka wzbudziła w Kowalskiej zachwyt i poświęciła swój czas. Oprowadzała wycieczki,
zamówiła kartki z jej wizerunkiem, wystawiła księgę pamiątkową. Dbała o szopkę. Ciągle
nachodziła pana M., gdy coś się zepsuło. Wciąż pytała, czy taka ilość turystów
przypadkiem szopce nie zaszkodzi.
„Przy drobnych naprawach pan M. zauważył, że w szopce stale czegoś przybywa,
coś się zmienia. Na przykład pociąg: jechał wysoko, tuż nad niebieskimi chórami wśród
naprędce domalowanego zimowego krajobrazu. (…) Tego był pewien – pociągu tu
wcześniej nie było. I kiedy już szedł do niej, żeby jej to poruszony opowiedzieć, w jednej
chwili zrozumiał oczywisty fakt – to ona zrobiła ten pociąg, a przedtem kaczki. Wtedy też
przystanął, zapalił papierosa i powoli wrócił do swoich spraw. (…) I potem nie dał jej
poznać, że wie. (…) Niechże tak będzie, myślał. Niechże znajdą swoje miejsce spalone
wsie i ruiny miast, i nawet miniaturowe cmentarzyki z krzyżami cieńszymi od zapałek.
Niechże jej będzie, myślał, robi przecież rzecz dobrą, nie niszczy, lecz dodaje, czyli nawet
więcej niż by tylko naprawiała. Więcej niż by po prostu dbała”54.
Pan M. odkrył tajemnicę Kowalskiej – w zaciszu własnego mieszkania, tak by nikt
nie wiedział, umieszczała w szopce stale nowe elementy, błahe jak kaczki, ale także
i znaczące, jak spalone wsie, cmentarze, place ogrodzone kolczastym drutem, drobne
ostrza szubieniczek, małe figurki ludzi z krwawymi plamami na koszulach, które
53
54
O. Tokarczuk, Bardo. Szopka [w:] Gra na wielu bębenkach, op. cit., s. 118.
Tamże, s. 122 – 123.
- 13 -
z łatwością możemy umiejscowić w naszej historii. Tworzenie tego, zapełniało czas,
pozwalało jej duszy poczuć radość tworzenia. Ukoronowaniem jej pracy była księga
pamiątkowa, którą założyła, sądząc, że wszyscy tak i ona sama doznają wzruszenia
widząc, okazałość i piękno szopki. Ona stanowiła dla niej sens życia. Utrzymywała
w miarę stałą temperaturę w pomieszczeniu, mimo że w zimie przydziały węgla były
znikome. Podobno spędzała w niej całe dnie – pan M. często widział ją jak kucała przy
którymś ze szczegółów i poruszając tylko głową zmieniała kąt widzenia. Po wiosennych
ulewach skarpa, na której stał budynek szopki obsunęła się. Zawaliła się jedna ze ścian, co
na stałe uszkodziło mechanizm szopki. Kowalska zmarła na raka dwa lata po katastrofie.
Autorka tworzy fikcyjną opowieść o szopce i umieszcza ją w rzeczywistym
miejscu, opisuje jej szczegóły i zmyśloną historię, aby pokazać magiczność przedmiotu,
który powoduje, że nieszczęśliwa kobieta przywiązuje się do niego. Umieszczona przez
autorkę historia szopki, potraktowana została nawet jako prawdziwa i „wymknęła się
literaturze, wchodząc z butami w życie”55. Do dziś autorka musi wyjaśniać, że jest to
historia przez nią wymyślona i całkowicie fikcyjna.
Maria po stracie dziecka znalazła rzecz, o którą mogła się troszczyć. Szopkę.
W dodatku miała wpływ na jej wygląd. Mogła ją tworzyć prawie przez nikogo
niezauważona, gdyż obfitość szopki była tak duża, że nikt nie był w stanie zapamiętać jej
bogactwa. Kowalska dodaje do szopki elementy, które jej samej wydają się znaczące.
Uważała, że te rzeczy powinien zobaczyć rodzący się Chrystus, a także ludzie
odwiedzający szopkę. Ponieważ, jak twierdzi narrator, skoro boskie narodziny dzieją się
zawsze i wszędzie, skoro dotyczą każdej rzeczy, to cały świat trzeba przedstawić
rodzącemu się Dzieciątku. Szopka motywuje także Kowalską do podjęcia działań w jej
własnym życiu – naukę niemieckiego i rozpoczęcia studiów, które pomogły jej zgłębić
historię szopki. Maria miała tylko szopkę, nieszczęście ją wyobcowało.
W opowiadaniu przedstawiona jest historia kobiety, która w momencie, kiedy traci
to, co dla niej było najcenniejsze, czyli męża i dziecko, znajduje sobie coś zastępczego,
przedmiot, który traktuje nie tylko nabożnie, ale i z czułością przysługującą wyłącznie
człowiekowi. Jednocześnie doświadczając wielu nieszczęść, pragnie się nimi z kimś
podzielić. Na świadka swojej artystycznej wypowiedzi wybiera rodzące się dzieciątko,
małego Chrystusa. Kowalska nie ma już dziecka, któremu mogłaby przekazać własne
spostrzeżenia, rady i własne postrzeganie świata. Nie ma też przyjaciół, ponieważ
55
I. Smolka, op. cit., s. 6.
- 14 -
w tym małym górskim mieście, zaraz po wojnie trudno jej było spotkać kogoś, z kim
mogłaby porozmawiać. Pan M. pomaga jej czasem, przynosi drobne smakołyki, jednak
budzi w nim ona jedynie litość i współczucie.
Dzięki szopce mogła się rozwijać artystycznie, przedłużając żywot swoim
zdolnościom i pomysłom, a także swobodnie i do woli patrzeć na mechanizm szopki. Była
ona na tyle wielopłaszczyznowa, że mogła na nią patrzeć godzinami. Tokarczuk tą krotką
historią pokazuje nam nie tyle Kowalską, co szopkę. Pokazuje przedmiot, który można
pokochać i do którego można się przywiązać na tyle, aby stanowił o sensie naszego życia,
o porządku dnia. Szopka stanowi w tej opowieści magię, jest czymś niespotykanym.
Cieszy oczy i jest niezbędna, bo potrzebna bohaterce – stanowi centrum jej życia. „Ta
nieustannie rozbudowywana szopka jest jakby zbiorowym listem otwartym z zapomnianej
prowincji, z miejsca – nigdzie, peryferii kosmosu”56.
III
56
Tamże, s. 5.
- 15 -
Wiedźma
Kłoskę boska ręka umieściła trochę z boku. Przyszła nie wiadomo skąd i nie
wiadomo dokąd szła, ani dlaczego akurat zatrzymała się w Prawieku. Ludzie nazwali ją
Kłoską, bo przyszła w lipcu lub w sierpniu i zbierała pozostałe po żniwach pojedyncze
kłosy, i piekła z nich placki, potem jesienią kradła ziemniaki. Kiedy nastała zima, siedziała
w gospodzie licząc na ludzką dobroć. Jednak szybko przekonała się, że ludzie nie są chętni
do dzielenia się z nią czymkolwiek, dlatego oddawała się chłopom za pęto kiełbasy.
Uczyła się świata od wewnątrz. „Wiedza, którą się tylko obrasta, niczego w człowieku nie
zmienia, albo zmienia go jedynie pozornie, z zewnątrz, jedno ubranie zmienia się na inne.
Ten zaś, kto się uczy poprzez branie w siebie, przechodzi nieustanne przemiany, ponieważ
wciela w swoją istotę to, czego się uczy”57. Kiedy zaszła w ciążę i mężczyźni nie mogli jej
już „brać po krzakach” 58 wyniosła się do lasu, do zawalonego domu. Tu zaczęła rodzić
w liściach łopianu. Kiedy umarło jej dziecko inaczej spojrzała na świat. „Teraz to, co
widziała Kłoska, stało się jedną bryłą, jednym wielkim zwierzęciem albo jednym wielkim
człowiekiem, który przybrał wiele postaci, aby pączkować, umierać i odradzać się.
Wszystko wokół Kłoski, było jednym ciałem i jej ciało było częścią tego wielkiego ciała
– ogromne, wszechmocne, niewyobrażalnie potężne. W każdym ruchu, w każdym dźwięku
przejawiała się jego potęga, która samą wolą stwarza coś z niczego i przemienia coś
w nicość. (…) Widziała też więcej. Widziała siłę, która przenika wszystko, rozumiała jej
działanie. Widziała zarysy innych światów i innych czasów, rozpostarte nad i pod
naszymi”59.
Narrator, co jakiś czas tylko wkrada się do świata Kłoski i wyrywa z niego dla nas
magię, jaką nosi w sobie Kłoska. Nie wiemy, kim jest i skąd jest, jednak mamy poczucie,
że ona zna wszystkie tajemnice. Jest to nie do pojęcia dla tych, którzy nauczeni są łączyć
wiedzę z korzyściami majątkowymi. Nie może tego pojąć Izydor. „Ona zna wszystkie
tajemnice. – Jakby była taka, jak mówisz, to nie mieszkałybyście w rozwalonej chałupie w
lesie, ale w Jeszkotlach przy rynku. Chodziłaby w butach i w sukienkach, miałaby
kapelusze, i pierścionki. Wtedy byłaby naprawdę ważna”60.
57
O. Tokarczuk, Prawiek i inne czasy, Warszawa 1996, s. 9.
Tamże, s. 8.
59
Tamże, s. 8.
60
Tamże, s. 11.
58
- 16 -
Kłoska nie ma pięknych kapeluszy i sukien, ma swoją dumę. Nie przyjmuje
pomocy od dziedziczki Popielskiej, nawet pod chłopem położyć się nie chciała
„po bożemu” twierdząc, że ona chłopom równa.
Po porodzie głodna i wyczerpana przychodzi do młyna Genowefy, która dała jej
kiedyś kopiejkę. Już w sieni młyna rzuca się na posadzkę, zgarnia chudymi palcami ziarna
i kurz niegdyś będący mąką. Kiedy nasyciła się brudnym ziarnem, usiadła na ziemi
i płakała.
W Genowefie odezwało się sumienie, zaczęła się przyglądać Kłosce zastanawiać się, gdzie
jest teraz ta piękna dziewczyna, za którą chłopy chodziły jak psy. Teraz miała poranione
stopy, zwierzęce pazury i dzikie oczy. Gdy spojrzała na nią, Genowefa poczuła, że Kłoska
ogląda jej duszę. Dała Kłosce bochen chleba i kazała odejść. Odchodząc Kłoska patrzy
w oczy córce Genowefy i prorokuje: „– Nie płacz, cacuchna, twój tatuś już do ciebie idzie
– mruknęła Kłoska i poszła w stronę wsi. Genowefa tarła fartuchem usta, aż pociemniały.
Tego wieczoru trudno jej było usnąć. Kłoska nie mogła się mylić. Kłoska znała przyszłość,
wszyscy o tym wiedzieli. I od następnego dnia Genowefa zaczęła czekać. Ale nie tak, jak
do tej pory. Teraz czekała z godziny, na godzinę”61.
Czy faktycznie Kłoska znała przyszłość? Wyprorokowała także pocztówkowe
podróże Izydora. Kim była, że udało jej się oswoić sowę i węża? Cudownie w jej piersiach
pojawiało się też mleko. Przychodzili do niej ludzie i podstawiali pod jej piersi chore ciała,
a ona leczyła ich własnym mlekiem. Czy była czarownicą jak twierdził ksiądz proboszcz?
Czuła nieprzerwany związek z ziemią i lasem. W czasie pełni zbierała w lesie zioła
mydlnicy, żywokostu, kolendry, cykorii, prawoślazu i grzyby. Razem z Rutą „przynosiły
z niego wszelkie bogactwa – kosze grzybów, kanki poziomek i jagód, młode orzechy
laskowe, berberys, czeremchę, borówki, dereń, czarny bez, głóg i rokitnik. Suszyły to
całymi dniami na słońcu i w cieniu i z niepokojem patrzyły, czy słońce świeci tak samo jak
przedtem”62. To w jej ciele ukorzenił się pachnący arcydzięgiel dając życie Rucie. Nawet
jak mitologiczna bogini ziemi, Demeter oddawała Rutę Uklei tylko na pół roku.
„– Możesz ją wziąć, ale postawię ci jeden warunek. – No? – zaciekawił się Ukleja. Lubił
się targować. – Od października do końca kwietnia jest twoja. Od maja do września
61
62
Tamże, s. 11.
Tamże, s. 69.
- 17 -
– moja. Zaskoczony Ukleja popatrzył na nią jakby nie rozumiał. Potem zaczął na palcach
przeliczać miesiące i wyszło mu, że ten podział nie jest równy, i że on na nim zyskuje.
Miał więcej miesięcy niż Kłoska. Uśmiechnął się przebiegle. – Dobra, niech ci będzie”63.
Z lasu przyszedł do niej także Zły Człowiek. „ Zły Człowiek przychodził na
Wydymacz wieczorem. (…) To nie był człowiek mimo ludzkiej postaci, mimo dwóch czy
trzech ludzkich słów, które umiał powiedzieć. Kiedy to do niej docierało, ogarniał ją
strach, ale i podniecenie, że oto ona sama zamienia się w łanię, w lochę, w klępę, że jest
niczym więcej niż samicą, jak miliardy samic na świecie, i ma w sobie samca takiego, jak
miliardy samców na świecie. Zły Człowiek wydawał wtedy z siebie długi, przenikliwy
skowyt, który musiał być słyszany w całym lesie. Odchodził od niej o świcie i zawsze
kradł jej trochę jedzenia. Wiele razy Kłoska próbowała iść za nim przez las i wypatrzyć
jego kryjówkę. Gdyby ją znała, miałaby nad nim większą władzę, w miejscu ukrycia,
bowiem zwierzę czy człowiek ukazują słabe strony swej natury”64.
Kiedy w lesie pojawili się żołnierze, Kłoska zaczęła się bać. Była niespokojna.
Nie wiedziała, że ścieżka w lesie jest granicą między wojskami. Jednak czuła, że żołnierze
będą zabijać. Zastanawiała się, gdzie z Rutą mogłyby znaleźć schronienie, w końcu
zaczęła kopać pod chatą schron dla siebie i córki. „W nocy śniła, że niebo jest metalową
pokrywą, której nikt nie jest w stanie unieść”65. Tak zapamiętale kopała, że wysłała Rutę
samą do wsi. Kiedy uświadomiła sobie, że popełniła błąd, było już za późno. Znalazła
Rutę zgwałconą i wpół żywą, jednak dzięki swojej silnej więzi z ziemią uratowała córkę
mieszając zioła, tak, że w całej chałupie pachniało arcydzięglem.
Czy można odpowiedzieć na pytanie, kim była Kłoska? Nie wiemy, jak daleko
sięgała jej wiedza i jakie znała tajemnice. Autorka daje nam tylko drobne sygnały kilka
zdań, których przy pierwszym czytaniu nie jesteśmy w stanie wyłapać. Jak na przykład ten
fragment: „w Prawieku, jak wszędzie na świecie, są miejsca, gdzie materia tworzy się
sama, sama powstaje z niczego. Zawsze są to tylko małe grudki rzeczywistości, nieistotne
dla całości, a przez to nie zagrażające równowadze świata. Takie miejsce jest przy wolskiej
drodze, na skarpie. Wygląda niepozornie – jak kretowisko, jak niewinna ranka na ciele
ziemi, która nigdy się nie goi. Tylko Kłoska wie o nim i przystaje w drodze do Jeszkotli,
Tamże, s. 70.
Tamże, s, 75.
65
Tamże, s. 60.
63
64
- 18 -
żeby popatrzeć na samotworzenie się świata”66. Tym samym doświadcza istnienia Boga
poprzez widoczny i otaczający świat i jego przeobrażenia.
Oddalenie od życia wśród ludzi, odrzucenie przez mieszkańców Prawieku,
traktowanie jej jak czarownicy sprawiło, że znalazła sobie miejsce w lesie wśród zwierząt
i roślin. Jednocześnie Bóg daje jej dostęp do tajemnic i niezwykłości. W ten świat próbuje
wprowadzić także swoją córkę Rutę, pokazując jej te wszystkie niezwykłości, jak
np. granice i środek Prawieku. Ruta wybiera inny świat – materialny i wychodzi
za Ukleję, bo jak sama mówi – chce chodzić w czółenkach i nosić kolczyki. Nie chce
wieść takiego życia jak Kłoska, bogatego jedynie w naturę, bez sukienek i kapeluszy.
Kłoska rekompensowała sobie brak akceptacji i pieniędzy więzią z lasem, z ziemią
i z Bogiem. Czuła swój udział w tworzeniu przez Boga świata. Czuła się obecna w jego
przemianach.
Autorka nie wyjaśnia dalszych losów Kłoski. Ostatnią wzmiankę poświęca jej już
po wojnie, kiedy rozmawia ze sparaliżowaną Genowefą: „Jednego z takich dni, Genowefa
zobaczyła kątem oka, że z lasu na Gościniec wyszła Kłoska. Genowefa nie mogła poruszyć
głową, więc czekała. Kłoska zbliżyła się do niej i ciekawie obeszła fotel dookoła. Kucnęła
przed Genowefą i zajrzała jej w twarz. (…) – Wstań i idź – powiedziała. – Nie – szepnęła
Genowefa i w nieświadomym ruchu, pokręciła głową. Kłoska zaśmiała się i ruszyła
w stronę Prawieku”67.
Na naszych oczach Kłoska przechodzi transformację. Początkowo dzika
i nieprzystosowana, nie potrafiła odnaleźć się w rzeczywistości wsi, jadała to, co zebrała
z pola, lub dostała za „kurwienie się”. Z biegiem czasu stała się kobietą samodzielną,
pewną siebie i swoich racji, budzącą respekt i strach. Mimo niechęci Prawieku, osiedla się
na jego skraju i, mimo że większą część swojego życia spędza w lesie, to jednak staje się
dla prawiekowej społeczności kimś w rodzaju szamanki, która nie wiadomo skąd i
od kogo, ale dużo wie o przeszłości i przyszłości, potrafi leczyć ziołami a także mlekiem
ze swoich piersi, pełnych mleka wbrew prawom natury.
Mimo, że odsunięta od ludzi Kłoska akceptuje swoje miejsce w chacie na
Wydymaczu, w lesie, w którym nauczyła się żyć, który ją karmił, a także dał jej dziecko.
Ma swój wewnętrzny instynkt, dzięki któremu odnalazła się poza społecznością, tworząc
własny świat, w którym jest wolna. Jedynym brakiem, jaki odczuła jest odejście córki,
która wychodząc za Ukleję, niejako odrzuca swój związek z matką, lasem i naturą.
66
67
Tamże, s. 90.
Tamże, s. 105.
- 19 -
Autorka wpisała Kłoskę, w mit o greckiej bogini Demeter, która oddała swoją córkę Korę
mężczyźnie, ale jedynie na pół roku, natomiast drugie pół zastrzegła sobie. Ruta nie jest
w stanie wytrzymać nawet pół roku z Ukleją i ucieka poza granice Prawieku, wydostaje się
z „garnka”, jednocześnie zamykając sobie drogę powrotną. W życiu Kłoski nie ma też
mężczyzny, nie ma miłości. Jest wyłącznie zwierzęcy instynkt i pożądanie, jak
w przypadku Złego Człowieka czy Arcydzięglowego mężczyzny. Jest sama sobie panem
i władcą, życie w odosobnieniu. Nic nie wiemy o jej ambicjach i pragnieniach. Możemy
się tylko domyślać, że jest ona na swoim miejscu i już tam zostanie.
- 20 -
IV
Córka wiedźmy
Ruta została poczęta latem, kiedy powietrze w chałupie jej matki, przeniknięte było
słodko – cierpkim zapachem arcydzięgla. W nocy, kiedy Kłoska spała wszedł do jej
chałupy Arcydzięgiel w postaci jasnowłosego chłopaka, o skórze szorstkiej jak łodyga
rośliny. „– Pragnęłam cię przez całe lato – powiedziała w usta pachnące cukierkami,
kandyzowanymi owocami, ziemią, kiedy spadnie deszcz. – I ja ciebie”68. Arcydzięgiel
ukorzenił się w ciele Kłoski i po dziewięciu miesiącach urodziła Rutę. Przyszła na świat
tego samego dnia, co Izydor syn Misi, z którym później łączyła ją „specjalna” więź.
Kłoska urodziła na zeszłorocznej wiązce siana, szybko, w kilka minut, duże i piękne
niemowlę.
Ruta, już jako dziewczynka ukochała sobie dom Boskich, który był największy
i najpiękniejszy, zrobiła sobie siedzisko na starym bzie i stamtąd oglądała wieczorami to,
co się działo w środku. Pewnego razu dostrzegła w środku chłopca w podobnym do niej
wieku. Żałowała, że krzak bzu był zbyt niski i nie mogła zajrzeć, co on robi na strychu
domu. Ruta dowiedziała się, że ma na imię Izydor, i że nie wszystko jest z nim do końca
jest w porządku – miał za dużą głowę i wiecznie otwarte usta. Pierwszy raz zobaczył ją
schowaną w bzie i złapał ją za nogę. Wyrwała się, uciekła w stronę lasu. Od tego momentu
czekał na nią. Kilka dni później pojawiła się i w milczeniu razem obserwowali dom.
Podobało im się to milczenie, zaczęli razem spędzać coraz więcej czasu. Ciągnęła Izydora
do lasu, mimo jego początkowego strachu przed oddalaniem się od domu. W końcu widząc
umiejętności i wiedzę Ruty, przestał się bać i całkowicie zdał się na jej instynkt. „Ruta
miała wiele pomysłów. Bawili się w chowanie i odnajdywanie, w udawanie drzew,
w berka, w układanie z patyczków różnych figur, raz małych jak dłoń, czasem wielkich, na
kawał lasu”69.
Najbardziej fascynowały ją grzyby. Gdy ich szukała, jej wzrok stawał się żółty
i przeszywający. „Opowiadała, że prawdziwe królestwo grzybów jest ukryte pod ziemią,
tam gdzie nigdy nie dochodzi słońce. Mówiła, że na powierzchnię ziemi wychodzą tylko
grzyby skazane na śmierć, albo za karę wygnane z królestwa. Tutaj giną od słońca, z ręki
68
69
Tamże, s. 25.
Tamże, s. 43.
- 21 -
człowieka,
podeptane
przez
zwierzęta.
Prawdziwa
podziemna
grzybnia
jest
nieśmiertelna”70. Najbardziej kochała muchomory. Śmiała się z Izydora, kiedy mówił,
że są trujące, ponieważ już nie raz ich próbowała. Wtedy przyniósł jej książkę kucharską
Misi i przeczytał, że są trujące. Poprosiła, aby nauczył ją czytać. Do jesieni przekazał jej
to, co sam potrafił. Ona w zamian pokazała mu granicę Prawieku.
Ruta umiłowała sobie las i wcale nie przejmowała się, że Prawiek a dokładniej las
stanowią jej dom i nie przeszkadzała jej granica, której nie można było przekroczyć. Bez
znaczenia było dla niej to, że jest zamknięta w świecie, w którym się wychowała
i o którym wiedzę przekazała jej matka. Mówi „– Nie martw się, Izek. Po co nam jakieś
inne światy?”71
W czasie wojny matka Ruty budowała schron, bała się żołnierzy i czuła, że niosą
zło, od którego chciała uchronić siebie samą i córkę. Bezmyślnie wysyła dziewczynę samą
do Florentynki, aby pożyczyła od niej psa, który ostrzegałby je przed obcymi. Podczas
drogi dziewczyna zobaczyła stojącego przy drzewie mężczyznę. Cofnęła się i chciała
bezszelestnie wycofać, lecz drugi z żołnierzy musiał ją zobaczyć wcześniej, zaszedł ją od
tyłu, i wykręcił jej ręce. Inny żołnierz podszedł i uderzył ją w twarz tak mocno, że upadła
na ziemię. „Mężczyźni odstawili karabiny i gwałcili ją. Najpierw jeden, drugi, a potem
przyszedł jeszcze trzeci. Ruta leżała na wolskiej drodze, która była granicą między
Niemcami a Rosjanami. Obok niej leżał koszyk z jeżynami i ziemniakami. Tak znalazł ją
drugi patrol. Teraz mężczyźni mieli mundury w innym kolorze. Po kolei kładli się na niej
i po kolei, jeden drugiemu dawali do potrzymania karabiny”72.
Kłoska zdała sobie sprawę z tego, że popełniła straszny błąd dopiero wtedy, kiedy
Ruta zniknęła jej z oczu. Poszła za nią, ale spóźniła się. Gdy znalazła ją na drodze
nieprzytomną, pokrwawioną i z zadartą do góry spódnicą, zrozumiała, co się stało.
Położyła Rutę na tych samych liściach łopianu, na których umarło jej pierwsze dziecko
i długo wsłuchiwała się w oddech córki, po czym drżącymi dłońmi zaczęła mieszać zioła,
z których najbardziej pachniał arcydzięgiel.
Ruta przeżyła, a po wojnie stała się piękną kobietą o miodowych włosach. Misia po
namowie Genowefy, będąc trzeci raz w ciąży, wzięła ją do pomocy w domu. U Boskich
poznała Ukleję, właściciela cukierni w Taszowie i kilku jeszcze innych, mniej już
oficjalnych interesów.
Tamże, s. 44.
Tamże, s. 45.
72
Tamże, s. 55.
70
71
- 22 -
Czy gwałt i wszystko, co zobaczyła, i czego doświadczyła w czasie wojny tak
zmieniło Rutę, że zapragnęła rzeczy materialnych, zapragnęła uciec od tego świata. Coraz
rzadziej kładła się już na mchu i wsłuchiwała w życie grzybni. Chciała uciec od piętna,
jakie na niej ciążyło – posiadania matki, która została odrzucona przez ogół ludzi jako
czarownica, od której ludzie odsuwali się z nieukrywaną niechęcią czy strachem. Ruta
widząc magiczną granicę Prawieku doświadczyła teraz uczucia uwięzienia. Czuła, że jeśli
tu zostanie, nie ucieknie przed swoim przeznaczeniem, że zasady obowiązujące
w Prawieku będą jej dotyczyły, mimo że będzie dorosła i wolna.
Kiedy poszli oglądać środek Prawieku Izydor dotknął jej nogi i powiedział:
„– Chciałbym być twoim mężem, Ruta. Chciałbym się z tobą kochać”
73
. Wtedy Ruta
zrobiła się zimna i zacięta. Wykrzyczała mu w twarz, że nie zamierza wyjść nigdy za tego,
kogo kocha, ale za kogoś, kogo nienawidzi, ponieważ „świat jest zły. Widziałeś to sam.
Co to za Bóg, który stworzył taki świat? Albo sam jest zły, albo pozwala na zło. Albo mu
się wszystko poplątało”74. Odchodząc powiedziała Izydorowi, że wychodzi za Ukleję.
„– Chcę stąd odejść do miasta, chcę podróżować, chcę mieć kolczyki i czółenka”75
– szepnęła, a pod Izydorem ugięły się nogi.
Sama sobie wybrała tę drogę, mimo że matka ostrzegała ją mówiąc, że Ukleja
to wilkołak, który ją skrzywdzi. „Bałwochwalczy stosunek do modnych sukienek,
eleganckich kapeluszy i nylonowych pończoch popycha dziewczynę w ramiona Uklei,
bezwzględnego, prostackiego – przedstawiciela powojennej władzy”76.
Wymogła na nim, aby pojechał z nią na Wydymacz i poprosił Kłoskę o jej rękę.
Tej udało się wymóc na nim, aby latem Ruta mogła być u niej w Prawieku. Kiedy byli na
urodzinach u Pawła Boskiego Ruta usiadła z Misią w kuchni i płakała, mówiąc, że nie jest
szczęśliwa. „Ukleja, zamykał Rutę w domu samą. (…) Niczego jej nie brakowało.
Chodziła z pokoju do pokoju, słuchała radia, przebierała się w swoje suknie, przymierzała
pantofle i kapelusze. Miała dwie szafy ubrań, kasetkę pełną złotej biżuterii, kilkanaście
kapeluszy i dziesiątki par butów, więc dostała to, czego chciała”77. A jednak nie była
szczęśliwa, mogła wychodzić z domu wyłącznie z mężem. On na pijackie imprezy,
na których się nudziła. Ukleja kupił od zadłużonego fotografa aparat
i
wyposażenie ciemni. Kiedy zmuszał ją do stosunku włączał samowyzwalacz w aparacie
Tamże, s. 75.
Tamże, s. 70.
75
Tamże, s. 71.
76
U. Glensk, Proza wyzwolonej generacji 1989 – 1999, Kraków 2002, s. 163.
77
O. Tokarczuk, Prawiek i inne czasy, op. cit., s. 80.
73
74
- 23 -
i robił zdjęcia w czasie aktu. Widziała potem na nich siebie, przygniecioną przez jego
tłuste ciało. Szybko sama doszła do tego, jak używać aparatu. Przebierała się w swoje
suknie i robiła zdjęcia.
W wigilię ugotowała bigos i dodała do niego kardamonu. Podobały jej się jego
czarne błyszczące ziarna oraz nazwa. W kolorowej gazecie znalazła artykuł o Brazylii.
Dowiedziała się, że jest tam wielka rzeka i równie wielki las. Ukleja wrócił pijany, nie
smakował mu bigos z kardamonem. Powiedział jej, że potrafi się tylko pieprzyć z Ruskimi,
Polakami oraz z tym głupkiem Izydorem. Uderzył ją w twarz i próbował zgwałcić, ale jego
męskość odmówiła mu posłuszeństwa. Ruta uciekła i zamknęła się w pokoju. Przebierała
się w swoje sukienki, a kiedy już jej się to znudziło, w dwie walizki spakowała gazetę
z artykułem o Brazylii i wszystko, co miała najcenniejszego – futra, biżuterię. Uciekła. Jak
się później okazało z kartki, którą otrzymał Izydor, udało jej się dotrzeć do wymarzonej
Brazylii. Tęskniła do niego i do matki. Wyjazd dał Rucie wolność, ale wiązał się
z opuszczeniem „dwóch najbliższych osób – Kłoski i Izydora, których tajemniczą innością
mogła się wcześniej napawać i pocieszać”78.
Już jako Amanita Muscaria musiała zrezygnowac z przeszłości, którą może nie
mogła się pochwalić przed innymi, bo była niematerialna, ale w której była szczęśliwa.
Myślała, że ucieknie od famy, jaka się za nią niosła, że będzie normalna i nigdy niczego
nie będzie jej brakować. Przeceniła się. Była zbyt wrażliwa, aby być ładną ozdobą, z którą
jej mąż mógł zrobić, co chciał, nad którą miał władzę.
78
U. Glensk, op. cit., s. 163.
- 24 -
V
Tancerka jednego widza
Przejeżdżającej, przez wieś Dusznica, tancerce oraz towarzyszącemu jej
mężczyźnie, spodobał się stary pensjonat ze sceną. Kupili go za grosze od gminy, pod
warunkiem, że zrobią z niego teatr. Mężczyzna zrezygnował z tego przedsięwzięcia po
trzech miesiącach i wyjechał.
Ona uparcie trzymała się swojego zamierzenia – chciała tańczyć na scenie
pensjonatu. Zachowywała się tak, jakby w ogóle nie zwróciła uwagi na jego odejście.
Nie zrobiła w tej ruderze specjalnych remontów. Jesienią przez rozbite szyby wiał wiatr
i wwiewał do pensjonatu liście. Tancerka cały czas spędzała w sali ze sceną. Tu było
posprzątane, pomalowane, tu powiesiła lampiony. Gdy sprawdzała scenę obcasami,
z gramofonu płynęła na całą wieś muzyka symfoniczna.
Wieczorem tancerka siadała przy biurku i pisała listy do ojca. Wszystkie lądowały
w starej skórzanej walizce. Opowiadała w nich ojcu o swoim życiu, o tym, że kupiła teatr,
w którym będzie mogła tańczyć co tylko będzie chciała. W każdym z listów podkreślała,
że największym jej pragnieniem jest to, aby ojciec zobaczył ją tańczącą. Nadal bolały ją
słowa wypowiedziane przez ojca w przeszłości, zarzucające jej brak talentu. Uważała,
że na starość trzeba się pogodzić. Miała nadzieję, że ojciec widząc jej taniec, będzie z niej
dumny i zmieni swój wcześniejszy sąd.
Podczas pierwszego występu zorganizowanego w pensjonacie tańczyła fragmenty
z „Jeziora łabędziego” Czajkowskiego. Sala ze sceną, ku zdziwieniu obecnych, zmieniła
się nie do poznania. Balerinę oświetlały dwa reflektory, podłoga została wyłożona
połyskującą folią, zaś fragmenty mchu i murawy dawały złudzenie jeziora. Tańczyła pełna
odwagi i z lekkością, jakby była nieprzyzwyczajona do chodzenia. Dziewięć osób, które
przyszły biły brawo.
Wieczorem znów usiadła do pisania listu. Opisywała jak pierwszy raz od bardzo
dawna znów tańczyła. Udowadniała ojcu, że jest szczęśliwa. A przecież on uważał,
że artysta nie może być szczęśliwy. Zastanawiała się jak to jest z jego miłością. Czy
mógłby jej nie kochać? Tancerka napisała wówczas coś bardzo ważnego,: „ludzie tak
bardzo pragną być artystami, żeby ich kochano. O nic innego nie chodzi”79. Czy to, dlatego
79
O. Tokarczuk, Tancerka [w:] Gra na wielu bębenkach, op. cit., s. 259.
- 25 -
tancerka nie mogła przestać tańczyć? Może brak uczuć ze strony ojca chciała sobie
zrekompensować byciem kochaną przez widownię, przez nią podziwianą i oklaskiwaną?
A może po prostu chciała, żeby ojciec zobaczył w niej artystkę. Docenił jej poświęcenie
dla tańca i okazał jej, choć cień uczuć.
W zimie dalej ćwiczyła. Uruchamiała dwie dmuchawy i w sali po kilku minutach
robiło się ciepło. Zauważyła, że nie nadąża już za muzyką, nie miała już tej szybkości
i dawnej lekkości. Na Boże Narodzenie przygotowała „Dziadka do orzechów.” Powysyłała
zaproszenia do mieszkańców wsi, do wójta, do burmistrza pobliskiego miasteczka i do
aptekarki. Przyszły jednak tylko cztery osoby. Tancerka płakała tego wieczoru. Przestała
ćwiczyć i cały czas leżała skulona na łóżku. Po tygodniu, do jej drzwi zaczął dobijać się
gospodarz, przestraszony brakiem dymu w kominie i brakiem śladów na śniegu.
Powiedział, że jedzie saniami do wsi i że może zrobić jej zakupy. Potem codziennie
przychodził do niej i palił w wielkim kaflowym piecu.
W kolejnym niewysłanym liście do ojca, napisała, że czuje się niekochana,
nie może zaznać spokoju, bo robi wszystko, żeby stać się godną jego miłości. Zawarła te
słowa w bezosobowej formie, żeby nie brzmiały jak zarzut. Napisała, że żyje w krainie
Syzyfów i tych, którzy nabierają wodę sitami.
Kiedy zelżał śnieg pojechała do miasta, kupiła farby i pędzle. Gospodarz śmiał się
z niej, że nie warto malować tego domu, bo to rudera i szkoda tylko pieniędzy. Spędzała
całe dnie w sali ze sceną i malowała. Tuż przed Wielkanocą wysłała kolejne zaproszenia.
Gospodarz chodził od domu do domu i prosił ludzi, żeby przyszli, uszanowali jej wysiłek.
W niedzielę po południu, wiedzeni strzałkami, mieszkańcy weszli do ciemnego
pomieszczenia. Potem rozbłysło światło i mieli wrażenie, że są w tłumnym teatrze,
z widownią, lożami i balkonami. Jeszcze do niedawna odrapane ściany, pokryte były teraz
ciągami twarzy, od podłogi, aż po sufit. Zabrzmiała muzyka i ujrzeli tancerkę całą
w białych tiulach. Tańczyła wyjątkowo lekko, w jej ruchach wcale nie było widać ile ma
lat. Wszystkim się bardzo podobało, nawet domagali się bisu. Wieść o malunkach rozeszła
się po całej okolicy. Wzbudziły duże zainteresowanie. Tancerka przez całe lato
występowała regularnie, co niedzielę dla zdumionych jej osobą turystów, gości
i mieszkańców. Nakręcono o niej film dla telewizji lokalnej. Gdy dostała kasetę z nim,
napisała pierwszy skończony list do ojca. Opowiedziała w nim o całej walizce nigdy
niewysłanej do niego korespondencji. Uważała, że ojciec nie miał racji, skreślając
ją ze swojego życia, a ponieważ jest już za stara na wstyd i na lekceważenie z jego strony,
- 26 -
żąda od niego zgody i normalnej rodzinnej atmosfery. Ten list wysłała, dołączając do
niego kasetę.
Tego samego dnia, wieczorem dostała telegram, że ojciec nie żyje. Była wściekła,
zmięła telegram i podeptała go. Odniosła sukces, w który nigdy nie wierzył jej ojciec,
ale nie zdążyła mu tego udowodnić. Pozapalała światła w całym pensjonacie i w czwartym
rzędzie domalowała jeszcze jedną twarz, ukłoniła się w jej stronę, i zaczęła tańczyć.
Dopięła swego. Ojciec zobaczył ją tańczącą.
Dzięki tancerce możemy zobaczyć, jak stosunki rodzinne mogą zaważyć na życiu
człowieka. Bohaterka trwa przy swojej decyzji bycia artystką, jednak pełnię szczęścia
przysłania jej brak akceptacji ojca. Mimo odnoszonych sukcesów wciąż odczuwała brak
wsparcia i miłości z jego strony.
- 27 -
VI
Poszukująca głosu
Krysi Popłoch, urzędniczce z banku w Nowej Rudzie śniło się, że ktoś do niej.
Początkowo były to słowa nielogiczne i wyrwane z kontekstu. W końcu usłyszała
wyraźnie wypowiedziane zdanie, miły, męski głos szeptał: „Mam na imię Amos”80. Krysia
zaczęła z nim rozmawiać. Amos pytał ją o zdrowie, o pracę, o jej rodziców. Zapytała go
z niepewnością gdzie jest, a on odparł, że w Mariandzie. Spytała, co robi w jej uchu.
Odpowiedział: „Jesteś niezwykłą osobą i pokochałem cię. Kocham Cię”81. Zrobiło to
ogromne wrażenie na trzydziestoletniej kobiecie, mieszkającej wciąż z rodzicami, która
aby nie czuć się bezbarwną, przeźroczystą urzędniczką, z każdym rokiem robiła sobie
coraz mocniejszy makijaż. Nagle poczuła, że jest bezgranicznie i bezwarunkowo kochana.
Pozornie w banku była ważna, najlepiej ubrana, z modną blond fryzurą, jednak jej życie
było bezbarwne. Po pracy, „obwieszona” zakupami wracała brudnym autobusem na wieś,
do domu, w którym nic się nie działo.
Może dlatego, postanowiła odnaleźć mężczyznę, do którego należał głos. Po pracy,
poszła na pocztę i w książkach telefonicznych szukała Amosa. Początkowo w Mariandzie,
czyli obecnej Częstochowie, a potem także w innych miastach. Mimo długiego wertowania
nie znalazła żadnego Amosa. Uznała, że to jakiś szyfr i wtedy – bingo! – odnalazła
A. Mosa w Częstochowie.
Po świętach przyszło do banku zawiadomienie o kursokonferencji właśnie
w Częstochowie. Postanowiła pojechać. Poszła pod dom A. Mosa i kręciła się pod nim
dość długo, jednak nie zdecydowała się wejść. Szkolenie okazało się tak nudne, że
w notatniku malowała kwiatki i rozglądała się po sali. Wieczorem były korniszony
i wódka, a ręce mężczyzn błądziły po kolanach kobiet. I tak przez trzy dni.
Czwartego dnia Krysia stanęła przed drzwiami A. Mosa. Zapukała. Otworzył jej
szczupły mężczyzna w pidżamie, palący papierosa. Wpuścił ją do środka. W mieszkaniu
był bałagan. Pewna, że to jest właśnie głos z jej snów powiedziała „to ja jestem Krysia”82.
Mężczyzna uparcie szukał jej twarzy w pamięci, pstrykając przy tym palcami. Przewijał
w głowie imprezy, na których był, poznane kobiety, spytał nawet czy przypadkiem ze sobą
80
O. Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny, op. cit., s. 31.
Tamże, s. 36.
82
Tamże, s. 36.
81
- 28 -
nie spali. Zaprzeczyła i opowiedziała mu o swoich snach, w których on do niej mówił. Był
zdziwiony i uznał ją za agentkę UB. Powiedział, że już dostał paszport i wyjeżdża stąd. Po
czym stwierdził, że jest zajęty i dał jej do zrozumienia żeby sobie poszła. Powiedziała do
widzenia i wyszła.
Płakała całą drogę na dworzec. Na miejscu dowiedziała się, że ostatni pociąg do
Wrocławia już odszedł, więc zamówiła herbatę i czekała na następny. Po jakimś czasie
usłyszała jego głos. Spytał, co mówił do niej w jej snach. Sprawdził, że następny pociąg
ma dopiero rano i zaprosił ją do siebie, zaznaczając, że ma dwa pokoje. Zawahała się,
ale poszła. Powiedziała mu, że chyba go z kimś pomyliła, może to wcale nie była
Częstochowa i że będzie szukać dalej.
W jego domu zobaczyła wkręconą w maszynę kartkę papieru z wierszem. Tytuł
brzmiał „Noc w Mariandzie”. To był znak, poczuła szybciej pulsującą krew.
Zaakceptowała tego chudego mężczyznę z zaczerwienionymi oczami jako tego, który
wchodził w jej sny. Przytuliła się do niego. Pachniał kurzem, papierem i dymem
z papierosów. Szepnęła mu „A jednak to ty, znalazłam cię”83. Pocałował ją i zaczął
rozbierać. Zniosła to jak ofiarę za to, że on ją pokochał i nawet poddała się rytmicznym
ruchom jego ciała, obejmując go rękoma. Kiedy było po wszystkim nastawił budzik
i powiedział, że czas spać, ponieważ rano ma pociąg. Spytała, dlaczego ją pokochał.
Odpowiedział „przyjechałaś do nieznajomego faceta przez pół Polski. Opowiedziałaś mu
swój sen i poszłaś z nim do łóżka. To tyle. Jesteś walnięta”84.
Dowiedziała się, że Mariand to „knajpa” na rynku, w której zbierają się miejscowi
„menele” i piją wódkę. Ciągle niedowierzała temu, co ją spotkało. Rano wracała do Nowej
Rudy. Spała po tym wydarzeniu cały dzień i udawała, że zapomniała o tej głupiej podróży
do Częstochowy. Zapomniała też o tlenieniu włosów, o malowaniu paznokci.
Po jakimś czasie we śnie pojawił się znów głos Amosa. Krysia poszła do
jasnowidza, od którego dowiedziała się wszystkiego i była spokojna.
W nocy znów głos Amosa powiedział „kocham Cię, jesteś niezwykłą osobą”85.
Wydawało się jej, że rozpoznała ten głos, że wie, do kogo należy i usnęła szczęśliwa. Rano
obudziła się z poczuciem, że coś wie, ale nie za bardzo wiedziała co.
Prosta kobieta mieszkająca tylko z rodzicami, codziennie wchodząca w utarty
i dobrze znany jej schemat życia urzędniczki bankowej, nagle we śnie dotyka mocy
Tamże, s. 41.
Tamże, s. 43.
85
Tamże, s. 44.
83
84
- 29 -
uczucia. Czuje się prosto, bezwarunkowo kochana przez mężczyznę. To burzy
dotychczasowe życie Krysi, bo nagle dostrzega w nim brak miłości. Głos Amosa zaczyna
wchodzić głęboko w jej świadomość, dając pozór szczęścia
i bycia kochaną. Skąd się
wziął głos w głowie Krysi, czy Amos był postacią stworzoną przez jej podświadomość,
czy rzeczywiście – za pomocą jakiejś nieznanej magii – ktoś gdzieś ją pokochał? Może ten
głos miał na celu uświadomienie Krysi niepełności dotychczas prowadzonego przez nią
życia. Problem zaczyna się wtedy, kiedy Krysia za wszelką cenę postanawia
przyporządkować głos i imię realnemu mężczyźnie. Odzywa się w niej zagłuszone
pragnienie prawdziwej, zwyczajnej więzi z mężczyzną. Wyszukała kogoś, o podobnym
nazwisku i pojechała do niego, licząc, że jej sen nie jest tylko jej wyimaginowanym
światem, że jest realny. Stworzyła w swojej głowie iluzję i wmówiła sobie, że ona istnieje.
Jednak miłość ze snów zostaje zderzona z rzeczywistością, która w brutalny sposób
obchodzi się z magią słów, które bohaterka usłyszała we śnie. A. Mos okazuje się
nieudacznikiem, kreującym się na poetę. Już w samym szukaniu jej w pamięci widać, że
tworzone przez niego relacje z kobietami są przypadkowe, czysto fizyczne i nierozerwalnie
związane z dużą dawką alkoholu.
Za swoją szansę uważa wyjazd za granicę, lecz
czytelnik ma wrażenie, że to kolejna kreacja A. Mosa, szansa, którą szybko zaprzepaści.
Podczas spotkania z tym człowiekiem, Krysia okazuje się naiwna. Chcąc
potwierdzić prawdziwość swojego wyśnionego świata, zgadza się na kontakt fizyczny,
z którego nie czerpie żadnej przyjemności. Jednoznacznie też odczuwa, że jej „ofiara” była
dla niego jedynie zaspokojeniem żądzy. Jest to dla niej przeżycie upokarzające. Wraca
więc z powrotem do snu, w którym jest tą wyjątkową i kochaną. Zatraca się we śnie,
zamiast go odegnać. Nie chce zapomnieć, znów marzy o Amosie, tym właściwym,
wyidealizowanym.
Na koniec autorka kpi z nas, wprowadzając wątek jasnowidza, który sprzedaje
bohaterce jej przyszłość, jak dobrą bajeczkę.
Tokarczuk, pisząc o tym zdarzeniu z ironią spogląda na ludzką potrzebę miłości,
piękny sen obdziera z magii, konfrontując go z rzeczywistością. Tęsknota poszukiwaczki
jest niestety w każdej kobiecie. Często powielają one te same naiwne błędy, wierząc
w szczęśliwe zbiegi okoliczności. Traktują życie jak telenowelę, w której wystarczy jedno
słowo, czy jedno spojrzenie, aby odnaleźć miłość. Tragizm tej opowieści jest tym większy,
że to nie będzie zapewne ostatnia próba Krysi w odnalezieniu Amosa (Amora?). Słowa,
które słyszy bohaterka zagłuszają jej rozsądek, magiczny głos Amosa rozbudza bowiem
- 30 -
w niej potrzebę bycia kochaną i kochania. A może sens jest inny? A jeśli każda z nas
kobiet jest marzycielką, poszukującą miłości. Mimo niepowodzeń wciąż wierzymy,
że gdzieś jest ktoś, kto gotowy jest nas pokochać, ktoś nam przeznaczony.
- 31 -
VII
Zakochani w Agni
Zjawiła się w Nowej Rudzie zaraz po wojnie, sama, bez bliskich. Dostała pracę
w aptece. Zakochała się w Nim, człowieku, który w błyszczących oficerkach przywracał
kopalnię do życia. Po dwóch miesiącach wzięli ślub, dostali przydział na dom i z innych,
jeszcze opuszczonych, znosili do swojego sprzęty i meble. Wyciągali z nich wszystko,
co uważali za warte uwagi, co spowodowało, że na stałe przywiązali się do przedmiotów.
Stało się dla nich ważne to, co materialne, posiadanie i nabywanie kolejnych rzeczy.
On awansował, ona zapisała się na studia. Jeździli na zakupy do Wrocławia i Świdnicy,
gdzie kupowali dobre, drogie ubrania, którymi lubili zwracać uwagę otoczenia.
Zabezpieczali się, kiedy wieczorem „szli do łóżka, w miłość”86. Nie chcieli mieć
dzieci, to był dla nich banał, schemat, którego nie chcieli powielać. Ona bała się,
że musiałaby się dzielić z dzieckiem miłością do Niego. Tłumaczyli się, że czasy
są niepewne, że z dziećmi trzeba wciąż chodzić do lekarza, a tak byli wolni. Kupili
pianino, znanej marki, które miało jedną małą wadę – głuche D, ona grała na nim, dając
wytchnienie zmęczonym po pracy palcom.
Jednego dnia, z godziny na godzinę, wszystko się zmieniło. Dni stały się dla nich
jakieś podobne. W tym czasie wykryto w jej jajniku guz. Czekały ją naświetlania, może
operacja. Wtedy dopiero pomyślała, że jednak chciałaby mieć dziecko. Przygryzała wargi,
ale on nie zauważał jej żalu. Wyjechał w delegację. Kiedy w nocy była sama przytulała do
brzucha termofor, zakładała sweter i wełniane skarpety, a i tak wciąż było jej zimno.
Kiedy grzała się na werandzie zobaczyła idącego ulicą chłopca, jakby nie z tego
świata, z długimi włosami, w skórzanej kurtce, z wojskowym plecakiem. Przyglądała mu
się, a on to zauważył. Przystanął, popatrzył na nią i ruszył dalej. Po kilku chwilach wrócił
i zaproponował, że mógłby skopać jej ogródek. Zgodziła się. Potem przyglądała się mu,
jak pracuje. Wyglądał jak dziewczyna. Po skończonej pracy zaprosiła go na zupę. Kiedy
jadł patrzyła na jego młodą, gładką i opaloną twarz. Powiedział, że nazywa się, Agni,
że uciekł z domu dziecka i chce się dostać, przez otwartą granicę w Czechosłowacji,
do Austrii. W zamian za skopanie ogródka, poprosił o nocleg. Zgodziła się, a zasypiając
86
Tamże, s. 236.
- 32 -
zastanawiała się czy chłopak już śpi i czy dla bezpieczeństwa nie sprawdzić kieszeni jego
kurtki. Jednak bardziej, nie dawała jej spokoju myśl o jego nagiej, gładkiej skórze.
Nagle usłyszała kroki, ogarnął ją strach. W otwartych drzwiach zobaczyła chłopca.
Spanikowała, włączyła lampkę i kazała mu wyjść. Tłumaczył jej, że przyszedł się z nią
pożegnać, ponieważ uznał, że łatwiej mu będzie przekroczyć granicę w nocy. Kiedy się
uspokoiła, przysunął się do niej i zaczął głaskać ją po szyi. Spytał, kiedy wróci jej mąż.
W butach i ubraniu wszedł pod kołdrę. Powtarzała sobie, że to tyko sen. Rano dotarło do
niej, że to działo się naprawdę. Chciała go wyrzucić, jednak on z ogromną pewnością
siebie pocałował ją w szyję i szepnął: „Wcale tego nie chcesz. Chcesz żebym został do
poniedziałku”87. Miał rację. Chciała żeby został. Kochali się znów, potem ona próbowała
dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Zadawała pytania, ale nie odpowiadał. Opuścił dom,
przed przyjazdem jej męża, obiecując, że wróci.
Po powrocie męża, usiadła przy nim, popatrzyła na niego i zaczęła płakać.
Powiedziała przez łzy, że znów musi jechać do Wrocławia. Chcąc ją pocieszyć, wyciągnął
z walizki pudełko z prezentem urodzinowym dla niej. Pozwolił go jej otworzyć miesiąc
wcześniej. Kiedy zobaczyła, że kupił jej buty i torebkę z delikatnej cienkiej skórki, jej łzy
wyschły.
Tłumaczyła się z czekania na Agni sama przed sobą, zastanawiała się czy tak
postępując nikogo nie krzywdzi. On raz się zjawiał raz nie, a ona czuła, że jego obecność
ją leczy, zbiera jej ciało w całość i nie pozwala mu się rozpaść. Wciąż nie wiedziała gdzie
mieszka. Przychodził do niej z niezwykłym wyczuciem, kiedy męża nie było, jakby dobrze
znał ich rozkład dnia, albo czytał w jej myślach. Wyjadał coś z garnków, kochali się
i odchodził.
Żyła w dwóch światach, obok dwóch mężczyzn. Agni wcale nie pytał czy chce,
był dla niej twardy, zajęty sobą. Dawała mu siebie, a on brał, zniewalając ją swoim
dotykiem. Jego opalona skóra, „skwierczała” pod jej dłońmi.
Nie chciała kochać się z mężem, bo przy nim czuła, że umiera, przeszkadzał jej
zapach jego skóry, przesiąknięty papierosami i smarem do maszyn. Mimo, że był bardziej
czuły, kiedy się kochali, czekał na nią, zaglądał jej w oczy, to między jego ciałem a nią nie
przeskakiwała żadna iskra, byli do siebie zbyt podobni. Kiedy odwoził ją do szpitala,
poprosiła, żeby jej nie odwiedzał, a kiedy już miał odchodzić szepnęła – „powinno być
sprawiedliwie. Powinni ci obciąć jaja”88.
87
88
Tamże, s. 243.
Tamże, s. 251.
- 33 -
Odczuł to jak policzek. Nie udało mu się wydusić żadnego słowa. Patrzyła na
niego, kiedy odchodził, nie potrafił zrobić nic więcej, jak tylko poprawić nerwowo
kapelusz. Został w domu sam. Brakowało mu gospodyni. Myślał nawet o znalezieniu
starszej kobiety z lwowskim akcentem, takim, jaki miała jego matka.
Następnego dnia na schodach siedziała młoda, ładna, zielonooka dziewczyna
w roboczych spodniach. Powiedziała, że poprosiła ją o pomoc jego żona. Weszła śmiało
do domu i zabrała się za robotę. Kiedy zapytał, powiedziała mu, że ma na imię Agni.
Przyniosła mu odgrzany bigos i herbatę. W wyobraźni zobaczył obraz jej nagiego,
szczupłego ciała i poczuł niepokój. Wycofał się do sypialni tłumacząc się, że jest
zmęczony. Poprosiła o klucze od domu mówiąc, że jutro przyjdzie i ugotuje mu gołąbki.
W nocy miał erotyczny sen. Śniła mu się Agni.
Nazajutrz zadzwonił do szpitala, do żony. Mówiła bezbarwnie, a słów, które
dotyczyły operacji nie chciał słyszeć. Kiedy wrócił do domu zobaczył tę zielonooką
dziewczynę, trzymającą w ręku wielką główkę kapusty. Chodził za nią krok w krok, nie
bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Cały czas przyglądał się jej. Kiedy podawał jej nóż,
przytulił się nagle do jej ciała, poczuł jej zapach. Pachniała, ogórkami, czymś zielonym
i świeżym, za czym zawsze tęsknił. Całował ją po twarzy, a nie usłyszawszy „nie”, kochał
się z nią.
Powroty do domu stały się dla niego bolesne, zgromadzone w nim przedmioty,
przypominały mu o chorej żonie w szpitalu. Czuł, że zawsze odpowiadając na jego pytania
kłamała. Zastanawiał się, dlaczego. Była obca, jakby nie z tej gliny i to pociągało go w niej
do szaleństwa.
Najbardziej, lubił leżeć z nią w łóżku, „wymęczony seksem”89 i opowiadać jej
o sobie. Odkrywał w ten sposób swoje życie, a jednocześnie dotykał innej odmiany
miłości. Ona „nie potrzebowała żadnej kokieterii, umizgów czy podchodów”90. Był jej
wdzięczny, że była, że słuchała, że pachniała ogórkami. Zmierzył dziewczynie dłońmi talię
i kupił dla niej we Wrocławiu spódnicę. Potem siedząc w Basztowej widział, jak w tej
spódnicy szła ulicą.
Pojechał do żony. Była po operacji. Pomyślał, że ona zmaga się ze śmiercią,
wystraszył się i łzy stanęły mu w oczach. Po powrocie nie mógł odgrodzić się od myśli,
89
90
Tamże, s. 252.
Tamże, s. 252.
- 34 -
że ona umrze, a on będzie z „cudną Agnieszką”91. Wynajął pokój na przedmieściu i tam
tuląc się do jej drobnych piersi wyznał płacząc, że chciałby, aby jego żona umarła.
Po jej powrocie do domu Agni więcej się nie pojawiła. Szalał, błądził po mieście
i szukał jej. Siadał w Basztowej i pijąc wódkę za wódką i szukał jej wśród przechodniów.
Wydawało mu się, że nie przeżyje jej nieobecności, „umierał od środka”92. Odsuwał się od
żony.
Ona mówiła „wiem, że stałam się zgryźliwą jędzą”93 i też odchodziła od zmysłów
z tęsknoty za Agni. Pod byle pretekstem wychodziła z domu i przyglądała się
przechodzącym mężczyznom. Czasem zrozpaczona, wołała w noc: Agni, Agni … Agni,
wierząc, że ją usłyszy. Chciała się zabić, ale nie potrafiła.
Oboje żyli tęsknotą. Świat stał się dla nich „papierowy, kruszył się”94, musieli
uciekać poza własne, tęskniące wciąż ciała. Oboje tak żyli, „ale każde osobno”95. Nie
mówili już do siebie kocham, zamiast tego w ich życiu pojawił się zwrot – trzymajmy się
razem, który powtarzali sobie wciąż jakby to miało coś zmienić. Stali się mechanizmami,
które bezmyślnie przeżywały kolejne dni. Ona ocknęła się pierwsza z tego marazmu
i poczuła, że czas umierać. Złamała rękę, nie chodziła, nie mówiła. Zaczęło jej się plątać w
głowie. Umarła, a on zaraz po niej.
Wystarczyło, aby w życie dwojga ludzi wszedł hermafrodyczny Agni,
a uświadomili sobie jak puste było dotąd ich życie. Okrojone z marzeń, skupione na
egoistycznych potrzebach, materialnych zachciankach. Młodość Agni wzbudziła w nich
tęsknotę za utraconym czasem, macierzyństwem oraz ojcostwem. Zapragnęli posmakować
jeszcze raz młodości. Szczupła postać Agni dawała im bezpieczeństwo, pomogła przetrwać
trudny czas. Pojawiła się w momencie choroby żony i po jej powrocie do domu zniknęła.
Z tej nierealnej historii, można wyciągnąć smutny wniosek, że zbytni egoizm
w miłości, przesadny materializm, ciągłe odkładanie rzeczy naprawdę ważnych na później,
ma smutne konsekwencje. Zbyt szybko okazuje się, że nie jesteśmy już młodzi, a choroba
może pozbawić nas doświadczenia bycia matką i ojcem.
Doświadczenie to powoduje, że opisani tu bohaterowie przeżywają kryzys, ich
uczycie gubi się pod jego ciężarem. Wywołuje w nich chęć odmłodzenia się i zdobycia
jeszcze jednej szansy poprzez romans z młodą osobą, jaką jest pojawiający się w ich życiu
Tamże, s. 255.
Tamże, s. 256
93
Tamże, s. 256.
94
Tamże, s. 260.
95
Tamże, s. 260.
91
92
- 35 -
hermafrodyczny Agni. Narrator jednoznacznie pokazuje, że próba odzyskania straconego
czasu może zakończyć się tylko ciągłą tęsknotą.
- 36 -
VIII
Kochanka
Przeczytała w gazecie, że jej dawny ukochany będzie w Allenstain. Świadomość,
że będzie tak blisko nie pozwoliła jej zasnąć. Wszystko nagle w niej ożyło, a może nigdy
nie umarło i zawsze w niej było. W myślach wyobrażała sobie ich spotkanie, jego
zaskoczenie, minę.
Rano oznajmiła mężowi, że chce wyjechać na kilka dni do ojca. Spakowała się,
wsiadła do pociągu. W czasie drogi wspominała dawne czasy. Moment, kiedy poznała
pisarza. Jego blond włosy. Ich pośpieszną noc w hotelu, a przede wszystkim łazienkę,
w której kiedy on jeszcze spał, oglądała jego pędzel do golenia i drewnianą mydelnicę.
Te przedmioty wzruszyły ją na tyle, że potraktowała ten moment, jako początek jej miłości
do niego.
Po przyjeździe do Allenstain w jedynym hotelu w mieście, zapytała czy tutaj
zatrzyma się pisarz. Wynajęła pokój i poszła się odświeżyć. Upięła starannie włosy,
skrapia się perfumami.
Odpoczywając, wspominała wspólnie spędzone przez nich chwile w Wenecji.
Pamiętała jak ze szczegółami opowiadał jej o swojej rodzinne. Charakteryzował tych ludzi
jakby każdy z nich był kimś wyjątkowym.
Patrząc na zegarek pomyślała, że właśnie jest sjesta w pokoju dzieci, zatęskniła
za ich zapachem. Ponieważ miała sporo czasu poszła na kawę a potem udała się w stronę
dworca. Na pustym peronie znów zagłębiła się we wspomnieniach. Miała przed oczami ich
rozstanie w Wenecji, jego łzy, jego listy.
Zobaczyła pisarza dopiero przy wyjściu z dworca. Otaczała go młodzież, jednak
dostrzegła jego twarz. Był inny, bardziej dopasowany, siwiejący.
Ostatni list, jaki od niego dostała kończył się tak „nie chodzi mi o nic innego
w życiu, o to tylko żeby pisać. Wiem, że mnie zrozumiesz”96. Jednak pół roku później, łasy
na tytuły ożenił się z córką jakiegoś profesora. Napisała wtedy do niego długi list.
Domyślała się, że nie doczytał go do końca, pewnie wyrzucił albo spalił, bo nigdy nie
dostała odpowiedzi. Przez następne lata z gazet dowiadywała się jakichś szczątkowych
96
O. Tokarczuk, Wieczór autorski [w:] Gra na wielu bębenkach, op. cit., s. 149.
- 37 -
informacji o jego życiu, dzieciach, kolejnych książkach. Dręczyła ją obsesja, że w jego
książkach znajdzie jakiś znak dla siebie, wytłumaczenie dla tego strasznego zdania.
Była jedną z pierwszych osób, które przyszły do miejscowego teatru gdzie miał
odbyć się odczyt. Na spotkaniu w teatrze znów mogła mu się przyjrzeć. „Tchnęło od niego
jakąś czystością”97, był ogolony, blady, elegancki. To przypomniało jej jego bose stopy,
jego twarz i chłopięcy uśmiech, kiedy leżał na niej, z oderwanym guzikiem od koszuli,
mokry od potu.
Usiadł, wyciągnął papiery i przejechał wzrokiem po sali. Zadrżała, kiedy poczuła
jego wzrok na sobie. Ale była za daleko, żeby mógł ją poznać. Jednocześnie uświadomiła
sobie, że poznałaby go wszędzie z każdej odległości. Była zawiedziona jego zachowaniem
– nie przedstawił się, nie podziękował mieszkańcom, nie pochwalił miasta. Mówił
o muzyce, „z arystokratyczną elegancją, nic ponad, nic pod”98. Uchwyciła z tego może
jedno zdanie.
Poczuła się ogromnie samotna i nic nie było w stanie tego zmienić, zastanawiała
się, dlaczego człowiek nigdy nie docenia tego, co ma, dlaczego zawsze chce czegoś, czego
nie może mieć, czemu jest w ludziach taka skaza.
Kiedy skończył i zaczął podpisywać książki wyszła i wróciła do hotelu, ale za
kontuarem nie było recepcjonisty. Sama wzięła klucz, a po chwili namysłu sięgnęła jeszcze
po drugi, od pokoju swojej dawnej miłości. Kiedy weszła do tego pokoju, rozejrzała się.
Z rzeczy jej znajomych rozpoznała w łazience jedynie drewniane pudełko na mydło. Po
tym, kiedy on odszedł szukała takiego w drogeriach, jednak nigdy nie znalazła. Słysząc
hałas, uciekła na swoje piętro.
Kiedy płaciła za pokój, recepcjonista pochylił się nad nią i szepnął do niej: „to
właśnie jest ten T.” Chciała się odwrócić, ale nie mogła. Zastygła na chwilę w bezruchu
i poczuła się ogromnie ciężka. Wsiadła do dorożki, a koń chyba poczuł jej ciężar, bo nie
chciał ruszyć. Na dworzec powiedziała.
Pisarz nigdy jej nie wyjaśnił, dlaczego ją zostawił, jego ostatnie zdanie okazało się
nieprawdziwe, w momencie, kiedy ożenił się z córką profesora. Nie miał odwagi
powiedzieć jej prawdy i dlatego ona wciąż żyła nadzieją, że to nie była dla niego tylko
erotyczna przygoda, bo przecież płakał, kiedy się rozstawali, przecież tak im było dobrze
ze sobą. Kochanka nie jest w stanie zaakceptować faktu, że jej pisarz, dawno już o niej
97
98
Tamże, s. 150.
Tamże, s. 151.
- 38 -
zapomniał i w żadnej z jego książek, które uparcie wertowała i czytała po parę razy, nie
znajdzie ukrytego znaczenia przeznaczonego tylko dla niej.
Bohaterka ma już ułożone życie, męża, dzieci. Tylko ten niedokończony romans
ciągle żyje w jej podświadomości. Jakaś jej cząstka, wciąż za nim tęskni. Na wieść,
że będzie w pobliżu rzuca dom i wyjeżdża, właściwie sama nie wiedząc, czemu.
W myślach układa sobie scenariusze spotkania oraz dokładnie wyobraża moment,
w którym on ją pozna i zostawi wszystko, żeby z nią porozmawiać. Jednak, gdy ma
sposobność, kiedy mogłaby wszystko wyjaśnić, usłyszeć jakieś słowa rezygnuje.
Po przeczytaniu dręczy nas myśl, dlaczego ona ucieka, czy boi się konfrontacji
własnych wspomnień o nim z brutalnymi słowami, z rzeczywistością, a może ta podróż
uświadamia jej, że ten mężczyzna jest wyjątkowy jedynie w jej wspomnieniach.
W rzeczywistości jest egoistą, który dla blichtru ożenił się z córką profesora.
Gardzi mieszkańcami małego miasteczka, traktując swój odczyt jak nudny obowiązek.
Mówi monotonie, świadomie w swoim odczycie chwali się wiedzą, nie zastanawiając się
nawet czy ma to jakiekolwiek znaczenie dla słuchających go ludzi.
Nie dowiemy się, czy po powrocie do domu kochanka nadal w każdej perfumerii
będzie pytać o drewniane pudełko na mydło, czy będzie go wspominać mając swój własny
niezburzony jego przykrymi słowami mikroświat. Być może to ponowne spotkanie, choć
z daleka, spowodowało, że zobaczyła go w innym świetle. Odkryła, że kocha wspomnienia
i człowieka, który dawno przestał istnieć, bądź istniał tylko w jej mirażach z przeszłości.
- 39 -
IX
Niebanalna, bo Najbrzydsza
Występowała w cyrku. Miała wielką głowę pełną narośli i wypukłości, niskie czoło
pokryte bruzdami, maleńkie szpary oczu, ogromnie opuchnięte, zawsze otwarte usta,
spiczaste zęby. Całą jej twarz pokrywał długi aksamitny meszek. Nawet jej uśmiech
wyglądał jak grymas. Ludzie porównywali w lustrze wspomnienie jej twarzy z własną
i oddychali z ulgą. Podczas pokazów nie mówiła, choć jak się potem okazało potrafiła
i to całkiem mądrze. Była konkretna, wręcz mądrzyła się, choć wydawało się, że słowa
przez nią wypowiadane będą tak samo dziwne jak jej twarz. Mówiła w wielu językach,
ale w żadnym dobrze, ponieważ od dziecka wychowała się w cyrku, w międzynarodowej
trupie wszelkiej maści dziwolągów.
On, specjalnie za nią, przyjechał do Wiednia. Fascynowała go, zastanawiał się, jak
to jest być kimś takim jak ona, jak widzi się wszystko oczyma podobnymi do świńskich,
jak czuje się zapachy przez zniekształcony nos i jak to jest dotykać siebie takiej. Nie było
mu jej żal, patrzył sercem na jej serce i pokochał ją jak anioła o odrażającej twarzy.
Wyobrażał sobie jak to jest kochać się z nią, całować się, ściągać z niej ubranie. Kręcił się
koło cyrku kilka tygodni, aż w końcu zdobył zaufanie dyrektora, załatwiając im kontrakt.
Wtedy pozwolono mu sprzedawać bilety, z czasem zastąpił grubą konferansjerkę,
bo lepiej od niej „rozgrzewał” publiczność przed występami Najbrzydszej.
Lubił ją podglądać i obserwować godzinami. Wtedy jego obrzydzenie malało,
aż czasami nawet wydawała mu się zwyczajna. Dzięki niej zarabiał, stawiano mu wino
za opowieści o niej. Opisem jej twarzy czarował młode i piękne kobiety, które kazały sobie
o niej opowiadać nawet podczas stosunku.
Wymyślił na jej temat mnóstwo obrzydliwych historii, bo ona sama nie wiedziała,
dlaczego tak wygląda, skoro od niemowlęctwa była w cyrku i każda z tych jego
wymyślonych historii, mogła być prawdziwa.
Kiedy cyrk wracał do Wiednia na zimę oświadczył się jej. Drżała i zarumieniła się,
ale powiedziała „dobrze” kładąc głowę na jego ramieniu. Czuł, że ma szczęście, że trafiła
mu się najbrzydsza z kobiet, że tylko głupcy uganiają się za najpiękniejszymi. Ona garnęła
się do niego jak oswojone zwierzątko. Chciał ją pokazać całemu światu, snuł plany.
- 40 -
Kiedy powiedziała mu, że wolałaby osiąść z nim w głuszy, gotować mu,
wychowywać dzieci i zajmować się ogrodem, zadecydował za nią mówiąc: wychowałaś
się w cyrku. Chcesz, potrzebujesz, aby na ciebie patrzono. Umarłabyś bez wzroku tych
ludzi”99.
Ślub wzięli w małym kościele. Księdzu, który im go udzielał tak trzęsły się ręce,
że o mało nie zemdlał. Gośćmi byli tylko cyrkowcy, bo powiedział jej, że nie ma żadnej
rodziny. Przez całe wesele odwlekał moment pójścia z nią do łóżka, jakby trochę bał się
tego zbliżenia. Kiedy w końcu byli sami, poprosiła, żeby dotknął jej twarzy. Nie zrobił
tego, a kiedy nie widziała, zamknął oczy i posiadł ją jak każdą inną, bez uniesień.
W następnym sezonie, sami już dbali o siebie. Zrobił jej zdjęcia i rozesłał je po
świecie, mieli mnóstwo występów. Jeździli pierwszą klasą, ona w kapeluszu z gęsta szarą
woalką. Kupił jej sukienki i wiązał jej gorset, więc wyglądali jak normalna ludzka para.
Jednak ciągle, nawet kiedy najlepiej im się powodziło, on od czasu do czasu uciekał.
Widać taka była jego natura. Schodził ku portowym „melinom” z plikiem banknotów,
za które pił i opłacał prostytutki. Kiedy zrobiła mu o to pierwszy raz wyrzuty, uderzył ją
w brzuch – dalej bał się dotknąć jej twarzy.
Po lekturze listu profesora z Wiednia, nie opowiadał już o żonie, jako efekcie
syfilisu czy potomku wściekłego wieprza. Teraz powołując się na badania naukowe,
przedstawiał ją jako mutanta, wybryk natury, błąd ewolucji. Profesor, dzięki któremu
uzyskał te informacje wziął go nawet na bok i spytał czy nie myśleli o dziecku.
Jakiś czas potem, bez związku z rozmową między nim a profesorem, powiedziała
mu, że jest w ciąży. Od tego czasu targały nim dwa pragnienia. Z jednej strony chciał, aby
dziecko było takie jak ona, z drugiej przerażała go ta myśl, bo przecież to było także jego
dziecko. Śnił, że wyrywa dziecko z brzucha żony, żeby ochronić je od jej genów, albo,
że to on jest tym dzieckiem uwięzionym w jej wielkim ciele. Kiedy ludzie widzieli jej
brzuch, to jakby trochę wybaczali jej tą brzydotę. Zadawali jej pytania o dziecko, a ona
zawstydzona odpowiadała prawie szepcząc. Wszyscy robili zakłady, co się urodzi, jakiej
będzie płci i czy będzie tak samo nieestetyczne jak ona. Ona tymczasem szyła kaftaniki.
Uważała, że ludzie są samotni i żal jej ich było, kiedy siedzieli wpatrzeni w jej
brzydotę, uważała, że oglądają ją po to, aby wypełnić sobie czymś swoją własną pustkę.
99
O. Tokarczuk, Najbrzydsza kobieta świata [w:] Gra na wielu bębenkach, op. cit., s. 133.
- 41 -
„Czasami myślę, że ludzie mi zazdroszczą. Ja jestem przynajmniej jakaś. A oni bez
niczego wyjątkowego, bez właściwości”100.
Urodziła bez kłopotów, cicho i prawie bez pomocy, jak zwierzę, położna przyszła
tylko przeciąć pępowinę. Zapalił światło, żeby przyjrzeć się dziecku. Było jeszcze gorsze
niż jego matka, aż musiał zamknąć oczy, potem dopiero stwierdził, że dzidziuś to
dziewczynka.
Znów czuł się rozdarty, jednocześnie cieszył się i rozpaczał. Marzył i ogarniał
go strach. Planował przyszły sezon. Napisał list do profesora, umówił fotografa, który
trzęsącą się ręka zrobił zdjęcia matce i córce.
Po urodzeniu dziecka po raz pierwszy pocałował ją w twarz. Choć tylko w czoło,
jednak dla niej to i tak było dużo. Jej twarz rozjaśniła się i spojrzała na niego innym
wzrokiem.
Wczesną wiosną obie zachorowały. W gorączce próbowała karmić dziecko nie
rozumiejąc, że ono umiera i nie ma siły ssać. Po jego śmierci ocknęła się na chwilę,
ale tylko wydała z siebie rozpaczliwy skowyt. Nie mógł znieść tego krzyku, więc uciekł
z mieszkania, pozwalając umrzeć i jej samej.
Kiedy Najbrzydsza umarła, zamknął się sam w pokoju i patrzył na nie, obie nagie,
ciężkie materialne. Zadzwonił do profesora i kazał mu je ratować. Podpisał się pod
dokumentem, który pozwolił profesorowi na badania oraz na wypchanie jego żony i córki,
aby stały się nieśmiertelne. Uczony dołączył obie do większej kolekcji: dwugłowych
niemowląt, zroślaków wszelkiej maści w Patoloisches Museum.
Urodzona w cyrku, szokująca swoją brzydotą widzów na całym świecie kobieta,
wzbudziła zainteresowanie mężczyzny, który oczarowany nią, jeździł za cyrkiem, aby
w końcu zaproponować jej małżeństwo. Wydawałoby się, że Najbrzydsza dostała
gwiazdkę z nieba. Jednak mężczyzna jest nią wyłącznie zafascynowany, nie potrafi jej
pokochać jak człowieka, traktuje ją jak cenny przedmiot, coś, czym może się pochwalić
i co odróżnia go od reszty świata. Jest mężem najbrzydszej kobiety świata, która nie tyko,
że przynosi mu doskonały zarobek, to jeszcze oswojona jak zwierzę, jest mu się całkowicie
poddana.
Mimo, że ona marzy o małym domku z dala od ludzi, w spokoju, on wybiera za nią
inny scenariusz. Nadal ma być sensacją miast i miasteczek. Okazem za zobaczenie,
którego ludzie gotowi są zapłacić. Jej mąż rozkręca interes wymyślając coraz to nowe
100
Tamże, s. 136.
- 42 -
i coraz bardziej okrutne historie, wyjaśniające przyczynę brzydoty żony. Nie liczy się
w ogóle z jej zdaniem, a już na pewno nie z uczuciami. Jego małżeństwo z Najbrzydszą,
nie jest bezinteresowne. Mimo zaakceptowania jej brzydoty nadal nie jest w stanie
pocałować jej w usta, kocha się z nią z zamkniętymi oczami, z obowiązku a nie z miłości.
Pod jego wpływem, kobietą godzi się na liczne męczące pokazy i badania u profesora.
Po jej śmierci, sprzedaje ją i ich własną córkę do instytutu, gdzie dołączają je do galerii
dziwolągów.
Bohaterka uważa, że ludzie, którzy na nią patrzą zazdroszczą jej, ponieważ jest
wyjątkowa, charakterystyczna, każdy, kto raz ją zobaczy będzie o niej pamiętał. Nie jest
nieszczęśliwa z powodu swej brzydoty, ale w momencie, kiedy wydaje jej się, że ma
szansę na normalne życie, na normalny dom, że nie będzie musiała już być sensacją
prowincjonalnych miasteczek, jej ukochany nawet nie wdając się z nią w dyskusje,
wmawia jej, że nie umiałby żyć bez spojrzeń ludzi. A ona umiałaby.
Mimo, że nie znała innego życia jak w cyrku, miała nadzieję, że mężczyzna,
który ją wziął za żonę, zabierze ją z miejsca, gdzie codziennie musiała zmagać się
z ogromem, pełnych wyrazu obrzydzenia twarzy. Potrzeba akceptacji sprawiła, że stała się
znów bezwolnym przedmiotem tyle, że już nie w cyrku.
- 43 -
X
Parka
Piotr, nauczyciel długo przyglądał się Parce, młodej Ukraince. Po trzech
miesiącach poprosił jej ciotkę, o rękę dziewczyny. Parka była wtedy w nieślubnej ciąży
i ciotka wiedząc o tym uznała, że to jakiś cud, że tego nauczyciela Bóg jej zsyła.
Powiedziała jej, że dzięki niemu, nie będzie musiała wchodzić na drzewo i skakać, pić
naparu z ruty, ani iść do „babki” po zioła, aby którymś z tych sposobów pozbyć się
dziecka. Uznała, że Polak, to dobra partia i dzięki małżeństwu z nim Parka będzie mogła
urodzić wcześniej poczęte dziecko.
Młodej dziewczynie od początku Piotr się nie podobał. Był chudy i dużo starszy.
Najprostsze słowa wymawiał obco. Nie chciała go.
Zaprosił ją na wycieczkę kolejką do miasta. Zwracała swoją urodą uwagę
mężczyzn, oglądali się za nią, kiedy razem z Piotrem jadła lody.
Gdy napar z ruty nie pomógł, nie miała już wyjścia, musiała wyjść za tego
polskiego nauczyciela. Ślubu udzielił im katolicki ksiądz razem z popem. W nocy, kiedy
leżeli obok siebie przyznała się mu, jednym tylko słowem – „Myron”.
Kiedy urodziło się dziecko dali mu na imię, Leokadia, Lalka. Niedługo potem
Petra, jak na niego mówiła, powołali do wojska. Przed wyjazdem długo żegnał się z córką.
Wrócił po kilku miesiącach, chudy, brudny i z brzydką, byle jak zszytą w polowym
szpitalu raną. Parka zwinęła jego mundur i wcisnęła go między belki w stodole, a zamiast
portretu Piłsudzkiego w salonie powiesiła ikonę.
Kiedy na Ukrainę weszli Rosjanie „Petro biadolił z uchem przyciśniętym do
radia”101. Kiedy pojawili się we wsi stracił i radio, i pracę. W szkole Rosjanie urządzili
kwaterę, jeździli po mieście i spisywali wszystko, organizowali. Wieczorem spotkała
Myrona, powiedział jej „dobrze ci tak. Wyszłaś za mąż za starca, a teraz pojedziesz z nim
na białe niedźwiedzie”102. Zrozumiała, że będą wywozić Polaków. Ciotka Marynka
stwierdziła „Zrób coś. Jeśli dasz się stąd ruszyć, zginiecie”103.
101
O. Tokarczuk, Ostatnie historie, op. cit., s. 158.
Tamże, s. 158.
103
Tamże, s. 158.
102
- 44 -
Dokwaterowano im rosyjskich lekarzy. Podczas rozmowy o ubraniach okazało się,
że żona lekarza, Luba nie nosi bielizny. Od tej pory żyli z produkcji majtek. Na maszynie,
którą dostali w prezencie ślubnym, Parka szyła żonom oficerów majtki. Dziesiątki majtek
dziennie. Po wsi krążyły wieści, że wywożą całe polskie rodziny, jednak w ich wsi nic
takiego się jeszcze nie stało.
Parka wiedziała, że musi coś zrobić, przyglądała się Rosjanom przez płot udając,
że rozwiesza pranie, bądź robi coś w ogrodzie. Najważniejszy z nich oficer, Jurij
Liberman, był przerażający. Lewa strona jego twarzy była poparzona, lewa ręka
drewniana, a na lewej nodze miał metalową szynę. Ubrała się w swoją najlepszą sukienkę,
umalowała i poszła do niego. Skłamała, że jej mąż nie jest Polakiem, że może się tak stać,
że ludzie na nich doniosą. Oficer obejrzał ją od stóp do głów i kazał jej przyjść wieczorem.
Poszła. Przed wyjściem napiła się wódki. Wartownik nie chciał jej wpuścić, jednak
ona nie odeszła, czekała. Kiedy Liberman pojawił się w oknie, spotkała jego oczy
I po chwili wartownik pozwolił jej wejść. Rozebrał się szybko i położył na niej.
Po powrocie myła się długo w miednicy drżąc z odrazy. To nie był jedyny raz, znosiła ten
wstyd jeszcze kilka razy, aż stopniowo zaczęła tęsknić do „niespodzianek, jakie niesie
każdy zwrot jego twarzy”104. Wywieźli wszystkich, oprócz nich. Zaszła w ciążę z tym
oficerem. Stara kobieta z sąsiedniej wsi „zrobiła tak, że poroniła”105, jednak przez miesiąc
chorowała. W tym czasie kwaterę przeniesiono w inne miejsce, a jedyne pamiątki po
Libermanie, adres, złoty łańcuszek, kawałek materiału z jego koszuli i kilka pierścionków
zakopała w ogrodzie pod śliwą.
Nie żałowała swojej zdrady. „Nie wstydzę się ani gwałtownej miłości na stole
pełnym papierów, ani fal przyjemności, choć powinnam czuć tylko obrzydzenie”106.
Kiedy Petro spytał czy to prawda, zaprzeczyła. Ale od tego czasu spali osobno, a on
demonstracyjnie mówił po polsku.
Mimo trudnego czasu Piotr próbował pracować, lecz zaraz tracił pracę. Potem
dowiedzieli się, że jego brat, wraz z ciężarną żoną i jej ojcem zostali zamordowani.
Po tym zdarzeniu jej mąż siedział pochmurny w domu przy oknie i palił. Bał się. Kiedy
ktoś o niego pytał mówiła, że go nie ma, i nie wie gdzie jest. W końcu doszło do tego,
że obudził ją w nocy, wepchnął jej do rąk pistolet, wycelował w siebie prosząc, żeby go
Tamże, s. 164.
Tamże, s. 164.
106
Tamże, s. 166.
104
105
- 45 -
zastrzeliła. Przez pięć miesięcy musiał dla własnego bezpieczeństwa przesiedzieć
w skrytce pod podłogą.
Mimo wszystko musieli wyjechać, bo on będąc Polakiem nie miał prawa tu
pracować. Wsiedli do pociągu, który wywiózł ich do nieznanej Parce Polski. Ciotka
Marynka zdecydowała się jechać z nimi. Wzięli ze sobą tylko skrzynię i walizkę
ze zdjęciami oraz książkami, która i tak przepadła w drodze. Lalka nie zniosła podróży
w dusznym pociągu. Umarła. Parka prosiła, aby osiedlić się przy jej grobie,
w „gównianym Kluczborku”107. Petro miał przydział pracy jeszcze dalej, przy zachodniej
granicy, dlatego był głuchy na jej błagania. Spakowali się i wsiedli znów do pociągu.
Kiedy osiedlili się w Lewinie nie odzywała się do niego przez rok. Niedługo po
przyjeździe do Polski ciotka Marynka umarła na zapalenie płuc.
Tu na Dolnym Śląsku on został dyrektorem w szkole, ona zaocznie zrobiła maturę
i dostała pracę w bibliotece. Zamieszkali w małej ciemnej kamienicy przy rynku, jednak
ona dalej nie pozwala mu się dotknąć, mówiąc, że nie da mu dziecka, że jej Lalka została
tam w Kluczborku. Chodzili na zabawy do remizy, gdzie ona zawsze zakochiwała się
w którymś z muzyków i wracali do domu, nie odzywając się do siebie. Dopraszała się od
Piotra czułości i słów, ale ignorował ją, i wychodził trzaskając drzwiami.
Parka dwa razy odwiedzała swoje rodzinne strony, za każdym razem przywożąc
stamtąd skrawki swojej przeszłości: kilimy, ręczniki, wyszywane koszule. Kiedy ponownie
rodzi mu dziecko, on mimo jej nalegań, żeby nazwać ją Marynką – wybiera imię Ida.
Dalej nie jest szczęśliwa. Wciąż od nich ucieka. Kiedy wychodzi, córka z ojcem
widzą jak prawie biegnie do wsi w jednej ze swoich odświętnych sukienek. Ojciec rzucał
wówczas córce spojrzenie, w którym była prośba o wyrozumiałość „to nie jej wina, że jest
taka”108.
Zakochała się posterunkowym Karabinowiczu. Mąż krzyczał na nią, że jest głupia
i naczytała się romansów, żeby miała na uwadze dorastającą córkę. Ona nie zważając na
nic, wyprowadza się z domu. Karabinowicz przyjął ją do siebie, ale czuła, że jej obecność
nie jest mu na rękę. Lubił jej dotykać, a ona jego. Przy nim zamieniała się w słabą kobietę.
Prała mu, gotowała, chciała mieć z nim dziecko. Zapożyczyła się w pracy by kupić mu
motocykl. Ludzie plotkowali, że on mógłby być jej synem, że taki wstyd, odwracali od niej
głowy na ulicy.
107
108
Tamże, s. 167.
Tamże, s. 48.
- 46 -
Córka nigdy nie wybaczyła jej tego, że ilekroć myślała o matce widziała ten sam
obraz – najpierw jej nogi w nylonowych pończochach i w końcu ją samą, leżącą pod
ogromnym cielskiem Karabinowicza. Szybko musiała dorosnąć. Nie chciała wpuścić matki
do domu. Przejęła jej obowiązki, gotowała ojcu obiady.
Okazało się, że Mieczyk Karabinowicz wystąpił o przeniesienie. Spakował walizkę,
wsiadł na motocykl i odjechał.
Wróciła do Petra i córki. Aby być z dala od ludzkich szeptów, przenieśli się do
ludzi do małego domku na zboczu i żyli „obok siebie, nie z sobą jak obcy, którzy zmuszeni
są przez pewien czas mieszkać razem”109.
Córka miała do niej żal. Wyjechała uczyć się we Wrocławiu, gdzie odwiedzał
ją i pisał do niej tylko ojciec.
Petro umarł pierwszy, w niedzielę, kiedy śnieg był tak duży, że nie sposób było
zawiadomić nikogo na dole. Parka ułożyła go na werandzie i codzienne wychodziła,
próbując napisać na śniegu, że on umarł. Wciąż padający śnieg niweczył jej pracę,
więc musiała zaczynać od nowa.
Siedząc sama z ciałem męża, przyprowadziła sobie do towarzystwa kozę. Przy jego
posłaniu wspominała swoje życie.
Córka przyjechała na pogrzeb. „Całowały się na powitanie jak sąsiadki – muskały
policzkami (…) Potem piły kawę i matka opowiadała jej plotki ze wsi. (…) Mówiła po
swojemu myląc słowa polskie i ukraińskie. Kiedyś Ida nie mogła tego znieść, teraz
przyzwyczaiła się – »właściwość jej matki« to tak samo jak jej drobne ciało, jak nerwowe
ruchy, jak jej chichot”110.
Po pogrzebie Parka chciała zostawić ten dom, mówiła nawet Idzie, że się do niej
wprowadzi, ale nie potrafi się stąd ruszyć. Córka nie wiedząc, co robić, posprzątała
zapuszczony dom, zostawiła matce pieniądze i wyjechała, wracając do swoich spraw.
Kilka miesięcy później dowiedziała się o chorobie matki i zabrała ją do siebie.
W końcu Parka trafia do szpitala, gdzie umiera. Ida jeszcze kilka dni po jej śmierci
chodziła w jej szlafroku.
Parka, zmuszona sytuacją wychodzi za mężczyznę, którego nie kocha. Zdradza
go i odchodzi, ale zawsze wraca, bo jak sama mówi on jest bezpieczny. Swoim ciągłym
poszukiwaniem miłości rani nie tylko Petra, ale i córkę. Obco czuje się na Dolnym Śląsku
i tęskni za krainą dzieciństwa, za Ukrainą. Całe życie ma za złe mężowi jego narodowość,
109
110
R. Ostaszewski, Recenzja Ostatnich historii, „Książki w Tygodniku”, 24 październik 2004.
O. Tokarczuk, Ostatnie historie, op. cit., s. 83.
- 47 -
która zmusiła ich do wyjazdu. Swoim postępowaniem sprawia, że jej córka też nie potrafi
odnaleźć się w rzeczywistości i tworzyć trwałe więzi z ludźmi. Jak pisze Ostaszewski
„w budowaniu trwałych więzi przeszkadza bohaterom (…) emocjonalny deficyt,
uczuciowe wytłumienia. Nawet sytuacje graniczne – choroba, śmierć nie wytrącają
ich z emocjonalnego letargu, skłaniają jedynie do analizowania sytuacji teraźniejszej
i przeszłej”111.
111
R. Ostaszewski, op. cit.
- 48 -
BIBLIOGRAFIA
Browarny Wojciech, Powieściowe transgresje Olgi Tokarczuk, „Arkusz” 1996, nr 12.
Czapliński Przemysław, Śliwiński Piotr, Literatura polska 1976 – 1998. Przewodnik po
prozie i poezji, Kraków 1999.
Faliszewska Olga, W kręgu mitu, „Acta Universitas Lodzienis”, Fol. Literatura polska –
2003.
Glensk Urszula, Proza wyzwolonej generacji 1989 – 1999, Kraków 2002.
Głowacka Aneta, Wielość w jedności. „Opcje” 2002, nr 2.
Kołakowski Leszek, Obecność mitu, Wrocław 1994.
Koss Agata, Rozmowa z Olgą Tokarczuk, „Kresy” 1997, nr 2.
Lengren Magda, Blask międzybytu, „Twórczość” 1999, nr 11.
Lis P., „Psów” żal, „Przegląd Polski” dodatek kulturalny do „Nowego Dziennika”, 12 maj
1994.
Maliszewski Karol, Karol Maliszewski rozmawia z Olgą Tokarczuk, „Odra” 1996, nr 4.
Orski Mieczysław, Mitopoetyka bytu, „Odra” 2002, nr 6.
Orski Mieczysław, O prozie Olgi Tokarczuk, „Przegląd powszechny” 1999, nr 11.
Ostaszewski Robert, Recenzja „Ostatnich historii”, „Książki w Tygodniku”, 24
październik 2004.
Popek Waldemar, Ludzie- latawce, rozmowa z Olgą Tokarczuk o jej najnowszej powieści,
„Wiadomości Literackie”, 2004.
Rabizo – Birek Magdalena, Pięknie gra, „Twórczość” 2002, nr 9.
Smolka Iwona, Preteksty do snucia opowieści, z O. Tokarczuk rozmawia Iwona Smolka,
„Nowe Książki” 2004, nr 8.
Szaket Jan, Księga pamiątkowa, „Fa – Art”., 1995, nr 2.
Śmietana Urszula, Gra rytmy i role, „Czas Kultury” 2002, nr 2.
Tokarczuk Olga, Prawiek i inne czasy, Warszawa 1996.
Tokarczuk Olga, Dom dzienny, dom nocny, Wałbrzych 1998.
Tokarczuk Olga, Gra na wielu bębenkach, Wałbrzych 2002.
Tokarczuk Olga, Ostatnie historie, Kraków 2004.
Uniłowski Krzysztof, Cała prawda o prozie środka, „Fa- Art.” 2002, nr 4.
Uniłowski Krzysztof, Cała prawda o prozie środka, „Fa – Art” 2003, nr 1-2
- 49 -
Witkowski Michał, Przy pałeczkach Olga Tokarczuk, „Nowe Książki” 2002, nr 2.
Ziemianin Andrzej, Babski przełom, „Wiadomości Kulturalne” 1995, s. 34.
prace z pedagogiki
prace z zzl
prace z socjologii
blog o pisaniu prac magisterskich
- 50 -
Download