Uczucia oceaniczne (2016)

advertisement
Uczucia oceaniczne
6.1. Bliżej nieba
Początkowo sądziłem, że określenie „uczucia oceaniczne” to mój pomysł,
ale gdy pogrzebałem nieco w podręcznikach psychologii, znalazłem „uczucie
oceaniczne” (pisane w liczbie pojedynczej) związane z poczuciem jedności
z wszechświatem, bycia jednością ze wszystkim, co nas otacza i bliskością nieba –
źródłem energii religijnej. Określenia tego używa po raz pierwszy francuski pisarz
Romain Rolland w liście do swojego przyjaciela, austriackiego psychoanalityka
Sigmunda Freuda, krytykując jego pracę Die Zukunft einer Illusion (Przyszłość
pewnego złudzenia – rok 1927), przy czym obaj panowie – jak sądzę – niewiele
mieli wspólnego z żeglugą oceaniczną.
Muszę jednak potwierdzić: na morzu, w długim rejsie niebo zdaje się przybliżać do człowieka na pokładzie, zarówno fizycznie, gdy gwiazdy zdają się
na wyciągnięcie ręki, jak i mentalnie, gdy żeglarz zdaje się być bliżej Boga, nawet
jeśli w niego nie wierzy.
W swoim dziele Kultura jako źródło cierpień (1929) Freud tak streszcza poglądy Rollanda na temat „prawdziwego źródła religijności” (z którymi później
polemizuje):
Jest nim [prawdziwym źródłem religijności], jak sądzi [Romain Rolland], pewne
szczególne uczucie, które zwykło nigdy go nie opuszczać – uczucie, którego istnienie
potwierdza fakt, że znają je inni, można zaś zakładać, że występuje ono u milionów.
Uczucie to, które mój przyjaciel [Romain Rolland] chciałby określić mianem doznania
„wieczności”, polega na poczuciu czegoś bezgranicznego, nieograniczonego, niejako
„oceanicznego”. Uczucie to jest faktem czysto subiektywnym, a nie artykułem wiary;
nie wiąże się z nim żadne zapewnienie indywidualnego trwania w wieczności, jest
ono jednak źródłem energii religijnej, która – przechwycona przez różne Kościoły
i systemy religijne – została skierowana w różne kanały, z pewnością zaś będzie też
spożytkowana. Jedynie na podstawie tego oceanicznego uczucia człowiek może
się mienić mianem religijnego, nawet wtedy, jeśli odrzuca każdą wiarę i każde
złudzenie (s. 165).
[przypisy w nawiasach kwadratowych – moje, KB]
Żeglarze oceaniczni, a w szczególności samotni, często doświadczają różnego
rodzaju metafizycznych przeżyć, a szczęśliwy powrót z rejsu często gęsto przypisują opatrzności bożej. Bezmiar oceanu, kompletna pustka przez wiele dni rejsu
i długie nocne wachty sprzyjają kontemplacji. Jest czas, by zastanowić się nad
154
6. Nastroje
wielkością wszechświata i swoją pozycją w tym wszechświecie, funkcjonowaniem
życia na ziemi i losem człowieka, własnymi dokonaniami i planami na przyszłość.
Długi rejs jest okazją, by zagłębić się we własną psychikę i przeanalizować
swój światopogląd, w tym stosunek do religii. Nie ma lepszej okazji na rozmowę
z Bogiem niż długi samotny rejs…
Użyłem tego sformułowania „bliżej nieba” w rozmowie z boskim namiestnikiem, Janem Pawłem II, co zostało życzliwie przyjęte, aczkolwiek uznałem, że nie
ma co przyznawać się, że jestem ateistą. Sposobność była taka, że cała załoga Pogorii
w trakcie pierwszej Szkoły pod Żaglami została zaproszona do Watykanu i ówczesny papież (rok 1983) przyjął nas na prywatnej mszy, a później udzielił audiencji.
Wszyscy wróciliśmy wtedy na pokład pod wrażeniem osobowości Jana Pawła II…
Wracając do „źródła energii religijnej” – duchowości nie należy utożsamiać
z religijnością, która jest tylko jednym z jej przejawów, gdyż życie duchowe
to również świadomość, mądrość, uczucia, wrażliwość, moralność, twórczość,
poczucie estetyczne, światopogląd, wiara.
Cytując za Pawłem Sochą definicję duchowości, Leszek Michta tak pisze
w Duchowości osób niereligijnych:
Z pewnością każdy z nas kiedyś, choćby na chwilę, zapragnął być lepszym,
szlachetniejszym, wolnym od przyziemnych ograniczeń. Albo jeszcze inna sytuacja,
gdy samotny człowiek staje nocą, gdzieś w miejscu oddalonym od miejskiej poświaty i zapatrzy się w gwiazdy na bezchmurnym niebie. Jakich to wzniosłych uczuć
można wówczas doświadczyć, uzmysławiając sobie bezkres wszechświata i własną
małość, niczym drobnego pyłku na wietrze. Te właśnie odczucia można by nazwać
silną emanacją życia duchowego. Jest to osiągalne, gdy jako istoty ograniczone
otwieramy się na nieskończoność, lub gdy jako istoty przemijające stajemy przed
bezkresem wieczności, czy też w swojej ograniczającej zależności otwieramy się na
absolut. Ta właśnie otwartość jest istotą ducha. Metafizyka jest snuciem rozważań
o tych rzeczach, a duchowość jest ich doświadczaniem, wykonywaniem ich, życiem
nimi. Taka jest właśnie różnica pomiędzy duchowością a religią. Wszystkie religie
zawierają w sobie duchowość, ale nie wszystkie formy duchowości są religijne.
Religia jest tylko jedną z form duchowości (str. 2‒3).
To co Leszek Michta nazywa „silną emanacją życia duchowego” doskonale
pasuje do długich rejsów i uczuć oceanicznych. To właśnie specyfika długotrwałej
żeglugi, szczególnie w prymitywnych warunkach jachtowych.
155
Uczucia oceaniczne
Wiele osób, że wspomnę Naomi James (pierwsza dama Hornu) czy Knox-Johnstona (pierwsze non stop dookoła świata w roku 1978) pisało, że samotna żegluga
zbliżyła je do Boga. Mnie osobiście bezmiar oceanów uwidocznił jeszcze raz naszą
samotność, obojętność kosmosu na nasz los i konieczność liczenia wyłącznie na
siebie samego.
Tak pisze Andrzej Urbańczyk po swoim samotnym rejsie dookoła świata
na jachcie Nord IV. Jak z jego opisu wynika, zabiera w rejs porcelanową figurkę
Buddy i wśród dziesiątek książek również Biblię:
Nie dla znajdowania otuchy – nie wierzę w żadnych bogów, dobrych czy złych,
lecz dlatego że nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by tę książkę w całości przeczytał.
Ten argument nie przyszedł mi do głowy, bo może zabrałbym ze sobą Biblię,
ale rozczytywałem się w Bhagawadgicie – Pieśni Pana, jednej ze świętych ksiąg
hinduizmu, dając upust swojej duchowości.
To właśnie w rejsach oceanicznych otwieramy się na nieskończoność, stajemy przed bezkresem wieczności i otwieramy się na absolut. I to zapewne miała
na myśli Iwona Pieńkawa, kiedy pisała w swojej książce Otago, Otago, na zdrowie,
że nikt nie nada „tym sprawom” jakiegoś ogólnego sensu, że nikt nie wyniesie ich
nad szarość życia (patrz motto tej książki), gdyż po rejsie zatopią się przykryte
następstwem zdarzeń.
Jak wszystko jest niestrudzone w przemijaniu.
156
6. Nastroje
6.2. Szczęśliwy pod żaglami
felieton o szczęściu
Nie jestem filozofem, więc definiowanie uczuć przychodzi mi z trudnością.
Ale jako nawigator mogę mówić o szczęściu. Alpiniści pchają się po nie w wysokie góry, a żeglarzy coś gna na wielką wodę. Niegdyś pod żaglami prowadzono
wyprawy łupieskie, odkrywano nowe lądy, walczono o dominację nad światem.
Być może mało kto kojarzył to wówczas ze szczęściem, ale odkąd wraz z rozwojem
cywilizacji silniki parowe, a potem wysokoprężne zastąpiły siłę wiatru, żywioł
ten służy głównie przyjemności żeglarzy.
Kiedy się płynie, ważny jest kierunek wiatru i jego siła, wysokość fali i jej charakter, nastrój załogi i apetyt na kolejny posiłek. Najprostsze potrzeby i dążenie,
żeby dotrzeć do portu, byle na drugą stronę, byle jeszcze trochę się pokołysać
w rytm fali i wiatru. To właśnie jest szczęście żeglarza.
Szczególnym przypadkiem jest żeglarz samotnik, który wypływa na dalekie
wody sam, aby załoga nie przeszkadzała mu w delektowaniu się szczęściem. Samotny żeglarz musi wykazać się umiejętnościami wszystkich załogantów razem
wziętych, bo w istocie jednoosobowo pełni wszystkie funkcje równocześnie – jest
kapitanem, nawigatorem, bosmanem, żaglomistrzem, mechanikiem i kukiem,
a zarazem stewardem i sprzątaczką. Może ze sprzątania niewielka płynie satysfakcja, ale samodzielnie przeprowadzić jacht na drugą stronę oceanu, to już jest coś.
Dzień po dniu zdaje się egzamin z zaradności, z wysokich kwalifikacji, z umiejętności rozwiązywania nieoczekiwanych problemów. Skazany na towarzystwo
mew, albatrosów, delfinów i wielorybów, samotny żeglarz jest podobny do pustelnika, ma jednak to szczęście, że jego krajobraz zmienia się z każdą falą, przybiera
różne kolory o zmierzchu i o świcie i, co najważniejsze, towarzyszy mu w drodze.
Dłuższa samotność oraz nieustanne czuwanie wobec zagrożenia sprawiają,
że samotny żeglarz (podobnie jak pustelnik) wprawia się w stan mistycznego
uniesienia. Zaciera się granica snu i jawy, odnajdują się zapomniane instynkty, jak
telepatia czy jasnowidzenie, wyostrzają się zmysły. Szczęście na równi z rozpaczą
stają się bliskimi towarzyszami podróży. Zarówno jedno, jak i drugie uczucie
może zresztą pojawić się z błahego powodu.
Inaczej jest w rejsach załogowych, gdzie o nastroju decyduje samopoczucie
całego zespołu. Rolą kapitana jest czuwanie, żeby ten wieloosobowy organizm
funkcjonował sprawnie, żeby jacht był zadbany, a cel podróży osiągnięty szybko
157
Download