więcej

advertisement
Orenburskie obwodowe kulturalno-oświatowe centrum “ Czerwone Maki”
W latach 1941-1942 na terytorium obwodu Orenburskiego zaczęła formować się Armia
Polska generała Władysława Andersa. Buzułuk, Tock i Kołtubanka w czasie II wojny
światowej były symbolami polskości, ponieważ w tych miejscowościach w latach 1941- 42
tworzyły się oddziały polskiego wojska.
Według inicjatywy prezesa Orenburgskiego centrum kulturalno-oświatowego „Czerwone
maki” Pani Wandy Seliwanowskiej w miejscowości Kołtubanowski rozpoczęto prace
związane z poszukiwaniem i badaniem miejsc pochówków żołnierzy polskich w celu
uświęcenia ich pamięci. Do tej pory przeprowadzono znaczną część prac. Prezes
Kołtubanówskiego wydziału „Czerwone maki” Olga Golewa wraz z grupą uczniów Szkoły
Borowej m. Kołtubanowski zebrali i opracowali wspomnienia mieszkańców miasteczka o
żołnierzach polskich w czasach II Wojny Światowej.
W roku 2003, ogłoszonym przez polskie władze - Rokiem gen. Władysława Sikorskiego, w
miasteczku Kołtubanowski został odsłonięty pomnik poświęcony żołnierzom polskim, którzy
zmarli w miejscowym szpitalu. W tym samym roku w miejscowości Buzułuk umieszczono
pamiątkowe tablice na budynkach sztabu Armii Polskiej oraz koszarów. Pomnik
upamiętniający pobyt na tych ziemiach żołnierzy gen Andersa został również odsłonięty w
Alei Polskich Oficerów, znajdującej się na terenie lasów szyrkowskich (leśniczówka
Szyrokowskoje 4 km. od Kołtubanowki – rejon Buzułuk)
Wśród mieszkańców zachowały się jak najlepsze wspomnienia związane z obecnością
polskich oficerów:
W.S. Tułupowa, w. Tockoje
Moja świętej pamięci babcia, która w czasie wojny żyła pod adresem Tockoje, ul. Puszkina
19 opowiadała, że na początku wojny, w latach 41-42, zwrócili się do niej Polacy z prośbą by
wypiekać im chleb. W ciągu dwóch miesięcy babcia piekła chleb, który co tydzień, uprzednio
cichutko zastukawszy w okno zabierał stary Polak. Potem Polacy odjechali. Przed odjazdem
jednak ten sam człowiek przyszedł podziękować. Podarował babci przepiękny krzyż, który ta
następnie odesłała mężowi na front, tkaninę i bluzeczkę. Życzył by mąż cały i zdrowy
powrócił z wojny a odchodząc ukłonił się i powiedział: „Uratowała nam pani życie”.
Anna Leontiewna Biriukowa, w. Tockoje
Urodziłam się w Tockoje i mieszkałam na ulicy Sadowej, ma skraju wsi. W latach 41-42 w
naszym domu mieszkali dwaj polscy żołnierze. Pamiętam, że jeden z nich miał na imię Jan –
taki malutki, z kręconymi włosami. Głodowali, wymieniali często złote ozdoby na jedzenie.
Moja siostra Szura miała zimowe palto, uszyte z polskich płaszczy wojskowych, które Polacy
wymienili za ziemniaki. Pamiętam dobrze, że umierało tylu Polaków, iż martwe ciała walały
się po ulicach. Po wojnie nasza rodzina dostała dużo listów od Jana, nie wiadomo dlaczego
bez zwrotnego adresu. Zapamiętaliśmy tego człowieka jako dobrego, życzliwego i
przychylnego mężczyznę. Zostawił nam na pamiątkę dwa srebrne pierścionki.
Polacy byli bardzo pracowici. Robili łańcuszki, jubilerskie ozdoby – wszystko było bardzo
dobrej jakości. Następnie zamieniali to wszystko na żywność.
N.W. Dołguszkyn, Tock-2
W latach 41-42 N.W. Dołguszkyn zamieszkiwał u swojego wuja. W 1941 r. pod koniec lata
zaczęli tu przybywać polscy jeńcy wojenni dla powtórnego sformowania się. Rozmieszczali
się w przedsionkach i stajniach. Dziś na tym miejscu znajdują się koszary. Ubrani byli w
zielone płaszcze z angielskiego sukna zapinane na guziki z orzełkami. Żyło im się nie lekko.
Zima 41-42 była mroźna. Sienie i stajnie były nieogrzewane i po drewno trzeba było
przeprawiać się na drugą stronę rzeki. Zdarzało się, że polscy żołnierze zamarzali w lesie.
Żywność, wg naocznych świadków, jak na wojenny czas, była dostarczana nienajgorzej.
Myślę, iż w owym czasie Polacy dostawali już pomoc od sojuszników. Mimo to nie udało się
uniknąć śmiertelności wśród Polaków. Nie było oddzielnego szpitala wojskowego i polscy
żołnierze przychodzili do miejscowego szpitala. Obóz znajdował się na terenie starego
szpitala wojskowego a cmentarz znajdował się pół kilometra na północ od tego miejsca.
Krzyże i mogiły ciągnęły się z południa na północ w kilki rzędach.
Jeszcze pamiętam jedno ciekawe zdarzenie. Pewnego razu, w czasie świąt zimowych do
mojego ojca przyszedł Polak i poprosił o baranka. Na drugi dzień oddał zwierzątko żywe.
Widocznie jakaś taka u nich była tradycja.
Nikołaj Fiodorowicz Terentiew, w. Tockoje
Urodziłem się i wyrosłem w domu, przy ulicy Puszkina (w latach 30-tych nazywała się
Chochłackaja). Na tej samej ulicy w domu nr. 20 (wg ostatniej numeracji) mieszkała rodzina
Anny Iwanowny Gorodeckiej, urodzonej w 1914 roku. U niej w latach 41-42 mieszkał polski
oficer w randze kapitana. Był wysoki, z jasnymi włosami, zawsze chodził w mundurze.
Nie widziałem pogrzebów polskich żołnierzy.
W 1942 roku w gospodarstwie leśnym pracowało czterech cieśli. To byli Polacy przesiedleni
z okolic okręgu tarnopolskiego. Pamiętam ich imiona: Wasyl, Gordiusz i dwóch Andrzejów.
Robili drewniane łopaty, trzonki, drabiny a ja byłem u nich jako uczeń.
Lidia Iwanowna Klokowa, w. Tockoje
Od 1938 r. mieszkałam w Tockoje, przy ulicy Orenburskiej 39. W naszym domu w czasie
wojny mieszkał chirurg Leonid Wasyliew. Pracował w obozach we wsi, w jednym ze szpitali
wojskowych. Opowiadał, że ludzie tam umierali dziesiątkami. Nosiłam im codziennie mleko,
rozliczali się za żywność swoimi rzeczami: bardzo dobrej jakości płaszczami, stemplowanymi
prześcieradłami. Z tych wojskowych szyneli zszyto mi palto, w którym wyszłam za mąż.
Anna Iwanowna Kriukowa, Tock-2
Polacy pojawili się w Kirsanowce i innych miejscowościach w 1941 roku. U nas w domu
nocowało po dwóch, trzech ludzi. Spali w sianie. Ubranie na nich było cywilne.
Mój krewny Wołodia urodził się w 1938 r. Moja siostra Praskowia ze swoją przyjaciółką
Anną zaniosły Wołodię do kościoła. Ksiądz się spytał czy są ochrzczone? Przeżegnały się i
weszły do ziemianki. Tam widziały żołnierzy w zielonych płaszczach, dobrze obutych.
Ziemianki były wkopane do połowy w ziemię, z wierzchu naciągnięto namioty. Drewna
używano jako ocieplenia. Moja córka pod koniec lat 50-tych chodziła z koleżankami za obóz.
Teraz tam znajdują się wojenne magazyny. Ona zobaczyła malowane deski – chłopcy
powiedzieli: „Tam mogiłki są”. Bardzo dobrze pamiętam gdzie był polski obóz.
Marii Wasiljiewny Chaligitowej, w. Kołtubanowka
W latach wojny mieszkaliśmy w osadzie Kołtubanka. Było nas w rodzinie czworo dzieci,
półsierot. Nie mieliśmy mamy, zmarła z powodu choroby, a ojciec walczył na froncie, później
zginął w 1945 roku w Niemczech. Mieszkaliśmy z babcią, która troszczyła się o nas. W
naszym mieszkaniu jako sublokatorka mieszkała kobieta o imieniu Masza, która była
Ukrainką. Kobieta ta pracowała w polskim obozie w osadzie Szirokowskiej jako kucharka.
Wiele opowiadała babci o polskich żołnierzach i my, dzieci zawsze słuchaliśmy jej
opowiadań o tym, jak było ciężko. Opowiadała, że Polacy budowali wtedy most przez rzekę
Borowkę, już było zimno i woda była lodowata. Wracali do obozu do pasa mokrzy, mieli
bardzo złe obuwie, ubranie, które nie zdążyło wyschnąć i padali spać z powodu zmęczenia.
Bardzo wielu żołnierzy umierało z przeziębienia. Kiedy oni już trafili/ dostali się do obozu,
byli chorzy i bezsilni, byli źle ubrani w pozostałości porwanych starych szyneli, na głowach
mieli furażerki, obuwie żadne (znoszone). Jak można było, w nasze Kołtubanowskie mrozy,
przeżyć w takiej odzieży i jeszcze pracując codziennie na mrozie? Wyżywienie również było
bardzo skromne. Gotowano zupę na wodzie z prosem, a wiosną kapuśniak z pokrzyw i
szczawiu oraz postną kaszę z jęczmienia i prosa. Ale Polacy zawsze gotowi byli podzielić się
ostatnim pożywieniem „Masz, weź to dzieciom!”- i ona przynosiła nam, dzieciom kaszę.
Głód wtedy dokuczał wszystkim, żyć było bardzo trudno. Pamiętam, jak babcia płakała,
kiedy Masza przynosiła produkty z obozu. Mieszkaliśmy w zaułku/ uliczce Taszkienckim, w
domu numer 4. niedaleko znajdował się stary cmentarz. Tej strasznej zimy nie zapomnę
nigdy. Było bardzo zimno, mróz dochodził do –40/ -45. Umierało bardzo wielu ludzi. Obok
naszego domu, na starym cmentarzu, odbywały się pogrzeby. Pamiętam, jako dzieci
wybiegaliśmy na ulicę i pytaliśmy: „Kogo chowają?”. A ktoś ze starszych nam odpowiadał:
„To polski żołnierz” lub „To nasz, kołtubanowski”. Wzdłuż ulicy stały kobiety i staruszki
wycierające łzy...Było dwóch mężczyzn, Rosjan, na koniach zaprzężonych do sań, na których
stała trumna. I tych dwóch chowało w zamarłej, skamieniałej ziemi w niemożliwie i
niewyobrażalnie ciężkich warunkach i Rosjan i Polaków.My, dzieci, biegaliśmy za saniami
do cmentarza, a czasami nawet pomagaliśmy chować żołnierzy. Dłubaliśmy, drążyliśmy
zmarzłą ziemię, czym mogliśmy. Obecnie, po upływie tylu lat, wspominając tę makabrę,
mimowolnie myślisz o tym, skąd w nas, dzieciach wojny było tyle siły i odwagi, w jaki
sposób mogliśmy przeżyć to wszystko? Za wszystkie męki i cierpienia, których doznali
polscy żołnierze na tej ziemi Bóg nie zapomni o nich. Wieczna będzie ich Pamięć,
odpoczywajcie - śpijcie w spokoju. Chroni Was Pan.
Lubow Iwanowna Pietuchowa, w. Kołtubanówka
Urodziłam się w osadzie Szirokowskiej. Moi rodzice Mielnikow Iwan Stiepanowicz i Maria
Iwanowna, ja i moja siostra mieszkaliśmy w Szirokowskim do 1957 roku. W 1942 roku
miałam 15 lat. Pamiętam, w tym czasie w naszym domu, kwaterowali polscy żołnierze.
Prawdopodobnie byli to oficerowie polskiego dowództwa, ponieważ mundury były inne.
Pamiętam, że w naszym domu było wielu dowódców. Często przychodzili, siadali za stołem,
rozmawiali, rozsądzali problemy. Pewnego razu naszą osadę miał odwiedzić bardzo ważny
gość. Odczuwaliśmy, że wszyscy byli bardzo zdenerwowani, szczególnie polscy oficerowie. I
oto, kiedy on pojawił się, nie wiedzieliśmy kim on jest, choć słyszeliśmy o przyjeździe
wielkiego polskiego wojskowego komendanta, o tym, jak przygotowywali się w
Szyrokowskim do jego przyjazdu. A potem zobaczyliśmy tego człowieka. Zapamiętaliśmy, że
to był wysoki, dobrze zbudowany, stateczny mężczyzna o dobrej prezentacji/ prezencji, w
długim płaszczu wojskowym. Witano go z wielkimi honorami. A później dowiedzieliśmy się,
że to był sam generał Władysław Sikorski. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, jakie znaczenie będą
miały obecnie te wspomnienia...Ale wtedy, w tamtym czasie, będąc nieletnimi, nie
wnikaliśmy w sprawy dorosłych, nie interesowaliśmy się i nie staraliśmy się zwracać uwagi
na rozmowy o wojnie, po prostu dlatego, że baliśmy się ...Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy ile
nieszczęść przyniesie naszemu narodowi ta wojna...Do naszych obowiązków z siostrą
należało przygotowanie jedzenia w kuchni, sprzątanie domu. Pomagałyśmy mamienosiłyśmy drzewo, myłyśmy podłogi. Dobrze zapamiętałam szczególnie jak Polacy odnosili
się do faktu utrzymania w domu czystości. Szanowali oni naszą pracę, pamiętam, że
zdejmowali buty prawie na ulicy, nigdy nie zostawiali śladów na czystej podłodze, byli
bardzo schludnymi. A my z siostrą wnosiłyśmy ich obuwie do domu, ponieważ było zimno.
Zapamiętałam, że jednego polskiego żołnierza nazywano Kazimierz. Pewnego razu miał
miejsce taki zabawny wypadek. Polacy zimą obchodzili jakieś swoje święto. Mieli coś do
wypicia, coś do zakąszenia, stół był nakryty. Zaprosili również do stołu mojego ojca Iwana
Stiepanowicza: „Chodź Iwan, posiedź, wypij z nami! ”Ojciec usiadł za stołem, nalali, wypili
(Polacy mieli małe metalowe kieliszki). Iwan Stiepanowicz podziękował i poszedł położyć się
na piecu. Polacy za zdumieniem popatrzyli na siebie trącając się ramionami. Kazimierz mimo
wszystko wstał o podszedł do pieca: „Iwan co się stało, co jest nie tak? Dlaczego nie
posiedzisz z nami przy stole, co ci nie przypadło do gustu?” Ojciec odpowiedział:
„Rozumiesz Kazimierzu, ja jestem rosyjskim Iwanem! Potrzebuję dużej szlifowanej szklanki,
a z waszych kieliszków nie jestem zwyczajny pić!” Polacy głośno się zaśmiali: „Dobrze Iwan,
chodź malejemy ci duża szklankę”. Pamiętam, długo wtedy przesiedzieli, prawie do rana. Mój
ojciec, Iwan Stiepanowicz, w młodości walczył w armii samego Wasyla Czapajewa. On wiele
opowiadał o tej wojnie Polakom. Oto jak żyliśmy wtedy, w tamtym czasie, w naszym domu
Polacy byli „swoimi” ludźmi. Znali całą naszą rodzinę, kuzynki, krewnych, nazywali
wszystkich po imieniu, byli bardzo dobrymi, uprzejmymi ludźmi. Pomagali nam i my im.
Pamiętam jak chodziłam do obozu, jeśli prosili o pomoc, a pracy wtedy wystarczało dla
wszystkich. Głównym zadaniem było dla wszystkich przeżycie, przecież ich żołnierze byli
słabo zabezpieczenia w produkty żywnościowe i umundurowanie. Staraliśmy się pomagać jak
kto mógł. Polacy majsterkowali sobie przecudne buty z drewna, przywiązywali je rzemykami
do nóg, żeby jakoś ochronić się od zimna. Lubow Iwanowna przez wiele lat chroniła w swej
pamięci te wspomnienia. Nigdy o tym nikomu nie opowiadała. Syn Lubow IwanownyPietuchow Władomir Pietrowicz dopiero w 80- tym roku po raz pierwszy usłyszał od matki
wspomnienia o latach wojny. Władimir Pietrowicz również opowiadał o tym, gdy jako
młodzieńcy, w Szirokowskim często biegali bawić się w tych miejscach, gdzie wcześniej
znajdował się polski obóz. Znajdowali tam pozostałości starych szyneli, zardzewiałe żelazne
szczątki bagnetów, łuski od pocisków, metalowe tabliczki z wybitymi (polskimi?) tekstami.
A kiedy chowano krewnego w Szirokowskom, kopiąc mogiłę, przypadkowo odnaleziono
mogiłę żołnierza. Rozpoznano to po pozostałościach płaszcza wojskowego.
Walentyna Iwanowna Kisieljowa, w. Kołtubanówka
Moi rodzice- Lipiendiny Walentyna Wasiljiewna i Iwan Aleksiejewicz mieszkali w osadzie
Szirokowski w latach wojny i do 1984 roku. Ja urodziłam się już po wojnie ale w mojej
pamięci wyraźnie zachowały się wspomnienia 12- letniej dziewczynki. To był 1967-68 rok.
Kiedy jako dzieci biegaliśmy często bawić się w tych miejscach, gdzie w czasie wojny
znajdowały się obozy wojskowe. Pamiętam, że rodzice zakazywali nam tego, nawet nie
wolno było pytać o to, co tam było w czasie wojny, pytanie o Polaków było zakazane...Obok
Szirokowskiego, kilka kilometrów znajdowała się osada w skład której wchodziło kilka
domów, nazywano to miejsce- Kardon. Dotąd dochodziła trasa od odcinka drogi kolejowej
Buzułuk- Kołtubanówka. Tam, według słów starych mieszkańców znajdował się najpierw
polski obóz, a potem w latach 1942- 43 kwaterowała radziecka jednostka wojskowa, gdzie
przygotowywano artylerzystów (dlatego to miejsce nazywano jeszcze Strielbiszcze). Bardzo
dobrze zapamiętałam wszystko, co zachowało się wtedy na miejscu obozów wojskowych.
Tam były stare, sypiące się, zawalone ziemianki, ale dwie z nich pozostały całe (pamiętam,
mówiono, że po wojnie przez jakiś czas mieszkały dwie rodziny),ale bardzo zrujnowane, my
baliśmy się tutaj zaglądać, mógł zawalić się dach. Mimo wszystko dzieci są tylko dziećmi i
ciekawość przeważyła nad strachem. Pamiętam, wewnątrz jednej z ziemianek stał okrągły
żelazny piec z kominem, wyprowadzonym przez dach na zewnątrz, zachował się drewniany
stół, zamiast krzeseł stały okrągłe pieńki, drewniane ławki zamiast łóżek. Znajdowaliśmy w
tych miejscach bardzo dużo starych rzeczy, kiedyś należących do żołnierzy: stary,
zardzewiały bagnet, pozostałości metalowej zastawy stołowej, łuski od pocisków, które
garściami przynosiłam do domu, a mama za to bardzo mnie łajała. Takie zabawy mieliśmy
my- powojenne dzieci i zupełnie niedziecięce zabawki, pozostałe echo wojny...A pewnego
razu do nas na stancję przyprowadzono pociąg, i pamiętam, mówili, że jest w nim łaźnia i
wagony z umundurowaniem. Polscy żołnierze otrzymywali wtedy nowe mundury, a stare
swoje podarte szynele palili. Ten wojenny czas, oczywiście, był bardzo ciężkim. Moje
wspomnienia przeplatają się z goryczą tych lat. Głód, chłód i śmierć- straszna wojna! Ale na
całe życie zapamiętam oczy tych dobrych ludzi- polskich żołnierzy”.
Tamara Pawłowna Saczuk, w. Kołtubanówka
Ja, Saczuk Tamara Pawłowna, mieszkałam w osadzie Kołtubanówka w latach wojny.
Urodziłam się w Kołtubance i przeżyłam tutaj całe swoje życie. W czasie wojny miałam 12
lat. Pamiętam: trzech polskich wojskowych kwaterowało w naszym mieszkaniu. Jak zwracali
się do siebie niestety nie pamiętam, minęło tyle lat, a imiona były polskie. Ale zapamiętałam
dobrze jak oni wyglądali: wszyscy trzej niewysokiego wzrostu, jasnowłosi, niebieskie oczy.
Moja mama przygotowała im posiłki. Myślę, że to nie byli zwykli żołnierze, a oficerowie,
ponieważ mogli pozwolić sobie na kupno produktów, nawet cukru i mięsa, co w tym czasie
było rzadkością. I zawsze, zawsze zapraszali nas do stołu! Dzielili się z nami praktycznie
wszystkim, co mieli, częstując nas, dzieci, które zwykle były głodne...To byli wspaniali,
bardzo dobrzy ludzie. Rozmawiali z nami i pamiętam, że po rosyjsku, ale oczywiście z silnym
polskim akcentem. Jeszcze zapamiętałam, że mieli bardzo złą odzież, cierpieli z powodu
zimna. Wtedy znalazłyśmy z mamą stare ojcowskie walonki, oddawaliśmy im szaliki i
rękawice i inne ciepłe rzeczy.
Wiera Konstantinowna Gorszkowa, w. Kołtubanówka
Kiedy zaczęła się wojna, uczyłam się w piątej klasie. Szkoła nasza znajdowała się wtedy w
budynku na ulicy Komsomalskiej (teraz jest tam wielomieszkaniowy dom). Zimą 1941 roku
nas uczniów przeniesiono do innej szkoły w centrum osady, a w tym budynku otwarto szpital
wojskowy dla chorych i rannych. Uczyliśmy się wtedy na trzy zmiany, uczniów było bardzo
wielu. W osadzie było wielu edukowanych. Z okiem szkoły, w centrum osady widoczny był
rynek i zbity z desek budynek. Później Polacy, którzy znajdowali się w Kołtubanówce,
zorganizowali w tym budynku kościół. Wyposażyli go według możliwości, postawili
drewniane ławki i odwiedzali to miejsce w celu modlitwy. My, dzieci, z okna szkoły często
widzieliśmy polskich wojskowych. Pewnego razu zobaczyliśmy kobiety. Wydawało nam się
wtedy, że były one niezwykłe. Wysokiego wzrostu, piękne, bardzo dobrze i modnie ubrane.
Od razu pomyśleliśmy, że to żony polskich wojskowych, które przyjechały do swoich mężów
do Kołtubanówki. I potem przychodziły one na modlitwę do kościoła razem ze swoimi
mężami. Nie patrząc na to, że toczyła się wojna, był głód, nie było obuwia i odzieży (a polscy
żołnierze w Kołtubanówce mieli bardzo skromne warunki, cierpieli nędzę) nie zapomnieli o
religii i tradycjach swojego narodu”.
Antoni Wikientiewicz Grabski - los polskiego żołnierza.
Urodziłem się we wsi Butki, powiat łęczycki, województwo łódzkie w rodzinie parobka 16
września 1913 roku, narodowości polskiej. Wcześnie zostałem osierocony i pracowałem jako
najmita; pasałem bydło, rąbałem drewno. Kiedy podrosłem (ok. 9 lat) dziedzic wziął mnie do
siebie do pracy jako pastucha. Potem zacząłem pracować w cegielni. W 1939 roku Niemcy
napadli na Polskę. Było wielu uciekinierów, nas zapakowali do wagonów towarowych i
wysłali do Kami w ZSRR. Wtedy zaczęła formować się polska armia, przywieźli nas do
Buzułuku i utworzyli komisję lekarską, której nie przeszedłem i rozpocząłem pracę na stacji
Kołtubanówka w dziale przygotowawczym, do końca wojny. Razem ze mną pracowało wielu
Polaków, oni byli mobilizowani tak jak ja. Zmobilizowani Polacy przyjechali do
Kołtubanówki wiosną 1941 roku. Przywieziono ich do wyrębu lasu, z którego drzewa wozili
do tartaku w celu przerobu na deski (w Kołtubanówce była rozcinająca rama), a potem las
ładowali na wagony i wysyłali według potrzeb. Ubrani byli w przypadkową odzież, żywność
im wydawali w pracy. Jeszcze budowali oni most na rzece Borowska, przez który wozili las.
W czasie formowania armii polskiej pomagaliśmy jak kto mógł, aby powstała polska dywizja:
oddawaliśmy obligacje, pieniądze. Jeździliśmy do ambasady polskiej do miasta Samary
(wtedy miasto Kujbyszew) i nam również pomagali, jak tylko mogli: ja otrzymałem
wojskowe buty i czapkę. Z Kujbyszewa przyjechałem w butach, nie boso. Zmobilizowani
systematycznie w niedziele chodzili do cerkwi modlić się. Kiedyś jedna babcia dała mi polski
krzyż, w jej mieszkaniu kwaterowali Polacy i zostawili krzyż. Latem 1942 roku Polaków w
Kołtubanówce już nie było...
Tak się złożyło, że Antoni Wikientiewicz Grabski- obywatel polski i żołnierz armii Andersa,
pozostał w Kołtubanówce i spędził tutaj całe swoje życie. W pamięci wdowy Jefrosinji
Iwanowny i córki Walentyny, on pozostał dobrym, uczynnym i troskliwym mężem i ojcem.
Żyli zawsze w zgodzie, pracowali, prowadzili gospodarstwo domowe, wszystko w życiu
osiągnęli dzięki swojej pracy. Po zakończeniu wojny Antoni Wikientiewicz podjął pracę w
Kołtubanowskim leśnictwie, gdzie sumiennie pracował do emerytury. Został nagrodzony
licznymi wyróżnieniami i medalami
Materiały są własnością Orenburskiego Obwodowego Kulturalno-Oświatowego
Centrum „Czerwone Maki”.
Download