Przedefiniujmy pojęcie zysku!

advertisement
Przedefiniujmy
pojęcie zysku!
Sebastian Gałecki
E
konomia była pierwotnie rozumiana
jako „zarządzanie domem”, umiejętność zaopatrzenia siebie i swojej
rodziny w środki niezbędne do życia. Ekonomia to zdolność do kierowania sobą jako
istotą społeczną i biologiczną. Społeczną –
bo żyjącą w grupie: rodzinie, gminie, firmie
itd.; biologiczną – bo wymagającą środków
do biologicznego przeżycia: pokarmu, dachu nad głową, ubrania itd.
Ograniczenia homo oeconomicus
Ekonomia wiąże się więc bezpośrednio
z byciem człowiekiem, osobą ludzką. A jeśli
tak, to nie można sensownie mówić o ekonomii bez uwzględnienia tego, co znaczy być
człowiekiem. Zadajmy wobec tego kluczowe
pytanie: jaka antropologia stoi u podstaw
obecnej formy zachodniej ekonomii oraz czy
jest ona słuszna i jedynie możliwa? Erich
Fromm (1995) postawił dwie przekonujące
tezy. Po pierwsze, dzisiejszy kapitalizm ma
swoje źródła w oświeceniowym pomyśle
zmiany dotychczasowego rozumienia zysku jako „pożytku dla duszy” (co znajdziemy
w Biblii, ale również chociażby u Spinozy)
i związania go jedynie z wymiarem material-
nym, finansowym (tamże: 39−40). Po drugie,
współczesna mentalność koncentruje się
na własności i jej pomnażaniu, czyli zysku;
również wartość człowieka mierzy się tym,
co on posiada (tamże: 124).
Ten sam proces można dostrzec w filozofii moralności, obserwując powstanie
oświeceniowego utylitaryzmu. W klasycznej
etyce mówi się o trzech rodzajach dobra: bonum honestum (dobro godziwe, obiektywne,
będące wartością samo w sobie), bonum delectabile (dobro przyjemne, ma wartość dla
osoby jedynie ze względu na przyjemność,
jakiej może dostarczyć) oraz bonum utile
(dobro użyteczne, dobro bedące wyłącznie
środkiem do osiągnięcia prawdziwego dobra, dobra godziwego) (zob. np. ST I: 5, 6).
Tym, co łączy utylitarystów i teoretyków kapitalizmu, jest redukcja osoby wyłącznie do
obszaru dobra użytecznego. Człowiek staje
się homo oeconomicus: istotą nakierowaną
na pomnażanie swojego stanu posiadania,
dokonującą wyborów ze względu na maksymalizację zysków i na unikanie strat. Wymiar kalkulacji zysków i strat staje się nie
tylko kluczowym, lecz wręcz wyłącznym
rysem osoby ludzkiej w sferze ekonomii.
Zakłada się, że człowiek jest egoistą pośród
Pressje 2012, teka 29
51
innych egoistów: „Prawie ciągle potrzebuje
pomocy swoich bliźnich i na próżno szukałby jej jedynie w ich życzliwości. Jest bardziej
prawdopodobne, że nakłoni ich do pomocy,
gdy potrafi przemówić do ich egoizmu i pokazać im, że jest dla nich samych korzystne,
by zrobili to, czego od nich żąda. Każdy, kto
proponuje drugiemu jakiś interes, postępuje
w ten sposób. Daj mi to, czego ja chcę, a ty
otrzymasz to, czego ty chcesz: oto znaczenie każdej takiej propozycji […]. Zwracamy
się nie do ich humanitarności, lecz do egoizmu i nie mówimy im o naszych własnych
potrzebach, lecz o ich korzyściach” (Smith
1956: 21).
Nie twierdzę, że nie zdaża nam się
przeprowadzać rachunku zysków i strat,
że nie bywamy egoistami, że nie chcemy
posiadać i pomnażać naszej własności,
że nie zwracamy się do tych samych instynktów u innych. Twierdzę jednak, że nie
robimy wyłącznie tego i nie da się nas zredukować do wymiaru homo oeconomicus.
Jesteśmy czymś znacznie większym niż
maszynkami do robienia pieniędzy, żyjącymi według zasady „im więcej mam, tym
bardziej jestem sobą”.
Przyglądając się bez uprzedzeń samym
sobie, musimy dojść do wniosku, że osoba
ludzka nie jest konglomeratem masek, które zakładamy w określonych sytuacjach:
w rodzinie maska ojca, matki, syna, córki,
męża, żony; w pracy – maska pracownika
lub pracodawcy; w życiu gospodarczym –
homo oeconomicus myślący wyłącznie kategoriami zysku finansowego i tak dalej. Nie,
osoba jest całością. „Człowiek składa się
z ciała i duszy, myśli i działa, pożąda, ma namiętności, uczucia, pobudki, zamysły, nosi
w sobie trwającą całe życie walkę obowiązku ze skłonnością, ma intelekt płodny
i pojemny, został ukształtowany dla społeczności i społeczność mnoży i urozmaica
w nieskończonych zestawieniach jego oso-
52
Sebastian Gałecki
biste cechy moralne i intelektualne. Wszystko to stanowi jego życie” (Newman 1990:
294). Jestem całością i jako ta całość funkcjonuję również w obszarze ekonomii. Mam
jedno życie, które realizuje się między innymi
w gospodarce. Dziki kapitalizm zdaje się
sprowadzać człowieka wyłącznie do jednego z jego wymiarów, podobnie jak utylitaryzm za dobro uznaje tylko jeden z rodzajów
dobra. Jeśli zysk jest tym, co przynosi dobro
człowiekowi, to nie możemy go ograniczać
jedynie do zysku finansowego, lecz pojęcie
zysku musi uwzględniać również pozostałe
dobra, do których osoba dąży.
Miłość ponad sprawiedliwością
Nie chcę być gołosłowny. O konieczności
rozszerzenia pojęcia zysku w taki sposób,
by mogło objąć pełne spektrum działalności
człowieka, piszą teologowie i wybitni biznesmeni. Zacznijmy od teologii. Benedykt XVI
w Caritas in veritate wielokrotnie powtarza
tezę o konieczności budowania ekonomii
na adekwatnej i kompletnej (niezredukowanej) antropologii. Trzeba przede wszystkim
pamiętać o dwóch, zazwyczaj pomijanych
przez współczesny kapitalizm, wymiarach
człowieczeństwa: perspektywie powołania do wieczności oraz podstawowej i niezbywalnej godności osoby ludzkiej (CIV: 11,
25). Sprowadzenie człowieka wyłącznie do
jego kilkudziesięcioletniego życia na ziemi,
do wymiaru historycznego, jest pierwszym
krokiem do przeważenia „być” przez „mieć”.
Dlatego papież tak bardzo potępia „herezję” moralnej neutralności ekonomii
(tamże: 34−36). Stwierdza wręcz, że obecny kryzys gospodarczy jest wynikiem właśnie takiego postulatu oddzielenia zasad
gospodarki od wartości i zasad moralnych.
Sfera ekonomiczna jest jednym z wielu obszarów aktywności człowieka, a jako taka
podlega ocenie etycznej. I choć, oczywiście,
nie wszystkie aspekty ekonomii można
rozpatrywać z perspektywy etyki (przede
wszystkim czysto techniczne rozwiązania),
o tyle czymś zgoła fałszywym jest wydzielenie ekonomii jako etycznie neutralnej –
Sprawiedliwość jest warunkiem koniecznym, lecz nie wystarczającym
takie założenie bowiem już stanowi pewną
deklarację etyczną. Jedną z kluczowych
konsekwencji takiej „neutralizacji” ekonomii jest odrzucenie zasady, że człowiek
jest celem, a nie środkiem, przedstawionej chociażby przez Kanta. Człowiek i jego
godność stanowi fundament, a nie uciążliwy element ekonomii.
O ile bowiem teoretycy makroekonomii
zasadniczo zgadzają się co do tego, że nie
da się zbudować gospodarki bez poszanowania zasady sprawiedliwości (rozumianej
jako powinność oddania każdemu, co mu
się należy), o tyle uznają, że po zaspokojeniu słusznych roszczeń pracowników, dostawców, mieszkańców wykorzystywanych
terenów itd., reszta jest zyskiem właścicieli
i inwestorów. Caritas in veritate stawia poprzeczkę nieporównywalnie wyżej: sprawiedliwość jest warunkiem koniecznym, lecz
nie wystarczającym. Zasadą postępowania
chrześcijanina musi być bowiem miłość,
która przekracza sprawiedliwość: „Z jednej
strony miłość domaga się sprawiedliwości:
uznania i uszanowania słusznych praw poszczególnych osób i narodów. […] Z drugiej
strony miłość przewyższa sprawiedliwość
i uzupełnia ją zgodnie z logiką daru i przebaczenia. Miasto człowieka nie wzrasta tylko
dzięki odniesieniom do praw i obowiązków,
ale jeszcze bardziej i w pierwszym rzędzie
dzięki relacjom bezinteresowności, miłosierdzia i komunii” (CIV: 6). Perspektywa
budowania społeczeństwa na podstawie
„bezinteresowności, miłosierdzia i komunii”
może zaskakiwać, a nawet budzić sprzeciw.
Dlaczego mam postępować zgodnie z „logiką daru”, a nie według zasady sprawiedliwości? Właśnie dlatego, że celem wszelkiej
działalności ekonomicznej jest człowiek,
a nie finansowy zysk i sukces na rynku − odpowiadają św. Tomasz, Kant i Benedykt XVI.
Obecny papież mówi o „cywilizowaniu,
uczłowieczaniu ekonomii” (CIV: 38)1, rozumiejąc przez to wykraczanie poza logikę
sprawiedliwości („równoważnej wymiany”)
i zysku jako celu samego w sobie. Cywilizowanie ekonomii nie ma w encyklice
charakteru negatywnego, nie jest prostym
odrzuceniem materialnego zysku jako celu
działalności ekonomicznej, lecz polega na
poszerzeniu perspektywy, ukazaniu głębszego znaczenia i celu ekonomii. Jako przykład
owej „humanizacji ekonomii” Benedykt XVI
wskazuje trzeci sektor, ogranizacje non-profit. Mają one zupełnie inne cele niż wypracowywanie finansowego zysku; jeśli udaje się
uzyskać jakiś monetarny zysk, to jest on postrzegany jako środek umożliwiający dalszą
działalność nakierowaną na zaspokajanie
kluczowych potrzeb społecznych. Właśnie
takie podejście, zdaniem papieża, uosabia
prymat miłości nad zwykłą sprawiedliwością; logikę daru transcendującą prostą kalkulację zysków i strat czy minimalizm wypełnienia obowiązków.
Zaryzykuję sformułowanie definicji zysku, jaka jawi się w Caritas in veritate: zysk
to „narzędzie do osiągania celów humanizacji rynku i społeczeństwa” (CIV: 47). Zysk
finansowy jest jedynie elementem prawdziwego zysku: rozwoju osoby i społeczeństwa.
Benedykt XVI optuje zatem za poszerzeniem
rozumienia pojęcia zysku – także w ekonomii – by obejmowało ono cele niefinansowe,
które choć obecnie rzeczywiście wymagają
środków finansowych, to nie są do nich redukowalne. Według papieża zyskiem jest to,
Przedefiniujmy pojęcie zysku!
53
co czyni świat bardziej ludzkim, co przekracza równowagę wymiany towarów, ucząc
logiki bezinteresownego daru.
Pieniądze: środek czy cel?
Napisałem powyżej, że o konieczności
pozszerzenia pojęcia zysku piszą także wybitni biznesmeni. Odwołam się do wypowiedzi Jochena Zeitza, człowieka sukcesu, wieloletniego dyrektora i prezesa zarządu Pumy,
członka zarządu Harley-Davidson, laureata
licznych nagród. W książce będącej zapisem dialogu Zeitza i benedyktyna Anselma
Grüna ten nieprzeciętny manager i biznesmen podkreśla, że „kluczem do zrozumienia
gospodarki jest zrozumienie, że nie może
ona istnieć jedynie jako «gospodarka». Zbyt
często zapominamy, że nic nie dzieje się
w próżni. Nie można zbadać ludzkiego organu poza organizmem – organ obumrze,
zmieni swoją wagę i kolor. Gospodarka tak
samo nie istnieje w osobnym świecie, lecz
pośród codziennej rzeczywistości ludzkiego życia” (Grün, Zeitz 2011: 65−66). Zeitz
wspiera tym samym moją tezę o konieczności budowania holistycznego rozumienia
ekonomii jako jednej z wielu – i wcale nie
antagonistycznej wobec pozostałych – sfery
ludzkiej działalności.
Oderwanie życia gospodarczego od pozostałych wymiarów życia jednostek i społeczeństw jest nie tylko wbrew wartościom
chrześcijańskim czy etyce klasycznej, lecz
– twierdzi Zeitz – również wbrew zdrowemu
rozsądkowi i zasadom zarządzania firmą.
Krótkotrwały sukces rzeczywiście można
odnieść, nie oglądając się na moralność,
duchowość, zasady współżycia społecznego. Jednak prawdziwy, długotrwały sukces
może się stać udziałem wyłącznie takiego
przedsiębiorstwa, które będzie „posiadało
swojego ducha” i rozwijało „wspólne wartości” (tamże: 42−43). Przypominam: nie
54
Sebastian Gałecki
pisze tego duchowny katolicki ani etyk, lecz
miliarder i autor sukcesu jednego z największych producentów odzieży sportowej!
Dzisiejszy kryzys wynika z fałszywego
modelu ekonomicznego, który „sprowadza
się do równania: pieniądze równa się wartość” (tamże: 128). Można to równanie odwrócić, mówiąc, że dla współczesnego homo
oeconomicus wartość równa się pieniądz.
Dlatego dla managerów większości firm tak
Przypominam: nie pisze tego
duchowny katolicki ani etyk,
lecz miliarder
ważne jest uzależnianie swoich klientów,
sprzedawanie im nałogu (sformułowanie
Zeitza!): najpierw wmówiono ludziom światopogląd materialistyczny, pozbawiono ich
wyższych potrzeb, aspiracji, celów, wartości,
a później zaczęto tak spreparowane stado
doić (tamże: 59−60). Czy nie o tym mówią hasła I’m lovin’ it!, „Bądź sobą. Wybierz pepsi”
i… „Nie dla idiotów”? Rozmawiający z Zeitzem,
o. Grün przyznaje mu rację, twierdząc, że
przyczyną kryzysu było utożsamienie wartości z zyskiem materialnym: „Gdy wszystko to,
co wartości tworzą w naszym życiu, zostanie
przeniesione na pieniądze, nasze życie stanie się bezwartościowe” (tamże: 72, 273).
Zeitz, pewnie nieświadomie, zgadza się
w wielu punktach z Benedyktem XVI, i to nie
tylko w licznych kwestiach praktycznych
(konieczność troski o przyrodę, wychowywanie konsumentów, pomoc w rozwoju
obszarów biedy), lecz także w odniesieniu
do fundamentalnych zasad. Jochen Zeitz
sprzeciwia się bowiem redukowaniu ekonomii wyłącznie do finansów, wprost mówiąc
o wielorakich wymiarach dobrobytu, który
jest „czymś więcej niż tylko dobrem materialnym”, a każda osoba „musi znaleźć równowagę miedzy dobrobytem materialnym
i niematerialnym”. Jakiekolwiek rozdziela-
nie i antagonizowanie sfer działalności człowieka (na przykład: Kościół dba wyłącznie
o dobro duchowe, a firmy – o zarabianie pieniędzy) jest z gruntu fałszywe (tamże: 86).
Sukces i zysk materialny są dla Zeitza jedynie środkiem do celu, jakim jest „większa
wolność, niezależność i możliwość wyboru”
(tamże: 168). Tak więc również wybitni biznesmeni potwierdzają moją tezę o konieczności przedefiniowania zysku, tak by był on
zdolny korespondować z holistyczną koncepcją człowieka.
Być i mieć
Erich Fromm podjął się zdiagnozowania
tendencji ożywiających współczesne społeczeństwa zachodnie. W głośnej książce Mieć
czy być? postawił tezę o nieustannym ścieraniu się dwóch światopoglądów, sposobów
życia: modus posiadania i modus bycia. Różnica jest dość oczywista i intuicyjna.
Modus posiadania sprowadza się przede
wszystkim do konsumpcjonizmu, do „ja
mam”, do koncentracji na własności, nabywaniu, posiadaniu, osiąganiu zysku finansowego, a także – czego zazwyczaj się nie
zauważa – dążeniu do władzy (Fromm 1995:
123, 139). Fromm stwierdza, że w naszych
społeczeństwach to właśnie ten styl życia
jest postrzegany jako coś naturalnego, „czy
też wręcz jako jedyny akceptowalny sposób
życia” (tamże: 71). Dążymy do posiadania
i do przeliczania wszystkiego na mierzalne
wartości nie tylko dlatego, że tak chcemy;
robimy tak, ponieważ tego się od nas oczekuje, taki jest dominujący światopogląd.
„Społeczeństwo, którego zasadami są nabywanie, zysk i własność, kreuje charakter społeczny zorientowany na posiadanie,
a kiedy już wzór przeważający zostaje
utrwalony, nikt nie chce być outsiderem czy
wręcz banitą. Dlatego też dla uniknięcia ryzyka każdy przystosowuje się do większości,
której jedyną wspólną cechą jest wyłącznie
wzajemny antagonizm” (tamże: 172). Ów paradygmat społeczny Charles Taylor nazywa
„nowoczesnym imaginarium społecznym”,
którego jednym z fundamentów jest umowa
między jednostkami świadczącymi sobie
wzajemne usługi. Celem tej wymiany jest
obopólna (materialna najczęściej) korzyść,
całkowicie oderwana od rozwoju moralnego
(Taylor 2010: 32−33). Ów prymat „mieć” nad
„być” w dużym stopniu pokrywa się z opisanym w Caritas in veritate poprzestaniem
na sprawiedliwości, zaspokojeniu wyłącznie
zasady równowartości wymienianych towarów. Modus posiadania wiąże się zatem
z dążeniem do tego, co mi się należy, do egzekwowania moich własnych praw.
Zasady homo homini lupus est czy bellum
omnium contra omnes są zatem logiczną
konsekwencją nowoczesnego zredukowania społecznego wymiaru człowieczeństwa
do materii, matematyki, zysku finansowego.
„W modus posiadania – zauważa Fromm
(1995: 139) – szczęście jednostki spoczywa
w jej nadrzędności względem innych jednostek, we władzy, a w ostatecznym rozrachunku w zdolności do pokonania, obrabowania,
zabicia. W modus bycia opiera się na miłości, dzieleniu się, dawaniu”. Jeśli nie chcemy
żyć w świecie, gdzie egoistyczne jednostki walczą ze sobą o swój status posiadania, musimy się zdecydować na radykalne
zmiany. Dlaczego radykalne? Bo wszelkie
powierzchowne reformy – a za takie uważam chociażby marksizm czy współczesną
„solidarność międzynarodową” – są jedynie
kosmetycznym wygładzeniem modus posiadania. Jeśli marzy nam się świat, jaki głosił
Jezus Chrystus czy o którym pisał Benedykt
XVI, musimy zaryzykować radykalną zmianę paradygmatu społecznej egzystencji.
„Budowa nowego społeczeństwa możliwa
jest jedynie wtedy, gdy stare motywacje zysku i władzy zastąpi się nowymi: byciem,
Przedefiniujmy pojęcie zysku!
55
dzieleniem się, zrozumieniem, gdy charakter
merkantylny zastąpiony zostanie twórczym,
kochającym charakterem” (tamże: 294).
Zyskowna strata
Jak to zrobić? Pierwszy krok jest prosty i wyraziłem go już w tytule niniejszego
tekstu: musimy przedefiniować, poszerzyć
pojęcie zysku tak, by obejmowało całość egzystencji i działalności człowieka. Nikt z nas
nie jest przecież wyłącznie pracownikiem
lub pracodawcą, maszynką do zarabiania
pieniędzy, inwestorem. Jesteśmy także synami lub córkami, rodzicami, przyjaciółmi;
kochamy, wierzymy, płaczemy, bawimy się,
dążymy do różnorodnych celów. Określenie
„zysk” zostało zawłaszczone przez ekonomistów i ekonomię. Dlaczego jednak nie
mielibyśmy móc powiedzieć, że poślubienie kobiety, którą się kocha, jest zyskiem?
Dziś brzmi to niemal jak bluźnierstwo – czy
słusznie?
Święty Paweł napisał, że dla niego
„umrzeć to zysk” (Flp 1: 21). To słowo kerdos
pojawia się w tym liście jeszcze raz, gdy Paweł pisze: „to wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za
stratę” (Flp 3: 7). Prawdziwym zyskiem jest
jedynie to, co prowadzi człowieka do prawdziwego szczęścia. Dlatego Paweł może nazwać swoją śmierć zyskiem, a stratą majątek zdobywany przez całe życie. Zysk wiąże
się z celem, do którego dążę.
Mam na potwierdzenie swojej tezy jeszcze większy autorytet. „Cóż za korzyść ma
człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci?” (Łk 9: 25). Bardzo sobie cenię te fragmenty, w których Jezus wypowiada prawdy,
pod którymi podpisałby się każdy góral, rolnik, gospodyni domowa. Czy rzeczywiście
można nazwać zyskiem zarobienie dziesięciu tysięcy złotych, jeśli ten zarobek okupimy zapadnięciem na nieuleczalną chorobę?
56
Sebastian Gałecki
A majątek Bernarda Madoffa, amerykańskiego finansisty i miliardera, który w 2009 roku został skazany na sto pięćdziesiąt lat
więzienia za malwersacje finansowe, nie
mówiąc o wiecznej infamii, która kala jego
nazwisko… Co za zysk mają, skoro utracili
samych siebie?
Jeśli chcemy mówić o prawdziwym zysku
– a nie tylko o tej skarlałej wersji, przeliczalnej na dolary, euro, złotówki i franki – musimy uwzględnić wszystkie aspekty i wymiary
człowieczeństwa. Dobro, jakim jest życie bio-
Nie możemy się zgodzić na
zawłaszczanie pojęcia zysku
przez ekonomię
logiczne, intelektualne, duchowe, rodzinne,
moralne… Trudno zresztą tę listę zamknąć,
bo każdy z nas jest inny i wyznaje odmienną
hierarchię wartości. Pojęcie zysku również
powinno uwzględniać tę różnorodność postaw i wartości. Nie chodzi o stawianie opozycji „być czy mieć”, lecz promowanie „być
i mieć”: dziś niemożliwe jest przecież być
bez mieć, ale jeszcze większym absurdem
jest mieć bez być. Parafrazując Chrystusa:
dobrze jest świat zyskać i siebie nie zatracić. Prawdziwym zyskiem jest wszystko to,
co przyczynia się do mojego rozwoju; korzystając z definicji Benedykta: zyskiem jest
to wszystko, co stanowi narzędzie do coraz
głębszej humanizacji mnie samego i mojego
otoczenia. Zysk finansowy nie jest w stanie
wypełnić tego zadania. Nie jestem w stanie
uczynić z tego, co posiadam, swojej tożsamości (choć są tacy, którzy próbują); jednocześnie nie nakarmię się swoim „być”. Konieczna
dla człowieczeństwa jest komplementarność
„być” i „mieć”. W podobny sposób należy myśleć o zysku: jest tym „mieć”, dzięki któremu
mogę coraz bardziej „być”.
Na zakończenie chciałbym przytoczyć
fragment jednej z moich ulubionych ksią-
żek, z którą pewnie każdy z nas się w jakiś
sposób zetnkął. Dwie postaci, dwie postawy,
dwie definicje zysku.
„Czy mogę być inny – gderał cierpko
wuj – kiedy zmuszony jestem żyć w świecie
głupców? «Wesołych Świąt…». Do licha z wesołymi świętami. Czymże są święta Bożego
Narodzenia dla ciebie na przykład, jeśli nie
terminem płacenia rachunków, na które nie
ma pieniędzy. Z każdym Bożym Narodzeniem
jesteś o rok starszy, lecz ani o włos bogatszy.
W ten dzień przeprowadzasz bilans twoich
ksiąg handlowych i przekonywasz się, że każda pozycja z tych dwunastu miesięcy zwraca
się przeciwko tobie… […] Przyznaję, że wiele jest rzeczy, z których mogłem osiągnąć
korzyści, a z których jednak nie korzystałem – odparł siostrzeniec. – Między innymi,
święta Bożego Narodzenia. Mimo to zawsze,
gdy się zbliżają święta, myślę o nich nie tylko
jako o świętej i czcigodnej pamiątce dla całego chrześcijańskiego świata, ale także jako
o chwilach bardzo upragnionych. Są to bowiem chwile dobre, pokrzepiające, miłościwe,
radosne. Są to, według mego przekonania,
w długim kalendarzu rocznym jedyne dnie,
kiedy wszyscy, kobiety i mężczyźni, jakby
na podstawie wspólnej ugody otwierają swe
zaryglowane serca i myślą o biedniejszych
bliźnich, widząc w nich rzeczywiście braci
i towarzyszy podróży do grobu, a nie odmienną rasę stworzeń dążących w inną stronę.
I dlatego, wuju, choć święta te nigdy nie przyczyniły mi w kieszeni ani odrobiny srebra lub
złota, wierzę, że przyniosły mi niejedno dobro
i że dadzą mi jeszcze wiele radości. Dlatego
też zawsze powtarzam: niech będą błogosławione!” (Dickens 1952: 17−19).
W której postawie lepiej się odnajdujemy? Czy dobrze przeżytych świąt nie uważamy za większy zysk niż zaoszczędzone
pięniądze tych, którzy świąt nie obchodzą?
Jeśli zatem sami w codziennym życiu za
zysk uznajemy coś znacznie większego,
niż podpowiada nam świat, to nie możemy
się zgodzić na zawłaszczanie pojęcia zysku przez ekonomię, nie dajmy go zredukować do bonum utile. Poszerzenie zysku
na wszystkie obszary, w których rozwija
się osoba i społeczeństwo, jest pierwszym
i koniecznym krokiem, by przezwyciężyć
współczesny kryzys.
Przypisy:
1. Oficjalne polskie tłumaczenie encykliki zawiera nieprecyzyjny zwrot „cywilizacja ekonomii”.
Co dalej?
W pewnym sensie nie opłaca się dalej czytać
„Pressji”. Ale w innym sensie to duży zysk.
57
Download